Elle88 napisał/a:Opcja zajęcia się sobą (pracą i wszystkim poza Misiem)- słuszna. Tylko nie oszukujmy się, że mniej czasu dla siebie wyeliminuje problem jego braku zaangażowania na głębszym poziomie.
To takie mydlenie sobie oczu na zasadzie - im mniej będę skupiała się na tym co mnie w związku boli, tym mniej będę tego świadoma, a w końcu tak siebie przekonam do tego, że jest ok i nie chcę tego czego w głębi chcę, że sama w to uwierzę.
Ale to kwestia czasu kiedy wyparte potrzeby wrócą.
Takie rzucenie się w wir własnych zajęć i pracy jest dobre żeby kogoś 'przyciągnąć' i być atrakcyjnym i tak powinno być cały czas jasne. Ale nie jest to na pewno sposób na rozwiązywanie sytuacji kryzysowych, albo "dorobienie" w związku czegoś, czego w nim nie ma.
ON najwyżej zobaczy, że jest jej w jego życiu mniej, może pod wpływem dyskomfortu z tym związanego nawet pogoni trochę za nią.. tyle, że ona kiedyś znowu przestanie 'biec' i przystanie. I wtedy historia się powtórzy.
Wrócą do punktu wyjścia.
Bo on tej bliskości tak naprawdę wcale nie chce.
No właśnie to przeczuwam. On nie chce. Ale jest to też niejednoznaczne w jego postawie. Raz widać, że się dystansuje, odsuwa, generalnie nie angazuje się az tak, innym razem mówi mi o jakiś moich cechach w kontekscie " swojej przyszłości".
Przykład:
opowiadałam o męzu, o tym, co robiłam źle w tej relacji, ze za duzo czasu byłam w pracy, ze miałam swój świat, a on do mnie : " z punktu widzenia mojej przyszłości mogłabyś zrobić to samo ze mną. ". Na co ja mu odpowiedziałam: " z puktu widzenia mojej przyszłości, to ja mogę się znaleźć na miejscu twojej byłej".
Strasznie mnie wkurza ta jego postawa, którą wprost mi werbalizuje: ze on mnie obserwuje, ze woli byc ostrozny, ze nie chce byc pochopny. Ja mu mówię szczerze o swoim zyciu, o błędach, to dowód na to, ze je zrozumiałam, a on tego uzywa jako argumentu przeciwko mnie. To nie fair.
Odnoszę wrazenie, ze to takie na siłę szukanie argumentów na to, jak uzasadnic swoje bycie w dystansie.
Jesli ktos nie czuje się gotowy na głębsze i trwalsze relacje, to po co ta cała otoczka pod tytułem : " ja cię obserwuję, jestes fajna, ale kto wie, czy to się nie zmieni"- bo i takie teksty słyszałam. .....
K....a! Jak mam mu udowodnić, że się nie zmieni??? Durne gadanie. Wydaje mi się, że to są jakies takie wymówki, które on sam stosuje, zeby sobie zracjonalizowac brak zaangazowania. A za tym brakiem tak naprawdę tkwi wygoda i niechęć do brania odpowiedzialnosci za związek.
W dodatku raczej mu nie pomagam się okreslić. Jestem, przyjezdzam, nie reaguję ostro gdy on cos zrobi nie tak, zachowuję ten swój pieprzony spokój i takt, bo tak mam od urodzenia, i jeszcze pojawia się swiadomosc, ze jak bym się zdenerwowała, to Misio by powiedział : " o, miałem rację, że się nie angazowałem, to ZŁA kobieta była. "
Wiecie, jaki jest mój problem???
Nie umiem stawiać granic.
Ja od dzieciństwa wchodziłam w rolę grzecznej dziewczynki, która nie okazuje buntu, bo bunt był niemile widziany, bo przed rodzicami zbierałam punkty na "uznanie", zeby mnie w końcu pokochali. Ale nie, tam była miłośc warunkowa: " bądź grzeczna , ucz się dobrze" - wtedy mamusia pochwaliła, a tatuś przytulił. A jak mi coś nie pasowało, to było oburzenie i szok : " JAK TO???" To Ty taka jestes? Jak się zachowujesz? I zaraz jakiś ban, niezadowolenie, dystans.
Grałam w tę grę cały czas, będąc grzeczna, ale wewnętrznie się buntując. Nie okazywałam tej złości jawnie z obawy przed odrzuceniem. I robię to nadal. Pewnie tym emanuję. Grzeczną dziewczynką, która na pewno się nie wkurzy, bo ona taka ułożona, spokojna i dystyngowana.
On mi to mówi cały czas: " To, co mi się spodobało w tobie to twój spokój i klasa". W tym jest taka jakby sugestia : " bądź cały czas taka grzeczna". Opowiada mi potem o swojej matce furiatce, która była bardzo nerwowa i nieobliczalna, zestawia mnie z nią, wynosi na piedestał. Więc nadal gram swoją rolę, powtarzam bajkę z dzieciństwa, wpadam w ten schemat, w te same koleiny.
To, czego bym chciała się nauczyć, to cześciej mówić NIE i to konsekwentnie. Mówić o swoim niezadowoleniu, nie bojąc się czyjejś utraty.
Widzicie...wtedy z tą herbatą, odruchowo zachowałam się grzecznie, odłożyłam tę torebkę premium, i chciałam zaparzyć inną. A trzeba było się po prostu i po ludzku OBURZYĆ, bo to było chamskie! I byłoby usprawiedliwione.
Napisałam dziś do niego ( dopiero dziś! ), że coś mi się nie spodobało w jego zachowaniu. Jest niby otwarty na rozmowę, umówiliśmy się na dziś wieczór.
Ale źle mi z tym, że mam mu powiedzieć, że zrobił coś nie tak. Wiem, IDIOTYCZNE. Ale to jakiś wzór funkcjonowania, z którym żyję latami. Mimo wszystko zbiorę się w sobie i powiem mu to, że czuję się niefajnie z tamtą sytuacją, że to było dla mnie przykre. Jakoś to z siebie WYDUSZĘ. Bo to jedyna metoda na zmianę w moim życiu. Jak się nie obudzę, jak nie zacznę stawiać granic, nikt mnie nie będzie traktował powaznie.