Borykam się z "Misiem" do tej pory. Chciał rozmawiać. Wyłożyłam wszystko czarno na białym. Nie padła żadna propozycja pod tytułem jak rozwiązać problem. Gdy mówię mu, że są 3 wyjścia:
- akceptacja sytuacji ( niemożliwe do wdrożenia, bo nie mam akceptacji )
- rozejście się
- szukanie rozwiązań
to "Miś" zarzuca mi, że rozmawiamy nie jak ludzie tylko jak instytucje. ( WTF? )
Jego jedyna propozycja: przyjedź do mnie. Rezultat byłby wiadomy ( ugłaskanie mnie po główce, utulenie w łóżeczku...).
Mówię mu: NIE. Mówię- weekend mam zajęty, i przypominam Ci, że SAM odwołałeś nasz wyjazd. Na co on: że w rozmowie normalnej, w relacji to powinno być tak że on coś mówi, ja odpowiadam, i się dogadujemy.
No ale sorrry memory .............- jego propozycja, żebym sobie organizowała weekend wedle własnego uznania była czytelna.
Oburzyłam się na to, owszem, ale go do zmiany zdania nie namawiałam. Po co? Jak coś pisze to chyba odpowiedzianie???
Teraz " Miś" jest zakłopotany. Nie wie jak spędzi te wolne dni. I zaprasza. Hipokryzja.
Odmówiłam. A on, żebyśmy spotkali się, porozmawiali, żeby było "dojrzale". Bo zaczynać i kończyć trzeba umieć "dojrzale" i nadal swoje: przyjedź.
Zaproponowałam mu inną opcję- spotkanie na pikniku rodzinnym koło jego miasta, bo mogę przyjśc z osobą towarzyszącą ( duży plener, ustronnie, obce mi środowisko, ale super miejsce, przestrzeń itd ). A, i jeszcze wspominał, że pojedzie może do rodziców, a ma po drodze . Też zaproponowałam- że niech wpadnie, porozmawiamy.
I cóż....Nie koniecznie widzę takie chęci. Jakoś się uparł, żeby się spotkać u niego. Bo tam łatwiej mnie będzie urobić? To jakaś manipulacja, prawda? Bo na tamtym znanym gruncie on ma mnie w garści? No rozumiem ten tok, ale czemu az tak się boi pogadac w innym terenie? Facet gra va bank ....Przecież sytuacja jest na ostrzu noża.
Powiedział mi dziś, że mam inny ton głosu, że jestem zdecydowana, że już sobie prawdopodobnie poukładałam wszystko. O co tu chodzi??? On manipuluje by coś ugrać, czy odpuszcza? Czy też pozornie odpuszcza w ramach manipulacji?
Jeśli chodzi o mnie, NIE ZMIENIĘ STANOWISKA. Jak mu zadaję konkretne pytania, to robi uniki. Gośc ma awersję do deklaracji jak stąd na Marsa. Chce mnie urobić. Mieć efekt bez żadnej zmiany. To jest komunikat: chcę, żeby wszystko było po staremu Mała.
Jakoś tak czuję się dziwnie po tej rozmowie. Ja byłam spokojna, stanowcza, kulturalna. On też, ale drżał mu głos. A mimo to nie nagiął się do mnie. Nie powiedział " no dobra, spotkajmy się gdzie chcesz". To takie durne przeciąganie liny. Jakby zgoda na moją propozycję to było jakieś wielkie uleganie. Jakby czuł, że ja dominuję i nie chciał się poddać tej dominacji. To chore. Odmówiłam spotkania u niego, bo wiem, czym to pachnie- urabianiem mnie. Na neutralnym terenie moglibyśmy spędzić razem czas, być razem, skoro tak tęskni, jak mówi. Skoro jestem tak ważna jak to dziś opisywał. Na koniec rozmowy jakby się wycofał i poddał. Ale jakieś mam poczucie, że to może było specjalnie? Że on sprawdza na ile mi zależy. Że to jakaś wyrafinowana strategia. Zakończył, że jego propozycja jest aktualna, a ja tonem stanowczym i pewnym, że moja także ( spotkanie na pikniku lub jego wypad do mnie na trasie do rodziców ).
Ktoś by to skomentował? Facetowi drżał głos, czułam, że jest zestresowany. Ale czemu takie nieugięcie i wycofanie na koniec? Tchórz czy manipulant? Co myślicie?