Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać? - Netkobiety.pl

Dołącz do Forum Kobiet Netkobiety.pl! To miejsce zostało stworzone dla pełnoletnich, aktywnych i wyjątkowych kobiet, właśnie takich jak Ty! Otrzymasz tutaj wsparcie oraz porady użytkowniczek forum! Zobacz jak wiele nas łączy ...

Szukasz darmowej porady, wsparcia ? Nie zwlekaj zarejestruj się !!!


Forum Kobiet » MIŁOŚĆ , ZWIĄZKI , PARTNERSTWO » Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

Strony Poprzednia 1 2 3 Następna

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Posty [ 66 do 130 z 151 ]

66

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?
Marajka napisał/a:

Wiesz, co mi wtedy pomagalo? szlam prasowac!

Ja szłam do ogródka, lubiłam plewić, przycinać krzewy, siać nową trawę, podlewać trawnik, meble ogrodowe malować.
To mnie uspokajało, czułam się wtedy szczęśliwa, spełniona. Teraz już tego nie mam...

Co do reszty Twojego wpisu, to pozwolisz Marajko, że się z tym prześpię. Są to zbyt cenne informacje, opisy i spostrzeżenia, że chcę to przemyśleć, pokontemplować w domowym zaciszu smile. Dziękuję smile.

PS. Dziewczyny, czy ja mam sobie kupić kota? smile. Tak się boję, a co jeśli się nie polubimy albo on mi się nie spodoba? smile. Przecież to odpowiedzialność do końca jego dni smile. Ułatwienie mam takie, że gdybym na dłużej wyjeżdżała, to mogę do rodziców zawieźć. Oni mają super warunki dla zwierząt smile. @chceuziekacstad - co tam u Ciebie, jak się miewasz? Napisz trochę o sobie. Ściskam dziewczyny.

Zobacz podobne tematy :

67 Ostatnio edytowany przez Marajka (2016-06-08 00:58:29)

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

Lillka, nie musisz od razu kupowac kota. To znow tylko Twoja niecierpliwosc wink
Moze sam do Ciebie przyjdzie, albo przyjdzie cos innego. Zwierze nie powinno byc traktowane przedmiotowo. Powinnas tego naprawde chciec, dla tego zwierzecia, a nie jako srodka do celu, wiec nic na sile.

Staraj sie na tyle, na ile mozesz, zyc swiadomie, byc obecna, a nie w myslach i nie w identyfikacji z emocjami, w kazdym momencie, w ktorym sobie o tym przypomnisz. Nie unikaj zadnych uczuc, badz z nimi, wytrzymaj.
Mysle, ze predzej czy pozniej znajdziesz wyjscie z tego obecnego stanu, miej oczy otwarte na to, co sie samo z siebie ofiarowuje i staje na Twojej drodze. To bedzie tym, czego Ci potrzeba smile

Wklejam Ci muzyke, ktora dla mnie osobiscie jest inspirujaca, bo ma pewien rodzaj sily w sobie, przynajmniej ja to tak odbieram. Nie badz zdziwiona tym, co sie pod tym kryje, mnie to zaskoczylo, bo osobiscie odeszlam daleko od tego, ale mimo to dziala na mnie dobrze. Moze tez Ci sie spodoba.
https://www.youtube.com/watch?v=FCARXtbWEcM

68 Ostatnio edytowany przez Lillka-15 (2016-06-08 08:22:44)

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

Marajko,

wiadomym jest, że nie "kupię sobie kota" teraz na swoje bolączki smile. Pisałam do Was już z przymrożeniem oka, nie ma we mnie takiego podejścia w traktowaniu zwierząt. Za to mam ciekawą historię z kotem właśnie. Znajomy jechał sobie gdzieś w Polsce, był w podróży, zatrzymał się w szczerym polu aby rozprostować nogi. Stoi, oddycha świeżym powietrzem, patrzy, słucha, a tam w zbożach mały kotek. Miauczy, biegnie do niego. Oczka robi słodkie. Szczere pole, żadnych domostw nie widać. On się wzbrania rękami i nogami, wie już co się święci i dlaczego ten kot tam jest (raczej ktoś porzucił małe). No i takim o to sposobem mała została już z nim smile. Kochają się na zabój smile.

Cierpliwość, ach cierpliwość...
Podziwiam Cię za Twój spokój i dystans. Trzymasz przestrzeń wewnętrzną wobec zewnętrznych rzeczy, to czuje się w Twoich wpisach na forum.
Może i mną przestanie tak kiedyś targać smile. Doświadczona i mądra osoba z Ciebie.

Zarazie stare się u mnie rozpadło, nowego pozornie nie ma, tęsknię za tym co było.
Z tego coś się wyłoni, tylko co?
Dziś zastanawiam się na ile w dorosłym życiu jesteśmy w stanie ryzykować, a na ile trwać w tym co jest?
Szczególnie jeśli chodzi o partnerów, domy, które zbudowaliśmy, ścieżki, które wydeptaliśmy.
Na forum mocno wałkowane są tematy zdrady, świat się tam rozsypuje, ludzie się boją nowego, czasami ta sytuacja zmusza ich do postawy większej uważności względem budowania relacji z partnerem, do zweryfikowania tego, kim są, czym się otaczają i czy są w tym szczęśliwi.
Różne są powody i motywacje dla których próbują znów na nowo się odnaleźć, zbudować coś innego ze starym partnerem.
Ja na dzień dzisiejszy nie wiem, czy lepiej w takich sytuacjach zostać (jeśli oboje to deklarują), czy odejść i może za jakiś czas spróbować z kimś innym - kto wie, co jest lepsze?. Najprawdopodobniej czynnikiem gwarantującym sukces jest rzeczywista chęć bycia i starania się o "tę" właśnie osobę, nie inną. To trzeba kochać naprawdę tego partnera. I vice versa. Inaczej chyba się nie uda. Reszta t emocje, z którymi trzeba się uporać. Ale nie wiem.

Na dzień dzisiejszy ja ze swoim starym związkiem nic nie zrobię. Życie wskazało mi, że teraz czas na mnie i wykuwanie siebie.
Tęsknię za nim, za naszym życiem, mówisz, że to przyzwyczajenie i uzależnienie - tak, na pewno, silnie to bardzo. Ale kochałam go.
Do dziś go kocham.

Miłego dnia wszystkim życzę smile.

PS. Dziękuję za link z muzyką. Dziś chyba zawitam do księgarni i kupię książkę, o której wspominasz smile.

69

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

Powiedziałam dziś dość! Uzależnieniu. Zgłosiłam się do fundacji i czekam na konsultację celem rozpoczęcia terapii.
Nie będę tak żyć!
Chcę być wolna, nie odczuwać tego napięcia, chcę decydować ŚWIADOMIE o swoim życiu.
Tamto mnie już nie obchodzi i w sumie to już nie jest ważne.
Ważne, aby się uleczyć.

Marajko, dziękuję za to że jesteś/byłaś.

Jeszcze nie wiem jak to wszystko się potoczy.

70

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

Dobry wieczór smile.

Czy jest Marajka na pokładzie?

71

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

Pewnie jest ☺ są też i inni, którzy mocno Ci kibicowali i trzymali kciuki !

72

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

Bardzo fajny watek, przeczytalam z uwaga i znalazlam wiele cennych rad choc problem mam troche inny niz autorka.

Lilka, napisz jak Ci sie ulozylo dalej?

73

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

Hej Lillka, znalazlam sie wink. Mialam dluzsza przerwe od forum, bo mam wieleu tygodni urwanie glowy w pracy.
Czytalam Cie tera na innych watkach i wpadam tutaj.
Wyglada na to, ze dobrze Ci sie wiedzie.
Ciesze sie. smile

74 Ostatnio edytowany przez Lillka-15 (2017-02-23 13:26:28)

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

Cześć Marajko smile.

No właśnie nie do końca, dlatego po kilku miesiąc znów tutaj zaglądam.
Jednak tym razem jakoś nie mam odwagi, ani palącej potrzeby, by pisać tu ciąg dalszy mojej historii.. smile.
Bardzo jednak ceniłam Twoje wypowiedzi, bowiem zawarta jest tam dużą mądrość i rozumienie wielu rzeczy. Uczyłam się od Ciebie.

Co mogę powiedzieć..., jest dobrze, faktycznie, wiele rzeczy się zmieniło, ale w ostatnim czasie zrobiłam pewien zwrot, który z jednej strony mnie oczyścił i przepompował krew, a z drugiej strony wciąż jest pewien blok, który mnie ogranicza. Coś muszę z tym zrobić, szukam rozwiązania smile.

75 Ostatnio edytowany przez Marajka (2017-02-23 14:57:26)

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

Wiesz Lillka, przygotuj sie na to, ze w zyciu nigdy, do samego konca, nie bedziemy "gotowi" i wszystkie problemy beda rozwiazane i tak juz zostanie.
A jak sie wzielas za rozsuplywanie samej siebie, to tym bardziej nie, bo zawsze znajdziesz cos, co jeszcze nie do konca jest rozwiazane.
Jednak mozna sie nauczyc zyc z samym soba tak, zeby jakies tam zwroty czy ograniczenia, czy bloki tak naprawde nas nie ograniczaly lub nie przeszkadzaly.
Masz wolnosc zaakceptowania danej sytuacji taka, jak jest, poki nie da sie z tym nich konkretnego zrobic. Wtedy nie musisz sie skrecac z niezadowolenia i walczyc sama z soba.
Najwieksza przeszkoda jest zwykle brak samoakceptacji i tego, co w nas akurat w danym momencie jest.
Dopiero, gdy sie choc na krotki moment po prostu zaakceptuje to, co jest, nie w sensie, ze tak ma juz zawsze zostac, tylko w sensie, ze akurat jest jak jest i jest sie gotowym,  choc na krotko to tak zostawic, to wtedy mozna zrobic nastepny krok, albo chocby maly kroczek.

Zostaw moze na chwile szukanie rozwiazan i spojrz na sytuacje czy siebie z pewnego dystansu, tak samo, jak juz to zrobilas wtedy ze swoim zwiazkiem.
Czasem mozna wtedy cos zauwazyc, co dotad uchodzilo naszej uwadze, bo bylismy za bardzo zajeci szukaniem rozwiazan, tyle, ze moze nie w tym kierunku, co trzeba. wink

Trzymaj sie smile

76 Ostatnio edytowany przez Lillka-15 (2017-02-23 20:09:06)

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?
Marajka napisał/a:

Dopiero, gdy sie choc na krotki moment po prostu zaakceptuje to, co jest, nie w sensie, ze tak ma juz zawsze zostac, tylko w sensie, ze akurat jest jak jest i jest sie gotowym,  choc na krotko to tak zostawic, to wtedy mozna zrobic nastepny krok, albo chocby maly kroczek.

Zostaw moze na chwile szukanie rozwiazan i spojrz na sytuacje czy siebie z pewnego dystansu, tak samo, jak juz to zrobilas wtedy ze swoim zwiazkiem.
Czasem mozna wtedy cos zauwazyc, co dotad uchodzilo naszej uwadze, bo bylismy za bardzo zajeci szukaniem rozwiazan, tyle, ze moze nie w tym kierunku, co trzeba. wink

Trzymaj sie smile

Jestem teraz w procesie, gdzie żyją we mnie dwa życia, jedno dotyczy starego i jest związane z nim, drugie, to nowe, które jest i tworzy się każdego dnia. Z perspektywy czasu jestem bardzo zadowolona, że dane mi było przejść toksyczny związek (wiem, jak to brzmi smile) i samo rozstanie, bowiem gdyby nie to, dalej tkwiłabym na jakimś tam mizernym etapie rozwoju, zależna w myślach od wielu rzeczy, nieszczęśliwa z tego powodu. Po rozstaniu, w które siłą woli sama się wrzuciłam, zostałam kompletnie "sama" i musiałam się zmierzyć i z rzeczywistością i rozprawić z tym, co było we mnie. Jakie to cholernie trudne było! smile. Przez co ja przechodziłam smile. Musiałam zdać sobie sprawę ze swojego uzależnienia behawiralnego, musiałam iść na "odwyk", musiałam się rozprawić z rodzicami, co też mnie i ich dużo kosztowało. Wymiotowałam, plułam, krzyczałam, ale dziś w miarę wiem jaki jest mój konstrukt psychiczny, jaka jest moja emocjonalność, umysłowość, do czego mnie ciągnie i co lubię robić. Przyznałam się też do wielu rzeczy przed samą sobą, które wcześniej wypierałam, w najgorszych swoich momentach zaczęłam być prawdziwa i odkrywałam się totalnie przed znajomym. W zasadzie w tamtym okresie, kiedy uznałam, że będę prawdziwa, nie będę już grać jakiejś pozy, albo udawać jaka to świetna, piękna i inteligentna jestem, pokazałam, że mi też gile z nosa kapią, mam problemy finansowe, ze sobą, że nie jestem taka super, że mam dokładnie takie same problemy jak oni, te same bolączki, wtedy nagle mnóstwo osób wyciągnęło do mnie rękę. Dziś, z perspektywy tego roku widzę, jaką to miało moc oczyszczającą - zbudowałam takie relacje i mam teraz tak silne więzi z najbliższymi dla mnie, że aż sama w to uwierzyć nie mogę smile. Stałam się prawdziwa, ukazałam swoje słabości, odsunęłam od siebie cały misternie wyreżyserowany wizerunek. Jednak prawda oczyszcza smile.

Poniej, mniej więcej po pół roku od rozstania, wszystko się ustabilizowało. Żyłam jak chciałam.

Tylko czasami odzywały się we mnie jakieś uczucia do ex, ale dusiłam to w zarodku i mówiłam: daj sobie czas na wybrzmienie.
Pózniej zaczęłam chorować, przewlekłe infekcje, spadek mojej formy o -50%. Coś było nie tak. Czułam to, nie wiedziałam co to jest.
Zaczęło mi wszystko być obojętne, bez wyrazu, chodziłam sobie zmęczona, nie widziałam w tym co robię zbytniego sensu. W dodatku zima była dla mnie straszne ciężka. Aż nagle katalizatorem zmiany, stał się wspólny wyjazd ze znajomymi w góry. Zalałam się samotnością, wspomnieniami, tęsknotą za wspólnym życiem i już nie mogłam tej fali kontrolować. Uświadomiłam sobie, że ja go wciąż po prostu kocham. Nie byłam już w stanie tego wypierać. Poczułam, że wszystko co do tej pory robiłam, było jak udowadnianie sobie, rodzinie, znajomym: ja sobie doskonale po tym rozstaniu poradzę! smile. I tak się stało, dość szybko się ogarnęłam, stanęłam na nogi. Jednocześnie przechodziłam proces rozwoju, w którym wyżej wspomniałam.

Dziwnym trafem, skontaktował się ze mną nasz wspólny znajomy. Nic nie widziałam od dobrych kilku miesięcy o ex, nie mamy żadnego kontaktu, nic o sobie nie wiemy. Zapytałam, dowidziałam się, że z kimś jest w związku. Jeszcze tego samego wieczoru napisałam do niego, że bardzo za nim tęsknie. Nie odpisał. Potem chciałam dzwonić, chciałam się spotkać, ale pomyślałam: ochłoń, nie atakuj, jest w związku, jeśli będzie chciał pogadać, to zna twój numer. Ulżyło mi potem. Wróciła cała energia, zaczęłam czuć życie, wróciły siły witalne.

A teraz, jestem na etapie odszyfrowywania czy moja nieprzemijająca "miłość" to chęć powrotu do nałogu big_smile, czy po prostu, tak jak zwykła dziewczyna, zakochałam się i kocham, pomimo tego, że już nie jesteśmy razem. Nie ukrywam, nie poznałam do tej pory (choć miałam w nowym roku ciekawy epizod) kogoś, kto by mi go "przysłonił". Pomimo naszych problemów, to z nim miałam bardzo silną wieź, czułam się rozumiana (ale paradoks! bo z drugiej strony nie mogliśmy się dogadać), to z nim prowadziłam życie takie, jakie lubię (kontynuuję je teraz, pomimo, że jego już nie ma, bo po prostu taki styl lubię), to z nim mogłam gadać o wszystkim, to jego intelekt mnie fascynował, to jego pożądałam.

Ech.. smile. Może to moje uzależnienie, przecież do końca życia pozostanę DDA. Chcę przeczekać kilka kolejnych miesięcy, aby to zweryfikować, choć z drugiej strony bardzo chciałabym już o nim zapomnieć, bo jest to męczące. Chciałabym poznać kogoś i znów się zakochać. Chciałabym zaznać takiej prawdziwej, głębokiej więzi, która daje spokój, radość, bezpieczeństwo. Sama już sobie potrafię to dać, ale we dwójkę jest znacznie lepiej smile.

77

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

Idziesz caly czas do przodu. Ten proces ma po prostu rozne fazy. Nie zostaniesz wieczna DDA.
Nie ma jeszcze nawet roku od rozstania, to nie jest duzo czasu. To tylko znow Twoja niecierpliwosc dochodzi do glosu.
Ja potrzebowalam na przerobienie rozstan zwykle przynajmniej 2 lata. A to i tak bylo chyba szybko, jak patrze czasem na innych.

Oczywiscie, ze moze byc u Ciebie jeszcze milosc do niego. I moze zostac, czemu nie. Co nie znaczy, ze musicie sie znow zejsc.
Takze i to nie jest wykluczone, ale radzilabym jednak ostroznosc. On tez musialby sie bardzo zmienic, zeby to moglo funkcjonowac.
No i nadal pewnie masz na niego projekcje ojca, to musialoby sie tez rozwiazac.
Pisalam gdzies o tym rozroznianiu, co czym jest. Jesli wrzuca sie wszystko do jednego worka - milosc, potrzeby, uzaleznienie, to wtedy wpada sie wlasnie w takie stany, jak opisujesz i wiesza sie to wszystko razem na jednej osobie.
Nic w tym zlego, tak po prostu bywa, zanim czlowiek nauczy sie z tym jakos obchodzic.
Wazne, zebys nic nie zduszala w sobie. To nie jest cos, co moze dac wyniki na dluzszy dystans.
Pisalas, ze dusilas uczucia do ex w zarodku, a wiec to teraz znow wylazi. Stad ten nawrot. Choroba to tez byla wskazowka na zduszone emocje, sama to zrozumialas. Ale i to widac tak musialo byc. Ze wszystkim na raz byc moze nie poradzilabys sobie.
Nasz organizm ma swoja wlasna madrosc i sam kieruje procesem zdrowienia, jesli tylko na to pozwolimy.
Niech wszystko wylazi, nie musisz z tym nic robic. Przypatrz sie temu, zlap troche dystansu do wlasnych emocji i niech one sobie beda, tylko nie dzialaj pod ich wplywem, zebys nie zrobila czegos, czego moglabys potem zalowac.
Dopusc ta tesknote za miloscia, ale wieszaj tego na nim. Jak to calkiem dopuscisz, ten bol, bez filmu w tle,  to moze sie czasem cos magicznego zdarzyc - transformacja emocji.
Daj sobie czasu, duzo czasu.
Mysle, ze jesli za szybko weszlabys w nowy zwiazek (albo i w stary), to ten proces moglby zostac znow zaklocony.
Przyjdzie w swoim czasie.
Poki co widze, ze porzadkujesz swoje zycie, a to bardzo wazna sprawa.

78

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?
Lillka-15 napisał/a:
Marajka napisał/a:

Dopiero, gdy sie choc na krotki moment po prostu zaakceptuje to, co jest, nie w sensie, ze tak ma juz zawsze zostac, tylko w sensie, ze akurat jest jak jest i jest sie gotowym,  choc na krotko to tak zostawic, to wtedy mozna zrobic nastepny krok, albo chocby maly kroczek.

Zostaw moze na chwile szukanie rozwiazan i spojrz na sytuacje czy siebie z pewnego dystansu, tak samo, jak juz to zrobilas wtedy ze swoim zwiazkiem.
Czasem mozna wtedy cos zauwazyc, co dotad uchodzilo naszej uwadze, bo bylismy za bardzo zajeci szukaniem rozwiazan, tyle, ze moze nie w tym kierunku, co trzeba. wink

Trzymaj sie smile

Jestem teraz w procesie, gdzie żyją we mnie dwa życia, jedno dotyczy starego i jest związane z nim, drugie, to nowe, które jest i tworzy się każdego dnia. Z perspektywy czasu jestem bardzo zadowolona, że dane mi było przejść toksyczny związek (wiem, jak to brzmi smile) i samo rozstanie, bowiem gdyby nie to, dalej tkwiłabym na jakimś tam mizernym etapie rozwoju, zależna w myślach od wielu rzeczy, nieszczęśliwa z tego powodu. Po rozstaniu, w które siłą woli sama się wrzuciłam, zostałam kompletnie "sama" i musiałam się zmierzyć i z rzeczywistością i rozprawić z tym, co było we mnie. Jakie to cholernie trudne było! smile. Przez co ja przechodziłam smile. Musiałam zdać sobie sprawę ze swojego uzależnienia behawiralnego, musiałam iść na "odwyk", musiałam się rozprawić z rodzicami, co też mnie i ich dużo kosztowało. Wymiotowałam, plułam, krzyczałam, ale dziś w miarę wiem jaki jest mój konstrukt psychiczny, jaka jest moja emocjonalność, umysłowość, do czego mnie ciągnie i co lubię robić. Przyznałam się też do wielu rzeczy przed samą sobą, które wcześniej wypierałam, w najgorszych swoich momentach zaczęłam być prawdziwa i odkrywałam się totalnie przed znajomym. W zasadzie w tamtym okresie, kiedy uznałam, że będę prawdziwa, nie będę już grać jakiejś pozy, albo udawać jaka to świetna, piękna i inteligentna jestem, pokazałam, że mi też gile z nosa kapią, mam problemy finansowe, ze sobą, że nie jestem taka super, że mam dokładnie takie same problemy jak oni, te same bolączki, wtedy nagle mnóstwo osób wyciągnęło do mnie rękę. Dziś, z perspektywy tego roku widzę, jaką to miało moc oczyszczającą - zbudowałam takie relacje i mam teraz tak silne więzi z najbliższymi dla mnie, że aż sama w to uwierzyć nie mogę smile. Stałam się prawdziwa, ukazałam swoje słabości, odsunęłam od siebie cały misternie wyreżyserowany wizerunek. Jednak prawda oczyszcza smile.

Poniej, mniej więcej po pół roku od rozstania, wszystko się ustabilizowało. Żyłam jak chciałam.

Tylko czasami odzywały się we mnie jakieś uczucia do ex, ale dusiłam to w zarodku i mówiłam: daj sobie czas na wybrzmienie.
Pózniej zaczęłam chorować, przewlekłe infekcje, spadek mojej formy o -50%. Coś było nie tak. Czułam to, nie wiedziałam co to jest.
Zaczęło mi wszystko być obojętne, bez wyrazu, chodziłam sobie zmęczona, nie widziałam w tym co robię zbytniego sensu. W dodatku zima była dla mnie straszne ciężka. Aż nagle katalizatorem zmiany, stał się wspólny wyjazd ze znajomymi w góry. Zalałam się samotnością, wspomnieniami, tęsknotą za wspólnym życiem i już nie mogłam tej fali kontrolować. Uświadomiłam sobie, że ja go wciąż po prostu kocham. Nie byłam już w stanie tego wypierać. Poczułam, że wszystko co do tej pory robiłam, było jak udowadnianie sobie, rodzinie, znajomym: ja sobie doskonale po tym rozstaniu poradzę! smile. I tak się stało, dość szybko się ogarnęłam, stanęłam na nogi. Jednocześnie przechodziłam proces rozwoju, w którym wyżej wspomniałam.

Dziwnym trafem, skontaktował się ze mną nasz wspólny znajomy. Nic nie widziałam od dobrych kilku miesięcy o ex, nie mamy żadnego kontaktu, nic o sobie nie wiemy. Zapytałam, dowidziałam się, że z kimś jest w związku. Jeszcze tego samego wieczoru napisałam do niego, że bardzo za nim tęsknie. Nie odpisał. Potem chciałam dzwonić, chciałam się spotkać, ale pomyślałam: ochłoń, nie atakuj, jest w związku, jeśli będzie chciał pogadać, to zna twój numer. Ulżyło mi potem. Wróciła cała energia, zaczęłam czuć życie, wróciły siły witalne.

A teraz, jestem na etapie odszyfrowywania czy moja nieprzemijająca "miłość" to chęć powrotu do nałogu big_smile, czy po prostu, tak jak zwykła dziewczyna, zakochałam się i kocham, pomimo tego, że już nie jesteśmy razem. Nie ukrywam, nie poznałam do tej pory (choć miałam w nowym roku ciekawy epizod) kogoś, kto by mi go "przysłonił". Pomimo naszych problemów, to z nim miałam bardzo silną wieź, czułam się rozumiana (ale paradoks! bo z drugiej strony nie mogliśmy się dogadać), to z nim prowadziłam życie takie, jakie lubię (kontynuuję je teraz, pomimo, że jego już nie ma, bo po prostu taki styl lubię), to z nim mogłam gadać o wszystkim, to jego intelekt mnie fascynował, to jego pożądałam.

Ech.. smile. Może to moje uzależnienie, przecież do końca życia pozostanę DDA. Chcę przeczekać kilka kolejnych miesięcy, aby to zweryfikować, choć z drugiej strony bardzo chciałabym już o nim zapomnieć, bo jest to męczące. Chciałabym poznać kogoś i znów się zakochać. Chciałabym zaznać takiej prawdziwej, głębokiej więzi, która daje spokój, radość, bezpieczeństwo. Sama już sobie potrafię to dać, ale we dwójkę jest znacznie lepiej smile.

Może zmiana otoczenia pomogłaby Ci jesli jest taka możliwość?. Na takie gdzie poznasz nowych ludzi, niekoniecznie w swoim zawodzie. Może dodatkowe kursy, studia? Bardzo Ci współczuję i trzymam kciuki, ja tez się bardzo  mocno przywiązuję do ludzi i idealizuję ich. Ty jesteś młoda, on nie był Twoim przeznaczeniem, uwierz- kiedyś go spotkasz i będzie życzliwa obojętność.

79

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?
Lillka-15 napisał/a:
Marajka napisał/a:

Dopiero, gdy sie choc na krotki moment po prostu zaakceptuje to, co jest, nie w sensie, ze tak ma juz zawsze zostac, tylko w sensie, ze akurat jest jak jest i jest sie gotowym,  choc na krotko to tak zostawic, to wtedy mozna zrobic nastepny krok, albo chocby maly kroczek.

Zostaw moze na chwile szukanie rozwiazan i spojrz na sytuacje czy siebie z pewnego dystansu, tak samo, jak juz to zrobilas wtedy ze swoim zwiazkiem.
Czasem mozna wtedy cos zauwazyc, co dotad uchodzilo naszej uwadze, bo bylismy za bardzo zajeci szukaniem rozwiazan, tyle, ze moze nie w tym kierunku, co trzeba. wink

Trzymaj sie smile

Jestem teraz w procesie, gdzie żyją we mnie dwa życia, jedno dotyczy starego i jest związane z nim, drugie, to nowe, które jest i tworzy się każdego dnia. Z perspektywy czasu jestem bardzo zadowolona, że dane mi było przejść toksyczny związek (wiem, jak to brzmi smile) i samo rozstanie, bowiem gdyby nie to, dalej tkwiłabym na jakimś tam mizernym etapie rozwoju, zależna w myślach od wielu rzeczy, nieszczęśliwa z tego powodu. Po rozstaniu, w które siłą woli sama się wrzuciłam, zostałam kompletnie "sama" i musiałam się zmierzyć i z rzeczywistością i rozprawić z tym, co było we mnie. Jakie to cholernie trudne było! smile. Przez co ja przechodziłam smile. Musiałam zdać sobie sprawę ze swojego uzależnienia behawiralnego, musiałam iść na "odwyk", musiałam się rozprawić z rodzicami, co też mnie i ich dużo kosztowało. Wymiotowałam, plułam, krzyczałam, ale dziś w miarę wiem jaki jest mój konstrukt psychiczny, jaka jest moja emocjonalność, umysłowość, do czego mnie ciągnie i co lubię robić. Przyznałam się też do wielu rzeczy przed samą sobą, które wcześniej wypierałam, w najgorszych swoich momentach zaczęłam być prawdziwa i odkrywałam się totalnie przed znajomym. W zasadzie w tamtym okresie, kiedy uznałam, że będę prawdziwa, nie będę już grać jakiejś pozy, albo udawać jaka to świetna, piękna i inteligentna jestem, pokazałam, że mi też gile z nosa kapią, mam problemy finansowe, ze sobą, że nie jestem taka super, że mam dokładnie takie same problemy jak oni, te same bolączki, wtedy nagle mnóstwo osób wyciągnęło do mnie rękę. Dziś, z perspektywy tego roku widzę, jaką to miało moc oczyszczającą - zbudowałam takie relacje i mam teraz tak silne więzi z najbliższymi dla mnie, że aż sama w to uwierzyć nie mogę smile. Stałam się prawdziwa, ukazałam swoje słabości, odsunęłam od siebie cały misternie wyreżyserowany wizerunek. Jednak prawda oczyszcza smile.

Poniej, mniej więcej po pół roku od rozstania, wszystko się ustabilizowało. Żyłam jak chciałam.

Tylko czasami odzywały się we mnie jakieś uczucia do ex, ale dusiłam to w zarodku i mówiłam: daj sobie czas na wybrzmienie.
Pózniej zaczęłam chorować, przewlekłe infekcje, spadek mojej formy o -50%. Coś było nie tak. Czułam to, nie wiedziałam co to jest.
Zaczęło mi wszystko być obojętne, bez wyrazu, chodziłam sobie zmęczona, nie widziałam w tym co robię zbytniego sensu. W dodatku zima była dla mnie straszne ciężka. Aż nagle katalizatorem zmiany, stał się wspólny wyjazd ze znajomymi w góry. Zalałam się samotnością, wspomnieniami, tęsknotą za wspólnym życiem i już nie mogłam tej fali kontrolować. Uświadomiłam sobie, że ja go wciąż po prostu kocham. Nie byłam już w stanie tego wypierać. Poczułam, że wszystko co do tej pory robiłam, było jak udowadnianie sobie, rodzinie, znajomym: ja sobie doskonale po tym rozstaniu poradzę! smile. I tak się stało, dość szybko się ogarnęłam, stanęłam na nogi. Jednocześnie przechodziłam proces rozwoju, w którym wyżej wspomniałam.

Dziwnym trafem, skontaktował się ze mną nasz wspólny znajomy. Nic nie widziałam od dobrych kilku miesięcy o ex, nie mamy żadnego kontaktu, nic o sobie nie wiemy. Zapytałam, dowidziałam się, że z kimś jest w związku. Jeszcze tego samego wieczoru napisałam do niego, że bardzo za nim tęsknie. Nie odpisał. Potem chciałam dzwonić, chciałam się spotkać, ale pomyślałam: ochłoń, nie atakuj, jest w związku, jeśli będzie chciał pogadać, to zna twój numer. Ulżyło mi potem. Wróciła cała energia, zaczęłam czuć życie, wróciły siły witalne.

A teraz, jestem na etapie odszyfrowywania czy moja nieprzemijająca "miłość" to chęć powrotu do nałogu big_smile, czy po prostu, tak jak zwykła dziewczyna, zakochałam się i kocham, pomimo tego, że już nie jesteśmy razem. Nie ukrywam, nie poznałam do tej pory (choć miałam w nowym roku ciekawy epizod) kogoś, kto by mi go "przysłonił". Pomimo naszych problemów, to z nim miałam bardzo silną wieź, czułam się rozumiana (ale paradoks! bo z drugiej strony nie mogliśmy się dogadać), to z nim prowadziłam życie takie, jakie lubię (kontynuuję je teraz, pomimo, że jego już nie ma, bo po prostu taki styl lubię), to z nim mogłam gadać o wszystkim, to jego intelekt mnie fascynował, to jego pożądałam.

Ech.. smile. Może to moje uzależnienie, przecież do końca życia pozostanę DDA. Chcę przeczekać kilka kolejnych miesięcy, aby to zweryfikować, choć z drugiej strony bardzo chciałabym już o nim zapomnieć, bo jest to męczące. Chciałabym poznać kogoś i znów się zakochać. Chciałabym zaznać takiej prawdziwej, głębokiej więzi, która daje spokój, radość, bezpieczeństwo. Sama już sobie potrafię to dać, ale we dwójkę jest znacznie lepiej smile.

Może zmiana otoczenia pomogłaby Ci jesli jest taka możliwość?. Na takie gdzie poznasz nowych ludzi, niekoniecznie w swoim zawodzie. Może dodatkowe kursy, studia? Bardzo Ci współczuję i trzymam kciuki, ja tez się bardzo  mocno przywiązuję do ludzi i idealizuję ich. Ty jesteś młoda, on nie był Twoim przeznaczeniem, uwierz- kiedyś go spotkasz i będzie życzliwa obojętność.

80

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?
Marajka napisał/a:

Idziesz caly czas do przodu. Ten proces ma po prostu rozne fazy. Nie zostaniesz wieczna DDA.
Nie ma jeszcze nawet roku od rozstania, to nie jest duzo czasu. To tylko znow Twoja niecierpliwosc dochodzi do glosu.
Ja potrzebowalam na przerobienie rozstan zwykle przynajmniej 2 lata. A to i tak bylo chyba szybko, jak patrze czasem na innych.

Oczywiscie, ze moze byc u Ciebie jeszcze milosc do niego. I moze zostac, czemu nie. Co nie znaczy, ze musicie sie znow zejsc.
Takze i to nie jest wykluczone, ale radzilabym jednak ostroznosc. On tez musialby sie bardzo zmienic, zeby to moglo funkcjonowac.
No i nadal pewnie masz na niego projekcje ojca, to musialoby sie tez rozwiazac.
Pisalam gdzies o tym rozroznianiu, co czym jest. Jesli wrzuca sie wszystko do jednego worka - milosc, potrzeby, uzaleznienie, to wtedy wpada sie wlasnie w takie stany, jak opisujesz i wiesza sie to wszystko razem na jednej osobie.
Nic w tym zlego, tak po prostu bywa, zanim czlowiek nauczy sie z tym jakos obchodzic.
Wazne, zebys nic nie zduszala w sobie. To nie jest cos, co moze dac wyniki na dluzszy dystans.
Pisalas, ze dusilas uczucia do ex w zarodku, a wiec to teraz znow wylazi. Stad ten nawrot. Choroba to tez byla wskazowka na zduszone emocje, sama to zrozumialas. Ale i to widac tak musialo byc. Ze wszystkim na raz byc moze nie poradzilabys sobie.
Nasz organizm ma swoja wlasna madrosc i sam kieruje procesem zdrowienia, jesli tylko na to pozwolimy.
Niech wszystko wylazi, nie musisz z tym nic robic. Przypatrz sie temu, zlap troche dystansu do wlasnych emocji i niech one sobie beda, tylko nie dzialaj pod ich wplywem, zebys nie zrobila czegos, czego moglabys potem zalowac.
Dopusc ta tesknote za miloscia, ale wieszaj tego na nim. Jak to calkiem dopuscisz, ten bol, bez filmu w tle,  to moze sie czasem cos magicznego zdarzyc - transformacja emocji.
Daj sobie czasu, duzo czasu.
Mysle, ze jesli za szybko weszlabys w nowy zwiazek (albo i w stary), to ten proces moglby zostac znow zaklocony.
Przyjdzie w swoim czasie.
Poki co widze, ze porzadkujesz swoje zycie, a to bardzo wazna sprawa.


Cześć Marajko smile.
Dziękuję, że jesteś.
Tak - porządkuję swoje życie, choć strasznie trudno mi ostatnio.
Od wyjazdu w góry mam permanentnego doła. Fizycznie w końcu wyzdrowiałam, natomiast psychicznie jest gorzej.
Zauważyłam, że nie służą  mi wyjścia w grupie (parki, małżeństwa), choć bawię się na nich znakomicie, rano czuję się strasznie przybita.
Chyba mam żałobę - tak to teraz widzę. Tęsknię za utraconym życiem, i wciąż chciałabym aby ono wróciło.
Podjęłam też decyzję o przerwaniu pewnej znajomości, która rozpoczęła się z początkiem tego roku.
Pojawiły się tam zachowania, które strasznie raniły mnie w poprzednim związku, więc dla swojego dobra nie będę czegoś takiego kontynuować.
Nie wiedziałam jednak, że takie odcięcie się mnie zaboli. Pewnie minie to za kilka dni.
Czekam wiosny i słońca. Może wtedy będzie lepiej.

81

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

Lillka, znasz to?

Autobiografia w 5 rozdzialach, czyli sila przyzwyczajen,  wg. Portia Nelson:

"Rozdział I. Idę ulicą. W chodniku jest głęboka dziura. Wpadam w nią. Jestem zagubiona… bezradna. To nie moja wina. Wygrzebuję się całą wieczność.

Rozdział II. Idę tą samą ulicą. W chodniku jest głęboka dziura. Udaję, że jej nie widzę. Znowu w nią wpadam. Nie mogę uwierzyć, że jestem w tym samym miejscu. Ale to nie moja wina. Znów długo wyłażę.

Rozdział III. Idę tą samą ulicą. W chodniku jest głęboka dziura. Widzę ją. Ale znów wpadam… to przyzwyczajenie. Mam otwarte oczy. Wiem, gdzie jestem. To moja wina. Wyłażę natychmiast.

Rozdział IV. Idę tą samą ulicą. W chodniku jest głęboka dziura. Omijam ją.

Rozdział V. Idę inną ulicą."


Sama popatrz, w ktorym rozdziale akurat jestes.... wink

Buzka smile

82

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

Szczerze? Nie wiem, nie potrafię jasno tego określić smile.

Wiem tylko, że czuję się coraz gorzej, nie mogę spać, prawdopodobnie mam depresję.
Jak słyszę od ludzi, że mam przestać narzekać, "spójrz na to z innej strony", "przesadzasz", "kiedyś wyjdzie słońce", to aż mnie skręca.
Odkąd przyznałam się sama przed sobą, że wciąż mam niezamknięty rozdział z nim, z jednej strony się odblokowałam, z drugiej jest coraz gorzej.
Czuję się jak rozbitek, nigdzie nie przynależę, więc jak w tym wszystkim sens?

Miłego Marajko smile. Buzka!

83

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

Cześć Lilka smile

Czytałam kiedyś cały wątek, poszłaś jak burza odchodząc od swojego partnera, teraz masz czas stagnacji. Napisz, jak wygląda teraz Twoje życie? chyba przeprowadziłaś się, masz nową pracę, tak?

Uderzyło mnie co napisałaś, że nigdzie nie przynależysz. Hmm, nie "przynależysz' obecnie do żadnego mężczyzny, ale przecież chyba masz wiele innych punktów zaczepienia? jesteś sobą, kobietą, przyjaciółką, córką, pracownicą itp...

Na pewno Ci trudno uwierzyć, będąc w czarnej d..pie, że jest to po coś, niestety trzeba to przetrwać i ten sens widać dopiero z dystansu, po latach. Nie pamiętam, czy brałaś pod uwagę terapię? Z depresją nie ma żartów, może nawet będą konieczne leki na początek, żeby ruszyć z miejsca.

84 Ostatnio edytowany przez Lillka-15 (2017-02-27 11:24:44)

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?
Elede napisał/a:

Cześć Lilka smile

Czytałam kiedyś cały wątek, poszłaś jak burza odchodząc od swojego partnera, teraz masz czas stagnacji. Napisz, jak wygląda teraz Twoje życie? chyba przeprowadziłaś się, masz nową pracę, tak?

Uderzyło mnie co napisałaś, że nigdzie nie przynależysz. Hmm, nie "przynależysz' obecnie do żadnego mężczyzny, ale przecież chyba masz wiele innych punktów zaczepienia? jesteś sobą, kobietą, przyjaciółką, córką, pracownicą itp...

Na pewno Ci trudno uwierzyć, będąc w czarnej d..pie, że jest to po coś, niestety trzeba to przetrwać i ten sens widać dopiero z dystansu, po latach. Nie pamiętam, czy brałaś pod uwagę terapię? Z depresją nie ma żartów, może nawet będą konieczne leki na początek, żeby ruszyć z miejsca.

Cześć Elede smile.

Tak, odeszłam, zacisnęłam zęby i zaczęłam działać. Co się wydarzyło przez te miesiące mniej więcej opisałam w poprzednim poście.
Ale płacę za to ogromną cenę, paliwa starczyło mi do tego miesiąca. Starczyło na 9 miesięcy...
Przestałam się oszukiwać, dopuściłam do siebie czucie. Przestałam wciąż latać, chodzić na fitnessy, wciąż coś robić, czytać, uczyć się, wyjeżdżać, planować. Nie że tego nie robię, ale przestałam się oszukiwać, że to pod tym nic nie leży, a aktywności są moją kotwicą. Po prostu odważyłam się mówić, że czuję się zle i jestem nieszczęśliwa.

Nie oszukuję się też z tą "przynależnością". Zawsze, odkąd pamiętam czułam się obco. W domu przecież nikt mojej "odmienności" nie akceptował.
Do dziś jestem dziwna, wydziwiam, robię niezrozumiałe rzeczy. Jedyne co się zmieniło i jestem z tego dumna, to w ostatnich miesiącach akceptacja samej siebie, przynajmniej tak mi się wydaje. Powiedziałam sobie kim jestem, co lubię, jakie są moje preferencje. Mówię o tym wprost, nie dopasowuję się do innych, z tego powodu mam też swoich "wrogów",za to również płaci się wysoką cenę. W otoczeniu, które nie wybieram do końca samodzielnie, np. praca, inne "stadne" interakcje na których muszę być, nie akceptowane są tak sile poglądy czy opinie. Co innego w gronie zaufanym - tam wiedzą jaka jestem, akceptują mnie.

Nie będę też ukrywać tego, że ja się spełniam w dawaniu. Moje życie, oprócz pracy i zarobkowania, nie ma żadnych obowiązków. Jestem ja sama - wiem, jest to obowiązek, dbam o siebie tak jak mogę, ale nie ma to dla mnie głębszego sensu. Ja pragnę wspólnoty, zachowań i rytuałów, które z tego wynikają. Pragnę struktury i uporządkowania - to nadawało mi sens. Wiesz ile mnie kosztuje samotny niedzielny obiad (oczywiście nie gotuję, bo po co) i samotny potem spacer? To jest jak na siłę wyprowadzany pies na spacer. Bo tak trzeba, bo trzeba coś zrobić, bo to jest dobre. Potem mam jeszcze większy dół. A ja uwielbiałam ten spacer czy bieg po parku wykonywać z nim, śmiać się wtedy do rozpuku, gadać, obserwować ludzi w parku, a później wymieniać się opiniami, brać wspólnie prysznic i oglądać potem film. To miało sens. Przez 9 miesięcy wmawiałam sobie, że jest super cool, ze to można samemu robić i jest cool. To jest nieprawda. Przestałam udawać.

Na co dzień żyję jak przeciętny 30 paroletni singiel w dużym mieście. Po pracy wychodzę, spotykam się, śmieję się (choć coraz mniej, żartuję, wygłupiam, jem, piję alkohol, staram się poznać kogoś, nawiązuję przelotne relacje, robię sobie przyjemności, dbam o siebie, uprawiam sport, czytam, dużo rozmawiam, pielęgnuję relację, pomagam najbliższym oferując im swoją obecność, poradę, jestem dostępna. Ale potem wracam do siebie, do domu, jest dół, nie widzę większego sensu w tym, co robię. Nie czuję żadnej głębi.

Ech.. smile. Chwytam się już wszystkiego. Raczej to jakaś deprecha. Udało mi się umówić na wizytę do pani psycholog (mam jutro), do której chodziłam 2 lata temu. Wtedy mi pomogła, rozwiązał się mój ówczesny problem. Może teraz mi również pomoże.

85

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

Cześć dziewczyny. Siedzę sobie w nocy wkurwiona na swojego chłopa i szukam wyjścia z sytuacji. Jestem dokładnie w takiej sytuacji, w jakiej była Lillka-15 i zastanawiam się, czy odejść czy zostać.

Jestem z facetem od 12 lat, z czego 6 lat jesteśmy małżeństwem. Nie mamy dzieci.

W ostatnim czasie odczuwam duży brak szacunku ze strony męża - jakieś głupie odzywki typu "bo Ty tak zawsze", "bo trzeba myśleć, zanim się coś zrobi", "bo masz popierdolone pomysły", "drążysz niepotrzebnie temat", "Daj mi spokój" itp itd. Wszyscy to znamy :)

Dodam, że nie był taki wcześniej - bardzo się zawsze szanowaliśmy i staliśmy za sobą murem. I bardzo się kochaliśmy. Nadal się kochamy, ale ta jego agresja w stosunku do mnie mnie zabija.

Zaczęło się w sumie jak skończył 40 lat. Kiedyś rozmawialiśmy o tym i szczerze powiedział mi, że chyba przechodzi kryzys wieku średniego. Akurat miał spore przejścia zawodowe - zmienił w końcu pracę po 12 latach (o jej zmianie mówił jeszcze jak się poznawaliśmy, tylko nigdy nie miał odwagi) i bardzo się tym stresował. Poza tym spojrzał na to swoje życie i stwierdził, że nic do tej 40-tki nie udało mu się osiągnąć - nie było nas stać na to, by kupić własne mieszkanie lub zbudować dom, nie mamy dzieci bo ja nie jestem jeszcze gotowa. Myślę, że to taka frustracja życiem i dlatego zaczął okazywać więcej agresji, może nie jest szczęśliwy po prostu. Oczywiście nie próbuję go usprawiedliwiać, ale tylko mówię, że mniej więcej domyślam się, skąd to się bierze.

Bardzo dużo się sprzeczamy też o sprzątanie - to zawsze był problem. On akurat jest całkiem fajnym facetem jeśli chodzi o obowiązki domowe - zawsze sprzątał, był pomocny, gotował itp. To ja byłam tą złą bo mnie się nie chciało i w domu był syf. Z tym, że wynikało to z pewnego powodu. Kilka lat temu omal nie upadła mi firma - pojawiły się ogromne długi i wizja pójścia na etat, czego bardzo nie chciałam bo jestem po prostu stworzona do prowadzenia biznesu, nie jestem szczęśliwa u kogoś. No i ten kryzys w firmie spowodował to, że zmotywowałam się bardzo by tą firmę jednak naprostować. Siedziałam więc od rana do wieczora i zapierniczałam przy komputerze. Mieliśmy wtedy bardzo krucho finansowo - ciężko nam się było z jego pensji utrzymać, więc chciałam jak najszybciej tą naszą sytuację poprawić. I kiedy miałam na przykład do wyboru spędzić 2-3 godziny na sprzątaniu mieszkania, a w tym czasie zarobić trochę kasy, wybierałam zawsze to drugie. W tamtym czasie po prostu sprzątanie wydawało mi się stratą czasu - byliśmy młodzi, świeżo po ślubie, bez zobowiązań. Zależało mi na tym, żeby zbudować jakąś sensowną przyszłość dla nas.

Wtedy mieliśmy pierwszy kryzys małżeński. Siedziałam w domu w dresach i od rana do nocy naparzałam przez internet. Szukałam zleceń, ogarniałam marketing firmy itp. A on przychodził do domu i tak: burdel, nieugotowane, żona tak jak siedziała wczoraj, tak samo siedzi dzisiaj. Nie dziwię się mu, że trochę go przestałam pociągać. Do tego wszystkiego nie mieliśmy za co żyć, a ja nie chciałam iść na etat. Prosił mnie kilka razy bym poszukała pracy, bo jego zdaniem, moje zdolności pozwoliłyby nam żyć na niezłym poziomie i planować przyszłość. Tylko, że ja nie nadaję się do etatu. Widziałam jego, jak 12 lat chodził do firmy, której nie cierpiał i codziennie rano budził się z mega dołującym spojrzeniem typu: znowu muszę tam iść :/ Nie chciałam tego dla siebie bo po prostu byłabym nieszczęśliwa. Oboje bylibyśmy. Firma dawała mi możliwość wyżycia się kreatywnie, poczucia, że robię coś sensownego. Męczył mnie o ten etat i męczył, ale powiedziałam, ze nie pójdę i już.

Wtedy chciał ode mnie odejść, tzn. powiedział, że odchodzi i że znalazł sobie mieszkanie. Ale jak pogadaliśmy to powiedział, że nie mówił serio, ze chciał mnie tylko nastraszyć i zobaczyć, czy to jakoś zmieni moje nastawienie. Powiedziałam mu, że mi na nim zależy i nie chcę by odchodził, ale jeśli bardzo chce to to zrozumiem, bo jestem osobą dość niezależną i nie jestem w stanie porzucić swoich marzeń zawodowych. Ustaliliśmy więc, że daje mi jeszcze 6 miesięcy na rozkręcenie firmy i po tym czasie wrócimy do tematu. No więc zapierdzielałam jeszcze bardziej, żeby zdążyć :D W tym czasie oczywiście pełno kłótni o sprzątanie i fakt, on się bardzo starał i sam ogarniał dom kiedy ja nie chciałam, choć wiem, że był bardzo sfrustrowany. Wtedy zaczęły się też jakieś tam zalążki tej agresji, wywołane pewnie tą frustracją.

Okazało się, że firma ruszyła, wszystko się jakoś poukładało i jesteśmy teraz ok. 5-6 lat później tutaj, gdzie jesteśmy. Mamy w miarę stabilne dochody oboje, ale nadal nie stać nas na budowę domu. Nadal więc pracuję dużo, żeby zwiększyć dochody. Choć przez bardzo długi czas nie pracowałam w ogóle wieczorami - ten czas poświęcałam dla niego, żeby mi potem nie wypominał, że cały czas pracuję :P Dość mocno się starałam, żeby gotować i sprzątać. Choć generalnie nie lubię sprzątania i nie zawsze zrobię to idealnie albo wtedy, kiedy on by tego oczekiwał. Okazało się, że on jednak też jest fleją albo się nim stał. Powiedział, że odpuścił bo ja odpuściłam, ale to nieprawda. Od początku zostawiał swoje rzeczy, gdzie popadnie, gubił różne rzeczy itp. Tylko ja mam do tego dość luźne nastawienie i nigdy mu nie wypominałam. A on jest z natury czepialski i wszystko mi wypomni.

Wróćmy teraz do jego "kryzysu wieku średniego". Zaczęło się ok. rok temu. Zmiana pracy była spowodowana przeze mnie. Po prostu nie mogłam już nieść jego narzekania na pracę i zarobki i trochę to sprowokowałam wszystko tzn. rozpuściłam wieści wśród znajomych i odezwał się kolega, który go zatrudnił.  Okazało się po 2 miesiącach, że ta jego firma nie zarabia tak dobrze, jak mówił i .. nie stać go na zapłacenie mu. Wyobrażacie sobie jaki szok dla osoby, która 12 lat trzyma się jednej pracy bo jest "bezpieczna", a potem w końcu odważa się ją zmienić i ląduje w czarnej dupie? Mąż wpadł w jakąś depresję, nie wiem jak to nazwać. Zaczął się obwiniać o tą decyzję i przy okazji mnie, że to niby mój pomysł był żeby tą pracę zmieniać, a tak było dobrze i z czego my będziemy teraz żyć.. Muszę dodać, że do niczego go nie namawiałam - sprowokowałam rozmowę o pracę, ale decyzję podejmowaliśmy wspólnie i była ona przemyślana. Wspólnie ustaliliśmy, że nawet jeśli wydarzy się coś złego to i tak będzie warto bo pracując 12 lat w jednej firmie, przestajesz się rozwijać i zawęża Ci się rynek pracy. I kiedyś trzeba ten krok zrobić. To była ku temu okazja. No ale w przypływie frustracji to ja byłam winna temu wszystkiemu - ok, niech będzie. I uwaga, tutaj znów wyciągnęłam do niego pomocną dłoń i uruchomiłam swoje kontakty... i znów dostał pracę. Tym razem pracuje tam już prawie rok i jest bardzo zadowolony.

Tyle tylko, że praca odpowiedzialna i ma dużo rzeczy na głowie. Przychodzi z pracy i musi "odreagować" siedząc przy kompie i grając w jakieś czołgi. Potrafi tak siedzieć do późnego wieczora i potem idzie spać bo już nie ma na nic sił. A jak nie gra to siedzi i ogląda jakieś durne filmy na YouTubie. Nie mieści mi się to trochę w głowie, jak można tak czas tracić, no ale nie przegada. Tym razem problem zaczął się, ponieważ muszę za każdym razem drzeć na siłę od niego czas dla nas. Żeby zamiast grać, posiedzieć we dwójkę, napić się wina albo wyjść gdzieś  z domu. Jest mi bardzo trudno bo to ja cały czas kombinuję i wyciągam rękę, on najchętniej przesiedziałby wieczór przy czołgach i byłby z tego powodu bardzo szczęśliwy. Muszę dodać, że nie jest może tak dramatycznie jak to brzmi - piątek wieczór zawsze jest nasz i o to nie muszę go prosić, wie, że wtedy robimy kolację albo gdzieś wychodzimy i już w południe dzwoni do mnie i pyta co kupić itp. Lubi te wieczory chyba. Ma też lepsze momenty, kiedy w inne dni też ma ochotę coś porobić albo ugotować coś nowego - wysyła mi jakieś przepisy z pracy itp. Ale ogólnie bardzo trudna jest między nami komunikacja, jeśli chodzi o spędzanie razem czasu. To wygląda tak, że on przychodzi i nie chce słuchać przez pierwsze godziny w ogóle na temat jakiejkolwiek organizacji wieczoru. Krzyczy "dopiero przyszedłem z pracy, daj mi odpocząć!". Nauczyłam się już, żeby go nie gnębić zaraz po pracy, ale kiedy mijają 2-3 godziny od jego powrotu to zaczynam coś tam przebąkiwać "A może film obejrzymy", a może coś tam... Najczęściej spotykam się z odmową typu "dzisiaj zmęczony jestem" czy "nie chce mi się". To wszystko sprawiło, że znów zaczęłam siedzieć wieczorami i pracować przy kompie. No bo skoro on gra i nie chce czasu razem spędzać to co ja mam robić? Pracuję bo lubię po prostu. I cisnę, żeby poprawić nasz standard życia.

I tu się znów zaczęło.. "Bo Ty siedzisz całymi dniami przed kompem", "bo nie posprzątane", "obiadu nie ugotowałaś" itp.

Muszę dodać, że bardzo długo kłóciliśmy się o moje godziny pracy. Można powiedzieć, że prowadzę trochę żywot freelancera obecnie tzn. pracuję z domu. I pracuję w takich godzinach, w jakich pracują moi klienci. Tj. 8-16. W tym czasie nie biorę się za nic, co dotyczy domu, a przynajmniej staram się. Żadne pranie, sprzątanie, zakupy, załatwianie spraw na mieście itp. On tego nigdy nie rozumiał "przecież siedzisz w domu, możesz zrobić pranie". NIE, NIE MOGĘ. To są moje godziny pracy, w tym czasie ogarniam zlecenia dla klientów. Dlatego też on przychodzi do domu nieposprzątanego i do pustej lodówki. Jakbym chodziła do etatu, na który tak bardzo kiedyś chciał mnie posłać, to też by to samo było. I nie odważyłby się do mnie dzwonić w godzinach pracy i prosić, żeby coś koło domu zrobić :P Zabieram się za cokolwiek dopiero po pracy. Ale wiecie jak to jest po pracy - człowiek zmęczony, nie zawsze się chce. I nie zawsze jest idealnie.

Wróciły więc znów jego frustracje o dom. Raz się tak pokłóciliśmy, że się wyprowadziłam.. na 3 dni :P Byliśmy gotowi zakończyć związek oboje, ale jakoś się dogadaliśmy. Potem było wszystko ładnie pięknie przez jakiś czas i znowu jest problem.

Oczywiście to co opisuję to pewnie problemy większości par. Ale jak się zaczęłam ostatnio zastanawiać mocniej nad tym związkiem to zauważyłam, że mąż stracił do mnie szacunek, a objawia się to tak:

- głupie odzywki w stylu chama i prostaka (tego nie jestem w stanie znieść, czuję się wtedy jak śmieć) - dodam, że nigdy tak nie było źle, zawsze odzywał się do mnie porządnie
- przestała go moja firma zupełnie interesować i moje pomysły, przypuszczam, ze to dlatego, że miałam ich sporo i nie zawsze wszystko realizuję, a firmę rozwinęłam do tego tylko stopnia, że jakoś nam się udaje utrzymać bez większych zmartwień, ale wcześniejsza historia z długami spowodowała zniszczenie historii kredytowej i nie możemy wziąć kredytu na dom, o którym marzymy. W ogóle nie chce słuchać o firmie, zmienia temat albo mówi wprost, że nie interesuje go to. Sprawia mi przykrość, bo nie mogę się dzielić z najbliższą osobą swoimi obawami, przemyśleniami, problemami itp. Muszę wszystko w sobie dusić
- nie chwali mnie jeśli zrobię coś dobrze - ale tutaj to akurat on nigdy specjalnie wylewny nie był bo wychował się też w takim domu
- nie interesuje się, jak mi minął dzień, jak się czuję itp. Przychodzi do domu, zamienimy dwa słowa o pierdołach i leci do kompa odpalać czołgi. Potrafimy tak przesiedzieć oboje cały wieczór i żadne z nas nie wie, co się wydarzyło u drugiego w pracy czy w ogóle jak się czujemy. Bardzo mnie to boli, bo człowiek ma naturalną potrzebę wygadać się
- przestał się angażować w dom, kiedyś godzinami gotowaliśmy, piliśmy wino i gadaliśmy w trakcie gotowania - uwielbialiśmy te wieczory. Teraz jest mi trudno go zmusić nawet do pomocy przy krojeniu warzyw. Muszę go z 5 razy prosić, żeby przyszedł, a jak już przyjdzie to zrobi dwa ruchy nożem i goni z powrotem do kompa, nawet się nie pytając, czy jeszcze w czymś potrzebuję pomocy. Wkurwia mnie to strasznie - to wołanie go po kilka razy i to że mi tak szybko ucieka. W efekcie zostaję sama nieraz z wieloma sprawami. Mam też problem, żeby go wyprosić, żeby mi np. coś pomalował albo przywiercił. Mijają miesiące, zanim to zrobi. A kiedyś wystarczyło raz powiedzieć i wszystko było zrobione.
- przestałam się trochę przy nim czuć bezpiecznie w takim kontekście, że nie dba o odpowiednie środowisko dla mnie. Tzn. jak ja zostaję w domu przez cały dzień to ja palę w piecu. I mówię mu nieraz: proszę Cię, żebyś mi porąbał drewno bo nie mam na jutro nic. To mówi mi, że ok. Potem proszę drugi, trzeci raz i w końcu ja zapominam i on też. Na drugi dzień rano wstaję i patrzę, że nie porąbane i nie mam czym palić. Szlag mnie trafia, bo zimno w domu jak cholera, a ja pracuję z domu i jak jest zimno to nie mogę się skupić. Poza tym, mam chorobę Raynauda - nie mogę dopuszczać, by ręce mi marzły. Jemu to zwisa, zawsze mówi "jakoś sobie poradzisz". Tak samo prosiłam o to, by poprawił drzwiczki w szafce, która wisiała nad zlewem bo wiele razy się o nią obijaliśmy i była niebezpieczna. Miał to w dupie. Po prostu czuję, że ze wszystkim w domu jestem zdana na siebie i jak coś się dzieje to muszę prosić kogoś innego o pomoc. Z drugiej strony, mam też potrzebę taką, żeby parę rzeczy zmienić w domu, bo wynajęliśmy domek drewniany bardzo fajny - wszystkie pokoje ładne, tylko łazienka okropna. Trzeba tam sporo porobić - wymyśliłam, że pomalujemy wannę żeby ukryć rdzę, że wymienimy zasłonkę prysznicową bo ta od właściciela jest brzydka i brudna już, że zawiesimy nową szafkę bo ta, która jest, jest poniszczona. Mamy też pordzewiałą lodówkę, która świeci rdzą przy wejściu do domu. Kupiłam farbę i wszystko, teraz tylko się za to wziąć. Chciałam po prostu niewielkim kosztem coś w niej zmienić, żebyśmy się oboje lepiej poczuli w tym domu. I czuję, że tak proste rzeczy są przy moim mężu nie do przeskoczenia patrząc na to, jak długo mu schodzi, żeby za coś się zabrać. We mnie to wywołuje takie poczucie bezsilności, takiej beznadziejności, że w sumie to po co ja sie staram, skoro to do niczego nie prowadzi. I odechciało mi się sprzątać też przy okazji - bo skoro mamy taką brzydką łazienkę i pordzewiałą lodówkę, której mąż nie ma czasu pomalować to co mi to da, że posprzątam w domu, skoro i tak nie da się znajomych w ogóle zaprosić?
- przestaliśmy rozmawiać o marzeniach, bo już kilka razy podejmowaliśmy temat budowy domu, nawet oglądaliśmy kilka domów do kupienia i remontu i zawsze zderzaliśmy się z rzeczywistością - że nas nie stać. Mąż się zmęczył tym i chyba poddał. Teraz jak podejmuję taki temat to on nie chce w ogóle słyszeć. Mówi mi "po co będę o tym rozmawiał, skoro i tak nas nie stać". A ja próbuję na wszystkie sposoby dążyć do tego, żeby naszą sytuację poprawić - roztaczam mu wizje, jak możemy ograniczyć koszty, jak możemy zwiększyć dochody, jak można pokombinować z tym czy z tamtym. Ale do niego nic nie trafia. I mam takie poczucie, że jego moje marzenia nie interesują, ani pomysły. I że nie mam się do kogo w domu odezwać.
- bardzo często, jak mówię o sobie to on nie słucha, przeskakuje z tematu na temat albo milczy. Mam wrażenie, że w ogóle go moje życie i moje potrzeby nie interesują. Ale ze swoimi problemami to do mnie często przyłazi. I ja zawsze go wysłuchuję, doradzę itp.
- w czasie kłótni jest bardzo agresywny - nie, nie uderzył mnie nigdy, ale mówi różne przykre rzeczy, czasem rzuca przedmiotami. To są takie sytuacje, że najbardziej chcę wtedy odejść. Po prostu czuję się, jakbym była w jakimś serialu i że to jest totalnie nie mój świat. Ja jestem bardzo spokojną osobą, podchodzę do ludzi z szacunkiem i zawsze się staram każdego wysłuchać. Nigdy nie rzucam rzeczami i nie obrażam nikogo, kiedy jestem zła.
- zaczął mi wytykać to, jak się ubieram. Kiedyś mu to zupełnie nie przeszkadzało, a teraz ma odzywki typu "wyrzuć tą bluzkę bo wyglądasz jak bezdomna" albo "nie umiesz się ubierać jak kobieta" [dodam, że bardzo długo sobie odmawiałam kupowania ciuchów bo pracuję z domu i on bardziej ich potrzebuje bo pracuje z ludźmi, więc jak potrzebował jakieś koszule czy spodnie to zawsze mu kupowałam, a sobie odmawiałam i przez to nie mam dobrej garderoby teraz]

Jednym słowem, zaczęłam sobie myśleć, że ja to potrzebuję kogoś miłego, kto mnie wysłucha, pocieszy jak mam zły dzień, z kim mogę porozmawiać na każdy temat i z kim mogę realizować różne pomysły, nawet te najbardziej szalone.

A w przypadku mojego męża to muszę zawsze czekać, aż znajdzie dla mnie czas i to jeszcze żeby miał dobry humor i chciał normalnie rozmawiać, a nie drzeć się na mnie czy wyciągać jakieś stare brudy i wszczynać kolejną awanturę. Poczułam się po prostu trochę jak śmieć w tym związku - nie mam o czym z nim gadać, muszę chodzić na paluszkach, żeby się tylko nie wkurzył ("Tyle razy ci mówiłem, żebyś wodę zakręcała, nic nie rozumiesz!", "tłumaczyłem Ci jak to działa, a Ty dalej nie rozumiesz, masz coś z głową?"), nie mogę też z nim budować przyszłości bo on nie chce o niej rozmawiać.

Ufff... napisałam bardzo długi post i czuję, że nie wszystko jeszcze powiedziałam, ale już nie chcę Was dalej maltretować.

Zakończę to tylko tym, że kiedyś taki nie był i nie wiem, czy to wszystko zostało spowodowane tymi naszymi przeżyciami i frustracją z powodu finansów, zmian w życiu i może nawet przestałam dla niego być atrakcyjna (praca w domu, chodzenie w dresach itp.). Z drugiej strony, próbuję na trzeźwo spojrzeć i myślę sobie: no dobra, można coś zmienić - mogę próbować się lepiej ubierać, bardziej organizować w domu, żeby było posprzątane, ale jego odzywki są nie do wybaczenia. Myślę sobie, że to chyba nie tak ma działać, że tylko ja mam się starać, ale jeśli mnie kocha to nie powinien się tak zachowywać i też powinien się starać to jakoś naprawić, zachowując szacunek do mnie. Bo nie mam pewności, ze jak coś zmienię to że on już zawsze będzie grzeczny. Przy kolejnym kryzysie znowu to wyjdzie.

Ehhh nie wiem co robić dalej :/ A jak czytam o Lillce to serce mi się kraje na myśl, że miałabym tak jak ona przeżywać rozstanie, tęsknić itp. Ja też bardzo mojego męża kocham i my zawsze byliśmy szczęśliwi, dopiero od roku mamy taki naprawdę poważny kryzys...

86

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

lifegoeson82 - może założysz swój osobny wątek i wkleisz tam to, co tutaj napisałaś smile. Mam kilka przemyśleń dla Ciebie big_smile.

87 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2017-02-28 12:19:23)

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

lifegoeson82  koniecznie załóż osobny wątek- tam Ci odpiszę, wydaje mi się że jesteś w tym samym miejscu gdzie ja 3 lata temu.

Marajko- ciekawa przypowieść. A może nie warto przechodzić wszystkich punktów, a raczej zadać sobie pytanie, co takiego jest na końcu tej drogi i może warto nauczyć się omijać tę dziurę, bo po prostu jest tam coś co nas uszczęśliwia i strata tego wpędza nas w depresję.

Lillka- mam wiele mysli o Tobie, ale chcę najpierw uważnie przeanalizować cały wątek- odpiszę.

88

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

Ok założyłam! Nie mogę jako użytkownik dodawać linków, więc wątek nazywa się "Agresja i głupie odzywki/brak szacunku - rozstać się czy co robić?"

89 Ostatnio edytowany przez Marajka (2017-03-01 01:15:34)

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

Ela, ta przypowiesc to taka alegoria na temat przyzwyczajen.
Dobrze byloby, gdyby mozna byloby przeskoczyc te etapy po drodze. Tylko malo kto jest w stanie to zrobic.
Ale wyprobuj sama na prostym przykladzie, jak dziala przyzwyczajenie - przeloz na przyklad zegarek z lewej reki na prawa (jesli nosisz go na lewej), albo zrob cos podobnego, gdzie jestes tak przyzwyczajona, ze jest to calkiem zautomatyzowane. I policz ile razy nieswiadomie pojdziesz za starym przyzwyczajeniem.
To samo jest z naszymi wzorcami psychicznymi. Wpadamy ciagle w te same dolki, bo tu trudniej na pierwszy rzut oka rozpoznac te same sytuacje.
Dopiero nasze emocjonalne reakcje pokazuja nam, ze to cos podobnego i trzeba tu sporej dozy obserwacji siebie samego, zeby to przelamac.


Lillka, wyglada to rzeczywiscie na porzadny dolek. Mozna to moze nazwac depresja, ale ja staram sie nie robic takich klasyfikacji i nei przybijac sobie od razu stempla.
Idz koniecznie do tej pani psycholog, jesli byla juz raz dla Ciebie pomocna.

A ja napisze kilka swoich reflekcji, ktore mi sie nasunely po przeczytaniu Twojego ostatniego postu.
Oczywiscie to nic absolutnego, tylko moj obraz z tego, co dotad wiem na podstawie tego, co piszesz i na podstawie mojego wlasnego spojrzenia na zycie.

Przede wszystkim jestes w trakcie przerabiania swojej historii DDA. Chyba tak naprawde dotad bylo to pobocznym watkiem, przynajmniej z twoich postow nie stoi to w srodku uwagi. Dopiero po dluzszym czasie wspomnialas o tym wogole i to tez tylko na marginesie.
To udawanie przed wszystkimi, ze swietnie sobie radzisz, to robienie dobrej miny do zlej gry, ukrywanie nawet przed soba sama wlasnych uczuc rozpaczy, smutku, porzucenia...jakze typowe to objawy zachowan dzieci z dysfunkcyjnych rodzin (nie tylko DDA).
A zeby moc to dobrze prezentowac na zewnatrz, trzeba bylo nauczyc sie zakopywac czy odsuwac na bok swoje wlasen potrzeby i odczucia....
Sama to znam, u mnie chodzilo o cos innego, ale tez na zewnatrz mialo byc wszystko ok.

Poza tym wedlug tego, co pisalas, nie dane Ci bylo rozwinac swoich wlasnych sklonnosci i zainteresowan, nawet nie moglas sobie wybierac towarzystwa tak, jak chcialas. Nauczylas sie wiec przystosowywac do tego, jak inni (rodzice, otoczenie) chcieli Cie widziec i w koncu sama zaczelas sie tak widziec.
Taka druga natura, ale narzucona, z pewnoscia nie do konca odpowiadajaca Twojej wrodzonej.
Do tej pory przegladasz sie w innych, zeby zobaczyc sama siebie i dlatego koniecznie chcesz miec kogos do tego celu. Ale to, co zobaczysz jako swoje odbicie u innych, nie jest tak naprawde Toba. Inni Ci tego nie powiedza, kim jestes, bo widza Cie przez swoje wlasne okulary.

A teraz zaczynasz to widziec i to  co bylo narzucone, zaczyna byc puste. Nic dziwnego, bo to nie Ty. Ale jesli odrzucasz to, co znalas dotad jako styl zycia, a nie masz nic innego na to miejsce, to czujesz pustke i nie wiesz, co ze soba zrobic.
I tu musisz po prostu zaczac probowac, co mozesz na to puste miejsce dotychczasowej Lillki wstawic. Na pewnoe nie to samo, co bylo dotychczas. Musisz szukac innych drog, innych ludzi.

90

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?
Marajka napisał/a:

Ela, ta przypowiesc to taka alegoria na temat przyzwyczajen.
Dobrze byloby, gdyby mozna byloby przeskoczyc te etapy po drodze. Tylko malo kto jest w stanie to zrobic.
Ale wyprobuj sama na prostym przykladzie, jak dziala przyzwyczajenie - przeloz na przyklad zegarek z lewej reki na prawa (jesli nosisz go na lewej), albo zrob cos podobnego, gdzie jestes tak przyzwyczajona, ze jest to calkiem zautomatyzowane. I policz ile razy nieswiadomie pojdziesz za starym przyzwyczajeniem.
To samo jest z naszymi wzorcami psychicznymi. Wpadamy ciagle w te same dolki, bo tu trudniej na pierwszy rzut oka rozpoznac te same sytuacje.
Dopiero nasze emocjonalne reakcje pokazuja nam, ze to cos podobnego i trzeba tu sporej dozy obserwacji siebie samego, zeby to przelamac.


Lillka, wyglada to rzeczywiscie na porzadny dolek. Mozna to moze nazwac depresja, ale ja staram sie nie robic takich klasyfikacji i nei przybijac sobie od razu stempla.
Idz koniecznie do tej pani psycholog, jesli byla juz raz dla Ciebie pomocna.

A ja napisze kilka swoich reflekcji, ktore mi sie nasunely po przeczytaniu Twojego ostatniego postu.
Przede wszystkim jestes w trakcie przerabiania swojej historii DDA. Chyba tak naprawde dotad bylo to pobocznym watkiem, przynajmniej z twoich postow nie stoi to w srodku uwagi. Dopiero po dluzszym czasie wspomnialas o tym wogole i to tez tylko na marginesie.
To udawanie przed wszystkimi, ze swietnie sobie radzisz, to robienie dobrej miny do zlej gry, ukrywanie nawet przed soba sama wlasnych uczuc rozpaczy, smutku, porzucenia...jakze typowe to objawy zachowan dzieci z dysfunkcyjnych rodzin (nie tylko DDA).
A zeby moc to dobrze prezentowac na zewnatrz, trzeba bylo nauczyc sie zakopywac czy odsuwac na bok swoje wlasen potrzeby i odczucia....

Miałam na myśli to, że  na każdej drodze sa dziury które należy omijać- skierowanie sie na inną drogę niekoniecznie prowadzi do szczęścia- a o to nam ostatecznie chodzi. Martwię się, że Lilka wpadnie znowu na psychologa, który zacznie ją rozgrzebywać, Przy depresji często pomocna jest farmakologia i ogólne zadbanie o siebie pod kątem fizycznym. Ale to Lilka zdecyduje.

91 Ostatnio edytowany przez Marajka (2017-03-01 01:18:51)

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

Ela, nadal sie nie do konca rozumiemy, jesli chodzi o te dziury.
Jesli dotychczasowe przyzwyczajenia (czyli konkretnie - ukondycjonowania) okazuja sie toksyczne (a DDA jest toksyczne), to zostawanie na tej samej drodze z cala pewnoscia nie prowadzi do szczescia i trzeba zmienic ulice.

92 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2017-03-01 17:27:37)

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?
Marajka napisał/a:

Ela, nadal sie nie do konca rozumiemy, jesli chodzi o te dziury.
Jesli dotychczasowe przyzwyczajenia (czyli konkretnie - ukondycjonowania) okazuja sie toksyczne (a DDA jest toksyczne), to zostawanie na tej samej drodze z cala pewnoscia nie prowadzi do szczescia i trzeba zmienic ulice.

Przeczytałam dzisiaj historię Lillki i mam taką refleksję a propo ulicy i dziur:Wydaje , mi się bezsensowną i skazaną na brak poczucia spełnienia wybieranie ulicy pt walczę o swoje i nie daję z siebie więcej niż da mi partner i pilnuję tego by w ostatecznym rozrachunku nie być stratną. Mój mąż wywodzi sie z takiej skąpej uczuciowo rodziny z wielkimi wymaganiami matki wobec synów. Zawsze był przekonany, że na uczucie trzeba sobie zasłużyć.
Ja jestem osobą która dobrze czuje się ofiarując wiele emocjonalnego zaangażowania. W pewnym momencie dostrzegasz dysproporcję w tym co dostajesz emocjonalnie i dążysz jakoś do wyrównania. Ale ponieważ druga osoba nie jest w stanie dać ci za wiele, oddając też niewiele czujesz że wchodzisz w model związku, który Ci nie odpowiada- jest zbyt zimny, wykalkulowany- emocjonalna cena jest za kazdy bzdetny dyskomfort wywołany u drugiej osoby, np rozbitą szklankę. A ty jesteś jak jabłonka z uginającymi się od dojrzałych owoców gałeziami- chcesz dawać, taka Twoja natura. Więc lepiej pozostać na ścieżce dawania, a nie zmieniać ulicę na "policzmy się" bo tam nie będzie dziury pt wykorzystanie. Drogą do szczęścia będzie związek z osobą, która ma podobne podejście i potrafi docenić to co dajesz. Problem w tym, że biorcy chętnie biorą od dawców na zasadzie daja to biorę- chociaż ostatnio usłyszałam od męża że dawałam nie to, czego chciał po 20 paru latach.
Mimo że jestem po Psychologii- (nie pracuję w zawodzie) nie mam zaufania do terapeutów, którzy grzeszą pychą, myśląc że zmienią naturę człowieka w podstawowych aspektach- mogą jedynie pokazać, jak omijać dziury.
Lillka  życzę Ci z całego serca, by ktoś zerwał te dojrzałe owoce, bo wiele masz do zaoferowania jako człowiek i kobieta i myślę matka, a nie zimna karierowiczka

Chodzi mi po głowie Soyka dołączam
https://www.youtube.com/watch?v=FWZNF4F1r7Y

93 Ostatnio edytowany przez summerka88 (2017-03-01 17:03:12)

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?
Lillka-15 napisał/a:

Przez 9 miesięcy wmawiałam sobie, że jest super cool, ze to można samemu robić i jest cool. To jest nieprawda. Przestałam udawać.

Dobrze, że przestajesz udawać. Lillka, natura tak to urządziła, że my, ludzie łączymy się w pary. Pewnie, że jak trzebra, to można żyć w pojedynkę i świetnie sobie radzić samemu. Nie ma jednak co udawać, że jest to sytuacja typowa i komfortowa dla młodej kobiety smile
Chyba nieświadomie zafundowałaś sobie wewnętrzny konflikt między popędem a rzeczywistością, co wyraża się napięciem pomiędzy wypieraną i niechcianą potrzebą intymności oraz więzi a brakiem partnera. Sęk w tym, że pragnąc przywiązania i afiliacji zwróciłaś się ku starym i nieodpowiednim dla ciebie rewirom. Powodzenia smile

94

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

No więc doszło do kontaktu, rozmawialiśmy ze sobą dłuugo w nocy przez smsy.
To była bardzo intymna, szczera i emocjonalna rozmowa.
Dalej jest w terapii, terapia po roku przyniosła w końcu upragnione rezultaty.
Terapeuta szacuje, że potrwa to jeszcze jakieś 2.5 roku.
Obydwoje jesteśmy już zgodni co do powodów naszego rozstania.
Mogliśmy się już z tego pośmiać, mówić sobie prawdę jak było.
Trochę żałuje, że nie poszedł po pomoc wcześniej, że zabrakło nam tego roku, że ukarał siebie i mnie niemożnością bycia razem szczęśliwymi (długa historia, nie chcę jej tutaj rozgrzebywać).
Jednak motywem przewodnim było wciąż sycące się w nim pożądanie względem mnie.
Sny, marzenia, pragnienia, wyobrażenia. Nawet wtedy kiedy jest z kimś innym.
Mówi, że to go obezwładnia, ogląda mnie na zdjęciach, filmach, śledzi w internecie.
Że wyobraża sobie dużo momentów ze mną, tych seksualnych jak i innych, gdzie otacza się moim pięknem i ciepłem.
Z obecną partnerką mówi, że jest dobrze, stabilnie, że jest zabawnie, że został z nią, bo jest absolutnie nieprzeciętna.
Pytałam zatem czy kochał, mówił, że bardzo.

Nie wiem.

Nie wiem czy to oznacza czy mnie dalej kocha. Może to tylko ogromne pożądanie, wspomnienia i tyle.
6 lat temu była dokładnie ta sama sytuacja. Pojawiłam się ja i zanegował swoje dotychczasowe życie dla mnie.
Koszty były ogromne, nie mieliśmy doświadczenia aby to dobrze rozegrać.
Teraz pojawiam się po raz drugi. Myślę, że inna. On też już nie jest tą samą osobą.
Zaproponowałam na drugi dzień rozmowę telefoniczną. Powiedział, że chyba nie jest na to jeszcze gotowy.
Od tego czasu nie rozmawiamy.

Nie wiem. Uważam, że powinniśmy być razem, jesteśmy sobie pisani i celebrować to szczęście.
Ale czy on będzie miał odwagę po to sięgnąć, czy myśli tak jak ja?
Nie mam pojęcia.
Może po prostu wszystko sobie wymyśliłam i wmówiłam...

95 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2017-03-05 16:20:10)

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

Nie wymyśliłaś sobie. Co ma się stać, stanie się. Nic nie musisz robić. Mam nadzieję, że czujesz spokój, a nie rozedrganie. Pamiętam jak wiele lat temu ja mąż mielismy przerwę w kontaktach, jeszcze przed ślubem chyba półroczną? koleżanki opowiadały mi o jego nowej sympatii, słuchalam z wielkim spokojem i świętym przekonaniem że niedługo będziemy razem, nawet jak nie wykonam żadnego gestu. i niedługo tak się stało. nie wiem, jak to nazwać. Nawet teraz, gdy jesteśmy w kryzysie mam to przekonanie, racjonalnie niewytłumaczalne.

96 Ostatnio edytowany przez Lillka-15 (2017-03-05 16:44:50)

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?
Ela210 napisał/a:

Nie wymyśliłaś sobie. Co ma się stać, stanie się. Nic nie musisz robić. Mam nadzieję, że czujesz spokój, a nie rozedrganie. Pamiętam jak wiele lat temu ja mąż mielismy przerwę w kontaktach, jeszcze przed ślubem chyba półroczną? koleżanki opowiadały mi o jego nowej sympatii, słuchalam z wielkim spokojem i świętym przekonaniem że niedługo będziemy razem, nawet jak nie wykonam żadnego gestu. i niedługo tak się stało. nie wiem, jak to nazwać. Nawet teraz, gdy jesteśmy w kryzysie mam to przekonanie, racjonalnie niewytłumaczalne.

Nie czuję się zazdrosna o tę kobietę. Nawet jej jakoś współczuję, bo ja bym nie chciała być z kimś, kto w głębi duszy pożąda ex.
Mam nawet takie przekonanie, że to jakaś mądra kobita, że też pojawiła się po coś na jego drodze.
Cieszę się nawet, że ona się nim opiekuje, że mam jakąś babę w domu, że daje mu radość, że może z nią oglądać filmy, wspólnie spędzać czas i uprawiać seks, że ma to ciepło kobiece smile. Nie potrafię też tego racjonalnie wytłumaczyć. No ale może przy niej zostanie.

Rozmawialiśmy dużo o naszym udawaniu w związku, o maskach, wykreowanych wizerunkach.
Myślę, że przy niej może być sobą. Testować nowe umiejętności, których nauczył się na terapii.

Po rozmowie się uspokoiłam. On prawdopodobnie w końcu mógł dać upust swoim tłumionym emocjom, tego co myśli o mnie.
Myślę, że pomogło mu to.

Ale co nastąpi, nie wiem.
Moja największą wadą jest niecierpliwość. Rozedrganie przychodzi stąd.
To był zawsze nasz problem: ja chciałam wszystko rachu, ciachu jak manager w pracy wszystko układać, a on zawsze potrzebował więcej czasu.
Teraz najchętniej też bym doprowadziła do konfrontacji z nim, ale już wiem, że z nim trzeba inaczej - on jest taki wrażliwy, bojący się, chwiejny.
Taka jest jego prawdziwa natura, choć na zewnątrz prezentuje się jak ten lew smile.

Nie wiem, może zostanie z nią. Teraz muszę się skupić na innych rzeczach, bo inaczej się zamęczę od rozmyślania smile.

97

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?
Lillka-15 napisał/a:

No więc doszło do kontaktu, rozmawialiśmy ze sobą dłuugo w nocy przez smsy.
To była bardzo intymna, szczera i emocjonalna rozmowa.
Dalej jest w terapii, terapia po roku przyniosła w końcu upragnione rezultaty.
Terapeuta szacuje, że potrwa to jeszcze jakieś 2.5 roku.
Obydwoje jesteśmy już zgodni co do powodów naszego rozstania.
Mogliśmy się już z tego pośmiać, mówić sobie prawdę jak było.
Trochę żałuje, że nie poszedł po pomoc wcześniej, że zabrakło nam tego roku, że ukarał siebie i mnie niemożnością bycia razem szczęśliwymi (długa historia, nie chcę jej tutaj rozgrzebywać).
Jednak motywem przewodnim było wciąż sycące się w nim pożądanie względem mnie.
Sny, marzenia, pragnienia, wyobrażenia. Nawet wtedy kiedy jest z kimś innym.
Mówi, że to go obezwładnia, ogląda mnie na zdjęciach, filmach, śledzi w internecie.
Że wyobraża sobie dużo momentów ze mną, tych seksualnych jak i innych, gdzie otacza się moim pięknem i ciepłem.
Z obecną partnerką mówi, że jest dobrze, stabilnie, że jest zabawnie, że został z nią, bo jest absolutnie nieprzeciętna.
Pytałam zatem czy kochał, mówił, że bardzo.

Nie wiem.

Nie wiem czy to oznacza czy mnie dalej kocha. Może to tylko ogromne pożądanie, wspomnienia i tyle.
6 lat temu była dokładnie ta sama sytuacja. Pojawiłam się ja i zanegował swoje dotychczasowe życie dla mnie.
Koszty były ogromne, nie mieliśmy doświadczenia aby to dobrze rozegrać.
Teraz pojawiam się po raz drugi. Myślę, że inna. On też już nie jest tą samą osobą.
Zaproponowałam na drugi dzień rozmowę telefoniczną. Powiedział, że chyba nie jest na to jeszcze gotowy.
Od tego czasu nie rozmawiamy.

Nie wiem. Uważam, że powinniśmy być razem, jesteśmy sobie pisani i celebrować to szczęście.
Ale czy on będzie miał odwagę po to sięgnąć, czy myśli tak jak ja?
Nie mam pojęcia.
Może po prostu wszystko sobie wymyśliłam i wmówiłam...

Jak dla mnie to dalej jesteś od niego uzależniona psychicznie.
Wmawiasz sobie, że jesteście sobie pisani, że powinniście być razem.
Opisałaś wcześniej, że z początkiem roku zakończyłaś związek który był podobny do wcześniejszego a mimo to dalej ciągnie Cię do osoby, która robiła rzeczy których nie akceptujesz.
Jesteście obydwoje niezdecydowani co do swojego życia. TY bo prawie rok po rozstaniu masz huśtawki nastrojów związane z nim i ON bo będąc w innym związku utrzymuje kontakt z Tobą(ciekawe czy jego obecna partnerka o tym wie i co o tym sądzi). Jest z INNĄ OSOBĄ a myśli o Tobie, ogląda Twoje zdjęcia, marzy o Tobie. Za chwile będziemy doradzać na tym forum kolejnej kobiecie tego samego faceta wink:):):)

Jak dla mnie lekarstwem dla Ciebie jest całkowite zerwanie tej "znajomości" bo co kilka tygodni lub miesięcy powracasz w to samo miejsce mimo iż mówisz, że ruszyłaś do przodu. Jak dla mnie stoisz w miejscu, wierzysz, że do siebie wrócicie, uważasz że jego nieskończona terapia dała efekty(nie wiesz tego bo z nim nie przebywasz).

Co do Twojego ciągłego zmieniania terapeutów to jest najgorsze co możesz robić. Zaczynasz po raz któryś raz z rzędu wszystko od nowa, odgrzewasz kotlety, które już dawno powinny być wyrzucone do kosza. Jak dla mnie nie pogodziłaś się nigdy z tym rozstaniem, szukasz odpowiedzi dlaczego stało się tak a nie inaczej, wmawiasz sobie że jakby poszedł wcześniej na terapie byłoby inaczej(nie wiesz tego).

Obudź się, wstań z łóżka, popatrz na wschodzące promyki słońca, pomyśl jaki świat jest piękny i żyj. Nie zmarnuj życia na rozmyślania i przede wszystkim znajdź sobie terapeutę u którego tą terapię skończysz.

Trzymaj się wink

98 Ostatnio edytowany przez Lillka-15 (2017-03-05 18:05:07)

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?
planet1988 napisał/a:

Jak dla mnie to dalej jesteś od niego uzależniona psychicznie.
Wmawiasz sobie, że jesteście sobie pisani, że powinniście być razem.
Opisałaś wcześniej, że z początkiem roku zakończyłaś związek który był podobny do wcześniejszego a mimo to dalej ciągnie Cię do osoby, która robiła rzeczy których nie akceptujesz.
Jesteście obydwoje niezdecydowani co do swojego życia. TY bo prawie rok po rozstaniu masz huśtawki nastrojów związane z nim i ON bo będąc w innym związku utrzymuje kontakt z Tobą(ciekawe czy jego obecna partnerka o tym wie i co o tym sądzi). Jest z INNĄ OSOBĄ a myśli o Tobie, ogląda Twoje zdjęcia, marzy o Tobie. Za chwile będziemy doradzać na tym forum kolejnej kobiecie tego samego faceta wink:):):)

Jak dla mnie lekarstwem dla Ciebie jest całkowite zerwanie tej "znajomości" bo co kilka tygodni lub miesięcy powracasz w to samo miejsce mimo iż mówisz, że ruszyłaś do przodu. Jak dla mnie stoisz w miejscu, wierzysz, że do siebie wrócicie, uważasz że jego nieskończona terapia dała efekty(nie wiesz tego bo z nim nie przebywasz).

Co do Twojego ciągłego zmieniania terapeutów to jest najgorsze co możesz robić. Zaczynasz po raz któryś raz z rzędu wszystko od nowa, odgrzewasz kotlety, które już dawno powinny być wyrzucone do kosza. Jak dla mnie nie pogodziłaś się nigdy z tym rozstaniem, szukasz odpowiedzi dlaczego stało się tak a nie inaczej, wmawiasz sobie że jakby poszedł wcześniej na terapie byłoby inaczej(nie wiesz tego).

Obudź się, wstań z łóżka, popatrz na wschodzące promyki słońca, pomyśl jaki świat jest piękny i żyj. Nie zmarnuj życia na rozmyślania i przede wszystkim znajdź sobie terapeutę u którego tą terapię skończysz.

Trzymaj się wink

Nie wiem czego chcesz, ale po pierwsze, nie życzę sobie abyś robił/robiła z mojego wątku jakiś głuchy telefon.
Nie byłam w żadnym związku po tamtej relacji. Nie chodzę na żadną terapię i nie wymieniam fachowców jak rękawiczki. Korzystam tylko z konsultingu. Relację zerwałam totalnie na ponad 9 miesięcy.

Twój w wpis z poradą w stylu: obudź się, zobacz jakie jest piękne słońce i żyj uważam za totalnie infantylny.

Jedyne z czym możesz mieć rację to tak, miłość jak uzależnienie i narkotyk big_smile. Żegnam.

99 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2017-03-05 18:19:09)

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

Dotknęlismy ważnej rzeczy- różnicy w podejsciu do związków, która jest przyczyną problemów i nieporozumień z którymi trafiamy tu na forum- podejście zdroworozsądkowe- czyli wybieram partnera bo pasuje mi do moich potrzeb i nie ma tarć- a jak nie pasuje- to zamieniam na inny model( z bólem lub ulgą) i drugie podejście- łaczy nas coś więcej niż tylko zapokajanie wzajemnych potrzeb- nie oceniam- stwierdzam po lekturze forum. Nie mówię o przypadkach patologicznych, agresji, ranienia partnera włąściwie celowego czy niedostrzeganiu że cierpi. Nie boję się że Lilka da sobie zrobić krzywdę- to ona wybierze.
O kwestii skończonych czy nieskończonych terapii nie będę sie wypowiadać. Bo to tzw klient terapeuty decyduje. no chyba że ubezwłąsnowolnienie i ośrodek zamknięty. Trochę zaufania do siebie. Na studiach wbijano nam do głowy, ze terapeuta na klientów, nie pacjentów- a klient wybiera

100

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

Lilka, czytając twoje ostatnie posty ogarniał mnie coraz większy niepokój. Piszesz jakbyś była lekko odurzona, na haju, w równoległej rzeczywistości, oderwana od realiów. Twoje posty wypełnione są myśleniem życzeniowym i idealizacją. Mam wrażenie, że brakuje adekwatnego spojrzenia na siebie i innych.
To moje wrażenie.

101

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?
summerka88 napisał/a:

Lilka, czytając twoje ostatnie posty ogarniał mnie coraz większy niepokój. Piszesz jakbyś była lekko odurzona, na haju, w równoległej rzeczywistości, oderwana od realiów. Twoje posty wypełnione są myśleniem życzeniowym i idealizacją. Mam wrażenie, że brakuje adekwatnego spojrzenia na siebie i innych.
To moje wrażenie.

To prawda, nie zaprzeczam big_smile.

Jestem na haju big_smile. Pójdę to skontrolować we wtorek.

102 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2017-03-05 19:37:47)

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?
summerka88 napisał/a:

Lilka, czytając twoje ostatnie posty ogarniał mnie coraz większy niepokój. Piszesz jakbyś była lekko odurzona, na haju, w równoległej rzeczywistości, oderwana od realiów. Twoje posty wypełnione są myśleniem życzeniowym i idealizacją. Mam wrażenie, że brakuje adekwatnego spojrzenia na siebie i innych.
To moje wrażenie.

A jakie  jest adekwatne? Lilka ma świadomość tego co działo się w jej związku, jak i jej partner. Przecież nie pisze stojąc pod jego oknem. Rozmawiali i dobrze. Zadzwoniła ona lub On, bo miała taką potrzebę. A jakie są te realia? Wiemy za nich? W końcu terapia coś daje czy nic. Oboje sa na terapii- ale nic nie zmieniła i są dla siebie toksyczni i na zawsze pozostaną? Czy rzeczywiście zmienili coś w sobie? Jedyne co byłoby niepokojące, to gdyby to wytrącało Lilkę na tyle z równowagi, że nie może normalnie funkcjonować. Piszę jako zwykły użytkownik forum a nie psycholog- bo nie pracuję w zawodzie dla jasności.Lilka jest dorosłą kobietą zakładasz że nie jest w stanie podejmować racjonalnych decyzji? Ktoś powinien decydować za nią i partnera.?

103 Ostatnio edytowany przez summerka88 (2017-03-05 19:50:32)

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?
Lillka-15 napisał/a:
summerka88 napisał/a:

Lilka, czytając twoje ostatnie posty ogarniał mnie coraz większy niepokój. Piszesz jakbyś była lekko odurzona, na haju, w równoległej rzeczywistości, oderwana od realiów. Twoje posty wypełnione są myśleniem życzeniowym i idealizacją. Mam wrażenie, że brakuje adekwatnego spojrzenia na siebie i innych.
To moje wrażenie.

To prawda, nie zaprzeczam big_smile.

Jestem na haju big_smile. Pójdę to skontrolować we wtorek.

To jest zdaje się przyjemny stan, ale dobrze wiedzieć, co go wywołało i dlaczego smile





Ela, podzieliłam się swoimi wrażeniami i odczuciami. Odczuciami! Rozumiesz? One po prostu są.

104

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?
summerka88 napisał/a:

Lilka, czytając twoje ostatnie posty ogarniał mnie coraz większy niepokój. Piszesz jakbyś była lekko odurzona, na haju, w równoległej rzeczywistości, oderwana od realiów. Twoje posty wypełnione są myśleniem życzeniowym i idealizacją. Mam wrażenie, że brakuje adekwatnego spojrzenia na siebie i innych.
To moje wrażenie.

To prawda, nie zaprzeczam big_smile.

Jestem na haju big_smile. Pójdę to skontrolować we wtorek.

To jest zdaje się przyjemny stan, ale dobrze wiedzieć, co go wywołało i dlaczego smile

Mi się wydaje, że to jest ciągle DDA. On właśnie ten guzik we mnie naciska.
Mogłabym się już tak szybko nie spalać, jak płomień świecy. To jest męczące.


summerka88 napisał/a:

Ela, podzieliłam się swoimi wrażeniami i odczuciami. Odczuciami! Rozumiesz? One po prostu są.

Mój ex dokładnie używał tych samych stwierdzeń smile. Dobrze, że mógł w tej rozmowie dać ujście swoim emocjom.

105 Ostatnio edytowany przez summerka88 (2017-03-05 20:10:43)

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?
Lillka-15 napisał/a:
summerka88 napisał/a:

Lilka, czytając twoje ostatnie posty ogarniał mnie coraz większy niepokój. Piszesz jakbyś była lekko odurzona, na haju, w równoległej rzeczywistości, oderwana od realiów. Twoje posty wypełnione są myśleniem życzeniowym i idealizacją. Mam wrażenie, że brakuje adekwatnego spojrzenia na siebie i innych.
To moje wrażenie.

To prawda, nie zaprzeczam big_smile.

Jestem na haju big_smile. Pójdę to skontrolować we wtorek.

To jest zdaje się przyjemny stan, ale dobrze wiedzieć, co go wywołało i dlaczego smile

Mi się wydaje, że to jest ciągle DDA. On właśnie ten guzik we mnie naciska.
Mogłabym się już tak szybko nie spalać, jak płomień świecy. To jest męczące.


summerka88 napisał/a:

Ela, podzieliłam się swoimi wrażeniami i odczuciami. Odczuciami! Rozumiesz? One po prostu są.

Mój ex dokładnie używał tych samych stwierdzeń smile. Dobrze, że mógł w tej rozmowie dać ujście swoim emocjom.

Stąd ten entuzjazm. Nic tak nie wzmacnia, nakręca i pozwala z uśmiechem patrzeć na świat i z nadzieją w przyszłość jak BLISKOŚĆ smile Super, że mogliście dotknąć swojego wnętrza, odkryć przed drugim swój świat i z ciekawością poznawać złożoność oraz najbardziej skrywane uczucia i myśli drugiego.

106 Ostatnio edytowany przez Lillka-15 (2017-03-05 20:27:43)

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

Powiem Wam coś. Ta rozmowa była prowadzona kilka godzin nad ranem. Tak wyszło.
On tam sięgnął do najgłębszych i najciemniejszych zakamarków swojego jestestwa.
Nigdy chyba nikomu do końca nie powiem, o czym była mowa.
Mógł tak zrobić, bo wiedział, że tylko prawda oczyszcza i widocznie też wszedł w fazę, że tylko bycie uczciwym buduje coś prawdziwego.
Nazajutrz rano napisał tylko, że mnie przeprasza i że włosy stanęły mu dęba, jak to przeczytał.
Chciał abym rozmowę usunęła, abym go takim nie zapamiętała (rozmowa była podzielona na 2 części + motyw przewodni) big_smile.

Ja z kolei odważyłam się dziś zadzwonić do mamy.
Mówiłam jej prawdę z mojej strony. Biedna nie wytrzymała i się rozłączyła.
No ale ja już nie udaję. Mówię mamie, tak po ludzku, jak pewne sprawy spartoliła.
Brakuje mi z nią kontaktu, choć wiem, że już nigdy nie będziemy blisko.
Ona nawet nie jest świadoma, że pewnymi postawami mnie skrzywdziła.
Nie przyjmuje tego do wiadomości i zawsze mówi: "Ty gadasz farmazony".
Dziś tylko sobie pomyślałam: ale beton big_smile.
Może kiedyś jej wybaczę. I ojcu też.
Na razie wolę się do nich nie zbliżać, bo jeszcze boli.

107

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?
summerka88 napisał/a:
Lillka-15 napisał/a:
summerka88 napisał/a:

Lilka, czytając twoje ostatnie posty ogarniał mnie coraz większy niepokój. Piszesz jakbyś była lekko odurzona, na haju, w równoległej rzeczywistości, oderwana od realiów. Twoje posty wypełnione są myśleniem życzeniowym i idealizacją. Mam wrażenie, że brakuje adekwatnego spojrzenia na siebie i innych.
To moje wrażenie.

To prawda, nie zaprzeczam big_smile.

Jestem na haju big_smile. Pójdę to skontrolować we wtorek.

To jest zdaje się przyjemny stan, ale dobrze wiedzieć, co go wywołało i dlaczego smile

Mi się wydaje, że to jest ciągle DDA. On właśnie ten guzik we mnie naciska.
Mogłabym się już tak szybko nie spalać, jak płomień świecy. To jest męczące.


summerka88 napisał/a:

Ela, podzieliłam się swoimi wrażeniami i odczuciami. Odczuciami! Rozumiesz? One po prostu są.

Mój ex dokładnie używał tych samych stwierdzeń smile. Dobrze, że mógł w tej rozmowie dać ujście swoim emocjom.

Stąd ten entuzjazm. Nic tak nie wzmacnia, nakręca i pozwala z uśmiechem patrzeć na świat i z nadzieją w przyszłość jak BLISKOŚĆ smile Super, że mogliście dotknąć swojego wnętrza, odkryć przed drugim swój świat i z ciekawością poznawać złożoność oraz najbardziej skrywane uczucia i myśli drugiego.


przypominam że ten chłopak tworzy związek z kimś innym niż Lilka.
Pytanie czy ta kobieta wie o tych nocnych rozmowach i czy to popiera.
Dla niektórych takie nocne rozmowy i "dotykanie swojego wnętrza" to zdrada albo jej początki.
Tym bardziej z partnerami z którymi się było.
Powiem szczerze osobiście takich zachowań nie popieram.

108 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2017-03-05 23:48:59)

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

Planet, to prawda, że ona- obecna partnerka- może być zraniona. Ale jak jst chodź trochę rozgarnięta, wie że on nie jest "jej" i nigdy nie był w 100 %. Kobiety to czują. Niezależnie od wypowiadanych słów. To dlatego Lilka nie czuje zazdrości i ja jej w to wierzę.

109

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?
Ela210 napisał/a:

Planet, to prawda, że ona- obecna partnerka- może być zraniona. Ale jak jst chodź trochę rozgarnięta, wie że on nie jest "jej" i nigdy nie był w 100 %. Kobiety to czują. Niezależnie od wypowiadanych słów. To dlatego Lilka nie czuje zazdrości i ja jej w to wierzę.

Nie czuć zazdrości a nie wiedzieć że ona jest to dwie różne sprawy.
Przepraszam że to napisze ale Lilka występuje teraz w roli kochanka który rozbija istniejąc związek.
Ma nadzieje na powrót, rozmawia z ex chociaż wie że on jest w związku.
Nie istnieje coś takiego jak pojęcie "ona czuje że nie jest jej".
Sorry za przykład ale być może Twój mąż nie jest Twój ale to oznacza że nie walczysz o związek i małżeństwo?
Być może ta dziewczyna/kobieta walczy właśnie w tm momencie tak samo.
I tyle samo w tym winy Lilki co jej byłego mężczyzny.

110 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2017-03-06 00:54:24)

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?
planet1988 napisał/a:
Ela210 napisał/a:

Planet, to prawda, że ona- obecna partnerka- może być zraniona. Ale jak jst chodź trochę rozgarnięta, wie że on nie jest "jej" i nigdy nie był w 100 %. Kobiety to czują. Niezależnie od wypowiadanych słów. To dlatego Lilka nie czuje zazdrości i ja jej w to wierzę.

Nie czuć zazdrości a nie wiedzieć że ona jest to dwie różne sprawy.
Przepraszam że to napisze ale Lilka występuje teraz w roli kochanka który rozbija istniejąc związek.
Ma nadzieje na powrót, rozmawia z ex chociaż wie że on jest w związku.
Nie istnieje coś takiego jak pojęcie "ona czuje że nie jest jej".
Sorry za przykład ale być może Twój mąż nie jest Twój ale to oznacza że nie walczysz o związek i małżeństwo?
Być może ta dziewczyna/kobieta walczy właśnie w tm momencie tak samo.
I tyle samo w tym winy Lilki co jej byłego mężczyzny.

Nie wiem jak to wytłumaczyć.. To się jednak czuje. Lilki partner jest cały czas z nią związany emocjonalnie, jego obecna partnerka na pewno to czuje- taka kobieca intuicja. Osobiście odradzałabym każdemu wchodzenie na trzeciego w burzliwy związek osób, które są ze sobą, rozstają się i wracają do siebie znowu. Nie sądzę by ona nie wiedziała o Lilce. Mój mąż jest Mój smile tu nie mam wątpliwości. Nie wiem tylko czy damy razem być razem. Nie trzymam go na sznurku- moze odejść w każdej chwili smile Moja walka objawia się tym, by w emocjach nie wykopać go z domu. Sam się musi ogarnąć- teraz mam więcej dystansu. Gdyby partner Lilki miał żonę, dzieci byłaby inna rozmowa. Ale jego partnerka jest niestety "łatką" Byłam kiedyś w kzwiązku z chłopakiem- czułam ze coś jest nie tak. Opowiedział mi o swojej byłej i już wiedziałam że nic z tego nie będzie.

111

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?
planet1988 napisał/a:
summerka88 napisał/a:
Lillka-15 napisał/a:

Mi się wydaje, że to jest ciągle DDA. On właśnie ten guzik we mnie naciska.
Mogłabym się już tak szybko nie spalać, jak płomień świecy. To jest męczące.




Mój ex dokładnie używał tych samych stwierdzeń smile. Dobrze, że mógł w tej rozmowie dać ujście swoim emocjom.

Stąd ten entuzjazm. Nic tak nie wzmacnia, nakręca i pozwala z uśmiechem patrzeć na świat i z nadzieją w przyszłość jak BLISKOŚĆ smile Super, że mogliście dotknąć swojego wnętrza, odkryć przed drugim swój świat i z ciekawością poznawać złożoność oraz najbardziej skrywane uczucia i myśli drugiego.


przypominam że ten chłopak tworzy związek z kimś innym niż Lilka.
Pytanie czy ta kobieta wie o tych nocnych rozmowach i czy to popiera.
Dla niektórych takie nocne rozmowy i "dotykanie swojego wnętrza" to zdrada albo jej początki.
Tym bardziej z partnerami z którymi się było.
Powiem szczerze osobiście takich zachowań nie popieram.

Jest juz po 22:00, zatem film tylko dla dorosłych wink.

112 Ostatnio edytowany przez Lillka-15 (2017-03-08 10:09:56)

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

Dzień dobry wszystkim smile.
Jestem po konsultacjach z moją panią psycholog.
Niestety, tak jak się domyślacie, utknęłam, stanęłam w jednym miejscu w swym rozwoju.
Zaczęła się idealizacja, próba powrotu do starych schematów.
Czyli to nie jest takie hop siup smile.
Pani psycholog będzie mnie teraz prowadzić, będzie moją przewodniczką. Pokaże mi jak pokonać swoje ograniczenia.
Kolejna praca do wykonania przeze mnie.
Mój ex musi być teraz lepiej wzmocniony i przewidział, że kontakt ze mną byłby dla nas katastrofą. Dał mi wyraźnie do zrozumienia, że nie teraz.
To jest zbyt silne, wciąż toksyczne. Z nową partnerką próbuje na czysto testować nowe umiejętności, które terapia pomogła mu rozwinąć.
Teraz rozumiem, co się u mnie wydarzyło przez ostatnie kilka tygodni. Rozumiem siebie, rozumiem też jego.
Po wizycie się uspokoiłam.
W końcu nie jestem sama, ktoś mnie rozumie i mi pomoże.
Sama nie dałabym rady.

113

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?
Lillka-15 napisał/a:

Dzień dobry wszystkim smile.
Jestem po konsultacjach z moją panią psycholog.
Niestety, tak jak się domyślacie, utknęłam, stanęłam w jednym miejscu w swym rozwoju.
Zaczęła się idealizacja, próba powrotu do starych schematów.
Czyli to nie jest takie hop siup smile.
Pani psycholog będzie mnie teraz prowadzić, będzie moją przewodniczką. Pokaże mi jak pokonać swoje ograniczenia.
Kolejna praca do wykonania przeze mnie.
Mój ex musi być teraz lepiej wzmocniony i przewidział, że kontakt ze mną byłby dla nas katastrofą. Dał mi wyraźnie do zrozumienia, że nie teraz.
To jest zbyt silne, wciąż toksyczne. Z nową partnerką próbuje na czysto testować nowe umiejętności, które terapia pomogła mu rozwinąć.
Teraz rozumiem, co się u mnie wydarzyło przez ostatnie kilka tygodni. Rozumiem siebie, rozumiem też jego.
Po wizycie się uspokoiłam.
W końcu nie jestem sama, ktoś mnie rozumie i mi pomoże.
Sama nie dałabym rady.

Dobrze wiedzieć, że jesteś w dobrych rękach, Lillka smile
Dla mnie niepokojące były właśnie te idealizacje i myślenie życzeniowe, pokazujące oderwanie od realiów i faktów.
Trzymaj się smile

114 Ostatnio edytowany przez Lillka-15 (2017-03-08 17:59:17)

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?
summerka88 napisał/a:
Lillka-15 napisał/a:

Dzień dobry wszystkim smile.
Jestem po konsultacjach z moją panią psycholog.
Niestety, tak jak się domyślacie, utknęłam, stanęłam w jednym miejscu w swym rozwoju.
Zaczęła się idealizacja, próba powrotu do starych schematów.
Czyli to nie jest takie hop siup smile.
Pani psycholog będzie mnie teraz prowadzić, będzie moją przewodniczką. Pokaże mi jak pokonać swoje ograniczenia.
Kolejna praca do wykonania przeze mnie.
Mój ex musi być teraz lepiej wzmocniony i przewidział, że kontakt ze mną byłby dla nas katastrofą. Dał mi wyraźnie do zrozumienia, że nie teraz.
To jest zbyt silne, wciąż toksyczne. Z nową partnerką próbuje na czysto testować nowe umiejętności, które terapia pomogła mu rozwinąć.
Teraz rozumiem, co się u mnie wydarzyło przez ostatnie kilka tygodni. Rozumiem siebie, rozumiem też jego.
Po wizycie się uspokoiłam.
W końcu nie jestem sama, ktoś mnie rozumie i mi pomoże.
Sama nie dałabym rady.

Dobrze wiedzieć, że jesteś w dobrych rękach, Lillka smile
Dla mnie niepokojące były właśnie te idealizacje i myślenie życzeniowe, pokazujące oderwanie od realiów i faktów.
Trzymaj się smile

Tak, szaleństwo smile.
Najbardziej zawsze na mnie działa, jak pani rysuje dla mnie diagramy kołowe i tabele.
I pyta się, gdzie jestem i gdzie chcę być big_smile.
Niesamowite jest też to, że ja rzeczywiście utknęłam i już bym raczej bez pomocy kogoś nie poszła dalej.
A myślałam, że jestem taka "mądra" big_smile.
Teraz rozumiem już wszystkich innych, którzy chcieli coś zmienić w swoim życiu, a nie mogli... Szacunek i rozumienie.
Dobrze, że mamy takie czasy, że na każdym rogu odpowiedni specjalista.

Wszystkiego dobrego z okazji Dnia Kobiet! smile.

115

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?
Lillka-15 napisał/a:
summerka88 napisał/a:
Lillka-15 napisał/a:

Dzień dobry wszystkim smile.
Jestem po konsultacjach z moją panią psycholog.
Niestety, tak jak się domyślacie, utknęłam, stanęłam w jednym miejscu w swym rozwoju.
Zaczęła się idealizacja, próba powrotu do starych schematów.
Czyli to nie jest takie hop siup smile.
Pani psycholog będzie mnie teraz prowadzić, będzie moją przewodniczką. Pokaże mi jak pokonać swoje ograniczenia.
Kolejna praca do wykonania przeze mnie.
Mój ex musi być teraz lepiej wzmocniony i przewidział, że kontakt ze mną byłby dla nas katastrofą. Dał mi wyraźnie do zrozumienia, że nie teraz.
To jest zbyt silne, wciąż toksyczne. Z nową partnerką próbuje na czysto testować nowe umiejętności, które terapia pomogła mu rozwinąć.
Teraz rozumiem, co się u mnie wydarzyło przez ostatnie kilka tygodni. Rozumiem siebie, rozumiem też jego.
Po wizycie się uspokoiłam.
W końcu nie jestem sama, ktoś mnie rozumie i mi pomoże.
Sama nie dałabym rady.

Dobrze wiedzieć, że jesteś w dobrych rękach, Lillka smile
Dla mnie niepokojące były właśnie te idealizacje i myślenie życzeniowe, pokazujące oderwanie od realiów i faktów.
Trzymaj się smile

Tak, szaleństwo smile.
Najbardziej zawsze na mnie działa, jak pani rysuje dla mnie diagramy kołowe i tabele.
I pyta się, gdzie jestem i gdzie chcę być big_smile.
Niesamowite jest też to, że ja rzeczywiście utknęłam i już bym raczej bez pomocy kogoś nie poszła dalej.
A myślałam, że jestem taka "mądra" big_smile.
Teraz rozumiem już wszystkich innych, którzy chcieli coś zmienić w swoim życiu, a nie mogli... Szacunek i rozumienie.
Dobrze, że mamy takie czasy, że na każdym rogu odpowiedni specjalista.

Wszystkiego dobrego z okazji Dnia Kobiet! smile.

Jak dobrze dla specjalistów, że za kazdym rogiem czai się klient, którego można przekonać że zginie bez specjalisty:
Miałam nie pisać, bo zaufanie do terapeuty święta rzecz, ale po tej wizycie masz wbite do głowy, że sama za cholerę nie dasz rady- to mnie z kolei niepokoi. Co Ci szkodzi skonsultować się jeszcze z jedną osobą, bardzo doświadczonym terapeutą, w Krakowie wiem kogo polecić- u siebie możesz poszukać kogoś kto jest superwizorem. Przepraszam to otwarte forum i muszę to napisać. Mogę się mylić, ale muszę po prostu

116 Ostatnio edytowany przez planet1988 (2017-03-08 19:05:31)

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?
Ela210 napisał/a:

Jak dobrze dla specjalistów, że za kazdym rogiem czai się klient, którego można przekonać że zginie bez specjalisty:
Miałam nie pisać, bo zaufanie do terapeuty święta rzecz, ale po tej wizycie masz wbite do głowy, że sama za cholerę nie dasz rady- to mnie z kolei niepokoi. Co Ci szkodzi skonsultować się jeszcze z jedną osobą, bardzo doświadczonym terapeutą, w Krakowie wiem kogo polecić- u siebie możesz poszukać kogoś kto jest superwizorem. Przepraszam to otwarte forum i muszę to napisać. Mogę się mylić, ale muszę po prostu

Nie nadmieniając że to już 5-ty albo 6-ty terapeuta i za każdym razem na początku była taka euforia i pozytywne myślenie.

117

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?
Ela210 napisał/a:
Lillka-15 napisał/a:
summerka88 napisał/a:

Dobrze wiedzieć, że jesteś w dobrych rękach, Lillka smile
Dla mnie niepokojące były właśnie te idealizacje i myślenie życzeniowe, pokazujące oderwanie od realiów i faktów.
Trzymaj się smile

Tak, szaleństwo smile.
Najbardziej zawsze na mnie działa, jak pani rysuje dla mnie diagramy kołowe i tabele.
I pyta się, gdzie jestem i gdzie chcę być big_smile.
Niesamowite jest też to, że ja rzeczywiście utknęłam i już bym raczej bez pomocy kogoś nie poszła dalej.
A myślałam, że jestem taka "mądra" big_smile.
Teraz rozumiem już wszystkich innych, którzy chcieli coś zmienić w swoim życiu, a nie mogli... Szacunek i rozumienie.
Dobrze, że mamy takie czasy, że na każdym rogu odpowiedni specjalista.

Wszystkiego dobrego z okazji Dnia Kobiet! smile.

Jak dobrze dla specjalistów, że za kazdym rogiem czai się klient, którego można przekonać że zginie bez specjalisty:
Miałam nie pisać, bo zaufanie do terapeuty święta rzecz, ale po tej wizycie masz wbite do głowy, że sama za cholerę nie dasz rady- to mnie z kolei niepokoi. Co Ci szkodzi skonsultować się jeszcze z jedną osobą, bardzo doświadczonym terapeutą, w Krakowie wiem kogo polecić- u siebie możesz poszukać kogoś kto jest superwizorem. Przepraszam to otwarte forum i muszę to napisać. Mogę się mylić, ale muszę po prostu

To, jaki pogląd stworzyłaś sobie w głowie po moim wpisie, nie jest już moją sprawą.
Ważne jest moje życie i to, co mi pomaga.
Konsulting, doradztwo, możesz iść nawet do księdza, jeśli potrzebujesz, wszystko to dobierasz sobie do własnych możliwości i etapu, na którym jesteś.
Ty możesz pić ziółka, jeśli to ci pomaga big_smile.

118

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?
planet1988 napisał/a:
Ela210 napisał/a:

Jak dobrze dla specjalistów, że za kazdym rogiem czai się klient, którego można przekonać że zginie bez specjalisty:
Miałam nie pisać, bo zaufanie do terapeuty święta rzecz, ale po tej wizycie masz wbite do głowy, że sama za cholerę nie dasz rady- to mnie z kolei niepokoi. Co Ci szkodzi skonsultować się jeszcze z jedną osobą, bardzo doświadczonym terapeutą, w Krakowie wiem kogo polecić- u siebie możesz poszukać kogoś kto jest superwizorem. Przepraszam to otwarte forum i muszę to napisać. Mogę się mylić, ale muszę po prostu

Nie nadmieniając że to już 5-ty albo 6-ty terapeuta i za każdym razem na początku była taka euforia i pozytywne myślenie.

Coś jest w Tobie ułomnego w postrzeganiu.
Moim zdaniem, nie nadążasz za obrotem spraw, dlatego bredzisz i snujesz jakieś podsumowania big_smile.
Dobrze też, że masz jakieś liczydło, przynajmniej coś cię w tym świecie gruntuje big_smile.

119

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

Zakładasz że piszemy Ci na złość? Trudno. Ja zwracam tylko uwagę na to, co napisałaś. Ilość zdań o bezradności i że sobie nie poradzisz bez terapeuty po tej wizycie jest zastanawiająca. Ale to Twoje życie Lilka. Ja w każdym razie nie namawiam Cię na rzucenie terapii, ale jesteś klientem nie pacjentem. Życzę Ci jak najlepiej.

120 Ostatnio edytowany przez Lillka-15 (2017-03-08 22:32:38)

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?
Ela210 napisał/a:

Zakładasz że piszemy Ci na złość? Trudno. Ja zwracam tylko uwagę na to, co napisałaś. Ilość zdań o bezradności i że sobie nie poradzisz bez terapeuty po tej wizycie jest zastanawiająca. Ale to Twoje życie Lilka. Ja w każdym razie nie namawiam Cię na rzucenie terapii, ale jesteś klientem nie pacjentem. Życzę Ci jak najlepiej.

Nie, po prostu wasze osobiste inklinacje w temacie terapii są męczące. Wątek nie jest temu poświęcony.
Poza tym powtórzę jeszcze raz: ja korzystam z konsultingu nie terapii, co jest zasadniczą różnicą.
Mi to pomaga, bardzo.
I tak, czasami bywam bezradna i nie wiem, mam swoje ograniczenia i słabości.
I teraz mam czas, że potrzebuję kilku podpowiedzi.
Terapeuta nie ustawia mi życia, mamo.. smile. Terapeuta wprowadza mnie w proces "samoorganizacji".
Szukam, aż znajdę smile.

121 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2017-03-08 23:53:46)

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?
Lillka-15 napisał/a:
Ela210 napisał/a:

Zakładasz że piszemy Ci na złość? Trudno. Ja zwracam tylko uwagę na to, co napisałaś. Ilość zdań o bezradności i że sobie nie poradzisz bez terapeuty po tej wizycie jest zastanawiająca. Ale to Twoje życie Lilka. Ja w każdym razie nie namawiam Cię na rzucenie terapii, ale jesteś klientem nie pacjentem. Życzę Ci jak najlepiej.

Nie, po prostu wasze osobiste inklinacje w temacie terapii są męczące. Wątek nie jest temu poświęcony.
Poza tym powtórzę jeszcze raz: ja korzystam z konsultingu nie terapii, co jest zasadniczą różnicą.
Mi to pomaga, bardzo.
I tak, czasami bywam bezradna i nie wiem, mam swoje ograniczenia i słabości.
I teraz mam czas, że potrzebuję kilku podpowiedzi.
Terapeuta nie ustawia mi życia, mamo.. smile. Terapeuta wprowadza mnie w proces "samoorganizacji".
Szukam, aż znajdę smile.

Powiedziałaś terapeuta. Jeżeli to metoda analizująca w którym jesteś miejscu a nie drenująca mózg i sprowadzajaca emocje do poziomu bezradnego dziecka to zmienia postać rzeczy. Na lepsze oczywiscie. Bo po przeczytaniu zrozumiałam, że ktoś zrobił głęboką analizę i wyciągnął wnioski po 1 spotkaniu, a w przypadku psychoterapii źle by to brzmiało, konsulting to co innego

122

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?
Lillka-15 napisał/a:
planet1988 napisał/a:
Ela210 napisał/a:

Jak dobrze dla specjalistów, że za kazdym rogiem czai się klient, którego można przekonać że zginie bez specjalisty:
Miałam nie pisać, bo zaufanie do terapeuty święta rzecz, ale po tej wizycie masz wbite do głowy, że sama za cholerę nie dasz rady- to mnie z kolei niepokoi. Co Ci szkodzi skonsultować się jeszcze z jedną osobą, bardzo doświadczonym terapeutą, w Krakowie wiem kogo polecić- u siebie możesz poszukać kogoś kto jest superwizorem. Przepraszam to otwarte forum i muszę to napisać. Mogę się mylić, ale muszę po prostu

Nie nadmieniając że to już 5-ty albo 6-ty terapeuta i za każdym razem na początku była taka euforia i pozytywne myślenie.

Coś jest w Tobie ułomnego w postrzeganiu.
Moim zdaniem, nie nadążasz za obrotem spraw, dlatego bredzisz i snujesz jakieś podsumowania big_smile.
Dobrze też, że masz jakieś liczydło, przynajmniej coś cię w tym świecie gruntuje big_smile.

Twój cynizm jest nie do zniesienia.
Ten wątek jest po to żebyś nas informowała tylko o TWOIM ZYCIU? jak tak to załóż bloga....

każdy mój komentarz obrzucasz gównem a nie wyciągasz nic z tego co Ci ludzie piszą.
Oprócz dobrych komentarzy wszystkie które dają nutę niepewności są przez Ciebie odrzucane.

Co do Twoich "konsultacji"
Nie wiem czy wiesz ale większość konsultacji prowadzi do terapii.
Śmiejesz się z mojego licznika ale w ciągu 9 miesięcy miałaś 5 konsultantów.... i co to dało kobieto?? jesteś w punkcie wyjścia jak napisałaś.
Zastanów się nad poważną terapią....

123

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?
planet1988 napisał/a:
Lillka-15 napisał/a:
planet1988 napisał/a:

Nie nadmieniając że to już 5-ty albo 6-ty terapeuta i za każdym razem na początku była taka euforia i pozytywne myślenie.

Coś jest w Tobie ułomnego w postrzeganiu.
Moim zdaniem, nie nadążasz za obrotem spraw, dlatego bredzisz i snujesz jakieś podsumowania big_smile.
Dobrze też, że masz jakieś liczydło, przynajmniej coś cię w tym świecie gruntuje big_smile.

Twój cynizm jest nie do zniesienia.
Ten wątek jest po to żebyś nas informowała tylko o TWOIM ZYCIU? jak tak to załóż bloga....

każdy mój komentarz obrzucasz gównem a nie wyciągasz nic z tego co Ci ludzie piszą.
Oprócz dobrych komentarzy wszystkie które dają nutę niepewności są przez Ciebie odrzucane.

Co do Twoich "konsultacji"
Nie wiem czy wiesz ale większość konsultacji prowadzi do terapii.
Śmiejesz się z mojego licznika ale w ciągu 9 miesięcy miałaś 5 konsultantów.... i co to dało kobieto?? jesteś w punkcie wyjścia jak napisałaś.
Zastanów się nad poważną terapią....

Wynoś się z mojego wątku. Przez 9 miesięcy nie byłam ani razu na konsultacji, choć miałam taki zamiar zamiar. Dopiero teraz.
Jesteś człowiekiem, który żyje opowieściami w internecie. Zostaw mnie w spokoju, jeśli temat ci nie odpowiada.
Swoje pomówienia i kłamstwa możesz uskuteczniać gdzie indziej.

124

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?
Ela210 napisał/a:
Lillka-15 napisał/a:
Ela210 napisał/a:

Zakładasz że piszemy Ci na złość? Trudno. Ja zwracam tylko uwagę na to, co napisałaś. Ilość zdań o bezradności i że sobie nie poradzisz bez terapeuty po tej wizycie jest zastanawiająca. Ale to Twoje życie Lilka. Ja w każdym razie nie namawiam Cię na rzucenie terapii, ale jesteś klientem nie pacjentem. Życzę Ci jak najlepiej.

Nie, po prostu wasze osobiste inklinacje w temacie terapii są męczące. Wątek nie jest temu poświęcony.
Poza tym powtórzę jeszcze raz: ja korzystam z konsultingu nie terapii, co jest zasadniczą różnicą.
Mi to pomaga, bardzo.
I tak, czasami bywam bezradna i nie wiem, mam swoje ograniczenia i słabości.
I teraz mam czas, że potrzebuję kilku podpowiedzi.
Terapeuta nie ustawia mi życia, mamo.. smile. Terapeuta wprowadza mnie w proces "samoorganizacji".
Szukam, aż znajdę smile.

Powiedziałaś terapeuta. Jeżeli to metoda analizująca w którym jesteś miejscu a nie drenująca mózg i sprowadzajaca emocje do poziomu bezradnego dziecka to zmienia postać rzeczy. Na lepsze oczywiscie. Bo po przeczytaniu zrozumiałam, że ktoś zrobił głęboką analizę i wyciągnął wnioski po 1 spotkaniu, a w przypadku psychoterapii źle by to brzmiało, konsulting to co innego

Ela, czytaj ze zrozumieniem, bo takim wpisem wywołujesz tylko moją irytację. Ta pani zna moją historię. Już kilka lat....
W tym temacie również sobie odpuść, bo gadasz pierdoły.

125

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

Taaa... te dobre rady serwowane przez "znawców" i profesjonalistów z forum...
Trzymaj się Lilka i do przodu smile Ja Ci kibicuję (czytam wątek), a terapeutów/konsultantów/innych dowolnych jakich tam będziesz chciała i będzie Ci to potrzebne (ja miałam szamana tongue) zmieniaj tak często, jak potrzebujesz.

126 Ostatnio edytowany przez Amethis (2017-03-09 10:53:37)

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?
Zorija napisał/a:

Taaa... te dobre rady serwowane przez "znawców" i profesjonalistów z forum...
Trzymaj się Lilka i do przodu smile Ja Ci kibicuję (czytam wątek), a terapeutów/konsultantów/innych dowolnych jakich tam będziesz chciała i będzie Ci to potrzebne (ja miałam szamana tongue) zmieniaj tak często, jak potrzebujesz.


kurde "szamana" smile
a gdzie to takie można namierzyć??

zmieniaj, szukaj, myśl, rozwijaj się, upadaj, poddawaj się, wstawaj, Lilka
każdy etap ma swoje prawa, ważne według mnie, żeby nie zwalniać siebie z obowiązku uczestniczenia w tym,
nie opiera się to tylko na przytachaniu "opakowania" w dany adres i czas wink

żeby te "zmiany" nie były dyktowane tym, że coś aktualnie przystawia,
czasem po coś to "przystawianie" jest
z jakiegoś powodu przystawia, po coś te kamienie "7 milowe" są wink

127 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2017-03-09 11:23:08)

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

No proszę, a w opisie forum jest informacja o dorosłych kobietach.. Lilka sorry,twoje wypowiedzi sa na poziomie podstawówki, a wobec Planeta chamskie po prostu. Znajomość czyjejś historii to nie to samo co głębokość wglądu w czyjąś psychikę. Krok milowy 15 lat wstecz. Ale Twoje życie, Twoja sprawa, miło było. no comments... Ja w tym watku już nie napiszę, bo dzieje się coś, co przekracza ramy forum.
Zorija z Szamanów korzystaj na własną odpowiedzialność, zastanowiłabym się z sugerowaniem innym.

128

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?
Lillka-15 napisał/a:
summerka88 napisał/a:
Lillka-15 napisał/a:

Dzień dobry wszystkim smile.
Jestem po konsultacjach z moją panią psycholog.
Niestety, tak jak się domyślacie, utknęłam, stanęłam w jednym miejscu w swym rozwoju.
Zaczęła się idealizacja, próba powrotu do starych schematów.
Czyli to nie jest takie hop siup smile.
Pani psycholog będzie mnie teraz prowadzić, będzie moją przewodniczką. Pokaże mi jak pokonać swoje ograniczenia.
Kolejna praca do wykonania przeze mnie.
Mój ex musi być teraz lepiej wzmocniony i przewidział, że kontakt ze mną byłby dla nas katastrofą. Dał mi wyraźnie do zrozumienia, że nie teraz.
To jest zbyt silne, wciąż toksyczne. Z nową partnerką próbuje na czysto testować nowe umiejętności, które terapia pomogła mu rozwinąć.
Teraz rozumiem, co się u mnie wydarzyło przez ostatnie kilka tygodni. Rozumiem siebie, rozumiem też jego.
Po wizycie się uspokoiłam.
W końcu nie jestem sama, ktoś mnie rozumie i mi pomoże.
Sama nie dałabym rady.

Dobrze wiedzieć, że jesteś w dobrych rękach, Lillka smile
Dla mnie niepokojące były właśnie te idealizacje i myślenie życzeniowe, pokazujące oderwanie od realiów i faktów.
Trzymaj się smile

Tak, szaleństwo smile.
Najbardziej zawsze na mnie działa, jak pani rysuje dla mnie diagramy kołowe i tabele.
I pyta się, gdzie jestem i gdzie chcę być big_smile.
Niesamowite jest też to, że ja rzeczywiście utknęłam i już bym raczej bez pomocy kogoś nie poszła dalej.
A myślałam, że jestem taka "mądra" big_smile.
Teraz rozumiem już wszystkich innych, którzy chcieli coś zmienić w swoim życiu, a nie mogli... Szacunek i rozumienie.
Dobrze, że mamy takie czasy, że na każdym rogu odpowiedni specjalista.

Wszystkiego dobrego z okazji Dnia Kobiet! smile.

Lillka,
Wychodzę z założenia, że wgląd nikomu nie zaszkodzi, a lepsze zrozumienie siebie i uświadomienie sobie swoich nieświadomych motywów sprzyja tylko rozwojowi. Lepiej mieć niż nie mieć możliwość wyrażenia w atmosferze pełnej akceptacji wszystkich swoich emocji i myśli.

Jesteś mądrą babką, nie stoisz zbyt długo w miejscu i nie biadolisz na swój los, ale dbasz o siebie i szukasz sposobów, aby iść do przodu, mimo upadków. Nie wydaje mi się też, że jesteś osobą, która bezkrytycznie mogłaby przyjąć psychoterapeutyczne "interpretacje" i masz świadomość, że na przebieg, kierunek i wynik terapii mają równy wpływ terapeuta, jak i jego klient.

129 Ostatnio edytowany przez Zorija (2017-03-09 13:53:44)

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

Zgadzam się z Summerką - a największą część pracy i tak trzeba zrobić samemu (a może nawet 100%).
Niemniej, odpowiadając też przy okazji na pytanie Amethis i zarzut Eli - dla mnie mój szaman miał jedną główną i podstawową funkcję - siedziałam na materacu naprzeciwko niego, blisko (a był bardzo przystojny, hehehehe, no co? też ważne tongue)... i gadałam, gadałam, gadałam... a on słuchał i we wszystkim się ze mną zgadzał smile Coś tam też mówił, pisał i objaśniał, ale to już było mniej dla mnie istotne.
Cała sesja kończyła się masażem całego ciała - gorącą oliwką, w aromacie świec i kadzidełek, z delikatną muzyką w tle... po takich 4 godzinach (tak, to też był ten mega-plus), byłam na chwilę uzdrowiona big_smile głównie z rozmyślania i pognębiania się.

Jak już osiągnęłam (sama ze sobą) etap, w którym zaczynałam sobie odrobinę radzić a moje potrzeby się zmieniły - naturalnie od szamana odeszłam...

tyle

wszystko co się dzieje jest nam po coś tam potrzebne; liczy się to, by iść w dobrym kierunku

130

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?
Ela210 napisał/a:

Ja w tym watku już nie napiszę, bo dzieje się coś, co przekracza ramy forum.

Uff, jak dobrze. O jedną męczybułę mniej big_smile.

Posty [ 66 do 130 z 151 ]

Strony Poprzednia 1 2 3 Następna

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Forum Kobiet » MIŁOŚĆ , ZWIĄZKI , PARTNERSTWO » Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

Zobacz popularne tematy :

Mapa strony - Archiwum | Regulamin | Polityka Prywatności



© www.netkobiety.pl 2007-2024