Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać? - Netkobiety.pl

Dołącz do Forum Kobiet Netkobiety.pl! To miejsce zostało stworzone dla pełnoletnich, aktywnych i wyjątkowych kobiet, właśnie takich jak Ty! Otrzymasz tutaj wsparcie oraz porady użytkowniczek forum! Zobacz jak wiele nas łączy ...

Szukasz darmowej porady, wsparcia ? Nie zwlekaj zarejestruj się !!!


Forum Kobiet » MIŁOŚĆ , ZWIĄZKI , PARTNERSTWO » Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

Strony 1 2 3 Następna

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Posty [ 1 do 65 z 151 ]

Temat: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

Dzień dobry wszystkim. Chciałabym się poradzić i zapytać o Wasze doświadczenie. Czy uważacie, że jeśli od bardzo długiego czasu para, która jest ze sobą, nie potrafi się dogadać i są ciągłe napięcia i konflikty powinna się rozstać? Chodzi o mnie i o mojego faceta. Razem jesteśmy już 5 rok. Bardzo go bardzo kocham i wiem, że on głęboko mnie też, ale każdy z nas tak naprawdę chce czegoś innego (niby chcemy tego samego, ale jakoś tak w innym stylu), nie potrafimy w pełni się zaakceptować, jesteśmy dość mocno niedopasowani, wkurzamy się na siebie, kłócimy regularnie. Ale...., nie potrafimy się też rozstać, jak ja odchodzę (ostatnia rozłąka na 3 m-ce), to on o mnie zabiega, jak on się poddaje, to ja walczę o niego. I tak w kółko. Nikt nie odpuszcza i nikt się nie zmienia (choć z roku na rok coraz bardziej się docieramy i widać postępy). Wszystko, od lat wygląda tak, jakbyśmy chcieli się zrozumieć, dać tej drugiej osobie szczęście, ale finalnie działamy tak, że nie spełniamy swoich podstawowych potrzeb. Jak głuchy i ślepy. Czy oznacza to, że nie ma tu miłości...? Bo jak się kogoś kocha, to idzie się dogadać, jakoś tak ludzie są dopasowani, wyrozumiali, cierpliwi. A my... ciągła walka o swoje racje, o swoje punkty widzenia.

Dziś też zrozumiałam, po wczorajszym zamieszaniu, że to niedopasowanie, a co za tym idzie niezaspokojone potrzeby z obu stron, to niczyja wina. Tak się jako pora dobraliśmy. Od samego początku było silne uczucie, ale olbrzymie tarcia. Jako para nie mieliśmy szczęścia w tym temacie. Ale co zrobić? Nie wyobrażam sobie życia bez niego, próbowałam w czasie kiedy byliśmy osobno spotykać się z innymi, zapomnieć, ale to nie było to. Wypierałam to, ale bardzo za nim tęskniłam. On za mną też. A teraz, kiedy znów jesteśmy razem, znowu jest tak samo. Ta sama płyta. Te same żale i pretensje. Rozmowy też nam się nie udają, bo ja działam już na niego jak czerwona płachta na byka. Jak próbuję się zbliżyć, to on ucieka, zamyka się w sobie, dystansuje, jak chodzę za nim to narasta moja frustracja, zaatakuję, on odeprze atakiem atak. Boże, to takie smutne. Nie chcę się z nim rozstawać, myślę, że on w głębi duszy też nie, ale nam się po prostu nie układa od lat.......... Razem źle, osobno też. Nie chcę nikogo innego.

Zobacz podobne tematy :

2

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

Trudno cokolwiek napisać.
To już Twoja musi być decyzja.
Jeśli uważasz, że lepiej Wam będzie z kimś innym, to rzeczywiście lepiej to zakończyć.
Aczkolwiek uważam, że ludzie to nie puzzle. smile

3

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

Ja wiem, że z kimś innym może być lepiej czy tam inaczej, ale wolałabym aby to właśnie z tym mężczyzną relacje mi się na tyle poprawiły, żeby nie musieć się tak żalić w necie smile. Mam już też swoje lata, więc wiem, że z nową osobą mogę mieć to, czego tutaj nie mam, ale znając życie, coś innego będzie szwankować. Z nim jestem bardzo zżyta. Moja wielka miłość od progu dorosłego życia, bardzo dużo już razem przeżyliśmy. Ale się dotrzeć, zaakceptować nie potrafimy. Wciąż tarcia i to o te same tematy. Jakbyśmy jacyś niereformowalni byli albo nie potrafili sami wyjść poza swoje granice (i rzeczywiście potrafić tę miłość w życiu codziennym, czynach okazywać). To znaczy potrafimy, ale to co ja robię byłoby dobre i pożądane przez nazwijmy go jakiegoś Pawła, a jego okazywanie uczuć byłoby lepiej odbierane przez jakąś tam Kasię smile. Tylko ani ja Pawła nie chcę, ani on Kasi smile. Chcemy siebie, ale nie potrafimy sobie dać, tego, co ta druga osoba potrzebuje. Nie wiem, ale ja chyba jako ostatnią deskę ratunku, spróbuję coś inaczej zrobić, może ja go nie słucham, nie dociera do mnie to, co on mi komunikuje w kwestii potrzeb. Czuję się dziś jakaś taka ograniczona w postrzeganiu.

4

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

Ja proponuje skrzystac z terapii nawzajem powiecie sobie co Wam w sobie nie odpowiada, co Was wkurza i co powoduje radość. Psycholog pomoze rozwiazac problem. Jeżeli obydwoje naprawdę chcecie razem być mysle ze ze się uda.

5

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

Słowa to tylko słowa. Zdecydowanie lepiej patrzeć na czyny. Czy ty dotykasz swego faceta, czy on ciebie, czy jest tak jak było kiedyś, czy zmuszacie się do choćby spontaniczności... Czy chodzicie na randki?

6

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?
Remi napisał/a:

Słowa to tylko słowa. Zdecydowanie lepiej patrzeć na czyny. Czy ty dotykasz swego faceta, czy on ciebie, czy jest tak jak było kiedyś, czy zmuszacie się do choćby spontaniczności... Czy chodzicie na randki?

Z dotykiem to jest tak, że on uwielbia mój dotyk, zawsze muszę go smyrać, drapać jak psa. Jak mu tego nie robię, to się obraża smile. W łóżku też śpimy wtuleni w siebie, zawsze musimy się stykać jakąś częścią ciała. No chyba, że jesteśmy na siebie poobrażani, to każdy naciąga swoją kołdrę na siebie i buduje z niej fortecę (szczególnie ja). Tylko ostatnio rzadziej się kochamy..., bo narastający kryzys, bo moje infekcje, migdałki, bo on chory, bo zapomniał sprzętu, no i ostatnio........ Kurcze, trudno mi się tak odsłonić. On ma jakiś problem z erekcją. Nie dochodzi, we mnie w ogóle. Muszę go wiadomo co, co mnie zaczyna irytować, bo długo i zaczynam się czuć dziwnie. Wczoraj zapytałam się czy ogląda porno (bo w necie wszyscy piszą o tym, że to przez to), to odpowiedział zmieszany, że czasami tak. Chciałam z nim o tym wszystkim pogadać, ale on nabrał wody w usta i powiedział, że nie będzie rozmawiał. On właśnie taki jest...... Ja muszę to chyba w końcu zrozumieć i zaakceptować. On nie lubi zwierzeń, ma swoje tajemnice, trudność sprawia mu bezpośrednia, szczera rozmowa o uczuciach (nawet mi kocham nie mówi), bo co zrobię. Im więcej suszę i proszę o rozmowę, tym bardziej go wnerwiam. Jak jest na wyjezdzie to smsy lubi pisać smile.

A jeśli chodzi o randki, to na takiej typowej dawno nie byliśmy, ale często wyjeżdżamy na weekendy, np. w góry i tam mamy totalną labę i czasami jemy tam wspólną kolację, co można randką nazwać. Teraz jest też chory i nie za bardzo może przebywać w głośnych pomieszczeniach i pić alkohol. Przyjaciół mało mamy (on nie ma szczególnie nikogo, prócz jednej pary, której ja nie trawę), kiedyś dużo organizowałam dla nas wyjść, kolacji, wyjazdów z moimi znajomymi-parami i życie towarzyskie mieliśmy nawet fajne, ale od czasu kiedy oni już na mnie i nas (rozstania i powroty) nie mogą patrzeć, w sensie mi jest głupio, bo raz płaczę, że jest mi źle, potem się z nim rozstaję, potem znów razem i miłość, to ja im wolę teraz na oczy się nie pokazywać.... Ech..

7

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

Dla mnie wyglada to na typowy zwiazek, ktory jest po to, zeby kazdy z partnerow mogl rosnac w tych starciach.
Jest tam milosc, bo ciagnie Was do siebie juz tyle czasu, bez tego juz dawno tego zwiazku by nie bylo. I nie wyglada to na zadna patologie, tylko na partnerow, ktorzy stawiaja sobie wzajemnie wyzwania, z ktorymi ten drugi musi sie u siebie zmierzyc.
Kto powiedzial, ze partnerzy sa po to, zeby nas uszczesliwiac? Absolutnie tak nie jest! Zwiazki sa po to (poza reprodukcja), zeby sie dzieki nim rozwijac. A poniewaz rzadko kto jest juz od poczatku na tyle dojrzaly, zeby rozwijac sie caly czas w pokoju i milosci, to zazwyczaj motorem rozwoju sa te bolesne doswiadczenia. Wiekszosc z nas potrzebuje bicza, zeby robic kroki do przodu.
Do bycia tym biczem predestynowany jest partner, bo ten najlepiej potrafi trafic w czule punkty. wink

Czy to zakonczy sie sukcesem? nie wiadomo. Ale jesli skorzystacie z tej okazji i zaczniecie swiadomiej patrzec na przyczyny konfliktow w kazdym z Was samych i zajmiecie sie nimi, to jest szansa na gleboki zwiazek z wzajemnym respektowaniem innosci tego drugiego.
Tak jak doradzil Uzytkownik 4, doradzam tez i ja skorzystac z terapii dla par. Sami nie dacie rady, tu musi ktos podpowiedziec, gdzie sa neuralgiczne punkty i nauczyc Was samorefleksji. W takiej terapii mozna nauczyc sie tez technik, co robic w kryzysowych sytuacjach, zeby te nie eskalowaly i jak powinna wygladac komunikacja.
Wazne jest, zeby oboje tego chcieli i oboje brali to powaznie.
Do tego celu jest korzystne, ze oboje zobowiazecie sie wobec siebie na jakis czas, kilka miesiecy, rok, ile Wam pasuje, ze zostaniecie razem, co by sie nie dzialo (oczywiscie oprocz fizycznej przemocy czy cos w tym stylu) i w tym czasie kazde bedzie sie staralo pracowac nad wlasnymi problemami i nad wzajemna komunikacja.

8

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?
Marajka napisał/a:

Dla mnie wyglada to na typowy zwiazek, ktory jest po to, zeby kazdy z partnerow mogl rosnac w tych starciach.
Jest tam milosc, bo ciagnie Was do siebie juz tyle czasu, bez tego juz dawno tego zwiazku by nie bylo. I nie wyglada to na zadna patologie, tylko na partnerow, ktorzy stawiaja sobie wzajemnie wyzwania, z ktorymi ten drugi musi sie u siebie zmierzyc.
Kto powiedzial, ze partnerzy sa po to, zeby nas uszczesliwiac? Absolutnie tak nie jest! Zwiazki sa po to (poza reprodukcja), zeby sie dzieki nim rozwijac. A poniewaz rzadko kto jest juz od poczatku na tyle dojrzaly, zeby rozwijac sie caly czas w pokoju i milosci, to zazwyczaj motorem rozwoju sa te bolesne doswiadczenia. Wiekszosc z nas potrzebuje bicza, zeby robic kroki do przodu.
Do bycia tym biczem predestynowany jest partner, bo ten najlepiej potrafi trafic w czule punkty. wink

Czy to zakonczy sie sukcesem? nie wiadomo. Ale jesli skorzystacie z tej okazji i zaczniecie swiadomiej patrzec na przyczyny konfliktow w kazdym z Was samych i zajmiecie sie nimi, to jest szansa na gleboki zwiazek z wzajemnym respektowaniem innosci tego drugiego.
Tak jak doradzil Uzytkownik 4, doradzam tez i ja skorzystac z terapii dla par. Sami nie dacie rady, tu musi ktos podpowiedziec, gdzie sa neuralgiczne punkty i nauczyc Was samorefleksji. W takiej terapii mozna nauczyc sie tez technik, co robic w kryzysowych sytuacjach, zeby te nie eskalowaly i jak powinna wygladac komunikacja.
Wazne jest, zeby oboje tego chcieli i oboje brali to powaznie.
Do tego celu jest korzystne, ze oboje zobowiazecie sie wobec siebie na jakis czas, kilka miesiecy, rok, ile Wam pasuje, ze zostaniecie razem, co by sie nie dzialo (oczywiscie oprocz fizycznej przemocy czy cos w tym stylu) i w tym czasie kazde bedzie sie staralo pracowac nad wlasnymi problemami i nad wzajemna komunikacja.


Dziękuję za tak mądre i pocieszające słowa. To już tak długo trwa.. Oboje jesteśmy tym już zmęczeni. Dobrze, że mamy okazję pobyć sami (on wyjeżdża dość regularnie na 2-3 dni do pracy) i na chwilę od siebie odsapnąć. Po tym co piszesz, to zastanawiam się co jest sukcesem, jeśli chodzi o związek - wspólne cele i dążenie do nich, umiejętność pójścia na kompromis i rezygnacja czasami z własnych potrzeb? Trudno mi jest się odnaleźć w tym związku, bo mój partner nie lubi rozmawiać o przyszłości, nie lubi ustaleń, zobowiązań, a ja z kolei jestem mistrzynią planningu, szybkiego działania i konkretnych decyzji. Jestem też dosyć elastyczna, słodkawa, jeśli chodzi o niektóre tematy, on z kolei lubi pokontrolować, ma surowe podejście i dąży do precyzji. Więc sami widzicie jak bardzo się różnimy smile. Z jednej strony to nas tak w sobie pociąga i bez "tego czegoś" sądzę, że już dawno byśmy ze sobą nie byli, z drugiej jednak strony jesteśmy na tyle zakleszczeni w tych swoich wyuczonych zachowaniach i reakcjach na siebie, że trudno jest wypracować coś naprawdę dobrego dla nas.

Jeśli chodzi o pomóc osób z zewnątrz, to kilak lat temu mieliśmy nieudaną próbę, potem w zeszłym roku się przeszliśmy, ale pani po 2 konsultacjach powiedziała nam, że to nie chodzi o nas, jako o parę, ale zaleca terapię każdemu z nas osobno. Od zeszłego roku więc on chodzi regularnie 2x tydzień na terapię. Czy to "nam" pomaga. Jemu z pewnością tak, czasami inaczej na nas spojrzy, ale stare nawyki w postrzeganiu mnie czy reakcje na problemy w związku pozostały. Ja skończyłam pół roczny coaching z terapeutką, który pozwolił mi stać się osobą bardziej niezależną. W związku, w sytuacjach kryzysowych jednak nadal pozostaję taka sama (może odrobinę tylko częściej się wycofuję, aby nie zaostrzać konfliktu, więcej przemyślę, zanim coś powiem). No w sumie jakby nie patrzeć to postępy są, zarówno z jego jak i mojej strony, ale co z tego, jak wciąż między nami nie ma stabilności emocjonalnej.

Porozmawiam z nim jeszcze raz abyśmy spróbowali poszukać kogoś, kto nam doradzi i pomoże się uporać z trudnościami. Jakiś czas temu chciał to zrobić, ale wtedy ja myślałam już tylko o zakończeniu tego i wyrzuceniu go ze swojego serca. Chcę tez spróbować zamilknąć teraz na pewne tematy, które go strasznie drażnią i wypracować dla siebie jakieś nowe ścieżki życia w tym związku. On już taki jest, zauważyłam, że im niej ja planuję i działam na rzecz tego związku, tym on chętniej od czasu do czasu coś sam z siebie robi. Tylko dla mnie to jest bardzo trudne, bo taki wzorzec wyniosłam z domu (moi rodzice zawsze coś wspólnie "dziubali", z roku na rok jakoś wspólnie coś planują, siadają przy stole, choć i tak nerwowo u nich przez całe życie było i też dużo się kłócili). I teraz jak tu żyć, co mnie czeka jak przestanę "działać"? Co będzie z nami. Ja jestem taka zagubiona, jeszcze z pracy na własne życzenie odeszłam, nie mając nowej... Ech.. Jeszcze tak pogubiona, bezsilna nie byłam. A u niego nie mam takiego wparcia jak bym chciała, bo jest inny, inaczej okazuje wsparcie (ja tego czasami nie rozumiem, to bardziej polega "na byciu", nie rozmawia się na trapiące tematy, problemy trzeba rozwiązywać samemu, ponosić konsekwencje, normalnie jak w wojsku big_smile). Ech...

9

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?
Lillka-15 napisał/a:

Dzień dobry wszystkim. Chciałabym się poradzić i zapytać o Wasze doświadczenie. Czy uważacie, że jeśli od bardzo długiego czasu para, która jest ze sobą, nie potrafi się dogadać i są ciągłe napięcia i konflikty powinna się rozstać? Chodzi o mnie i o mojego faceta. Razem jesteśmy już 5 rok. Bardzo go bardzo kocham i wiem, że on głęboko mnie też, ale każdy z nas tak naprawdę chce czegoś innego (niby chcemy tego samego, ale jakoś tak w innym stylu), nie potrafimy w pełni się zaakceptować, jesteśmy dość mocno niedopasowani, wkurzamy się na siebie, kłócimy regularnie. Ale...., nie potrafimy się też rozstać, jak ja odchodzę (ostatnia rozłąka na 3 m-ce), to on o mnie zabiega, jak on się poddaje, to ja walczę o niego. I tak w kółko. Nikt nie odpuszcza i nikt się nie zmienia (choć z roku na rok coraz bardziej się docieramy i widać postępy). Wszystko, od lat wygląda tak, jakbyśmy chcieli się zrozumieć, dać tej drugiej osobie szczęście, ale finalnie działamy tak, że nie spełniamy swoich podstawowych potrzeb. Jak głuchy i ślepy. Czy oznacza to, że nie ma tu miłości...? Bo jak się kogoś kocha, to idzie się dogadać, jakoś tak ludzie są dopasowani, wyrozumiali, cierpliwi. A my... ciągła walka o swoje racje, o swoje punkty widzenia.

Dziś też zrozumiałam, po wczorajszym zamieszaniu, że to niedopasowanie, a co za tym idzie niezaspokojone potrzeby z obu stron, to niczyja wina. Tak się jako pora dobraliśmy. Od samego początku było silne uczucie, ale olbrzymie tarcia. Jako para nie mieliśmy szczęścia w tym temacie. Ale co zrobić? Nie wyobrażam sobie życia bez niego, próbowałam w czasie kiedy byliśmy osobno spotykać się z innymi, zapomnieć, ale to nie było to. Wypierałam to, ale bardzo za nim tęskniłam. On za mną też. A teraz, kiedy znów jesteśmy razem, znowu jest tak samo. Ta sama płyta. Te same żale i pretensje. Rozmowy też nam się nie udają, bo ja działam już na niego jak czerwona płachta na byka. Jak próbuję się zbliżyć, to on ucieka, zamyka się w sobie, dystansuje, jak chodzę za nim to narasta moja frustracja, zaatakuję, on odeprze atakiem atak. Boże, to takie smutne. Nie chcę się z nim rozstawać, myślę, że on w głębi duszy też nie, ale nam się po prostu nie układa od lat.......... Razem źle, osobno też. Nie chcę nikogo innego.


Lilka, czego naprawdę czego oczekujesz, pisząc tutaj? Chcesz sobie tylko pobiadolić, że "z nim źle, bez niego jeszcze gorzej"?  Dużo już podejrzewam przegadałaś podczas coachingu. Jesteście różni, macie odmienne charaktery, czegoś innego oczekiwałabyś od partnera- piszesz o tym wyraźnie. Jesteś więc z facetem, który nie spełnia Twoich oczekiwań i się tym dręczysz, a jednocześnie zapierasz się, że nie chcesz nikogo innego.

Zadam za to pytanie dodatkowe -  DLACZEGO w tym związku trwasz? Bo dość precyzyjnie napisałaś, co Ci przeszkadza. A dlaczego DECYDUJESZ się z nim być? Czy są jakieś konkrety oprócz tego, że go "kochasz"?

10

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

Lilka, ja bym powiedziala, ze masz za zadanie nauczyc sie szukac oparcia w sobie samej, a nie w zwiazku czy partnerze smile.
Czyli pozegnac sie z symbiotycznym modelem zwiazku, jaki chyba wynioslas z rodzinnego domu, nauczyc sie miec wiecej zaufania do zycia i losu, mniej planujac i wazac sie na  niespodzianki. Czyli mniej kontroli, wiecej spontanicznosci.
Milosc jest dzieckiem wolnosci i musi miec przestrzen i miejsce, zeby rozpostrzec skrzydla. To nie jest cos, co mozna zlapac i trzymac.

Szukaj w sobie tej emocjonalnej stabilnosci. Zaden partner nie jest w stanie tego Ci dac.

A czy jestescie az tacy rozni? Z tego co piszesz, to oboje lubicie kontrolowac i planowac, tylko kazdy na swoj sposob i w roznych momentach. Problem macie prawdopodobnie w tym momencie, gdy kazde stara sie przeforsowac wlasny styl. Tu musicie znalezc jakis punkt przeciecia zamiast walczyc. Kluczem tutaj jest maksymalna swiadomosc procesow miedzy Wami, jakie sie akurat odbywaja. Gdy sie wie, jaki program akurat leci, to mozna go tez swiadomie przelaczyc.
Wazne, ze oboje chcecie sie o ten zwiazek starac.
Nie chodzi o to, zeby rezygnowac calkiem z siebie na rzecz partnera. Chodzi tylko o to, zeby znalezc wspolny modus na ten czas, kiedy jestescie razem i na ten czas najwyzszym priorytetem powinno byc bycie razem tak, zeby bylo to konstruktywne. W tych momentach powinna ustac walka. A jesli sie akurat nie da, to byc swiadomym tego, co sie akurat odbywa i przypominac sobie o postawionym priorytecie. Mozna sie tez nauczyc zaprzestania walki. I nie chodzi o poddanie sie, chodzi o swiadome zatrzymanie siebie samego w momencie, gdy zlapiemy sie na tym, ze znow chcemy koniecznie, zeby wyszlo na nasze.
A poza tym wspolnym czasem kazde z Was powinno miec wlasne zycie, gdzie mozecie sobie kazdy na wlasna reke zyc wlasnym stylem.
Dwoje niezaleznych ludzi, ktorzy czesc swojego zycia spedzaja wspolnie. To jest dojrzala forma partnerstwa.
Mozna mieszkac razem i tak zyc. Nie trzeba robic wszystkiego razem, zreszta u Was juz i tak czesciowo tak jest z zawodowych wzgledow.

11

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

Wszystko zależy od tego, na jakim poziomie są te starcia.

Jeśli to głupotki w stylu tego co robić w sobotę lub czy oglądać ten film czy inny, to nie ma to znaczenia.

Jeśli jednak nie jesteście dobrani ideologicznie, np. Ty chcesz dzieci, on nie (lub na odwrót) i żadne z was nie chce zrezygnować ze swojego stanowiska - to stoi przed wami problem, który przerasta większość par.

Więc zastanów się najpierw, o co konkretnie się spieracie i jak istotne jest to dla was w życiu. Jeśli chcesz, to i tutaj możesz napisać - ocenimy na tyle, ile net pozwala smile

12

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?
Marajka napisał/a:

Lilka, ja bym powiedziala, ze masz za zadanie nauczyc sie szukac oparcia w sobie samej, a nie w zwiazku czy partnerze smile.
Czyli pozegnac sie z symbiotycznym modelem zwiazku, jaki chyba wynioslas z rodzinnego domu, nauczyc sie miec wiecej zaufania do zycia i losu, mniej planujac i wazac sie na  niespodzianki. Czyli mniej kontroli, wiecej spontanicznosci.
Milosc jest dzieckiem wolnosci i musi miec przestrzen i miejsce, zeby rozpostrzec skrzydla. To nie jest cos, co mozna zlapac i trzymac.

-------> Ja nie wiem co mi się stało, ale tak ich właśnie zapamiętałam jako parę. Oni to co robili, pracowali, to wszystko wiązało się z tym ich domem, ogrodem. Była ta niedziela, kotlet i surówka. Potem wspólna kawa. Kolacje i obiady też jadali razem. Inwestycje pod rodzinę. Choć nie byli idealnym małżeństwem i zawsze tarcia, kłótnie były pomiędzy nimi, to rzeczywiście swoich jako takich żyć nie mieli (choć nie wiem sama, przecież każdy też robił co tam chciał). Matka nawet obcinała ojcu włosy big_smile.No nie, aż mnie jakoś to zmierziło teraz smile.

Szukaj w sobie tej emocjonalnej stabilnosci. Zaden partner nie jest w stanie tego Ci dac.

-------> Myślałam, że ja przez ostatnie lata bardzo się usamodzielniłam, nabyłam mnóstwo kompetencji do samodzielnego życia, wszystko sobie załatwię i zrobię, ale chyba wewnętrznie to wciąż jestem jakoś emocjonalnie zależna, szczególnie od partnera, z którym się zwiążę i pokocham... Ech..

A czy jestescie az tacy rozni? Z tego co piszesz, to oboje lubicie kontrolowac i planowac, tylko kazdy na swoj sposob i w roznych momentach. Problem macie prawdopodobnie w tym momencie, gdy kazde stara sie przeforsowac wlasny styl. Tu musicie znalezc jakis punkt przeciecia zamiast walczyc. Kluczem tutaj jest maksymalna swiadomosc procesow miedzy Wami, jakie sie akurat odbywaja. Gdy sie wie, jaki program akurat leci, to mozna go tez swiadomie przelaczyc.
Wazne, ze oboje chcecie sie o ten zwiazek starac.

-------> On jest bardzo w tej kontroli podobny do mnie, tylko on mniej od życia wymaga, przynajmniej tak mi się wydaje (bo bywa różnie w różnych kwestiach). Ja muszę się przyznać do tego, i on to mi w ostatniej kłótni wykrzyczał, że mi się ciągle nic nie podoba. To nie to, może by inaczej itp. Tak jakbym nie potrafiła żyć tu i teraz tylko planować, działać, robić, a wszystko po to, aby spełnić ten wyśniony sen, tego kim mam być i też jaka. Jakie to jest obciążające, jego i mnie... Ja w ogóle nie biorę życia takim jakie jest. Wciąż się z nim boksuję, próbuję kontrolować, naginać do mojej wizji. Dobrze, że on mi to tak wykrzyczał prosto w twarz. Bo w tym związku też jadę jak czołg i byle do celu, tego co mi siedzi w głowie, jak ma być, on i ja. Nasz związek. Jestem tym przerażona. Z drugiej strony pytam się sama siebie, jak nie tak żyć, to jak? Jakie są inne modele na dom, rodzinę, związek.

------->  Zaczynam też rozumieć co masz na myśli pisząc, że można zauważyć co teraz odgrywamy i się przełączyć. Zaczynam to kumać. Tylko nie udaje mi się tego osiągnąć, tej uważności, jak zacznę walczyć o swoją wizję. Wtedy lecę, że ho, ho. Tylko najważniejsze jest teraz dla mnie odkrycie, że jego styl i mój styl to jest ok. Że on tam ma swoje w głowie, bo tak a nie inaczej się wychował, taki jest, i ja tak samo. Wtedy łatwiej się odpuszcza i problem, który urastał do rangi III wojny światowej staje się błahy. Ale jak tu być tak cały czas świadomy, a pod drugie, jak się puszczać w to życie, skoro swój schemat postępowania i wizje życia się odstawia i pojawia się lęk, i pytanie jak nie tak to co teraz?


Nie chodzi o to, zeby rezygnowac calkiem z siebie na rzecz partnera. Chodzi tylko o to, zeby znalezc wspolny modus na ten czas, kiedy jestescie razem i na ten czas najwyzszym priorytetem powinno byc bycie razem tak, zeby bylo to konstruktywne.

-------> Najlepiej wychodzi nam to na wspólnych wycieczkach, urlopach, bo pod względem spędzania wspólnego czasu tam, jesteśmy zgodni. Gorzej w domu. Ja bym chciała uwijać gniazko, dekorować, urządzać, kuć kafle w łazience, aby założyć nowe, a on dostaje szału na samą myśl smile. Ja czuję się wciąż u niego jak w hotelu (jego dom jest duży, a mój mały, wynajmowana kawalerka), a on przy braku koca w domu może się zawinąć w śpiwór i jest ok big_smile. Ja na to patrzeć nie mogę big_smile. Nieźle też się urządził, bo my wciąż nie mamy wspólnego budżetu (zarabiam dużo mniej niż on i nie stać mnie na wiele rzeczy, w tym większe urządzanie domu) i jakoś tym kontroluje to swoje terytorium. Już prawie dorobił mi kartę do wspólnego konta, ale... smile. No właśnie smile. Ech, o ten dom się kłócimy. Ja widzę, że muszę przestać i poczekać może z realizacją swoich ambicji i marzeń urządzania do czasu swojego mieszkania, bo on już nie może z moimi planami (ale wiadomo jak mnie to wkurza po tylu latach związku, nawet uważam to za nienormalne). Ech.. smile.


W tych momentach powinna ustac walka. A jesli sie akurat nie da, to byc swiadomym tego, co sie akurat odbywa i przypominac sobie o postawionym priorytecie. Mozna sie tez nauczyc zaprzestania walki. I nie chodzi o poddanie sie, chodzi o swiadome zatrzymanie siebie samego w momencie, gdy zlapiemy sie na tym, ze znow chcemy koniecznie, zeby wyszlo na nasze.

-------> Tylko ja mam problem z ustaleniem tego, co jest naszym priorytetem. Mój mężczyzna nie lubi rozmawiać ani o przyszłości, ani o dalekosiężnych planach, a dla mnie to trochę za mało i po tak długim czasie. To potem próbuję tak kombinować z tym urządzaniem domu, aby mieć choć namiastkę stałości i pewności, ale wiadomo jak to się kończy smile. Z drugiej strony.. On już raz był kiedyś w związku małżeńskim. Nie wyszło im i być może ze mną to już tak ostrożnie (co oczywiście dla osoby bez takiego bagażu jest frustrujące, bo ja na czysto z nim zaczynałam i poszłam na całość). Ech... Ale wiesz co, odpuszczam..., coraz częściej, tylko jak jest ciężko i nie mam się czego chwycić, to wracają stare schematy. Ale już o tym powyżej pisałam.


A poza tym wspolnym czasem kazde z Was powinno miec wlasne zycie, gdzie mozecie sobie kazdy na wlasna reke zyc wlasnym stylem.
Dwoje niezaleznych ludzi, ktorzy czesc swojego zycia spedzaja wspolnie. To jest dojrzala forma partnerstwa.
Mozna mieszkac razem i tak zyc. Nie trzeba robic wszystkiego razem, zreszta u Was juz i tak czesciowo tak jest z zawodowych wzgledow.

-------> Z roku na rok jest coraz z tym. Ja sukcesywnie dbam o to, żeby swój obszar niezależności  i zainteresowań rozszerzać. Tylko to mieszkanie razem. Kłopotliwe jest to, że ja wciąż u niego nie czuję jak u siebie w domu. Być może dlatego, że nie zostałam tu symbolicznie przyjęta tak, jak powinnam oraz, że to ja ten dom z nim od podstaw nie budowałam. Myślę, że z mojej strony jest tutaj jakaś nieakceptacja, a z jego strony strach przed wpuszczeniem mnie na dobre do swoje życia. Ech... smile.

13

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?
WaltonSimons napisał/a:

Wszystko zależy od tego, na jakim poziomie są te starcia.

Jeśli to głupotki w stylu tego co robić w sobotę lub czy oglądać ten film czy inny, to nie ma to znaczenia.

Jeśli jednak nie jesteście dobrani ideologicznie, np. Ty chcesz dzieci, on nie (lub na odwrót) i żadne z was nie chce zrezygnować ze swojego stanowiska - to stoi przed wami problem, który przerasta większość par.

Więc zastanów się najpierw, o co konkretnie się spieracie i jak istotne jest to dla was w życiu. Jeśli chcesz, to i tutaj możesz napisać - ocenimy na tyle, ile net pozwala smile

Lepiej nie będę pisać, bo większość to głupoty i wstyd aż się przyznać. Przeczytałam to, co napisałam pod postem Marajki i tu jest chyba jakiś konflikt terytorialny smile. Jakkolwiek to brzmi. Toczymy walkę o władzę do swojego terytorium, tego jak ma wyglądać związek, jaki ma panować w nim styl. Dzieci to oboje chcemy, nawet już, ale my się tu spieramy o takie głupoty, to gdzie tu na świat dzieciaki powoływać, przy takich wariatach jak my smile.

14

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

Lilka, z tego co piszesz wynika, ze jestes bardzo swiadoma kobieta.
Widzisz rozne punkty u siebie i u niego, tylko zmiana jest trudna. To tak juz jest, przyzwyczajenia i ukondycjonowania ksztaltuja nasz los. Ale gdy sie je widzi, to jest szansa na zmiane, tylko nie od razu.
Tak, masz racje, ze gdy skupiasz sie przede wszystkim na wizji i jak ma byc, to przegapiasz to, co jest. A zmiana moze zaistniec zawsze tylko teraz, nie jutro.

Ja rozumiem jednak ta Twoja potrzebe jakiejs stabilizacji, nie kazdy moze zyc w spiworze, jak Twoj chlopak. Tu rzeczywiscie rozchodza sie Wasze potrzeby i to moze byc problemem takze i w przyszlosci.
Z drugiej strony, jesli czujemy sie dobrze i ugruntowani w samym sobie, to wtedy znaczenie zewnetrznej stabilizacji jest mniejsze, potrafi sie byc w domu wszedzie. Bo naszym domem jest to, co jest w nas i wtedy i na zewnatrz zaczyna sie to to ujawniac.

Byc moze, ze potrzebujesz teraz gruntownego przemyslenia wlasnej sytuacji. Ustalic bardziej precyzyjnie swoja wizje na swoje zycie.
Ja mysle, ze powinnas zastanowic sie nad wlasnymi potrzebami i jak chcesz zyc swoje zycie, najpierw nie opierajac tego koniecznie na tym wlasnie partnerze.
Zrob to niezaleznie od niego, nie dopasowywujac tej wizji do niego, bo ograniczenia zwiazane z nim ograniczaja Twoja wizje.
Jakie wartosci sa dla Ciebie konieczne i tak wazne, ze z nich w zadnym wypadku nie chcesz zrezygnowac, bo wiesz, ze bez nich nie bedziesz szczesliwa?
Co jest rzeczywista potrzeba, a co tylko przyzwyczajeniem z przeszlosci? Czego nie chcesz w zadnym wypadku?
Moze sie takze okazac, ze to wlasnie ten partner jest tym najwazniejszym punktem w wizji i wtedy wszystko inne bedzie temu podporzadkowane.
Ale zeby stwierdzic, co jest naprawde wazne, musisz najpierw wyrzucic z glowy wszystkie wyobrazenia i zaczac od pustki.

Wez pod uwage, ze na razie potrafisz sobie tylko to wyobrazic, co znasz z wlasnego zycia. To jest czesto naszym ograniczeniem, nie pozwalamy sobie na wiekszy rozmach. A wiec marzenia w tej pracy nad wizja sa dozwolone, bo moze przy tej okazji odkryje sie nowe drogi.
Pytasz, jak zyc inaczej, jakie sa inne modele na dom, rodzine... a ja zapytam bardziej generalnie -  jakie sa inne modele na zycie? Jest ich mnostwo! Sztuka jest tylko znalezc ten dla siebie wlasciwy. Czasem jest on rzeczywiscie inny niz ten, o ktorym nam sie wydawalo, ze to ten dla nas.
Zeby jednak dopuscic nowe mozliwosc, ktore sie nam jeszcze nie mieszcza w glowie, trzeba popuscic troche kontroli i nie trzymac sie kurczowo wlasnych wyobrazen, zrobic miejsce na cos nowego. Ustalic tylko te glowne, najwazniejsze punkty, ale nie zajmowac sie kazdym szczegolem naszej wizji.
Zycie juz to wykorzysta i podsunie okazje, trzeba tylko miec oczy otwarte i odwazyc sie czasem choc na male, ale nowe kroczki.

Z pewnoscia nie jest przypadkiem, ze masz akurat tego partnera. Cos w Twoim modelu musialoby sie zmienic, jesli chcesz zyc z nim. Albo dojdziesz do wniosku, ze jednak na dluzsza mete nie chcesz poswiecac dla niego swoich wyobrazen na swoje zycie.
W kazdym wypadku wyglada na to, ze gdzies musisz cos skreslic, bo obecna sytuacja nie jest zadowalajaca i z pewnoscia powinna sie zmienic, czy to w Twojej glowie, czy jego, czy na zewnatrz.... nie rob niczego na sile, daj sobie i Wam czas i przestrzen, zeby cos samo sie pokazalo, w ktorym kierunku to idzie.

15 Ostatnio edytowany przez Lillka-15 (2016-05-11 23:41:05)

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

Dziękuję Ci Marajko za te komentarze.

Nie wiem, jestem zagubiona. Za dużo chyba napodczytywałam się poradników z serii: jak pielęgnować miłość, czym jest ona w formie dojrzałej, dopasowanie, niedopasowanie, kompromisy, rezygnacja z tej głupiej walki, w około też całe to napompowanie o samorozwoju, nastawienie na siebie, jak źle, to zmień partnera, bo będzie lepiej i świetlana przyszłość, albo komentarze w stylu: ufff, z dzisiejszej perspektywy widzę, że wtedy wydawało mi się to taką wieeeeeeeeeeeeelką miłością, a dziś rozumiem, że było to tylko przyzwyczajenie i lęk przed zmianą i samotnością. Nawet on w ten deseń ostatnio przebąkuje, a jak pytam go w prost czy jeszcze mnie kocha, to się denerwuje albo zaczyna się zachowywać tak, jakby się musiał nad tym zastanawiać. I jak tu w tym wszystkim dokopać się do siebie?

Nie wiem, dziś nawet nie wiem jaką mam tę wizję na siebie, jedyne co wiem, to że uwiera mnie to życie w wielu aspektach i nie mogę odnaleźć spokoju i równowagi, więc najwyższy czas coś z tym zrobić. Najchętniej wyjechałabym gdzieś na bezludną wyspę i tam się zaszyła na jakiś czas.

Jeśli chodzi o niego, to nie wiem jak jest u was i z poczuciem więzi z partnerem, ale nawet jakbym wyjechała tysiące kilometrów stąd, to i tak będę go nosić ciepło pod sercem, a stąd ta potrzeba bycia z nim blisko i świadomość tego, jak bardzo on jest dla mnie ważny. Tak jakbym go nigdy nie chciała wypuścić ze swojego życia. No nie wiem. Zostawię sobie ten Twój ostatni wpis jako coś, nad czym powinnam się w skupieniu i ciszy pochylić. Dobranoc wszystkim życzę.

16 Ostatnio edytowany przez Marajka (2016-05-12 23:07:36)

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

Lillka, przeczytalam Twoj ostatni post i pare rzeczy mi sie tu nasunelo. Moze pomoze Ci to w porzadkowaniu i dokopywaniu sie do samej siebie?
Zaczne od konca, od tego, co piszesz o noszeniu swojego partnera w sercu. Tak, to wlasnie jest milosc, to zywo czute polaczenie. Milosc niweluje granice i czujemy tego drugiego czlowieka, niezaleznie od odleglosci.
Piszesz, ze stad bierze sie Twoja potrzeba bycia z nim blisko i tu zaczyna sie mieszanie roznych rzeczy. Jak sama stwierdzasz, jest to porzeba . To z kolei nie jest miloscia, tylko wlasnie emocjonalna potrzeba. W tym momencie nie chodzi o milosc, tylko o zaspokojenie wlasnej potrzeby przez ta druga osobe.
Wiekszosc ludzi mowi "kocham", ale na mysli ma "potrzebuje". Potrzebuje bliskosci, zapewnien, ze jest sie kochanym, adorowanym, chcianym...potrzebuje obecnosci, zeby moc czuc milosc....to wszystko jednak nie jest miloscia.
Milosc mozna rozpoznac po ty, ze sie nic nie potrzebuje od tego drugiego, tylko ma sie w sercu to cieple odczucie. Mozna miec w sercu milosc wogole bez objektu, na ktora sie ja skierowuje, tylko my jestesmy tak ukondycjonowani, ze myslimy, ze potrzebny jest do tego jakis objekt. Mozna tez kogos kochac i mimo to z nim nie byc, bo istnieja jakies przeszkody. I jesli jest to milosc bez pomieszania z potrzebami, to nie ma w tym zadnego cierpienia.
Jesli piszesz "wieeeeelka milosc", to to "wieeelkie" raczej nie brzmi to jak milosc, tylko jak to pomieszanie fascynacji z zauroczeniem druga osoba, co zawsze przemija po jakims czasie, a przynajmniej slabnie. Czasem nic z tego nie zostaje, a czasem zostaje wlasnie milosc. Milosc nie jest wieeeeelka. Milosc po prostu jest, zawsze taka sama, czesto przeoczana, ale gdy skieruje sie uwage na wlasne serce, to zaczyna sie ja czuc. Milosc to jest stan, a nie emocja.

Nie ma nic zlego w potrzebach i w tym, ze chcemy czegos od drugiego czlowieka. Ale wedlug mnie warto po prostu miec tego swiadomosc i rozrozniac te dwie rzeczy. To zapobiega wielu nieporozumieniom.
Mozesz zaczac zwracac na to uwage, to jest pomocne dla rozpoznania pobudek wlasnych zachowan. Gdy zaczynaja sie sprzeczki, to mozna z bardzo duzym prawdopodobienstwem przyjac, ze w tym momencie nie chodzi o milosc, tylko o nasze niezaspokojone przez partnera potrzeby, o to, ze nie spelnia on naszych oczekiwan, ktore uwazamy za nasze prawa. To spycha czesto partnera na obronne pozycje, bo wiekszosc ludzi nie lubi byc uzywana do spelniania zachcianek drugiego, tu chodzi o obrone granic.
Gdy sie to zauwazy, ma sie wtedy szanse przelaczenia na inny rodzaj komunikacji. Zamiast stawiania wymagan i domagania sie naszych rzekomych praw mozna po prostu powiedziec o swoich potrzebach, nie kierujac jednak oczekiwan co do ich spelnienia w strone partnera.

Co do twojego zagubienia - brzmi to jakbys stala w jakims punkcie, gdzie jakas czesc w Tobie zrozumiala, ze to co robilas dotad, okazalo sie nieskuteczna metoda na uzyskanie tego, co chcialas i ze wiecej tego samego moze sytuacje tylko pogorszyc.
To wbrew pozorom dobry punkt, cos zatrzymalo dotychczasowe przyzwyczajenia, wiec jest szansa na zmiane. Nie wiesz tylko co dalej, bo na razie nic innego nie znasz. Zrozumialas, ze nie masz kontroli nad zwiazkiem i nie wiesz, co robic, bo nie masz jeszcze w repertuarze innych mozliwosci dzialania.
Byc moze myslisz, ze zawsze trzeba cos robic, bo to daje zludzenie, ze ma sie jakas kontrole nad wlasnym zyciem. Wiekszosc z nas ludzi jest o tym przekonana. Dzialanie chroni nas przed uczuciem niemocy, przynajmniej tak dlugo, jak dlugo nie rozpoznajemy, ze nasze dzialanie nie daje nam kontroli nad sytuacja. Zdaje sie, ze Ty to wlasnie rozpoznalas.

Glowa tu niewiele zdzialasz, bo w niej nie masz na razie rozwiazan. Poczytalas roznej literatury, mechaniczne stosowanie porad nie prowadzi zwykle do zadowalajacych na dluzej rozwiazan, ale mimo to nie jest to stracony czas. Teraz musisz zaczac sluchac glebszych impulsow i wtedy moze czasem cos z tego, czego sie w tych poradnikach dowiedzialas, nagle zacznie miec sens i zastosowanie w jakiejs konkretnej sytuacji.
Ta chec ucieczki na bezludna wyspe to jest taka wskazowka z tych glebszych impulsow. Potrzeba spokoju dla znalezienia nowej orientacji, chec zwrocenia sie do srodka i znalezienia przewodnika w sobie samej, a nie na zewnatrz.
Ja bym Ci doradzila na teraz  troche odpuscic zajmowanie sie zwiazkiem i partnerem, zamiast tego skieruj swoja uwage na siebie sama i probuj nauczyc sie rozpoznawac i odrozniac swoje stany. To jest dokopywanie sie do siebie. To da tez Twojemu partnerowi wiecej miejsca, moze on czuje sie przez Ciebie za bardzo oblegany i dlatego unika deklaracji.
Po prostu odpusc teraz, przestan kontrolowac zwiazek i zdaj sie na to, ze sytuacja rozwinie sie tak, jak ma sie rozwinac, nawet jesli mialoby to byc rozstanie. Ale poki co nie musisz Ty o tym decydowac. To nie jest sytuacja, gdzie sie "powinno" to zrobic, bo nie ma tu zadnych naprawde zlych sytuacji. To sie samo rozstrzygnie, albo parner to rozstrzygnie. A ty masz teraz mozliwosc nauczenia sie zostawiania zycia wlasnemu biegowi i zaufania, ze bedzie tak, jak dla Ciebie najlepiej. Co nie znaczy, ze zawsze bedzie Ci sie to podobalo.... wink
Czasem ludzie koncza w takich sytuacjach zwiazek, bo nie wytrzymuja mysli, ze moze beda opuszczeni, wiec zeby tego uniknac, sami odchodza. Wtedy wydaje im sie, ze zachowali kontrole.
Ale to czyste zludzenie....

17

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

Co do postu wyżej: nie zgadzam się z tym, że w miłości traci się kontrolę nad sobą i tym związkiem. Właśnie moim zdaniem dobry i szczęśliwy związek, to taki w którym właśnie tą kontrole mamy. Ja sama jestem teraz w bardzo podobnej sytuacji co autorka i czasem przeraża mnie jak bardzo straciłam kontrolę nad sobą. To niszczy wszystko, a przede wszystkim bardzo pewność siebie. Człowiek czuje aię wtedy jak w pułapce, bo każda decyzja okazuje się tą złą.

Tylko u mnie to jest tak, że ciekawi mnie jak to by było być już z kimś innym, w jakimś normalniejszym związku, gdzie potrafiła bym się dogadać z partnerem, ale również, któremu potrafiła bym pomagać i dawać odpowiednie wsparcie. Mojemu aktualnemu partnerowi też pragnę dawać wsparcie, tylko nie potrafię. Bo albo jest tak, że on potrzebuje czegoś innego niż ja mu daje, albo w ogóle nie chce niczego ode mnie brać. I tak samo jak autorka zdałam sobie już dawno sprawę, że to niczyja wina, że się nie dobraliśmy pod względem charakteru. Ani on nie jest w tym związku zły, ani ja. Lecz nie zminia to faktu, że razem nam się nie uda. Nie da się niektórych rzeczy przeskoczyć. Też próbowaliśmy o niektórych rzeczach nie rozmawiać, skoro prowadzą do awantury. I jak się to kończyło? Oczywiście katastrofą. Bo to, że o czymś nie będzie się rozmawiać, nie znaczy że tego nie ma. Jeśli więc np autorka nie będzie poruszała tematu wystroju mieszkania swojego partnera, to nie znaczy że w niej to nie siedzi. Siedzi nadal jak drzazga w palcu i uwiera coraz mocniej. W ogóle mnie przeraża to, że ja w tym związku muszę się zmienić i się dostosować do partnera, a on do mnie. A z jakiej racji, skoro zawsze byłam dumna z tego jaka jestem? To rodzi we mnie poczucie strachu, że jednak jestem kiepską osobą itd, czyli niszczy to moją pewność siebie. Może bym tak nie myślała gdybym nigdy szczęśliwa z nikim nie była, ale właśnie byłam. I to był właśnie związek, w którym ja mu pasowałam idealnie taka jaka byłam, a on mi. Kłótnie u nas były tylko dodatkiem do związku, które potrafiliśmy dość szybko pokonać.

Autorko: a Ciebie naprawdę nie ciekawi jak to będzie z innym?

18

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

Myszeczka, ja przeciez wcale nie napisalam, ze w milosci traci sie kontrole nad soba samym i nad tym zwiazkiem,..To Twoja interpretacja.
Nie wiem, co rozumiesz pod slowem "kontrola" w tym kontekscie, a co pod slowem "milosc". Ludzie maja czesto bardzo rozbiezne definicje.

Jesli chodzi o milosc - jesli ona jest, nie traci sie niczego, tylko wszystko zyskuje. Milosc i kontrola wykluczaja sie, w tym stanie nie ma zadnej potrzeby kontroli, wiec nie ma w niej co tracic. To jest stan, w ktorym jest sie z partnerem/swiatem jednoscia, stan, w ktorym jest sie szczesliwym i nic innego nie potrzebuje.

To jest opis tego, jak ja widze i znam z roznych chwil swojego zycia. Nie znaczy to, ze glowa jest calkiem wylaczona, ale nie ma zadnej wewnetrznej walki, zadnych wymagan czy obaw. Milosc jest przeciwienstwem strachu. Gdy nie ma strachu, nie ma zadnej obawa przed utrata czegokolwiek, to nie ma tez zadnej potrzeby kontroli czegokolwiek, przyjmuje sie zycie tak, jak jest, bez potrzeby zmieniania czegokolwiek. Nie wyklucza to jednak zupelnie mozliwosci swiadomego dzialania, jesli sytuacja tego akurat wymaga.

Kontrola zaczyna sie w momencie, gdy przechodzimy w sfere emocjonalna i zaczyna sie ogradzanie wlasnego terytorium celem jak najlepszego zaspokojenia swoich potrzeb, rzekomych czy rzeczywistych. To nie jest milosc, to jest koegzystencja mniej czy bardziej pokojowa, gdzie negocjuje sie te wszystkie kompromisy, zeby jakos na codzien funkcjonowac i zaspokajac swoje emocjonalne i inne potrzeby.
Nie musi to co prawda prowadzic automatycznie do zlego zwiazku, partnerzy moga sie tu dobrze dogadywac. Ale tu wlasnie zaczyna wchodzic w gre potrzeba kontroli - czy on/ona mnie wystarczajaco kocha/czy jest "wlasciwie" wywazone "dawanie/branie", dlaczego on/ona jest taki czy owaki, powinien robic to czy owo, nie moge przeciez podporzadkowywac sie zawsze jej/jego zachciankom czy wyobrazeniom, jak mamy zyc, lepiej ja go/ja opuszcze, zanim on/ona to zrobi...etc....

Oba te stany naleza do zwyklego zycia, malo kto potrafi wytrwac caly czas w stanie milosci, to przychodzi i odplywa, a pomiedzy jest cos innego, albo jest wszystkiego po trochu, to normalne, to jest zycie, ktorego sie uczymy. W naszych czasach jest to chyba trudniejsze niz kiedys, nikt nie daje nam niezachwianych wytycznych czy przepisow, jak ma byc. Swiat sie zrobil maly i nawet to, co przyswoilismy jako dzieci i czym sie kierowalismy, cheieje sie w momencie przejscia do doroslego zycia i napotkaniu tylu roznych innych mozliwosci i wskazowek. I co ma w tym wszystkim pasowac do nas?
Nic dziwnego, ze probujemy to jakos ogarnac, probujac uzyskac mniej czy wiecej kontroli, to nie jest tylko negatywnie rozumiane, tylko jest mechanizmem przezycia.

Jednak jesli bardziej koncentruje sie na tym, ze chce sie stany milosci przezywac czesciej i zrobic temu miejsce w zyciu codziennym, to warto swiadomie odpuszczac czesciowo kontrole, czyli zabezpieczanie swoich pozycji i zdawac sie na to, ze ta sila niezalezna od naszej woli bedzie dzialac na nasza korzysc. I o dziwo rzeczywiscie tak jest, ze zycie toczy sie takze dalej, gdy przestajemy cokolwiek kontrolowac. I niekoniecznie gorzej niz przedtem...no wiec jak jest to z ta kontrola? mamy ja czy nie mamy? wink

Do tego jednak potrzeba troche wprawy i pewnej dozy swiadomosci o procesach, w ktorych sie znajdujemy.
I nie jest to oczywiscie do zalecania na przyklad w patologicznych czy toksycznych zwiazkach. Tam nie bedzie zwykle lepiej, jesli odda sie cala kontrole, tylko raczej gorzej.
Ale ja pisze to tutaj na watku Lillki, ktora idzie droga swiadomego rozwoju. smile

19

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

Czytając o Twoim związku mam wrażenie jak bym czytała o włoskiej parze, takiej typowej, temperamentnej.
Moja koleżanka rozstała się niedawno z podobnego powodu. Byli razem 8 lat, zero wsolnych poważnych planów. Zero decyzji.
Połączenie dusz niesamowite, ale kłótnie też okropne. Non-stop problemy, te same schematy, powroty, rozstania... karuzela

To niszczy.

Czy naprawdę chcesz związku, gdzie kochasz, ale nie jesteś do końca zadowolona, bo ciągle się kłócicie?
Uwierz mi że tęsknota mija z czasem. Na początku jest tragedia, płaczesz, przeżywasz, ale potem mija i jesteś w stanie znowu wyjść do ludzi, otworzyć się na kolejny związek.

Moim zdaniem, jeśli on się odsuwa wtedy kiedy Ty się zbliżasz, a Ty uciekasz kiedy on szuka kontaktu, nigdy się już naprawdę nie spotkanie w jednym punkcie. Jak w takiej sytuacji nawiązać konstruktywną sytuację?

Nie wiem jak Ciebie, ale mnie takie akcje kiedyś doprowadzały od szału, nie wiedziałam o co mu chodzi. Zerwał, powiedział, że nie kocha, po czym po dwóch dniach błagał o powrót. To było dla mnie chyba decydujące, choć cierpiałam bardzo. Nie żałuję.

Takie zachowania to niestabilność emocjonalna, nazywając rzeczy po imieniu.

Powodzenia

20

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?
Myszeczka23 napisał/a:

Bo to, że o czymś nie będzie się rozmawiać, nie znaczy że tego nie ma. Jeśli więc np autorka nie będzie poruszała tematu wystroju mieszkania swojego partnera, to nie znaczy że w niej to nie siedzi. Siedzi nadal jak drzazga w palcu i uwiera coraz mocniej.


Być może udało mi się pójść, AD maj 2016, o krok dalej i nie poruszać tematu wystroju, ale nie na zasadzie, że chowam to gdzieś po zakamarkach swoich półeczek z potrzebami, i miną dwa dni i wybuchnę. Po prostu zaczynam rozumieć, że on taki jest (a w szczególności, kiedy ja na coś napieram), że tak mieszkamy na chwilę obecną, i że mogę ten stan zaakceptować. Moje potrzeby nie znikły, dalej jestem estetką w pełnej krasie i gdyby mi ktoś położył worek złota pod drzwiami, to zaraz urządziłabym sobie swój mały zameczek. Ale jak zaczęłam rozumieć, że on taki jest, a ja taka, i że on ma swoją historię, a stąd wypływające postawy i pragnienia, tak samo jak ja, ja potrafię, rozumiem to, to jakoś te moje pragnienia blakną i tracą na ważności. Nie znaczy, że ich nie ma, ale nie chce mi się o nie już tak walczyć! smile. Po prostu jakby priorytetem robi się to, że wolę mieć zdrową relację z nim, że inne rzeczy pozałatwiać, a ten dom tak czy siak się jakoś urządzi, może nie teraz, ale z miesiąca na miesiąc. Może nie będzie tak idealnie jak bym chciała, ale coś tam wymajstruję, żeby mi było dobrze. Poza tym, spojrzałam tak na ten dom wczoraj i myślę sobie: albo go pokochasz takim jakim jest, albo wciąż będziesz niezadowolona. No i jakoś tak od wczoraj zaczęłam się kokoszyć w tej przestrzeni, traktując ją, jakby był to mój "dom". Pomyślałam, że to wszystkim lepiej zrobi. I rzeczywiście, obiektywnie patrząc, to ten dom jest piękny, duży, z tarasem i ogródkiem. Niektórzy nigdy czegoś takiego nie będą mogli mieć (np. mnie stać tylko na wynajęte mieszkania z betonowymi tarasami). I chyba mogłoby być tutaj fajnie. Ale nie chcę zapeszać, bo ja dopiero takie oświecenie w myśleniu mam od kilku dni. Wiem jak trudno jest dorosłemu człowiekowi przejść jakąś transformację, zmienić nawyki, wyrobić inne postawy. No może w końcu się mi uda smile.

Myszeczka23 napisał/a:

Autorko: a Ciebie naprawdę nie ciekawi jak to będzie z innym?

Widzę, że Ty już chyba podjęłaś decyzję smile. Czy mnie ciekawią inni? Hm...? Wchodząc w ten związek byłam gotowa na coś poważnego. Miałam za sobą okres szaleństw, ciekawości męskim światem, brałam co chciałam i było świetnie. Potem zapragnęłam być tylko z jednym mężczyzną w parze. Jak się rozstaliśmy na te trzy miesiące (myślałam o tym jako o radykalnym rozstaniu), to próbowałam przetestować inne opcje, myślałam, że może poszukam kogoś lepszego, bardziej dopasowanego i w końcu znajdę bratnią duszę smile. Ale im dalej w las, tym ciemniej się robiło. Wszystko okazywało się takie samo: fajny, ale tego brakowało, jak już coś było ok, to tamto mi nie pasowało. Zaczynałam porównywać ich do ex smile. I najlepszy był moment, kiedy coś miało być na rzeczy z jednym z nich i ja wtedy z taką wielką mocą odczułam, jak ja kocham tamtego i szybko zakończyłam swoje nowo-miłosne przygody smile. Ale zdarzyła mi się też niezła przygoda. W dniu moich urodzin, po prostu sama, jako niezależna, bez zobowiązań kobieta, poderwałam sobie faceta do zabawy. Moje urodziny, raz się żyje. Towarzysz do drinków, umilania czasu i tańców. Skończyło się oczywiście wiadomo jak smile. No i grzeczniutko się rano miło pożegnaliśmy, buzi buzi, fajnie było. Tak zwany one night stad smile. Ale on się zaczął po tym odzywać, planował kolejne spotkanie, za dwa tygodnie miał kolejny u mnie w mieście pobyt służbowy. No dobra myślę sobie, i tak nie mam nic innego do roboty. No i mnie strzeliło! Jaka chemia, normalnie głowę szło stracić. W łóżku szał i lepiej, w obyciu, w rozmowie, zrozumieniu lepiej niż ex. Maślane oczy zaczęły mi się robić. Chuć jak nic. I jeszcze być może spakowałabym walizki i wyjechała do niego big_smile. Ale ja kochałam ex, wiedziałam już, że tego uczucia nie zabiję, ex co kilka tygodni przypominał o sobie. Wiedziałam, że to kwestia tygodni, aż się znów zejdziemy. Jak się zeszliśmy, to od razu powiedziałam temu od zakochania. Aby nikogo nie krzywdzić, bo chłopak czysty, pewnie chciałby sobie ułożyć życie z gotową i z pozamykaną przeszłością dziewczyną. Potem raz już tylko spotkaliśmy się na obiedzie i spacerze, ale już jako koledzy. Ja nie ukrywam, że jestem w związku, a on jest na tyle dojrzały, że nie pakuje się w nic, co przyszłości nie ma. Pożądanie mam większe do niego, lepiej mi się z nim gada, jest z typu mężczyzn, których preferuję do konwersacji, tak samo jak ja jest estetą, ale ja kocham swojego, zmiana na tego nowego byłaby pozorna. Po jakimś czasie pewnie motylki by opadły, zaczęłyby uwierać nowe rzeczy, wady wyszłyby ma jaw, i tu coś by mi nie pasowało. Dla mnie historia nie warta zachodu, jakoś rozumiem ten mechanizm doboru i fazy, które z nim są związane. Ale ja to ja smile. Jak byłam młodsza, to testowałam wszystko smile. Teraz nie mam takiej potrzeby smile.

21

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

Czyli ogólnie chcesz być z nim i pracować nad sobą, swoim charakterem i tym związkiem?

22

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?
Myszeczka23 napisał/a:

Czyli ogólnie chcesz być z nim i pracować nad sobą, swoim charakterem i tym związkiem?

Chciałam, bardzo, ale chyba w pojedynkę się nie da....

Sytuacje z wczoraj i dziś. Wczoraj, pomalowałam meble ogrodowe, które dzień wcześniej wyszlifowałam. Zależało mi, żeby skończyć tę robotę. On mi mówi: sprawdź pogodę, bo może padać. Sprawdzam i mówię: jeszcze kilka godzi słonecznie, a potem ewentualnie coś zakombinujemy, powinny do tego czasu wyschnąć (salon wychodzący na balkon jest duży, zawsze można tam meble schować). Pomalowałam, pod wieczór zaczęło kropić, on już wkurzony, mówi: "nooo. tak jak mówiłem". Wnosimy do do środka, on brudzi sobie spodnie od lakiero-farby i zaczyna się jatka. Proszę go, żeby się uspokoił, bo nie stało się nic złego, ale on mówi, że jestem popieprzona i że zawsze nie biorę odpowiedzialności za to co robię. Dalej musiałam się od niego odseparować, bo widziałam, że idzie na wojnę, więc po co mi to. Dziś rano, po śniadaniu rzucamy sobie frisbee w ogrodzie. Oczywiście rzucam za mocno i talerz wylatuje przez ogrodzenie, w jakieś krzaczory z tyłu. Kolejny niesmak w moją stronę. Każe mi po to iść. Mówię (bo kawałek jest), że jak będziemy wyjeżdżać na wycieczkę, to to zabiorę. Krzywo już na mnie patrzy. Potem chcę go rozśmieszyć i pokazuję mu jakąś tam parodię piosenki Adele ze śmiesznym facetem. Jest tam lekki podtekst erotyczny. Ganiam go później po domu, odwzorowując sytuację z klipu, takie końskie wygłupy i seksualne zaczepki. W międzyczasie szuka okularów. Jestem na górze i każe mi sprawdzić, czy są w sypialni. Są, biorę je i chciałam jeszcze pokontynuować zabawę ale okulary wypadają mi z ręki i lądują na podłodze. Wścieka się. Potem mi już jest kompletnie smutno i czuję się totalnie zgnojona. Wychodzi coś zrobić w aucie i po powrocie przeprasza. Ja już jestem smutna, zgaszona i zdołowana, przyjmuje przeprosiny, mówię ok, rozumiem cię, ale posłuchaj: smutno mi, że z niczego nie jesteś zadowolony. To tylko frisbee, a okularów nie rzuciłam ci specjalnie na podłogę, po prostu mi z ręki wypadły, że ja już tak nie mogę, że czuję się jak zero, że potrzebuję jego wsparcia, bo przy braku tej pracy słabo sobie radzę. On żebym się już uspokoiła, bo zaraz jedziemy na wycieczkę. A mi jest coraz gorzej, czuję jakiś lęk i strach. Prosi mnie, czy mogę iść po to frisbee. Idę, ale są tam takie chaszcze, a ja w japonkach, że boję się, że mnie jakaś żmija ugryzie. Wracam i mam ochotę zakopać się w koc i zapaść się pod ziemię. Potem już tylko dostaję komentarz, że ja w ogóle nie ponoszę odpowiedzialności za swoje postępowanie, że on już tego ścierpieć nie może. Wiem już wtedy, że nie zmuszę nikogo do akceptacji siebie. Wiem też, że nic złego również nie zrobiłam. Spakowałam swoje wszystkie rzeczy i powiedziałam mu, że jest już wolny. On: że nie tego chciał. Pojechałam do siebie. Kolejny raz. Tym razem już chyba na dobre. Planuję przeprowadzkę do innego miasta.

23

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

To przykre Lillka. sad
Ale popatrz, jak zlapalas odstep do siebie, odpuscilas swoje wyobrazenia i swoja walke, to wyglada na to, ze od razu zaczelas wiecej widziec, jak ta sytuacja naprawde wyglada z jego strony. Zaczelas miec jasnosc, kiedy jest osiagniety ten punkt, gdy nie da sie dalej isc razem. Nawet jesli sie kocha, to nie zawsze mozna byc razem i za cene samego siebie rzeczywiscie nie warto.

Trzymam kciuki za lepsze doswiadczenia w przyszlosci.
A ten od maslanych oczu jeszcze czeka?
wink

24

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

Nie czuję się uprawniony do udzielania rad, przeczytałem jednak twój wątek i jedno ci mogę powiedzieć. Daj sobie spokój, nie pchaj tego wózka dalej, nie warto. Miłość i związek nie na tym polega żeby ze sobą wiecznie i o wszystko walczyć. Tu chodzi o to by czuć się przy drugiej osobie szczęśliwym. Ale tak naprawdę. Ja tego u siebie nie widzę. Nie widzę też tego u ciebie. Życzę Ci żebyś nigdy nie trafiła do miejsca w którym jestem ja. A do tego właśnie zmierzasz kontynuując tą relację.

25

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?
Marajka napisał/a:

To przykre Lillka. sad
Ale popatrz, jak zlapalas odstep do siebie, odpuscilas swoje wyobrazenia i swoja walke, to wyglada na to, ze od razu zaczelas wiecej widziec, jak ta sytuacja naprawde wyglada z jego strony. Zaczelas miec jasnosc, kiedy jest osiagniety ten punkt, gdy nie da sie dalej isc razem. Nawet jesli sie kocha, to nie zawsze mozna byc razem i za cene samego siebie rzeczywiscie nie warto.

Trzymam kciuki za lepsze doswiadczenia w przyszlosci.
A ten od maslanych oczu jeszcze czeka?
wink

Szkoda gadać. Nie wiem po co on mi przez tyle lat głowę zawracał, obiecanki cacanki, a potem jak przychodziło co do czego, to się wycofywał, a ja zostawałam sama i z niczym. No ale do kogo mam mieć pretensje, jak nie do samej siebie, że widziałam, że to nie warte zachodu, a tak długo w tym trwałam. Nawet jakąś taką miłosną transformację ku niemu przeszłam. Punktem przełomowym tej historii było moje rzucenie pracy i możliwość zobaczenia tego, jak mnie przy tym traktuje. Totalny brak wsparcia, wypominanie pomocy i pieniędzy, dowalanie z tego powodu (chyba, żeby moja ocena jeszcze spadła w dół), że jestem niewdzięczna, że za łatwo mi wszystko przychodzi i jestem wygodna, podtrzymywanie destrukcyjnych dla więzi zachowań, brak poczucia bezpieczeństwa, a wszystko to w imię prawdy i odpowiedzialności (to wszystko skutkiem tego jaka jestem, moich decyzji, musiałam ponieść konsekwencje). To było jak wychowywanie przez Hitlera. Masakra.

A ten od maślanych oczu na tyle mi pomoże, że jak będę mieć rozmowy rekrutacyjne w innym mieście, to mogę się u niego na ten czas zatrzymać. Dobre i to w mojej sytuacji, jestem wdzięczna.

26 Ostatnio edytowany przez Marajka (2016-05-15 13:49:09)

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

To brzmi nagle zupelnie inaczej, niz jak to opisywalas tu na poczatku yikes
Do tej pory przypisywalas sobie samej wieksza czesc odpowiedzialnosci za te konflikty, a jego przedstawialas dobrze, przynajmniej ja to tak odebralam.
No to teraz juz wiesz, dlaczego musialas przy nim wytrwac tyle czasu - do tego punktu musialas dojsc, zeby zaczac ufac swoim pierwotnym uczuciom, zanim ktos z zewnatrz je zakwestionuje i Ty w to uwierzysz. Wyglada na to, ze to byl dobry krok w strone wolnosci, a to przedtem bylo potrzebne, zeby do tego dojsc.
On byl Twoim nauczycielem, ktory Ci pokazal to, co nie jest dla Ciebie dobre. To tez jest wazne.
Wygalda na to, ze walczylas z nim o siebie.  A teraz odkrylas, ze nie zawsze trzeba w takich sytuacjach walczyc, czasem wystarczy odwrocic sie, zostawic to pole bitwa za soba i pojsc gdzie indziej, gdzie bedziesz chetnie przyjeta.
Zycie Ci mnostwo szczescia.  Traktuj sie dobrze i nie pozwol juz wiecej, zeby ktos zabijal Twoja radosc zycia i zywotnosc, tylko zyj to, co jest w Tobie i chce na zewnatrz. Masz na tyle samokrytycyzmu, ze nie ma raczej obaw, ze przegniesz w druga strone i staniesz sie kompletna egocentryczka.

27

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?
Marajka napisał/a:

To brzmi nagle zupelnie inaczej, niz jak to opisywalas tu na poczatku yikes
Do tej pory przypisywalas sobie samej wieksza czesc odpowiedzialnosci za te konflikty, a jego przedstawialas dobrze, przynajmniej ja to tak odebralam.

Myślę, że przyszłam na to forum już w momencie jakiejś przemiany. Po ponownym zejściu się zadecydowałam, że chcę zaakceptować takim jakim jest (lekki opis powyżej), że skoro wciąż mi na nim zależy i go kocham, to nie ma innej opcji. Stąd też nie przyszło mi już do głowy psioczyć na niego na forum, tylko byłam już gotowa pracować nad sobą, dla siebie i na rzecz tego związku. Po drugie, bardzo ważnym czynnikiem w tym związku był fakt, że on przez lata wmawiał mi moją kłótliwość, czepialstwo i predyspozycje do zwad. Stąd też być może próbowałam rozegrać to wszystko w sobie, zmienić to, co mi zarzucał - taka chęć pracy nad sobą.

Ale co zobaczyłam przez ostatnie dni? Fajnie, że się rozwinęłam, ale ja chyba zobaczyłam w końcu, że on mnie nie kocha. To czepianie się o pomalowane krzesła, frisbee, okulary, dowalanie mi po stracie pracy, to był tylko pretekst do tego, abym to ja odeszła. Za tym coś stało. Prawdopodobnie on nigdy nie był mocno związany ze mną, trwał ze mną (choć wiele razy próbował to zakończyć), bo tak wyszło, bo coś tam go we mnie pociągało, bo swoje lata już miał, rozwód za sobą itp. Ale nie kochał, bo jakby kochał to by co jakiś czas jakieś rzeczy powstawały, związek posuwałby się do przodu, a on był sabotowany! Trudno mi w to uwierzyć, totalnie nie rozumiem po co on mnie ściągał do swojego życia jak wiedział, że to nie to, nie był ode mnie w ogóle zależny (ja byłam i finansowo i emocjonalnie, bo go kochałam), składał propozycję abyśmy zaczęli starać się o dziecko, że będzie wspólny budżet, że mogę dom urządzić jak chce, a on się nie będzie w to mieszał? Po co to zakłamanie. Miał dużo czas (lat), pomoc psychologa, aby zdać sobie sprawę, że to nie to. Że ja nie jestem właściwą kobietą dla niego. Mógł mi to powiedzieć po prostu w twarz, albo po tamtym rozstaniu się nie odzywać i nie pisać mi jak on to strasznie za mną tęęęęęęęęęęęskni i że umiera. Ja bym to normalnie zrozumiała. Zdarza się. Od początku mu coś nie pasowało, ale żeby tyle lat to ciągnąć...? Tym bardziej, że nie był tak mocno zaangażowany jak ja.

Powiem Wam, że to jakaś masakra. I wiem, obwiniać mogę tylko siebie, bo to ja się na to godziłam, brałam te ochłapy i zaklinałam rzeczywistość. On taki był. Ale dlaczego tak mną manipulował skoro nie chciał być ze mną? Nic nie tracił, z jego pozycją zawodową, elokwencją, interesującą osobowością i finansami szybko by sobie kogoś nowego znalazł. Do końca życia chyba tego nie zrozumiem.

28

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

Ach Lilka, nie zawracja sobie glowy jego motywami, bo teraz to wyglada on raczej na toksycznego czlowieka.
W tym wypadku, jesli taki rzeczywiscie jest, to potrzebowal kogos, po kim moglby jezdzic i kogo moglby pograzac, zeby samemu moc sie lepiej czuc. Tacy ludzie tak maja.
A wiesz, dlaczego jego malzenstwo sie rozpadlo? Znasz ta historie ( z pewnoscia tylko jego wersje)? Moze o swojej ex mowil to samo, co teraz Tobie zarzucal....jesli tak, no to juz powinnas wiedziec, dlaczego robil tak a nie inaczej.

To rozczarowanie bedzie jeszcze jakis czas bolec. Boli, gdy odkrywamy, ze zylismy we wlasnej fantazji, a tak naprawde nie bylismy kochani. To jest gorzkie lekarstwo, ale powinno byc skuteczne.
Teraz znasz objawy, ktore nie pasuja do bajki, w ktora chcemy wierzyc i wtedy powinno sie wlaczyc dzwonki alarmowe. To dobra ochrona na przyszlosc.

I nie obwiniaj sie juz tak. Zrobilas, jak musialas, zeby byc tu, gdzie jestes teraz. Duzo sie nauczylas i mysle, ze to byly dla Ciebie wazne rzeczy.
To dobra cecha, patrzec u siebie i zmieniac u siebie rzeczy, ktore zycie utrudniaja. Tylko tu mozna cos zmienic, innych nie zmienimy. A czasem na skutek tego dokladniejszego patrzenia okazuje sie jak u Ciebie, ze bledem bylo nie wierzyc sobie samej. To jest bardzo cenne odkrycie.

29

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?
Marajka napisał/a:

A czasem na skutek tego dokladniejszego patrzenia okazuje sie jak u Ciebie, ze bledem bylo nie wierzyc sobie samej. To jest bardzo cenne odkrycie.

Ale żeby mi to zajęło aż 5 lat! smile. Bosh, co prawda wchodziłam w ten związek totalnie jako świerszczyk, z płynnymi granicami, z nieświadomością siebie, z naiwnością, totalną otwartością, a potem jakiś autopilot, no ale żeby dojście do tego momentu zajęło mi aż 5 lat?? smile. Dzieci nie zdążę urodzić, jak się będę w takim tempie rozwijać smile. A co mnie teraz czeka? Nie wiem. Nie czuję się jeszcze pewnie sama ze sobą. Jedyne co, to przestałam się martwić, że na coś jest za późno. Najwyżej nie założę rodziny, trudno. Ale z drugiej strony, czy to jest na pewno to, czego ja chcę? smile. Nie wiem. Chyba wiem, czego nie chcę. Poza tym, co teraz zrobić z tym uczuciem do niego? Po ilu miesiącach niepodlewania to mija? A co jeśli on znów się odezwie, tak jak latami to robił, a mi znów zmiękną kolana. Ale do czego tu wracać? smile. No w każdym razie, nawet jestem ciekawa co przyniesie mi teraz życie, co tam czai się za rogiem. Nie mam nic, jestem wolna i zaczynam wszystko od nowa. Obym się przeprowadziła, choć bardzo się boję tego przesadzenia, bo tutaj jakieś korzenie zapuściłam, a tam jest miasto, które mnie nigdy nie pociągało, no i totalnie nieznany teren. Boję się. Ale może już jestem na to gotowa. Najwyżej zostanę tu.

30 Ostatnio edytowany przez Marajka (2016-05-16 00:13:26)

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?
Lillka-15 napisał/a:
Marajka napisał/a:

A czasem na skutek tego dokladniejszego patrzenia okazuje sie jak u Ciebie, ze bledem bylo nie wierzyc sobie samej. To jest bardzo cenne odkrycie.

Ale żeby mi to zajęło aż 5 lat! smile. Bosh, co prawda wchodziłam w ten związek totalnie jako świerszczyk, z płynnymi granicami, z nieświadomością siebie, z naiwnością, totalną otwartością, a potem jakiś autopilot, no ale żeby dojście do tego momentu zajęło mi aż 5 lat?? smile. Dzieci nie zdążę urodzić, jak się będę w takim tempie rozwijać smile. A co mnie teraz czeka? Nie wiem. Nie czuję się jeszcze pewnie sama ze sobą. Jedyne co, to przestałam się martwić, że na coś jest za późno. Najwyżej nie założę rodziny, trudno. Ale z drugiej strony, czy to jest na pewno to, czego ja chcę? smile. Nie wiem. Chyba wiem, czego nie chcę. Poza tym, co teraz zrobić z tym uczuciem do niego? Po ilu miesiącach niepodlewania to mija? A co jeśli on znów się odezwie, tak jak latami to robił, a mi znów zmiękną kolana. Ale do czego tu wracać? smile. No w każdym razie, nawet jestem ciekawa co przyniesie mi teraz życie, co tam czai się za rogiem. Nie mam nic, jestem wolna i zaczynam wszystko od nowa. Obym się przeprowadziła, choć bardzo się boję tego przesadzenia, bo tutaj jakieś korzenie zapuściłam, a tam jest miasto, które mnie nigdy nie pociągało, no i totalnie nieznany teren. Boję się. Ale może już jestem na to gotowa. Najwyżej zostanę tu.


To dobrze, ze sie nie martwisz, martwienie sie i tak by nie pomoglo.
Wiesz ile lat mi zajelo dojscie do tego punktu? 10 lat! W porownaniu do mnie jestes jak rakieta wink
U mnie byl to inny konteks, nie zwiazek, ale schemat ten sam, pranie mozgu, az w koncu doszlam do granicy, gdzie sie przebudzilam i to bardzo skutecznie. Ten dlugi okres byl mi potrzebny, zebym sobie to doswiadczenie dobrze zapamietala. A tych lat nie stracilam, bo nauczylam sie wtedy wielu innych pozytecznych rzeczy, ktore w polaczeniu z tym obudzeniem dobrze mi sluza.

Z tym uczuciem do niego to uwazaj. Niech sobie bedzie, ale Ty wlacz tu rozum i nie dzialaj wedlug tego uczucia, tylko zachowaj dystans. Nie identyfikuj sie z tym. I przypominaj sobie w slabych chwilach tez te inne uczucia, takie jak opisalas powyzej, jak on zabijal Twoja radosc zycia, to od razu kolana wyprostuja sie i beda mialy impuls ucieczki.
Polaczenie rozumu z uczuciem daje zazwyczaj najlepsze efekty. A jesli mowia one calkiem rozne rzeczy, to w takim przypadku jak Twoj lepiej zdac sie na doswiadczenie, na ktorym opiera sie rozum.
Czasem oczywiscie lepiej jest zrobic odwrotnie, ale tu akurat nie.

A dzieci, rodzina... jak chcesz i tak ma byc, to bedziesz je miec.
Mam kolezanke, ktora bardzo chciala, ale jej nie wychodzilo w zwiazkach i juz sobie wszystko odpuscila, bardzo pozno natrafila na tego wlasciwego. Z robieniem dzieci nie wychodzilo przez kilka pierwszych lat i dali sobie w koncu spokoj i zorganizowali zycie inaczej, a potem nagle ona zaszla w ciaze. W wieku 46 lat. Co mieli robic? I zeby bylo jeszcze weselej, to nie zdazyli ochlonac z jednego, a tu trafilo sie wbrew wszelkim prognozom lekarskim drugie. Bylam na jej 50-tych urodzinach, ona z niemowlakiem przy piersi. Babka brala to z humorem i byla bardzo szczesliwa, choc w tym wieku roznie mozna bylo to przyjac.
Zycie potrafi robic niespodzianki.

31 Ostatnio edytowany przez Lillka-15 (2016-05-16 15:02:34)

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

Dzięki Marajka za udzielanie się w moim wątku. Złota i mądra kobieta z Ciebie. Widać, że za tym co mówisz stoi ogromne doświadczenie, odpowiednio przefiltrowane spojrzenie. Nie mam chyba już więcej nic do dodania na jego temat, to bez sensu. W pewien sposób przypomina mi on kolegę - "@energy" - z wątku obok: odgrywanie pewnej roli, zmuszanie się do pewnych kulturowych schematów, a tu w duszy co innego gra, stąd też takie a nie inne zachowania wobec żony, a potem pójście na terapię i dokopywanie się do tego, kim się jest, z kim i jak chce się to życie wieść. U niego było podobnie.

Jedyne o co się teraz martwię, to proces odpuszczania. On tyle mi złego zrobił, źle mnie traktował, tyle czerwonych lampek mi się świeciło, tyle faktów przemawiających za tym, że nie traktował mnie poważnie, ani za bardzo kochał (kochał siebie, narcyzm stwierdzony w gabinecie), a ja ciągle w umyśle jakbym nie chciała odpuścić go? Dlaczego? Dlaczego, po tym co się wydarzyło, nie potrafię go przekreślić (choć rozumem to uczyniłam). Czuję się jakbym była skazana na powtarzanie tego schematu, nie odpuszczam, nie chcę zaakceptować tego, że z tego nigdy i nic nie wyjdzie, wciąż mam nadzieję... (muszę to powiedzieć na głos!). Zmuszam się do działań, idę do przodu wbrew podszeptom z podświadomości. Wiem, że tak trzeba. Ale kiedy będę od niego totalnie wolna?? Tak jak ze wszystkimi ex, którzy nic już dla mnie nie znaczą? Może po prostu wychodzi moja niecierpliwość... Pozdrawiam! smile.

32 Ostatnio edytowany przez Marajka (2016-05-16 16:57:58)

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

Lilka, zazwyczaj za takim uporczywym schematem dzialania stoi jakis wczesny zwiazek czy schemat emocjonalny, cos z dziecinstwa. Byl ktos, do kogo usilowalas dotrzec, o kim myslalas, ze Cie kocha i mimo tego, ze widywalas cos innego, to wierzylas w to, w co chcialas, musialas wierzyc, bo dzieci inaczej nie moga.
To, co my pozniej jako swoja historie zycia widzimy, moze byc czasem bardzo rozne od tej emocjonalnej historii, czyli tego, co sie naprawde w nas rozegralo.
Zwlaszcza te subtylniejsze procesy sa zaslaniane poprzez rzekomo calkiem normalne zycie rodzinne, gdy nie bylo zadnych widocznych patologii.
Z tym czasem jest trudniej sie uporac, niz z widocznymi anomaliami, bo zwiazane z sytuacjami emocje nie pasowaly do tego, co otoczenie nam sugerowalo.

Niekoniecznie musisz tu kopac, mozna sie z takimi odczuciami uporac  i bez poznawania wlasnej emocjonalnej historii,  ale moze jednak znajdzies cos w tym stylu w swoim zyciu, co mogloby sprawe ulatwic, bo jesli znajdziesz tego poczatek, to automatycznie czesc z tym obecnych uczuc projektowanych na Twojego (juz ex) partnera przekieruje sie na to wlasciwe zrodlo.
Tak dziala psychika.
Takie emocjonalne scenariusze sa mocno zakorzenione w naszej psychice, to wzorce naszych pozniejszych emocjonalnych zachowan. Tu nawet nie do konca pomoze zrozumienie, dlaczego, bo to lezy glebiej, ponizej swiadomego rozumienia.
Ale nie jest to sytuacja bez wyjscia. Po to mamy te nasze wszystkie parszywe zwiazki, zeby te wzorce w koncu zauwazyc, zeby te wczesnodziecinne uczucia opuszczenia, zaniedbania, strachu, gniewu, nie bycia kochanym i co tam jeszcze mialy szanse wyjsc z ukrycia.
Gdy w koncu skieruje sie na nie uwage i zacznie je czuc, to maja one szanse w koncu zakonczyc swoja egzystencje.
Po prostu czuj to wszystko, co teraz wychodzi i nie probuj nic z tym zrobic, tylko zaakceptuj to, co jest. To sa "tylko" i "az" emocje, cos przemijajacego, jak nasze mysli. Po jakims czasie beda coraz slabsze az w koncu kiedys przejda.
Nie mam pojecia dlaczego tak jest i nauka tez tego rzeczowo nie potrafi wyjasnic, o ile wiem, ale wszelkie psychoterapie, ktore maja szanse powodzenia, sa wlasnie na tej zasadzie oparte.

Tak, pewne rzeczy sa tez u Ciebie jak u Energy, to zaprzeczanie samej sobie i tlumienie wlasnych impulsow, zeby dostosowac sie do otoczenia.
Wspolne jest tez to, ze Ty tez w sumie widzisz, ze cos jest nie tak, tylko odsuwasz to na bok i szukasz winy w sobie.
Ale czesc jest tez inna.
Czy bylas rozbrykanym dzieckiem, ktore bylo karcone za swoja zywiolowosc? Slyszalas czesto, ze cos zle robisz i masz robic lepiej, masz uwazac, masz robic to czy tamto? Wyroslas w uporzadkowanym domu, ktory nie tolerowal indywidualnosci?
Te historie z ex, jak Cie ciagle karcil za drobne "przewinienia", jak te opisane historie, czy nie pozwalanie Ci na danie ujscia swoim impulsom do urzadzania domu troche jakby na to wskazuja. Masz pewnie jakies artystyczne i estetyczne sklonnosci i lubisz cos robic w tym kierunku, tacy ludzie bywaja troche "rozstrzepani" i zdarza sie im zbic jakas szklanke, jak roztaczaja swoj wizje i przy tym duzo gestykuluja... wink.
Temu trzeba dac miejsce.
Tak sobie gdybam, zebys miala przyklad, na co zwracac uwage. Popatrz czy cos z tego do Ciebie pasuje, czy moze chodzi o jeszcze inne cechy u Ciebie.
Popatrz na sytuacje z ex i moze przypomna Ci sie inne sytuacje z zycia, gdzie czulas sie podobnie.

33

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?
Marajka napisał/a:

Czy bylas rozbrykanym dzieckiem, ktore bylo karcone za swoja zywiolowosc? Slyszalas czesto, ze cos zle robisz i masz robic lepiej, masz uwazac, masz robic to czy tamto? Wyroslas w uporzadkowanym domu, ktory nie tolerowal indywidualnosci?
Te historie z ex, jak Cie ciagle karcil za drobne "przewinienia", jak te opisane historie, czy nie pozwalanie Ci na danie ujscia swoim impulsom do urzadzania domu troche jakby na to wskazuja. Masz pewnie jakies artystyczne i estetyczne sklonnosci i lubisz cos robic w tym kierunku, tacy ludzie bywaja troche "rozstrzepani" i zdarza sie im zbic jakas szklanke, jak roztaczaja swoj wizje i przy tym duzo gestykuluja... wink.

No to się rozpłakałam.... Bo ja właśnie takim dzieckiem byłam! Takim rozbrykanym, żywym, ciekawym świata, dużo autonomii potrzebowałam, piękne przedmioty dookoła lubiłam. Całe swoje dorosłe życie prowadziłam później tak, aby całkowicie uniezależnić się od swoich rodziców, w tym finansowo, aby w końcu móc robić to, co chcę. Bo niestety, ale oni mnie tam "gwałcili". Swój pokój musiałam pomalować i umeblować tak jak oni chcieli (ale analogia!), rower kupić taki, jaki oni dla mnie wybrali, koleżanki, które lubiłam były ble, moje ubrania były nie takie jakie powinny, fryzury też nie, studia dziwne, praca dziwna, moje potrzeby i pragnienia były nie na miejscu...

I mój partner też tak "gwałcił" moją autonomię i emocje. O la boga! Tak właśnie identycznie było. On mnie tak samo, za to jaka byłam, nie akceptował. A już nie daj boże jak się popłakałam i chciałam aby mnie przytulił. Strasznie go to denerwowało i drażniło smile. I jak sobie pomyślę, że przecież on stosunek do tych pieniędzy miał jak mój ojciec. Albo do kwestii pomocy: każdy może liczyć tylko na siebie lub też pogląd, że w związku ci się nic nie należy, chyba, że "pan spojrzy przychylnym okiem i okaże łaskę", do wszystkiego dochodzi się samemu. Dlatego on tak często wypominał mi podarunki, inwestycje w moje przedsięwzięcia, pomoc. Z moim uosobieniem uważał, że ja go nie szanuję, nie doceniam tego, co dla mnie robi. Przecież to wypisz, wymaluj mój OJCIEC. On też był tylko obok, nie lubił jak go o coś prosiłam, a kiedy w dorosłym życiu mi się nie najlepiej układało, to zawsze komentował: ja widzę, że to się nigdy nie skończy (w sensie pomagania mi) smile.

O kurcze. Trochę osłupiałam. Jacy oni w swych postawach i poglądach są podobni. Niestety, w obu przypadkach ich rodzice byli tacy sami.

Z jednego się tylko cieszę. W sumie, w ostatnim czasie, zrozumiałam, że ex taki jest, że jest taki trudny, surowy, ma takie, a nie inne poglądy na wsparcie w związku, podejście do pieniędzy, rozmowy o uczuciach i ja to już akceptowałam, lepiej mi się robiło w tym związku samej ze sobą smile. Wiedziałam, że on to może mi tylko dać, bo więcej nie potrafi. Tak został nauczony i choć bardzo chciał być lepszy, to mu to nie wychodziło. No ale ta akceptacja musi iść z oby dwu stron, więc w tym samym czasie, kiedy ja weszłam na drogę akceptacji jego osobowości, tym samym tak ładnie akceptując siebie, zobaczyłam, że u niego wewnętrzny konflikt w stosunku do mnie coraz mocniej się pogłębia. I te ostatnie dni pokazały mi, że on nie potrafi tego przeskoczyć, nie potrafi mnie pokochać taką, jaką jestem. Nie było zatem o co walczyć.

PS. Marajka, nie wiem teraz co z tymi informacjami zrobić smile. Ex i mój ojciec to to samo. Obu kocham, jak ta mała dziewczynka, która czeka, aż mnie przytulą i powiedzą: kocham cię, jesteś fantastyczna...

34 Ostatnio edytowany przez Marajka (2016-05-16 19:33:10)

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

Droga Lilko, jestem absolutnym talentem , jesli chodzi o wnikliwe patrzenie i rozpoznawanie siebie i sytuacji. Super!

Co zrobic z tymi informacjami? Nic specjalnego, daj im najpierw dzialac w tobie, dopuszczaj wszystkie emocje, jakie one wywoluja.
To jest praca na emocjonalnej plaszczyznie, gdzie da sie to tylko obserwowac. Nie dzialaj pod wplywem tych emocji, tylko je obserwuj i dopuszczaj do siebie.
Rozum Ci powie, ze czekanie na spelnienie Twojego zyczenia, zeby Cie przytulili i kochali taka, jaka jestes, u nich obu nie ma szans na spelnienie,  ze tam zawsze zostanie to pogonia za marchewka. To jest rzeczywistosc i musisz ja zaakceptowac, nawet jesli cos w Tobie tego nie chce dopuscic.
Dopusc to pragnienie, bol jego niespelnienia, smutek, rozczarowanie i gniew z tego powodu. A rozum masz po to, zeby zrozumiec, ze nie sa to niespelnialne zyczenia, tylko trzeba z nimi isc do kogos innego, kto jest inny niz tych dwoch mezczyzn.
Sa ludzie, ktorzy chca i potrafia kochac i przytulic. Jak juz ta mala dziewczynka w Tobie zrozumie i pogodzi sie z tym, ze u taty nic nie dostanie, to wtedy mozesz skierowac swoje zyczenie w strone takich ludzi, nawet jesli jeszcze nie wiesz o ich istnieniu.
Odklej to zyczenie od tych dwoch, ktorzy nigdy Ci tego nie dadza, niech bedzie to dalej zyczeniem, ale niezaleznym od tych dwoch niespelniaczy, wtedy moga zaczac dzialac inne prawa i inne sily, ktore Cie juz doprowadza tam, gdzie chcesz byc.
Na to wszystko daj sobie czasu. Ale Ty jestes szybka, wiec to nie bedzie trwac latami wink

Edit: no i musze jeszcze dopisac najwazniejsze - obejmij sie sama i powiedz sobie to, co chcesz uslyszec od nich. Ale tak, zebys sama w to uwierzyla. Samoakceptacja jest najlepszym lekarstwem. smile

35

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?
Marajka napisał/a:

Odklej to zyczenie od tych dwoch, ktorzy nigdy Ci tego nie dadza, niech bedzie to dalej zyczeniem, ale niezaleznym od tych dwoch niespelniaczy

Rozumiem to. Rozkręciłam już machinę, która pcha mnie do spełnienia i nie da się tego zatrzymać. Myślę też, że w samej końcówce zrozumiałam co to znaczy kochać i akceptować tę drugą osobę. Pomimo, że w głowie oskarżam go o wiele rzeczy, to wiem, że ani on, ani ja nie jesteśmy tu winni. Tak musiało być, pomimo, że się oboje tak cholernie staraliśmy, każdy na swój sposób... Chyba dziś cichutko opłaczę to co nas łączyło i co razem przeżyliśmy... Nie wiem jak będzie i jak to będzie żyć bez niego, ale to już się skończyło. Wiem, że jemu też jest teraz przykro, że go to trapi, ale chyba rozumie podobnie jak ja. No nie dało się. Marajko, dziękuję Ci za wszystko. Pozwolę sobie pisać tu, w słabszych i weselszych chwilach smile. Pozdrawiam też @energy. Masz coś z mojego ex, lekko podobna historia i motywacje. Powodzenia!

36

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

Ale się porobiło w wątku @energy smile. Lepiej tam nie wchodzę, bo aż iskry lecą. Dołączył tam teraz @Gaweł, który chyba najlepiej z Marajką rozumie Autora. Ale mnie zaczęło po tym skrobać... Czy ten mój też tak miał jak Wy...? Chemia była, mówił mi, że jestem jego wymarzoną partnerką pod tym względem (to się czuło), więź też, tylko mnie tak samo odrzucał, uciekał jak dążyłam do zacieśnienia relacji i pójścia dalej. Może od samego początku dla niego to nie było "to", i nie ze mną chciał mieć dzieci i rodzinę, tylko ten seks go trzymał...? Może chciał sobie udowodnić po rozwodzie, że z kolejną mu wyjdzie, więc próbował przez te lata, tylko, że z marnym skutkiem... Tylko jak odchodził, to po co wracał? Za każdym razem! A w kolejnej fazie, w ostatnich dwóch latach, kiedy ja próbowałam odejść (na siłę, za rozumem, bo ogromnie go kochałam) kiedy totalnie wycofywałam się z jego życia i mógł robić to, co chciał, był wolny, to dlaczego za każdym razem orbitował wokół mnie i ściągał do siebie.

No panowie, ukazaliście mi człowiecze rozterki, z zupełnie innego punktu widzenia i przez to zaczęło mnie dziś skrobać... Pewnie nigdy się już nie dowiem jak to było u mnie, tej prawdy. W każdym razie coś za tym stało, bo ta jego chwiejność, zmienność i emocjonalna huśtawka musiała mieć jakieś przyczyny. Ech, dzisiaj jestem zła.

37

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

Lillka, nie zastanawiaj sie nad jego pobudkami czy ich brakiem. To Cie nigdzie dalej nie zaprowadzi.
Moralne oceny i rozmyslania nad jego motywacjami to jest bull shit, jak to mawial pewien psychoterapeuta nazwiskiem Perls, ktory storzyl bardzo bezposrednia i ciekawa metode pod nazwa Gestaltherapie, ang. Gestalt therapy.
Moralnosc i motywacja innych to rzeczy, ktorymi nie warto sie zajmowac w powiazaniu z wlasnymi procesami, ktore sie chce zrozumiec, bo nie dotycza one sedna sprawy i tylko hamuja proces zdrowienia. To jest odwracaniem uwagi od wlasnych problemow i ich projekcja na innych.
Inni ludzie potrzebni nam sa do tego, zeby zyc te swoje schematy, bo do nich pasuja jak ulal.

Wogole stosowanie sztywnych moralnych ocen (ktore zreszta u kazdego troche sie roznia) utrwala tylko wlasna emocjonalnosc i nie pozwala nam na widzenie rzeczy takimi, jakie sa, nie pozwala na rozpoznawanie struktur i przyczynowych zwiazkow i tym samym blokuje mozliwosci rozwoju.  Emocjonalnosc przeslania mozliwosc widzenia rzeczywistosci. Lykamy wtedy historie tak, zeby pasowala do naszych ocen.
A wystarczy czasem krotkie przedstawienie innej wersji i nagle zmienia sie kompletnie nasza ocena. Tu na forum pelno tego. Historie generuja tu emocje, sa one takimi naciskaczami naszych guzikow, w sumie spelniaja tez taka sama role jak nasi nieudani partnerzy.
Dlatego nie ci naciskacze guzikow sa wazni, tylko nasze guziki wink

Jak dziala taka emocjonalnosc, to wlasnie widac na tym watku energy.

Sedno problemu lezy zawsze tylko u siebie samego. To jest ta samoodpowiedzialnosc, o ktora chodzi. Nie mylic z samooskarzaniem sie, to bylaby moralna ocena skierowana przeciw samemu sobie zamiast innym, co jest tylko odwroceniem kierunku, ale niczym lepszym.
Chodzi zawsze tylko i wylacznie o swiadomosc i jej rozwoj, a to jest mozliwe najlepiej bez systemow ocen.
Co najwyzej mozna znanalizowac interakcje z inna osoba i przesledzic jak reagujemy/reagowalismy na jakie impulsy z tej drugiej strony. To moze pomoc odkryc, gdzie sa te guziki, ktore inni naciskaja, zreszta zazwyczaj calkiem nieswiadomie, wywolujac okreslone reakcje. Te sa jak odruchy Pawlowa, to jest ukondycjonowanie i to zazwyczaj bardzo wczesne i calkiem nieswiadome.
Nie mozna zapominac, ze rzadza nami dokladnie te same mechanizmy, co innymi zwierzetami. Jesli chodzi o fizyczne wyposazenie, nie roznimy sie zasadniczo od swiata zwierzecego.

Przede wszystkim staraj sie zrozumiec siebie, dlaczego Ty z nim bylas, dlaczego zgadzalas sie na taki uklad, to jest jedyna rzecz, ktora pozwoli Ci w przyszlosci uniknac podobnych sytuacji.
Jesli jestes akurat zla, to bardzo dobrze i dobry znak. Nagromadzilas przez te lata gniew, ktory spychalas gdzies na bok, bo nie pasowalo to do tego, w co chcialas wierzyc.
Czuj ten gniew, dopusc go calkowicie, ale nie wiaz go z rozmyslaniami. Sprobuj po prostu nie ingerowac w ten proces, tylko byc jego swiadkiem.
Skup sie bardziej na fizycznych odczuciach, gdzie to siedzi, co powoduje w ciele.
Czasem moga przyjsc same z siebie jakies mysli i nagle zrozumienie.

38 Ostatnio edytowany przez Lillka-15 (2016-05-18 08:39:40)

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?
Marajka napisał/a:

Lillka, nie zastanawiaj sie nad jego pobudkami czy ich brakiem. To Cie nigdzie dalej nie zaprowadzi.
Moralne oceny i rozmyslania nad jego motywacjami to jest bull shit.

Przede wszystkim staraj sie zrozumiec siebie, dlaczego Ty z nim bylas, dlaczego zgadzalas sie na taki uklad, to jest jedyna rzecz, ktora pozwoli Ci w przyszlosci uniknac podobnych sytuacji.

Masz rację, bo co to da. Tylko karmię tym tą małą dziewczynkę, która wciąż chce próbować, rozumieć, bo myśli że znajdzie drogę do serca tatusia. Trochę chyba mi jeszcze zajmie odpuszczenie tego mechanizmu, trudno będzie jednak tak z dnia na dzień się z tym pogodzić, bo tyle lat żłobiłam sobie w głowie, że mi się z tym uda. A nie uda tylko trzeba się z tym pogodzić i iść dalej, tam gdzie mnie lubią, są otwarci i mnie chcą.

I to mnie przez tak długi czas drive'owało aby utrzymywać ten związek. A straty ponosiłam w nim niemiłosierne. Poza tym, niech nie zabrzmi to jak wybielanie się, ale ja była ostro manipulowana. Ten człowiek ma taką naturę, nie koniecznie zdając sobie do końca z tego sprawę. Plus jeszcze ta moja naiwność i ufność (płynne granice).... On jedno mówił, a drugie robił. Później jego tłumaczenia, chwilowe starania się, w tle jego leczenia, które sugerują, że wszystko z nim nie ok (a przecież ja nie opuszczę w chorobie i z powodu jakiś tam zaburzeń neuroprzekaźników), potem znów jazdy, a potem byłam najpiękniejsza, najwspanialsza, ta jedyna bez której nie można żyć. Do czasu smile. A ja nie wiedziałam o co chodzi, nie było takich sprzeczności w moim oglądzie świata. Byłam cały czas skołowana. I do ostatniego, kiedy to każdy mój ruch, moja obecność w przestrzeni działała na niego jak płachta na byka. Dobrze, że już wtedy odbudowywałam swoją godność, akceptację siebie, aby móc w końcu widzieć rzeczy takimi jakimi są.

Muszę się przyzwyczaić do swojej decyzji i traktować ją jako ostateczną. Muszę pamiętać o pragnieniach tej małej dziewczynki, bo to one głównie żłobią mi mój los. No i ta cierpliwość, taka cecha, której mało w moim charakterze smile. Taka moja historia. Nie ja jedna, nie ostatnia. Może w końcu zaakceptuję, że to nie taki dramat i spokojnie pójdę do przodu? wink.

39

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

Witajcie, poczytuję Was, odnajduję tu wiele wartościowych słów które biorę do siebie. I za to Wam -Lillka i Marajka, dziękuje bardzo!
Od dłuższego czasu staram się skupić na sobie i odkopać siebie i swoje potrzeby. Chcę zrozumieć siebie by umieć żyć według swoich potrzeb a nie tylko pod dyktando powinności, opinii ludzi i ich teorii tego jak i co powinnam. Moja sytuacja jest bardziej skomplikowana- jestem w związku z facetem z dzieckiem, mieszkamy razem z moim już pełnoletnim synem.
Moje życie było (?? ) pod dyktando M i jego flagi "nie mam syna na co dzień"..  do tego jego rodzina, która skupia się na "najważniejszy syn M "... ja i mój syn to nieważna otoczka tego wszystkiego.

Chciałam byśmy wszyscy byli szczęśliwi, robiłam wiele dla partnera i jego syna, pomijając w tym siebie i swoje dziecko - no bo przecież ja jestem dorosła a mój syn już duży, starszy od syna M... myślałam że to recepta na szczęście nas wszystkich. Sama sprowadziłam się do roli nieważnego wypełniacza szarości dnia... logistyka domowego, wsparcia finansowego , heh....

Od jakiegoś czasu czytam o samoświadomości i życiu w zgodzie ze sobą, o dbaniu o samego siebie ... jest mi trudno. Jestem zaprogramowana na dawanie  ... a nie potrafię prosić i przyjmować. Jak mam o coś prosić M, nawet zwykłą rzecz... dla mnie to taki stres, że wolę to zrobić sama ..

Lillka , trzymam kciuki za Ciebie, szukaj siebie i walcz o swoje szczęście. Kochaj siebie.

Marajka, proszę napisz co czytasz, skąd czerpiesz tą wiedzę - Twoje posty przemawiają do mnie smile Ściskam Was ciepło.
Przepraszam za off topa.

40 Ostatnio edytowany przez Marajka (2016-05-18 16:10:09)

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?
Lillka-15 napisał/a:

Masz rację, bo co to da. Tylko karmię tym tą małą dziewczynkę, która wciąż chce próbować, rozumieć, bo myśli że znajdzie drogę do serca tatusia. Trochę chyba mi jeszcze zajmie odpuszczenie tego mechanizmu, trudno będzie jednak tak z dnia na dzień się z tym pogodzić, bo tyle lat żłobiłam sobie w głowie, że mi się z tym uda. A nie uda tylko trzeba się z tym pogodzić i iść dalej, tam gdzie mnie lubią, są otwarci i mnie chcą.
.

Wiedzialam, ze jestes naturalnym talentem, jesli chodzi o rozumienie przyczynowych powiazan i wzglad w siebie. smile
Dasz sobie rade, w sumie naprawde niewiele pomocy potrzebujesz, wystarczy, ze znajdziesz kogos, kto potwierdzi tylko to, co juz i tak sama wiesz.
Teraz trzeba tylko usunac po kolei te zlogi zlych nawykow, ktore nagromadzily sie przez lat patrzenia w krzywe zwierciadla, jakimi byli ludzie naokolo Ciebie.
Szukaj innych ludzi, nowych znajomosci, takich, w ktorych mozesz zobaczyc siebie taka, jaka jestes, u ktorych czujesz akceptacje.
Ta przeprowadzka to pewnie calkiem dobry krok w ta strone. Nowe zycie z innymi zalozeniami.


Chceuciekacstad, fajny masz nick, byc moze powinnas to wdrozyc w zycie wink
Skad czerpie swoja wiedze? Dobrze, napisze tez cos o sobie.
Przede wszystkim z wlasnego doswiadczenia. Zaczelo sie to po roznych bolesnych przezyciach, o jakis tu pelno na forum, a potem poznawanie i dazenie do mozliwie swiadomego zycia  siebie stalo sie nieodlacznym elementem mojego zycia.
Trudno mi polecac nawet jakas literature, ja przerzucilam tony i w kazdym okresie zycia i na tamtejszym poziomie wiedzy i swiadomosci bylo to tym, co potrzebowalam. A potem nie bylo juz wazne. To jak nauka w szkole, zaczyna sie od prostych dzialan, opanowanie tabliczki mnozenia, a potem te podstawy sa tylko narzedzien w poznawaniu dalszych tajnikow.
Wiele lat bralam udzial w przeroznych warszatach samodoswiadczeniowych, gdzie przezywalam na wlasnym ciele rozne stany a takze mozliwosci radzenia sobie z nimi oraz  obserwowalam innych, jak to robia i co z tego wychodzi, co sie pokazuje. Wyprobowywalam tam rozne techniki terapeutyczne, raz jako klientka, innym razem jako “terapeutka”, wszystko pod terapeutycznym okiem i z superwizja dla oceny i zrozumienia zaistnialych interakcji i sytuacji.

Pozniej prawdziwym objawieniem byl dla mnie buddyzm i wiedza o naturze naszej swiadomosci tam zawarta oraz techniki jej badania. W sumie tylko to tez by juz wystarczylo, ale wczesniejsze eksperymenty tez byly ciekawe. wink
Zajmuje sie literature duchowa, tu moge polecic na przyklad Eckarta Tolle, o daje bardzo proste i skuteczne rady na rozwiklanie zyciowych dylematow.
Mam tez do czynienia z umierajacymi, to sa skrajne sytuacje, gdzie moga pokazywac sie zupelnie inne strony ludzi.
Podkreslam, ze nie jestem zadna profesjonalistka, do tego brakuje mi jeszcze pare rzeczy. Rozumienie psychicznych i duchowych procesow to tylko moja pasja i hobby.
Zrozumienie zaczyna sie zawsze u siebie samego, wtedy mozna to zrozumiec tez u innych.
No a poza tym moj maz jest psychoterapeuta. To przypadek, poznalismy sie wlasnie na jednym z takich psycho-warsztatow, gdzie on byl tez uczestnikiem i wtedy w trakcie swojego wyksztalcenia w kierunku psychoterapii.
Wspolnie potem przerabialismy swoje tematy w zwiazku, bo i u nas nie zawsze szlo tylko gladko, psychoterapeuci to tez tylko ludzie, no a ja sama oczywiscie tez mam swoje tematy. Oboje mamy swoj bagaz zyciowy.
Ale w takim zwiazku jest to oczywiscie nieporownywalnie latwiejsze, kazde z nas potrafi zazwyczaj rozpoznac, w czym wlasnie ten drugi tkwi i konflikty nie utykaja w martwym punkcie. Zwiazek jest dla nas polem doswiadczalnym i ciagle na nowo nauka, czym jest naprawde milosc.

41 Ostatnio edytowany przez Lillka-15 (2016-05-18 20:53:24)

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?
chceuciekacstad napisał/a:

Jestem zaprogramowana na dawanie  ...

Witaj Chceuciekacstad smile. Miło, że postanowiłaś coś napisać i podzielić się tematem z Twojego życia.

Widzisz, ja też jestem takim typem. Raczej to się już nie zmieni, jest to wpisane w mój kod DNA. Tylko teraz co z tym zrobić, bo idzie się przejechać, jeszcze jak w domu rodzinnym tłumiono w nas nasze potrzeby, ekspresję, granice wewnętrzne zostały rozmyte (tak żeby wiedzieć ile, komu i w jakiej dawce dawkować), to można tak dawać i dawać, aż w końcu się człowiek budzi któregoś dnia i jest taki słaby, bo jego wiaderko życia, które nosi ze sobą, jest puste. Na własne życzenie, bo dawca nie potrafi nie dawać. A pod drugiej stronie, naturalnie, są też biorcy i zasada jest prosta: jak dają, to bierzemy smile. I koło się zamyka.

Ja do dzisiaj, pomimo tego, że jestem dorosłą kobietą, mam zaburzoną kalibrację komu i w jakiej ilości dawać. Najchętniej wszystkim po równo i dobrej jakości smile. Może przesadzam trochę, ale jak tak siebie obserwuję, to mam w sobie taki imperatyw dawcy. A nie daj boże jest to osoba bliska mojemu sercu, no boże święty, jemu to już najhojniej i od serca! Z góry zakładam, że np. partnerowi, bo jesteśmy razem, to wszystko co najlepsze człowiek może dać drugiemu, np. okazywanie uczuć, ciepło, wsparcie, troskę, jest z góry dane. Mój ex był sprytniejszy i uważał, że na wszystko trzeba sobie zasłużyć smile. On z pewnością nigdy nie dał się wykorzystać. Widać to szczególnie po rozstaniu, gdzie przez lata moich "inwestycji" (emocje, czas, zaangażowanie, pieniądze) ja zostałam z niczym, a on niekoniecznie smile.

Także, temat wart poważnego przemyślenia. Ja to chyba w ogóle powinnam w swoim mózgu powymieniać wszystkie lampy, wieszaki, krzesła, szafy, komody i zaaranżować to mieszkanko w kompletnie innym "stylu" smile. Może też przed drzwiami powinnam wywiesić tabliczkę: "na tanie chwyty i podrywy już się nie nabiorę. tylko czyny. dostajesz tyle ile dasz". Wiesz co mam na myśli - nauczyć się kompletnie inaczej myśleć w niektórych kwestiach, zmienić radykalnie założenia. Ale to się tak ciężko robi... Człowiek jest taki oporny, jeśli chodzi o zmianę swych nawyków. No ale można, tylko na miesiące trzeba się nastawić i mieć cierpliwość. Trochę jak z odchudzaniem, bo tu efekty też przychodzą po czasie smile.


Pozdrawiam!

42

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

Tak jak myślałam, po raz kolejny zrobi wszystko, aby nie puścić mnie wolno. Ponad dwa tygodnie temu, ustaliłam spotkanie, które dotyczy mojego wyjścia ze spraw biznesowych, które nas jeszcze łączyły. W międzyczasie odeszłam z pracy, zobaczyłam wtedy na co mogę liczyć i w jakim wykonaniu (brak wsparcia, gołosłowność, pastwienie się nade mną), spakowałam zatem swoje rzeczy, odeszłam i zostałam bez grosza do życia. Jutro miały się odbyć sprawy prawne, po których byłabym totalnie WOLNA. Ale nie...., za pomocą "wysłannika" zostały mi przekazane informacje, że jego nie będzie (co formalnie może pokrzyżować moje plany) i że oferta jest taka, aby zmieniła zdanie, pozostała, bo tym sposobem będę mieć środki na życie. O łaskawco! Prawdopodobnie robi to tylko dlatego, aby w swoich i innych oczach nie poczuć się jak ten ostatni, który w trudnych chwilach zostawił mnie z niczym. Strasznie mnie to rozzłościło. Choćbym miała iść do jakiejkolwiek pracy, poniżej mojego wykształcenia i doświadczenia, a która zapewni mi środki do życia, to zrobię to! Nie chcę być od niego w jakikolwiek sposób zależna. Nic mnie już nie zatrzyma. Chcę już tylko być WOLNA, tak długo czekałam na podpisanie tych papierów i zamknięcie tam drzwi. Teraz chyba rozumiem, jak czują się niektórzy, jeśli można to tak przyrównać, kiedy biorą rozwód i podpisują odpowiednie papiery. Normalnie odliczam godziny do tego momentu! smile. Potem już nic nie będzie mnie z nim łączyło smile.

43

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

Po pozornej euforii, związanej z podpisaniem dokumentów i upragnionej wolności, przyszło poczucie pustki i wielkiej tęsknoty. Nie rozstałam się z nim, bo przestało mi na nim zależeć, bo przestałam do niego żywić uczucia czy też namiętność wygasła. Ja rozstałam się z nim z rozsądku, bo związek na nic nie rokował, bo źle mnie traktował, bo on wciąż nie mógł się zaangażować i nie był już wiarygodny w swoich zachowaniach. Tęsknie za naszym jako takim życiem, za wspólną codziennością: zakupy w sklepie, wspólne posiłki, budzeniem się rano, robieniem ogródka, bieganiem, wyjazdami, leżeniem u niego na ramieniu i oglądaniu śmiesznych filmików i wszystkimi tymi rzeczami, które ludzie robią w parze i tak właśnie wygląda ich indywidualny świat. Tęsknię też za jego ciałem, zapachem, ciepłem skóry, włosami i brodą, za tuleniem się jak chomiki i wtapianiem się na łyżeczkę. Do dziś nie pojmuję dlaczego nam nie wyszło, sączy się gdzieś tutaj dla mnie pewna tajemnica, niedomówienie. Wiem, że bardzo mu się podobałam i byłam dla niego atrakcyjna, że on żywił do mnie głęboką namiętność, a także tęsknotę, kiedy mnie przy nim nie było. Lubił spędzać ze mną czas. A jednak, nie troszczył się o mnie tak jak powinien, nie budował dla nas "domu", czasem traktował mnie jak wroga. Szczególnie ostatnio, kiedy dałam się zbajerować na jego obietnice o domu, dzieciach, wspólnym budżecie, wakacjach, pomocy i tym podobne (bo wcześniej postawiłam konkretne warunki naszego zejścia się). W życiu codziennym nie mogłam zrozumieć jak bardzo jest to co zadeklarował inne, z tym co zrobił. Tak jakby mnie kochał, a jednocześnie nienawidził. Jakby nienawidził tego, że go do mnie tak cholernie ciągnie, a jednocześnie pragnął ułożyć sobie życie z inną w typie kobietą. Do dziś tego nie rozumiem.... Budował coś przez dwa dni (to się widzi, czuje, widziałam jego starania, wysyłki, porządkowania), a potem burzył przez kolejne 5. Proporcje są tu znaczące. Nic z tego nie rozumiem, i pewnie nigdy nie zrozumiem, bowiem taki brak ciągłości przyczynowo-skutkowej jest dla mnie nie do pojęcia. Myślenie o czymś takim wyczerpuje.

Ok. Więc posuwam się dalej, w tym życiu, jak cień. Czuję się martwa w środku i umieram z tęsknoty jak pies smile.

Miłej niedzieli wszystkim życzę! smile.

44

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

Lilka, rozstalas sie z nim, zeby ratowac siebie. Zdecydowalas sie zmienic sposob zycia i dotychczasowe wzorce dzialan, ktore towarzyszyly ci juz od zawsze.
Ta obecna pustka to nie tylko brak jego obecnosci. To w duzej czesci wynik tego, ze skoczylas w przepasc, w jedna wielka niewiadoma o tym , jak zyc swoje dalsze zycie, czym sie teraz w nim kierowac, gdy stare przyzwyczajenia juz przestaly nim kierowac. Teraz umysl szuka jeszcze jako wypelniacza choc tych wspomnien, zeby sie czegos trzymac.Tak funkcjonujemy- w duzej czesci na zasadzie nawykow i przyzwyczajen, ktore maja za zadanie dawac nam pocucie bezpieczenstwa i oparcia w codziennym funkcjonowaniu.
Prze ten czas, zanim znajda sie nowe struktury, nowa orientacja wewnatrz ciebie, mozesz sobie pomoc, organizujac sobie calkiem swiadomie jakas strukture na kazdy dzien, ktorej mozesz sie trzymac, jako tymczasowego wypelniacza w tych momentach, gdy trudno ci jest poradzic sobie z ta pustka.

Dlaczego on nie mogl inaczej? Nie ma na to odpowiedzi, po prostu nie byl to jeszcze czas dla niego, moze tez potrzebuje takiej dawki cierpienia, zeby przeskoczyc przez wlasne niedomogi, rozwinac na tyle swiadomosci, zeby byl w stanie to zrobic. A moze nigdy do tego nie dojrzeje.
Trzymaj sie, ja wiem, ze sobie poradzisz. Ty bylas gotowa na to, zeby pojsc dalej, on nie. W takich wypadkach drogi zazwyczaj sie rozchodza.

45

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

O, cześć Marajka smile. Zawsze się cieszę na Twoje posty smile. W sumie, prawie jedyne w tym wątku big_smile.

Powiem tak, nie jest tak fajnie, jest MASAKRA.
Robię rzeczy, jestem aktywna, próbuje poznawać nowe koleżanki (via net, facetów mam po dziurki w nosie), szukam pracy, uprawiam sport, trzymam dietę, dbam o siebie, ale ja się czuję jak na głodzie! Ja się czuję jak uzależniona!
Przeżywam dokładnie ten sam stan, co zawsze po odejściu od niego (a już zrywaliśmy kilka ładnych razy), ogromna tęsknota, zapominanie tego, co złe, racjonalna analiza, pozorne przebaczenie no i teraz najważniejsze.... - myśl, że my i tak będziemy razem....
To jest maskra. Czuję, że jeśli, po na przykład roku czasu, to napięcie, intensywna wiez, czy też ten rodzaj uzależnienia związany z tą osobą nie minie, to ktoś musi mi pomóc. To jest stan jakbym sama oszukiwała siebie, niby przeklinam go w myślach, wyzywam od najgorszych, przepatruję wszystkie złe rzeczy, które mówił i robił, racjonalnie wiem, że już na pewno tego nie odegramy, ale ta myśl..., to obsesyjne wręcz przywiązanie. To cholerstwo nie słabnie, jest stałe, od lat...

Jedyne czego jestem pewna, to, że zdiagnozowałam schemat, ten ojciec, niespełnienie, próba osiągnięcia celu małej dziewczynki w postaci dotarcia do tego niedostępnego człowieka. Dwa, że wiem już, że to droga donikąd. Trzy martwię się jednak, że to coś wewnętrzne dalej usilnie próbuje wskoczyć na te same tory. No przecież my mieliśmy tak, że mijały dni, potem miesiące, i jak się wtuliliśmy w siebie po tak długiej rozłące, to była wtedy odczuwana taka błogość, ulga, puszczenie całego napięcia. Zaraz, zaraz - czy to Ci nie przypomina sięgnięcie do kieliszka alkoholika? Martwię się Marajko w tym aspekcie o siebie. To nie puszcza, jest silniejsze ode mnie. Jedno wiem na pewno, aby chronić siebie dopuszczam rozsądek do siebie - nie ma opcji powrotu do niego, nie ma opcji skontaktowania się z nim, nawet jak by mi telefon pod nos podkładali. Ale to coś czyha, ta energia..., ja wiem, że prędzej czy pózniej (teraz to mogą miesiące, rok nawet minąć) albo on albo ja będziemy próbowali szukać kontaktu. To jest niestety droga donikąd... Przeraża mnie to, że nawet jak podjęłam decyzję o odejściu, bo to było dla mnie złe, coś wewnątrz mnie sabotuje. Nie wiem, mój ojciec był alkoholikiem (od lat nie pije), czy to może mieć na to wpływ? Nie czuję się przez to w pełni sobą, a tak bardzo chciałabym być. Jest to rodzaj takiego napięcia. Poprawiam się natomiast w tym, że w tym roku potrafię choć na chwilę przystopować, przyjrzeć się i nazwać te emocje. Rozumieć siebie. Najgorsze, że czuję, że on ma tak samo jak ja (dlatego zawsze wracał). Nie chcę bezsensownie zmarnować sobie życia na odtwarzanie jakiegoś głupiego schematu. Niby puszczam wolno to co się wydarzyło, akceptuję, ale tak jak mówiłam, wcale nie czuję się wolna. Coś mnie ciągnie za kaptur.

46

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

Ściskam Cię moja droga i przesyłam ciepło - wiem że Ci trudno. Ale wierzę w Twoją siłę !
Wszystko co teraz odczuwasz to efekt odstawienia - tak jak u narkomana gdy chce przestać brać.

Nasze zmysły przyzwyczajają się do tego czego doświadczamy, uzależniają się od tego. Teraz chcą tego co znają - tego narkotyku.
cyt.
"Zaczyna się nierówna walka zdrowego rozsądku z chorymi emocjami.
Czujesz, jakbyś miała dwie głowy, mówiące różnymi językami i przekrzykujące się nawzajem, a Ty nie wiesz, której z nich masz usłuchać.
"

Poszukaj informacji o wychodzeniu z toksycznych związków, zaopiekuj się sobą .. ja czytam, i lubię "mojedwiegłowy".. myślę, że odnajdziesz tam treści które pomogą Ci zrozumieć ten stan i.. ukoją.
Myślę, że świadomość tego co przeżywasz i cel jaki w tym masz, jest bardzo ważnym elementem .
Mnie ogólnie pomaga czytanie... żadne zajęcie nie zajmuje mnie tak i nie odpręża jak odnajdywanie własnych przeżyć, emocji i odpowiedzi "dlaczego tak "..
Polecam spis literatury na tym blogu smile
.

47

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

Lilka, chceuciekacstad ma racje i jest tak, jak sama piszesz - jestes na odwykowce!
Mysle, ze ma to cos wspolnego z uzaleznieniem twojego ojca. Poczytaj tez literature o DDA, jesli juz tego nie zrobilas.
Tak, pod tym wszystkim siedzi gdzis i milosc, ale to chwilowe poczucie ukojenia po powrotach, to jest zaspokojenie glodu uzaleznionego. Nauczylas sie znosic zle traktowanie w oczekiwaniu na te chwile wewnetrznego spokoju. Ale ponosilas za to za wysoka cene. To mozna miec tez inaczej i na stale, tylko najpierw musisz przezwyciezyc to, co cie ciagnie do starego.

Ja wiem, jak sie to czuje, doznalam tez kiedys tego, wiec wiem tez, ze mozna z tego wyjsc i prowadzic lepsze zycie, bez tych hustawek. Nie mialam alkoholizmu w rodzinie, ale rodzina byla tez toksyczna, a pozniej tez i niektore z moich zwiazkow.

48 Ostatnio edytowany przez Lillka-15 (2016-05-25 22:20:58)

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

No to pięknie, dziewczyny...Jestem uzależniona. Jak ja to dopiero teraz zrozumiałam... To pisanie jest tutaj dla mnie bezcenne, kiedy coś mi się wydaje, przeczuwam, to wy mi to nazywacie, jak jest. Przyznam się szczerze, że przez ostatnie lata byłam pochłonięta tak gonieniem za tym związkiem, próbowaniem zrozumienia o co chodzi - mi i jemu, czytaniem literatury, skakaniem po terapeutach, że zaniedbałam aspekt alkoholizmu ojca. Nie wgłębiałam się w temat DDA, nikt tego też nie podniósł. Raczej wynajdywałam zaburzenia partnera big_smile. Ja i uzależnienie, przecież jestem taka super i raczej bez skazy. O kurde. To chyba będą miesiące, jak się przestawię na inne tory, prawda? Intuicyjnie coś czułam, nawet miałam przebłyski, że to może być to, ale wolałam zwalać winę na partnera, że to on mnie tak emocjonalnie rozchwiewa i gdyby był stabilny i opanowany, to żylibyśmy sielance. No chyba jednak nie.

Chceuciekacstad - byłam kiedyś na tym blogu, coś tam mi świtało, ale, że to my, toksyczni? Tak, mieliśmy śmierdzący, toksyczny związek.

Może jak przyszłam tu się wypisać, to etap był inny, próbowałam to jeszcze ratować (choć już wiedziałam, że nie cofnę się przed ratowaniem siebie, zrozumiałam wtedy czym jest akceptacja i miłość i w przebłysku chciałam tym polecieć z nim), ale same widzicie jak się potoczyło. To musiało tak być.

Czy ja będę musiała być na wewnętrznym cenzurowanym już do końca życia?

Z innej strony. Kolejną rzeczą, która jest też dla mnie na plus, jest szybkie wyłapywanie tych toksycznych osób. Od razu wyczuwam. Wiecie jak? smile. Od samego początku coś nie gra, jest kombinowanie, jakieś dziwne tajemnice lub natężenie emocji. Nie ma swobodnego przepływu energii.

O kurde. Co teraz? Czy ja powinnam sobie wyznaczyć jakiś termin tej odwykówki, ZERO KONTAKTU z nim? Na pewno postanowiłam zapuścić włosy, to może rok? smile. I cieszę się też, że rzuciłam wszystko w cholerę, to było jak wyrywanie się poranionego zwierza z sideł, nawet jeśli przyszło mi zostać przez to na totalnym lodzie. Ale tym razem start może być prawdziwy, bo nic mnie z nim (oprócz emocji) nie łączy.

49 Ostatnio edytowany przez Marajka (2016-05-26 13:35:03)

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

Chodzilas do terapeutow i nikt nigdy nie zainteresowal sie alkoholizmem Twojego ojca i wplywem tego na Twoje klopoty? Czy sama o tym nie wspominalas?
Co do wyboru terapeutow, to tu krytyczne podejscie tez jest wskazane. To tez tylko ludzie i jak w kazdym zawodzie, sa dobrzy i kiepscy.
Nie wiem, tylko gdybam, ze moze powinnas jednak poszukac profesjonalnej pomocy, chocby jakiejs grupy samopomocy. Dobrze byloby, zebys miala kogos, z kim mozesz porozmawiac bezposrednio. W takim okresie, jak teraz u ciebie wsparcie innych ludzi jest bardzo wazne.
I tak, poki co trzymaj sie lepiej  od niego z daleka, nie potraficie sobie sami pomoc, tu potrzeba byloby duzo pomocy. Sami ze soba to jak wspoluzaleznienie z tego co opisujesz.

Widac, ze zachowalas czesc instynktu samozachowawczego i czujesz toksyny u innych przynajmniej na poczatku, tego musisz sluchac. Po jakims czasie te sygnaly sa zagluszone prze wlasne skrzywienie i wtedy wpada sie w pulapke.
Nie bedzisz musiala byc do konca zycia na cenzurowanym.Ja nazywam to inaczej, lepiej: masz  szanse zyc z wiekszym stopniem swiadomosci niz przecietnosc.  To nie jest obciazenie czy kara, to jest przywilej, ktory daje duzo lepsza jakosc zycia, niz ta rzekoma spontaniczna, za to w wysokim stopniu nieswiadoma i czesto wyczerpujaca emocjonalnosc.

Nie ma co wyznaczac sobie jakichs terminow na przerobienie tematu. Rozwoj swiadomego zycia nigdy sie nie konczy, zawsze sa jakies tematy, ktore nas zajmuja. Ale to przestaje byc obciazeniem, a robi sie pasja.

Wiem, ze na razie jest ciezko, ale wiedz, ze kazde uczucie i kazda emocja kiedys przemija, zmienia sie. Takze i teraz nie jestes w tym samym stanie ducha 24 godziny na dobe, tylko sa i inne momenty. Zauwazaj takze i je, wtedy bedziesz wiedziala, ze to sie ciagle zmienia. Poza tym nie staraj sie uciekac zawsze przed tymi niechcianymi uczuciami. Zacznij je obserwowac, przygladac sie im jak badacz. Jakie mysli ci to podsuwa, jakie odczucia w ciele? Daj im tez prawo do istnienia, to twoje dawne odczucia, tej malej dziewczynki, ktora wtedy musiala to odepchnac od siebie, zeby przezyc.
Sprobuj skupic sie tylko na odczuciach i nie wiaz ich myslowo ze swoim ex. Nie rob z tego filmu z akcja. Rozdziel to.
Mysli o nim tylko nakrecaja dalej ta spirale emocji.
Sorry za literowki, jak jakies beda, pisze z telefonu w drodze....trzymaj sie. ☺

50 Ostatnio edytowany przez Lillka-15 (2016-05-26 16:04:51)

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

Dziś przyszedł taki stres, że moje ciało choruje. Normalnie czuję kluchę w gardle i nie mogę swobodnie oddychać. Wiem, że to oznacza, że są to nieuwolnione emocje. Duszę się. Staram się wykonywać jakieś ćwiczenia oddechowe, ale to nie pomaga. Pojechałam w odwiedziny do rodziców i czuję u nich jakieś kłopoty. Martwię się, że obciążam ich swoją sytuacją, że jestem dla nich ciężarem. Muszę jak najszybciej stanąć na nogi. Myślę, że przejmuję jakoś ten stan, który tutaj jest. Szkoda, że ewidentnie zamiast się wspierać, walczą ze sobą, choć mi okazują wparcie i cierpliwość. No ale ich problemów nie jestem w stanie rozwiązać.

Jeśli chodzi o terapię, to 3-4 lata temu zaczęłam szukać dla siebie pomocy. Związek stał się chaotyczny, wyzwolił we mnie niepokój i lęk. Nie rozumiałam tego. Myślę, że wtedy lądowałam na kozetce bez kompletnego zastanowienia się, z dość dziwną motywacją "ratowania związku" i rozwikłania zagadki "co mu jest". Nie rozumiałam się z terapeutami, a oni ze mną. Zmieniłam ich może z 3-4 razy, także żadna dłuższa, regularna terapia z tego nie była. W zeszłym roku były półroczne spotkania, ta pani mnie zrozumiała, wiedziała z czym przychodzę, pomagała mi wyjść z uzależnienia od niego, stanięcia na nogi, budowania swojej suwerenności. Po pół roku przerwałam, bo pomyślałam, że już czas na działanie, a nie ocieranie łez w gabinecie. Udało mi się osiągnąć wiele rzeczy. W styczniu pierwszy raz postanowiłam odejść. Potem w lipcu i we wrześniu wynajęłam swoje mieszkanie. Z perspektywy czasu widzę, że wtedy na terapię nie byłam dojrzała, byłam świadoma pół na pół, potem uznałam, że osiągnęłam cel (bo się odbudowałam, stawałam się coraz bardziej niezależna) i jestem już ok. Dopiero dzisiaj, w maju 2016 widzę w jakiej czarnej d... siedzę. Na szczęście na tyle już jestem zaprawiona w bojach i na tyle dojrzała, że staram się nie robić z tego dramatu tylko z tym być, nastawiłam się na pokonanie tego.

Być może poszukam jakiejś grupy DDA, bo tak - nigdy na tych terapeutycznych spotkaniach nie był pogłębiany ten temat. A dziś już wiem, że od tej zranionej dziewczynki, od chaosu, który wprowadza alkohol w domu, trzeba było zacząć. Terapeuci, hm... masz rację, na tyle na ile zdążyłam poznać to środowisko, jest duża liczba osób, która praktykuje coś, bo im się wydaje, że mogą pomóc. Ja na przykład mam wątpliwości, co do terapii mojego ex (a jest intensywna, w nurcie analitycznym, 2x w tygodniu), bo on się stał przez te sesje jeszcze większym egoistą, traktował mnie coraz gorzej, komunikacyjnie jeszcze bardziej się zamknął, coraz więcej wymagał, kąsał. Ale mogę się mylić, może taki jest ten proces i on też świadomie zaczął walczyć o swoje życie i ozdrowienie. Możliwie, że ja byłam właśnie kimś toksycznym dla niego, dlatego tak mnie w tej ostatniej fazie nie mógł znieść. No nie ważne. To już nie moja sprawa.

Co mi jeszcze pomaga? Oglądanie filmików na YT (w temacie uleczania ran z przeszłości), pisanie tutaj i pisanie maili do niego, które oczywiście nie wysyłam. Zajrzałam też na stronę, którą poleciła chceuciekacstad, i trochę jestem przerażona. Bo i tak właśnie, jak tam jest opisane, było, ale z drugiej strony mam też świadomość, że on tych wszystkich rzeczy nie robił mi intencjonalnie, po prostu tak samo jak ja cierpiał, chciał żeby nam wyszło, ale za dużo miał w sobie toksyn, złych nawyków, aby z tego cokolwiek dobrego mogło powstać. Zatem moje dni mijają na emocjach: gniew, nienawiść, spokój, siła, rozumienie, żal, tęsknota, zawiedzione nadzieje, ból, także fizyczny (plecy, gardło), znowu spokój, nadzieja, irytacja, napięcie i tak w kółko smile. Wiem, że muszę to po prostu przetrwać.

51

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

Witaj, jak się trzymasz ?
Tak sobie myślę jak jeszcze mogłabyś sobie pomóc - czy masz znajomych/przyjaciół ? ludzi z którymi możesz rozmawiać o wszystkim ? którzy spędzą z Tobą czas?
Jest jeszcze coś co mnie osobiście poprawia samopoczucie i potrafi w minutę odepchnąć złe emocje - to moje koty:)
Mam  je od niedawna, i uważam że to najlepsza decyzja jaką ostatnio podjęłam smile Mam kogoś do przytulania a ich zabawy czy mruczenie skutecznie odpędzają smutki.
Ściskam Cię

52

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

Hej Lillka, odpisałam na e mail smile

53 Ostatnio edytowany przez Lillka-15 (2016-05-30 14:36:04)

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?
chceuciekacstad napisał/a:

Witaj, jak się trzymasz ?
Tak sobie myślę jak jeszcze mogłabyś sobie pomóc - czy masz znajomych/przyjaciół ? ludzi z którymi możesz rozmawiać o wszystkim ? którzy spędzą z Tobą czas?
Jest jeszcze coś co mnie osobiście poprawia samopoczucie i potrafi w minutę odepchnąć złe emocje - to moje koty:)
Mam  je od niedawna, i uważam że to najlepsza decyzja jaką ostatnio podjęłam smile Mam kogoś do przytulania a ich zabawy czy mruczenie skutecznie odpędzają smutki.
Ściskam Cię


Cześć chceuciekacstad smile. A jakoś się trzymam, emocje i wspomnienia przypływają i odpływają. Najgorzej jest kiedy przychodzi złość, żal, gniew, smutek i nadzieja... Staram się wtedy te emocje nazwać, pogadać ze sobą wewnętrznie, rozumieć, że one muszą być. Choć są to oczywiście stany niewygodne i chciałabym jak najszybciej się ich pozbyć, ale wiem, że swoje muszą wybrzmieć smile. Dużo mi daje czytanie, wylewanie tej złości i żalu w pisaniu (nic oczywiście nie wysyłam). Staram się po prostu wszystko rozumieć, także jego, bo wbrew pozorom ułatwia mi to pogodzenie się z sytuacją.

Przez weekend miałam okazje pospotykać się z rodziną, wypytywałam o przeszłość, o relacje w rodzinie, jak było, jak żyli. Dużo mi to mówi kim jestem i dlaczego wybrałam jego na swojego partnera. Choć to wszytko czasami takie niemiłe. Dużo też oglądam YT i Magdaleny Szpilki. Fenomenalna kobieta!

Nie wiem, nie chcę już o tym myśleć, bo wiem, że wystarczy, że mój mózg uczepi się nadziei i będę wszystko, z poziomu podświadomości, robić tak, aby on wciąż emocjonalnie we mnie żył (nie ufam sobie jeszcze pod tym względem w 100%). Modlę się też o to, aby do mnie nie napisał czy zadzwonił. To byłoby straszne i mogłoby znów sprowadzić mnie na manowce. Wiem, że on mi szczęścia nie da (nie jest w stanie, nie potrafi), a zakochana wciąż w nim jestem. Rozum czuwa na posterunku, za dużo już mnie ten "biznes" kosztował, zbyt dużo strat, prawie zerowe zyski.

Dziś staram się już od same rana intensywnie szukać pracy. Walczę z przeciwnościami (dostaję odmowne feedbacki, moja branża zwariowała: oczekiwania są strasznie wyśrubowane, specjaliści muszą mieć po kilka mini-specjalności, do tego tańczyć i śpiewać oraz mało chcieć big_smile), ale się nie poddaję. Wiem, że nowa praca też będzie dla mnie ratunkiem i ogromnym wsparciem (nie ma czasu na myślenie).

Jeśli chodzi o przyjaciół? MAM! smile. Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie i mam dwie koleżanki, którym mogę powiedzieć WSZYSTKO, nie muszę nic udawać, a one mnie rozumieją i SĄ ze mną teraz. Cudowna moc WSPARCIA, taka babska komitywa. Żałuję, że wcześniej nie skapnęłam się, że on mi tego wsparcia nie daje, strasznie miałam wtedy chyba priorytety pomieszane smile. Jak ja w tym braku i niespełnieniu tyle lat żyłam? smile. Dobrze, że dziś wiem, czego chcę.

A jeśli chodzi o koty... smile. Szczęściara. Chciałabym mieć, nawet ostatnio myślałam, ale moje mieszkanie jest zbyt małe na kota, odpowiedzialność za tę istotkę mnie zjada, no i ja mam problem z górnymi drogami oddechowymi, więc sierść na tak małej powierzchni by mnie zabiła.

A co u Ciebie? Jak się miewasz? smile.

54 Ostatnio edytowany przez chceuciekacstad (2016-05-30 16:46:19)

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

Hej, dziękuję u mnie dobrze , nawet bardzo. Od kiedy skupiam się na sobie i dbam o siebie, jestem bardziej świadoma siebie ... jest lepiej.
Moje koty mają w tym swoja dużą rolę - uczę się mało zrozumiałego kiedyś dla mnie podejścia , a mianowicie akceptacji sytuacji która Ci nie pasuje- ja wiecznie coś chciałam ulepszać, naprawiać ..rozumieć ..wyjaśniać.... teraz częściej udaje mi się zachować spokój i nie drążyć , nie układać wszystkiego po swojemu...... nie wiem czy mnie rozumiesz. smile
Czasami o M myślę jak o takim zwierzu smile koty maja czasami absurdalne potrzeby o 4 w nocy .. M wścieka się ..a ja spokojnie wypuszczam je np...bo to tylko zwierzę ..działa instynktownie :)inaczej nie potrafi

55

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?
chceuciekacstad napisał/a:

uczę się mało zrozumiałego kiedyś dla mnie podejścia , a mianowicie akceptacji sytuacji która Ci nie pasuje- ja wiecznie coś chciałam ulepszać, naprawiać ..rozumieć ..wyjaśniać.... teraz częściej udaje mi się zachować spokój i nie drążyć , nie układać wszystkiego po swojemu...... nie wiem czy mnie rozumiesz. smile

Myślę, że chyba Cię rozumiem. To jest taka postawa, która uczy cię zawierzania życiu, że dana sytuacja życiowa jest taka, bo taka musiała być na chwilę obecną. No i nic nie trwa wiecznie. Odkąd te kilka tygodni temu rzuciłam się na głęboką wodę (totalnie wypchnęłam się na głęboki ocean i muszę sobie radzić sama) wszystko wygląda inaczej. Czuję w końcu że żyję, że mam kontakt z rzeczywistością, że moje decyzje są suwerenne i dokądś tam prowadzą smile. Nawet zaczęłam mieć jakąś taką chrapkę na życie, jestem ciekawa co też nowego się wydarzy. Ta energia doprowadziła też do tego, że popłynęły w końcu dobre propozycje zawodowe. Znów chyba będę przedsiębiorcą, więc czego tu się bać w życiu smile.

Jak patrzę teraz z perspektywy czasu, to ja się tak kurczowo jego trzymałam, tego kiepskiego dla mnie życia. Ja nie wiem, ale byłam totalnie zaślepiona, i chyba człowiek tak bardzo nie chce odpuścić, bo sobie myśli: tyle lat, tyle już w to zainwestowałam, potem też nie dostrzega się już innych perspektyw. Totalne zaćmienie, niezważanie na koszty, myślę, że byłam też w X% kobietą zależną mentalnie, wciąż dającą i po prostu, trzeba to przyznać głupią, bo powtarzać ileś tam milionów razy decyzje, które są dla mnie niekorzystne, licząc na to, że on i sytuacja się zmieni.... smile. No, to już się nazywa niestety głupota smile. Ale też nie na wszystko miałam wpływ. Ludzi z zaburzeniami jest naprawdę wielu, oni magnetyzują, doskonale manipulują i dopiero teraz, po nabytej wiedzy, wiem jaki to jest duży % w społeczeństwie. Dziś takich gagatków namierzam doskonale. Kiedyś, nie znając jeszcze życia, zakładałam, że ludzie myślą tak samo jak ja smile. A tu klops smile. Niektórzy są naprawdę parszywi.

W sumie, pierwszy raz od kilku miesięcy mogę powiedzieć, że czuję się sprawcza, decyzyjna i w pewien sposób szczęśliwa. Czuję swobodę i podobam się sobie, to jaka jestem, jakich decyzji dokonuję, a na przeszłość i moją poprzednią "ja" patrzę pobłażliwie smile. No musiałam to przejść, takie spotkanie z nim musiało się wydarzyć. Dziś wiem, że było to po to, abym mogła się rozwinąć. Niezła laska ze mnie smile. Miłego!

56

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

Hej dziewczyny, serce mi rosnie, gdy Was tak czytam.
Wiem, znam to tez z mojego doswiadczenia. Przychodzi moment, ze po prostu nie da sie zyc i dzialac tak, jak do tej pory i wtedy co?
Ja snilam wtedy, ze stoje nad przepascia, albo siedze na waziutkim gzymsie, a pode mna kilka pieter w dol. A poniewaz nie udawalo mi sie utrzymac dlugo na tej krawedzi, to w koncu spadalam... i jakos to przezywalam, ladowalam na jakiejs haldzie albo cos w tym rodzaju.
Tak, pomalutku, po troszku uczymy sie ufac zyciu i odpuszczac, nie muszac juz wszystkiego kontrolowac. To wielka ulga.
Lillka, piszesz, ze czujesz sie w jakis sposob szczesliwa. To bedzie przybierac na sile. Nie bedziesz juz w jakis sposob szczesliwa, tylko po prostu szczesliwa. Bez powodu, tylko po prostu zadowolona z zycia, nie muszac z nim walczyc, tylko plynac z jego pradem.

Cheuciekacstad, to z kotami jest naprawde dobre. Zwierzeta zyja tu i teraz i ta ich energia przenosi sie na nas, to swietna pomoc. Ja mam psa, skutek ten sam. Sprowadza mnie natychmiast na ziemie. smile

57

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

Och Dziewczyny, dziś jest ciężko. Słaby dzień. Tęsknota przeplatana z poczuciem napięcia. Byłam dziś w dzielnicy, w której mieszkaliśmy. Odwiedzałam znajomą. Przecież kilka domów dalej, był tam mój dom... Tam razem mieszkaliśmy. Uderzyły mnie wspomnienia. Najgorsze jest to, że obserwuję siebie i widzę, że ja wciąż "orbituję" wokół niego. Jadę autem i wyczekuję, kiedy się miniemy, kiedy zobaczę ten model samochodu, bo a nóż taka będzie sytuacja. On wciąż towarzyszy mi w myślach. On jest wciąż we mnie żywy, codziennie ze mną jest, nawet jak o nim nie myślę. Nie wiem co mam zrobić. To napięcie jest tak silne. Przecież ja się z nim rozstałam, przecież wiem, że nie chcę już z nim żyć, a jednodocześnie totalnie nie mogę się od tego odciąć. Tak jakbyśmy mieli za chwilę znów być razem. Przecież ja się zajadę, jak będę się tak czuć. Jestem tym zmęczona.

58 Ostatnio edytowany przez Lillka-15 (2016-06-07 10:04:33)

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

Czuję się zagubiona. Znów weszłam na etap, gdzie jestem zawieszona. Mogłabym to nazwać fazą oczekiwania, na to, kiedy on znów się do mnie odezwie. Trochę nie wiem jak mam myśleć o tym wszystkim. Czy ja go po prostu wciąż kocham, czy raczej wciąż mam ochotę walnąć sobie setkę z tak zwanej "miłości do niego". Na pewno im dalej od rozstania, tym więcej rozumiem dlaczego się z nim związałam, dlaczego tak długo znosiłam coś, co było dla mnie niedobre. Wiem, że kiedyś łatwo było mnie kupić (dosłownie, on w romantyczny sposób mnie kupował: wyjazdy, prezenciki, tanio się sprzedawałam, ale jak był problem, to temat zamiatał pod dywan, uciekał i nie brał odpowiedzialności), że on był mężczyzną trudnym, niedostępnym jak mój ojciec. Ten schemat rozpoznałam. Tę moją głęboką potrzebę miłości i bliskości, która tutaj nie mogła się zrealizować. I jak w tej chwili patrzę na jego całokształt, to widzę, że jestem bardzo daleko, bo niewiele ma mi już taki mężczyzna do zaoferowania/zaimponowania. Świadomie bym na partnera kogoś takiego nie wybrała.

Ale jest to ale, ta tęsknota za utraconym dawnym życiem, za nim (bo pomimo, że tyle bólu mi zadał, to ja wiem, że on też cierpi, że w głębi duszy jest dobrym człowiekiem, że zmagał się z tymi własnymi słabościami i wiem jak mu przykro, bo marzył o jednym, a wyszło drugie), za tym co razem robiliśmy, jak spędzaliśmy czas (a było tego mnóstwo, podobne poglądy, sporty, lubiliśmy to, ta namiętność, poczucie humoru). Ja go rozumiem to, że jest słaby, że teraz choruje i jak bardzo dużo mus wkładać siły w to, aby pokonywać swoje słabości (jest na terapii, lekach, leczy się z narcyzmu też). Więc nie wiem, z jednej strony nie wróciłabym już w ogóle do tego, co było, a z drugiej strony wciąż żywię nadzieję, że będziemy znów razem i nam się ułoży. Nie chciałabym jednak toczyć takiej walki ze sobą, żyć jakimiś starymi obrazami, skazywać się na to, że zablokuję się na innych mężczyzn. Więc być może mam problem, sama doszłam do pewnej świadomości tego, co mną kieruje, natomiast dalej chyba ktoś musiałby mnie poprowadzić. Z jednej strony wypycham się na zewnątrz, po to, aby odmienić swoje życie, wybierać inaczej, bardziej świadomie, z drugiej strony za cholerę nie chcę go sobie odpuścić. I tak się zastanawiam, czy to jest miłość, czy to jest uzależnienie (nasz związek był toksyczny, ja szukająca bliskości, kochająca za bardzo, a on unikający tej bliskości, narcyz może i border)? Chciałabym aby ktoś (może specjalista) pomógłby mi to określić. Dla swojego dobra, nie mogę żyć w takim rozkroku, jak teraz.

Miłego dnia wszystkim smile.

59 Ostatnio edytowany przez Marajka (2016-06-07 13:26:32)

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

Lilka, moze rzeczywiscie bylby dobrze, zebys poszukala choc na krotki czas jakiegos profesjonalnego wsparcia?

Ogolnie moge Ci na ten temat powiedziec, ze sa to zupelnie normalne stany i nie ma w tym nic zlego.
Jestesmy biologocznie biorac zwierzetami, ktore síe kondycjonuja. A wiec zmiana sposobu zycia, otoczenia, osob wtraca nas w stany niepewnosci i potrzeba pewnego czasu, zeby zlapac nowa orientacje, nowe punkty odniesienia, wedlug ktorych mozemy sie orientowac.
Znane rzeczy, do ktorych jestesmy przyzwyczajeni daja poczucie bezpieczenstwa (czesto tylko wzglednego), jestesmy sklonni znosic wiele niedogodnosci, aby tylko te znane warunku zycia utrzymac. To dlatego wiele kobiet znosi na przyklad latami swoich mezow alkoholikow i lania od nich. sad

Nie daj sie zlapac w ta pulapke. Ta testnota to nie jest milosc, to przyzwyczajenie i uzaleznienie. Przyzwyczajenie jest ogromnie mocna sila, jak wir, ktoremu trudno sie oprzec, ciagnie nas to z powrotem do siebie i obiecuje zludny spokoj. To jest sila naszych wrodzonych instynktow, podazamy za rodzicami, bo rodzice sa dla malych zwierzatek gwarancja przezycia. Uczymy sie od nich wzorcow postepowania i reagowania, niezaleznie od tego czy sa one dobre czy zle. Natura tego nie rozroznia, instynkt jest slepy. Ta natura w nas chce to za wszelka sile utrzymac, bo to jest instynkt przezycia, nawet jesli prowadzi do zguby.
Zmiania tych wzorcow potem jest mozliwa tylko poprzez wytworzenie nowych. Jako ludzie mamy mozliwosci robic to swiadomie i swiadomie wybierac lepsze warianty dla nas, niz te, ktore nabylismy swego czasu nieswiadomie.
Nie staraj sie tego zwalczac ale nie daj temu soba kierowac. Najwiecej bolesci sprawia opor przeciwko jakiejs emocji, to, ze nie chcemy jej miec i deklarujemy ja jako cos zlego i niepozadanego. Gdy sie po prostu przyjmie to jako jakis stan bez prob wyrywania sie z tego, to zazwyczaj szybko sie to zmienia.
Sprobuj sie skupic na obserwacji tego, co Ci najwiecej przeszkadza w takim stanie, jak sie to czuje. Prawdopodobnie szybko doswiadczysz, ze wlasciwie wcale nie da sie tego 'zlapac'.

To stan emocjonalny jak kazdy inny. Nie sluchaj go, tylko zaakceptuj, ale dzialaj tak, jak podpowiada Ci rozum i serce (jako ta gleboko w nas siedzaca instancja, ktora nie ocenia, tylko wie, co trzeba robic).
Zmiany sa okresami niepewnosci, tesknoty za starym, jakie by nie bylo (to dlatego ludzie czesto idealizuja przeszlosc), okresem braku orientacji, moga nawet byc czasowa depresja.
Lekarstwem jest na przyklad wypracowanie jakiejs codziennej rutyny z przystankami, w ktorych powinno sie wbudowac chwile dla nas samych, da dobrego samopoczucia.
Wypracowac jakis rytual czy sytuacje, gdzie czujesz sie dobrze i wracac do tego regularnie. Ta regularnosc jest wazna, zeby wytworzyc nowe przyzwyczajenia. Nowe przyzwyczajenia daja oparcie, a jesli sa to jeszcze dobre, swiadomie uksztaltowane, to bedzie dobrze. smile

60 Ostatnio edytowany przez Lillka-15 (2016-06-07 14:30:54)

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

Nie no, jest źle. Ciągnie się to już od piątku, kiedy odwiedziłam swoje stare śmiecie, jak już pisałam.
Potem była sobota i ślub koleżanki, na który byliśmy zaproszeni oboje. Byłam sama. Potrafiłam się cieszyć z jej szczęścia, ale brakowało mi go bardzo u mojego boku. Mocne przeżycie to było.
Start nowej pracy opóźnia się o kolejny dzień, dlatego dziś niepotrzebnie dużo myślę. Wiem, że ona będzie moim wybawieniem.
Rozumiem o czym piszesz, o tym oporze przed zmianą, o odrzucaniu niewygodnych stanów jak: ból, smutek, rozpacz.
Ale nie wiedziałam, że będzie tak trudno. Ja jednak, jakie to życie nasze by nie było, kochałam je (tu myślę o całej tej sieci społeczno-sytuacyjnej, która wytwarza się, kiedy ludzie są ze sobą latami: miejsca, znajomi, konteksty, rodzina, sposób spędzania wolnego czasu i świąt).
Brakuje mi tego, tęsknię za tym i to jest też część mojej tożsamości, która nawet ja go nie ma, pozostaje bez zmian.
Ale najbardziej lubiłam te wszystkie rzeczy robić z nim. Właśnie z nim.
Z tym wiąże się również wszystkie jego gesty, sposób bycia, uśmiechy, zapachy, skóra, barwa głosu, sposoby jedzenia, mówienia.
Tego nie da się zapomnieć.
Wiem, może dziś tak mówię i za parę lat będę się z tego śmiać, ale nie pamiętam, żebym kiedyś tak bardzo była smutna.
Dziś opłakuję stratę mojego poprzedniego życia.
Staram się też wytwarzać nowe rytuały, schematy dnia codziennego, ale nie są one na tyle jeszcze silne i atrakcyjne, abym mogła powiedzieć: nooo, to jest teraz moje nowe życie, fajnie jest. Choć z drugiej strony przecież jest ok smile. Wiem, jakieś to takie zaprzeczające sobie.
Niestety, ale chyba dopada mnie jakaś żałoba po stracie tamtego życia, tak jak piszesz, jest to naturalny stan.
Jedyne o co się martwię, to o tę nadzieję, którą noszę w sobie, ale być może i to jest rzeczą naturalną, trzeba tylko czasowi dać upłynąć, a ona sama się ulotni.
Więc chyba nic nowego nie odkryłam, jestem jedną z wielu, która teraz opłakuje rozstanie.
Oczywiście dla każdego jest to wielki i osobisty dramat, mam tego świadomość smile.
Nie mam niestety innego wyjścia, jak tylko to PRZEŻYĆ.
Na razie jestem osłabiona, nie jestem w stanie sobie nic nowego wyobrazić, po prostu muszę to PRZETRWAĆ i żyć nadzieją, że na końcu tego cierpienia jest nagroda w postaci lepszego życia i bogatszej mnie.
Ale tęsknię za nim, za naszym życiem, trudno jest mi się z tym pogodzić.

Bardzo dziękuję Marajko, że jesteś.

61

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

Lillka, jestes szybka w rozumieniu i rozpoznawaniu sytuacji, jednoczesnie widze jednak tez spora doze niecierpliwosci.
To zwykle idzie w parze, bo mysli sie, ze wystarczy cos zrozumiec, zeby sprawa byla zalatwiona. Ale materia jest ciezszym elementem od przestrzeni, w ktorej odbywaja sie mysli i dlatego praktyczne efekty potrzebuja dluzej na to, zeby byly widoczne, tez musialam to kiedys zaakceptowac wink

Zaloba jest konieczna i oczyszczajaca. I miej cierpliwosc z soba sama, nie popedzaj sie i pozwol sobie tez na to, nie musiec byc ciagle w dobrym nastroju.
Jak juz wiesz o co w tym chodzi z dopuszczaniem emocji bez oceniania ich, czy sa dobre czy zle, to teraz widac przyszedl czas na praktyczna czesc.
Pewnie, ze nie od razu to sie udaje w 100%, ale mozna nabrac wprawy.
To jak z pogoda: niektorzy uwazaja dzien za zmarnowany, jesli pada deszcze, bo mieli plany na picknick za miastem. Ale mozna przeciez zamiast tego pojsc do kina na dobry film, tylko trzeba umiec nie trzymac sie kurczowo swoich wyobrazen, ze ma byc tak a nie inaczej.

62

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

Tak btw.  wiecej ludzi lubi deszcz czy burze niz bezchmurna pogode.

Tobie się wydaje, bo Ty lubisz. W sumie wasze cale zycie to iluzja wlasnego ja, wasz umysl jest zasciankowy i oporny.

63

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?
Marajka napisał/a:

Lillka, jestes szybka w rozumieniu i rozpoznawaniu sytuacji, jednoczesnie widze jednak tez spora doze niecierpliwosci.
To zwykle idzie w parze, bo mysli sie, ze wystarczy cos zrozumiec, zeby sprawa byla zalatwiona. Ale materia jest ciezszym elementem od przestrzeni, w ktorej odbywaja sie mysli i dlatego praktyczne efekty potrzebuja dluzej na to, zeby byly widoczne, tez musialam to kiedys zaakceptowac wink

Bardzo cenna uwaga dotycząca mojej osoby. Jestem niecierpliwa.
Ja zawsze określałam się w działaniu, stąd również moja ścieżka zawodowa potoczyła się tak, a nie inaczej.
Daj mi coś, czym trzeba zarządzać i koordynować, a ja doprowadzę ci to do satysfakcjonującej postaci. Każdy jest zadowolony.
W życiu zawodowym taka cecha przydaje się bardzo, natomiast prywatnie już niekoniecznie. Życie przecież nie lubi jak się je pogadania.
To ono decyduje, nie my.
Stąd też dla mnie cały ten proces jest próbą wyjścia poza moje schematy, pomimo wiedzy, ciężko to znoszę.
Odpuszczanie, akceptacja, i godzenie się z tym, co jest i się przytrafia.
Lekcja pokory jak dla mnie.

Mam też i inne przemyślenia.
Zaczynam też przeczuwać, że pomimo wszytko, brakuje mi SENSU w życiu.
Nie wiem co robić.
W tej chwili nie mam wielkich potrzeb (kiedyś miałam), ale ten sens...
Lubiłam się spełniać w dawaniu i okazywaniu (nie najlepiej, ale jakoś mi wychodziło) uczuć do niego.
Teraz tego nie ma.
Praca, jest ok, ale też nie czuję, że to mnie wypełnia.
Potrzeby materialne mam coraz mniejsze.
Rodziny nie mam. Dzieci nie mam.
Nie wiem co to za etap w życiu. Nie wiem czy szukać tego sensu, czy po prostu chodzi o taką zwykłą akceptację życia.
Są dni kiedy jest fajnie, są dni takie jak dziś.
Ale mnie zaczyna to męczyć. Ogólnie, życie. Dzień po dniu, nawet nie chodzi o to jakie ono jest, bo przecież jest ok.
No nie wiem, taki dziś dzień, Ciebie Marajko nie męczy powtarzalność rzeczy (że raz będzie tak, a drugi raz tak, że raz jest ciekawie i niepowtarzalnie, a innym razem tak zwyczajnie, że są rozstania i nowe etapy w życiu)? smile.
Są dni, kiedy mnie to ekscytuje, a są dni, kiedy nie widzę w tym sensu.
I nad tym sensem chcę się pochylić, bo to chyba niezły wątek jest do poobserwowania.

64

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?
Lillka-15 napisał/a:


Zaczynam też przeczuwać, że pomimo wszytko, brakuje mi SENSU w życiu.
Nie wiem co robić.
W tej chwili nie mam wielkich potrzeb (kiedyś miałam), ale ten sens...
Lubiłam się spełniać w dawaniu i okazywaniu (nie najlepiej, ale jakoś mi wychodziło) uczuć do niego.
Teraz tego nie ma.
Praca, jest ok, ale też nie czuję, że to mnie wypełnia.
Potrzeby materialne mam coraz mniejsze.
Rodziny nie mam. Dzieci nie mam.
Nie wiem co to za etap w życiu. Nie wiem czy szukać tego sensu, czy po prostu chodzi o taką zwykłą akceptację życia.
Są dni kiedy jest fajnie, są dni takie jak dziś.
Ale mnie zaczyna to męczyć. Ogólnie, życie. Dzień po dniu, nawet nie chodzi o to jakie ono jest, bo przecież jest ok.
No nie wiem, taki dziś dzień, Ciebie Marajko nie męczy powtarzalność rzeczy (że raz będzie tak, a drugi raz tak, że raz jest ciekawie i niepowtarzalnie, a innym razem tak zwyczajnie, że są rozstania i nowe etapy w życiu)? smile.
Są dni, kiedy mnie to ekscytuje, a są dni, kiedy nie widzę w tym sensu.
I nad tym sensem chcę się pochylić, bo to chyba niezły wątek jest do poobserwowania.

Kochana .. pisałam Ci o zwierzęciu... o ich energii... nie masz warunków na opiekę pełną ..ale może schronisko ? wolontariat ? praca w nim i opieka nad zwierzakiem? lub inne formy pomagania innym .. dzieciom ... zwierzakom? To powinno wypełnić Twoja potrzebę dawania ..

65

Odp: Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

Lillka, napisze po prostu o sobie, moze cos z tego bedzie dla Ciebie miec sens i pasowac.
Ja uwazam, ze to dobry i przede wszystkim wazny punkt, w ktorym teraz stoisz i mozesz go dla siebie wykorzystac.
Jesli chodzi o sens....przez wiele lat meczyly mnie takie stany, ktore mnie potrafily napasc znienacka. Wtedy wszystko bylo szare i bez sensu. Tak jakby takie depresyjne dolki. Nie mialam objektywnie biorac, do tego powodow.
Wiele razy meczylam sie z mysla, po co to wszystko wlasciwie, jak i tak kiedys zejdziemy z tego padolu i tyle tego bylo. Swiat zapomni i bedzie sie krecil dalej i nic po nas nie zostanie.
Wiesz, co mi wtedy pomagalo? szlam prasowac! Przy prasowaniu nie musialam wysilac glowy, a jednoczesnie musialam sie na tyle na tym skupic, ze nie rozmyslalam nad szaroscia swiata. Czulam sie dobrze.
Wiele lat pozniej zrozumialam, dlaczego. To byl rodzaj medytacji. Przy tej czynnosci bylam tu i teraz, czulam siebie, uwaga byla scentrowana.
Wiele lat pozniej trafilam na duchowa sciezke, co brzmi moze wzniosle, ale jest po prostu zrozumieniem, czym jest zycie i czym jest nasza natura.
Byc moze doszlas do tego punktu w zyciu, gdzie mozesz zostawic za soba te zwykle wyobrazenia i koncepty o tym, co sie w zyciu liczy, zostawic za soba fasade tego zewnetrznego zycia, ktora jest rzeczywiscie pusta i bez sensu, jaki probujemy jej nadac,  i zaczac tak naprawde zyc to zycie, zaczac rozumiec, czym ono jest.

Nie wiem, co byloby dla Ciebie odpowiednia sciezka.
Ja trafilam na buddyzm. Nie okreslam sie jako buddystka, tylko ta nauka zawiera glebokie prawdy o zyciu i jego prawach, ktore, gdy je po raz pierwszy uslyszalam, od razu gdzies gleboko we mnie rozpoznalam jako prawdziwe.
To nie jest nic skomplikowanego. To tylko zwrot do srodka, poczucie siebie samej, samorozpoznanie, podroz w glab siebie. Kim jest ta istota w Tobie? Bez przypisywania jej jakiejs roli i imienia?
Gdy zwrocisz uwage do srodka, automatycznie czujesz siebie, swoje jestestwo, czujesz swoje cialo, jestes swiadoma swoich wrazen, ktorych dostarczaja zmysly, jestes zywa i czujaca istota. To jest wszystko co jest. I to moze byc zrodlem niekonczacej sie radosci! Samej z siebie, z faktu istnienia. Nie ma innego sensu w zyciu.

Gdy zaczniemy nadawac zewnetrznym rzeczom w naszym zyciu sens, to oddalamy sie od siebie samych i tracimy wszelki sens zycia. Tak to dziala. I wiekszosc ludzi na tym swiecie tak zyje. To jest po prostu straszne i przyczyna tych wszytkich frustracji, niesnasek, zawisci i wojen. Bo ludzie szukaja wartosci zewnetrznych, w martwych rzeczach, mysla, ze jak beda miec to czy tamto, albo jak zdobeda taka a nie inna pozycje, chwale, uznanie czy cokolwiek innego, to beda szczesliwi. Ale  tam nie ma zadnych wartosci, ktore nadawalaby sens zyciu, jesli nie stoi to w parze ze znalezionym sensem istnienia w sobie samym.

Dla mnie stalo sie to jasne, gdy zaczelam dzieki medytacji odczuwac uczucie milosci w sobie. Nie do kogos, tylko po prostu tak, bez powodu.
Gdy sie to poczuje, to wtedy znika wszelkie pytanie o sens zycia. To jest jedynym sensem, to czucie i bycie. Wtedy znikaja wszystkie pytania, sa zupelnie niewazne, bo jest sie w innym wymiarze.
Moze brzmi to abstrakcyjnie, gdy tak to pisze, ale nie ma nic mocniejszego, niz wlasnie to.
To dlatego tak gonimy za zwiazkami i za seksem, bo to daje nam takie chwile. Chwile, gdy zapominamy o wszystkim, gdy nie ma mysli, jest tylko czucie zycia i czucie milosci, gdy jestesmy w tym momencie, gdzie nic innego sie nie liczy.  Gdy dwoje jest w tym samym stanie, to jest latwiej  go troche dluzej utrzymac.
Ale uzalezniamy sie przy tym od innych, mamy sklonnosc do wierzenia, ze tylko z tym okreslonym czlowiekiem jest to mozliwe, a to nie jest potrzebne i prowadzi tylko do cierpienia, bo predzej czy pozniej wlasne i tego drugiego ukondycjonowania zaczna psuc idylle i jesli nie ma sie tego wlasnego wewnetrznego kontaktu, to milosc nagle znika.
Zrodlo jest w nas, nie w innych i nie jest zalezne od innych. I gdy bedac ugruntowanym w tym wewnetrznym zrodle zwracamy sie znow do swiata na zewnatrz, nie tracac tego wewnetrznego kontaktu, to wtedy wszystko nabiera barw i sensu.

Chceuciekacstad ma tez racje z tym kontaktem ze zwierzetami. Bo one zyja zawsze tu i teraz, sa zawsze obecne i emanuja ta zyciowa sile, ktorej inna nazwa jest milosc. To tez jedna z mozliwosci bycia samemu w tym stanie, bedac z nimi. Taki stan jest zarazliwy wink.
My mamy jako ludzie do tego jeszcze szanse swiadomego odczuwania i wtedy moze to dawac rzeczywiscie poczucie ogromnego szczescia, ze sie po prostu zyje.
Znasz "potege terazniejszosci" Eckarta Tolle? To popularny duchowy nauczyciel , ktory daje wiele dobrych wskazowek. Moze poczytaj, jesli jeszcze go nie znasz.

Posty [ 1 do 65 z 151 ]

Strony 1 2 3 Następna

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Forum Kobiet » MIŁOŚĆ , ZWIĄZKI , PARTNERSTWO » Kiedy wiadomo, że trzeba się rozstać?

Zobacz popularne tematy :

Mapa strony - Archiwum | Regulamin | Polityka Prywatności



© www.netkobiety.pl 2007-2024