Lilka, ja bym powiedziala, ze masz za zadanie nauczyc sie szukac oparcia w sobie samej, a nie w zwiazku czy partnerze
.
Czyli pozegnac sie z symbiotycznym modelem zwiazku, jaki chyba wynioslas z rodzinnego domu, nauczyc sie miec wiecej zaufania do zycia i losu, mniej planujac i wazac sie na niespodzianki. Czyli mniej kontroli, wiecej spontanicznosci.
Milosc jest dzieckiem wolnosci i musi miec przestrzen i miejsce, zeby rozpostrzec skrzydla. To nie jest cos, co mozna zlapac i trzymac.
-------> Ja nie wiem co mi się stało, ale tak ich właśnie zapamiętałam jako parę. Oni to co robili, pracowali, to wszystko wiązało się z tym ich domem, ogrodem. Była ta niedziela, kotlet i surówka. Potem wspólna kawa. Kolacje i obiady też jadali razem. Inwestycje pod rodzinę. Choć nie byli idealnym małżeństwem i zawsze tarcia, kłótnie były pomiędzy nimi, to rzeczywiście swoich jako takich żyć nie mieli (choć nie wiem sama, przecież każdy też robił co tam chciał). Matka nawet obcinała ojcu włosy
.No nie, aż mnie jakoś to zmierziło teraz
.
Szukaj w sobie tej emocjonalnej stabilnosci. Zaden partner nie jest w stanie tego Ci dac.
-------> Myślałam, że ja przez ostatnie lata bardzo się usamodzielniłam, nabyłam mnóstwo kompetencji do samodzielnego życia, wszystko sobie załatwię i zrobię, ale chyba wewnętrznie to wciąż jestem jakoś emocjonalnie zależna, szczególnie od partnera, z którym się zwiążę i pokocham... Ech..
A czy jestescie az tacy rozni? Z tego co piszesz, to oboje lubicie kontrolowac i planowac, tylko kazdy na swoj sposob i w roznych momentach. Problem macie prawdopodobnie w tym momencie, gdy kazde stara sie przeforsowac wlasny styl. Tu musicie znalezc jakis punkt przeciecia zamiast walczyc. Kluczem tutaj jest maksymalna swiadomosc procesow miedzy Wami, jakie sie akurat odbywaja. Gdy sie wie, jaki program akurat leci, to mozna go tez swiadomie przelaczyc.
Wazne, ze oboje chcecie sie o ten zwiazek starac.
-------> On jest bardzo w tej kontroli podobny do mnie, tylko on mniej od życia wymaga, przynajmniej tak mi się wydaje (bo bywa różnie w różnych kwestiach). Ja muszę się przyznać do tego, i on to mi w ostatniej kłótni wykrzyczał, że mi się ciągle nic nie podoba. To nie to, może by inaczej itp. Tak jakbym nie potrafiła żyć tu i teraz tylko planować, działać, robić, a wszystko po to, aby spełnić ten wyśniony sen, tego kim mam być i też jaka. Jakie to jest obciążające, jego i mnie... Ja w ogóle nie biorę życia takim jakie jest. Wciąż się z nim boksuję, próbuję kontrolować, naginać do mojej wizji. Dobrze, że on mi to tak wykrzyczał prosto w twarz. Bo w tym związku też jadę jak czołg i byle do celu, tego co mi siedzi w głowie, jak ma być, on i ja. Nasz związek. Jestem tym przerażona. Z drugiej strony pytam się sama siebie, jak nie tak żyć, to jak? Jakie są inne modele na dom, rodzinę, związek.
-------> Zaczynam też rozumieć co masz na myśli pisząc, że można zauważyć co teraz odgrywamy i się przełączyć. Zaczynam to kumać. Tylko nie udaje mi się tego osiągnąć, tej uważności, jak zacznę walczyć o swoją wizję. Wtedy lecę, że ho, ho. Tylko najważniejsze jest teraz dla mnie odkrycie, że jego styl i mój styl to jest ok. Że on tam ma swoje w głowie, bo tak a nie inaczej się wychował, taki jest, i ja tak samo. Wtedy łatwiej się odpuszcza i problem, który urastał do rangi III wojny światowej staje się błahy. Ale jak tu być tak cały czas świadomy, a pod drugie, jak się puszczać w to życie, skoro swój schemat postępowania i wizje życia się odstawia i pojawia się lęk, i pytanie jak nie tak to co teraz?
Nie chodzi o to, zeby rezygnowac calkiem z siebie na rzecz partnera. Chodzi tylko o to, zeby znalezc wspolny modus na ten czas, kiedy jestescie razem i na ten czas najwyzszym priorytetem powinno byc bycie razem tak, zeby bylo to konstruktywne.
-------> Najlepiej wychodzi nam to na wspólnych wycieczkach, urlopach, bo pod względem spędzania wspólnego czasu tam, jesteśmy zgodni. Gorzej w domu. Ja bym chciała uwijać gniazko, dekorować, urządzać, kuć kafle w łazience, aby założyć nowe, a on dostaje szału na samą myśl
. Ja czuję się wciąż u niego jak w hotelu (jego dom jest duży, a mój mały, wynajmowana kawalerka), a on przy braku koca w domu może się zawinąć w śpiwór i jest ok
. Ja na to patrzeć nie mogę
. Nieźle też się urządził, bo my wciąż nie mamy wspólnego budżetu (zarabiam dużo mniej niż on i nie stać mnie na wiele rzeczy, w tym większe urządzanie domu) i jakoś tym kontroluje to swoje terytorium. Już prawie dorobił mi kartę do wspólnego konta, ale...
. No właśnie
. Ech, o ten dom się kłócimy. Ja widzę, że muszę przestać i poczekać może z realizacją swoich ambicji i marzeń urządzania do czasu swojego mieszkania, bo on już nie może z moimi planami (ale wiadomo jak mnie to wkurza po tylu latach związku, nawet uważam to za nienormalne). Ech..
.
W tych momentach powinna ustac walka. A jesli sie akurat nie da, to byc swiadomym tego, co sie akurat odbywa i przypominac sobie o postawionym priorytecie. Mozna sie tez nauczyc zaprzestania walki. I nie chodzi o poddanie sie, chodzi o swiadome zatrzymanie siebie samego w momencie, gdy zlapiemy sie na tym, ze znow chcemy koniecznie, zeby wyszlo na nasze.
-------> Tylko ja mam problem z ustaleniem tego, co jest naszym priorytetem. Mój mężczyzna nie lubi rozmawiać ani o przyszłości, ani o dalekosiężnych planach, a dla mnie to trochę za mało i po tak długim czasie. To potem próbuję tak kombinować z tym urządzaniem domu, aby mieć choć namiastkę stałości i pewności, ale wiadomo jak to się kończy
. Z drugiej strony.. On już raz był kiedyś w związku małżeńskim. Nie wyszło im i być może ze mną to już tak ostrożnie (co oczywiście dla osoby bez takiego bagażu jest frustrujące, bo ja na czysto z nim zaczynałam i poszłam na całość). Ech... Ale wiesz co, odpuszczam..., coraz częściej, tylko jak jest ciężko i nie mam się czego chwycić, to wracają stare schematy. Ale już o tym powyżej pisałam.
A poza tym wspolnym czasem kazde z Was powinno miec wlasne zycie, gdzie mozecie sobie kazdy na wlasna reke zyc wlasnym stylem.
Dwoje niezaleznych ludzi, ktorzy czesc swojego zycia spedzaja wspolnie. To jest dojrzala forma partnerstwa.
Mozna mieszkac razem i tak zyc. Nie trzeba robic wszystkiego razem, zreszta u Was juz i tak czesciowo tak jest z zawodowych wzgledow.
-------> Z roku na rok jest coraz z tym. Ja sukcesywnie dbam o to, żeby swój obszar niezależności i zainteresowań rozszerzać. Tylko to mieszkanie razem. Kłopotliwe jest to, że ja wciąż u niego nie czuję jak u siebie w domu. Być może dlatego, że nie zostałam tu symbolicznie przyjęta tak, jak powinnam oraz, że to ja ten dom z nim od podstaw nie budowałam. Myślę, że z mojej strony jest tutaj jakaś nieakceptacja, a z jego strony strach przed wpuszczeniem mnie na dobre do swoje życia. Ech...
.