Witam,
do założenia wątku zainspirowała mnie ostatnia dyskusja na jednym z tematów: Mojemu chłopakowi nie chce się pracować. Zresztą, problem, o którym chcę rozmawiać pojawiał się i na tym forum i w realnym życiu często.
Otóż interesuje mnie skąd w kobietach ta martyrologia? To cierpiętnictwo... Ta chęć do poświęcania się dla partnera, a głównie, skąd chęć zmiany partnera - mam na myśli to myślenie ja go zmienię, on się zmieni dla mnie. To się pojawia w sprawach o małym znaczeniu, typu: facet źle się ubiera, więc ja zmienię jego styl, aż po sprawy wagi życiowej: on pije/bije/imprezuje/nie pracuje/etc, więc moja w tym głowa, by go zmienić. I wyrusza taka na bój, i szuka rad na forum jak zmienić faceta?, jak sprawić, by... i nie widzi, ze czasem nie warto.
Czy to bierze się z wychowania na tanich romansidłach? Czy dla tego typu kobiet sukces w zmianie partnera na lepsze byłby dowodem miłości: "jak on musi mnie kochać, że zrobił to dla mnie?" - jak tego brak, brak czegokolwiek, co mogłaby zmienić, to nie ma mowy o miłości, nie ma jak jej udowodnić?
Czy to może socjalizacja, obserwacja własnych matek - cierpiętnic? Uczenie: "jesteś dziewczynką, więc musisz/powinnaś..." (ja typuje to wyjaśnienie).
Czy to może w jakiś sposób podnosi ich poczucie własnej wartości, daje im poczucie, że robią coś ważnego, poświęcają się, z dumnie uniesionymi głowami przyjmują ciosy na szczękę?
Zdanie, które zdarzyło mi się słyszeć: Taka już kobieca dola.
Czy może to powoli zaczyna się zmieniać?
Co Wy sądzicie?