cb napisał/a:No moim zdaniem to brzmi jak jakaś piękna ideologia, równie piękna, jak ta którą krytykujesz dżdżownick.
Jakoś jak kocham, nie mam problemu, aby nie zdradzać. Jak nie kocham również. To jest silniejsze ode mnie. Może każdy ma swój zbiór zasad moralnych i trzeba się wedle niego dobierać? Wyjaśnić sobie, czym jest miłość dla obojga.
Jak to mam się cieszyć szczęściem partnera z inną kobietą? No mogę się wznieść na wyżyny idealizmu, ale po rozstaniu. A nie żyjąc w układzie.
Być może tak brzmi, chociaż nie o piękno tu chodzi. Chodzi o zwalczenie cierpienia.
Poruszyłaś też inną istotną kwestię, cb. Kobiety bardzo często twierdzą, że seks jest dla nich tylko uzupełnieniem miłości. Że bez uczucia nie potrafią. I tę Waszą naturalną postawę chcecie też wyegzekwować od mężczyzn, mimo, iż większość mężczyzn oddziela lub potrafi oddzielać seks od uczuć, odczuwa pociąg seksualny nawet bez zakochania. Dawniej, gdy mężczyźni traktowali Was jak swoją własność, czego wymownym symbolem był pas cnoty, mężczyzna nieoficjalnie mógł uprawiać seks poza związkiem, istotne było to, by seksu takiego nie uprawiała żona. Mąż mający kochanki to ogier, kobieta mająca kochanków to dziwka. To się zresztą utrzymuje w opinii ludzi do dzisiaj. Po wywalczeniu równouprawnienia Wy, kobiety, nie skupiłyście się na obronie własnych potrzeb. Równouprawnienie w tym aspekcie oznacza, że teraz i Wy możecie zakładać mężom pas cnoty. Przyzwyczajono Was do bycia własnością. A przyzwyczajenie drugą naturą człowieka. Teraz również Wy chcecie posiąść własność.
Jednak, by nie odbiegać od wątku... podnoszony przez kobiety dość często argument w rodzaju "ja nie mam problemu, by dochować wierności" wygląda jak przekonywanie osoby lubiącej słodycze, że łatwo jest słodycze odstawić przez kogoś, kto słodyczy nie lubi. "Jakoś ja nie jem słodyczy i żyję."
Traktujecie widocznie pociąg seksualny jako fanaberię mężczyzny. Wymyślił sobie, że chce spróbować z inną. Gdyby tego nie wymyślił, to nic by go do tego nie skłaniało. Natura jednak trochę miesza nam szyki. I preferuje zmienność , różnorodność. Tylko że w Waszym przypadku chyba bardziej zajmuje się organizmem, niż świadomością. Pamiętam jakiś news tytułowany przez dziennikarzy skłonnością kobiet do zdrady. Otóż podobno organizm kobiety mając do wyboru plemniki, które zdążył już poznać i plemniki "nieznane" preferuje te drugie. Czyli plemnik przypadkowego kochanka ma większe szanse na wniknięcie do komórki jajowej.
Xymena napisał/a:Faktycznie po co sobie zarzucać zdradę. To takie nieistotne. Ważne, że wszystko inne dobrze działa.
Ironia, jakby co.
Zupełnie niepotrzebna i uniemożliwiająca chyba zastanowienie nad całkiem sensowną myślą.
Lilka787 napisał/a:No ale zaciągnąć parę razy to się na pewno musiałeś dżdżownick
Powiedz proszę czy czujesz się szczęśliwy gdy Twoja kobieta zaznaje przyjemności z innymi mężczyznami?
Nie mam żadnej wiedzy o tym, czy moja żona zaznaje przyjemności z innymi mężczyznami. Gdyby to jednak robiła to... tak. Świadomość tego, że po pierwsze odczuwała przyjemność, może szczęście, którego nie znajdowała we mnie i po drugie, że nie jestem przeszkodą, byłaby dla mnie dobra. Znaczyłoby to też, że mimo, iż ma potrzeby szukania szczęścia, którego jej nie daję, chce być ze mną i tworzyć nasze "ognisko domowe", nasz dom, chociaż jest indywidualną osobą, duchowo niezależną. Jest to po stokroć lepsze, niż stopniowe, coraz większe popadanie w smutek i cierpienia choćby z powodu losowych zdarzeń, których nie szczędzi życie.
Co skłoniło jednak Ciebie do wniosku, że się "zaciągnąłem kilka razy"? Dziwaczność tego, ze nie przeszkadza mi ewentualna przyjemność żony z kimś innym? Porównajmy więc to z inna postawą. ODDAŁABYM ZA NIEGO ŻYCIE. Co jest większym poświęceniem? Rezygnacja z "prawa własności" czy z życia? Czy może gotowość do oddania życia to tylko taka... poezja? Podobnie jak BEZGRANICZNA miłość, która cierpi po przekroczeniu pewnych granic, po uświadomieniu sobie, że poza domem też istnieje świat.
Jeśli jesteśmy gotowi oddać życie za kochaną osobę, dlaczego mielibyśmy ją skreślać z jakiegokolwiek powodu? Czy gotowość oddania życia za kogoś nie oznacza totalnej akceptacji tego człowieka?
Xymena napisał/a:summerka88 napisał/a:dżdżownick napisał/a:Dlaczego większości osób nie dziwią konstatacje w stylu: "był dla mnie dobry, dbał o dzieci i dom, ale zdradził i tego mu nie wybaczę... była dobrą żoną, matką, dobrym człowiekiem, ale okazała się dziwką i to koniec"?
Dlaczego niewiele osób zgodzi się, że zdradą w miłości jest nienawiść i rzeczywista pogarda, rzeczywista wrogość, a nie domniemana i naciągana interpretacyjnie "pogarda" rzekomo wynikająca z zainteresowania obcym ciałem, czy nawet obca duszą?
Też mnie to zastanawia.
Ludzie całymi latami żyją obok siebie, nie szanując się, dokuczając sobie, unikając się, obrażając nawzajem. Trwają w związkach, w których bardzo często zdrady nie ma tylko dlatego, że nie ma okazji, albo facet grubas, albo ona zaniedbana i tak naprawdę nikt inny ich nie chce.
Czy to nie jest zdrada? Zdrada samego siebie?
Ale co to za argument.
W takich przypadkach TEŻ powinni się rozstać. I też brakuje im odwagi albo możliwości.
Xymeno, a co z zasadami? Czy to, że ślubowali sobie wierność na dobre i na złe nagle traci ważność? Powinni się rozstać czy może prościej by było przeanalizować swoje zachowania i zrezygnować z wrogości? Tu otwarte niech będzie pytanie, co nalezy uznać za wierność. Wstrzemięźliwość seksualną czy trwanie u boku partnerki/partnera, wspieranie go, tworzenie wspólnego dobra.
Jak wiernego partnera byś chciała? 1. Tego, który seks uprawia tylko z Tobą i tylko Tobie mówi komplementy. 2. Jest z Tobą na dobre i na złe, opiekuje się Tobą i nie przeszkadzają mu w tym nawet potrzeby, które nie są związane z Tobą?
Summerko88 - piszesz o braku zdrady bo może facet grubas, ona zaniedbana i nikt ich nie chce, ale trwają w związku nienawidząc siebie. Wg mnie jest tam zdrada. Jest nią nienawiść.
Elle88 napisał/a:Dżdżownick, sporo sensu byłoby w tym co napisałeś, gdyby nie jeden szczegół.. Żeby móc cieszyć się ze szczęścia partnera zaznawanego z kimś innym (z różnych powodów, które pomijam) wypadałoby chociaż WIEDZIEĆ, że on jest taki wredny/nieobecny emocjonalnie/obojętny na nas bo właśnie gdzieś tego szczęścia zaznaje.. 
Elle88, czyż właśnie nie komentujemy sytuacji, w której Autorka WIE o zdradzie? Nie doceniasz "życzliwych" skłonnych do poinformowania? Nie doceniasz włamywania się na konta fb, na pocztę elektroniczną? Są sposoby, by się dowiedzieć.
Elle88 napisał/a:Gdyby to jego szczęście w ogóle nie rzutowało na główny związek (z którego następuje skok w bok) to jeszcze, jak Cię mogę, można by było tę Twoją teorię w życiu zastosować.
Ale to cierpienie jednak skąd się w nas bierze. I nie chodzi, wbrew Twoim uproszczeniom, o "wsad" wtyczki w inne ciało, ale o pogwałcenie zaufania, kiedy robi się coś za plecami partnera. oszukuje go, udając, że jest komuś w związku z nami dobrze, kiedy tak nie jest. Albo JEST, tylko ktoś nie potrafi poradzić sobie inaczej z wewnętrzną pustką i swoimi demonami, jak uciekając w zdrady i adrenalinę, żeby tylko nie musieć się z nimi zmierzyć.
O tym, czym jest zaufanie wspomniałem już. Skąd się bierze cierpienie wspomniałem również. Tak nas kształtuje kultura. Wydaje mi się naturalne, że jeśli się kocha bezgranicznie to akceptuje się kochaną osobę przynajmniej na tyle, ze jest ona ważniejsza od pragnienia bycia dla niej całym światem. cierpienie o którym mówisz to urażona duma.
Elle88 napisał/a:Dla mnie Miłość do partnera jest tożsama z Miłością do siebie. Jeśli partner zadaje cierpienie i ja na to przyzwalam, znaczy przestaję okazywać Miłość sobie - ergo: ucierpi na tym nasz związek, partner, 'stół' pozbawiony zaufania i transparentności działań i intencji, zacznie się poważnie chwiać bez tej 1 nogi.
W tym tkwi sedno. Zadawanie cierpienia. Czy zadawaniem cierpienia jest czyn niezwiązany z osobą, która uważa się za pokrzywdzoną tym czynem? Czy może presja na to, jaki ma być i co może a czego nie może robić drugi człowiek? Na czym polega krzywda osoby "zdradzonej" wg Waszej terminologii? Utrata złudzeń? Utrata zaufania? Czy więc podobnie będzie, jeśli kobieta wyobrażała sobie, że jej partner jest zaradny a on nie potrafi jednak załatwić spraw i w związku z tym, może ona mieć wątpliwości, czy będzie zdolny do zapewnienia bezpieczeństwa, uzna to za zdradę, bo nie może mu ufać? Jesli partner zostanie pobity przez innego mężczyznę, to jest to powód do utraty wiary w bezpieczeństwo i również będzie to zdradą (bo zawiódł zaufanie)?
Czy może jednak krzywda polega na urażonej dumie?
Elle88 napisał/a:Jedyna "zdrada" jaką dopuszczam to tzw. związek otwarty gdzie partner z własnej woli i potrzeby UPRZEDZA co chciałby zrobić i co nastąpi. Wtedy trudno mówić o zdradzie - i ma to kontekst, o który zapewne dżdżownickowi chodziło. Ale to nie ten przypadek.
To nie ten przypadek. Związek otwarty jest jedną z możliwości. Moja żona powiedziała, że jeśli "zdradzę", nie chce o tym wiedzieć. Mimo to nie mam haremu, nie sypiam z innymi kobietami. Ale wg kryteriów Talerz123 też jestem zdrajcą z powodu rozmów z innymi kobietami, rozmów, które na pewno zostałyby uznane za zbyt sympatyczne, głębokie, zbyt zaangażowane lub zbyt frywolne.
W kontekście "napalenia się zioła" podsunę Wam pewien tekst. Nie jest to dokładnie moja wizja, ale to, co piszę, łatwo da się pogodzić z tym, co napisał inny człowiek:
David Herbert Lawrence napisał w liście do Cynthii Asquith m.in.:
"Uważa Pani, że wojna nie hamuje biegu prywatnego życia, że poszczególni ludzie mogą kochać się i w pełni korzystać z życia. To nieprawda. Zasadniczą cechą miłości jest to, że uniwersalizuje ona jednostkę. Jeżeli kocham, interesują mnie wszyscy ludzie, a przede wszystkim mój naród. Moje uczucie rozciąga się koncentrycznymi kręgami na wszystkich ludzi. Na tym polega istota miłości. Kiedy kocham ja, jednostka, moje uczucie automatycznie promieniuje ze mnie najpierw na mojego sąsiada, potem coraz dalej, aż wreszcie gubi się gdzieś w przestrzeni. Na tym polega miłość, która bez tego nie może istnieć. Jeżeli więc kocham, moja miłość udziela się sąsiadom, którzy też zaczynają żyć w duchu miłości, przekazując ją jeden drugiemu dalej i dalej. A jak może się to dziać w czasie wojny, kiedy ludzkie uczucia są zaprzeczeniem miłości?
Duch wojny sprawia, że zamykam się sam w sobie, staję się jednostką pozbawioną wewnętrznej więzi z resztą ludzi. Efekt tego ujawnia się na zewnątrz, wszystko sprowadza się do do problemu biologicznego życia, a nie bytu wewnętrznego. W czasie wojny staję się jednostką odseparowaną w swoim bycie, każdy mój czyn coraz bardziej oddala mnie od pozostałych ludzi.
Jeżeli zatem kocham - jestem przeciwny samej idei wojny. Kiedy jest wojna, nie mogę kochać. Gdy miłość zwycięża, nie może być wojny. Wojna jest potężnym i z konieczności jesiennym procesem rozkładu. Odwrotnie miłość, która jest wspaniałym procesem twórczym, zespalającym, niczym wiosna, wiele rozproszonych czynników w jednolitą, zwartą całość. Mamy już dość tego procesu rozkładu. Jeżeli potrwa dłużej, tak doszczętnie zniszczymy jednoczące nas więzi, iż każdy z nas stanie się tak dalece oderwaną od reszty jednostką, że w całości przedstawiać będziemy anonimową masę, bezkształtną jak góra piasku. Staniemy się wyjałowieni, bez żadnej przyszłości i bezużyteczni, jak martwe drzewa. Oto prawda, która zawiera w sobie tak wielkie niebezpieczeństwo, że człowiek staje się bliski obłędu, kiedy spojrzy jej w oczy."