Johnny, widzę, że jesteś w trudnym momencie i współczuję. Jesteś jak w jakimś viralu, króliczej norze, studni skąd wyjścia nie widzisz, ale ja widzę, że jeszcze dna nie dosięgnąłeś. Bo jakbyś dosięgnął, to jedyne co mógłbyś zrobić, to się odbić. Ale widzę, że się boisz zagłębić (tak naprawdę i świadomie). Wszechogarniająca Cię beznadzieja nie będzie jednak trwać wiecznie, ale to nie czas Cię może uratować, tylko Ty sam. Jeśli sobie sam nie pomożesz, to będziesz tak lawirować między jawą a snem i nigdy tak naprawdę nie zaśniesz lub nigdy nie będziesz uczestniczył w życiu na jawie. Będziesz pomiędzy. Są na to sposoby i jednym z nich są leki od psychiatry, które pozwolą wyrównać ten nastrój, ale one nie załatwią Twoich problemów, tylko Cię wyciszą. Drugi sposób to działania, który sam możesz podjąć, aby zbudować siebie i uwierzyć, że się da. Pamiętaj, jedyne co tak naprawdę posiadasz jest dzień dzisiejszy - nie przeszłość (i żale i pretensje), nie przyszłość (marzenia i pragnienia), tylko teraz. Nawet jak masz doła i nie śpisz, to zrób coś co da Ci satysfakcję, jakiś mały sukces. Czy to będzie głupie zrobienie sobie kanapek czy plany na dzień jutrzejszy, czy ogolenie się i uczesanie. To też sukcesy w tych ostrych stanach, a potem przyjdą kolejne. I nie wolno Ci wtedy do siebie powiedzieć, że np.: "wielkie halo, po sok poszedłem, i tak się trząsłem jak galareta". Wtedy był to sukces, bo w ogóle mogłeś nie wstać przecież. Powinieneś pomyśleć: "rany, ale mam dzisiaj jazdę, ale chociaż napiłem się tego soku. Dzięki bogu, chociaż to się udało". Nie rozpraszaj się w takich stanach nad beznadzieją tego świata, bo tego nie zmienisz. Zmienić możesz tylko siebie i swoje podejście, percepcję (te krzesła do siedzenia, o których wspomina ulle. A zawsze zaczyna się od małych kroków, tylko tyle na ile sił Ci wystarczy w danym momencie. A każdy ten sukces, będzie cegiełką do budowania dalej. Wszystko po kolei i nie wszystko naraz. Nie da się zjeść słonia za jednym posiedzeniem - trzeba go pokroić na kawałki i rozplanować konsumpcję.
Co do tego, co mówi psycholog: tak, ma rację, że dobierasz sobie partnerów i otoczenie według swojego klucza. Nawet tu na forum dobrze dogadujesz się z niektórymi użytkownikami, którzy również zieją nienawiścią i pogardzają kobietami. Zastanów się czy nie robisz tak w swoim rzeczywistym życiu. Dlaczego właśnie tak? Chcesz razem z nimi siedzieć w tym błocie, czy raczej z tego wyjść i wieść szczęśliwe życie?
Titanic: no chyba nie zrozumiałeś tego filmu - tam mamy zakochanie, które trwa krótką chwilę, a jeden z bohaterów tego romansu ginie w odmętach. Tak byś chciał, Johnny? Mimo wszystko bohaterka wiedzie szczęśliwe życie po tej tragedii, a wręcz zupełnie jej się to beznadziejne dotychczasowe życie zmienia, nawet gdy nie ma u boku tego ukochanego ze statku. To nie jest film typu - "i żyli długo i szczęśliwie", o którym marzysz. A zakochanie (mimo iż daje to złudzenie) to stan przejściowy, po którym zaczyna się prawdziwe życie z jego blaskami i cieniami, i z nimi też trzeba sobie radzić.
I pamiętaj, nie jesteś sam, jedyny taki, co przeżywa dramaty i ma wątpliwości. Praktycznie każdy z nas przez coś przechodził lub będzie przechodził. Spróbuj odnaleźć tą perspektywę i rozejrzeć się doookoła, nie zapatruj się tylko w tym wszystkim w sobie samym.
P.S.Ulle mail poszedł do Ciebie 