pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat - Netkobiety.pl

Dołącz do Forum Kobiet Netkobiety.pl! To miejsce zostało stworzone dla pełnoletnich, aktywnych i wyjątkowych kobiet, właśnie takich jak Ty! Otrzymasz tutaj wsparcie oraz porady użytkowniczek forum! Zobacz jak wiele nas łączy ...

Szukasz darmowej porady, wsparcia ? Nie zwlekaj zarejestruj się !!!


Forum Kobiet » SAMOTNOŚĆ » pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

Strony Poprzednia 1 56 57 58 59 60 129 Następna

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Posty [ 3,706 do 3,770 z 8,352 ]

3,706

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
foggy napisał/a:
Rin Trine napisał/a:
bagienni_k napisał/a:

Często właśnie ludzie mylą miłość z zakochaniem czy zauroczeniem i przez to pakują się w kłopoty..

Przyznam szczerze, że nie mam pojęcia, jak można tego nie rozróżnić, ale fakt, to chyba trzeba się wiele razy zauroczyć albo zakochać, chociaż wydaje mi się, że nie jest to trudne do rozróżnienia

Jest to związane z czasem trwania związku. Gdy mijają lata a Ty dalej kupujesz bez okazji tej drugiej osobie prezent i przynosisz sniadanie do łóżka, gdy po 10 latach razem dalej cieszysz sie gdy ja widzisz - to jest miłość. Zakochanie trwa tylko 1-2 lata - góra.

Ale miłość a zakochanie to nie jest to samo. Tu była mowa o różnicy między zakochaniem a zauroczeniem. Zauroczenie jest wtedy, gdy ktoś nam wpadnie w oko, zastanawiamy się, czy może warto do tej osoby zagadać, całkiem nam się podoba, ale nie rozpaczamy, gdy nie wyjdzie. Zakochanie natomiast naukowcy porównują do stanu po zażyciu narkotyków. Już pomijając przyspieszone tętno, to myślimy o kimś cały czas, widzimy wady tej osoby i je akceptujemy. Wyobrażamy sobie przyszłość, nie wyobrażamy życia bez drugiej osoby. Nawet ktoś napisał kiedyś, że zakochany człowiek przypomina kogoś z zaburzeniami obsesyjno-kompulsywnymi. I wiele innych objawów. Dwójka ludzi może być w sobie zakochanych, ale po 10 latach może się to wypalić, wtedy nie ma miłości.
Przeczytałam kiedyś coś takiego na jednym blogu i w sumie zgadzam się z tym

Zobacz podobne tematy :

3,707

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

Zautoczyc mozna sie w piosenkarce, modelce, piłkarzu. To jest nierealne. Zakochanie jest realne- w sąsiadce lub kolezance z pracy.

3,708

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

Zakochanie się nie wypali po 10 latach, bo tyle nie trwa. 1-2 lata max. To jest czas na zbudowanie miłości, która zostanie właśnie w momencie, w którym to zakochanie się wypali. Bo to, że ono się wypali to jest pewne.

3,709 Ostatnio edytowany przez Winter.Kween (2020-06-09 06:16:09)

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

Milosc to dla kazdego cos z lekka innego.
Dla mnie pojecie pracy, nudy lub bycia w czyms z powodu decyzji tylko to nie przyciaga mnie za bardzo.
Nie tylko jesli chodzi o zwiazek.
Wiem, ze cos kocham jezeli jestem ciagle w tym zakochana. W sensie, jezeli nigdy mi nie powszednieje.
Stad wiem, ze bardzo kocham mojego najlepszego przyjaciela, nadal kocham mojego bylego,kocham mojego meza i kocham moje koty i moje zainteresowania. Poniewaz zawsze, niezaleznie od tego ile lat mija to te rzeczy sa jak nowe.
Moj przyjaciel jest dzis tak samo ekscytujacy i tak samo serce mi bije i sie usmiecham kiedy go widze i moge z nim gadac 24/7 jak moglam kiedy pierwszy raz go poznalam nascie lat temu.
Nie ma takiej opcji zeby calkowicie poznac siebie samego, a co dopiero inna osobe.
Moze moje odczucia wynikaja juz z samej struktury mojego zycia. Moje zycie wyglada bardziej jak wiele pomieszanych przygod i wyzwan nizeli taka normalna codziennosc.

3,710 Ostatnio edytowany przez Piegowata'76 (2020-06-09 09:57:24)

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

Chyba wszystkiego musi być po trochu. Jak to mi znajomy powiedział: zabraknie jednego składnika i cała potrawa do d...y.
Wiadomo, że decyzji o byciu z kimś na dobre i na złe nie podejmuje się na zawołanie i z przypadkową osobą. Musi coś nas do niej ciągnąć, coś sprawiać, że właśnie z nią.
Dla mnie "nudne" czyli spokojne i stabilne wspólne życie ma wiele uroku. Nie musimy co dzień przeżywać fajerwerków, czasami siedzi się po prostu w jednym pokoju i jest fajnie, i powietrze przesycone jest ciepłem i sympatią.
Mam takie jedno bardzo wyraźne wspomnienie z małżeństwa: my i dziecko, każde zajęte swoimi sprawami w tym samym pokoju (ja-książka, mąż-telewizja, a syn-gra komputerowa). Nic wielkiego, zwyczajność i banalność - a tak dobrze i pięknie.

Winter, nie darmo nudę ujęłam w cudzysłów. Nudzą się ludzie nudni.

3,711

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

Krótko mówiąc potrzeba dopasowania psychicznego i fizycznego  , czyli czucia się dobrze przy kimś na poziomie umysłowym plus pociag fizyczny( i wspólne cele typu czy chcemy mieszkać razem, czy na wsi czy w mieście, czy w Polsce czy za granicą, czy chcemy dzieci czy nie chcemy itd).

3,712

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
Lady Loka napisał/a:

Zakochanie się nie wypali po 10 latach, bo tyle nie trwa. 1-2 lata max. To jest czas na zbudowanie miłości, która zostanie właśnie w momencie, w którym to zakochanie się wypali. Bo to, że ono się wypali to jest pewne.

Zawsze podchodziłem do tego podobnie, mając taki właśnie obraz uczuć,jaki się tworzy między ludźmi. Miłość trudniej zbudować i często trudno utrzymać, ale wydaje się dużo bardziej wartościowym uczuciem niż samo zakochanie. To ostatnie bywa niestety złudne, dlatego dopiero po czasie, jak ktoś zdoła ochłonąć po takim uczuciu, widzi, że popełnił błąd, obdarzając tymże uczuciem nieodpowiedniego człowieka.

3,713

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
bagienni_k napisał/a:
Lady Loka napisał/a:

Zakochanie się nie wypali po 10 latach, bo tyle nie trwa. 1-2 lata max. To jest czas na zbudowanie miłości, która zostanie właśnie w momencie, w którym to zakochanie się wypali. Bo to, że ono się wypali to jest pewne.

Zawsze podchodziłem do tego podobnie, mając taki właśnie obraz uczuć,jaki się tworzy między ludźmi. Miłość trudniej zbudować i często trudno utrzymać, ale wydaje się dużo bardziej wartościowym uczuciem niż samo zakochanie. To ostatnie bywa niestety złudne, dlatego dopiero po czasie, jak ktoś zdoła ochłonąć po takim uczuciu, widzi, że popełnił błąd, obdarzając tymże uczuciem nieodpowiedniego człowieka.

Zakochanie wg WHO jest chorobą psychiczną, więc okres zdrowienia to 2 lata lol

3,714

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
assassin napisał/a:
bagienni_k napisał/a:
Lady Loka napisał/a:

Zakochanie się nie wypali po 10 latach, bo tyle nie trwa. 1-2 lata max. To jest czas na zbudowanie miłości, która zostanie właśnie w momencie, w którym to zakochanie się wypali. Bo to, że ono się wypali to jest pewne.

Zawsze podchodziłem do tego podobnie, mając taki właśnie obraz uczuć,jaki się tworzy między ludźmi. Miłość trudniej zbudować i często trudno utrzymać, ale wydaje się dużo bardziej wartościowym uczuciem niż samo zakochanie. To ostatnie bywa niestety złudne, dlatego dopiero po czasie, jak ktoś zdoła ochłonąć po takim uczuciu, widzi, że popełnił błąd, obdarzając tymże uczuciem nieodpowiedniego człowieka.

Zakochanie wg WHO jest chorobą psychiczną, więc okres zdrowienia to 2 lata lol

Byłbym skłonny się z tą opinią zgodzić smile , patrząc na to, co ludzie wyprawiają w stanie zakochania..

3,715 Ostatnio edytowany przez Piegowata'76 (2020-06-09 12:02:23)

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

Rossanko, mam po zakończeniu historii z PP refleksję i pewne doświadczenie. Tak sobie pomyślałam, że podzielę się z Tobą.
Jak wiesz, nie wyszło, pan jednak niewart jest szansy, okazał się mocno nie w porządku. Dałam sobie spokój, ale wiesz...
Coś mi to dało, jakąś dziurę w sobie chyba załatałam, choć nie pochwala się używania innych ludzi do swoich celów. Nie było to jednak planowane, po prostu gość mi się spodobał i okazał mi zainteresowanie.
Jakoś tak... poczułam, jak to jest być w dobrej relacji, cieszyć się ciepłem i bliskością.
Teraz mam poczucie, że nikt mi tego nie zabierze, że jeśli nawet zostanę nieparzysta (a kto wie, co będzie w przyszłości?), to zawsze już to "mam", przeżyłam, nadrobiłam tę lukę - przyznam uczciwie, że doskwierającą gdzieś na dnie duszy, choć nie odbierającą radości życia.
Nie czuję żalu, że się skończyło i mogę teraz już być sama bez poczucia, że ominęło mnie w życiu coś ważnego. Mam też nadzieję, że jeśli stanę kiedyś przed wyborem - wybiorę związek wartościowszy, jeszcze lepszy. Czuję spokój i jakiś rodzaj spełnienia. I czując to, nie potrzebuję już szukać nikogo - choć jeśli spotkam, to świetnie.

3,716

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
Piegowata'76 napisał/a:

Chyba wszystkiego musi być po trochu. Jak to mi znajomy powiedział: zabraknie jednego składnika i cała potrawa do d...y.
Wiadomo, że decyzji o byciu z kimś na dobre i na złe nie podejmuje się na zawołanie i z przypadkową osobą. Musi coś nas do niej ciągnąć, coś sprawiać, że właśnie z nią.
Dla mnie "nudne" czyli spokojne i stabilne wspólne życie ma wiele uroku. Nie musimy co dzień przeżywać fajerwerków, czasami siedzi się po prostu w jednym pokoju i jest fajnie, i powietrze przesycone jest ciepłem i sympatią.
Mam takie jedno bardzo wyraźne wspomnienie z małżeństwa: my i dziecko, każde zajęte swoimi sprawami w tym samym pokoju (ja-książka, mąż-telewizja, a syn-gra komputerowa). Nic wielkiego, zwyczajność i banalność - a tak dobrze i pięknie.

Winter, nie darmo nudę ujęłam w cudzysłów. Nudzą się ludzie nudni.

Spokojny czas tez jest fajny. Jestem raczej leniwa, wiec lubie siedziec z ksiazka. Byleby to siedzenie nie bylo za dlugo w jednym kraju.
Stad wlasnie zamierzam wprowadzic sie do vana big_smile Zeby dom byl ten sam, ale miejsca inne.

3,717 Ostatnio edytowany przez Lucyfer666 (2020-06-11 13:43:35)

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

Ja ostatnio wpadam w taki stan, jaki miała Rossanka przy założeniu tego wątku. 30 się zbliża, nic się nie zmienia, a co ma doskwierać to doskwiera mimo przeróżnych prób, co pisałem tu i ówdzie na forum.
Błędne koło i ślepa uliczka, tak mogę skomentować swoje życie. Za dużo zła w sobie trzymam. Uciekać w zajęcia mogę, ale i tak mogę robić, ile razy mam odwracać zwrok?

3,718

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

Co masz konkretnie na myśli Lucyfer666?

3,719

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

Nie wiem, czy się wstrzelę w temat, ale moim zdaniem skoro mamy całą gamę uczuć i emocji, to po coś one są i nie warto ich tłumić tylko dlatego, że świat każe być cały czas radosnym i uśmiechniętym. Ważne jest, żeby stanąć przed sobą w prawdzie, być wobec siebie szczerym. Jest mi smutno? Nie będę udawać, że nie jest. Wtedy nie trzeba będzie uciekać w różne zajęcia, bo one same w sobie już ucieczką nie będą. Swoją drogą, to jest takie uwalniające - hej, ma prawo być mi w danym momencie smutno. Albo - mam prawo tęsknić za miłością, to normalne. Nietłumione będzie mijać, słabnąć. A jeśli się z czymś walczy, to siłą rzeczy się na tym skupia.

3,720

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
umajona napisał/a:

Nie wiem, czy się wstrzelę w temat, ale moim zdaniem skoro mamy całą gamę uczuć i emocji, to po coś one są i nie warto ich tłumić tylko dlatego, że świat każe być cały czas radosnym i uśmiechniętym. Ważne jest, żeby stanąć przed sobą w prawdzie, być wobec siebie szczerym. Jest mi smutno? Nie będę udawać, że nie jest. Wtedy nie trzeba będzie uciekać w różne zajęcia, bo one same w sobie już ucieczką nie będą. Swoją drogą, to jest takie uwalniające - hej, ma prawo być mi w danym momencie smutno. Albo - mam prawo tęsknić za miłością, to normalne. Nietłumione będzie mijać, słabnąć. A jeśli się z czymś walczy, to siłą rzeczy się na tym skupia.

Tak, to jest prawda.
Jak sie cos zywcem pochowa to pozniej wraca tylko straszniejsze, a nie slabnie.

3,721

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
Piegowata'76 napisał/a:

Rossanko, mam po zakończeniu historii z PP refleksję i pewne doświadczenie. Tak sobie pomyślałam, że podzielę się z Tobą.
Jak wiesz, nie wyszło, pan jednak niewart jest szansy, okazał się mocno nie w porządku. Dałam sobie spokój, ale wiesz...
Coś mi to dało, jakąś dziurę w sobie chyba załatałam, choć nie pochwala się używania innych ludzi do swoich celów. Nie było to jednak planowane, po prostu gość mi się spodobał i okazał mi zainteresowanie.
Jakoś tak... poczułam, jak to jest być w dobrej relacji, cieszyć się ciepłem i bliskością.
Teraz mam poczucie, że nikt mi tego nie zabierze, że jeśli nawet zostanę nieparzysta (a kto wie, co będzie w przyszłości?), to zawsze już to "mam", przeżyłam, nadrobiłam tę lukę - przyznam uczciwie, że doskwierającą gdzieś na dnie duszy, choć nie odbierającą radości życia.
Nie czuję żalu, że się skończyło i mogę teraz już być sama bez poczucia, że ominęło mnie w życiu coś ważnego. Mam też nadzieję, że jeśli stanę kiedyś przed wyborem - wybiorę związek wartościowszy, jeszcze lepszy. Czuję spokój i jakiś rodzaj spełnienia. I czując to, nie potrzebuję już szukać nikogo - choć jeśli spotkam, to świetnie.

Rozumiem i fajnie, że mimo tego całą tą sytuacją Cię nie załamala  a wręcz jak to mówisz,  zalatala  coś i dzięki temu czujesz się lepiej. Mam nadzieję,  że kiedys będziesz z kimś z kim będziecie oboje szczęśliwi,  zadowoleni i ogólnie to już będzie To. Samotne życie zostaw zakonnicom  i naprawdę okropnie już starym wdowom po 80. Za młoda jesteś,  aby  być sama do końca życia.

3,722

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
umajona napisał/a:

Nie wiem, czy się wstrzelę w temat, ale moim zdaniem skoro mamy całą gamę uczuć i emocji, to po coś one są i nie warto ich tłumić tylko dlatego, że świat każe być cały czas radosnym i uśmiechniętym. Ważne jest, żeby stanąć przed sobą w prawdzie, być wobec siebie szczerym. Jest mi smutno? Nie będę udawać, że nie jest. Wtedy nie trzeba będzie uciekać w różne zajęcia, bo one same w sobie już ucieczką nie będą. Swoją drogą, to jest takie uwalniające - hej, ma prawo być mi w danym momencie smutno. Albo - mam prawo tęsknić za miłością, to normalne. Nietłumione będzie mijać, słabnąć. A jeśli się z czymś walczy, to siłą rzeczy się na tym skupia.

Racja.
Z drugiej strony obserwuję przeciwne zjawisko, kiedy to nielicznym, ale istniejącym, jednostkom cała reszta próbuje na siłę uświadomić, że ci postępują źle i kierują się niewłaściwymi wartościami, podczas gdy ta jednostka NIE WYKAZUJE ŻADNYCH OBJAWÓW braków emocjonalnych w swoim życiu. Jeśli każdy wie, co w danej chwili może zdziałać, żeby doznać ulgi, to nie muszę się zmuszać do czegoś, co nie jest dla mnie komfortowe. Innymi słowy NIE ZAWSZE muszę tych emocje z siebie uwalniać. Zatem ze swojej strony mogę powiedzieć, że nie muszę z pewnymi rzeczami walczyć ani w sobie tłumić, jeśli ich nie ma smile Nie czają się nigdzie zewsząd ani nie czuję ich obecności, zatem nie ma potrzeby, żeby się z nimi mierzyć.

3,723 Ostatnio edytowany przez Piegowata'76 (2020-06-16 09:10:35)

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

Umajona, świetnie to powiedziałaś i bardzo mądrze: najfajniej, gdy zajęcia są po prostu zajęciami, a nie formą ucieczki przed sobą. Znam to uczucie, gdy nie pomaga ani ulubiony zwykle rower, ani zabawa z ukochanymi dziećmi z rodziny (ech, jak gryzłam wargi na boisku, by przy nich nie wyć w głos!). Z autopsji i świadomego przetestowania wiem, jestem pewna: nie ma innej drogi przez cierpienie, jak po prostu... przez cierpienie. Usiąść w kącie i wyć, cały dzień "gnić" w pościeli i nie myć garów, aż zabraknie talerzy... tak robiłam w te najgorsze dni. I w końcu przeszło... Bardzo pięknym moim wspomieniem jest, jak wyszłam w deszczowy dzień po cebulę do obiadu i przyłapałam się na tym, że uśmiecham się do ekspedientki, żartuję z dziećmi z sąsiedztwa i odkrzykuję im radośnie, że ja też kocham deszcz.
Dzisiaj nie boję się, że sobie czasem popłaczę. Wiem, że przejdzie.
Wczoraj taki gorszy dzień miałam - i też przeszło.
Z zupełnie banalnych sposobów, na doły pomaga mi zwykły odpoczynek, lenistwo. Wczoraj po pracy oznajmiłam dzieciom (upewniwszy się, że nie są głodne), że obiad będzie później. Kropnęłam się na kanapę pod kocyk, zdrzemnęłam się, a potem zrobiłam szybki obiad, wyplewiłam chwasty na działce, przerwałam buraki, rozsadziłam pomidory, wyskoczyłam rowerem na biedronkowe zakupy. I wieczorem znowu życie było piękne, choć problemy życiowe typu kasa, chory kot, makabryczny rachunek za prąd (chyba jakieś wyrównanie) i syn ze złamaną ręką - te same.


Rossanko, ani na samotność, ani na dobre towarzystwo nie jesteśmy nigdy za starzy smile
Nie wartościuję już tych stanów. Każdy z nich ma "zady i walety", a im więcej zbieram obserwacji, doświadczeń i przemyśleń, tym bardziej utwierdzam się w poglądzie, że życie to nasze odczucia i interpretacje.
Jak powyżej: w różne dni mogę mieć identyczne problemy, a zupełnie inne do nich nastawienie. Nauczyłam się z jednej strony nie uciekać przed gorszymi emocjami, a z drugiej - nie wyolbrzymiać ich (właśnie rozpaczliwe zaprzeczanie wyolbrzymia), dbać o siebie i swój dobry nastrój.


O rany, ale się rozgadałam. Ględoła jedna... big_smile

3,724

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

Prawdopodobnie wynika to z tego, że być może jeszcze w życiu człowiek nie doświadczył takie cierpienia i bólu, żeby trzeba było całkowicie zamknąć się w sobie i dać się ponieść emocjom. Tym bardziej, uwzględniając codzienne zajęcia czy kontakty z ludźmi, które miałyby całkowicie niemal ulec zahamowaniu czy przynajmniej ograniczeniu. Aby tak prozaiczne i wydawałoby się nieuniknione rzeczy jak spanie czy jedzenie mogłyby być wykonywane z trudnością, wstrząs  musi być niewyobrażalny. Do tej pory, moim sposobem na powstający i przejmujący stres czy przysłowiowy "dół"  był zawsze wysiłek fizyczny i kontakt z naturą, z dala od hałasu i codzienności. Zawsze próbowałem czymś zając myśli i włożyć w coś ręce a wtedy jakoś rozterki schodziły na dalszy plan, choć oczywiście nie zawsze pomagało to tak, jakbym chciał..Natomiast, póki co nie miałem jeszcze okazji, aby uwolnić z siebie emocje w sposób bezpośredni, podobnie jak leżenie w łóżku działa na mnie dołująco samo w sobie. Grunt to wstać na dwie nogi i się czymś zająć. Ale kto wie, co jeszcze  w życiu człowieka spotka.. smile

3,725 Ostatnio edytowany przez Piegowata'76 (2020-06-16 10:29:01)

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

Bagiennik, to wszystko, co rządzi naszymi emocjami, jest bardzo złożone. Jeśli ktoś ma z tym kłopoty (a ja mam), to powinien uważnie poobserwować, w jakich okolicznościach spada mu forma. To pozwala znaleźć sposób, by sobie pomóc.
Ja już wiem, że jestem wybitnie wrażliwa na wpływ pogody (wczoraj była fatalna), że mam dwie przewlekłe choroby i to one prawdopodobnie są przyczyną tej podatności. Wiem, że mój układ nerwowy jest słabszy niż u "normalnych" ludzi, zatem łatwiej o - jak to określam - przegrzanie baterii. Wiem, że łatwiej w moim przypadku o zmęczenie i rozdrażnienie, więc muszę siebie chronić, a przy okazji i innych przed gorszą wersją Piegowatej wink
Kiedyś bardzo źle znosiłam te swoje słabości, obwiniałam się i czułam, się gorsza, ułomna, było mi przykro, złościłam się na siebie i wstydziłam się przed ludźmi. Z czasem, pod wpływem różnych mądrych lektur (tak, wzięłam się za siebie po rozstaniu z mężem i uważam, że ten czas singielstwa był bardzo owocny), zrozumiałam, że zamiast się biczować, powinnam się o siebie zatroszczyć.
Podobnie jak z emocjami, tak i z energią : gdy się udaje, że wszystko z nią w porządku, ona ucieka. Dziś wiem, że jeśli pozwolę sobie zwolnić obroty, odzyskam ją w dwójnasób. Czasami ktoś mi mówi, że tyle jej mam, a nie widzi, kiedy leżę jak zmięta ścierka... o nie! jak zmięta ścierka już nie - ja leżę sobie jak księżniczka i czekam, aż mi się zechce wink A zechce się, wiem o tym.
Każdy ma swoje sposoby na odzyskanie formy. Kontakt z przyrodą, ruch, też mi dobrze robią, uwielbiam to, ale nie wtedy, gdy mam siłę tylko leżeć.


No i podsumowując, żeby nie było tak egocentrycznie: wgląd w to wszystko, dobre traktowanie siebie bardzo pomaga w radzeniu sobie również z samotnością.

3,726

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

Ja osobiście po latach stwierdzam, że emocje na dłuższą metę to zdradliwy i w dużej mierze mi niepotrzebny konstrukt.
O kwestii zaburzenia nawet nie będę mówił, ale po tym wszystkim skory jestem do pozbywania się tej części społeczeństwa. Pełny totalizm nad ciałem i umysłem.

3,727 Ostatnio edytowany przez bagienni_k (2020-06-16 10:45:14)

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

Piegowata Oczywiście się z Tobą zgadzam smile To wielotorowe podejście trzeba mieć na uwadze, kiedy czynniki fizyczne związane ze zdrowiem wpływają bezpośrednio na nasze samopoczucie,
trzeba się pilnować. Wiedząc co sprawia, że jesteśmy przybici, jednocześnie warto odkryć co nam może pomóc w krytycznych sytuacjach. Ja sam odpoczynek bierny stosuję w sytuacjach ekstremalnych,
kiedy opadam z sił w całkowitym znaczeniu tego słowa, jak w ostatnią sobotę po 12 godzinnej wyciecze po górach i nieprzespanej nocy tongue

3,728

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
Piegowata'76 napisał/a:

Wczoraj taki gorszy dzień miałam - i też przeszło.
Z zupełnie banalnych sposobów, na doły pomaga mi zwykły odpoczynek, lenistwo. Wczoraj po pracy oznajmiłam dzieciom (upewniwszy się, że nie są głodne), że obiad będzie później. Kropnęłam się na kanapę pod kocyk, zdrzemnęłam się, a potem zrobiłam szybki obiad, wyplewiłam chwasty na działce, przerwałam buraki, rozsadziłam pomidory, wyskoczyłam rowerem na biedronkowe zakupy. I wieczorem znowu życie było piękne, choć problemy życiowe typu kasa, chory kot, makabryczny rachunek za prąd (chyba jakieś wyrównanie) i syn ze złamaną ręką - te same.

No dobra, ale jak to robisz, że po prostu Ci się chce? Pójść do tego ogródka i coś porobić, czy zająć się czymś innym? Wystarczy, że się zresetujesz w Twoim przypadku odpoczynkiem? Pytam, bo jak mnie nachodzą te gorsze dni to jestem totalnie do niczego. Nie mam weny ani ochoty zająć się czymkolwiek, aby oderwać myśli od wspomnień. Po prostu leżę, patrze w sufit i myślę jak to wszystko nie ma sensu. Ostatnio mam dość długi taki okres, z każdej strony jeszcze się wszystko dodatkowo sypie, że ciężko mi zmienić nastrój na pozytywny. Mimo, ze chodzę do pracy, koło domu też coś w końcu robię, bo stwierdzam, że nie mogę tak non stop leżeć. Jednak wszystko jest takie puste i nie sprawia mi żadnej przyjemności ani radości.

3,729

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
niktinny napisał/a:

No dobra, ale jak to robisz, że po prostu Ci się chce? Pójść do tego ogródka i coś porobić, czy zająć się czymś innym? Wystarczy, że się zresetujesz w Twoim przypadku odpoczynkiem? Pytam, bo jak mnie nachodzą te gorsze dni to jestem totalnie do niczego. Nie mam weny ani ochoty zająć się czymkolwiek, aby oderwać myśli od wspomnień. Po prostu leżę, patrze w sufit i myślę jak to wszystko nie ma sensu. Ostatnio mam dość długi taki okres, z każdej strony jeszcze się wszystko dodatkowo sypie, że ciężko mi zmienić nastrój na pozytywny. Mimo, ze chodzę do pracy, koło domu też coś w końcu robię, bo stwierdzam, że nie mogę tak non stop leżeć. Jednak wszystko jest takie puste i nie sprawia mi żadnej przyjemności ani radości.

Ostatnio zauważyłem że mam podobnie. Wszystkiego mi się odechciewa i zastanawiam się po co w ogóle się jeszcze tak starać, dokształcać, szukać lepiej płatnej pracy. Ciężko oderwać myśli od wspomnień, od czasów które już nigdy nie wrócą. Też nie potrafię się zresetować tak jak kiedyś. Może to uświadamianie sobie że życie przemija i już najlepsze co mogło być za mną.

3,730

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
Peter4x napisał/a:
niktinny napisał/a:

No dobra, ale jak to robisz, że po prostu Ci się chce? Pójść do tego ogródka i coś porobić, czy zająć się czymś innym? Wystarczy, że się zresetujesz w Twoim przypadku odpoczynkiem? Pytam, bo jak mnie nachodzą te gorsze dni to jestem totalnie do niczego. Nie mam weny ani ochoty zająć się czymkolwiek, aby oderwać myśli od wspomnień. Po prostu leżę, patrze w sufit i myślę jak to wszystko nie ma sensu. Ostatnio mam dość długi taki okres, z każdej strony jeszcze się wszystko dodatkowo sypie, że ciężko mi zmienić nastrój na pozytywny. Mimo, ze chodzę do pracy, koło domu też coś w końcu robię, bo stwierdzam, że nie mogę tak non stop leżeć. Jednak wszystko jest takie puste i nie sprawia mi żadnej przyjemności ani radości.

Ostatnio zauważyłem że mam podobnie. Wszystkiego mi się odechciewa i zastanawiam się po co w ogóle się jeszcze tak starać, dokształcać, szukać lepiej płatnej pracy. Ciężko oderwać myśli od wspomnień, od czasów które już nigdy nie wrócą. Też nie potrafię się zresetować tak jak kiedyś. Może to uświadamianie sobie że życie przemija i już najlepsze co mogło być za mną.

Nie tyle to, co po prostu ostatecznie wszystko co zrobisz dla siebie i tak nie będzie miało sensu.
Ostatni kwartał to u mnie ogromna radykalizacja myśli wobec życia i otoczenia.

3,731 Ostatnio edytowany przez umajona (2020-06-16 20:28:28)

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
Peter4x napisał/a:
niktinny napisał/a:

No dobra, ale jak to robisz, że po prostu Ci się chce? Pójść do tego ogródka i coś porobić, czy zająć się czymś innym? Wystarczy, że się zresetujesz w Twoim przypadku odpoczynkiem? Pytam, bo jak mnie nachodzą te gorsze dni to jestem totalnie do niczego. Nie mam weny ani ochoty zająć się czymkolwiek, aby oderwać myśli od wspomnień. Po prostu leżę, patrze w sufit i myślę jak to wszystko nie ma sensu. Ostatnio mam dość długi taki okres, z każdej strony jeszcze się wszystko dodatkowo sypie, że ciężko mi zmienić nastrój na pozytywny. Mimo, ze chodzę do pracy, koło domu też coś w końcu robię, bo stwierdzam, że nie mogę tak non stop leżeć. Jednak wszystko jest takie puste i nie sprawia mi żadnej przyjemności ani radości.

Ostatnio zauważyłem że mam podobnie. Wszystkiego mi się odechciewa i zastanawiam się po co w ogóle się jeszcze tak starać, dokształcać, szukać lepiej płatnej pracy. Ciężko oderwać myśli od wspomnień, od czasów które już nigdy nie wrócą. Też nie potrafię się zresetować tak jak kiedyś. Może to uświadamianie sobie że życie przemija i już najlepsze co mogło być za mną.


Ja sobie w takich momentach mówię, że to chwilowe i minie smile Przypominam sobie, że już nieraz miałam doła i to w końcu mijało, więc tym razem też tak będzie smile Taki chwilowy spadek formy/nastroju. Nawet jeśli ta "chwila" trwa trochę dłużej.

3,732

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

Panowie, ale jak to liczycie, że Was już  nic dobrego w życiu nie spotka? Obojętnie oczywiście czy mówimy o życiu prywatnym czy zawodowym..

3,733

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
Lucyfer666 napisał/a:

Nie tyle to, co po prostu ostatecznie wszystko co zrobisz dla siebie i tak nie będzie miało sensu.
Ostatni kwartał to u mnie ogromna radykalizacja myśli wobec życia i otoczenia.

Nic dodać nic ująć. Sama prawda.

umajona napisał/a:

Ja sobie w takich momentach mówię, że to chwilowe i minie smile Przypominam sobie, że już nieraz miałam doła i to w końcu mijało, więc tym razem też tak będzie smile Taki chwilowy spadek formy/nastroju. Nawet jeśli ta "chwila" trwa trochę dłużej.

Taż tak potrafiłem gdy miałem 30-35 lat . Niestety jak się ma z 10 więcej to już nie jest takie proste. Ale dzięki za pocieszenie. smile

3,734

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
bagienni_k napisał/a:

Panowie, ale jak to liczycie, że Was już  nic dobrego w życiu nie spotka?

To proste. To żadne liczenie, bo los/przeznaczenie to jedna wielka ruletka. Skoro mówimy na przytrafienie czegoś dobrego, to równie dobrze za chwilę może mnie ciężarówka walnąć w drodze do domu.
Taka sama szansa.

Po prostu odpowiedz sobie na proste pytanie - Ile razy próbowałeś do czegoś podejść na wiele sposobów, tylko po to, żeby ostatecznie stale przegrywać?
Raczej jak jest gra, która nie sprawia nam przyjemności to po prostu odchodzimy od stołu. Z grą zwaną "życiem" jest ciężej, bo odejście od stołu jest ostatecznością, więc trzeba znosić te badziewne reguły.
Poza tym chyba znasz definicję szaleństwa wink

3,735

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
Peter4x napisał/a:
umajona napisał/a:

Ja sobie w takich momentach mówię, że to chwilowe i minie smile Przypominam sobie, że już nieraz miałam doła i to w końcu mijało, więc tym razem też tak będzie smile Taki chwilowy spadek formy/nastroju. Nawet jeśli ta "chwila" trwa trochę dłużej.

Taż tak potrafiłem gdy miałem 30-35 lat . Niestety jak się ma z 10 więcej to już nie jest takie proste. Ale dzięki za pocieszenie. smile

To nie miało być pocieszenie, tylko przebiegła taktyka ;p

Swoją drogą, czyżby więc sensem życia była miłość? Niekoniecznie między mężczyzną a kobietą. Po prostu miłość i realizowanie się w miłości? Tyle się mówi teraz o samorozwoju, pasjach, czerpaniu przyjemności z życia. A tym prawdziwym sensem jest kochać.

3,736

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
umajona napisał/a:

To nie miało być pocieszenie, tylko przebiegła taktyka ;p

Swoją drogą, czyżby więc sensem życia była miłość? Niekoniecznie między mężczyzną a kobietą. Po prostu miłość i realizowanie się w miłości? Tyle się mówi teraz o samorozwoju, pasjach, czerpaniu przyjemności z życia. A tym prawdziwym sensem jest kochać.

Masz jak najbardziej rację. No i wydaje mi się że to co napisałaś ma wiele wspólnego z tym co wcześniej napisał Lucyfer. "Nie tyle to, co po prostu ostatecznie wszystko co zrobisz dla siebie i tak nie będzie miało sensu."

3,737

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

Jakbym się bał, że mnie ciężarówka rozjedzie, to bym z domu nie wychodził smile A odrobinę szaleństwa każdy w sobie ma, ja w każdym razie cieszę się ze swojego szaleństwa - jak najbardziej pozytywnego smile
Skoro znam swoją definicję to pół biedy smile

Czy próbowałem wiele razy czegoś a mimo wszystko się nie udawało? Pewnie kilka razy tak, choćby ostatnio, kiedy pandemia pokrzyżowała mi plany, ale szykuje się kolejne podejście smile

3,738

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
Peter4x napisał/a:
niktinny napisał/a:

No dobra, ale jak to robisz, że po prostu Ci się chce? Pójść do tego ogródka i coś porobić, czy zająć się czymś innym? Wystarczy, że się zresetujesz w Twoim przypadku odpoczynkiem? Pytam, bo jak mnie nachodzą te gorsze dni to jestem totalnie do niczego. Nie mam weny ani ochoty zająć się czymkolwiek, aby oderwać myśli od wspomnień. Po prostu leżę, patrze w sufit i myślę jak to wszystko nie ma sensu. Ostatnio mam dość długi taki okres, z każdej strony jeszcze się wszystko dodatkowo sypie, że ciężko mi zmienić nastrój na pozytywny. Mimo, ze chodzę do pracy, koło domu też coś w końcu robię, bo stwierdzam, że nie mogę tak non stop leżeć. Jednak wszystko jest takie puste i nie sprawia mi żadnej przyjemności ani radości.

Ostatnio zauważyłem że mam podobnie. Wszystkiego mi się odechciewa i zastanawiam się po co w ogóle się jeszcze tak starać, dokształcać, szukać lepiej płatnej pracy. Ciężko oderwać myśli od wspomnień, od czasów które już nigdy nie wrócą. Też nie potrafię się zresetować tak jak kiedyś. Może to uświadamianie sobie że życie przemija i już najlepsze co mogło być za mną.

Ja Wam dam bardzo prostą radę, co zrobić.
Wstac z łóżka i zmusić się do robienia czegiś innego.
Wbrew pozorom to nie jest aż takie trudne jak już się wstanie.

Sorry chłopaki. Pracować trzeba, jeść trzeba, to już macie sporo dnia zagospodarowane. Do wyjścia z domu czasami trzeba się zmusić.

3,739 Ostatnio edytowany przez Piegowata'76 (2020-06-17 12:49:24)

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

Co robię, by mi się chciało? Nic, po prostu wiem, że w końcu mi się zechce i przekonałam się, że jeśli sobie odpuszczę, to powrót do formy następuje szybciej niż się spodziewała. I na pewno szybciej, niż gdy się "karałam" za to swoje rozmemłanie. Niewyobrażalnie wiele energii pochłania takie samobiczowanie, które doskonale znam z autopsji. Czasem wystarczy z godzinkę się powylegiwać i ochota do życia wraca. Ja po prostu czasami potrzebuję odpocząć i tyle.
Czasem jednak okazuje się, że dzieci są głodne, działka zarosła chwastami i trzeba, mimo niechęci, ruszyć się do roboty. Wtedy - to też nauka ostatnich czasów - zabieram się z niechęcią i jakoś, wiecie, po pierwszym kwadransie wraca energia.
Po prostu kiedy mogę sobie pozwolić na uleganie swoim fanaberiom, to pozwalam, a kiedy nie - to nie.
Co do sensu życia i różnych poczynań, to niejednokrotnie powtórzyłam na forum: uważam, że to zadanie dla nas. Każdy szuka swojego miejsca i sensu w życiu. Jak sobie pościele, tak się wyśpi.
Choć nie czuję się specjalnie religijna, to zdecydowanie jestem "duchowa", wierzę, że ten świat ma sens, że ktoś lub coś mądrze nim zarządza i wie, co czyni.
Jeśli mnie spotyka coś, czego nie rozumiem, z czym trudno mi się pogodzić, wierzę, że po coś to jest, że jeśli nie teraz, to z czasem  się okaże ten sens. Chociaż katolik ze mnie żaden, to podpiszę się pod Kochanowskim: "mam obrońcę Boga, nie przyjdzie na mnie żadna straszna trwoga".
Wybaczcie patos, ale z wiekiem czuję to coraz mocniej. Starożytni to stoicyzmem nazywali, inni powiadają, że tylko spokój może nas uratować. Na jedno wychodzi, ale popatrzcie, jak stare i wciąż aktualne są te wszystkie mądrości. Niczego nowego dziś nie odkrywamy.

3,740 Ostatnio edytowany przez Piegowata'76 (2020-06-17 12:50:40)

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

Umajona, miłość to ogromnie szerokie pojęcie. Nieskończone może.
Czerpanie przyjemności z życia to też może być forma miłości.
Kocham w październikowy ranek zachłysnąć się mglistym powietrzem, wciągnąć je w siebie i poczuć radość, że żyję, widzę i odczuwam ten świat.
Dla mnie to ma cholerny, zaj...sty sens! smile
Czasami posługuję się pojęciem Boga, choć uważam je za umowne. W takich momentach czuję Go i czuję miłość (znowu ten obrzydliwy patos, wybaczcie).
I takich sensów każdego dnia mam tysiące. Choć oczywiście różne ma się nastroje i samopoczucia.

3,741

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

Mam bardzo podobnie jak Piegowata Traktuję wiele rzeczy w życiu jako coś, co się po prostu kocha i nadaje mu sens. Gdyby tak nie było, to chodziłby człowiek wiecznie załamany i przybity, gdzie żadna z czynności nie sprawia w ogóle radości big_smile

3,742

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
Piegowata'76 napisał/a:

Co robię, by mi się chciało? Nic, po prostu wiem, że w końcu mi się zechce i przekonałam się, że jeśli sobie odpuszczę, to powrót do formy następuje szybciej niż się spodziewała. I na pewno szybciej, niż gdy się "karałam" za to swoje rozmemłanie. Niewyobrażalnie wiele energii pochłania takie samobiczowanie, które doskonale znam z autopsji. Czasem wystarczy z godzinkę się powylegiwać i ochota do życia wraca. Ja po prostu czasami potrzebuję odpocząć i tyle.
Czasem jednak okazuje się, że dzieci są głodne, działka zarosła chwastami i trzeba, mimo niechęci, ruszyć się do roboty. Wtedy - to też nauka ostatnich czasów - zabieram się z niechęcią i jakoś, wiecie, po pierwszym kwadransie wraca energia.
Po prostu kiedy mogę sobie pozwolić na uleganie swoim fanaberiom, to pozwalam, a kiedy nie - to nie.
Co do sensu życia i różnych poczynań, to niejednokrotnie powtórzyłam na forum: uważam, że to zadanie dla nas. Każdy szuka swojego miejsca i sensu w życiu. Jak sobie pościele, tak się wyśpi.
Choć nie czuję się specjalnie religijna, to zdecydowanie jestem "duchowa", wierzę, że ten świat ma sens, że ktoś lub coś mądrze nim zarządza i wie, co czyni.
Jeśli mnie spotyka coś, czego nie rozumiem, z czym trudno mi się pogodzić, wierzę, że po coś to jest, że jeśli nie teraz, to z czasem  się okaże ten sens. Chociaż katolik ze mnie żaden, to podpiszę się pod Kochanowskim: "mam obrońcę Boga, nie przyjdzie na mnie żadna straszna trwoga".
Wybaczcie patos, ale z wiekiem czuję to coraz mocniej. Starożytni to stoicyzmem nazywali, inni powiadają, że tylko spokój może nas uratować. Na jedno wychodzi, ale popatrzcie, jak stare i wciąż aktualne są te wszystkie mądrości. Niczego nowego dziś nie odkrywamy.

To jest wrecz fakt, ze samobiczowanie i zmuszanie siebie pochlania mase energii.
Ludzie sa czasem wyprani czy zmeczeni przez swoje traktowanie siebie i swoje mysli. Jezeli ktos sie martwi, stresuje czy nawet jezeli instensywnie rozmysla o czyms to pozniej moze wrecz fizycznie byc zmeczony, chociazby nic nie robil.

Staram sie miec zwykle sytuacje gdzie za wiele to ja nie 'musze' bo jestem wygodnicka i leniwa z natury jak jakis kocur.
Teraz mam taki okres (tez przez pogode), ze nic mi sie nie chce. Spie caly dzien, prawie nic nie robiac big_smile

3,743

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
umajona napisał/a:

Swoją drogą, czyżby więc sensem życia była miłość? Niekoniecznie między mężczyzną a kobietą. Po prostu miłość i realizowanie się w miłości? Tyle się mówi teraz o samorozwoju, pasjach, czerpaniu przyjemności z życia. A tym prawdziwym sensem jest kochać.

Wydaje mi się, że coś w tym jest. Mówi się o tych wszystkich rzeczach, o świetności bycia singlem, jednak moim zdaniem to wszystko na nic kiedy nie można się podzielić tym z kimś bliskim. Wiem, możecie powiedzieć, że jest rodzina, znajomi, jednak to trochę coś innego. Po prostu ciężko żyć samemu, z myślą, że wracając do domu nie ma tam nikogo, kogo byśmy interesowali. Rozwijam swoje umiejętności, staram się poprawić to co mogę w wyglądzie, sytuacji zawodowej. Jednak w perspektywie czasu nie widzę, aby to wszystko miało dać mi jakąś radość z siebie czy życia. Mógłbym się chyba zgodzić z tym stwierdzeniem, że prawdziwym sensem jest kochać. Wtedy nawet błahostki i głupoty wydają się sensowne.

3,744

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
niktinny napisał/a:
umajona napisał/a:

Swoją drogą, czyżby więc sensem życia była miłość? Niekoniecznie między mężczyzną a kobietą. Po prostu miłość i realizowanie się w miłości? Tyle się mówi teraz o samorozwoju, pasjach, czerpaniu przyjemności z życia. A tym prawdziwym sensem jest kochać.

Wydaje mi się, że coś w tym jest. Mówi się o tych wszystkich rzeczach, o świetności bycia singlem, jednak moim zdaniem to wszystko na nic kiedy nie można się podzielić tym z kimś bliskim. Wiem, możecie powiedzieć, że jest rodzina, znajomi, jednak to trochę coś innego. Po prostu ciężko żyć samemu, z myślą, że wracając do domu nie ma tam nikogo, kogo byśmy interesowali. Rozwijam swoje umiejętności, staram się poprawić to co mogę w wyglądzie, sytuacji zawodowej. Jednak w perspektywie czasu nie widzę, aby to wszystko miało dać mi jakąś radość z siebie czy życia. Mógłbym się chyba zgodzić z tym stwierdzeniem, że prawdziwym sensem jest kochać. Wtedy nawet błahostki i głupoty wydają się sensowne.

Uczucia ludzi to jest ciekawa rzecz.
Dlatego, ze one znajduja sie w glowie i dlatego nie sa realna rzecza, a jakims pomyslem.
Dlatego tez sa bardzo elastyczne.
Towarzystwo innych osob ma duze znaczenie i duzy wplyw na nas. Nawet jezeli jest sie duzym introwerykiem jak ja.
Moj najlepszy przyjaciel jest taka osoba, ktora powiedzialabym, ze jest stworzona dla mnie. Jestesmy doslownie stworzeni dla siebie.
Jezeli jestesmy razem to kazdy dostaje +100 do sily, poczucia humoru i myslenia.
Wszystkie problemy nagle wydaja sie nie wazne, wszystko jest zabawa, wszystko obsmiejemy, a glownie wlasne nieszczescie.

Z drugiej strony jesli chodzi o milosc jako o sens zycia... Mam odruch by machnac na to reka.
Jednak milosc to jedna z rzeczy, ktore bardzo mnie uksztalowaly.
Moj byly byl moja absolutna i idealna miloscia.
Taka milosc zmienia zycie praktycznie calkowicie. Nie da sie jej zdjac niczym, bo jest zbyt silna.

3,745 Ostatnio edytowany przez Piegowata'76 (2020-06-17 18:12:25)

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

No, tak, dobry związek to bliskość jedyna w swoim rodzaju. Nigdy jednak nie powiem, że poza związkiem nie  interesuję już nikogo. Nawet przed chwilą sąsiadka zapytała mnie o naszego chorego kota, z którym wczoraj byłam u weterynarza. Ot, przykład pierwszy z brzegu.

3,746

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

Wszystko się rozchodzi, jak ktoś rozumie tą miłość, bo jeżeli miłość to również uczucie okazywane nie tylko partnerowi, to może nabrać bardzo żywych kolorów smile Kiedy poza związkiem ludziom sprawiają przyjemność czy wręcz niepohamowaną radość inne aspekty życia, to staje się ono niewątpliwie bardziej wartościowe. Przynajmniej ja tak to widzę smile

3,747

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
Winter.Kween napisał/a:

Z drugiej strony jesli chodzi o milosc jako o sens zycia... Mam odruch by machnac na to reka.
Jednak milosc to jedna z rzeczy, ktore bardzo mnie uksztalowaly.
Moj byly byl moja absolutna i idealna miloscia.
Taka milosc zmienia zycie praktycznie calkowicie. Nie da sie jej zdjac niczym, bo jest zbyt silna.

W takim razie jak wygląda Twoje życie po tej miłości? Z tego co się orientuję czytając forum, masz męża, czyli jednak da się odnaleźć podobne uczucie ponownie? Wiem, ze każda osoba jest inna i uczucia są inne, ale w takim razie jak Ci się udało pogodzić z tym, że ta poprzednia idealna miłość jest stracona?
Piegowata Wiem, że są ludzie których interesuję w jakimś stopniu, tak jak wspomniałem rodzina czy znajomi. Jednak chodzi mi o inny rodzaj zainteresowania i bliskości, a nie tego, że ktoś z grzeczności zapyta co u mnie słychać.

3,748 Ostatnio edytowany przez Winter.Kween (2020-06-17 20:31:02)

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
niktinny napisał/a:
Winter.Kween napisał/a:

Z drugiej strony jesli chodzi o milosc jako o sens zycia... Mam odruch by machnac na to reka.
Jednak milosc to jedna z rzeczy, ktore bardzo mnie uksztalowaly.
Moj byly byl moja absolutna i idealna miloscia.
Taka milosc zmienia zycie praktycznie calkowicie. Nie da sie jej zdjac niczym, bo jest zbyt silna.

W takim razie jak wygląda Twoje życie po tej miłości? Z tego co się orientuję czytając forum, masz męża, czyli jednak da się odnaleźć podobne uczucie ponownie? Wiem, ze każda osoba jest inna i uczucia są inne, ale w takim razie jak Ci się udało pogodzić z tym, że ta poprzednia idealna miłość jest stracona?
Piegowata Wiem, że są ludzie których interesuję w jakimś stopniu, tak jak wspomniałem rodzina czy znajomi. Jednak chodzi mi o inny rodzaj zainteresowania i bliskości, a nie tego, że ktoś z grzeczności zapyta co u mnie słychać.

Ciezko odpowiedziec na to pytanie, bo nie ma zycia po tej milosci. Ta milosc nigdy sie nie skonczy, jest tak samo silna dzis jak byla kiedy go poznalam, moze nawet silniejsza na swoj sposob.
Moja relacja z moim mezem jest praktycznie przeciwienstwem tamtej. To objawia sie we wszystkim, nawet w moich symbolicznych snach.
Widze tylko jedna rzecz w ktorej sa do siebie podobne: Obie relacje sa daleko poza codzinnym zyciem. W takim sensie, ze zwiazek miedzy nami, nasze malzenstwo nie odbywa sie w codziennych sprawach, wspolnych decyzjach, codziennym zyciu.
Dla mnie moj maz i ja jestesmy jak Moriarty i Sherlock.

To wszystko co mowie jest na podstawie tego jak ja mysle. Co ja uwazam za 'one true love', a mam bardzo sprecyzowane wymogi.

3,749 Ostatnio edytowany przez Piegowata'76 (2020-06-17 21:31:06)

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

Nie jestem obecnie w związku i sporo czasu w życiu spędziłem jako singiel, ale jakoś nigdy nie miałam poczucia że nie jestem dla nikogo ważna. Może poza pewnym dojmującym epizodem samotności. Ale nawet wtedy miałam rodziców, więc mocno kogoś odchodziłam. Prędzej czy później zawsze spotykałam jakąś przyjaciółkę, której mogłam powierzyć bardzo osobiste myśli.

3,750

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

Ja z kolei nigdy nie czułem wyraźnie tak silnej potrzeby, aby być dla kogoś ważnym, przynajmniej tak bardzo, jak większość osób uważa. Właśnie ta jedna jedyna osoba, która jest blisko i sprawia, że chętniej się wraca do domu czy przyjemnie spędza przy niej czas, czuje się ciepło z powodu jej bliskości - jakoś nigdy nie odczuwałem takiej pilnej wewnętrznej potrzeby. Tym bardziej w takim stopniu, który wpływałby na pozostałe aspekty mojego życia. Czuję potrzebę kontaktu z przyjaciółmi, znajomymi, poznawania innych, ale właśnie do pewnych granic.

3,751

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

Bagiennik, trudno mi to oddać słowami, ale ja chyba po prostu wystarczam sama sobie. Bardzo lubię ludzi, chętnie się z nimi spotykam, nawet dzisiaj z rana wpadła do mnie koleżanka w drodze do pracy. Nie mam jednak poczucia bycia nieważną, nie czuję braku bycia w czyimś centrum, choć jasne, że w związku jesteśmy dla siebie na pierwszym (ale nie jedynym przecież) miejscu.
Nigdy się nie zastanawiałam nad tą kwestią, dopóki ktoś nie wspomniał o tym w jednej z naszych forumowych dyskusji.
Może mam potrzebę bycia ważną po prostu zaspokojoną? Może fakt, że w rodzinnym domu nigdy nie byłam sama (mam troje rodzeństwa, bez którego życia nie pamiętam, bo rodziliśmy się co roku), sprawia, że niebycie "pępkiem świata" jest dla mnie czymś naturalnym? Tak czy siak - chociaż swego czasu dotkliwie odczuwałam brak życia towarzyskiego, nigdy nie czułam, że jestem nieważna. W ogóle ta kwestia mnie nie zaprzątała.

3,752

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
Winter.Kween napisał/a:

Ciezko odpowiedziec na to pytanie, bo nie ma zycia po tej milosci. Ta milosc nigdy sie nie skonczy, jest tak samo silna dzis jak byla kiedy go poznalam, moze nawet silniejsza na swoj sposob.
Moja relacja z moim mezem jest praktycznie przeciwienstwem tamtej. To objawia sie we wszystkim, nawet w moich symbolicznych snach.
Widze tylko jedna rzecz w ktorej sa do siebie podobne: Obie relacje sa daleko poza codzinnym zyciem. W takim sensie, ze zwiazek miedzy nami, nasze malzenstwo nie odbywa sie w codziennych sprawach, wspolnych decyzjach, codziennym zyciu.
Dla mnie moj maz i ja jestesmy jak Moriarty i Sherlock.

To wszystko co mowie jest na podstawie tego jak ja mysle. Co ja uwazam za 'one true love', a mam bardzo sprecyzowane wymogi.

W zasadzie ciężko mi to zrozumieć. Jeśli relacja z obecnym mężem jest przeciwieństwem wielkiej i idealnej miłości to chyba nie brzmi to zbyt dobrze. Albo ja coś tu źle odbieram. Skoro wasz związek jest tak wyobcowany poza standardową prozę życia to jaki przyświeca wam cel?
Mam kilkoro rodzeństwa, więc bycie pępkiem świata, też jest mi raczej obce. Po prostu po kilku wspólnych latach ciężko mi się przestawić na obecną sytuację, mimo tego, że trwa już od jakiegoś czasu. Nie chciałbym uzależniać swojego szczęścia od drugiej osoby, ale samoistnie widzę, że tak się dzieję, bo nic co robię w samotności nie sprawia mi takiej radości.

3,753

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
niktinny napisał/a:
umajona napisał/a:

Swoją drogą, czyżby więc sensem życia była miłość? Niekoniecznie między mężczyzną a kobietą. Po prostu miłość i realizowanie się w miłości? Tyle się mówi teraz o samorozwoju, pasjach, czerpaniu przyjemności z życia. A tym prawdziwym sensem jest kochać.

Wydaje mi się, że coś w tym jest. Mówi się o tych wszystkich rzeczach, o świetności bycia singlem, jednak moim zdaniem to wszystko na nic kiedy nie można się podzielić tym z kimś bliskim. Wiem, możecie powiedzieć, że jest rodzina, znajomi, jednak to trochę coś innego. Po prostu ciężko żyć samemu, z myślą, że wracając do domu nie ma tam nikogo, kogo byśmy interesowali. Rozwijam swoje umiejętności, staram się poprawić to co mogę w wyglądzie, sytuacji zawodowej. Jednak w perspektywie czasu nie widzę, aby to wszystko miało dać mi jakąś radość z siebie czy życia. Mógłbym się chyba zgodzić z tym stwierdzeniem, że prawdziwym sensem jest kochać. Wtedy nawet błahostki i głupoty wydają się sensowne.

Też mi się wydaje, że dużo w tym prawdy. Bycie singlem jest super, pod warunkiem, że mamy bliższych znajomych, którym możemy opowiedzieć, jak nam minął dzień, wysłuchać, jak przyjacielowi minął dzień. Nie jest to miłość, ale mamy bliski kontakt z drugim człowiekiem, więc też to można zaliczyć pod bliższą relację, bo przecież bez faceta/kobiety też da się żyć. Jednak jak ktoś jest w 100% sam, może z raz na czas widzi znajomych to wtedy niezbyt dobrze może się odbić na psychice. Czytałam kiedyś wypowiedź kobiety, która nie ma męża ani partnera, mieszka sama, koleżanki powychodził za mąż i miały inne problemy. Opisywała, jak wraca do pustego domu i gada sama ze sobą. Opowiada, jak jej minął dzień, co porabiała i o różnych tego typu rzeczach. Według mnie to bardzo smutne, ale z drugiej strony normalne, bo człowiek nie jest gatunkiem samotnika (nawet największy introwertyk potrzebuje znajomych). Miłość do rodziców, do zwierzęcia, do partnera. Wszystko to jest miłość, ale każda innego typu, co też jest ciekawe. Jednak jak mamy powyżej tych 20 lat to raczej nie zwierzamy się z problemów rodzicom tylko znajomym czy partnerowi. Dlatego powiedzenie "Nie masz znajomych, partnera, ale masz rodzinę" nie jest do końca trafne. W pewnym momencie trzeba odciąć pępowinę od rodziców. Miłość do rodziców, zwierzaka też jest piękna, ale to nie to samo, co miłość do partnera.

3,754

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

...Ale, kurczę, to wcale nie takie trudne ani skomplikowane, złapać telefon i napisać do koleżanki/kolegi: "Hej, co u Ciebie słychać? Masz może ochotę się spotkać, pogadać?". Od pewnej koleżanki nauczyłam się tej prostoty. Ona nie narzeka na brak przyjaciół a tak właśnie robi: dzwoni pogadać, zaprasza na kawę albo proponuje, że sama wpadnie. I zawsze prędzej czy później, ktoś to odwzajemnia.
Ja też tak robię, ale mam czasem skłonności do odpuszczania i potem sama siebie strofuję za zaniedbywanie przyjaciół.
Wiem, jednak, że są, tylko się trochę postarać.

3,755

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
Piegowata'76 napisał/a:

...Ale, kurczę, to wcale nie takie trudne ani skomplikowane, złapać telefon i napisać do koleżanki/kolegi: "Hej, co u Ciebie słychać? Masz może ochotę się spotkać, pogadać?". Od pewnej koleżanki nauczyłam się tej prostoty. Ona nie narzeka na brak przyjaciół a tak właśnie robi: dzwoni pogadać, zaprasza na kawę albo proponuje, że sama wpadnie. I zawsze prędzej czy później, ktoś to odwzajemnia.
Ja też tak robię, ale mam czasem skłonności do odpuszczania i potem sama siebie strofuję za zaniedbywanie przyjaciół.
Wiem, jednak, że są, tylko się trochę postarać.

I co chcą się spotkać? Bo z moich (mężatych i dzieciatych) chętna jest jedna (2 razy do roku), z resztą kontakt zerowy, od lat. Stało się tak, że postanowiłam poczekać, nie inicjiwać kontaktu (bo zwykle ja dzwoniłam, pytałam co słychach, proponowałam spotkania). W rezultacie, od tamtego czasu telefon milczy jak zaklęty, żadna nie zadzwoniła ( za wyjątkiem 2, które " przypomniały spbie", ze mogę w czymś pomóc, ale zgoda, pomyślałam, dobre i to , może po tej pomocy kontakt się wznowi - nie wznowił się. I teraz wnosek, że albo mam okropny charakter, żadna nie chce ze mną już trzymać, albo rodzina tak pochłania, że od dekady nie mają czasy nawet smsa wysłać, albo miałam ch... we (za przeproszeniem przyjaźnie. Mam wrażenie, że prawdziwa przyjaźń to może być z partnerem, mężem. Reszta osob ma swoje życie. A sąsiadki - to jest rzadno zainteresowanie, to jest po prostu uprzejmość, wiem , bo mam multum sąsiadek.

3,756 Ostatnio edytowany przez Piegowata'76 (2020-06-18 11:33:24)

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
niktinny napisał/a:

Mam kilkoro rodzeństwa, więc bycie pępkiem świata, też jest mi raczej obce. Po prostu po kilku wspólnych latach ciężko mi się przestawić na obecną sytuację, mimo tego, że trwa już od jakiegoś czasu. Nie chciałbym uzależniać swojego szczęścia od drugiej osoby, ale samoistnie widzę, że tak się dzieję, bo nic co robię w samotności nie sprawia mi takiej radości.

Może jesteś na etapie "żałoby", przyzwyczajania się do nowej sytuacji? To czasem musi poboleć - po prostu. Też znam ten ból. To po prostu trzeba przeżyć, choć nie należy się całkowicie i bezwolnie poddawać. O tym właśnie pisała Umajona, że własne emocje trzeba uszanować.
Ja czasami bardzo świadomie wyszukuję, co dobrego mnie dziś spotkało - wręcz na siłę niekiedy. I widzę tych rzeczy tysiące, i radochę mam z tego, że widzę. No, humor mi to poprawia. Na przykład mamy teraz sezon na truskawki, które uwielbiamy i ja, i mój syn. A w ogródku przyjęła mi się mięta, której sobie dodam do koktajlu. I w szachy uczę się grać na stare lata, bo syn bardzo ostatnio to polubił.
Na własną rękę uprzyjemniam sobie życie.
Przypomnij sobie, co lubiłeś kiedyś robić, na co brakowało czasu w związku. Zrób to, daj się wciągnąć, a może akurat się zapomnisz i przyłapiesz na zadowoleniu? I sam się zdziwisz.

3,757

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
niktinny napisał/a:
umajona napisał/a:

Swoją drogą, czyżby więc sensem życia była miłość? Niekoniecznie między mężczyzną a kobietą. Po prostu miłość i realizowanie się w miłości? Tyle się mówi teraz o samorozwoju, pasjach, czerpaniu przyjemności z życia. A tym prawdziwym sensem jest kochać.

Wydaje mi się, że coś w tym jest. Mówi się o tych wszystkich rzeczach, o świetności bycia singlem, jednak moim zdaniem to wszystko na nic kiedy nie można się podzielić tym z kimś bliskim. Wiem, możecie powiedzieć, że jest rodzina, znajomi, jednak to trochę coś innego. Po prostu ciężko żyć samemu, z myślą, że wracając do domu nie ma tam nikogo, kogo byśmy interesowali. Rozwijam swoje umiejętności, staram się poprawić to co mogę w wyglądzie, sytuacji zawodowej. Jednak w perspektywie czasu nie widzę, aby to wszystko miało dać mi jakąś radość z siebie czy życia. Mógłbym się chyba zgodzić z tym stwierdzeniem, że prawdziwym sensem jest kochać. Wtedy nawet błahostki i głupoty wydają się sensowne.

Bo tego Ci nic nie zastąpi. Ale robienie czegoś co lubisz, rozwijanie umiejętności też jest dobre, bo własnie rozwijasz swoje umiejętności i uczysz się czegoś nowego. W tym wychodzisz na plus.
W temacie braku partnerki może pomóc tylko nowa partnerka, innej drogi nie ma.
A rozwijać się dalej i uczyć można też będąc w związku, to nic nie przeszkadza. Mądrali będących w udanych związkach nie słuchaj, bo jakoś oni nie palą się do rozwodów i życia w pojedynkę.
Żyj, szukaj, a może nie, nie szukaj, bo jak się szuka na siłe, to tym bardziej się nie znajduje. Jesteś młody, jak jeszcze dbasz o ciało (zw znaczeniu higiena, ubiór, wygląd), a w głowie masz poukładane to predzej czy później na jakąś trafisz, oby to było prędzej, bo szkoda Twojego czasu na lata zamartwiania.

3,758 Ostatnio edytowany przez Piegowata'76 (2020-06-18 11:53:13)

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

"A rozwijać się dalej i uczyć można też będąc w związku, to nic nie przeszkadza. Mądrali będących w udanych związkach nie słuchaj, bo jakoś oni nie palą się do rozwodów i życia w pojedynkę".

Kurde, Rossanko, kiedy wreszcie zrozumiesz, że zadowolenie z singielstwa nie oznacza, że się nie ma ochoty na udany związek? Ale nie będę rwać włosów z głowy, że go nie mam.
Mój PP na przykład nie przepadał za jazdą na rowerze, więc czy z nim, czy bez niego, jeżdżę sobie sama - a teraz to nawet mam na rower więcej czasu. Niech mi nikt nie mówi, że tylko w związku można fajnie spędzać czas.

3,759 Ostatnio edytowany przez bagienni_k (2020-06-18 12:00:02)

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
Piegowata'76 napisał/a:

Bagiennik, trudno mi to oddać słowami, ale ja chyba po prostu wystarczam sama sobie. Bardzo lubię ludzi, chętnie się z nimi spotykam, nawet dzisiaj z rana wpadła do mnie koleżanka w drodze do pracy. Nie mam jednak poczucia bycia nieważną, nie czuję braku bycia w czyimś centrum, choć jasne, że w związku jesteśmy dla siebie na pierwszym (ale nie jedynym przecież) miejscu.
Nigdy się nie zastanawiałam nad tą kwestią, dopóki ktoś nie wspomniał o tym w jednej z naszych forumowych dyskusji.
Może mam potrzebę bycia ważną po prostu zaspokojoną? Może fakt, że w rodzinnym domu nigdy nie byłam sama (mam troje rodzeństwa, bez którego życia nie pamiętam, bo rodziliśmy się co roku), sprawia, że niebycie "pępkiem świata" jest dla mnie czymś naturalnym? Tak czy siak - chociaż swego czasu dotkliwie odczuwałam brak życia towarzyskiego, nigdy nie czułam, że jestem nieważna. W ogóle ta kwestia mnie nie zaprzątała.

Widzisz, u mnie wszystko się sprowadza do tego, że za nic nie mogę jakoś sobie wyobrazić, żeby brak partnera powodował u mnie poczucie, że czuję się gorszy, niepotrzebny czy wzgardzony. Tym bardziej poczucie wartości czy samoocena nie zależą od umiejętności tworzenia czy utrzymywania kontaktów towarzyskich. Zatem to stwierdzenie o "wystarczaniu samemu sobie" wydaje się być wyjaśnieniem. Gdy przytłaczająca większość ludzi czuje się znacznie lepiej z partnerem u boku, który to partner jest traktowany jako żywy i najważniejszy dowód na to, że ktoś jest wartościowym człowiekiem, ja to raczej przyjmuję, jako stan wyjściowy i nikt nie musi mi codziennie pokazywać, jak wiele dla niego znaczę czy jak bardzo jestem "cudowny". A już na pewno zbędne będzie mi udowadnianie tego w postaci różnych sposobów okazywania czułości, oddania i adoracji. Tak samo nie odczuwam potrzeby bycia w czyimś centrum uwagi ani uczucia, że jestem dla kogoś najważniejszy, nie żyje dla kogoś, tylko dla siebie. I z tego czerpię najwięcej radości. Jeśli kiedykolwiek w swoim życiu byłem przybity, zdołowany i przygnębiony to na pewno nie z powodu braku partnera. Czasami spotykam się z trochę chyba wyświechtanym i górnolotnym stwierdzeniem: " Nieważne co, gdzie i jak, ważne z kim". Otóż prezentuję dokładnie odwrotne podejście: " Nieważne z kim, ważne gdzie, co i jak smile Nie będę się zmuszał na siłę, że by zrobić komuś przyjemność i nie pójdę w miejsce czy nie wezmę się za coś, czego nie lubię. Jeśli mam szukać sensu życia, to na pewno nie będzie to dozgonna miłość do drugiego człowieka, bo sam jestem odrębną, samowystarczalną istotą, która może sobie sprawić sama, że życie będzie wyglądać cudownie a rachunek zysków i strat będzie cały czas przeważał po stronie zysków.

3,760 Ostatnio edytowany przez Piegowata'76 (2020-06-18 11:56:46)

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

Stan wyśjciowy - podoba mi się to sformułowanie.
Ja bardzo lubię to poczucie, że mam z kimś fajną bliskość (doszlam do wniosku, że właśnie tego w związku pragnę i po to jest dla mnie związek), jakiej nie ma się z nikim innym, ale nie jest mi to niezbędne do szczęścia. To po prostu jeszcze jedna radość w życiu.

3,761

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
rossanka napisał/a:
Piegowata'76 napisał/a:

...Ale, kurczę, to wcale nie takie trudne ani skomplikowane, złapać telefon i napisać do koleżanki/kolegi: "Hej, co u Ciebie słychać? Masz może ochotę się spotkać, pogadać?". Od pewnej koleżanki nauczyłam się tej prostoty. Ona nie narzeka na brak przyjaciół a tak właśnie robi: dzwoni pogadać, zaprasza na kawę albo proponuje, że sama wpadnie. I zawsze prędzej czy później, ktoś to odwzajemnia.
Ja też tak robię, ale mam czasem skłonności do odpuszczania i potem sama siebie strofuję za zaniedbywanie przyjaciół.
Wiem, jednak, że są, tylko się trochę postarać.

I co chcą się spotkać? Bo z moich (mężatych i dzieciatych) chętna jest jedna (2 razy do roku), z resztą kontakt zerowy, od lat. Stało się tak, że postanowiłam poczekać, nie inicjiwać kontaktu (bo zwykle ja dzwoniłam, pytałam co słychach, proponowałam spotkania). W rezultacie, od tamtego czasu telefon milczy jak zaklęty, żadna nie zadzwoniła ( za wyjątkiem 2, które " przypomniały spbie", ze mogę w czymś pomóc, ale zgoda, pomyślałam, dobre i to , może po tej pomocy kontakt się wznowi - nie wznowił się. I teraz wnosek, że albo mam okropny charakter, żadna nie chce ze mną już trzymać, albo rodzina tak pochłania, że od dekady nie mają czasy nawet smsa wysłać, albo miałam ch... we (za przeproszeniem przyjaźnie. Mam wrażenie, że prawdziwa przyjaźń to może być z partnerem, mężem. Reszta osob ma swoje życie. A sąsiadki - to jest rzadno zainteresowanie, to jest po prostu uprzejmość, wiem , bo mam multum sąsiadek.

To raczej nie jest wina tego, że żadna koleżanka nie chce, tzn. może tak być, ale nie we wszystkich przypadkach. Większość jest pewnie pochłonięta rodziną: przywieźć dzieci, odwieźć, zrobić obiad, posprzątać itp. Mam jedną bliższą znajomą, która ma dziecko (wpadka, jest w moim wieku i studiuje ze mną na roku). Lubimy się, ale widzę ją na kawie nie częściej niż raz na pół roku. Z ostatniej po 3h spotkania musiała uciec, bo trzeba było dziecko odebrać z przedszkola (mąż w pracy). Sama powtarza "Musimy się spotkać", ale no ciężko się umówić. Inne koleżanki to samo- większość ma chłopaków i z nimi spędza czas, nie z koleżankami. Koleżanki dla nich to tylko dodatek. Więc to nie do końca jest nasza wina, że ktoś nie ma czasu. Niektórzy bardzo wcześnie zaczynają wchodzić w dorosłość i na studiach zamiast poznawać ludzi, spełniać marzenia, realizować pasje to już mieszkają z chłopakami/dziewczynami i reszta świata dla nich nie istnieje. Na wakacje wyjeżdżają też tylko z partnerami. A ja mam dopiero trochę ponad 20 lat i już teraz nie ma wielu znajomych, z którymi można by fajnie spędzić czas. Nie chcę nawet myśleć o tym, co będzie się działo koło 30stki. Chyba powinnam przerzucić się na facetów, bo oni może tak nie znikają z powierzchni ziemi jak tylko wejdą w związek

rossanka napisał/a:

Bo tego Ci nic nie zastąpi. Ale robienie czegoś co lubisz, rozwijanie umiejętności też jest dobre, bo własnie rozwijasz swoje umiejętności i uczysz się czegoś nowego. W tym wychodzisz na plus.
W temacie braku partnerki może pomóc tylko nowa partnerka, innej drogi nie ma.
A rozwijać się dalej i uczyć można też będąc w związku, to nic nie przeszkadza. Mądrali będących w udanych związkach nie słuchaj, bo jakoś oni nie palą się do rozwodów i życia w pojedynkę.
Żyj, szukaj, a może nie, nie szukaj, bo jak się szuka na siłę, to tym bardziej się nie znajduje. Jesteś młody, jak jeszcze dbasz o ciało (zw znaczeniu higiena, ubiór, wygląd), a w głowie masz poukładane to prędzej czy później na jakąś trafisz, oby to było prędzej, bo szkoda Twojego czasu na lata zamartwiania.

Dokładnie! Rossanka dobrze mówi. Przecież będąc w związku też się można realizować. Można być szczęśliwym singlem, który marzy kiedyś o związku. Jedno drugiego nie wyklucza.
I fakt, osoby w szczęśliwych związkach mogą nieświadomie mówić rzeczy, które nie do końca są prawdą, ale oni patrzą przez pryzmat związków, więc to troszkę co innego. Najważniejsze to żyć w zgodzie ze sobą. Jeśli ktoś się czuje dobrze w związku to ma prawo chcieć być w związku i gadanie o nauczeniu się życia samemu nie ma tu nic do rzeczy. Jak ktoś coś lubi lub nie to nie da się tej osoby ot tak zmienić

3,762 Ostatnio edytowany przez Piegowata'76 (2020-06-18 13:18:11)

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

Wiadomo, różnie z wolnym czasem, ale przy odrobinie dobrej woli coś się jednak da zrobić. Dziś rano była u mnie na kawie koleżanka, matka dwojga dzieci, kobieta pracująca i prowadząca gospodarstwo na wsi. Posiedziała pół godzinki i fajnie.
Mam też sąsiadkę na podwórku i zawsze kilka razy dziennie mijamy się i wymieniamy parę zdań. A że wystawilam sobie przed dom dwa krzesełka i stolik, czasami mam pod oknem "sabat czarownic", do których dołączam ze swoją kawą wink
Kurde, nie żyjemy na pustyni.
A panien i rozwódek to Wy nie znacie?

A z tym "żadnym zainteresowaniem" to często jest tak, że sami też zainteresowania nie inicjujemy zakładając z góry, że ktoś jest wyłącznie uprzejmy. Mnie się zdarzały głębokie rozmowy nawet z obcą osobą na ławce w parku.

W związek chętnie wejdę, ale jeśli mi źle tu i teraz, to robię coś, by sobie życie polepszyć w takich warunkach jakie mam, a nie pogrążąć się w depresji, bo nie mam faceta.

3,763

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
Piegowata'76 napisał/a:

Wiadomo, różnie z wolnym czasem, ale przy odrobinie dobrej woli coś się jednak da zrobić. Dziś rano była u mnie na kawie koleżanka, matka dwojga dzieci, kobieta pracująca i prowadząca gospodarstwo na wsi. Posiedziała pół godzinki i fajnie.
Mam też sąsiadkę na podwórku i zawsze kilka razy dziennie mijamy się i wymieniamy parę zdań. A że wystawilam sobie przed dom dwa krzesełka i stolik, czasami mam pod oknem "sabat czarownic", do których dołączam ze swoją kawą wink
Kurde, nie żyjemy na pustyni.
A panien i rozwódek to Wy nie znacie?

A z tym "żadnym zainteresowaniem" to często jest tak, że sami też zainteresowania nie inicjujemy zakładając z góry, że ktoś jest wyłącznie uprzejmy. Mnie się zdarzały głębokie rozmowy nawet z obcą osobą na ławce w parku.

zależy od czasu - ja właśnie wpadłem w cykl 65 godzin pracy w tygodniu big_smile
Prawdopodobnie do połowy lipca tak będę miał. Powód niezależny ode mnie, ale robić trzeba. Czas na siebie -brak.
Nawet piwa się wolę w domu napic.

3,764

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

Skoro tak intensywnie pracujesz, to masz jeszcze czas myśleć o samotności? smile
Dobrze, że to przejściowe.
Ludziom nie dogodzi, bez obrazy, bo spotykam też na forum osoby, które narzekają na nudę i nadmiar czasu.

3,765

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
Piegowata'76 napisał/a:

Skoro tak intensywnie pracujesz, to masz jeszcze czas myśleć o samotności? smile
Dobrze, że to przejściowe.
Ludziom nie dogodzi, bez obrazy, bo spotykam też na forum osoby, które narzekają na nudę i nadmiar czasu.

Ja nie muszę myśleć. Mózg sam to robi.
Biologii się nie oszuka. Naturalne potrzeby są.
Wręcz takie sytuacje je wzmacniają.

3,766

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
Piegowata'76 napisał/a:

Stan wyśjciowy - podoba mi się to sformułowanie.
Ja bardzo lubię to poczucie, że mam z kimś fajną bliskość (doszlam do wniosku, że właśnie tego w związku pragnę i po to jest dla mnie związek), jakiej nie ma się z nikim innym, ale nie jest mi to niezbędne do szczęścia. To po prostu jeszcze jedna radość w życiu.

Przecież mówie. Nigdzie nie napisałam, ze druga osoba ma kogoś uszczęśliwieć.

3,767

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
Lucyfer666 napisał/a:

Ja nie muszę myśleć. Mózg sam to robi.
Biologii się nie oszuka. Naturalne potrzeby są.
Wręcz takie sytuacje je wzmacniają.

No, to nie wiem już... Widocznie po prostu każdy ma inaczej.
Naturalne potrzeby snu z powiek mi nie spędzają.
Psychiczne jestem w stanie sama ze sobą przepracować, a na zaspokajanie fizycznych mam niepopularny w społeczeństwie pogląd.

3,768 Ostatnio edytowany przez Lucyfer666 (2020-06-18 13:34:59)

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
Piegowata'76 napisał/a:
Lucyfer666 napisał/a:

Ja nie muszę myśleć. Mózg sam to robi.
Biologii się nie oszuka. Naturalne potrzeby są.
Wręcz takie sytuacje je wzmacniają.

No, to nie wiem już... Widocznie po prostu każdy ma inaczej.
Naturalne potrzeby snu z powiek mi nie spędzają.
Psychiczne jestem w stanie sama ze sobą przepracować, a na zaspokajanie fizycznych mam niepopularny w społeczeństwie pogląd.

Pewnie tak big_smile Choć to, że człowiekiem zaburzonym jestem to oczywista oczywistość.
A spać w miarę wyrabiam 6 godzin regularnie.
Hmm jakie rozwiązania?

3,769

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
Piegowata'76 napisał/a:

Wiadomo, różnie z wolnym czasem, ale przy odrobinie dobrej woli coś się jednak da zrobić. Dziś rano była u mnie na kawie koleżanka, matka dwojga dzieci, kobieta pracująca i prowadząca gospodarstwo na wsi. Posiedziała pół godzinki i fajnie.
Mam też sąsiadkę na podwórku i zawsze kilka razy dziennie mijamy się i wymieniamy parę zdań. A że wystawilam sobie przed dom dwa krzesełka i stolik, czasami mam pod oknem "sabat czarownic", do których dołączam ze swoją kawą wink
Kurde, nie żyjemy na pustyni.
A panien i rozwódek to Wy nie znacie?

A z tym "żadnym zainteresowaniem" to często jest tak, że sami też zainteresowania nie inicjujemy zakładając z góry, że ktoś jest wyłącznie uprzejmy. Mnie się zdarzały głębokie rozmowy nawet z obcą osobą na ławce w parku.

W związek chętnie wejdę, ale jeśli mi źle tu i teraz, to robię coś, by sobie życie polepszyć w takich warunkach jakie mam, a nie pogrążąć się w depresji, bo nie mam faceta.

Może jak ktoś pracuje od godziny do godziny to faktycznie łatwiej się spotkać. Na studiach odpada środek tygodnia, bo po powrocie z uczelni trzeba się uczyć na następny dzień. Do spotkań zostają tylko weekendy, a w weekendy albo część studentów wraca do rodzin, albo właśnie do swoich drugich połówek, więc ciężko jest się tak na dobrą sprawę umówić. Raz się chciałam spotkać z 2 koleżankami z uczelni. W jeden piątek ja nie mogłam, bo miałam lekarza, w inny ona była chora, w kolejny trzeciej coś wypadło. Oczywiście wchodził w grę tylko piątek i to zaraz po zajęciach, bo potem pociąg do domu (to one wracały do domów lub do chłopaków, ja byłam gotowa spotkać się nawet w niedzielę rano). I tak co tydzień. Umawiałyśmy się w końcu chyba miesiąc. Więc nie wiem, czy dobre chęci coś tutaj pomogą.

3,770 Ostatnio edytowany przez Piegowata'76 (2020-06-18 13:38:24)

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
rossanka napisał/a:

Przecież mówie. Nigdzie nie napisałam, ze druga osoba ma kogoś uszczęśliwieć.

O.k. może się trochę zagalopowalam. Ja znowu nie mówię, że ma się samotność uznać za coś wyłącznie cudownego. Ale nie spieprzmy sobie życia zamartwianiem się, że nie ma tego jedynego u boku. Zresztą sama gdzieś wyżej to napisałaś.

Posty [ 3,706 do 3,770 z 8,352 ]

Strony Poprzednia 1 56 57 58 59 60 129 Następna

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Forum Kobiet » SAMOTNOŚĆ » pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

Zobacz popularne tematy :

Mapa strony - Archiwum | Regulamin | Polityka Prywatności



© www.netkobiety.pl 2007-2024