rossanka napisał/a:LenaLu napisał/a:Niestety tak jest, że większość kobiet po urodzeniu dzieci zmienia swoje priorytety i wizję świata. Celowo skupiłam się tutaj na tym co napisałaś o zwierzętach, dlatego, że sama mam inne zdanie, co nie znaczy, że ty nie masz racji. Napisałam, że nie dyskutuję w kwestii więzi matki z dzieckiem bo jej po prostu nie miałam dane doświadczyć, ale też nigdy bardzo nie chciałam tego doświadczyć.
Szczerze to pewnie zaraz wyleje się na mnie wiadro pomyj, ale zazwyczaj w 99 przypadkach na 100 kobieta traci zdrowe spojrzenie na otaczający ją świat i stworzenia na nim istniejące, a dziecko staje się celem samym w sobie. znam wiele par, które swoja potrzebę opieki i przywiązania realizowała poprzez posiadanie zwierzęcia, po czym po urodzeniu dziecka pies przestał być człownkiem rodziny, a stał się czynnikiem powodującym alergię. Ja akurat nie widzę różnicy pomiędzy człowiekiem a jakimkolwiek zwierzęciem. z tym, że dziecko w końcu wyrasta, staje się samodzielne i nie potrzebuje już mamusi do każdej czynności, a np. pies od narodzin aż po śmierć potrzebuje opiekuna. I wkurza mnie takie podejście, że jak urodzi się dziecko to przecież pies to pies, zrozumie. Tyle, że pies już zawsze pozostanie na etapie max. trzylatka i nie zrozumie.A to nie jest offtop dlatego, że wciąż traktuje o samotności. A znajomości singielskie znikają bo trudno się dziwić, ja wśród znajomych z dziećmi spotykam się bardzo rzadko, a to dlatego, że one potrafią przez bite godziny ciągle nawalać o dzieciach i problemach, jedno i to samo. I jeszcze gdyby to były od czasu do czasu jakies fajne opowiastki z życia matki i dziecka... Nie same licytacje, która ma gorzej i który etap w życiu dziecka jest tym najbardziej kryzysowym. I w sumie nawet to bym zniosła, ale jak próbowałam wielokrotnie zmienić temat np. na temat zwierząt to patrzyły na mnie z politowaniem i ich jedynym pytaniem było a ty nie chcesz mieć dzieci? Pojadę tutaj bardzo radykalnie, ale mam wrażenie, że kobiety po urodzeniu dziecka tracą część empatii, ale i szarych komórek. A powtarzanie ciągle, że będziesz mieć dzieci to zrozumiesz jest naprawdę nudne, a w niektórych przypadkach wręcz okrutne.
I nie dziwię się, że singielki znikają bo mają dość po prostu.Biorę pod uwagę, że gdybym miała dziecko to na pewno inaczej bym postrzegała świat, zmieniłaby się moja percepcja, może nawet i wrażliwość... I chyba tego się boję najbardziej.
Jest jeszcze jedna kwestia zniknięcia singielek. Może po prostu przestają się spotykać. Najpierw połóg więc normalne, że matka nie ma głowy do towarzyskich spotkań. Potem ząbkowanie, nieprzespane noce, alergie. Potem przedszkole, choroby wizyty u teściów. W podstawiwce wcale nue lepiej- chcesz się umówić, ale nie na czasu, bo Krzysia trzeba wozić na basen, bo ma zawody, albo Ania ma klasie z matematyki i trzeba z nią się pouczyć. Potem ma klasówkę z geografii . Albo dowiadujesz się, że koleżanka ma czas ale dla innych koleżanek,najczęściej matek dzieci że szkoły, muszą obgadać wycieczkę klasową, albo zakończenie roku, co kupić.
Z resztą to nie tylko moje obserwacje.
Standardem jest odwoływanie w ostatniej chwili spotkań, a bo Janek ząbkuje albo Klara jedzie na studia i trzeba ją "obkupic" na wyjazd.Dokładnie tak jest, niestety dzieciate często mają postawę roszczeniową bo przecież ty się dostosujesz nie masz dzieci, swojego życia, jesteś sama... Naprawdę jestem bardzo otwarta na drugiego człowieka i empatyczna, ale czasami mam ochotę trzepnąć jedną i druga i zapytać czego wy uczycie swoje dzieci? Egoizmu, braku celu na tym świecie... Nie wrzucam wszystkich do jednego wora bo mam przyjaciółki z dziećmi, mądre kobiety, wychowująca naprawdę mądre i wartościowe pokolenie, ale większość moich znajomych.... Przykro na to patrzeć.
No i kto tu kogo uważa za "gorszy sort", bo mam wrażenie, że Ty, te "dzieciate" właśnie . Zgadzam się z tym, że jak masz dzieci, to wzrasta Twoja odpowiedzialność za otoczenie. I nie powiem, że wychowanie dzieci to sielanka i całowanie po wypudrowanych pupciach
(chociaż to się czasem zdarza). W zależności od okresu rozwoju: z początku 90 % to hardcore i 10% radości, potem ta proporcja się powoli zmienia, ale dzieci zajmują jednak większość Twojego czasu, a jak nie masz pomocy ze strony dziadków czy partnera, to zaczyna być istny obóz koncentracyjny z codziennymi torturami. Nie chcę tu nikogo straszyć, bo i tak uważam, że warto, nawet tylko dla poznania siebie w sytuacjach ekstremalnych (negatywnie i pozytywnie - pełne spektrum), bo takie właśnie fundują dzieci. Matki lepiej się dogadują, bo żyją w takim ostrym klimacie i muszą się wspierać lub wersja druga: chwalą się i próbują przekrzyczeć, która ma gorzej lub która lepszą jest matką (takie przypadki też widziałam). Rozumiem zatem, że singielki mogą się z tego układu wymiksować, bo dla nich to jakiś kosmos, a dla tych matek rozmowa o nowym lakierze, który sobie singielka kupiła jest tak nie istotny jak wrzucona rano pielucha do śmietnika. Matka wolałaby opchnąć wszystkie lakiery świata, aby się tylko wyspać choć kilka godzin. Syty głodnego nie zrozumie. To samo jakbyś np. opiekowała się na co dzień swoim rodzicem chorym na Alzheimera, a ja miała energiczną matkę podrzucającą mi obiadki i latającą na siłownię. Kwestia perspektywy, miejsca siedzenia. Nie dajcie się zwieść takim komentarzom, że jakiejś matce, to wszystko gładko wychodzi i ona z dzieckiem nie ma problemów. Oj ma, tylko się nie przyznaje, bo wtedy byłyby komentarze, że jest kiepską matką, a tego ona nie zniesie, jeśli ma niższe poczucie własnej wartości. Niestety, matki odkąd tylko zajdą w ciążę, są na jakimś dziwnym świeczniku, na który się nie prosiły. Ich zachowania, dieta, życie seksualne, każdy aspekt życia, są komentowane przez absolutnie wszystkich: znajomych, rodzinę, przyjaciółki, nieznajomych na ulicy lub w sklepie. Jakby żyło się w świecie Truman Show. Czy to przetrwasz sama, czy też znajdziesz mechanizmy obronne, to Twój wybór, ale tak czy siak musisz się z tym mierzyć codziennie. To nie jest wcale takie proste. Spróbujcie matki zrozumieć. I na koniec dodam, że często młode matki nagle doceniają swoje własne matki i ich stosunki znacząco się poprawiają. Dlaczego? Bo widzą jaki to sajgon.
Co do tych zwierząt, to akurat nie mój przypadek i wielu moich znajomych również nie. Kwestia alergii, to jednak sprawa poważna, więc tu też nie można w ten sposób piętnować takiego zachowania, bo jeśli masz astmatyczne dziecko, które po kontakcie z sierścią, robi się szarozielone i przestaje oddychać (co kończy się na karetce lub śmiercią), to raczej wiesz w którą stronę należy się udać z decyzją o zwierzaku. To samo byłoby z dorosłym, gdyby był alergikiem. Też unika alergenów. A jeśli osoba, która psa/kota czy inne zwierzę, zamiast oddać w dobre ręce, porzuca w lesie czy usypia, to znaczy, że ta osoba nigdy nie miała dobrego stosunku do zwierząt. Z empatii do zwierząt się nie wyrasta, gdy pojawią się dzieci.