rampampam napisał/a:Amethis napisał/a:wbrew pozorom nie
, musi dzieło dokończyć, musisz powielić sprawdzoną drogę
ale o tym było już, ktoś pisał
Pewnie właśnie dlatego nigdy nie byłyśmy specjalnie blisko...
Zjawisko jest jednak bardzo powszechne. Dziś być może częściej nadużywa się terminu "toksyczne relacje" czy "toksyczna osoba", ale mechanizm jest podobny jeśli nie ten sam.. Znam takie kobiety także w swoim pokoleniu - choć kiedyś mi się wydawało, że to bardziej typowe dla poprzedniego pokolenia (choćby z powodu stosunku do wartości religijnych np.)czas pracy się kończy, to tylko krótko
bo trzeba mieć "filar" do tych działań, najlepiej nie zachwiany
To zatruwa otoczenie, ale myślę, że mimo wszystko można się samemu buntować (wiem, to męczące) i żyć po swojemu. Generalnie na pewno rzuca się to cześciowo na mózg, ale jesli ludzie wierzą, że cierpienie jest w dechę to im nie zabronisz. Dla niektórych bycie za szczesliwie żyjącym jest niewłaściwe i hedonistyczne, i bez wartości. Niestety tak słyszałam. Trza niesć swój krzyż, hedonizmu unikać za wszelką cenę i takie tam.
Całe szczeście oni nie moga nam zabronić, trza się po prostu odcinać albo rozmawiać i przekonywać tak jak oni chcą przekonać do swoich racji.
Generalnie na pewno rzuca się to cześciowo na mózg, ale jesli ludzie wierzą, że cierpienie jest w dechę to im nie zabronisz. Dla niektórych bycie za szczesliwie żyjącym jest niewłaściwe i hedonistyczne, i bez wartości.
To ja już wolę wersję Rasputina - ten uważał, że trzeba żałować za swoje grzechy!
...ale aby żałować, trzeba mieć za co żałować, innymi słowy trzeba grzeszyć, by móc żałować, stąd jego rozpustne życie
A samo cierpienie dla cierpienia??? jakieś punkt dodatnie w niebie dostaje za to?
Nie jestem ekspertem, ale mając trochę cierpiętniczych osób, one czasem sobie wynajdują grzechy z nurtu bardzo... delikatnych. I potrafią się nieźle tym fiksować. Wydaje mi się, że się dostaje. Matka Teresa z Kalkuty mi trochę się właśnie odbiła czkawką, że ona raczej miała teorię, że wszyscy powinni cierpieć dla swojego uświecenia, więc... No i człowiek się grzeszny urodził, takie tam.
Tez wolę Rasputina
Cierpienie chyba nie jest drogą do zbawienia - byłoby więcej takich jak Kolbe, a nie jak Teresa z Kalkuty.
Cierpienie chyba nie jest drogą do zbawienia - byłoby więcej takich jak Kolbe, a nie jak Teresa z Kalkuty.
Moze warto zweryfikowac poglądy, bo schemat wisi w powietrzu zły
Co do cierpienia,
widac gołym okiem po tych rzeszach cierpietnic
Cierpienie chyba nie jest drogą do zbawienia - byłoby więcej takich jak Kolbe, a nie jak Teresa z Kalkuty.
Mysle ze porównywanie cierpienia Kolbe, Tereski do cierpienia, sorry "domowej" cierpietnicy, hmm, mowi o dwoch różnych aspektach cierpienia,
Moze w tym problem u cierpietnic, majac taki obraz, rozumie ze zbawienie przychodzi po drugiej stronie
73 2016-03-31 16:23:02 Ostatnio edytowany przez Averyl (2016-03-31 16:23:24)
Amethis - o ile mi wiadomo to Kolbe oddał życie za drugiego człowiek w obozie, natomiast Teresa z Kalkuty trzepała niezłą kasę za "opiekę" pełną cierpienia, niepotrzebnego bólu, by duszyczki mogły uzyskać zabawienie. W tym sensie każde cierpienie to inna historia, natomiast wracając do tematu dyskusji - cierpiętnictwo to problem psychiczny osób, które w ten sposób nie tylko chcą pokazać, że są "potrzebne", ale do tego, że robią coś wartościowego za co zasłużą sobie na zbawienie (wersja dla wierzących).
zakorzenione w społeczeństwie i w nas kobietach przekonanie, że mamy trwać przy boku mężczyzny i nieść pomoc nawet gdy sam zainteresowany jej nie chce.
Tu jest pies pogrzebany - często nawet na tym forum padają rady typu: ratuj go, jesteś dla niego jedyną szansą. A facet sam w sobie problemu nie widzi, jest w swoich oczach idealny, tylko kobietę ma jakąś marudną i czepialską.
Zawsze mojemu M. mówię, że jak ma zrzędzić, to niech nic nie robi,
Takie zrzędzenie budzi poczucie winy w słuchającym. Nie wiem sama, czy zrzędzącej o to właśnie chodzi. Gdy moja mama tak narzekała, to ja się czułam źle i myślałam, że wolałabym, by tego obiadu nie było, byśmy jedli kanapki, byleby nie słuchać tego marudzenia. Czułam się winna, że jem ten obiad, nad którym przelano krew, pot i łzy.
Ktoś w jednym z postów radzi, by przerwać cierpiętnictwo, należy przestać korzystać z tych wysiłków okupionych cierpieniem. Ale co by było, gdybym ja nie zjadła tego obiadu??? To dopiero byłby dramat i płacz: że po co ja się tak napracowałam, dla was to robię itd. Taka osoba poczułaby się odrzucona i zupełnie nikomu nie potrzebna. Taka osoba czuje się ważna, gdy się może "poświęcić".
Jeśli problem dotyczy kogoś bliskiego (czytaj: własna matka) pewne sprawy należy zaakceptować (czyli obiad zjeść), a inne zignorować (nie słuchać narzekań na niedobrego męża i ciężkość krzyża)... Obawiam się, że całkiem dobrego rozwiązania nie ma...
76 2016-03-31 21:38:20 Ostatnio edytowany przez Averyl (2016-03-31 21:42:23)
Ktoś w jednym z postów radzi, by przerwać cierpiętnictwo, należy przestać korzystać z tych wysiłków okupionych cierpieniem. Ale co by było, gdybym ja nie zjadła tego obiadu??? To dopiero byłby dramat i płacz: że po co ja się tak napracowałam, dla was to robię itd. Taka osoba poczułaby się odrzucona i zupełnie nikomu nie potrzebna. Taka osoba czuje się ważna, gdy się może "poświęcić".
Możesz zawczasu powiedzieć matce, że dzisiaj ty zrobisz obiad, albo że nie będziesz jadła, bo się najadłaś/przechodzisz na dietę/chcesz solidaryzować się z głodującymi dziećmi w Afryce. Co się stanie? Bardziej będzie zrzędzić? Nakarmi cię na siłę? Małe masz doświadczenie w słuchaniu jak bardzo cierpi? Czemu masz poczucie winy - domagałaś się na obiad jakiś frykasów, czy to ona ma poczucie, że musi wykarmić rodzinę? musi podjąć się męczeńskiej misji gotowania. Ja nie lubię gotować, ale dla mnie nigdy to nie była kategoria "poświęcania się" - ot trzeba zrobić, to robię, co jest takiego nadzwyczajnego w robieniu obiadu? tysiące kobiet i mężczyzn i dzieci to robią i żyją, a nawet cieszą się tym.
Taka osoba poczułaby się odrzucona i zupełnie nikomu nie potrzebna. Taka osoba czuje się ważna, gdy się może "poświęcić".
Może zabierz matkę do restauracji - by to ktoś kucharzył, obsługiwał, sprzątał po wszystkim, może zasugeruj jej, że zrobisz ten obiad, a ona wreszcie poświęci godzinę dla siebie - na kąpiel relaksującą, na czytanie książki, dobry film, na pielęgnację ogródka, może pomoc innym.
Na początku to boli, ale potem robi się normalnie. To nie jest twój problem - mimo iż masz jakieś poczucie winy, to tak jak napisałam
Swego czasu najbardziej dziwiło mnie to, że to moja mama (ciągle narzekająca i nieszczęśliwa) wylewa wiadrami krytykę na mnie, że mam czelność żyć inaczej...
to jest taki sposób na życie.
Sposób na życie? A to chyba całkiem dobra definicja: cierpiętnictwo (chyba tak to słowotwórczo winno być???) jako sposób na życie... Ot, i całe sedno sprawy!
CatLady napisał/a:Ktoś w jednym z postów radzi, by przerwać cierpiętnictwo, należy przestać korzystać z tych wysiłków okupionych cierpieniem. Ale co by było, gdybym ja nie zjadła tego obiadu??? To dopiero byłby dramat i płacz: że po co ja się tak napracowałam, dla was to robię itd. Taka osoba poczułaby się odrzucona i zupełnie nikomu nie potrzebna. Taka osoba czuje się ważna, gdy się może "poświęcić".
Możesz zawczasu powiedzieć matce, że dzisiaj ty zrobisz obiad, albo że nie będziesz jadła, bo się najadłaś/przechodzisz na dietę/chcesz solidaryzować się z głodującymi dziećmi w Afryce. Co się stanie? Bardziej będzie zrzędzić? Nakarmi cię na siłę? Małe masz doświadczenie w słuchaniu jak bardzo cierpi? Czemu masz poczucie winy - domagałaś się na obiad jakiś frykasów, czy to ona ma poczucie, że musi wykarmić rodzinę? musi podjąć się męczeńskiej misji gotowania. Ja nie lubię gotować, ale dla mnie nigdy to nie była kategoria "poświęcania się" - ot trzeba zrobić, to robię, co jest takiego nadzwyczajnego w robieniu obiadu? tysiące kobiet i mężczyzn i dzieci to robią i żyją, a nawet cieszą się tym. .
Wiesz, teraz jest inaczej, nie mieszkam już z rodzicami.
Nie domagałam się frykasów, ale sytuacja była taka, że moja mama ma chory kręgosłup i wtedy, gdy jeszcze pracowała zawodowo miała z tym często problem. Pamiętam, jak mówiła: "gdybyś Ty się czuła tak jak ja, to nic byś nie robiła". A myślałam: a i owszem, wolałabym się położyć. Nikt nie zmuszał jej, by mimo złęgo samopoczucia robiła ten obiad. Mogła nie robić. Mogła zrobić jakieś szybsze danie. Nikt jej nie gonił do kuchni.
Poza tym, obiad to tylko jeden przykład. Podobnie było ze sprzątaniem. Jakby od smug na płytkach podłogowych miał się świat skończyć... Cały czas tylko muszę, muszę, muszę. Takie "muszenie" jest niezdrowe.