Ale Lady Loka. Niektórzy się do relacji po prostu nie nadają. Im szybciej sobie to uswiadomią tym szybciej będą mogli spożytkować energię na lepsze, z perspektywy rozwoju ich osób, pola.
3,511 2020-05-10 23:57:54
3,512 2020-05-11 00:21:17
Nie Rin. Dokładnie chodziło mi o to, co napisałam. Ty nimi gardzisz. Oni Tobą? Może, nie wiem. Tu piszę z Tobą, nie z nimi, więc nie oceniam ich postawy.
Z Twoich postów leje się Twoje poczucie wyższości nad nimi. A w ten sposób nigdy nie zbudujesz relacji opartej na wzajemności.
No ale ja się z koniem kopać nie będęTwoje życie. Rozkminiaj ile chcesz.
Znerx i właśnie o to chodzi, że niektórzy mają za dużo czasu i rozmyślają nad pierdołami zamiast ten czas na coś lepszego przeznaczyć.
Gardzę nimi, bo im pomagam? No przyznam, że to nowość
Wiele osób mi tutaj kiedyś pisało, że oni mnie tylko wykorzystują, że osoba, przez którą czujemy się źle jest toksyczna i należy urwać kontakt, dla własnego zdrowia psychicznego. Ja kontakt staram się ograniczyć, ale nie urywam, a wiesz czemu? Bo sama kiedyś, w czasach szkolnych miałam okropnego doła. Nie miałam siły żyć. Jak miałam jakieś koleżanki to odsuwały się ode mnie, bo ile można słuchać jęczenia. Nie miałam żadnego wsparcia, nie miałam komu się wygadać. Ratowały mnie fora młodzieżowe, gdzie udzielałam się, to mi dawało poczucie, że nie jestem sama (ludzie tam byli na prawdę kochani). Byłam wtedy wrakiem człowieka i nikomu tego nie życzę, nawet tym, których bardzo nie lubię.
I ja właśnie dlatego nie urywam kontaktu z nimi, bo mniej więcej wiem, jak one się czują. Sama to przechodziłam. Dlatego ja chcę im pomóc chociaż tak, żeby wysłuchać, co mają do powiedzenia, niestety przy okazji cierpi na tym moje zdrowie fizyczne. Piszę, że nie obgaduję nikogo, bo ja im wielokrotnie zwracałam uwagę, żeby poszły do specjalisty (dlatego to nie jest żadne mówienie za plecami), bo ja im nie pomogę, mogę tylko wysłuchać, ewentualnie poradzić, ale ja się na tym nie znam. Mówiłam, żeby się czymś zajęły, bo a nóż pomoże. Powiedziałam nawet, że mam gorsze samopoczucie przez takie gadanie. A one mają to w nosie i dalej mi opowiadają, jakie życie jest okropne. Większość to rozumie i to jest super, ale są jednostki, które licytują, że jakim prawem ja się źle czuję, jak one na pewno mają gorzej.
Jeśli w takim razie gardzę ludźmi, bo chcę im pomóc, to taka pogarda przynajmniej jest pożyteczna
Ja za taką pomoc w czasach szkolnych dałabym wiele, ale nie miałam żadnej koleżanki, która "z pogardą" wysłuchałaby mnie i pocieszyła. Dlatego ja im chciałam dać to, czego ja nie miałam. Bo sama to przeszłam. Problem tylko, że one nie słuchają. Robią co chcą. Ja sama wybieram się do psychoterapeuty, a te dalej iść nie chcą, mimo że są w złym stanie. Czyli nawet nie szanują mojego zdania i czasu, który im poświęcam.
"niektórzy mają za dużo czasu i rozmyślają nad pierdołami zamiast ten czas na coś lepszego przeznaczyć"- to samo napisałam wyżej, powtórzyłam kilka razy, żeby wszyscy zrozumieli, że jak jest za dużo czasu to człowiek zaczyna o głupotach myśleć, dlatego polecam pacę dorywczą: mało godzin, a zawsze trochę kaski+nowi znajomi, to dostałam reprymendę, że gardzę ludźmi, którzy nie pracują na studiach (co najlepsze sama nie pracuję na studiach, o czym też pisałam, tylko dorabiam w wolnym czasie), także jak już coś piszecie, to proszę, zdecydujcie się chociaż na jedną wersję
3,513 2020-05-11 01:52:20
Ale Lady Loka. Niektórzy się do relacji po prostu nie nadają. Im szybciej sobie to uswiadomią tym szybciej będą mogli spożytkować energię na lepsze, z perspektywy rozwoju ich osób, pola.
Sorry wodzu ale to nie jest takie proste.
Nie masz znajomych którzy się "nie nadają", a jednak ktoś na nich leci/są w związku?
3,514 2020-05-11 06:17:35 Ostatnio edytowany przez Lady Loka (2020-05-11 06:18:11)
Ale Lady Loka. Niektórzy się do relacji po prostu nie nadają. Im szybciej sobie to uswiadomią tym szybciej będą mogli spożytkować energię na lepsze, z perspektywy rozwoju ich osób, pola.
No ale Lucuś, rzadko kiedy można spotkać osobę, która nie nadaje się do żadnej relacji. Bo relacje są zawsze. Rodzina nawet. Nie ma ludzi, którzy żyją w pustce.
Rin, to moje zdanie skierowane do Znerxa to o Tobie było. Specjalnie w takiej formie, w jakiej pisałaś wcześniej.
3,515 2020-05-11 11:10:47 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2020-05-11 11:15:35)
Nie wiem po co poświęcać tyle czasu osobie z którą nie czujemy się dobrze, tak jak Ty z tą znajomą. Jak ktoś mnie drażni, unikam.
Ale nigdy nie uznałam kogoś za mało ambitnego, bo to jego życie.
Myślę, że u Ciebie Rin nad głową jest jakiś niewidoczny bat, chyba wszczepiony w domu, który nie pozwala Ci wyluzować i na dodatek nie wyłącza się w stosunku do innych osób.
To chyba przeszkadza się cieszyć życiem i rozprasza.
Nie prace dorywcze, ale medytacja może?
3,516 2020-05-11 12:28:47
Nie wiem po co poświęcać tyle czasu osobie z którą nie czujemy się dobrze, tak jak Ty z tą znajomą. Jak ktoś mnie drażni, unikam.
Ale nigdy nie uznałam kogoś za mało ambitnego, bo to jego życie.
Myślę, że u Ciebie Rin nad głową jest jakiś niewidoczny bat, chyba wszczepiony w domu, który nie pozwala Ci wyluzować i na dodatek nie wyłącza się w stosunku do innych osób.
To chyba przeszkadza się cieszyć życiem i rozprasza.
Nie prace dorywcze, ale medytacja może?
Niby tak, ale serio chciałam tym ludziom pomóc, właśnie przez to, że kiedyś też czułam się bardzo źle i pomocy nie uzyskałam. Fakt jest taki, że cieszę się, że nie stałam się przez to taką zgorzkniałą plującą jadem toksyczną osobą, bo wiem, że niektórzy nie wytrzymują tego napięcia (sama czytałam wypowiedzi takich ludzi, którzy dosłownie nienawidzą wszystkiego, co ich otacza), ja jakoś się sama podniosłam (ucierpiała tylko na tym moja samoocena), ale nie chciałam, żeby ktoś też tak cierpiał, więc współczułam koleżankom. Taki zespół z odbicia po latach szkolnych. Zaniżone poczucie własnej wartości. Chciałam komuś pomóc i tyle, a ktoś to po prostu wykorzystuje, a ja nie umiem się uwolnić. Wytknął mi kiedyś to jeden kolega "Trzeba jej odmówić, szanujmy się", a ja sama bym w życiu się tej dziewczynie nie postawiła. Po prostu nie mam szacunku sama do siebie.
Zastanawiam się, gdzie można poznać ludzi, którzy sami będą pozytywni, z chęcią do życia, bo właśnie tacy nie powodują u mnie pogorszenia nastroju.
I bardzo dobrze, nie należy mówić, czy ktoś jest mało ambitny czy nie, bo to jego życie i jeśli coś straci to na własne życzenie. Poza tym "ambicja" dla każdego znaczy coś innego. Dla jednego to zdobycie Nobla, dla drugiego ukończenie technikum, dla trzeciego założenie własnej firmy. Ważne, żeby robić to, co nam odpowiada i być w tym w miarę dobrym
Z tym batem to prawda. Niestety często w domu moje zdanie nie było brane pod uwagę, albo było lekceważone. Jak miałam problemy to były one umniejszane, bo "masz co jeść, masz co pić, płacimy za twoje korepetycje, więc nie masz prawa mieć depresji, a jak ci źle to idź pobiegaj". Tak więc jak widzę, że ktoś cierpi to po prostu nie mam serca, żeby odmówić, bo sama pamiętam czasy, kiedy tak źle się czułam. Niestety właśnie nie potrafię wyluzować, kompletnie nie potrafię. Jestem już wręcz naiwna. Jednej dziewczynie dałam notatki elektroniczne, za darmo (ja je odkupiłam od starszej koleżanki), wpisywałam ją na wszystkie wykłady, po czym nigdy podziękowała, a następnie kopnęła mnie w tyłek. To już powinno mi dać do zrozumienia. 2 osoby mają mnie wpisane jako Robin Hood (z zastrzeżeniem, że nie zabieram bogatym). Sami sugerowali, że powinnam się ogarnąć i nie być taka miła dla wszystkich. Ale po prostu nie umiem. Boję się, że jak komuś czegoś odmówię, to wrócą czasy szkolne, w których czułam się tak strasznie sama.
Rin, to moje zdanie skierowane do Znerxa to o Tobie było. Specjalnie w takiej formie, w jakiej pisałaś wcześniej.
Tak wiem, śmiesznie to brzmiało, bo wcześniej dyskutowałaś, że dorabianie na studiach to coś złego
A ja nie uważam tego ani za nic dobrego ani za nic złego, niech każdy robi to co zechce.
Kompletnie nie zrozumiałaś tego, co napisałam, ale już to tłumaczyłam, nie chcę się powtarzać.
3,517 2020-05-11 12:36:56 Ostatnio edytowany przez Lucyfer666 (2020-05-11 12:37:58)
Lucyfer666 napisał/a:Ale Lady Loka. Niektórzy się do relacji po prostu nie nadają. Im szybciej sobie to uswiadomią tym szybciej będą mogli spożytkować energię na lepsze, z perspektywy rozwoju ich osób, pola.
Sorry wodzu ale to nie jest takie proste.
Nie masz znajomych którzy się "nie nadają", a jednak ktoś na nich leci/są w związku?
Pewnie, że znam... i znam to, jak się owe związki kończą
Lucyfer666 napisał/a:Ale Lady Loka. Niektórzy się do relacji po prostu nie nadają. Im szybciej sobie to uswiadomią tym szybciej będą mogli spożytkować energię na lepsze, z perspektywy rozwoju ich osób, pola.
No ale Lucuś, rzadko kiedy można spotkać osobę, która nie nadaje się do żadnej relacji. Bo relacje są zawsze. Rodzina nawet. Nie ma ludzi, którzy żyją w pustce.
Rin, to moje zdanie skierowane do Znerxa to o Tobie było. Specjalnie w takiej formie, w jakiej pisałaś wcześniej.
Panno Lady Loka, dobrze wiesz co miałem na myśli
3,518 2020-05-11 12:52:24
Lady Loka napisał/a:Lucyfer666 napisał/a:Ale Lady Loka. Niektórzy się do relacji po prostu nie nadają. Im szybciej sobie to uswiadomią tym szybciej będą mogli spożytkować energię na lepsze, z perspektywy rozwoju ich osób, pola.
No ale Lucuś, rzadko kiedy można spotkać osobę, która nie nadaje się do żadnej relacji. Bo relacje są zawsze. Rodzina nawet. Nie ma ludzi, którzy żyją w pustce.
Rin, to moje zdanie skierowane do Znerxa to o Tobie było. Specjalnie w takiej formie, w jakiej pisałaś wcześniej.
Panno Lady Loka, dobrze wiesz co miałem na myśli
Wiem, tylko dalej podtrzymuję nie każdy nadaje się do bycia w związku. Ale do relacji przyjacielskich? Przecież to jest coś, czego uczysz się od pierwszych momentów życia. To jest coś, co powinni zaobserwować rodzice. Jeżeli widzą, że dziecko jest w podstawówce i nie nawiązuje relacji towarzyskich, to rodzice powinni skonsultować to z pedagogiem i psychologiem dziecięcym, bo to po prostu nie jest normalne.
Nie da się w społeczeństwie żyć w pustce. Relacje otaczają nas wszędzie. Nawet jak ktoś jest gburem i na wszystkich warczy to dalej są to jakieś relacje, które się nawiązuje. Lepsze lub gorsze.
I tutaj jest pytanie, bo wiadomo, że można się skupić na rozwoju zamiast na tworzeniu związku. Ale czy można olać całkowicie znajomości i przyjaźnie i spędzić ten czas na rozwijaniu siebie w ten sam sposób? Nie wiem. Szczerze nie wiem. Nie wiem czy człowiek psychicznie jest w stanie coś takiego wytrzymać no i w dalszym ciągu do wielu pasji potrzeba innych ludzi, z którymi w trakcie nauki tworzy się relacje.
3,519 2020-05-11 13:10:46 Ostatnio edytowany przez bagienni_k (2020-05-11 13:11:31)
Może jest taki odsetek ludzi, którzy wolą się zamknąć w czterech ścianach i do nikogo się nie odzywać - czują się z tym dobrze( w swoim przekonaniu) i nie chcą wyjść ze swojej strefy komfortu. Gorzej, jeśli komuś wydaje się, że jest towarzyski, szuka prawie na siłę ludzi, aby nawiązywać znajomości, a jednak wszyscy od niego stronią, bo jest coś, co w takiej osobie nas odrzuca.
Co do pasji czy zainteresowań, to wydaje mi się, że istniej takie przeświadczenie, iż pasja to musi być coś niezwykłego, nietypowego lub wzniosłego, bo na pewne, wydawało by się przeciętne aktywności, ludzie patrzą jak na normalność. Istnieją określone czynności, które uchodzą powszechnie za takie zwykłe, przeciętne, dlatego nikt się specjalnie nie dziwi, kiedy słyszy od drugiej osoby:" lubię czytać i jeździć na rowerze", "kocham siłownie, basen i dobrą muzykę", "lubię koty", uwielbiam gotować" itp Owszem nawet drobne czynności sprawiają radość, ale w oczach rozmówcy nie są czymś niezwykłym. Dopiero jak wspomni się np o wspinaczce, żeglarstwie, wędkarstwie czy wyścigach samochodowych robi się ciekawiej
Są też aktywności, które wydają się normalne, a nie wszyscy je potrafią wykonywać czy w nich gustują: u mnie jest tak z pływaniem - ledwo co się utrzymuję na wodzie, ale przez całe życie nie zauważyłem, żeby przebywanie w wodzie dawało mi jakiekolwiek korzyści a tym bardziej emocje, oprócz bycia czystym czy schłodzenia się w upalny dzień Na basenie byłem w swoim życiu 5 razy i mnie jakoś ten klimat chlorowanej wody i wrzeszczącego tłumu odrzuca. Mając kiedyś do wyboru przepłynięcie kajakiem(!) 3 km, gdzie bagaż można załadować do specjalnego luku, wolałem tą samą trasę przejść lądem z obładowanym plecakiem, zalewając się potem, ale grunt, że na twardym gruncie
Biegać, jeździć, chodzić - OK ale pływanie - nie dziękuję!
3,520 2020-05-11 15:07:18
Lucyfer666 napisał/a:Lady Loka napisał/a:No ale Lucuś, rzadko kiedy można spotkać osobę, która nie nadaje się do żadnej relacji. Bo relacje są zawsze. Rodzina nawet. Nie ma ludzi, którzy żyją w pustce.
Rin, to moje zdanie skierowane do Znerxa to o Tobie było. Specjalnie w takiej formie, w jakiej pisałaś wcześniej.
Panno Lady Loka, dobrze wiesz co miałem na myśli
Wiem, tylko dalej podtrzymuję
nie każdy nadaje się do bycia w związku. Ale do relacji przyjacielskich? Przecież to jest coś, czego uczysz się od pierwszych momentów życia. To jest coś, co powinni zaobserwować rodzice. Jeżeli widzą, że dziecko jest w podstawówce i nie nawiązuje relacji towarzyskich, to rodzice powinni skonsultować to z pedagogiem i psychologiem dziecięcym, bo to po prostu nie jest normalne.
Nie da się w społeczeństwie żyć w pustce. Relacje otaczają nas wszędzie. Nawet jak ktoś jest gburem i na wszystkich warczy to dalej są to jakieś relacje, które się nawiązuje. Lepsze lub gorsze.I tutaj jest pytanie, bo wiadomo, że można się skupić na rozwoju zamiast na tworzeniu związku. Ale czy można olać całkowicie znajomości i przyjaźnie i spędzić ten czas na rozwijaniu siebie w ten sam sposób? Nie wiem. Szczerze nie wiem. Nie wiem czy człowiek psychicznie jest w stanie coś takiego wytrzymać no i w dalszym ciągu do wielu pasji potrzeba innych ludzi, z którymi w trakcie nauki tworzy się relacje.
Według mnie nie da się żyć w całkowitej pustce, bez nawet jakichkolwiek znajomych. Nawet takich, z którymi na kawę od czasu do czasu wyskoczysz. Praktycznie w każdym artykule napisanym przez psychologów specjaliści podkreślają, że nawet największy introwertyk potrzebuje czasem drugiej osoby.
Są rodzice, co nie dbają o relacje dzieci z rówieśnikami. Moi tacy właśnie byli. Opiszę tu, dlaczego, ale to trochę takie użalanie się, więc jak nie chcesz czytać to najwyżej przejdź dalej.
Rodzice uczyli mnie, że mam być niezależna, że wszyscy dookoła są fałszywi, że mam się nie zwierzać żadnej koleżance z niczego. O żadnym psychologu nie było mowy (mimo, że w liceum prosiłam o to).
Jak byłam mała, tak do 12 roku życia to bawiłam się sama, ewentualnie z siostrą i to mi wystarczało, jednak od gimnazjum człowiek chciał wreszcie odciąć się choć trochę od rodziców, uniezależnić choćby psychicznie, znaleźć znajomych. Jakiś tam znajomych miałam, ale nie było to nic bliskiego.
I niestety też przez to, że rodzice mnie często blokowali. Narzucili mi bardzo dużo obowiązków. Nie będę tu się rozpisywać, bo dużo by tego było, ale jakbym miała powiedzieć, jak wspominam okres szkolny, to bym powiedziała "obowiązki, obowiązki, obowiązki". Może 3 pierwsze lata podstawówki były spokojne, bo byłam dzieckiem, ale jak już miałam te 10-11 lat to się zaczęło posyłanie na korepetycje, zajęcia dodatkowe (pływanie, jazda konna), które mnie kompletnie nie interesowały, a to, co było moi marzeniem (interesowałam się motoryzacją, kochałam motory, wiedziałam o nich dużo, ale o żadnym prawku nawet na motorower nie było mowy)- było to olewane i bagatelizowane. Np. trenowałam pływanie, mimo że tego nie lubiłam, stawianie się nic nie dawało. Na przełomie gimnazjum/liceum chciałam odpuścić jeden sobotni trening jazdy konnej, żeby jechać z koleżankami nad rzekę. Dostałam zakaz i przemówienie, że "co ty się będziesz z jakimiś głupimi koleżankami łazić bez celu, skoro my tak dbamy o twoje umiejętności i płacimy za to niemało". Taki terror miałam od końca podstawówki aż do momentu wyjazdu na studia. W połowie liceum, gdy miałam 17 lat koleżanka chciała zgromadzić grupkę ludzi na koncert znanej osoby, która akurat przyjechała niedaleko nas (i to prawie za darmo wstęp był). Bardzo chciałam jechać i cieszyłam się, ale rodzice powiedzieli, że zapowiadali deszcze, więc gdzie ja tam będę moknąć, a poza tym ciocia Basia ma urodziny, więc muszę jechać z nimi. I tak, zamiast z rówieśnikami na koncert to jako 18 latka zmuszona byłam jechać do 65-letniej cioci i siedzieć tam razem z rodzicami i jej równie "młodymi" koleżankami. Po południu faktycznie się rozpadało, mama powiedziała "Widzisz? Zmokłabyś", a ja wolałabym moknąć ze znajomymi niż siedzieć w gronie samych starszych ludzi. Można by powiedzieć, że powinnam się postawić i pokłócić. Niestety jak wspominałam moi rodzice byli zawsze dosyć konserwatywni. Potrafili na mnie krzyczeć, jak coś źle zrobiłam lub nie po ich myśli, jak im to wypomniałam to zaprzeczali mówiąc, że oni do niczego mnie nie zmuszają. Rozmowy z nimi nic nie dawały, bo oni zawsze stawiali na swoim. Mogłabym się z nimi pokłócić, ale przez depresję wszystko mi było obojętne, byłam pozbawiona emocji, a kłótnia z nimi by tylko pogorszyła moje samopoczucie. Moi kuzyni, którzy znają moich rodziców sugerowali mi, że współczują mi, bo na pewno mam ciężko w domu (sami średnio lubią moich rodziców).
Ja wiem, że rodzice chcieli dla mnie jak najlepiej, bo mnie kochają, ale nie zdawali sobie sprawy, że mnie tym tylko skrzywdzili. Chcieli sobie zrobić idealne dziecko, które jest kulturalne, dobrze się uczy, ma milion zajęć dodatkowych (oczywiście żadnych imprez w liceum, żadnych chłopaków, bo "za wcześnie", a po studiach najlepiej ślub i dzieci, ślub obowiązkowo z wykształconym, przystojnym facetem, którego oni najlepiej zaakceptują). Szkoda tylko, że przez to byłam wrakiem człowieka i nie chciało mi się żyć. Czasem nawet żałowałam, że oni tak się mną przejmowali i tak o mnie "dbali" wysyłając na różne zajęcia, a nie mieli na mnie wywalone, bo wtedy mogłabym robić to, na co mam ochotę (mam kilku takich znajomych i oni byli szczęśliwsi niż ja przymuszana do czegoś).
Poszłam na studia i okazało się, że nie potrafię wyrażać swojej opinii (bo w domu albo krytykowali albo wyśmiewali lub co gorsza nawet ochrzaniali, jeśli powiedziałam coś wbrew ich widzimisie przy innych ludziach), nie wyrażałam emocji (bo przecież według rodziny nie można dać komuś odczuć, że jesteśmy np. smutni, bo na pewno nas przez to wyśmieją), miałam problemy nawet z mówieniem (w domu nikt mnie nie słuchał, musiałam wręcz krzyczeć, żeby coś powiedzieć, więc byłam zdziwiona, że ktoś mnie słucha).
Z jednej strony kocham moich rodziców, bo wiem, że oni też mnie kochają i im bardzo na mnie zależy, ale jeśli mam być szczera, to ja nie miałam dzieciństwa. Jakby ktoś się mnie zapytał, jak wspominam lata szkolne, lata dorastania to bym powiedziała "nauka, stres, smutek, obowiązki". Jedyne co mi bardzo pomagało, przez co nie oszalałam i nie zgorzkniałam to różne blogi, artykuły psychologiczne, a szczególnie fora młodzieżowe, na których się udzielałam, gadałam z ludźmi, pomagałam, ktoś pomagał mi. Dzięki temu nie zrobiłam nic głupiego
Co najlepsze kiedyś stwierdzili, że jestem uzależniona od internetu, więc dostałam szlaban na komputer
Także ja mam 23 lata, a czuję się, jakbym już przeżyła życie. Bo gdybym miała szkołę i inne obowiązki, ale też odskocznię w postaci cotygodniowych spotkań ze znajomymi czy chłopakiem to też by nie było źle, ale ja miałam tylko to, co narzucili mi rodzice oraz hejt na rówieśników. Widywałam się poza szkołą z ludźmi np. 4 razy w ciągu roku, może 5. To jest bardzo mało
Dopiero poszłam na studia, rzuciłam wszystkie zajęcia, które wymyślili rodzice, zaczęłam poznawać ludzi i już mi zdecydowanie lepiej, jednak czuję ogromny żal i smutek, że nie mam doświadczenia w relacjach z ludźmi przez to. Jak czasem w filmie czy książce pokazują nastolatków, którzy spotykają się z rówieśnikami (tak regularnie), umawiają się na randki to czuję po prostu smutek.
Dlatego dla mnie tylko psychoterapeuta jako ostatnia deska ratunku, bo nie wiem, czy samemu da się z tego wyjść, ale przeszłości nie zmienię, czasu nie cofnę, muszę żyć dalej, jednak ta przeszłość ma bardzo duży wpływ na teraźniejszość. Rodzice oczywiście uważają, że tyle się dla mnie poświęcali, że nie mam prawa mieć żadnej depresji i tylko wymyślam, ale ja niestety chciałabym wymyślać.
Dlatego ja teraz na studiach często wręcz naiwnie pomagam ludziom, jestem dla nich miła, bo boję się, że zamienię się w swoich rodziców z konserwatywnymi poglądami. A chcę być ich przeciwieństwem
Takie gorzkie żale, ale chciałam pokazać, że są rodzice, którzy wcale nie uważają znajomych za potrzebnych w rozwoju dziecka. Jakbym ja powiedziała, że nie mam znajomych i chcę iść z tym do psychologa czy pedagoga szkolnego, to by mnie wyśmiali, ale nie przeszkadzało im wpisanie mnie na 50 rzeczy dodatkowych, których nie znosiłam, bo to już według nich było okej
3,521 2020-05-15 09:38:04
Lady Loka napisał/a:Lucyfer666 napisał/a:Panno Lady Loka, dobrze wiesz co miałem na myśli
Wiem, tylko dalej podtrzymuję
nie każdy nadaje się do bycia w związku. Ale do relacji przyjacielskich? Przecież to jest coś, czego uczysz się od pierwszych momentów życia. To jest coś, co powinni zaobserwować rodzice. Jeżeli widzą, że dziecko jest w podstawówce i nie nawiązuje relacji towarzyskich, to rodzice powinni skonsultować to z pedagogiem i psychologiem dziecięcym, bo to po prostu nie jest normalne.
Nie da się w społeczeństwie żyć w pustce. Relacje otaczają nas wszędzie. Nawet jak ktoś jest gburem i na wszystkich warczy to dalej są to jakieś relacje, które się nawiązuje. Lepsze lub gorsze.I tutaj jest pytanie, bo wiadomo, że można się skupić na rozwoju zamiast na tworzeniu związku. Ale czy można olać całkowicie znajomości i przyjaźnie i spędzić ten czas na rozwijaniu siebie w ten sam sposób? Nie wiem. Szczerze nie wiem. Nie wiem czy człowiek psychicznie jest w stanie coś takiego wytrzymać no i w dalszym ciągu do wielu pasji potrzeba innych ludzi, z którymi w trakcie nauki tworzy się relacje.
Według mnie nie da się żyć w całkowitej pustce, bez nawet jakichkolwiek znajomych. Nawet takich, z którymi na kawę od czasu do czasu wyskoczysz. Praktycznie w każdym artykule napisanym przez psychologów specjaliści podkreślają, że nawet największy introwertyk potrzebuje czasem drugiej osoby.
Są rodzice, co nie dbają o relacje dzieci z rówieśnikami. Moi tacy właśnie byli. Opiszę tu, dlaczego, ale to trochę takie użalanie się, więc jak nie chcesz czytać to najwyżej przejdź dalej.Rodzice uczyli mnie, że mam być niezależna, że wszyscy dookoła są fałszywi, że mam się nie zwierzać żadnej koleżance z niczego. O żadnym psychologu nie było mowy (mimo, że w liceum prosiłam o to).
Jak byłam mała, tak do 12 roku życia to bawiłam się sama, ewentualnie z siostrą i to mi wystarczało, jednak od gimnazjum człowiek chciał wreszcie odciąć się choć trochę od rodziców, uniezależnić choćby psychicznie, znaleźć znajomych. Jakiś tam znajomych miałam, ale nie było to nic bliskiego.
I niestety też przez to, że rodzice mnie często blokowali. Narzucili mi bardzo dużo obowiązków. Nie będę tu się rozpisywać, bo dużo by tego było, ale jakbym miała powiedzieć, jak wspominam okres szkolny, to bym powiedziała "obowiązki, obowiązki, obowiązki". Może 3 pierwsze lata podstawówki były spokojne, bo byłam dzieckiem, ale jak już miałam te 10-11 lat to się zaczęło posyłanie na korepetycje, zajęcia dodatkowe (pływanie, jazda konna), które mnie kompletnie nie interesowały, a to, co było moi marzeniem (interesowałam się motoryzacją, kochałam motory, wiedziałam o nich dużo, ale o żadnym prawku nawet na motorower nie było mowy)- było to olewane i bagatelizowane. Np. trenowałam pływanie, mimo że tego nie lubiłam, stawianie się nic nie dawało. Na przełomie gimnazjum/liceum chciałam odpuścić jeden sobotni trening jazdy konnej, żeby jechać z koleżankami nad rzekę. Dostałam zakaz i przemówienie, że "co ty się będziesz z jakimiś głupimi koleżankami łazić bez celu, skoro my tak dbamy o twoje umiejętności i płacimy za to niemało". Taki terror miałam od końca podstawówki aż do momentu wyjazdu na studia. W połowie liceum, gdy miałam 17 lat koleżanka chciała zgromadzić grupkę ludzi na koncert znanej osoby, która akurat przyjechała niedaleko nas (i to prawie za darmo wstęp był). Bardzo chciałam jechać i cieszyłam się, ale rodzice powiedzieli, że zapowiadali deszcze, więc gdzie ja tam będę moknąć, a poza tym ciocia Basia ma urodziny, więc muszę jechać z nimi. I tak, zamiast z rówieśnikami na koncert to jako 18 latka zmuszona byłam jechać do 65-letniej cioci i siedzieć tam razem z rodzicami i jej równie "młodymi" koleżankami. Po południu faktycznie się rozpadało, mama powiedziała "Widzisz? Zmokłabyś", a ja wolałabym moknąć ze znajomymi niż siedzieć w gronie samych starszych ludzi. Można by powiedzieć, że powinnam się postawić i pokłócić. Niestety jak wspominałam moi rodzice byli zawsze dosyć konserwatywni. Potrafili na mnie krzyczeć, jak coś źle zrobiłam lub nie po ich myśli, jak im to wypomniałam to zaprzeczali mówiąc, że oni do niczego mnie nie zmuszają. Rozmowy z nimi nic nie dawały, bo oni zawsze stawiali na swoim. Mogłabym się z nimi pokłócić, ale przez depresję wszystko mi było obojętne, byłam pozbawiona emocji, a kłótnia z nimi by tylko pogorszyła moje samopoczucie. Moi kuzyni, którzy znają moich rodziców sugerowali mi, że współczują mi, bo na pewno mam ciężko w domu (sami średnio lubią moich rodziców).
Ja wiem, że rodzice chcieli dla mnie jak najlepiej, bo mnie kochają, ale nie zdawali sobie sprawy, że mnie tym tylko skrzywdzili. Chcieli sobie zrobić idealne dziecko, które jest kulturalne, dobrze się uczy, ma milion zajęć dodatkowych (oczywiście żadnych imprez w liceum, żadnych chłopaków, bo "za wcześnie", a po studiach najlepiej ślub i dzieci, ślub obowiązkowo z wykształconym, przystojnym facetem, którego oni najlepiej zaakceptują). Szkoda tylko, że przez to byłam wrakiem człowieka i nie chciało mi się żyć. Czasem nawet żałowałam, że oni tak się mną przejmowali i tak o mnie "dbali" wysyłając na różne zajęcia, a nie mieli na mnie wywalone, bo wtedy mogłabym robić to, na co mam ochotę (mam kilku takich znajomych i oni byli szczęśliwsi niż ja przymuszana do czegoś).
Poszłam na studia i okazało się, że nie potrafię wyrażać swojej opinii (bo w domu albo krytykowali albo wyśmiewali lub co gorsza nawet ochrzaniali, jeśli powiedziałam coś wbrew ich widzimisie przy innych ludziach), nie wyrażałam emocji (bo przecież według rodziny nie można dać komuś odczuć, że jesteśmy np. smutni, bo na pewno nas przez to wyśmieją), miałam problemy nawet z mówieniem (w domu nikt mnie nie słuchał, musiałam wręcz krzyczeć, żeby coś powiedzieć, więc byłam zdziwiona, że ktoś mnie słucha).
Z jednej strony kocham moich rodziców, bo wiem, że oni też mnie kochają i im bardzo na mnie zależy, ale jeśli mam być szczera, to ja nie miałam dzieciństwa. Jakby ktoś się mnie zapytał, jak wspominam lata szkolne, lata dorastania to bym powiedziała "nauka, stres, smutek, obowiązki". Jedyne co mi bardzo pomagało, przez co nie oszalałam i nie zgorzkniałam to różne blogi, artykuły psychologiczne, a szczególnie fora młodzieżowe, na których się udzielałam, gadałam z ludźmi, pomagałam, ktoś pomagał mi. Dzięki temu nie zrobiłam nic głupiego
Co najlepsze kiedyś stwierdzili, że jestem uzależniona od internetu, więc dostałam szlaban na komputerTakże ja mam 23 lata, a czuję się, jakbym już przeżyła życie. Bo gdybym miała szkołę i inne obowiązki, ale też odskocznię w postaci cotygodniowych spotkań ze znajomymi czy chłopakiem to też by nie było źle, ale ja miałam tylko to, co narzucili mi rodzice oraz hejt na rówieśników. Widywałam się poza szkołą z ludźmi np. 4 razy w ciągu roku, może 5. To jest bardzo mało
Dopiero poszłam na studia, rzuciłam wszystkie zajęcia, które wymyślili rodzice, zaczęłam poznawać ludzi i już mi zdecydowanie lepiej, jednak czuję ogromny żal i smutek, że nie mam doświadczenia w relacjach z ludźmi przez to. Jak czasem w filmie czy książce pokazują nastolatków, którzy spotykają się z rówieśnikami (tak regularnie), umawiają się na randki to czuję po prostu smutek.Dlatego dla mnie tylko psychoterapeuta jako ostatnia deska ratunku, bo nie wiem, czy samemu da się z tego wyjść, ale przeszłości nie zmienię, czasu nie cofnę, muszę żyć dalej, jednak ta przeszłość ma bardzo duży wpływ na teraźniejszość. Rodzice oczywiście uważają, że tyle się dla mnie poświęcali, że nie mam prawa mieć żadnej depresji i tylko wymyślam, ale ja niestety chciałabym wymyślać.
Dlatego ja teraz na studiach często wręcz naiwnie pomagam ludziom, jestem dla nich miła, bo boję się, że zamienię się w swoich rodziców z konserwatywnymi poglądami. A chcę być ich przeciwieństwem
Takie gorzkie żale, ale chciałam pokazać, że są rodzice, którzy wcale nie uważają znajomych za potrzebnych w rozwoju dziecka. Jakbym ja powiedziała, że nie mam znajomych i chcę iść z tym do psychologa czy pedagoga szkolnego, to by mnie wyśmiali, ale nie przeszkadzało im wpisanie mnie na 50 rzeczy dodatkowych, których nie znosiłam, bo to już według nich było okej
I tak wlasnie wyglada lancuszek problemow.
Twoi rodzice traktowali Ciebie w sposob patologiczny -> Ty w celu przetrwania musialas sie dopasowac czyli pozbyc sie czesci siebie -> Teraz zamiast starac sie odzyskac ta czesc Ciebie utracona wtedy, Ty chcesz byc inna od rodzicow -> wyksztalcaja sie i utwierdzaja sie u Ciebie mechanizmy obronne. Przez mechanizmy obronne mam na mysli te metody, ktorymi sobie radzisz z tym do czego nagieli Cie rodzice. Czyli np to bycie przesadnie mila i uczynna. -> Ty nawet nie widzisz, ze bierzesz udzial w dalszym zduszeniu siebie samej tymi sposobami
I wtedy gdybys Ty miala dzieci, to Twoj mechanizm ochronny wywolalby u dzieci z kolei ich problemy i one stworzylyby wlasny mechanizm, wlasna zbroje i tak dalej i tak dalej.
Musisz lancuszek przerwac. Bo tak dlugo jak dlugo Twoje zachowanie bedzie w odpowiedzi na zachowanie rodzicow (nie chce byc taka jak oni) lub w odpowiedzi na dziecinstwo to bedziesz bladzic we mgle.
To co Ty robisz w zyciu to nie jest 'action' tylko 'reaction'
3,522 2020-05-15 15:49:15
Rin Trine napisał/a:Lady Loka napisał/a:Wiem, tylko dalej podtrzymuję
nie każdy nadaje się do bycia w związku. Ale do relacji przyjacielskich? Przecież to jest coś, czego uczysz się od pierwszych momentów życia. To jest coś, co powinni zaobserwować rodzice. Jeżeli widzą, że dziecko jest w podstawówce i nie nawiązuje relacji towarzyskich, to rodzice powinni skonsultować to z pedagogiem i psychologiem dziecięcym, bo to po prostu nie jest normalne.
Nie da się w społeczeństwie żyć w pustce. Relacje otaczają nas wszędzie. Nawet jak ktoś jest gburem i na wszystkich warczy to dalej są to jakieś relacje, które się nawiązuje. Lepsze lub gorsze.I tutaj jest pytanie, bo wiadomo, że można się skupić na rozwoju zamiast na tworzeniu związku. Ale czy można olać całkowicie znajomości i przyjaźnie i spędzić ten czas na rozwijaniu siebie w ten sam sposób? Nie wiem. Szczerze nie wiem. Nie wiem czy człowiek psychicznie jest w stanie coś takiego wytrzymać no i w dalszym ciągu do wielu pasji potrzeba innych ludzi, z którymi w trakcie nauki tworzy się relacje.
Według mnie nie da się żyć w całkowitej pustce, bez nawet jakichkolwiek znajomych. Nawet takich, z którymi na kawę od czasu do czasu wyskoczysz. Praktycznie w każdym artykule napisanym przez psychologów specjaliści podkreślają, że nawet największy introwertyk potrzebuje czasem drugiej osoby.
Są rodzice, co nie dbają o relacje dzieci z rówieśnikami. Moi tacy właśnie byli. Opiszę tu, dlaczego, ale to trochę takie użalanie się, więc jak nie chcesz czytać to najwyżej przejdź dalej.Rodzice uczyli mnie, że mam być niezależna, że wszyscy dookoła są fałszywi, że mam się nie zwierzać żadnej koleżance z niczego. O żadnym psychologu nie było mowy (mimo, że w liceum prosiłam o to).
Jak byłam mała, tak do 12 roku życia to bawiłam się sama, ewentualnie z siostrą i to mi wystarczało, jednak od gimnazjum człowiek chciał wreszcie odciąć się choć trochę od rodziców, uniezależnić choćby psychicznie, znaleźć znajomych. Jakiś tam znajomych miałam, ale nie było to nic bliskiego.
I niestety też przez to, że rodzice mnie często blokowali. Narzucili mi bardzo dużo obowiązków. Nie będę tu się rozpisywać, bo dużo by tego było, ale jakbym miała powiedzieć, jak wspominam okres szkolny, to bym powiedziała "obowiązki, obowiązki, obowiązki". Może 3 pierwsze lata podstawówki były spokojne, bo byłam dzieckiem, ale jak już miałam te 10-11 lat to się zaczęło posyłanie na korepetycje, zajęcia dodatkowe (pływanie, jazda konna), które mnie kompletnie nie interesowały, a to, co było moi marzeniem (interesowałam się motoryzacją, kochałam motory, wiedziałam o nich dużo, ale o żadnym prawku nawet na motorower nie było mowy)- było to olewane i bagatelizowane. Np. trenowałam pływanie, mimo że tego nie lubiłam, stawianie się nic nie dawało. Na przełomie gimnazjum/liceum chciałam odpuścić jeden sobotni trening jazdy konnej, żeby jechać z koleżankami nad rzekę. Dostałam zakaz i przemówienie, że "co ty się będziesz z jakimiś głupimi koleżankami łazić bez celu, skoro my tak dbamy o twoje umiejętności i płacimy za to niemało". Taki terror miałam od końca podstawówki aż do momentu wyjazdu na studia. W połowie liceum, gdy miałam 17 lat koleżanka chciała zgromadzić grupkę ludzi na koncert znanej osoby, która akurat przyjechała niedaleko nas (i to prawie za darmo wstęp był). Bardzo chciałam jechać i cieszyłam się, ale rodzice powiedzieli, że zapowiadali deszcze, więc gdzie ja tam będę moknąć, a poza tym ciocia Basia ma urodziny, więc muszę jechać z nimi. I tak, zamiast z rówieśnikami na koncert to jako 18 latka zmuszona byłam jechać do 65-letniej cioci i siedzieć tam razem z rodzicami i jej równie "młodymi" koleżankami. Po południu faktycznie się rozpadało, mama powiedziała "Widzisz? Zmokłabyś", a ja wolałabym moknąć ze znajomymi niż siedzieć w gronie samych starszych ludzi. Można by powiedzieć, że powinnam się postawić i pokłócić. Niestety jak wspominałam moi rodzice byli zawsze dosyć konserwatywni. Potrafili na mnie krzyczeć, jak coś źle zrobiłam lub nie po ich myśli, jak im to wypomniałam to zaprzeczali mówiąc, że oni do niczego mnie nie zmuszają. Rozmowy z nimi nic nie dawały, bo oni zawsze stawiali na swoim. Mogłabym się z nimi pokłócić, ale przez depresję wszystko mi było obojętne, byłam pozbawiona emocji, a kłótnia z nimi by tylko pogorszyła moje samopoczucie. Moi kuzyni, którzy znają moich rodziców sugerowali mi, że współczują mi, bo na pewno mam ciężko w domu (sami średnio lubią moich rodziców).
Ja wiem, że rodzice chcieli dla mnie jak najlepiej, bo mnie kochają, ale nie zdawali sobie sprawy, że mnie tym tylko skrzywdzili. Chcieli sobie zrobić idealne dziecko, które jest kulturalne, dobrze się uczy, ma milion zajęć dodatkowych (oczywiście żadnych imprez w liceum, żadnych chłopaków, bo "za wcześnie", a po studiach najlepiej ślub i dzieci, ślub obowiązkowo z wykształconym, przystojnym facetem, którego oni najlepiej zaakceptują). Szkoda tylko, że przez to byłam wrakiem człowieka i nie chciało mi się żyć. Czasem nawet żałowałam, że oni tak się mną przejmowali i tak o mnie "dbali" wysyłając na różne zajęcia, a nie mieli na mnie wywalone, bo wtedy mogłabym robić to, na co mam ochotę (mam kilku takich znajomych i oni byli szczęśliwsi niż ja przymuszana do czegoś).
Poszłam na studia i okazało się, że nie potrafię wyrażać swojej opinii (bo w domu albo krytykowali albo wyśmiewali lub co gorsza nawet ochrzaniali, jeśli powiedziałam coś wbrew ich widzimisie przy innych ludziach), nie wyrażałam emocji (bo przecież według rodziny nie można dać komuś odczuć, że jesteśmy np. smutni, bo na pewno nas przez to wyśmieją), miałam problemy nawet z mówieniem (w domu nikt mnie nie słuchał, musiałam wręcz krzyczeć, żeby coś powiedzieć, więc byłam zdziwiona, że ktoś mnie słucha).
Z jednej strony kocham moich rodziców, bo wiem, że oni też mnie kochają i im bardzo na mnie zależy, ale jeśli mam być szczera, to ja nie miałam dzieciństwa. Jakby ktoś się mnie zapytał, jak wspominam lata szkolne, lata dorastania to bym powiedziała "nauka, stres, smutek, obowiązki". Jedyne co mi bardzo pomagało, przez co nie oszalałam i nie zgorzkniałam to różne blogi, artykuły psychologiczne, a szczególnie fora młodzieżowe, na których się udzielałam, gadałam z ludźmi, pomagałam, ktoś pomagał mi. Dzięki temu nie zrobiłam nic głupiego
Co najlepsze kiedyś stwierdzili, że jestem uzależniona od internetu, więc dostałam szlaban na komputerTakże ja mam 23 lata, a czuję się, jakbym już przeżyła życie. Bo gdybym miała szkołę i inne obowiązki, ale też odskocznię w postaci cotygodniowych spotkań ze znajomymi czy chłopakiem to też by nie było źle, ale ja miałam tylko to, co narzucili mi rodzice oraz hejt na rówieśników. Widywałam się poza szkołą z ludźmi np. 4 razy w ciągu roku, może 5. To jest bardzo mało
Dopiero poszłam na studia, rzuciłam wszystkie zajęcia, które wymyślili rodzice, zaczęłam poznawać ludzi i już mi zdecydowanie lepiej, jednak czuję ogromny żal i smutek, że nie mam doświadczenia w relacjach z ludźmi przez to. Jak czasem w filmie czy książce pokazują nastolatków, którzy spotykają się z rówieśnikami (tak regularnie), umawiają się na randki to czuję po prostu smutek.Dlatego dla mnie tylko psychoterapeuta jako ostatnia deska ratunku, bo nie wiem, czy samemu da się z tego wyjść, ale przeszłości nie zmienię, czasu nie cofnę, muszę żyć dalej, jednak ta przeszłość ma bardzo duży wpływ na teraźniejszość. Rodzice oczywiście uważają, że tyle się dla mnie poświęcali, że nie mam prawa mieć żadnej depresji i tylko wymyślam, ale ja niestety chciałabym wymyślać.
Dlatego ja teraz na studiach często wręcz naiwnie pomagam ludziom, jestem dla nich miła, bo boję się, że zamienię się w swoich rodziców z konserwatywnymi poglądami. A chcę być ich przeciwieństwem
Takie gorzkie żale, ale chciałam pokazać, że są rodzice, którzy wcale nie uważają znajomych za potrzebnych w rozwoju dziecka. Jakbym ja powiedziała, że nie mam znajomych i chcę iść z tym do psychologa czy pedagoga szkolnego, to by mnie wyśmiali, ale nie przeszkadzało im wpisanie mnie na 50 rzeczy dodatkowych, których nie znosiłam, bo to już według nich było okej
I tak wlasnie wyglada lancuszek problemow.
Twoi rodzice traktowali Ciebie w sposob patologiczny -> Ty w celu przetrwania musialas sie dopasowac czyli pozbyc sie czesci siebie -> Teraz zamiast starac sie odzyskac ta czesc Ciebie utracona wtedy, Ty chcesz byc inna od rodzicow -> wyksztalcaja sie i utwierdzaja sie u Ciebie mechanizmy obronne. Przez mechanizmy obronne mam na mysli te metody, ktorymi sobie radzisz z tym do czego nagieli Cie rodzice. Czyli np to bycie przesadnie mila i uczynna. -> Ty nawet nie widzisz, ze bierzesz udzial w dalszym zduszeniu siebie samej tymi sposobami
I wtedy gdybys Ty miala dzieci, to Twoj mechanizm ochronny wywolalby u dzieci z kolei ich problemy i one stworzylyby wlasny mechanizm, wlasna zbroje i tak dalej i tak dalej.Musisz lancuszek przerwac. Bo tak dlugo jak dlugo Twoje zachowanie bedzie w odpowiedzi na zachowanie rodzicow (nie chce byc taka jak oni) lub w odpowiedzi na dziecinstwo to bedziesz bladzic we mgle.
To co Ty robisz w zyciu to nie jest 'action' tylko 'reaction'
WOW, na prawdę bardzo miło, że przeczytałaś moje wypociny, których było strasznie dużo, ale nie umiałam tego streścić.
Niestety masz w 100% rację. Ja teraz nie jestem do końca sobą. Nie wiem tak na prawdę, czego chcę od życia. Nie potrafię jednoznacznie określić swojego charakteru. Bo to wszystko kształtowało się latami. Kiedyś miałam pomysł na siebie, żeby skończyć filologię językową i zostać stewardessą, bo było to moim marzeniem. Rodzice mnie wyśmiali, zabronili, a nie tak dawno, jak wspomniałam o pracy stewardessy w państwach arabskich, bo tam są bardzo dobre zarobki to usłyszałam "To już lepiej iść pracować w b*rdelu".
Takie zero szacunku do czyjejś pracy
Jak im rok temu wypomniałam, że nie miałam wcale dzieciństwa i nie mogłam się spotykać ze znajomymi to tylko się wkurzyli i powiedzieli "Jesteś głupia i niedojrzała, jeśli jacyś głupi znajomi są ważniejsi niż twój samorozwój". A to nie chodzi o to, że ważniejsi, tylko po prostu raz na czas chciałam iść do znajomych. Raz nawet nie pozwolili mi iść na urodziny kolegi, bo miałam cosobotni, kolejny trening pływania. Można się tylko domyślić, jak byłam wściekła.
Generalnie jak tylko wspominam o jakiś złych wspomnieniach z przeszłości, to rodzice zaczynają się drzeć, że po co ja rozpamiętuję takie rzeczy. Tylko no właśnie to jest psychologia i skoro ja to tak rozpamiętuję, to oni zamiast mi pomóc to się jeszcze wkurzają. A ja na prawdę wiele nieprzyjemnych rzeczy przeszłam w przeszłości, wiele razy miałam sytuacje stresujące, wiele razy coś niemiłego ktoś mi powiedział, że utknęło mi to w pamięci. Teraz mam gdzieś to, co mi ktoś powie, bo jestem już pełnoletnia i mogę zawsze coś równie niemiłego odpowiedzieć, ale jak byłam dzieckiem to rodzice nie pozwalali mi się chamsko komuś odgryź, bo "to nie wypada, jesteśmy kulturalni". No i tak chcąc nie chcąc często mi różne złe myśli z przeszłości krążą po głowie z przeszłości. Wiele tych nieprzyjemnych rzeczy było związanych właśnie z przymusem rodziców do robienia czegoś np. kazali mi trenować jazdę konną u instruktora, który był dla mnie niemiły, ja prosiłam o zmianę to słyszałam, że on bierze mało kasy, więc mam go po prostu nie słuchać. No tylko że fajnie, że facet mi czasami ubliżał, rodzice nieraz to słyszeli, nawet się nie odezwali w mojej obronie. Nie lubiłam ani koni ani pływania. Miałam inne zainteresowania, które rodzice zbagatelizowali, nie wspierali mnie w nich.
A wiesz co jest najlepsze? Oboje mieli na studiach przedmiot zwany "psychologia" i teraz uważają, że oni sami są najlepszymi psychologami (sami tak o sobie mówili) a psychologów uważają za "karynki, które nic w życiu nie osiągnęły, więc poszły na psychologię". Nieważne, że dzisiaj jest po kilkanaście chętnych na miejsce na ten kierunek. Według nich kończą to głupie dziewuszki. Nieważne, że sama chciałam kiedyś iść na ten kierunek. Oni po prostu wyśmiewają wszystkich psychologów, bo raz w życiu spotkali jakiegoś gorszego i myślą, że wszyscy tacy są.
Mi to po prostu jest wstyd za nich, bo gdyby to mówili ludzie z jakiejś innej branży to jeszcze bym zrozumiała, ale no tata lekarz, mama pielęgniarka i oni uważają, że depresja to wymysł XXI wieku, że wystarczy iść pobiegać. Na prawdę mi nawet wstyd, jak to piszę. Do tego uważają, że tyle pieniędzy włożyli w mój rozwój i korepetycje, że miałam sielankowe życie i nie mam powodów, żeby się źle czuć. Tym czasem ja żałuję, że nie mam rodziców, którzy mają na mnie wywalone i dali by mi sami podejmować decyzje.
Ja w pewnym momencie życia byłam tak wykończona psychicznie, że nie zabiłam się tylko dlatego, że nie umiałam, nie miałam odwagi, ale marzyłam o jakimś wypadku, w którym ginę szybko i bezboleśnie. Dzisiaj jest już trochę lepiej, bo wyjechałam na studia, więc jestem odseparowana od rodziny, ale wróciłam przez koronawirusa i znowu mi gorzej, bo w domu rodzinnym wracają wszystkie złe wspomnienia z przeszłości.
I to prawda. Bardzo możliwe, że nie jestem sobą. Często nie wiem nawet, jakie decyzje podjąć.
Dlatego żałuję, że w czasach dojrzewania byłam tak samotna, bo jestem pewna, że gdybym miała albo jedną bliską osobę, albo chłopaka, przez co choć trochę odcięłabym się od rodziców to też by było inaczej. A ja podejmując każdą decyzję zastanawiam się "co rodzice powiedzą". Podświadomie.
Pamiętam, że na początku podstawówki rodzice wmawiali mi, że "Jak się nie będziesz uczyć, to będziesz niewykształcona i chłop cię będzie lał", a jak na razie dzięki nim jestem na najlepszej drodze, żeby tak się stało z tą różnicą, że byłabym wykształcona i tyle, ale przez nich jestem niepewna siebie, nie mam poczucia własnej wartości i jestem na idealnej drodze do wzięcia sobie takiego faceta, bo podświadomie będę myśleć, że na nic innego nie zasługuję, całe życie słyszałam nieprzyjemne rzeczy, więc i to będzie normą- nie no, mam nadzieję, że do takiego czegoś nie dojdzie, ale jestem na najlepszej drodze do toksycznych relacji.
A co najgorsze rodzice uważają, że wychowali mnie prawidłowo i nie widzą nic złego w swoim postępowaniu. Wydaje im się, że jak zmuszali mnie do wielu zajęć dodatkowych "dla mojego dobra", jak kazali mi wybrać biol-chem w liceum, jak miałam dach nad głową, własny pokój, nie głodowałam, ubrania jakieś tam miałam to nie mam prawa się źle czuć, bo inni mają gorzej. Sama przez wiele lat to sobie powtarzałam: "Ogarnij się, inni mają gorzej", aż w pewnym momencie zdałam sobie sprawę z tego, że zazdroszczę mojej koleżance z klasy, która mieszka w mieszkaniu w bloku, ale było to bardzo ładne, czyste mieszkanie. Bardzo mi się podobało. Miała chłopaka. Miała sporo koleżanek. Rodzice jej dawali wolną rękę w wyborach. Bardzo jej tego zazdrościłam.
Chcę iść do psychoterapeuty po tych wszystkich koronawirusach, ale boję się, że to nic nie zmieni, bo czytałam, że z depresji, szczególnie takiej długotrwałej i większej nie da się wyjść, można tylko złagodzić objawy co najwyżej
3,523 2020-05-15 16:11:24
W stosunkach rodziców do dzieci najgorsze co się może dzieciom przytrafić, to chyba bycie obiektem realizacji niespełnionych marzeń czy chorych ambicji samych rodziców. Jak tak czytam, co niektórzy wyprawiają ze swoimi dziećmi, to włos się na głowie jeży. Nie wiem, czy to nie byłoby, czasowe przynajmniej, zerwanie kontaktów z rodzicami, jeśli mieliby mi układać życie według swoich chorych wyobrażeń, jeszcze narzekając, że "inwestycja we mnie idzie na marne". A to przepraszam jest jakaś transakcja handlowa, czy coś? Teksty w stylu: "Wiem, co jest dla mojego dziecka najlepsze!" traktuje na równi z wypowiedziami płaskoziemców czy antyszczepionkowców - to jest nic innego, jak czysty obłęd. Zabranianie czegoś dorosłej osobie, decydowanie o jej życiu i sterowanie wszystkim, co ona robi nie można nazwać inaczej, jak czystym szaleństwem!
3,524 2020-05-15 16:23:49
Rin, bardzo Ci współczuję, w miejscowości obok mnie była dziewczyna, którą rodzice przymuszali od najmłodszych lat do nauki do tego stopnia, że oszalała, stała się nienormalna kiedy bylismy w pierwszych klasach szkoły średniej, nie wiem co z nią dalej. Nie mogę zrozumieć jak można własne dziecko doprowadzić do takiego stanu, tak zaszczuc drugiego człowieka, zeby przestał wierzyć w swój rozum, a pod płaszczykiem dobrego wychowania, czy manier odbierać mu prawo do wyrażania samego siebie. Rozumiem Twój smutek i żal, że zmarnowano Ci wiele lat. Nie możesz własnie dlatego się poddawać, teraz już decydujesz o sobie, zrób wszystko co trzeba, żeby funkcjonować normalnie w społeczeństwie na swoich własnych zasadach, trzymam kciuki za Ciebie i gorąco pozdrawiam!
3,525 2020-05-15 17:13:09
Ja bym nie traktowała jednak zajęć dodatkowych jak marnowanie czasu. Co innego byś w tym czasie robiła? Oglądała telewizję?
Teraz możesz wybrać takie zajęcia dodatkowe jakie chcesz. W czym problem? Chciałaś za dzoeciaka tańczyć? Możesz tańczyć teraz.
Jesteś na medycznym kierunku, więc chyba aż tak nie żałujesz tego biol-chemu?
Mam wrażenie, że dalej przepotwornie wyolbrzymiasz. Nie wmawiaj sobie długotrwałej depresji, serio. Terapia spokojnje Ci pomoże. W Twoich postach widać ogromne skłonności do analizowania wszystkiego, może stąd problemy, że analizujesz za bardzo.
3,526 2020-05-15 19:54:11
W stosunkach rodziców do dzieci najgorsze co się może dzieciom przytrafić, to chyba bycie obiektem realizacji niespełnionych marzeń czy chorych ambicji samych rodziców. Jak tak czytam, co niektórzy wyprawiają ze swoimi dziećmi, to włos się na głowie jeży. Nie wiem, czy to nie byłoby, czasowe przynajmniej, zerwanie kontaktów z rodzicami, jeśli mieliby mi układać życie według swoich chorych wyobrażeń, jeszcze narzekając, że "inwestycja we mnie idzie na marne". A to przepraszam jest jakaś transakcja handlowa, czy coś? Teksty w stylu: "Wiem, co jest dla mojego dziecka najlepsze!" traktuje na równi z wypowiedziami płaskoziemców czy antyszczepionkowców - to jest nic innego, jak czysty obłęd. Zabranianie czegoś dorosłej osobie, decydowanie o jej życiu i sterowanie wszystkim, co ona robi nie można nazwać inaczej, jak czystym szaleństwem!
No ja wyjechałam dosyć daleko na studia. Wszyscy pytają dlaczego. A ja po prostu chciałam uciec z domu i mieć wymówkę, żeby nie wracać zbyt często. Z boku wygląda to bardzo niewinnie, wręcz można by powiedzieć, że takiemu dzieciakowi się w tyłku przewraca od dobrobytu, bo rodzice dbają o jego samorozwój, a dziecku się nic nie podoba. Tylko nikt nie patrzy w to głębiej, że może ktoś mieć taką historię jak ja.
Co najgorsze sytuacja sprzed kilku lat: mam 2 kuzynów w rodzinie. Chłopak miał wtedy 13 lat, dziewczynka 11. Ich rodzice inspirowali się moimi i też co chwila wymyślali tym dzieciom nowe zajęcia: a to siatkówka, a to koszykówka, a to coś tam. Oni tak potem tak dyskutowali z moimi rodzicami, wymieniali się tym, co które dziecko ile potrafi, na jakie zajęcia chodzi. A ja wtedy tak bardzo współczułam tym dzieciom, bo wiedziałam, co przechodzą. Nie wiem, co się dzieje z nimi teraz, ale z tego co słyszałam, to chyba nie najlepiej.
Teraz jestem pełnoletnia, ale no jak sobie przypomnę o niektórych sytuacjach z tamtego okresu, to aż mnie boli serce. Czasami nawet cierpię na kołatanie serca. Brałam różne leki na uspokojenie, ale nic nie pomagało. Biorę od 3 dni antydepresant i już jest zdecydowanie lepiej. Nie wierzyłam, że to może mi pomóc, ale jak sobie pomyślę o czymś smutnym to czuję, że coś mi blokuje to, bym nie była smutna (czyli działa prawidłowo). Nie jest idealnie, ale już lepiej. Czekam jeszcze tylko na to, aż gabinety psychologów będą otwarte, bo przez tego wirusa jest niestety jak jest, a sam antydepresant na pewno mi nie pomoże, bo moje problemy nie są spowodowane nawet tym, co jest teraz tylko dalszą przeszłością. Myślałam, że poradzę sobie z tym sama, że jak pójdę na studia to zapomnę o wszystkim i się uwolnię od tego, ale minęły prawie 3 lata i no nie udało się.
Tak więc rodzice nawet w najlepszej wierze potrafią wręcz wykończyć dziecko psychicznie
Rin, bardzo Ci współczuję, w miejscowości obok mnie była dziewczyna, którą rodzice przymuszali od najmłodszych lat do nauki do tego stopnia, że oszalała, stała się nienormalna kiedy bylismy w pierwszych klasach szkoły średniej, nie wiem co z nią dalej. Nie mogę zrozumieć jak można własne dziecko doprowadzić do takiego stanu, tak zaszczuc drugiego człowieka, zeby przestał wierzyć w swój rozum, a pod płaszczykiem dobrego wychowania, czy manier odbierać mu prawo do wyrażania samego siebie. Rozumiem Twój smutek i żal, że zmarnowano Ci wiele lat. Nie możesz własnie dlatego się poddawać, teraz już decydujesz o sobie, zrób wszystko co trzeba, żeby funkcjonować normalnie w społeczeństwie na swoich własnych zasadach, trzymam kciuki za Ciebie i gorąco pozdrawiam!
Dziękuję za ciepłe słowa. Wiele to dla mnie znaczy. Tylko co masz na myśli pisząc, że "oszalała". Pytam, bo ja czasami odnoszę podobne wrażenie-że odchodzę od zmysłów. Też mam momentami przeczucie, że jeszcze chwila i oszaleję. Czuję się jak psychicznie chora, jak nienormalna.
No ja właśnie przez takie działania teraz jestem osobą kompletnie bez pewności siebie, poczucia własnej wartości i umiejętności podejmowania własnych decyzji.
Czuję się, jak wrak człowieka, jakbym już przeżyła życie. Jakby nic dobrego miało mnie nie spotkać.
Ja bym nie traktowała jednak zajęć dodatkowych jak marnowanie czasu. Co innego byś w tym czasie robiła? Oglądała telewizję?
Teraz możesz wybrać takie zajęcia dodatkowe jakie chcesz. W czym problem? Chciałaś za dzoeciaka tańczyć? Możesz tańczyć teraz.
Jesteś na medycznym kierunku, więc chyba aż tak nie żałujesz tego biol-chemu?Mam wrażenie, że dalej przepotwornie wyolbrzymiasz. Nie wmawiaj sobie długotrwałej depresji, serio. Terapia spokojnje Ci pomoże. W Twoich postach widać ogromne skłonności do analizowania wszystkiego, może stąd problemy, że analizujesz za bardzo.
Tu nie chodzi o to, że miałam pretensje, że miałam zajęcia dodatkowe. Jak wiesz z moich poprzednich postów sama cenię bardzo ludzi mających zainteresowania (a tak swoją drogą, to co? Już nie uważasz, że oglądanie TV to pasja? Czy to pasja tylko jak robią to inni, a jak ja to już nie?).
Chodziło o to, że ja np. chciałam grać na pianinie a oni zmuszali mnie do pływania. Poza tym chodzi o częstotliwość. Jeśli robisz coś raz na czas z przyjemnością to jest super, ale ja potrafiłam prawie codziennie chodzić na pływanie w wakacje, w roku szkolnym to było "tylko 3-4 razy w tygodniu, bo szkoła i inne zajęcia. Nie mogłam się często przez to spotykać ze znajomymi. Raz błagałam, żeby zaprosić 2 osoby (to było w gimnazjum) w piątek po szkole, to rodzice nie zgodzili się, żeby odpuścić jeden trening. Oni czekali na mnie godzinę na basenie (na widowni), bo nie mogłam zrezygnować z pływania. Wytłumaczyłam im sytuację, na szczęście zrozumieli
I tak samo w tygodniu szkoła i korepetycje (czyli nauka), w piątek rano zajęcia dodatkowe, w sobotę rano zajęcia dodatkowe, w sobotę po południu zajęcia dodatkowe, a w niedzielę musiałam się uczyć do szkoły, więc nie było mowy o spotykaniu się ze znajomymi. A co najgorsze ja tych zajęć dodatkowych nie lubiłam. Gdybym chodziła na zajęcia z pływania w dużym mieście z jakąś grupą, to samo z jazdą konną oraz językami to miałabym takie poczucie, że jak gdzieś idę to przynajmniej spotkam rówieśników, miło spędzę czas. A ja mieszkałam w małym miasteczku. Basen podstarzały, uczył mnie pływać leniwy ratownik, który czasem przychodził po kilku głębszych (rodzice o tym wiedzieli). Był zakompleksiony i potrafił mi ubliżać mówiąc, że np. jestem gruba (tak, serio to raz usłyszałam, ważyłam 57kg przy wzroście 169cm). Podobnie z koniami: zajęcia prowadził starszy facet, z którym też było coś nie tak. Raz na mnie strasznie nakrzyczał, zapytałam o co mu chodzi, on odparł tylko "wiesz o co". Rodzice byli świadkami i zamiast go zwrzeszczeć to nic nie powiedzieli. Potulnie stali z boku. A ja do dzisiaj pamiętam, jak płakałam tamtej nocy i jak bardzo nie chciałam tam jeździć.
Z językami nie mam jakiś traumatycznych przeżyć, ale były po prostu nudne, bo siedziałam sama z kobietami w wieku 40 i 55 lat, którym już się nie chciało uczyć.
Z tym przykładem tańczenia to też nie tak prosto. Myślałam nie tak dawno o rzuceniu pływania i właśnie o tańcu. Strasznie chciałam tego spróbować, ale ciężko mi to rzucić, bo robiłam to tyle lat...mimo że mam wiele złych wspomnień, to nie mogę się psychicznie od tego uwolnić. Jak jakiś syndrom sztokholmski tylko nie wobec drugiej osoby tylko zainteresowania.
Z biol-chemem też nie tak prosto, chciałam iść na coś zupełnie innego, ale rodzice mi suszyli głowę, że po kierunkach medycznych jest praktycznie pewna praca, a oni się na humanistycznych kierunkach nie znają, więc to jest ryzykowne. A moim marzeniem były albo języki albo psychologia. Teraz niby mogłabym wszystko rzucić, ale mam już swoje lata, trochę tego przeszłam, a ten stres związany ze studiami...nikt mi tego czasu nie zwróci, a ja już jestem na półmetku.
Bardzo możliwe, że potwornie wyolbrzymiam. To typowa cecha ludzi z depresją- wydaje im się, że oni mają najgorzej na świecie. Niestety, trzeba z tym jakoś żyć.
"Nie wmawiaj sobie długotrwałej depresji, serio"- to ile według Ciebie powinna trwać długotrwała depresja? 5,10,20 lat? Ja już mam 8,5 z tego co sobie obliczyłam ostatnio. Czasem dziwię się sama sobie, że jeszcze jakoś funkcjonuję. Zaznaczam: "funkcjonuję", bo życie to to nie jest
Z tym analizowaniem też prawda. Musiałam więc zawsze mieć wszystko zaplanowane, każdy szczegół przemyślany. Zawsze ode mnie chcieli konkretnego planu działania, przy każdej podejmowanej decyzji.
Nie oczekuję zrozumienia z Twojej strony. Jeśli ktoś nie był w podobnej sytuacji lub jeśli nie zaobserwował takowej, to nie ma pojęcia, o czym mówię. Syty głodnego nie zrozumie i taka prawda. Ja też wielu ludzi nie rozumiem, chociaż często próbuję wejść w skórę drugiego człowieka, poczuć się jak ta osoba. Nie krytykuję, nie piszę, że ktoś wyolbrzymia, bo dla każdego jego problem jest najważniejszy. To się chyba nazywa empatia.
3,527 2020-05-15 20:25:52
Rin... jak chcesz iść na inny kierunek to rzuć ten, który robisz obecnie i idź na inny. Idź jednocześnie do pracy na etat, usamodzielnij się od rodziców. Na dobre Ci to wyjdzie. Przestaniesz uzależniać swoje życie od opinii innych tylko wreszcie weźmiesz je we własne ręce i zaczniesz podejmować własne decyzje.
Ja akurat z depresją miałam do czynienia. I widzę tu na forum, że ludzie często lubią powiedzieć "mam depresję" i jest to wytłumaczeniem wszystkiego. Średnio się czuję, na pewno mam depresję. Tymczasem ja bym nie latała z tym określeniem we wszystkie strony dopóki nie będziesz miała opinii psychoterapeuty. Bo często wcale nie jest aż tak źle jak się człowiekowi wydaje. Internetowe testy i dr Google nie są miarodajne, jeżeli nie są ocenione przez specjalistę. Wg internetowych testów chyba powinnam od dawna nie żyć, bo w każdym wychodzi mi depresja, a jednak żyję i funkcjonuję.
Nie można zdiagnozować samego siebie. Ból głowy nie oznacza od razu raka, a ból brzucha nie znaczy, że mam zapalenie wyrostka. Więc spokojnie, poczekaj na wizytę. Szkoda tylko, że trujesz się lekami antydepresantami przed konsultacją z psychiatrą. Jak na osobę, która tak tutaj krytykuje swoich rodziców dalej jesteś zadziwiająco bezkrytyczna jeżeli chodzi o ich umiejętności oceny Twojego stanu zdrowia.
3,528 2020-05-15 20:49:08 Ostatnio edytowany przez Rin Trine (2020-05-15 22:21:48)
Rin... jak chcesz iść na inny kierunek to rzuć ten, który robisz obecnie i idź na inny. Idź jednocześnie do pracy na etat, usamodzielnij się od rodziców. Na dobre Ci to wyjdzie. Przestaniesz uzależniać swoje życie od opinii innych tylko wreszcie weźmiesz je we własne ręce i zaczniesz podejmować własne decyzje.
Ja akurat z depresją miałam do czynienia. I widzę tu na forum, że ludzie często lubią powiedzieć "mam depresję" i jest to wytłumaczeniem wszystkiego. Średnio się czuję, na pewno mam depresję. Tymczasem ja bym nie latała z tym określeniem we wszystkie strony dopóki nie będziesz miała opinii psychoterapeuty. Bo często wcale nie jest aż tak źle jak się człowiekowi wydaje. Internetowe testy i dr Google nie są miarodajne, jeżeli nie są ocenione przez specjalistę. Wg internetowych testów chyba powinnam od dawna nie żyć, bo w każdym wychodzi mi depresja, a jednak żyję i funkcjonuję.
Nie można zdiagnozować samego siebie. Ból głowy nie oznacza od razu raka, a ból brzucha nie znaczy, że mam zapalenie wyrostka. Więc spokojnie, poczekaj na wizytę. Szkoda tylko, że trujesz się lekami antydepresantami przed konsultacją z psychiatrą. Jak na osobę, która tak tutaj krytykuje swoich rodziców dalej jesteś zadziwiająco bezkrytyczna jeżeli chodzi o ich umiejętności oceny Twojego stanu zdrowia.
Nie porównuj wszystkich ludzi z internetu do studenta uniwersytetu medycznego. Każdy specjalista przeszedł dokładnie tą samą drogę, co ja teraz. Też jestem uczulona na głupie gadanie ludzi, że źle się czują to mają depresję. Ja np. dopóki nie zaczęłam studiować nie wiedziałam, że ją mam. Wypierałam to z siebie. Na studiach na 1 roku miałam psychologię i tam trochę wdrożyłam się w temat. Do tego jeszcze są zajęcia z psychiatrii. Nawet wiem na jakiej podstawie psychiatrzy diagnozują pacjenta (miałam z tego fakultet).
Tak więc ta, bardzo dobrze wiem, co to depresja i współczuję każdemu, kto ją ma.
Mogę tu tłumaczyć, na czym polega depresja, ale czy to coś zmieni? Byłoby sporo tego pisania.
I wkurza mnie takie gadanie, że "przesadzasz, na pewno depresji nie masz". Jakoś nie słyszałam o przypadku, żeby ktoś chory na raka tak usłyszał
Ze zmianą kierunku studiów myślałam o tym, ale nie mam teraz już pojęcia, na co iść. Już zobojętniałam, nie mam pomysłu na siebie nawet. Uczelnia medyczna to i tak najlepsze rozwiązanie dla mnie, dlatego tego aż tak za złe nie mam, bo wiem, że dzisiaj ważny zawód to podstawa. Np. teraz w dobie kryzysu kilka osób, które znam po filologiach dostały wypowiedzenia z pracy. Psycholodzy też chyba nie mają lekko. Chciałam być stewardessą to linie lotnicze stoją. Ja jednak wolę mieć w miarę stabilną przyszłość, nawet jeśli teraz mam przysiąść nad nauką, więc to akurat najmniejszy problem
P.S. Dodam, że nie diagnozowałam się sama. U mnie depresję stwierdził lekarz ogólny w moim mieście studenckim na jednej z wizyt, kiedy powiedziałam, że podejrzewam, coś jest nie tak
3,529 2020-05-15 22:01:38 Ostatnio edytowany przez Winter.Kween (2020-05-15 22:06:54)
Lady Loka napisał/a:Rin... jak chcesz iść na inny kierunek to rzuć ten, który robisz obecnie i idź na inny. Idź jednocześnie do pracy na etat, usamodzielnij się od rodziców. Na dobre Ci to wyjdzie. Przestaniesz uzależniać swoje życie od opinii innych tylko wreszcie weźmiesz je we własne ręce i zaczniesz podejmować własne decyzje.
Ja akurat z depresją miałam do czynienia. I widzę tu na forum, że ludzie często lubią powiedzieć "mam depresję" i jest to wytłumaczeniem wszystkiego. Średnio się czuję, na pewno mam depresję. Tymczasem ja bym nie latała z tym określeniem we wszystkie strony dopóki nie będziesz miała opinii psychoterapeuty. Bo często wcale nie jest aż tak źle jak się człowiekowi wydaje. Internetowe testy i dr Google nie są miarodajne, jeżeli nie są ocenione przez specjalistę. Wg internetowych testów chyba powinnam od dawna nie żyć, bo w każdym wychodzi mi depresja, a jednak żyję i funkcjonuję.
Nie można zdiagnozować samego siebie. Ból głowy nie oznacza od razu raka, a ból brzucha nie znaczy, że mam zapalenie wyrostka. Więc spokojnie, poczekaj na wizytę. Szkoda tylko, że trujesz się lekami antydepresantami przed konsultacją z psychiatrą. Jak na osobę, która tak tutaj krytykuje swoich rodziców dalej jesteś zadziwiająco bezkrytyczna jeżeli chodzi o ich umiejętności oceny Twojego stanu zdrowia.Nie porównuj wszystkich ludzi z internetu do studenta uniwersytetu medycznego. Każdy specjalista przeszedł dokładnie tą samą drogę, co ja teraz. Też jestem uczulona na głupie gadanie ludzi, że źle się czują to mają depresję. Ja np. dopóki nie zaczęłam studiować nie wiedziałam, że ją mam. Wypierałam to z siebie. Na studiach na 1 roku miałam psychologię i tam trochę wdrożyłam się w temat. Do tego jeszcze są zajęcia z psychiatrii. Nawet wiem na jakiej podstawie psychiatrzy diagnozują pacjenta (miałam z tego fakultet).
Tak więc ta, bardzo dobrze wiem, co to depresja i współczuję każdemu, kto ją ma.
Mogę tu tłumaczyć, na czym polega depresja, ale czy to coś zmieni? Byłoby sporo tego pisania.
I wkurza mnie takie gadanie, że "przesadzasz, na pewno depresji nie masz". Jakoś nie słyszałam o przypadku, żeby ktoś chory na raka tak usłyszałZe zmianą kierunku studiów myślałam o tym, ale nie mam teraz już pojęcia, na co iść. Już zobojętniałam, nie mam pomysłu na siebie nawet.
Napisalam Ci wiadomosc na priv.
Przeczytalam tutaj Twoja odpowiedz, ale u mnie jest godzina 14 i mam teraz duzo rzeczy do zrobienia, odpisze Ci pozniej. Ok?
3,530 2020-05-15 22:23:40 Ostatnio edytowany przez Lady Loka (2020-05-15 22:51:29)
Tym bardziej powinnaś być uważna nie bez przyczyny krążą wszędzie anegdotki o tym, jak to studenci medycyny znajdują u siebie każdą chorobę, o której się aktualnie uczą. Dlatego właśnie nie diagnozuje się samego siebie.
Żyjemy w takich czasach, gdzie zawsze można się przebranżowić i zawsze można zacząć robić coś zupełnie innego. To już nie ten etap, gdzie człowiek pracował po 30 lat w jednym miejscu i cieszył się, że ma gdzie pracować. Teraz w cenie jest mobilność i w cenie jest to, że jak nam się coś nie podoba to to zmieniamy zamiast siedzieć i narzekać. Może pora na to, żebyś znalazła to, co Cię cieszy. Ten czas paradoksalnie może być idealną sposobnością do tego, żeby swoje życiowe wybory przemyśleć.
Tak jak pisalam wczesniej - moze pora na to, zeby usamodzielnić się i odciąć od opinii rodziców na kazdy temat.
3,531 2020-05-15 22:30:56
Rin Trine napisał/a:Lady Loka napisał/a:Rin... jak chcesz iść na inny kierunek to rzuć ten, który robisz obecnie i idź na inny. Idź jednocześnie do pracy na etat, usamodzielnij się od rodziców. Na dobre Ci to wyjdzie. Przestaniesz uzależniać swoje życie od opinii innych tylko wreszcie weźmiesz je we własne ręce i zaczniesz podejmować własne decyzje.
Ja akurat z depresją miałam do czynienia. I widzę tu na forum, że ludzie często lubią powiedzieć "mam depresję" i jest to wytłumaczeniem wszystkiego. Średnio się czuję, na pewno mam depresję. Tymczasem ja bym nie latała z tym określeniem we wszystkie strony dopóki nie będziesz miała opinii psychoterapeuty. Bo często wcale nie jest aż tak źle jak się człowiekowi wydaje. Internetowe testy i dr Google nie są miarodajne, jeżeli nie są ocenione przez specjalistę. Wg internetowych testów chyba powinnam od dawna nie żyć, bo w każdym wychodzi mi depresja, a jednak żyję i funkcjonuję.
Nie można zdiagnozować samego siebie. Ból głowy nie oznacza od razu raka, a ból brzucha nie znaczy, że mam zapalenie wyrostka. Więc spokojnie, poczekaj na wizytę. Szkoda tylko, że trujesz się lekami antydepresantami przed konsultacją z psychiatrą. Jak na osobę, która tak tutaj krytykuje swoich rodziców dalej jesteś zadziwiająco bezkrytyczna jeżeli chodzi o ich umiejętności oceny Twojego stanu zdrowia.Nie porównuj wszystkich ludzi z internetu do studenta uniwersytetu medycznego. Każdy specjalista przeszedł dokładnie tą samą drogę, co ja teraz. Też jestem uczulona na głupie gadanie ludzi, że źle się czują to mają depresję. Ja np. dopóki nie zaczęłam studiować nie wiedziałam, że ją mam. Wypierałam to z siebie. Na studiach na 1 roku miałam psychologię i tam trochę wdrożyłam się w temat. Do tego jeszcze są zajęcia z psychiatrii. Nawet wiem na jakiej podstawie psychiatrzy diagnozują pacjenta (miałam z tego fakultet).
Tak więc ta, bardzo dobrze wiem, co to depresja i współczuję każdemu, kto ją ma.
Mogę tu tłumaczyć, na czym polega depresja, ale czy to coś zmieni? Byłoby sporo tego pisania.
I wkurza mnie takie gadanie, że "przesadzasz, na pewno depresji nie masz". Jakoś nie słyszałam o przypadku, żeby ktoś chory na raka tak usłyszałZe zmianą kierunku studiów myślałam o tym, ale nie mam teraz już pojęcia, na co iść. Już zobojętniałam, nie mam pomysłu na siebie nawet.
Napisalam Ci wiadomosc na priv.
Przeczytalam tutaj Twoja odpowiedz, ale u mnie jest godzina 14 i mam teraz duzo rzeczy do zrobienia, odpisze Ci pozniej. Ok?
Niestety mail nie dotarł
Coś mi poczta szwankuje (w spamie też nie mam)
Wysłałam więc do Ciebie :*
3,532 2020-05-15 23:28:50
Winter.Kween napisał/a:Rin Trine napisał/a:Nie porównuj wszystkich ludzi z internetu do studenta uniwersytetu medycznego. Każdy specjalista przeszedł dokładnie tą samą drogę, co ja teraz. Też jestem uczulona na głupie gadanie ludzi, że źle się czują to mają depresję. Ja np. dopóki nie zaczęłam studiować nie wiedziałam, że ją mam. Wypierałam to z siebie. Na studiach na 1 roku miałam psychologię i tam trochę wdrożyłam się w temat. Do tego jeszcze są zajęcia z psychiatrii. Nawet wiem na jakiej podstawie psychiatrzy diagnozują pacjenta (miałam z tego fakultet).
Tak więc ta, bardzo dobrze wiem, co to depresja i współczuję każdemu, kto ją ma.
Mogę tu tłumaczyć, na czym polega depresja, ale czy to coś zmieni? Byłoby sporo tego pisania.
I wkurza mnie takie gadanie, że "przesadzasz, na pewno depresji nie masz". Jakoś nie słyszałam o przypadku, żeby ktoś chory na raka tak usłyszałZe zmianą kierunku studiów myślałam o tym, ale nie mam teraz już pojęcia, na co iść. Już zobojętniałam, nie mam pomysłu na siebie nawet.
Napisalam Ci wiadomosc na priv.
Przeczytalam tutaj Twoja odpowiedz, ale u mnie jest godzina 14 i mam teraz duzo rzeczy do zrobienia, odpisze Ci pozniej. Ok?Niestety mail nie dotarł
![]()
Coś mi poczta szwankuje (w spamie też nie mam)
Wysłałam więc do Ciebie :*
U mnie tez nic nie dotarlo
Moj mail to: missegierd@hotmail.com. Jezeli wyslesz tak to moze dojdzie? Nie wiem co tutaj sie wyrabia z ta poczta.
3,533 2020-05-16 10:54:15
No ja wyjechałam dosyć daleko na studia. Wszyscy pytają dlaczego. A ja po prostu chciałam uciec z domu i mieć wymówkę, żeby nie wracać zbyt często. Z boku wygląda to bardzo niewinnie, wręcz można by powiedzieć, że takiemu dzieciakowi się w tyłku przewraca od dobrobytu, bo rodzice dbają o jego samorozwój, a dziecku się nic nie podoba. Tylko nikt nie patrzy w to głębiej, że może ktoś mieć taką historię jak ja.
Co najgorsze sytuacja sprzed kilku lat: mam 2 kuzynów w rodzinie. Chłopak miał wtedy 13 lat, dziewczynka 11. Ich rodzice inspirowali się moimi i też co chwila wymyślali tym dzieciom nowe zajęcia: a to siatkówka, a to koszykówka, a to coś tam. Oni tak potem tak dyskutowali z moimi rodzicami, wymieniali się tym, co które dziecko ile potrafi, na jakie zajęcia chodzi. A ja wtedy tak bardzo współczułam tym dzieciom, bo wiedziałam, co przechodzą. Nie wiem, co się dzieje z nimi teraz, ale z tego co słyszałam, to chyba nie najlepiej.Teraz jestem pełnoletnia, ale no jak sobie przypomnę o niektórych sytuacjach z tamtego okresu, to aż mnie boli serce. Czasami nawet cierpię na kołatanie serca. Brałam różne leki na uspokojenie, ale nic nie pomagało. Biorę od 3 dni antydepresant i już jest zdecydowanie lepiej. Nie wierzyłam, że to może mi pomóc, ale jak sobie pomyślę o czymś smutnym to czuję, że coś mi blokuje to, bym nie była smutna (czyli działa prawidłowo). Nie jest idealnie, ale już lepiej. Czekam jeszcze tylko na to, aż gabinety psychologów będą otwarte, bo przez tego wirusa jest niestety jak jest, a sam antydepresant na pewno mi nie pomoże, bo moje problemy nie są spowodowane nawet tym, co jest teraz tylko dalszą przeszłością. Myślałam, że poradzę sobie z tym sama, że jak pójdę na studia to zapomnę o wszystkim i się uwolnię od tego, ale minęły prawie 3 lata i no nie udało się.
Tak więc rodzice nawet w najlepszej wierze potrafią wręcz wykończyć dziecko psychicznie
Akurat wyjazd na studia poza miejsce zamieszkania to jest dość powszechne zjawisko. Niezależnie od relacji z rodzicami, młodzi po szkole chcą się usamodzielnić i zacząć żyć, przynajmniej częściowo, na własną rękę. Różnica jest taka, że wyrozumiali rodzice nie będą się temu sprzeciwiać ani robić dziecku pod górkę. Zatrzymywanie dziecka na siłę koło siebie jest czystym egoizmem, a przekonanie rodziców o swojej absolutnej racji, zawsze i wszędzie, jest zwyczajnym zaślepieniem.
Skoro upatrujesz dużej części swojego nieszczęścia w tym, że wybrałaś nie taki kierunek studiów, jaki chciałaś( to tłumaczyłoby Twój stres i niechęć do studiów). Gdybyś się zdecydowała na tą podstawową zmianę w swoim życiu, jaką może być zmiana ścieżki zawodowej, może to być początek pozbycia się Twoich lęków, niepewności przy jednoczesnym nabraniu pewności siebie. Skoro Ciebie naprawdę interesuje coś innego, to nie wahaj się to zmienić Nikt nie ma prawa Ci życia układać, a chore wyobrażenia rodziców o szczęściu własnego dziecka można zmiąć i wyrzucić za siebie
Odpowiedz sobie na pytanie czy stomatologia Cię kręci i czy TY chcesz być dentystą? Jeśli nie, to nawet najlepiej płatna praca i wizja cudownej kariery nie możne przeważać nad zadowoleniem i Twoimi odczuciami, czy czujesz się z tym spełniona czy też nie.Przecież umartwianie się na siłę w pracy, która nas nie satysfakcjonuje do prosta droga do pogłębienia depresji. Zatem zastanów się co Cię najbardziej interesuje i czy chcesz sama na siebie zarobić tak, aby nie być zależnym od nikogo. Nie mam na myśli tutaj tylko kwestii materialnych, bo sama wspomniałaś, że pracujesz teraz na dziekance, ale raczej chodzi mi o budowanie poczucia wartości na sobie a nie na czyjeś opinii na swój temat czy wizerunku, jaki wokół siebie roztaczasz. Zajmuj się po prostu tym i w takim zakresie, w jakim TY SAMA czujesz się komfortowo, nie daj sobie narzucać żadnych norm czy ścieżek, idź swoją własną!
Szkoda mi Ciebie a właściwie tego, jak rodzice Cię skrzywdzili. Wyglądasz naprawdę na świetną i wartościową dziewczynę, która chce coś w życiu osiągnąć, tylko się nieco zagubiłaś.
Walcz o siebie i swoje marzenia!
3,534 2020-05-16 12:26:59 Ostatnio edytowany przez umajona (2020-05-16 18:58:04)
A może ta koleżanka, która nic nie robi, tylko cały dzień ogląda seriale, też ma depresję? Skoro nie ma żadnych pasji, nic jej nie cieszy, nie ma chęci i energii do życia, to jest to bardzo możliwe.
Jeśli mogę coś podpowiedzieć, to nie warto całe życie iść w poczuciu, że rodzice Cię skrzywdzili i dlatego jest tak, jak jest. Popełnili błędy w wychowaniu, ale jestem pewna, że chcieli dla Ciebie jak najlepiej i w swoim własnym pojęciu to czynili. Nawet jeśli się pomylili, to na pewno myśleli o Twoim szczęściu. Teraz jesteś dorosła i możesz sama do tego szczęścia dążyć, sama o sobie decydować. Nie wpadnij w pułapkę użalania się, jakie to miałaś nieszczęśliwe dzieciństwo, bo Ci całe życie na tym minie... Czasu już się nie cofnie, tamtych lat nie odzyskasz. Ale możesz sprawić, by te kolejne lata były lepsze - takie, jak chcesz. Wiem, że to nie jest takie proste. Jednak możliwe. Powodzenia!
Edit: Swoją drogą, to mi zawsze było żal, że nie miałam możliwości chodzić na zajęcia dodatkowe
3,535 2020-05-16 12:27:18
Moj mail to: missegierd@hotmail.com. Jezeli wyslesz tak to moze dojdzie? Nie wiem co tutaj sie wyrabia z ta poczta.
Dziękuję :*
Twoja wiadomość dotarła dzisiaj rano do mnie, już odpisałam
Jakby moja nie dotarła to wyślę wtedy na maila, którego podałaś
Akurat wyjazd na studia poza miejsce zamieszkania to jest dość powszechne zjawisko. Niezależnie od relacji z rodzicami, młodzi po szkole chcą się usamodzielnić i zacząć żyć, przynajmniej częściowo, na własną rękę. Różnica jest taka, że wyrozumiali rodzice nie będą się temu sprzeciwiać ani robić dziecku pod górkę. Zatrzymywanie dziecka na siłę koło siebie jest czystym egoizmem, a przekonanie rodziców o swojej absolutnej racji, zawsze i wszędzie, jest zwyczajnym zaślepieniem.
Skoro upatrujesz dużej części swojego nieszczęścia w tym, że wybrałaś nie taki kierunek studiów, jaki chciałaś( to tłumaczyłoby Twój stres i niechęć do studiów). Gdybyś się zdecydowała na tą podstawową zmianę w swoim życiu, jaką może być zmiana ścieżki zawodowej, może to być początek pozbycia się Twoich lęków, niepewności przy jednoczesnym nabraniu pewności siebie. Skoro Ciebie naprawdę interesuje coś innego, to nie wahaj się to zmienić smile Nikt nie ma prawa Ci życia układać, a chore wyobrażenia rodziców o szczęściu własnego dziecka można zmiąć i wyrzucić za siebie smile Odpowiedz sobie na pytanie czy stomatologia Cię kręci i czy TY chcesz być dentystą? Jeśli nie, to nawet najlepiej płatna praca i wizja cudownej kariery nie możne przeważać nad zadowoleniem i Twoimi odczuciami, czy czujesz się z tym spełniona czy też nie.Przecież umartwianie się na siłę w pracy, która nas nie satysfakcjonuje do prosta droga do pogłębienia depresji. Zatem zastanów się co Cię najbardziej interesuje i czy chcesz sama na siebie zarobić tak, aby nie być zależnym od nikogo. Nie mam na myśli tutaj tylko kwestii materialnych, bo sama wspomniałaś, że pracujesz teraz na dziekance, ale raczej chodzi mi o budowanie poczucia wartości na sobie a nie na czyjeś opinii na swój temat czy wizerunku, jaki wokół siebie roztaczasz. Zajmuj się po prostu tym i w takim zakresie, w jakim TY SAMA czujesz się komfortowo, nie daj sobie narzucać żadnych norm czy ścieżek, idź swoją własną! smile
Szkoda mi Ciebie a właściwie tego, jak rodzice Cię skrzywdzili. Wyglądasz naprawdę na świetną i wartościową dziewczynę, która chce coś w życiu osiągnąć, tylko się nieco zagubiłaś.
Walcz o siebie i swoje marzenia! smile
"Szkoda mi Ciebie a właściwie tego, jak rodzice Cię skrzywdzili. Wyglądasz naprawdę na świetną i wartościową dziewczynę, która chce coś w życiu osiągnąć, tylko się nieco zagubiłaś.
Walcz o siebie i swoje marzenia! "- oooo to takie miłe! Nawet nie wiesz, ile takie słowa dla mnie znaczą! Dziękuję bardzo za wsparcie
To znaczy powiem szczerze, że jeśli chodzi o zawód to nie wiedziałam do końca, co chcę w życiu robić. Tzn kiedyś wiedziałam, ale potem już zwątpiłam. Stomatologia była najlepszym wyjściem, bo niby miałam dużo zainteresowań, rozbieżnych, myślałam nad stomatologią, lekarskim, farmacją, kosmetologią, fizjoterapią, pielęgniarstwem, ratownictwem medycznym, ale też nad językami, psychologią, architekturą, archeologią. Miałam takie rozbieżności, że szok. Najbardziej chyba zawsze chciałam iść na języki, ale mam w rodzinie 2 osoby po tym kierunku i średnio na tym wyszli. Bardzo ciężko o pracę
Praca samego dentysty jest dla mnie spoko. Lubię pomagać ludziom, a to zawsze jakaś tam pomoc jest
Jedyne co, to studia trudne, ale u nas tych studiów mają dosyć nawet najlepsi studenci, których te studia były największym marzeniem. Po prostu ludzie są wykończeni ilością nauki. Ja przeżyłam już tyle stresu na 1 i 2 roku, że ciężko by mi było ot tak zaprzepaścić tyle pracy. Szczególnie, że jeszcze 3 rok jest trudny, a potem 4 i 5 są już trochę lżejsze. Ja chcę już jak najszybciej studia skończyć, usamodzielnić się i częściowo odciąć od rodziny, choćby finansowo, bo chcąc nie chcąc jeśli jestem od nich zależna finansowo to też różnie bywa. Filologię językową czy psychologię też zamierzam studiować, ale zaocznie, już bardziej jako dodatek do stomatologii (teraz jestem na zaocznej kosmetologii, robię za niedługo licencjat).
Jeśli chodzi o wybranie tego profilu to nie jestem przez to na nich zła, bo jak mówię- sama nie do końca wiedziałam. Chciałam już rzucić te studia rok temu, ale podświadomie czułam, że będę tego żałować, że będę w tym dobra. Poza tym akurat studia a praca to też coś innego.
W tym akurat nie jest największy problem, chociaż no fakt, że oni mnie w dużej mierze przekonali do tego profilu.
Najgorzej jednak z tymi zajęciami dodatkowymi. Ja praktycznie nie miałam dzieciństwa. I do dzisiaj wspominam to źle, mimo że minęło sporo lat. Jako nastolatka zamiast umawiać się ze znajomymi to ja miałam szkołę i inne obowiązki. Tak, obowiązki, bo rozrywką nie mogę tego nazwać. Gdybym miała konie, basen, języki w odpowiedniej ilości, w grupie z rówieśnikami i jakbym raz na czas mogła z tego zrezygnować na rzecz wyjścia ze znajomymi to na pewno nie wspominałabym tego nawet w połowie tak źle. A sytuacja, gdzie znajomi musieli na mnie czekać, bo miałam obowiązkowy cotygodniowy basen....no tragedia
Nawet dzisiaj, jak przypomnę sobie jakieś nieprzyjemne sytuacje sprzed kilku lat (takie, w których czułam się upokorzona, znieważona) to po prostu strasznie się denerwuję. Czasami aż tak, że zaczyna mnie strasznie boleć głowa, lecieć krew z nosa albo boleć serce. Muszę to przerobić u psychoterapeuty, bo wiem, że skoro to jeszcze nie przeszło to nie przejdzie samo. Nie umiem sobie z tym poradzić. Antydepresant powoduje teraz, że już się tyle nie smucę, nie czuję takiego stresu, nie denerwuję się aż tak. Tylko no nie mogę całe życie na antydepresancie lecieć
3,536 2020-05-16 14:45:35
Czy słowa dużo znaczą? Hm, w normalnych warunkach pewnie stwierdziłbym, że to raczej nieistotne, ale jeśli ktoś zbyt często w życiu słyszy samą krytykę i ostre słowa, to może trochę otuchy nie zaszkodzi
Uwierz po prostu w siebie
Uwierz, że możesz z satysfakcją iść przez życie, bez oglądania się na kogokolwiek czy oczekiwania od nich opinii na Twój temat a tym bardziej według czyichś wskazówek. Sama sobie wybierasz swój kierunek i powinnaś iść TYLKO I WYŁĄCZNIE według niej Rodzice są po to, żeby wspierać i doradzać dorosłemu dziecku a nie po to, żeby mu życie układać. Sam miałem też wątpliwości, czym się zająć po szkole, choć wiedziałem, że raczej na żaden z kierunków medycznych czy pokrewnych nie pójdę, wolałem bardziej przyrodniczo - naukowe
Natomiast znajomi z kierunków medycznych czy pokrewnych tez narzekali w trakcie studiów na ogromną ilość nauki, ale większość skończyła edukację, bo widzieli , że chcą się tym zajmować. Część z nich( bo nie z wszystkimi mam kontakt) pracują szczęśliwie w swoim zawodzie
Co do zajęć dodatkowych, to mieszkając z dala od domu, rodzice nie mieli absolutnie żadnego wpływu na to, czym się zajmowałem a wcześniej po prostu w to nie ingerowali. Dlatego cały problem w tym, aby dostrzegli, że dane zajęcie może się dziecku nie spodobać czy tez go zwyczajnie męczyć. Jeśli, pomimo jego sprzeciwu, dalej go zmuszają do czegoś, jest to czysty egoizm i nic poza tym. Nie masz po co cały czas truć się antydepresantami, bo wykończysz swoje zdrowie a tyle jeszcze przed Tobą Ja np. cały czas z optymizmem patrzę w przyszłość i nie wykluczam, że trzeba będzie się przebranżowić, chociaż częściowo. W każdym razie, liczę na to, że jeszcze kilka marzeń uda się zrealizować, czekam na razie na otwarcie granic a potem będziemy działać
Głowa do góry
ps Jakby co, to śmiało pisz na priv przez forum
3,537 2020-05-17 10:12:43 Ostatnio edytowany przez Winter.Kween (2020-05-17 10:14:13)
Jak widze kogos kogo rodzice tak pozbawili dziecinstwa i tak ostro naciskali to zawsze jest mi szkoda.
Szkoda mi, ze ludzie w takiej sytuacji ida do szkoly natychmiast. Kiedy taka mloda osoba ma czas zeby uwolnic sie spod wplywu rodzicow? Kiedy ma czas sie dowiedziec czego naprawde chce?
Kiedy zaraz od rodzicow idzie na wymagajace studia?
Niektorzy ludzie krytykowali podejscie moich rodzicow. Gdzie jako nastolatka podejmowalam wszystkie decyzje i wiele kontrowersyjnych:
Zmiana szkoly w taki sposob, ze stracilam rok i nie tylko poszlam od razu na mature, ale jeszcze musialam zaliczac przedmiot jakiego nigdy sie nie uczylam.
Nie przygotowanie sie do matury ustnej z jezyka polskiego.
Nie przykladanie do szkoly wlasciwie zadnej uwagi. Nie robilam notatek, nie nosilam podrecznikow, nie chodzilam do szkoly (opuszczone tyle godzin, ze dostalam nagane) i nie odrabialam pracy domowej praktycznie wcale.
Rodzice wyrazali swoje zdanie lub dyskutowali, ale nie zmuszali mnie do zmiany decyzji.
To wychowanie jednak dalo dalo mi pewnosc siebie i niezlomnosc. Rodzice pokazywali, ze sama mam swoj rozum i sama umiem decydowac. Decydujac we wszystkim za mnie dawaliby mi znac, ze jestem zbyt glupia by wiedziec co robie.
Ja z kolei rzeczywiscie doskonale wiedzialam co robie.
3,538 2020-05-17 12:59:12
Rin Trine - tak podczytuje co tu piszesz, a ponieważ wyszłyśmy z bardZo podobnego modelu wychowania, w zasadzie takiego samego, to powiem Ci (jestem 20 lat starsza od Ciebie), jaką bym dała sobie radę będąc w Twoim wieku raz jeszcze:
- słuchaj zawsze siebie, nie koleżanek, ludzi na forum, a już zupełnie nie rodziców, nikt za Ciebie życia nie przeżyje, oczywiście będą niezadowoleni i tak dalej, ale niezadowoleni będą zawsze, nieważne co zrobisz, wiec warto zrobić coś, co pasuje tylko Tobie nie innym prawda?
- musisz być silna, samowystarczalna finansowo, ale małymi krokami, spokojnie jest to do zrobienia,a jak będziesz niezależna finansowo, to nie będzie problemu od wyjścia z zależności emocjonalnej
- na dzieciństwie staraj się tak nie skupiać - to będzie trudne i będzie wracało latami. Ok można się trochę poużalać nad sobą, nawet popłakać, ale w pewnym momencie próbować się już od tego odseparować. dzieciństwo nigdy już nie wróci. Jedni maja szczęśliwe inni nie, jedni są zaniedbani, inni mają zbyt opiekuńczych rodziców, jedni mają za dużo zajęć pozalekcyjnych a inni wcale, choć by chcieli - Ty trafiłaś do rodziny, w której było tak a nie inaczej, ja to rozumiem, bo miałam niemal identycznie, także wiem, co znaczy całkowity brak czasu w okresie nastoletnim, wieczne zajęcia pozaszkolne, wieczne zmuszanie do czegoś czego się nienawidzi a niewyrażanie zgody na to, czego by się chciało spróbować w wieku lat 10 czy 15tu. To wszystko odbijesz sobie jako dorosła, możesz zapisać się na jazdę konną, czy kurs malarstwa na przykład czy cokolwiek co pociągało Cię kiedyś a nie miałas pozwolenia. Tego czego nienawidziłaś robić jako dziecko - tego w dorosłym życiu robić nie musisz, jest to ulga.
- możesz jeśli chcesz pójść na terapię, ale przestrzegałabym Cię przed zbyt długim grzebanie w dzieciństwie, bo po tym - jest jeszcze gorzej, a żal może Ci pozostać. Myślę, że można trochę obgadać z psychologiem to, co Cię trapiło, ale próbować mimo wszystko iść do przodu, a nie wałkować przez rok na terapii jak było źle i paskudnie - bo to już teraz niczego nie zmieni.
To tak z biegu, bo czytając Ciebie widać, że bardzo Cię to trapi, a taka jesteś jeszcze młoda, że zupełnie szkoda tracić na żale, pretensje kolejne lata życia. Jako dorosła może sz teraz robić wszystko czego chcesz, ale potrzebna jest całkowita niezależność finansowa od rodziny, co da się zrobic.
3,539 2020-05-18 14:28:15
bagienni_k- ja wiem, że mieszkając daleko od domu mam praktycznie w 100% wpływ na to, jakie zajęcia sobie wybieram, ale coś mi się stało w psychikę. Nie potrafię podjąć żadnej decyzji, nawet takiej najprostszej o zapisaniu się na zajęcia dodatkowe. Nie wiem już czego chcę, po co. Mam przyzwyczajenia z przeszłości i tak jakby boję się spróbować czegoś nowego, mimo że bym chciała. Miałam się zapisać na zumbę z koleżanką z grupy. Bardzo się ucieszyłam, bo jakbym poszła z kimś to zawsze raźniej, ale ona stwierdziła, że jednak nie chce. I ja już sama mam obawy, żeby iść. Nie wiem, skąd to się wzięło u mnie, nie umiem się też tego pozbyć.
Dziękuję za ciepłe słowa
Winter.Kween- to też całkiem okej podejście rodziców. Moi mieli niestety dobre, psychologiczne podejście, bo nie mówili, że mam robić to i to i koniec, mieli inteligentny sposób na to: "Nie zabraniamy ci zrobić tego i tego, ale wolelibyśmy, żebyś zrobiła tak. My tylko sugerujemy, zrobisz jak zechcesz, ale powinnaś zrobić to tak i tak, bo inaczej zrobisz to źle", po czym podawali mnóstwo argumentów popierających ich tezę. Robili to w sposób inteligentny i wtedy nawet nie zauważyłam, że to takie oddziaływanie na podświadomości.
Moi rodzice zaprzeczają, że kiedykolwiek mnie do czegoś zmuszali, tylko ja mam zupełnie inne odczucia. Teraz mając 23 lata boję się, że np. kiedyś będą kazali mi mieć dzieci (których niekoniecznie chcę). Tak! Przecież to tylko moja sprawa, ale boję się, że znowu będą podawać takie argumenty, przekonywać i stanie się dokładnie to, co w przeszłości z obowiązkami, a potem będą zaprzeczać, że do czegokolwiek zmuszali, a ja będę nieszczęśliwa. Taki ich mechanizm. I tutaj bagiennik dobrze mówi, że to tylko moja decyzja, ale ja nie pamiętam, kiedy podjęłam jakąś ważną decyzję sama, bez prania mózgu (może tylko te studia zaoczne, ale to wszystko). Mam też takie lęki, że w przyszłości partner też mnie będzie przekonywał podświadomie do rzeczy, których nie chcę. Mimo, że to moje życie, to z odruchów z przeszłości boję się, że tak będzie do końca życia- że ktoś podświadomie mnie będzie do czegoś zmuszał. Wręcz mam lęki, że ktoś będzie mi czegoś zabraniał w przyszłości
rossanka- w ogóle przepraszam, że tam się rozpisałam pod Twoim tematem, ale jakoś tak wyszło
Serio? Też miałaś takich rodziców? Poradziłaś sobie jakoś z nimi?
3,540 2020-05-18 17:33:39
Idź bez koleżanki na tę zumbę i nie marudź . Poznasz inne.
3,541 2020-05-19 00:09:26
Rin Ta niemoc wynika zapewne z długotrwałego pozostawania pod wpływem rodziców, ale myślę, że z czasem może to minąć. Człowiek się wyrobi, tylko trzeba chcieć, od czegoś zacząć. Tak, jak z tą lekcją tańca: skoro nie masz z kim iść, to idź sama i może akurat poznasz kogoś interesującego. Może ta przerwa od studiów da Ci trochę do myślenia i pozwoli wybrać odpowiednią drogę Uwierz w to, że życie jest tylko i wyłącznie w Twoich rękach
To często kwestia pierwszego kroku a potem już pójdzie z górki.
Dużo wytrwałości!
3,542 2020-05-19 11:25:07
Rin Ta niemoc wynika zapewne z długotrwałego pozostawania pod wpływem rodziców, ale myślę, że z czasem może to minąć. Człowiek się wyrobi, tylko trzeba chcieć, od czegoś zacząć. Tak, jak z tą lekcją tańca: skoro nie masz z kim iść, to idź sama i może akurat poznasz kogoś interesującego. Może ta przerwa od studiów da Ci trochę do myślenia i pozwoli wybrać odpowiednią drogę
Uwierz w to, że życie jest tylko i wyłącznie w Twoich rękach
To często kwestia pierwszego kroku a potem już pójdzie z górki.
Dużo wytrwałości!
Mądrze powiedziane.
Ta niemoc to na pewno przez to pranie mózgu w domu. Muszę znowu wrócić na studia, odseparować się od rodziny.
Ja kocham moją rodzinę, ale no jak jestem z nimi dłużej niż np. 2 tygodnie to zaczynają mi działać na nerwy i czuję się jeszcze gorzej niż zazwyczaj.
Właśnie wiem, że powinnam iść sama. Zbieram się do tego. Tylko czuję wewnętrznie taki hamulec, bo ja większość rzeczy zawsze robiłam sama, żadnych koleżanek z boku nie miałam, mimo że bardzo chciałam. Teraz nie mam jak się zapisać, bo na razie wszystkie kluby zamknięte
3,543 2020-05-19 13:30:10
To nie masz się co martwić W czasach studenckich też wystarczał mi kontakt z rodziną raz na jakiś czas, raz na 3-4 tygodnie. Na samym początku było trochę inaczej, bo siłą rzeczy nie miało się znajomości w obcym mieście. Potem już, jak się znalazło ekipę, to ciężko było do domu wracać. Żeby nie było - większość z tej ekipy to ludzie ze studiów czy koła naukowego, trochę z akademika i z liceum. Specjalnie nie było trudno się zaaklimatyzować, bo to samo jakoś tak się rozwinęło, człowiek zdążył wchłonąć w studencki klimat
3,544 2020-05-19 17:15:28
Winter.Kween- to też całkiem okej podejście rodziców. Moi mieli niestety dobre, psychologiczne podejście, bo nie mówili, że mam robić to i to i koniec, mieli inteligentny sposób na to: "Nie zabraniamy ci zrobić tego i tego, ale wolelibyśmy, żebyś zrobiła tak. My tylko sugerujemy, zrobisz jak zechcesz, ale powinnaś zrobić to tak i tak, bo inaczej zrobisz to źle", po czym podawali mnóstwo argumentów popierających ich tezę. Robili to w sposób inteligentny i wtedy nawet nie zauważyłam, że to takie oddziaływanie na podświadomości.
rossanka- w ogóle przepraszam, że tam się rozpisałam pod Twoim tematem, ale jakoś tak wyszło
Serio? Też miałaś takich rodziców? Poradziłaś sobie jakoś z nimi?
Spoko, pisz w tym wątku jeśli masz ochotę i jeśli dzięki temu poukładasz sobie swoje sprawy chociaż częściowo w głowie.
jAK SOBIE Poradziłam? Jak pisałam wyżej, stałam się samodzielna finansowo i już dawno wyprowadziłam się z domu, to wiele ułatwia. Też znam metody, że coś jest nakazane nie wprost, typu" masz zrobić tak i tak, ale tak jak ja to nazywałam "na okrętkę", tak długo były wałkowane pewne sprawy "zobacz my nic Ci sugerować nie będziemy, ale zobacz po tych studiach będziesz miała lepszą pracę, ten język da Ci takie możliwości a nauka tańca sprawi,m że będziesz miała super sylwetkę bez ćwiczeń (chociaż tańca mogłam nienawidzić), tak długo to było wałkowane, aż się w końcu godziłam, mając potem wstręt do siebie.
Ale
Jak mówię, małymi krokami, rób to co Ty chcesz, a nie czego chcę rodzice. Oni zawsze będą z czegoś niezadowoleni i nigdy ich nie zadowolisz, a z resztą nie o to chodzi. Miałaś 13 lat musiałaś być im posłuszna jeśli chciałaś mieć z nimi dobre stosunki. Teraz masz 23 lata i nie musisz robić tego, czego oni chcą, bo jesteś już dorosła. NIe dyskutuj, nie kłóć się z nimi, nie wojuj, bo to nic nie da, ale po mału i spokojnie rób swoje małymi krokami, to jest wszystko do zrobienia.
Gdzieś napisałaś, że podświadomie boisz się, ze w związku z partnerem boisz się, że znowu będziesz musiała być podporządkowana komuś i musiała robić to, czego on chce. Miałam tak samo latami a i teraz mam. Niestety związek kojarzy mi się z tym, ze albo robię to co chce druga osoba, albo koniec z tym. Psycholog na to nie wiele pomógł, terapeuta z resztą też . Mądra ksiązki i forum również. W tym Ci nie pomogę, niech się mądre głowy wypowiedzą Związek to taka niewola, ale wiem, że mam błędne myślenie bo to nie powinna być niewola.
W każdym razie, mam nadzieję, że wyjdziesz po swojemu na prostą, bo szkoda życia. Do 30 minie migiem zanim się obejrzysz, a do 40 jeszcze szybciej. Szkoda czasu na jakieś zadręczanie się i wylewanie żali (to znaczy trochę możesz wylać, oczywiście, ale nie latami i w kółko to samo, bo się zamęczysz).
3,545 2020-05-19 22:10:05 Ostatnio edytowany przez random.further (2020-05-19 22:10:30)
Miałam tak samo latami a i teraz mam. Niestety związek kojarzy mi się z tym, ze albo robię to co chce druga osoba, albo koniec z tym. Psycholog na to nie wiele pomógł, terapeuta z resztą też . Mądra ksiązki i forum również. W tym Ci nie pomogę, niech się mądre głowy wypowiedzą Związek to taka niewola, ale wiem, że mam błędne myślenie bo to nie powinna być niewola.
Rossanko, wychodzi na to że samą siebie najlepiej 'zdiagnozowałaś' - może takie podejście w Tobie zawsze da efekt braku związku na dłużej...
3,546 2020-05-19 22:19:15
rossanka napisał/a:Miałam tak samo latami a i teraz mam. Niestety związek kojarzy mi się z tym, ze albo robię to co chce druga osoba, albo koniec z tym. Psycholog na to nie wiele pomógł, terapeuta z resztą też . Mądra ksiązki i forum również. W tym Ci nie pomogę, niech się mądre głowy wypowiedzą Związek to taka niewola, ale wiem, że mam błędne myślenie bo to nie powinna być niewola.
Rossanko, wychodzi na to że samą siebie najlepiej 'zdiagnozowałaś' - może takie podejście w Tobie zawsze da efekt braku związku na dłużej...
rossanka brzmisz tak jakbyś nigdy nie była szczęśliwie zakochana, nigdy nie miała prawdziwego przyjaciela... związek to nie niewola. Jest mnóstwo pozytywów jak się znajdzie odpowiednią osobę, owszem sa też kompromisy, kłótnie i godzenia się
3,547 2020-05-20 06:57:17
Izzie, niektórzy nie byli nigdy szczęśliwie zakochani - to jak najbardziej jest możliwe
Ktoś tu wspominał, żeby Rin odstawiła antydepresanty, bo się truje. Ale jeśli ma depresję? Z tego, co wiem, depresja to choroba, a nie gorszy nastrój. Inne leki też truja, a się nie mówi chorym, żeby ich nie zazywali. Nawet proszki na zwykły ból głowy są szkodliwe dla organizmu, a wiele osób je zjada jak cukierki. Antykoncepcja też niszczy organizm kobiety, a nikt nie trąbi, żeby jej nie stosować. Więc o co chodzi z tymi antydepresantami? Wiadomo, że najlepiej być zdrowym i żadnych leków nie brać. Ale jak trzeba? Jak dzięki nim ma być lepiej?
3,548 2020-05-20 08:04:04 Ostatnio edytowany przez Lady Loka (2020-05-20 08:04:35)
Izzie, niektórzy nie byli nigdy szczęśliwie zakochani - to jak najbardziej jest możliwe
Ktoś tu wspominał, żeby Rin odstawiła antydepresanty, bo się truje. Ale jeśli ma depresję? Z tego, co wiem, depresja to choroba, a nie gorszy nastrój. Inne leki też truja, a się nie mówi chorym, żeby ich nie zazywali. Nawet proszki na zwykły ból głowy są szkodliwe dla organizmu, a wiele osób je zjada jak cukierki. Antykoncepcja też niszczy organizm kobiety, a nikt nie trąbi, żeby jej nie stosować. Więc o co chodzi z tymi antydepresantami? Wiadomo, że najlepiej być zdrowym i żadnych leków nie brać. Ale jak trzeba? Jak dzięki nim ma być lepiej?
Ja to napisałam. Bo antydepresanty Rin nie są ani przepisane ani brane pod kontrolą psychiatry i póki co nie towarzyszą psychoterapii. Sorry. Dla mnie to nieodpowiedzialne, żeby nie powiedzieć, że głupie.
Gdyby było to pod kontrolą psychiatry, nic bym nie mówiła.
3,549 2020-05-20 09:35:45
Nawet nie wiedziałam, że takie rzeczy są dostępne bez recepty. Nie jestem w temacie szczerze mówiąc, po prostu nigdy nie rozumiałam tej całej nagonki na antydepresanty, a wzmianka o tym tutaj tylko mnie sprowokowała, żeby zapytać.
3,550 2020-05-20 09:46:36
Nawet nie wiedziałam, że takie rzeczy są dostępne bez recepty. Nie jestem w temacie szczerze mówiąc, po prostu nigdy nie rozumiałam tej całej nagonki na antydepresanty, a wzmianka o tym tutaj tylko mnie sprowokowała, żeby zapytać.
Nie są. Rin zapewne dostała od swojego ojca, który jest rodzinnym. Nie chcę wchodzić znowu w temat przepisywania antydepresantów przez rodzinnych, bo cała dyskusja o tym jest w temacie założonym przez Rin.
Niemniej są brane bez kontroli psychiatry.
3,551 2020-05-20 10:54:22
rossanka brzmisz tak jakbyś nigdy nie była szczęśliwie zakochana, nigdy nie miała prawdziwego przyjaciela... związek to nie niewola. Jest mnóstwo pozytywów jak się znajdzie odpowiednią osobę, owszem sa też kompromisy, kłótnie i godzenia się
Coś w tym jest. Do 20 nigdy nie byłam szczęśliwie zakochana. Tzn z wzajemnością. Na studiach też nie. Zazwyczaj obiekt westchnień okazywało się, że już miał kogoś,a ja byłam przekonana, że wolny , albo był niezainteresowany. Zbliżając się do 30 poznałam jak myślałam swoją miłość życiową, ale też nie. Okazalo sie, że oznaki zainteresowania jakie u niego widzialam były tylko uprzejmością A od roku był w związku z inną. Po 30 w końcu udało mi się być w związku. Ale się nameczylam, aby to utrzymać, robiłam wszystko pod partnera aby mnie nie zostawił.O dziwo działało. Po raz pierwszy w życiu ktoś mnie chciał że wzajemnością. Ale na koniec usłyszałam, że byłam za dobra i go osaczalam. A potem jak już tu wiecie na forum byłam sama.pamietam że mowil, że chce się za często spotykac, że on potrzebuje przestrzeni, ja to chce zagarnąc a on się dusi. Ze on chce się jeszcze rozwijać a ze mną na niewiele tematów może pogadać.
3,552 2020-05-20 12:20:15
Hej. Czy może mnie ktoś tutaj pocieszyć a może bardziej oświecić. Mam 18 lat i też jakoś się nie zapowiada abym kogoś miała. Tak wiem jestem bardzo młodą osoba, ale się boję, że będę sama do końca życia. Nikt do mnie nie zagaduje na ulicy. Co prawda rzadko wychodzę z domu szczególnie sama ale czytałam na necie że dużo dziewczyn ma tak że do nich zagaduja czasami na ulicy. A ja nigdy nie miałam takiej sytuacji. Jedną nawet pisała że jest bez makijażu, nie odstrzelona i tak do niej zagaduja. Zdaje sobie sprawę że te wszystkie kobiety są po 20. A ja mam zaledwie 18 lat i mogę jeszcze wyglądać dziecinnie też moje koleżanki jakaś nie mają przypadków ze ktoś je zaprasza na kawę bo chyba w tym wieku się na kawę nie zaprasza w sensie że ktoś je tak zaprasza na ulicy obca osoba. Ja szczerze też nigdy nie widziałam takiego zjawiska aby jakiś facet zaczepił kobietę na ulicy i do niej zagadał ale może dlatego bo mam mało lat i na dodatek za często z domu nie wychodzę wręcz bardzo rzadko i mało co widzę. Wmówiłam sobie że jak będę o siebie bardzo dbała czyli długie zadbane włosy, super sylwetka wycwiczona, makijaż dobrze wykonany i super kobiece ubrania to może coś ruszy na studiach. Zarazem chce coś zmienić ale boję się odrzucenia wiecie wszystko zorbie będę wyglądała jak super laska na dodatek będę się uśmiechać i nic się nie wydarzy nikt nie zagadał i znowu będę sobie wmawiała co jest nie tak przecież o siebie dbam staram się uśmiechać być pozytywną i nic. Nie wiem czemu przyszłość widzę w takich czarnych scenariuszach. Być może dlatego że się zawsze do szkoły ładnie ubieralam malowalam. Nawet nauczycielka jak zadzwoniła do mojej mamy aby pogadać na temat pewnej dziewczyny której niby wisiałam kasę żeby wyjaśnić ta sprawę powiedziała że umiem naprawdę się pomalować i wyglądam bosko. Jeszcze taki kolega od mojej mamy z pracy który mnie widział to powiedział że nie będę umiała się w przyszłości od facetów odgonić bo wyglądam jak super laska ( wtedy jeszcze ubieralam sukienki i się malowalam). Czy przyczyna może leżeć w tym że naprawdę rzadko wychodzę z domu. Nie byłam nigdy w klubie na imprezie. A z koleżanką wyjdę gdzieś raz na ruski rok do maka czy na basen, do kina. A i zainteresowań nie mam aby gdzieś kogoś poznać siedzę w domu i jedynie raz na dwa miesiące wyjdę do maka i raz w roku na basen czy do kina. zdaje sobie sprawę że muszę to zmienić bo skoro nie poznaje nigdzie chłopaków. Przez całe trzy lata nie poznałam żadnego chłopaka płci męskiej w sensie jakieś grupki chłopaków z innej klasy czy innego środowiska przez np koleżankę która ma kolegów. ZERO. Nie wiem jak to zmienić. Będę miała nowy etap w swoich życiu czyli studia i nie chce znowu siedzieć w domu i użalać się że nikt mnie nie chce bo w sumie to nikogo nie poznaje.
3,553 2020-05-20 14:06:13
Gdzieś napisałaś, że podświadomie boisz się, ze w związku z partnerem boisz się, że znowu będziesz musiała być podporządkowana komuś i musiała robić to, czego on chce. Miałam tak samo latami a i teraz mam. Niestety związek kojarzy mi się z tym, ze albo robię to co chce druga osoba, albo koniec z tym. Psycholog na to nie wiele pomógł, terapeuta z resztą też . Mądra ksiązki i forum również. W tym Ci nie pomogę, niech się mądre głowy wypowiedzą Związek to taka niewola, ale wiem, że mam błędne myślenie bo to nie powinna być niewola.
Bardzo mi przykro. Jakbym czytała o sobie. Ja też kojarzę związek z obowiązkami, że będę musiała komuś prać, sprzątać, gotować, bo ktoś mnie będzie do tego zmuszał, mimo że bardzo dobrze wiem, że coraz więcej dzisiejszych związków jest partnerskich. A nie wiem, dlaczego tak mi się wydaje, bo nie byłam nigdy w związku, a moi koledzy z roku jakoś sami sobie radzą. U mnie w domu jednak wszystko robiła mama, mimo że pracowali oboje. Tata nie umiał ugotować nawet najprostszego dania i czekał np. 2 godziny, aż mama wróci z pracy. Żelazka nigdy nie dotknął. Prania nigdy nie nastawiał. A co najlepsze moja mama miała kiedyś firmę, która dobrze prosperowała, przez co zarobki były większe niż taty, a więc mama miała jeden etat w pracy drugi w domu. Jak staram jej się pomagać ile mogę, ale widząc ilość obowiązków w domu nie mam w przyszłości ochoty ani na duży dom (co najwyżej mieszkanie=mniej sprzątania), ani na dzieci (nigdy ich nie lubiłam) i zastanawiam się, czy mąż to dobry pomysł. I to dlatego, że miałam taki a nie inny przykład w domu
Coś w tym jest. Do 20 nigdy nie byłam szczęśliwie zakochana. Tzn z wzajemnością. Na studiach też nie. Zazwyczaj obiekt westchnień okazywało się, że już miał kogoś,a ja byłam przekonana, że wolny , albo był niezainteresowany. Zbliżając się do 30 poznałam jak myślałam swoją miłość życiową, ale też nie. Okazalo sie, że oznaki zainteresowania jakie u niego widzialam były tylko uprzejmością A od roku był w związku z inną. Po 30 w końcu udało mi się być w związku. Ale się nameczylam, aby to utrzymać, robiłam wszystko pod partnera aby mnie nie zostawił.O dziwo działało. Po raz pierwszy w życiu ktoś mnie chciał że wzajemnością. Ale na koniec usłyszałam, że byłam za dobra i go osaczalam. A potem jak już tu wiecie na forum byłam sama.pamietam że mowil, że chce się za często spotykac, że on potrzebuje przestrzeni, ja to chce zagarnąc a on się dusi. Ze on chce się jeszcze rozwijać a ze mną na niewiele tematów może pogadać.
Jakbym czytała o sobie
Do 20 też nikogo nie miałam. Podobał mi się ktoś w gimnazjum, ale nie byłam gotowa na związki. Od końca gimnazjum aż do wyjazdu na studia podobało mi się łącznie 3 chłopaków, dawałam jakieś znaki zainteresowania, ale nie wyszło. Myślałam, że na studiach się ktoś trafi. Zaraz po rozpoczęciu studiów poznałam wiele osób, spodobałam też się wielu, spotykałam się z nimi, ale nie podobali mi się. Brzydziłam ich się nawet pocałować, więc to nie było to. Potem się zakochałam w koledze z roku. Myślałam, że wreszcie znalazłam odpowiednią osobę, a tu się okazało, że on był tylko miły, lubił mnie, ale jako koleżankę i nic więcej. Zasugerował, że podoba mu się ktoś inny.
A jeśli facet Ci mówił, że nie chciał się tak często spotykać to chyba coś z nim nie tak, bo w pierwszych fazach zakochania ludzie chcą spędzać jak najwięcej czasu razem
Potem już, jak się znalazło ekipę, to ciężko było do domu wracać. Żeby nie było - większość z tej ekipy to ludzie ze studiów czy koła naukowego, trochę z akademika i z liceum.
U mnie problem jest taki, że właśnie nie mam takich ludzi, z którymi mogłabym się np. regularnie, co weekend widywać. Dużo osób wraca do domów, część ma narzeczonych, więc z nimi siedzi, niektórzy nawet rodziny i tak to właśnie wygląda. Czasem proponuję ludziom spotkania, ale potrafię się z nimi spotykać np. raz na pół roku, no ale powiedzmy sobie szczerze- co to za spotkania.
Nie mam nawet pomysłu, gdzie mogłabym poznać takich fajnych i otwartych ludzi
Nie są. Rin zapewne dostała od swojego ojca, który jest rodzinnym. Nie chcę wchodzić znowu w temat przepisywania antydepresantów przez rodzinnych, bo cała dyskusja o tym jest w temacie założonym przez Rin.
Niemniej są brane bez kontroli psychiatry.
Tak? Jesteś pewna?
Dobra, to jak już chcesz wiedzieć, to wszystkie leki powinny być dobierane przez farmaceutów, bo to oni są specjalistami od leków, nie lekarze. Nasz kraj jest biedny, ale we wszystkich lepiej rozwiniętych krajach bardzo dobrze stoi opieka farmaceutyczna (której u nas w ogóle nie ma) i to wygląda tak, że lekarz diagnozuje, może (ale nie musi) zasugerować lek, ale to od farmaceuty zależy, czy stwierdzi, że pacjentowi ten lek zagraża bądź nie (czy wchodzi w interakcje) i czy ma zostać podany kuzynka koleżanki jest lekarzem w UK i opisała, że właśnie tak to wygląda a nie jakieś widzimisie lekarza, który na studiach miał podstawy chemii i farmakologię przez miesiąc. Z resztą zapytaj jakiegoś znajomego farmaceutę, ile jest błędnie wypisywanych recept przez lekarzy. Dlatego dla mnie takie gloryfikowanie, że psychiatra załatwi wszystko jest śmieszne, bo lekarz nie jest Bogiem
I tak też było u mnie- lek dla mnie dobrał lekarz po konsultacji z farmaceutą, więc pudło moja droga.
I jak wcześniej napisałaś nie jesteś absolwentem uniwersytetu medycznego- nie jesteś w branży, czyli się na tym nie znasz
3,554 2020-05-20 14:16:07 Ostatnio edytowany przez Lady Loka (2020-05-20 14:17:44)
Rin, póki co Ty też nie jesteś absolwentem uniwersytetu medycznego, więc też się na tym nie znasz
Ja naprawdę wiem, jak działa opieka medyczna i jak działają farmaceuci. Nie musisz mnie dokształcać. Nigdzie nie powiedziałam, że farmaceuta się nie zna albo że lekarz zjadł wszystkie rozumy. Wiem, ile recept wraca od farmaceutów do lekarzy i chwała im za to! Bardzo dobrze, że jest taki system, że jak farmaceuta wie lepiej, to cofa pacjenta, albo sugeruje coś lepszego.
Jedyne co powiedziałam to to, że póki jesteś w PL, a jesteś w PL to leki powinny być brane pod kontrolą lekarza. A antydepresanty są lekami, które powinny być przyjmowane pod kontrolę psychiatry, a nie własnego ojca. Nawet gdyby Twój ojciec był psychiatrą, a nie jest, to i tak zajmowanie się terapią członka rodziny byłoby wysoce niestosowne.
Dla mnie to koniec dyskusji, serio Rin. Nie musisz mnie przekonywać, bo mnie nie przekonasz. Za dobrze wiem, jak to wszystko działa i wiem, jak to wszystko powinno działać. A sytuację znam i z perspektywy lekarza i z perspektywy farmaceuty i z perspektywy osoby, która uczestniczyła w terapii. Uzasadniłam w poście mój tekst odnośnie tego, że nie powinnaś brać antydepresantów bez kontroli z psychiatrą i dalej jestem tego zdania i to zdanie się nie zmieni.
3,555 2020-05-20 14:29:08
rossanka napisał/a:Gdzieś napisałaś, że podświadomie boisz się, ze w związku z partnerem boisz się, że znowu będziesz musiała być podporządkowana komuś i musiała robić to, czego on chce. Miałam tak samo latami a i teraz mam. Niestety związek kojarzy mi się z tym, ze albo robię to co chce druga osoba, albo koniec z tym. Psycholog na to nie wiele pomógł, terapeuta z resztą też . Mądra ksiązki i forum również. W tym Ci nie pomogę, niech się mądre głowy wypowiedzą Związek to taka niewola, ale wiem, że mam błędne myślenie bo to nie powinna być niewola.
Bardzo mi przykro. Jakbym czytała o sobie. Ja też kojarzę związek z obowiązkami, że będę musiała komuś prać, sprzątać, gotować, bo ktoś mnie będzie do tego zmuszał, mimo że bardzo dobrze wiem, że coraz więcej dzisiejszych związków jest partnerskich. A nie wiem, dlaczego tak mi się wydaje, bo nie byłam nigdy w związku, a moi koledzy z roku jakoś sami sobie radzą. U mnie w domu jednak wszystko robiła mama, mimo że pracowali oboje. Tata nie umiał ugotować nawet najprostszego dania i czekał np. 2 godziny, aż mama wróci z pracy. Żelazka nigdy nie dotknął. Prania nigdy nie nastawiał. A co najlepsze moja mama miała kiedyś firmę, która dobrze prosperowała, przez co zarobki były większe niż taty, a więc mama miała jeden etat w pracy drugi w domu. Jak staram jej się pomagać ile mogę, ale widząc ilość obowiązków w domu nie mam w przyszłości ochoty ani na duży dom (co najwyżej mieszkanie=mniej sprzątania), ani na dzieci (nigdy ich nie lubiłam) i zastanawiam się, czy mąż to dobry pomysł. I to dlatego, że miałam taki a nie inny przykład w domu
rossanka napisał/a:Coś w tym jest. Do 20 nigdy nie byłam szczęśliwie zakochana. Tzn z wzajemnością. Na studiach też nie. Zazwyczaj obiekt westchnień okazywało się, że już miał kogoś,a ja byłam przekonana, że wolny , albo był niezainteresowany. Zbliżając się do 30 poznałam jak myślałam swoją miłość życiową, ale też nie. Okazalo sie, że oznaki zainteresowania jakie u niego widzialam były tylko uprzejmością A od roku był w związku z inną. Po 30 w końcu udało mi się być w związku. Ale się nameczylam, aby to utrzymać, robiłam wszystko pod partnera aby mnie nie zostawił.O dziwo działało. Po raz pierwszy w życiu ktoś mnie chciał że wzajemnością. Ale na koniec usłyszałam, że byłam za dobra i go osaczalam. A potem jak już tu wiecie na forum byłam sama.pamietam że mowil, że chce się za często spotykac, że on potrzebuje przestrzeni, ja to chce zagarnąc a on się dusi. Ze on chce się jeszcze rozwijać a ze mną na niewiele tematów może pogadać.
Jakbym czytała o sobie
Do 20 też nikogo nie miałam. Podobał mi się ktoś w gimnazjum, ale nie byłam gotowa na związki. Od końca gimnazjum aż do wyjazdu na studia podobało mi się łącznie 3 chłopaków, dawałam jakieś znaki zainteresowania, ale nie wyszło. Myślałam, że na studiach się ktoś trafi. Zaraz po rozpoczęciu studiów poznałam wiele osób, spodobałam też się wielu, spotykałam się z nimi, ale nie podobali mi się. Brzydziłam ich się nawet pocałować, więc to nie było to. Potem się zakochałam w koledze z roku. Myślałam, że wreszcie znalazłam odpowiednią osobę, a tu się okazało, że on był tylko miły, lubił mnie, ale jako koleżankę i nic więcej. Zasugerował, że podoba mu się ktoś inny.
A jeśli facet Ci mówił, że nie chciał się tak często spotykać to chyba coś z nim nie tak, bo w pierwszych fazach zakochania ludzie chcą spędzać jak najwięcej czasu razem
Teraz ja napiszę, że jakbym czytała o sobie samej w wieku 20 paru lat:) W związku nie bałam się może podporządkowania, że będę musiała prac, gotować i obsługiować partnera, bo tu akutrat nie wyobrażam sobie takiej jednostronnej akcji. Chodziło mi o to, że bałam się, że ktoś podporządkuje mnie sobie bardziej psychicznie. Nie pozwoli mi na złośc, emocje albo płacz, albo będzie kontrolował moje poglądy np jestem miłośniczką kotów a ktoś nie będzie lubił kotów, albo będę chciała czyatć ksiązki a ktoś będzie mnie wyśmiewał, albo zamiast w Bieszczady będę wolała pojechać na Mazury. albo prozaicznie, będę się żle czuła, ale on wymyśli wyjscie do teściów więc będę musiała tam isć i tysiące takich codziennych rzeczy. A najbardziej, że mnie wyśmieje i zostawi, bo jestem chora na nerwicę lękową - takie miałam mniej więcej myśli po 20. Po 30 też.
Także widzisz jak moze być, weź się pomału za siębie, abyś nie skończyła za 20 lat jak ja. Można powiedzieć niech moja historia będzie dla Ciebie ostrzeżeniem. Ale myślę, ze jesteś młoda, jak będziesz świadoma pewnych rzeczy i konsekwentna w zmianach, Twój los może być całkiem udany.
Oj to takie pozorne zainteresowanie chłopaka na studiach też znam, zawsze było to samo, myślałam ach, w końcu to ten , w końcu wzajemność - po czym okazywało się zawsze, że wzajemność była ale w kierunku innej. Nie wiem, co Ci poradzić. Może nie nastawiaj się od razu na coś, to, że ludzie są mili to zupełnie nic nie znaczy. Jak wykona konkretny krok - zaproszenie do kina, na kolacje etc, ale sam na sam nie w grupie - to możesz uznać, że jest zainteresowany. Jeśli nic takiego nie następuje - facet jest po prostu dobrze wychowany, a koleżanek może mieć kilka.
Mnie zawsze gubiło to, że jakiekolwiek małe zainteresowanie brałam za zainteresowanie mną jako kobietą, pamiętam, że dziwiło mnie, że ktoś mnie wogóle słucha, że interesuje go co mam do powiedzenia, bo przyzwyczjona byłam, że nikt mnie nigdy nie słuchał, a moje zdanie nie miało znaczenia.
Tak tak, ex na początku to i owszem, spotykał się często, ale potem kontakt był raz na 3 dni, bez telefonów, bo nie uznawał dzwonienia i jak to mówił gadania o niczym. Myślę, ze kompletnie się z nim nie dobralam, ale to widzę po czasie.
3,556 2020-05-20 15:07:32
Do 20 też nikogo nie miałam. Podobał mi się ktoś w gimnazjum, ale nie byłam gotowa na związki. Od końca gimnazjum aż do wyjazdu na studia podobało mi się łącznie 3 chłopaków, dawałam jakieś znaki zainteresowania, ale nie wyszło. Myślałam, że na studiach się ktoś trafi. Zaraz po rozpoczęciu studiów poznałam wiele osób, spodobałam też się wielu, spotykałam się z nimi, ale nie podobali mi się. Brzydziłam ich się nawet pocałować, więc to nie było to.
Tak to nie rób, jak Cię ktoś fizycznie odpycha to nie zmuszaj się. Ale jak byłam w Twoim wieku i też starsza, tak samo robiłam, umamiałam się z takimi, co odpychali mnie fizycznie. Jak się tak zastanowić, to żadnemu nie odmówiłam w życiu ( chyba, że wiedziałam, że żonaty, albo ma dziewczynę, albo jest dresem czy pijakiem spod sklepu ) , zmuszałam się w myśl zasady, ze księcia nie ma mam już te 28 lat i nie wolno wybrzydzać, trzeba się cieszyć , ze ktokolwiek sie zainteresował. A to był błąd. Po latach sądzę, że nie można być taki, trzeba mieć swój standard i jeśli zle Ci z kimś, to po co to kontynuować. Jak tak obserwuje teraz koleżanki, to te, które najbardziej kręciły nosem, mają teraz tak zwane najlepsze partie - mężów, z którymi się dogadują (chociaż wiadomo, kłótnie też bywają), i którzy kręcą ich fizycznie.
3,557 2020-05-20 16:09:13
brzmisz tak jakbyś nigdy nie była szczęśliwie zakochana
Ciągle mi teraz chodzą po głowie te słowa Ciekawe jak to jest, być szczęśliwie zakochaną...
3,558 2020-05-21 00:30:58
Hej. Czy może mnie ktoś tutaj pocieszyć a może bardziej oświecić. Mam 18 lat i też jakoś się nie zapowiada abym kogoś miała. Tak wiem jestem bardzo młodą osoba, ale się boję, że będę sama do końca życia. Nikt do mnie nie zagaduje na ulicy. Co prawda rzadko wychodzę z domu szczególnie sama ale czytałam na necie że dużo dziewczyn ma tak że do nich zagaduja czasami na ulicy. A ja nigdy nie miałam takiej sytuacji. Jedną nawet pisała że jest bez makijażu, nie odstrzelona i tak do niej zagaduja. Zdaje sobie sprawę że te wszystkie kobiety są po 20. A ja mam zaledwie 18 lat i mogę jeszcze wyglądać dziecinnie też moje koleżanki jakaś nie mają przypadków ze ktoś je zaprasza na kawę bo chyba w tym wieku się na kawę nie zaprasza w sensie że ktoś je tak zaprasza na ulicy obca osoba. Ja szczerze też nigdy nie widziałam takiego zjawiska aby jakiś facet zaczepił kobietę na ulicy i do niej zagadał ale może dlatego bo mam mało lat i na dodatek za często z domu nie wychodzę wręcz bardzo rzadko i mało co widzę. Wmówiłam sobie że jak będę o siebie bardzo dbała czyli długie zadbane włosy, super sylwetka wycwiczona, makijaż dobrze wykonany i super kobiece ubrania to może coś ruszy na studiach. Zarazem chce coś zmienić ale boję się odrzucenia wiecie wszystko zorbie będę wyglądała jak super laska na dodatek będę się uśmiechać i nic się nie wydarzy nikt nie zagadał i znowu będę sobie wmawiała co jest nie tak przecież o siebie dbam staram się uśmiechać być pozytywną i nic. Nie wiem czemu przyszłość widzę w takich czarnych scenariuszach. Być może dlatego że się zawsze do szkoły ładnie ubieralam malowalam. Nawet nauczycielka jak zadzwoniła do mojej mamy aby pogadać na temat pewnej dziewczyny której niby wisiałam kasę żeby wyjaśnić ta sprawę powiedziała że umiem naprawdę się pomalować i wyglądam bosko. Jeszcze taki kolega od mojej mamy z pracy który mnie widział to powiedział że nie będę umiała się w przyszłości od facetów odgonić bo wyglądam jak super laska ( wtedy jeszcze ubieralam sukienki i się malowalam). Czy przyczyna może leżeć w tym że naprawdę rzadko wychodzę z domu. Nie byłam nigdy w klubie na imprezie. A z koleżanką wyjdę gdzieś raz na ruski rok do maka czy na basen, do kina. A i zainteresowań nie mam aby gdzieś kogoś poznać siedzę w domu i jedynie raz na dwa miesiące wyjdę do maka i raz w roku na basen czy do kina. zdaje sobie sprawę że muszę to zmienić bo skoro nie poznaje nigdzie chłopaków. Przez całe trzy lata nie poznałam żadnego chłopaka płci męskiej w sensie jakieś grupki chłopaków z innej klasy czy innego środowiska przez np koleżankę która ma kolegów. ZERO. Nie wiem jak to zmienić. Będę miała nowy etap w swoich życiu czyli studia i nie chce znowu siedzieć w domu i użalać się że nikt mnie nie chce bo w sumie to nikogo nie poznaje.
Dużo dziewczyn tak ma, że ktoś do nich zagaduje na ulicy? Jejku, jak ja jestem w większych miastach to ludzie wręcz biegną przed siebie, nie patrzą dookoła, a co dopiero o jakimś zagadywaniu.
Nie przejmuj się, może to nie jest prawdą, albo to jakieś pojedyncze przypadki
Wiesz wygląd też nie da Ci 100% pewności. Ja kiedyś byłam troszeczkę grubsza (nie gruba, ale nie miałam widocznych mięśni), miałam farbowane i przesuszone włosy, nie malowałam się. Potem zabrałam się za siebie, ograniczyłam słodycze, nauczyłam się robić fajne makijaże, zapuściłam włosy i nie męczyłam ich farbami. Jest dużo lepiej. Jednak dalej byłam sama. Znajomi mi mówią, że jestem ładna, albo że wyglądam jak modelka (często to słyszałam, nawet ktoś mi sugerował, żebym się zgłosiła do agencji modelek)- nie chcę, żeby to zabrzmiało jak przechwałki, bo ja się nigdy za modelkę nie uważałam, wręcz mnie dziwi ta ilość miłych słów co do mojego wyglądu, mam kompleksy różnego typu, ale piszę tylko to, co słyszę.
Jednak faceta dalej nie mam
Zrobiłam rachunek sumienia i doszłam do wniosku, że gdzie się nie obrócę to dziewczyny: na studiach, na drugich studiach (robię zaocznie 2 fakultet), w pracy, w ośrodkach sportowych też spotykam dzieci lub osoby dużo starsze. Po prostu nie mam szans nawet nikogo poznać.
Znam nawet taki przypadek, że dziewczyna z mojego uniwersytetu, mając podobny problem zrobiła sobie rok przerwy od studiów, zaczęła studiować coś ścisłego na najbliższej politechnice, żeby znaleźć tam faceta (na politechnikach większość to faceci). Brzmi desperacko, ale czy ja wiem? Jak inaczej miała kogoś znaleźć? A tak to jej plan się powiódł- znalazła chłopaka i są razem już ze 2 lata.
Sama przyznałaś, że nie wychodzisz za często z domu, że nie poznajesz nowych osób. I tu jest najprawdopodobniej problem.
To jest też mój problem. Po prostu musimy znaleźć jakieś miejsce, gdzie jest szansa na poznanie faceta.
Tylko Ty masz jeszcze sporo czasu. Na razie nic na siłę, jesteś młodziutka, masz dużo czasu. Tylko mówię na przyszłość, żebyś brała wszystkie opcje pod uwagę
Tak to nie rób, jak Cię ktoś fizycznie odpycha to nie zmuszaj się. Ale jak byłam w Twoim wieku i też starsza, tak samo robiłam, umamiałam się z takimi, co odpychali mnie fizycznie. Jak się tak zastanowić, to żadnemu nie odmówiłam w życiu ( chyba, że wiedziałam, że żonaty, albo ma dziewczynę, albo jest dresem czy pijakiem spod sklepu wink) , zmuszałam się w myśl zasady, ze księcia nie ma mam już te 28 lat i nie wolno wybrzydzać, trzeba się cieszyć , ze ktokolwiek sie zainteresował. A to był błąd. Po latach sądzę, że nie można być taki, trzeba mieć swój standard i jeśli zle Ci z kimś, to po co to kontynuować. Jak tak obserwuje teraz koleżanki, to te, które najbardziej kręciły nosem, mają teraz tak zwane najlepsze partie - mężów, z którymi się dogadują (chociaż wiadomo, kłótnie też bywają), i którzy kręcą ich fizycznie.
Nie pozwoli mi na złośc, emocje albo płacz, albo będzie kontrolował moje poglądy np jestem miłośniczką kotów a ktoś nie będzie lubił kotów, albo będę chciała czyatć ksiązki a ktoś będzie mnie wyśmiewał, albo zamiast w Bieszczady będę wolała pojechać na Mazury. albo prozaicznie, będę się żle czuła, ale on wymyśli wyjscie do teściów więc będę musiała tam isć i tysiące takich codziennych rzeczy. A najbardziej, że mnie wyśmieje i zostawi, bo jestem chora na nerwicę lękową - takie miałam mniej więcej myśli po 20. Po 30 też.
No tak. To znaczy ja się umawiałam tak na 1-2 spotkania, ale jak widziałam, że nic z tego nie będzie, to kończyłam znajomość. A z tym kręceniem nosem to co to znaczy? W jakich okolicznościach te kobiety znalazły te najlepsze partie? Ciekawa jestem, bo w sumie ja też tak odrzucam ludzi odkąd pamiętam i teraz w wieku 23 lat nie mam nikogo, chociaż to nie to jest złe, najbardziej mnie boli, że nigdy nikogo na poważnie nie miałam. Często też spotykam się z opiniami, że kto wybrzydza ten jest sam, więc już mam mętlik w głowie
Ehhh myślałam o czymś no i zapomniałam dopisać. To pranie, sprzątanie to swoją drogą, ale to co Ty piszesz to tak samo: lęk przed tym, że ktoś mi czegoś zabroni, że nie uszanuje mojej decyzji, poglądów. Niby jestem pełnoletnia, ale czuję się jak duże dziecko, bo całe życie w domu nikt specjalnie nie szanował mojego zdania, poglądów. Jak rodzice czytali książkę na dany temat to to ważne, ale jak ja się czymś interesowałam, to miałam przestać gadać, bo im przeszkadzam. Tak jak pisałam wyżej- często mi czegoś zabraniali, podświadomie, nie mówiąc wprost, ale nakierowując mnie na ich własne poglądy. I ja teraz tak bardzo się boję, że ktoś nie będzie też szanował moich poglądów. Mam wręcz taki lęk, że będę musiała robić to, co mi karzą. Już teraz jestem zbyt uległa nawet w stosunku do obcych ludzi, a tej cechy u siebie nie znoszę.
"Także widzisz jak moze być, weź się pomału za siębie, abyś nie skończyła za 20 lat jak ja. Można powiedzieć niech moja historia będzie dla Ciebie ostrzeżeniem."- brzmisz jak bardzo mądra osoba
Może miałaś po prostu pecha? Bo wydajesz się być taka kochana
"Oj to takie pozorne zainteresowanie chłopaka na studiach też znam, zawsze było to samo, myślałam ach, w końcu to ten , w końcu wzajemność - po czym okazywało się zawsze, że wzajemność była ale w kierunku innej"- bardzo mi przykro
"Nie wiem, co Ci poradzić. Może nie nastawiaj się od razu na coś, to, że ludzie są mili to zupełnie nic nie znaczy. Jak wykona konkretny krok - zaproszenie do kina, na kolacje etc, ale sam na sam nie w grupie - to możesz uznać, że jest zainteresowany. Jeśli nic takiego nie następuje - facet jest po prostu dobrze wychowany, a koleżanek może mieć kilka."- nie no tak pewnie. Tzn ja nie traktuję każdego napotkanego chłopaka jak potencjalnego kandydata na męża. Z tamtym chłopakiem też tak było- przez kilka miesięcy nie brałam go w ogóle pod uwagę, z wyglądu mi się nie podobał kompletnie. Jednak w dosyć trudnym dla mnie momencie wspierał mnie, pomógł mi i wtedy zobaczyłam w nim coś więcej. Niestety jest coś takiego jak "myślenie życzeniowe" a wtedy większość oznak interpretujemy na swoją korzyść, że na pewno się tej osobie podobamy, mimo że ten ktoś jest jedynie dla nas miły. Mózg człowieka jest dziwny.
"Mnie zawsze gubiło to, że jakiekolwiek małe zainteresowanie brałam za zainteresowanie mną jako kobietą, pamiętam, że dziwiło mnie, że ktoś mnie wogóle słucha, że interesuje go co mam do powiedzenia, bo przyzwyczajona byłam, że nikt mnie nigdy nie słuchał, a moje zdanie nie miało znaczenia."- jakbym czytała o sobie
Na początku studiów miałam taką sytuację, że pożyczyłam komuś notatki z wykładu. Ta osoba przyniosła mi w ramach podziękowania czekoladę. Musiałam się zachowywać bardzo dziwnie, bo ta osoba potem się zapytała, czemu jestem zdziwiona, że ktoś jest dla mnie miły (pisałam to wcześniej, ale nie pamiętam, czy w tym wątku)
"Tak tak, ex na początku to i owszem, spotykał się często, ale potem kontakt był raz na 3 dni, bez telefonów, bo nie uznawał dzwonienia i jak to mówił gadania o niczym. Myślę, ze kompletnie się z nim nie dobralam, ale to widzę po czasie."- przykro mi
Rozumiem się nie widzieć raz na czas, ale 3 dni bez kontaktu w przypadku pary to jest serio dziwne. Szkoda, że tylko przez niego się nacierpiałaś
Ja się tylko boję, że kiedyś przegapię okazję na fajnego faceta właśnie przez złe odczytanie znaków. Bo to wcale nie jest takie łatwe. Ja zawsze myślałam, że jak chłopakowi podoba się dziewczyna, to choćby był super nieśmiały to jakikolwiek krok zrobi. Znam jednak dość zaufaną osobę, facet koło 40stki i gadałam z nich o tych sprawach to powiedział bardzo pewnie, że jak jest ładna i w miarę fajna laska to może onieśmielać facetów, szczególnie tych młodych. Byłam zdziwiona, ale był pewny tego, co mówi.
Rossanko, ale przecież Ty nie masz 70 lat, jesteś jeszcze młoda i bardzo możliwe, że kogoś ciekawego jeszcze poznasz
Rin, póki co Ty też nie jesteś absolwentem uniwersytetu medycznego, więc też się na tym nie znasz
A czy ja mówię, że ja się na tym znam? Nie. Nie znam. Ty się tylko czepiasz wszystkiego.
3,559 2020-05-21 11:02:27
Monica1008 napisał/a:Hej. Czy może mnie ktoś tutaj pocieszyć a może bardziej oświecić. Mam 18 lat i też jakoś się nie zapowiada abym kogoś miała. Tak wiem jestem bardzo młodą osoba, ale się boję, że będę sama do końca życia. Nikt do mnie nie zagaduje na ulicy. Co prawda rzadko wychodzę z domu szczególnie sama ale czytałam na necie że dużo dziewczyn ma tak że do nich zagaduja czasami na ulicy. A ja nigdy nie miałam takiej sytuacji. Jedną nawet pisała że jest bez makijażu, nie odstrzelona i tak do niej zagaduja. Zdaje sobie sprawę że te wszystkie kobiety są po 20. A ja mam zaledwie 18 lat i mogę jeszcze wyglądać dziecinnie też moje koleżanki jakaś nie mają przypadków ze ktoś je zaprasza na kawę bo chyba w tym wieku się na kawę nie zaprasza w sensie że ktoś je tak zaprasza na ulicy obca osoba. Ja szczerze też nigdy nie widziałam takiego zjawiska aby jakiś facet zaczepił kobietę na ulicy i do niej zagadał ale może dlatego bo mam mało lat i na dodatek za często z domu nie wychodzę wręcz bardzo rzadko i mało co widzę. Wmówiłam sobie że jak będę o siebie bardzo dbała czyli długie zadbane włosy, super sylwetka wycwiczona, makijaż dobrze wykonany i super kobiece ubrania to może coś ruszy na studiach. Zarazem chce coś zmienić ale boję się odrzucenia wiecie wszystko zorbie będę wyglądała jak super laska na dodatek będę się uśmiechać i nic się nie wydarzy nikt nie zagadał i znowu będę sobie wmawiała co jest nie tak przecież o siebie dbam staram się uśmiechać być pozytywną i nic. Nie wiem czemu przyszłość widzę w takich czarnych scenariuszach. Być może dlatego że się zawsze do szkoły ładnie ubieralam malowalam. Nawet nauczycielka jak zadzwoniła do mojej mamy aby pogadać na temat pewnej dziewczyny której niby wisiałam kasę żeby wyjaśnić ta sprawę powiedziała że umiem naprawdę się pomalować i wyglądam bosko. Jeszcze taki kolega od mojej mamy z pracy który mnie widział to powiedział że nie będę umiała się w przyszłości od facetów odgonić bo wyglądam jak super laska ( wtedy jeszcze ubieralam sukienki i się malowalam). Czy przyczyna może leżeć w tym że naprawdę rzadko wychodzę z domu. Nie byłam nigdy w klubie na imprezie. A z koleżanką wyjdę gdzieś raz na ruski rok do maka czy na basen, do kina. A i zainteresowań nie mam aby gdzieś kogoś poznać siedzę w domu i jedynie raz na dwa miesiące wyjdę do maka i raz w roku na basen czy do kina. zdaje sobie sprawę że muszę to zmienić bo skoro nie poznaje nigdzie chłopaków. Przez całe trzy lata nie poznałam żadnego chłopaka płci męskiej w sensie jakieś grupki chłopaków z innej klasy czy innego środowiska przez np koleżankę która ma kolegów. ZERO. Nie wiem jak to zmienić. Będę miała nowy etap w swoich życiu czyli studia i nie chce znowu siedzieć w domu i użalać się że nikt mnie nie chce bo w sumie to nikogo nie poznaje.
Dużo dziewczyn tak ma, że ktoś do nich zagaduje na ulicy? Jejku, jak ja jestem w większych miastach to ludzie wręcz biegną przed siebie, nie patrzą dookoła, a co dopiero o jakimś zagadywaniu.
Nie przejmuj się, może to nie jest prawdą, albo to jakieś pojedyncze przypadkiWiesz wygląd też nie da Ci 100% pewności. Ja kiedyś byłam troszeczkę grubsza (nie gruba, ale nie miałam widocznych mięśni), miałam farbowane i przesuszone włosy, nie malowałam się. Potem zabrałam się za siebie, ograniczyłam słodycze, nauczyłam się robić fajne makijaże, zapuściłam włosy i nie męczyłam ich farbami. Jest dużo lepiej. Jednak dalej byłam sama. Znajomi mi mówią, że jestem ładna, albo że wyglądam jak modelka (często to słyszałam, nawet ktoś mi sugerował, żebym się zgłosiła do agencji modelek)- nie chcę, żeby to zabrzmiało jak przechwałki, bo ja się nigdy za modelkę nie uważałam, wręcz mnie dziwi ta ilość miłych słów co do mojego wyglądu, mam kompleksy różnego typu, ale piszę tylko to, co słyszę.
Jednak faceta dalej nie mam
Zrobiłam rachunek sumienia i doszłam do wniosku, że gdzie się nie obrócę to dziewczyny: na studiach, na drugich studiach (robię zaocznie 2 fakultet), w pracy, w ośrodkach sportowych też spotykam dzieci lub osoby dużo starsze. Po prostu nie mam szans nawet nikogo poznać.
Znam nawet taki przypadek, że dziewczyna z mojego uniwersytetu, mając podobny problem zrobiła sobie rok przerwy od studiów, zaczęła studiować coś ścisłego na najbliższej politechnice, żeby znaleźć tam faceta (na politechnikach większość to faceci). Brzmi desperacko, ale czy ja wiem? Jak inaczej miała kogoś znaleźć? A tak to jej plan się powiódł- znalazła chłopaka i są razem już ze 2 lata.
Sama przyznałaś, że nie wychodzisz za często z domu, że nie poznajesz nowych osób. I tu jest najprawdopodobniej problem.
To jest też mój problem. Po prostu musimy znaleźć jakieś miejsce, gdzie jest szansa na poznanie faceta.
Tylko Ty masz jeszcze sporo czasu. Na razie nic na siłę, jesteś młodziutka, masz dużo czasu. Tylko mówię na przyszłość, żebyś brała wszystkie opcje pod uwagęrossanka napisał/a:Tak to nie rób, jak Cię ktoś fizycznie odpycha to nie zmuszaj się. Ale jak byłam w Twoim wieku i też starsza, tak samo robiłam, umamiałam się z takimi, co odpychali mnie fizycznie. Jak się tak zastanowić, to żadnemu nie odmówiłam w życiu ( chyba, że wiedziałam, że żonaty, albo ma dziewczynę, albo jest dresem czy pijakiem spod sklepu wink) , zmuszałam się w myśl zasady, ze księcia nie ma mam już te 28 lat i nie wolno wybrzydzać, trzeba się cieszyć , ze ktokolwiek sie zainteresował. A to był błąd. Po latach sądzę, że nie można być taki, trzeba mieć swój standard i jeśli zle Ci z kimś, to po co to kontynuować. Jak tak obserwuje teraz koleżanki, to te, które najbardziej kręciły nosem, mają teraz tak zwane najlepsze partie - mężów, z którymi się dogadują (chociaż wiadomo, kłótnie też bywają), i którzy kręcą ich fizycznie.
Nie pozwoli mi na złośc, emocje albo płacz, albo będzie kontrolował moje poglądy np jestem miłośniczką kotów a ktoś nie będzie lubił kotów, albo będę chciała czyatć ksiązki a ktoś będzie mnie wyśmiewał, albo zamiast w Bieszczady będę wolała pojechać na Mazury. albo prozaicznie, będę się żle czuła, ale on wymyśli wyjscie do teściów więc będę musiała tam isć i tysiące takich codziennych rzeczy. A najbardziej, że mnie wyśmieje i zostawi, bo jestem chora na nerwicę lękową - takie miałam mniej więcej myśli po 20. Po 30 też.
No tak. To znaczy ja się umawiałam tak na 1-2 spotkania, ale jak widziałam, że nic z tego nie będzie, to kończyłam znajomość. A z tym kręceniem nosem to co to znaczy? W jakich okolicznościach te kobiety znalazły te najlepsze partie? Ciekawa jestem, bo w sumie ja też tak odrzucam ludzi odkąd pamiętam i teraz w wieku 23 lat nie mam nikogo, chociaż to nie to jest złe, najbardziej mnie boli, że nigdy nikogo na poważnie nie miałam. Często też spotykam się z opiniami, że kto wybrzydza ten jest sam, więc już mam mętlik w głowie
Ehhh myślałam o czymś no i zapomniałam dopisać. To pranie, sprzątanie to swoją drogą, ale to co Ty piszesz to tak samo: lęk przed tym, że ktoś mi czegoś zabroni, że nie uszanuje mojej decyzji, poglądów. Niby jestem pełnoletnia, ale czuję się jak duże dziecko, bo całe życie w domu nikt specjalnie nie szanował mojego zdania, poglądów. Jak rodzice czytali książkę na dany temat to to ważne, ale jak ja się czymś interesowałam, to miałam przestać gadać, bo im przeszkadzam. Tak jak pisałam wyżej- często mi czegoś zabraniali, podświadomie, nie mówiąc wprost, ale nakierowując mnie na ich własne poglądy. I ja teraz tak bardzo się boję, że ktoś nie będzie też szanował moich poglądów. Mam wręcz taki lęk, że będę musiała robić to, co mi karzą. Już teraz jestem zbyt uległa nawet w stosunku do obcych ludzi, a tej cechy u siebie nie znoszę.
"Także widzisz jak moze być, weź się pomału za siębie, abyś nie skończyła za 20 lat jak ja. Można powiedzieć niech moja historia będzie dla Ciebie ostrzeżeniem."- brzmisz jak bardzo mądra osoba
Może miałaś po prostu pecha? Bo wydajesz się być taka kochana"Oj to takie pozorne zainteresowanie chłopaka na studiach też znam, zawsze było to samo, myślałam ach, w końcu to ten , w końcu wzajemność - po czym okazywało się zawsze, że wzajemność była ale w kierunku innej"- bardzo mi przykro
"Nie wiem, co Ci poradzić. Może nie nastawiaj się od razu na coś, to, że ludzie są mili to zupełnie nic nie znaczy. Jak wykona konkretny krok - zaproszenie do kina, na kolacje etc, ale sam na sam nie w grupie - to możesz uznać, że jest zainteresowany. Jeśli nic takiego nie następuje - facet jest po prostu dobrze wychowany, a koleżanek może mieć kilka."- nie no tak pewnie. Tzn ja nie traktuję każdego napotkanego chłopaka jak potencjalnego kandydata na męża. Z tamtym chłopakiem też tak było- przez kilka miesięcy nie brałam go w ogóle pod uwagę, z wyglądu mi się nie podobał kompletnie. Jednak w dosyć trudnym dla mnie momencie wspierał mnie, pomógł mi i wtedy zobaczyłam w nim coś więcej. Niestety jest coś takiego jak "myślenie życzeniowe" a wtedy większość oznak interpretujemy na swoją korzyść, że na pewno się tej osobie podobamy, mimo że ten ktoś jest jedynie dla nas miły. Mózg człowieka jest dziwny.
"Mnie zawsze gubiło to, że jakiekolwiek małe zainteresowanie brałam za zainteresowanie mną jako kobietą, pamiętam, że dziwiło mnie, że ktoś mnie wogóle słucha, że interesuje go co mam do powiedzenia, bo przyzwyczajona byłam, że nikt mnie nigdy nie słuchał, a moje zdanie nie miało znaczenia."- jakbym czytała o sobie
![]()
Na początku studiów miałam taką sytuację, że pożyczyłam komuś notatki z wykładu. Ta osoba przyniosła mi w ramach podziękowania czekoladę. Musiałam się zachowywać bardzo dziwnie, bo ta osoba potem się zapytała, czemu jestem zdziwiona, że ktoś jest dla mnie miły (pisałam to wcześniej, ale nie pamiętam, czy w tym wątku)"Tak tak, ex na początku to i owszem, spotykał się często, ale potem kontakt był raz na 3 dni, bez telefonów, bo nie uznawał dzwonienia i jak to mówił gadania o niczym. Myślę, ze kompletnie się z nim nie dobralam, ale to widzę po czasie."- przykro mi
Rozumiem się nie widzieć raz na czas, ale 3 dni bez kontaktu w przypadku pary to jest serio dziwne. Szkoda, że tylko przez niego się nacierpiałaśJa się tylko boję, że kiedyś przegapię okazję na fajnego faceta właśnie przez złe odczytanie znaków. Bo to wcale nie jest takie łatwe. Ja zawsze myślałam, że jak chłopakowi podoba się dziewczyna, to choćby był super nieśmiały to jakikolwiek krok zrobi. Znam jednak dość zaufaną osobę, facet koło 40stki i gadałam z nich o tych sprawach to powiedział bardzo pewnie, że jak jest ładna i w miarę fajna laska to może onieśmielać facetów, szczególnie tych młodych. Byłam zdziwiona, ale był pewny tego, co mówi.
Rossanko, ale przecież Ty nie masz 70 lat, jesteś jeszcze młoda i bardzo możliwe, że kogoś ciekawego jeszcze poznasz
Lady Loka napisał/a:Rin, póki co Ty też nie jesteś absolwentem uniwersytetu medycznego, więc też się na tym nie znasz
A czy ja mówię, że ja się na tym znam? Nie. Nie znam. Ty się tylko czepiasz wszystkiego.
Dla mnie po prostu już nie ma nadziei. Jestem brzydka i nikomu się nie spodobam. Nie ważne jak się pomaluje co ubiorę zawsze będę w nie czyimś guście. Wkońcu to zrozumiałam ale przeraża mnie wizja zostańcia samemu do końca życia. Przecież to nie moja wina że się taka urodziłam.
3,560 2020-05-21 11:10:52
Dla mnie po prostu już nie ma nadziei. Jestem brzydka i nikomu się nie spodobam. Nie ważne jak się pomaluje co ubiorę zawsze będę w nie czyimś guście. Wkońcu to zrozumiałam ale przeraża mnie wizja zostańcia samemu do końca życia. Przecież to nie moja wina że się taka urodziłam.
Monika, a myślałaś o tym, żeby przestać uzależniać wszystko od swojego wyglądu? Przecież to oczywiste, że nie będziesz podobać się zawsze wszystkim. Zawsze znajdzie się ktoś, w czyim guście będziesz i ktoś, w czyim guście nie będziesz.
Masz 18 lat, całe życie przed Tobą. Możesz się zmienić całkowicie, możesz pracować nad sobą, możesz zrobić wszystko, co tylko chcesz.
3,561 2020-05-21 11:42:26
Myślałem, że już wiele wyrazów desperacji widziałem, ale tego jeszcze nie grali: specjalnie iść na studia, na kierunek ścisły, żeby faceta znaleźć...Nie wiążąc z tym zawodem żadnej przyszłości, nie mówiąc o tym, czy ta profesja w ogóle budzi zainteresowanie..To już poza zajęciami nie ma czasu ani opcji na randkowanie? Takie motywacje i zachowanie wydają mi się wręcz egzotyczne..:)
Na kosmetologii to się nie dziwię, że same dziewczyny
Co do tego zagadywania to bywa naprawdę różnie. Ciężko oczekiwać, żeby w każdej sytuacji ludzie się do nas odzywali na ulicy. Jeśli już tak jest, to często wyraz zwykłej grzeczności czy uprzejmości. Sam kiedyś byłem trochę nieśmiały i miałem problem z zupełnie neutralnym odezwaniem się do kogoś, choćby w sklepie, i nawet niekoniecznie do kobiety, ale nawet do sprzedawcy płci męskiej. Teraz jest o niebo lepiej, czasami rzuci się jakiś komentarz, zagada się nawet o byle co, byle nawiązać rozmowę. Jeśli już się taką rozmowę nawiązuje, to niestety po zbyt powierzchownym kontakcie zaczyna się wnioskować i doszukiwać ukrytych celów czy zamiarów. Powstają niedomówienia, zbyt wygórowane oczekiwania a potem gorzkie rozczarowanie, kiedy nawet ludzie się dobierze nie znają. Przecież nie można mieć pretensji, że jedna czy druga osoba nie wykazuje nami zainteresowania, tyko dlatego, że nam wpadła w oko..
Z drugiej strony dziwnie czyta się osoby, które twierdzą, że nie mogą znaleźć partnera czy bliższych przyjaciół, po czym się okazuje, że jednak ktoś się często spotykała potencjalnymi kandydatami, ale odrzucał praktycznie każdego już na samym początku. Przywodzi to trochę na myśl, że osoba taka oczekuje, że znajomość prowadząca do związku musi zacząć się koniecznie z wybuchem fajerwerków czy iskier, bo bez tego ani rusz...Dlatego, jeśli znajomość rozwija się w miarę powoli, kandydat momentalnie traci jakość w czyichś oczach. Mówiąc szczerze, to gdybym miał się angażować w związek, to właśnie wolałbym doświadczyć takiej znajomości, która się rozwija spokojnie i powoli, budowana na zaufaniu, szczerości i wzajemnej pomocy, opartej oczywiście o uczucie, ale bez tych wszystkich fajerwerków i gwałtownych wybuchów.
Tak w ogóle, jeśli kolejna osoba narzekająca na życie, brak powodzenia i samotność ma już poniżej 20 lat, to niestety ta granica zacznie się chyba niebezpiecznie przesuwać w dół. Strach pomyśleć, co by było, gdyby to forum nie było zarezerwowane wyłącznie dla pełnoletnich...
3,562 2020-05-21 12:15:02
No tak. To znaczy ja się umawiałam tak na 1-2 spotkania, ale jak widziałam, że nic z tego nie będzie, to kończyłam znajomość. A z tym kręceniem nosem to co to znaczy? W jakich okolicznościach te kobiety znalazły te najlepsze partie? Ciekawa jestem, bo w sumie ja też tak odrzucam ludzi odkąd pamiętam i teraz w wieku 23 lat nie mam nikogo, chociaż to nie to jest złe, najbardziej mnie boli, że nigdy nikogo na poważnie nie miałam. Często też spotykam się z opiniami, że kto wybrzydza ten jest sam, więc już mam mętlik w głowie
Kobiety znalazły swoje "partie" zupełnie przypadkiem, nie szukając. Oczywiście po drodze spotykały różnych mężczyzn, ale jak coś w nich im nie pasowało, nie ciągnęły znajomości w nadziei, ze zaiskrzy (no ok, mogły się parę razy spotkać, ale na tym się skończyło), nie zmuszały się do relacji tylko dlatego, że się komuś spodobały z tego co pamiętam.
Tak, to powiedzenie , że kto wybrzydza to zostaje sam - zupełnie sie nie sprawdza. Jak ktoś wybrzydza, to w końcu trafi na odpowiednią osobę, albo będzie sam co i tak jest lepsze niż bycie z kimś na siłę, tylko dlatego, aby nie być samemu. Z resztą co znaczy wybrzydza? Jak się z kimś zle czujesz, albo Cię męczy, albo nie podobają Ci się jego poglądy, czy obrzydza fizycznie, to przecież o jakim wybrzydzaniu tu jest mowa, bo nie łapię?
Ehhh myślałam o czymś no i zapomniałam dopisać. To pranie, sprzątanie to swoją drogą, ale to co Ty piszesz to tak samo: lęk przed tym, że ktoś mi czegoś zabroni, że nie uszanuje mojej decyzji, poglądów. Niby jestem pełnoletnia, ale czuję się jak duże dziecko, bo całe życie w domu nikt specjalnie nie szanował mojego zdania, poglądów. Jak rodzice czytali książkę na dany temat to to ważne, ale jak ja się czymś interesowałam, to miałam przestać gadać, bo im przeszkadzam. Tak jak pisałam wyżej- często mi czegoś zabraniali, podświadomie, nie mówiąc wprost, ale nakierowując mnie na ich własne poglądy. I ja teraz tak bardzo się boję, że ktoś nie będzie też szanował moich poglądów. Mam wręcz taki lęk, że będę musiała robić to, co mi karzą. Już teraz jestem zbyt uległa nawet w stosunku do obcych ludzi, a tej cechy u siebie nie znoszę.
Ja się tylko boję, że kiedyś przegapię okazję na fajnego faceta właśnie przez złe odczytanie znaków. Bo to wcale nie jest takie łatwe. Ja zawsze myślałam, że jak chłopakowi podoba się dziewczyna, to choćby był super nieśmiały to jakikolwiek krok zrobi. Znam jednak dość zaufaną osobę, facet koło 40stki i gadałam z nich o tych sprawach to powiedział bardzo pewnie, że jak jest ładna i w miarę fajna laska to może onieśmielać facetów, szczególnie tych młodych. Byłam zdziwiona, ale był pewny tego, co mówi.
Rossanko, ale przecież Ty nie masz 70 lat, jesteś jeszcze młoda i bardzo możliwe, że kogoś ciekawego jeszcze poznasz
.
Nie, tego się nie boję, chodziło mi o to, abyś nie skupiała się tak bardzo na przeszłości, robiła swoje , obserwowała ludzi i nie godziła się na byle jakie znajomości, gdzie czujesz się z kimś fatalnie, albo nic nie czujesz, nawet sympatii, ale możesz się zmuszać do relacji bo koleżanki już kogoś mają, albo boisz się, ze zostaniesz starą panną To ty było zupełnie bez sensu i szkoda lat na to. Dobrze, że już teraz jesteś świadoma tych rzeczy, bo ja byłam świadoma dopiero po 30 i to z kawałkiem, a wcześniem myślała, ze mi po prostu nie wychodziło na studiach czy potem.
3,563 2020-05-21 15:00:44
Staram się nie opierać wszystkiego na wyglądzie, bo sama widzę na własne oczy, że grube kobiety czy zdeformowane są w związkach i mają przyjaciół. Jednak dąże sama do udoskonalenia, bo wiem, że jeśli się jest zadbanym to otoczenie też inaczej na takie osoby reaguje. A przede wszystkim dobrze się czujemy w swoim ciele kiedy wiemy, że dobrze wyglądamy. Mam pewne cele do zrobienia np zapuścić paznokci, bo obgryzałam i muszę je odbudować. Chce również zapuścić włosy aby mieć bardzo długie ( miałam długie, ale ściełam aby właśnie je też odbudowac). Tak jak piszesz mogę zmienić wszystko więc zaliczam pod to doskonalenie siebie.
Jednak największą zmianę muszę przejść wewnątrz, zmienić nastawienie i nauczyć się życia w społeczeństwie, wychodzić do ludzi. Powiem ci, że to będzie naprawdę ciężkie bo chyba z 5 lat nie wychodziłam ze swojej strefy komfortu na dodatek moje własne lęki potęgują strach przed odrzuceniem i koło się zamyka. Pogadam z moją panią psycholog co mogę na to poradzić.
Czasami strach jest tak silny, że boję się cokolwiek zmieniać, bo co jeśli dam z siebie wszystko a i tak będzie marny efekt. Nie chce właśnie być taką sfrustrowaną babą która narzeka na swój los, bo kilka razy jej nie wyszło. A była taka na początku Asterka10 sie chyba nazywała. Tak się zapętliła w swoich niepowodzeniach, że pluła takim jadem, że aż smutno to się czytało.
3,564 2020-05-22 15:55:54
bagienni_k- haha no dokładnie. Tyle, że ona już wtedy miała chyba z 25 lat, chciała kogoś mieć a nie było jak poznać. Za to teraz ma całkiem fajnego chłopaka. Mimo wszystko ja bym się na taki krok nie odważyła.
"To już poza zajęciami nie ma czasu ani opcji na randkowanie?"- niby jest, ale ona miała podobny problem do mojego (i wielu moich koleżanek)- nie miała gdzie tego chłopaka poznać. Nie studiujemy w tak dużym mieście jak np. Warszawa, dużo zajęć, więc ciągła nauka. Ja tuż przed epidemią poszłam do pracy: poznałam tam wiele osób, chłopaków też, ale nikogo super blisko. Zapisałam się też na zajęcia sportowe na pływalni to większość tam to albo dzieci albo osoby 40+ już podsiwiałe. Takie w miarę duże chłopaki to licealiści, no ale przecież nie będę wyrywać licealistów. Także mimo że robię dużo rzeczy, rozwijam się, mam mało czasu dla siebie to nie mam nawet z kim randkować, bo nie poznaję zbyt wielu nowych ludzi. Koleżanka namawia mnie na tindera, ale nie ukrywam, że trochę się tego obawiam
"Przecież nie można mieć pretensji, że jedna czy druga osoba nie wykazuje nami zainteresowania, tyko dlatego, że nam wpadła w oko.."- dokładnie, bo to nie nasza, ani tej osoby wina, jednak jest to bardzo przykre
"Z drugiej strony dziwnie czyta się osoby, które twierdzą, że nie mogą znaleźć partnera czy bliższych przyjaciół, po czym się okazuje, że jednak ktoś się często spotykała potencjalnymi kandydatami, ale odrzucał praktycznie każdego już na samym początku. Przywodzi to trochę na myśl, że osoba taka oczekuje, że znajomość prowadząca do związku musi zacząć się koniecznie z wybuchem fajerwerków czy iskier, bo bez tego ani rusz..."- prawda. Czasem na uczucie trzeba trochę czasu, a nie od razu odrzucać. Tzn taki miałam tok myślenia, bo na 1 roku studiów praktycznie jeśli ktoś się chciał ze mną na randkę umówić to się zgadzałam, bo "a nóż coś wyjdzie", ale no nie wychodziło, nie czułam nic do tej osoby, a spotykanie się z kimś na siłę, oczekując, że ta osoba nam się w reszcie spodoba to po 1 desperacja a po 2 mało prawdopodobne, że ktoś się nam nagle spodoba, więc tylko zranimy drugą osobę. Poza tym dla mnie całowanie się z osobą, która w żaden sposób nie pociąga jest po prostu obrzydliwe. Jednak to co mówi rossanka też jest prawdą- trzeba mieć swoje wymagania, a nie spotykać się z każdym tylko dlatego, żeby się z kimś spotykać. To bez sensu
"Mówiąc szczerze, to gdybym miał się angażować w związek, to właśnie wolałbym doświadczyć takiej znajomości, która się rozwija spokojnie i powoli, budowana na zaufaniu, szczerości i wzajemnej pomocy, opartej oczywiście o uczucie, ale bez tych wszystkich fajerwerków i gwałtownych wybuchów."- tak, ale jeśli się z tą osobą kumplujesz i przyjaźnisz, a potem oboje coś zaczynacie do siebie czuć, znając się już dobrze to uczucie może być piękne
Jednak jeśli ktoś na początku znajomości zaprasza na randkę, Ty mu się podobasz, on Tobie nie, to co wtedy? Mówisz "zostańmy przyjaciółmi"? Jeśli jest taka sytuacja, to lepiej od razu komuś powiedzieć, że ten ktoś nam się nie podoba, bo potem zranimy kogoś jeszcze bardziej.
"Tak w ogóle, jeśli kolejna osoba narzekająca na życie, brak powodzenia i samotność ma już poniżej 20 lat, to niestety ta granica zacznie się chyba niebezpiecznie przesuwać w dół."- no tak, ale czy to coś złego, że ktoś chciałby kogoś mieć? Ludzie widząc ilość samotnych singli obawiają się o takie rzeczy. Przykładowo u mnie w rodzinie wielu moich kuzynów z mojego pokolenia (prócz mnie aż 5 starszych ode mnie i 2 młodszych) nie jest w związkach i nigdy raczej w poważnych związkach nie było i pamiętam, że już jako nastolatka bałam się, że to jakieś fatum nad moim pokoleniem w tej rodzinie. Minęło jakieś 6-7 lat i prawie nic się nie zmieniło. Tylko 1 kuzynka znalazła chłopaka (ma 27 lat), reszta była i jest sama. I boję się podświadomie, że mnie też to czeka. Mam niby jakąś nadzieję, że to się zmieni, ale z roku na rok coraz mniejszą. A te same obawy miałam kilka lat temu. Dlatego taka 18latka czytając to może się obawiać. Ja tak właśnie miałam, więc ją rozumeim
rossanka-
"Tak, to powiedzenie , że kto wybrzydza to zostaje sam - zupełnie sie nie sprawdza. Jak ktoś wybrzydza, to w końcu trafi na odpowiednią osobę, albo będzie sam co i tak jest lepsze niż bycie z kimś na siłę, tylko dlatego, aby nie być samemu. "- no tak, a jak będzie się siedzieć w związku bez miłości to szansa na poznanie kogoś wartościowego maleje
"Z resztą co znaczy wybrzydza? Jak się z kimś zle czujesz, albo Cię męczy, albo nie podobają Ci się jego poglądy, czy obrzydza fizycznie, to przecież o jakim wybrzydzaniu tu jest mowa, bo nie łapię?"- widziałam kiedyś takiego mema, lub prześmiewcze nagrania na youtube, że dziewczyna sobie myśli "Jeju, czemu jestem sama, jest mi tak źle", po czym przychodzi chłopak, zaprasza na kawę, ona krzyczy "Ty? Spadaj!" i podpis "Oto, czemu jesteś sama". Dlatego tym memem kierowałam się na 1 roku, jak ktoś mnie zaprosił to nie odmawiałam, żeby nie być jak laska z mema, ale teraz wiem, ze to nie ma sensu. Jak nam się ktoś nie podoba to 1 czy 2 spotkania niczego nie zmienią. We mnie kochał się rok temu taki chłopak z grupy. Koleżanka namawiała, żebym dała szansę "a miłość przyjdzie z czasem". A on mi się tak nie podobał z wyglądu i tak mnie wkurzał z charakteru, że spotkałam się z nim 2 razy dla świętego spokoju i to mnie tylko utwierdziło w przekonaniu, że go nie chcę. Niestety on myślał, że ja zgadzając się też coś do niego czuję. Narobił sobie nadziei. Dlatego teraz jak ktoś mi się nie podoba to się nie umawiam, albo zaznaczam, ze to tylko wypad po przyjacielsku. Chociaż przyznam, że na takie wypady nie chodzę za często, bo jak mówię- w ciągu ostatniego roku poznałam bardzo mało chłopaków, więc statystycznie nawet nie było jak się w kimś zakochać
" abyś nie skupiała się tak bardzo na przeszłości, robiła swoje , obserwowała ludzi i nie godziła się na byle jakie znajomości, gdzie czujesz się z kimś fatalnie, albo nic nie czujesz, nawet sympatii, ale możesz się zmuszać do relacji bo koleżanki już kogoś"- tak wiem, pracuję nad sobą
"Dobrze, że już teraz jesteś świadoma tych rzeczy, bo ja byłam świadoma dopiero po 30 i to z kawałkiem, a wcześniem myślała, ze mi po prostu nie wychodziło na studiach czy potem."- tzn świadoma tego, że nie należy brać pierwszego lepszego? Dobrze rozumiem? No tak. Ja wcale się tak łatwo nie zakochuję, ale żeby ktoś mi wpadł w oko z wyglądu to nie jest aż taki problem. Tylko powtórzę znowu- nie poznaję zbyt wielu nowych chłopaków. Jak na youtube widzę jak faceci piszą, że my dziewczyny mamy łatwiej, bo statystycznie facetów jest więcej to ja się zastanawiam- gdzie oni niby są, bo ja ich nie widzę
Monica1008-
"Jednak dąże sama do udoskonalenia, bo wiem, że jeśli się jest zadbanym to otoczenie też inaczej na takie osoby reaguje. "- najważniejsze to czuć siędobrze w swoim ciele.
"Mam pewne cele do zrobienia np zapuścić paznokci, bo obgryzałam i muszę je odbudować. "- w aptece jest dostępne sporo preparatów na to
"Chce również zapuścić włosy aby mieć bardzo długie ( miałam długie, ale ściełam aby właśnie je też odbudowac)"- a to akurat tylko kwestia czasu. Urosną zanim się obejrzysz. Ważne tylko, żeby zadbać o odpowiednią pielęgnację
"Jednak największą zmianę muszę przejść wewnątrz, zmienić nastawienie i nauczyć się życia w społeczeństwie, wychodzić do ludzi. Powiem ci, że to będzie naprawdę ciężkie bo chyba z 5 lat nie wychodziłam ze swojej strefy komfortu na dodatek moje własne lęki potęgują strach przed odrzuceniem i koło się zamyka. Pogadam z moją panią psycholog co mogę na to poradzić."- dokładnie! Mam ten sam problem. Też chcę iść do psychoterapeuty. Chcę poszukać kogoś, kto może nawet udziela jakiś wizyt online, mimo że wolałabym twarzą w twarz, chociaż przez pandemię to nie wiadomo, jak to wszystko się potoczy
"Nie chce właśnie być taką sfrustrowaną babą która narzeka na swój los, bo kilka razy jej nie wyszło"- czyli w sumie mną, bo ja tu tylko narzekam, że mi nie wyszło, ale tak, to jest frustrujące, gdy już nawet nie czekasz jak księżniczka, tylko działasz, a mimo to nie wychodzi XD
"A była taka na początku Asterka10 sie chyba nazywała. Tak się zapętliła w swoich niepowodzeniach, że pluła takim jadem, że aż smutno to się czytało."- przykre to
3,565 2020-05-22 22:16:17
bagienni_k- haha no dokładnie. Tyle, że ona już wtedy miała chyba z 25 lat, chciała kogoś mieć a nie było jak poznać. Za to teraz ma całkiem fajnego chłopaka. Mimo wszystko ja bym się na taki krok nie odważyła.
"To już poza zajęciami nie ma czasu ani opcji na randkowanie?"- niby jest, ale ona miała podobny problem do mojego (i wielu moich koleżanek)- nie miała gdzie tego chłopaka poznać. Nie studiujemy w tak dużym mieście jak np. Warszawa, dużo zajęć, więc ciągła nauka. Ja tuż przed epidemią poszłam do pracy: poznałam tam wiele osób, chłopaków też, ale nikogo super blisko. Zapisałam się też na zajęcia sportowe na pływalni to większość tam to albo dzieci albo osoby 40+ już podsiwiałe. Takie w miarę duże chłopaki to licealiści, no ale przecież nie będę wyrywać licealistów. Także mimo że robię dużo rzeczy, rozwijam się, mam mało czasu dla siebie to nie mam nawet z kim randkować, bo nie poznaję zbyt wielu nowych ludzi. Koleżanka namawia mnie na tindera, ale nie ukrywam, że trochę się tego obawiam"Przecież nie można mieć pretensji, że jedna czy druga osoba nie wykazuje nami zainteresowania, tyko dlatego, że nam wpadła w oko.."- dokładnie, bo to nie nasza, ani tej osoby wina, jednak jest to bardzo przykre
"Z drugiej strony dziwnie czyta się osoby, które twierdzą, że nie mogą znaleźć partnera czy bliższych przyjaciół, po czym się okazuje, że jednak ktoś się często spotykała potencjalnymi kandydatami, ale odrzucał praktycznie każdego już na samym początku. Przywodzi to trochę na myśl, że osoba taka oczekuje, że znajomość prowadząca do związku musi zacząć się koniecznie z wybuchem fajerwerków czy iskier, bo bez tego ani rusz..."- prawda. Czasem na uczucie trzeba trochę czasu, a nie od razu odrzucać. Tzn taki miałam tok myślenia, bo na 1 roku studiów praktycznie jeśli ktoś się chciał ze mną na randkę umówić to się zgadzałam, bo "a nóż coś wyjdzie", ale no nie wychodziło, nie czułam nic do tej osoby, a spotykanie się z kimś na siłę, oczekując, że ta osoba nam się w reszcie spodoba to po 1 desperacja a po 2 mało prawdopodobne, że ktoś się nam nagle spodoba, więc tylko zranimy drugą osobę. Poza tym dla mnie całowanie się z osobą, która w żaden sposób nie pociąga jest po prostu obrzydliwe. Jednak to co mówi rossanka też jest prawdą- trzeba mieć swoje wymagania, a nie spotykać się z każdym tylko dlatego, żeby się z kimś spotykać. To bez sensu
"Mówiąc szczerze, to gdybym miał się angażować w związek, to właśnie wolałbym doświadczyć takiej znajomości, która się rozwija spokojnie i powoli, budowana na zaufaniu, szczerości i wzajemnej pomocy, opartej oczywiście o uczucie, ale bez tych wszystkich fajerwerków i gwałtownych wybuchów."- tak, ale jeśli się z tą osobą kumplujesz i przyjaźnisz, a potem oboje coś zaczynacie do siebie czuć, znając się już dobrze to uczucie może być piękne
Jednak jeśli ktoś na początku znajomości zaprasza na randkę, Ty mu się podobasz, on Tobie nie, to co wtedy? Mówisz "zostańmy przyjaciółmi"? Jeśli jest taka sytuacja, to lepiej od razu komuś powiedzieć, że ten ktoś nam się nie podoba, bo potem zranimy kogoś jeszcze bardziej."Tak w ogóle, jeśli kolejna osoba narzekająca na życie, brak powodzenia i samotność ma już poniżej 20 lat, to niestety ta granica zacznie się chyba niebezpiecznie przesuwać w dół."- no tak, ale czy to coś złego, że ktoś chciałby kogoś mieć? Ludzie widząc ilość samotnych singli obawiają się o takie rzeczy. Przykładowo u mnie w rodzinie wielu moich kuzynów z mojego pokolenia (prócz mnie aż 5 starszych ode mnie i 2 młodszych) nie jest w związkach i nigdy raczej w poważnych związkach nie było i pamiętam, że już jako nastolatka bałam się, że to jakieś fatum nad moim pokoleniem w tej rodzinie. Minęło jakieś 6-7 lat i prawie nic się nie zmieniło. Tylko 1 kuzynka znalazła chłopaka (ma 27 lat), reszta była i jest sama. I boję się podświadomie, że mnie też to czeka. Mam niby jakąś nadzieję, że to się zmieni, ale z roku na rok coraz mniejszą. A te same obawy miałam kilka lat temu. Dlatego taka 18latka czytając to może się obawiać. Ja tak właśnie miałam, więc ją rozumiem.
W normalnych warunkach, jeśli komuś na studiach czy pracy zależy, to jednak stara się chociaż przyłożyć do swojej pracy. Jeśli nie ma za bardzo czasu, na nic innego, to może warto przeczekać ten okres i potem poświęcić czas na życie prywatne? Nie mów tylko, że w otoczeniu NIE MA W OGÓLE facetów, powiedz, że Ci po prostu nie pasują
W kwestii umawiania się z kandydatami - myślę, że kierowanie się wymaganiami jest utożsamiane z koniecznością zaiskrzenia od samego początku znajomości, wręcz od pierwszego spotkania. Kobiety wyraźnie preferują nawiązywać chyba relację i je rozwijać z kimś, z którym OD RAZU i momentalnie występuje chemia, wybuch iskier i namiętności. A przecież to nie jest warunek absolutnie konieczny! Może mam nieco dziwne spojrzenie, ale paru moich znajomych zaczęło ze sobą być, już po tym, jak się znali jako przyjaciele, pozostając w bardziej luźnej relacji. Jednak rzeczywiście, jeśli nie czuje się żadnej nici porozumienia( niekoniecznie samej chemii) to nie warto się męczyć.
Jeśli się z kimś kumpluję i ten ktoś zaprasza mnie na randkę a ja nie czuję do niego nic, to przecież nie będę na siłę tej relacji utrzymywać
3,566 2020-05-23 02:48:27 Ostatnio edytowany przez Optimal96 (2020-05-23 02:51:33)
Faktycznie jak ma zaiskrzyć od razu to wlasnie można czekać latami bo nigdy nie będzie pewności, że to już to, ten jedyny.
Z drugiej strony coś musi nam sie podobać w tej drugiej osobie. Niektóre kobiety są tak dobre, że byłyby się w stanie umówić z facetem z litości. Mimo dobrych chęci można w ten sposób tylko narobić niepotrzebnych nadziei i skrzywdzić drugą osobę. Dobrze jak się wie czego szuka i jednak stara się być asertywnym. Na siłe też sie do nikogo nie przekonamy. Na początku wystarczy akceptacja wyglądu z obu stron i z pewnością to daje podstawy do podtrzymywania znajomości. Uczucie rodzi się powoli ale nie wiem czy budowanie go w grupie dobrych znajomych będzie dobrym wyjściem. Znam takie pary ale nie zawsze kończyło się to obustronnym uczuciem. Może być problem, żeby odróżnić czy dobra koleżanka jest tak samo zainteresowana czymś więcej. Wiele rzeczy postrzega się inaczej. Dla jednej osoby może to być randka a dla drugiej zwykłe wyjście z kumplem na miasto. Zakończenia takich relacji, gdzie jedna osoba jest wpisana do friendzone są bardzo bolesne i nie ma na nie dobrej recepty. Najwiecej osób, które znam jeszcze przed związaniem się, swoją drugą połowe poznawało przez wspólnych znajomych, głównie na imprezach. Dużo osób się tak poznaje ale trzeba być towarzyskim, otwartym i mieć dobrą paczkę znajomych. Można nie lubić klubów, bo sam tak mam ale dobre towarzystwo zawsze pomagało.
Ja bym nie poszedł na inny kierunek studiów, po to żeby kogoś sobie znaleźć. Pomijając fakt męczenia się na kierunku, który nam nie do końca leży, to po prostu uważam, że nie jest to gwarancja sukcesu. Można nie trafić na nikogo ciekawego, kto jest wolny i dla kogo jesteśmy tak samo aktrakcyjni. Tak, na politechnice statystycznie jest wielu facetów ale dałbym sobie rękę uciąć, że nie byliby w typie Rin. Ja teoretycznie miałem wiele dziewczyn na roku ale to nic nie zmieniało, zawsze mnie coś powstrzymywało. Może to nie wygląd był głównym problemem. Chyba zbyt wiele osób się zna po pewnym czasie i zbyt wiele osób by wiedziało o próbach przejścia na wyższy poziom znajomosci. Ja to jednak wolałbym mieć w zanadrzu element tajemniczości, takie stopniowanie odkrywanie kolejnych kart.
3,567 2020-05-23 10:28:26
Akurat wśród znajomych jest sporo ludzi, których łączy bardzo wiele - podejście do życia, poglądy, zainteresowania, praca, charaktery itp, dlatego to te wartości sprawiają, że decydują się być razem. Chociaż nawet charaktery miewają odmienne, za to pozostałe kwestie się zgadzają. Chodzi tutaj o to, że związki, jakie stworzyli nie powstały nagle, w wielkiego wybuchu namiętności, wypełnione motylkami i emocjonalnymi uniesieniami. Raczej poprzez spokojne poznawanie się, właśnie będąc na początku znajomymi/przyjaciółmi, i po jakimś czasie uczucie się pojawiło. Tak to przynajmniej z boku wyglądało Z pewnością wygląd i atrakcyjność jakoś im tam pasowała, ale inne wspólne wartości pozwoliły lepiej się poznać i zbudować jakieś solidniejsze fundamenty związku niż wybuchy namiętności i samo wrażenie, powstałe na skutek zakochania.
3,568 2020-05-23 11:47:57 Ostatnio edytowany przez Winter.Kween (2020-05-23 11:50:12)
Akurat wśród znajomych jest sporo ludzi, których łączy bardzo wiele - podejście do życia, poglądy, zainteresowania, praca, charaktery itp, dlatego to te wartości sprawiają, że decydują się być razem. Chociaż nawet charaktery miewają odmienne, za to pozostałe kwestie się zgadzają. Chodzi tutaj o to, że związki, jakie stworzyli nie powstały nagle, w wielkiego wybuchu namiętności, wypełnione motylkami i emocjonalnymi uniesieniami. Raczej poprzez spokojne poznawanie się, właśnie będąc na początku znajomymi/przyjaciółmi, i po jakimś czasie uczucie się pojawiło. Tak to przynajmniej z boku wyglądało
Z pewnością wygląd i atrakcyjność jakoś im tam pasowała, ale inne wspólne wartości pozwoliły lepiej się poznać i zbudować jakieś solidniejsze fundamenty związku niż wybuchy namiętności i samo wrażenie, powstałe na skutek zakochania.
Musze powiedziec, ze chociaz szczegolnie namietna nie jestem (pod wzgledem milosci) to nigdy w zyciu nie mialam zwiazku, ktory od poczatku by nie byl inny.
Ja i moj maz niby bylismy przjaciolmi, ale kiedy obsciskiwalam sie z innymi przyjaciolmi to nie z nim. Dlatego, ze juz cos bylo od poczatku innego w relacji. Bardziej udawanie 'tylko przyjaciol' nizeli prawdziwa przyjazn platoniczna.
To sie bardziej mi oplaca, jako, ze ja nie lubie by ktos mnie szybko pocalowal lub za bardzo sie probowal do mnie zblizyc. Udawanie, ze nic wiecej nie ma sprawia, ze osoba nie zaprasza na randki i przez to wolniej sie przybliza. Trwa to tak dlugo, ze juz dalej sie nie da bo wszystko wybucha.
Swoja droga najlepsze to sa romanse, gdzie relacja ma silne emocje i zanim sie przyzwyczajenie zacznie to juz sie konczy. Jest zauroczenie, zbawa, podwyzszone emocje, randki, wyznania wielogodzinne i flirty, poznawanie swiata innej osoby. I pozniej kazdy idzie w swoja strone po kilku miesiacach.
Cos wspanialego, a jakie dobre wspomnienia pozniej. Tylko trzeba wiedziec kiedy sie pozbyc takiej relacji i to z klasa.
To byla moja specjalnosc, wlasnorecznie kartke malowalam. Nawet dla bardzo malego romansiku bez seksu, to jak sie zagnalam to kartka z zyczeniami najlepszymi.
3,569 2020-05-23 14:03:16
Mi jakoś te wszystkie wybuchy namiętności, romanse pełne iskier, motylków i czego tam jeszcze jakoś specjalnie nie ciągną, wręcz przeciwnie. Kojarzy mi się to za bardzo z takim nastoletnim pojmowaniem uczuć, zamiast dojrzałym związkiem, jakoś wywołuje pewne zniesmaczenie..Ale może za stary jestem na to
Pewnie prędzej bym próbował stworzyć z kimś relacje na takiej właśnie zasadzie, jak opisywani znajomi. W niektóry przypadkach ludzie, którzy stworzyli związek a wcześniej byli przyjaciółmi nie bardzo mieli jak postąpić inaczej, bo np co najmniej jedno z nich było w związku z kimś innym.
3,570 2020-05-23 16:16:25 Ostatnio edytowany przez Winter.Kween (2020-05-23 16:27:09)
Mi jakoś te wszystkie wybuchy namiętności, romanse pełne iskier, motylków i czego tam jeszcze jakoś specjalnie nie ciągną, wręcz przeciwnie. Kojarzy mi się to za bardzo z takim nastoletnim pojmowaniem uczuć, zamiast dojrzałym związkiem, jakoś wywołuje pewne zniesmaczenie..Ale może za stary jestem na to
Pewnie prędzej bym próbował stworzyć z kimś relacje na takiej właśnie zasadzie, jak opisywani znajomi. W niektóry przypadkach ludzie, którzy stworzyli związek a wcześniej byli przyjaciółmi nie bardzo mieli jak postąpić inaczej, bo np co najmniej jedno z nich było w związku z kimś innym.
Nie dziwi mnie to.
Bardzo Cie lubie, wiec nie zrozum mnie zle.
Masz duza niechec do konceptu konrolowania lub zmieniania w relacji, powiedzialabym, ze z tego jak bardzo podkreslasz swoja zgorzchnialosc to wrecz sie w niej chowasz.
Takie fajerwerki i namietnosci sa poza kontrola czlowieka. To sie albo dzieje, albo nie. Ty z kolei jestes jak mnich, ktory siedzi poza tymi sferami bo boi sie bycia kontrolowanym nawet przez cos takiego jak wlasne uczucia.
Stad ta niechec, a wrecz obrzydzenie i to umniejszanie zwyklym ludzkim emocjom.
Tak naprawde to nie przypominasz dziecka tupiacego noga, ale taka inna wersje tego obrazka: Dziadka walacego laska po glowie.
Haha
To tak troche z przymrozeniem oka, ale z tego jak piszesz jest to az nazbyt oczywiste.
Musze Ci powiedziec, ze ja Ciebie nawet swietnie rozumiem bo mam silna tendencje w tym kierunku i wiekszosc zycia spedzalam na takiej zasadzie jak Ty teraz mowisz i tez mowilam, ze ja sie czuje stara. Serce starej panny, wyschniete jak kwiaty sprzed kilku lat.
Bylo mi z tym bardzo dobrze, bo w koncu bycie cynicznym, zgorzchnialym i tak dalej jest wspanialam strefa komfortu.
Jednak bylam mniej romantyczna niz Ty i bardziej cyniczna. Bo dla mnie nawet relacje byly cyniczne i nie mialam odrzutu co do utraty kontroli, poniewaz kontrole mialam nad soba tak nadzwyczajna, ze az chora.
Wszystko to mowie z sympatia, stad tez nawiazuje do siebie.Nie zebys myslal, ze oceniam po sobie, tylko zebys wiedzial, ze nie oceniam Ciebie. Jak ja tak czytam co Ty czasem mowisz i jaki suchy jestes w tym to mam ochote Ciebie tak wytarmosic i pocalowac w czubek glowy bo tak naprawde to jestes taki cute w tym.
Teraz mi sie przypomnialo jak moj byly mi mowil, ze milosc nie istnieje.
Szlismy sobie noca po ulicy i tak sobie rozmawialismy. Ja wtedy nie spalam od ponad 24 godzin i bylam strasznie zmeczona.
I on sie tak upieral, ze prawdziwa milosc nie istnieje, a ja mowilam, ze istnieje i podawalam jakies przyklady z rodziny.
Co bylo calkiem bez sensu, zrozumialam w pewnym momencie bo przeciez on kochal mnie, wiec wiedzial, ze milosc istnieje.
Juz jak sam to mowil to sie smial bo wiedzial, ze to nie ma sensu i jest tylko zgorzchnialy na pokaz.
To bylo zanim bylismy razem, ale to bylo juz kiedy mielismy oczy tylko na sobie wzajemnie.
Dziekuje, ze takie wspomnienie przywolales u mnie niechacy. Dzis potrzeba mi go, bo mam taki sobie nastroj.
3,571 2020-05-23 19:41:48
Dzięki za szczerość!
Jeśli mogę coś sprostować, to jedynie to, że raczej nie uważam się za cynicznego czy zgorzkniałego. Raczej mało wylewnego a takich ludzi nie jest znowu tak mało Z jednej strony mam silnie indywidualny charakter, lubię czuć się niezależnie i swobodnie. W kwestii omawianego tematu, mając do wyboru dwie możliwości rozmowy związku, wolałbym zbudować go w dużo bardziej wyważony sposób, przecież w żadnym związku emocji nie może zabraknąć
Widziałbym jednak raczej coś takiego, kiedy ten poziom i nasilenie owych namiętności czy porywów nie było zbyt wysokie
Nie uważam się za emocjonalny głaz, wzrusza mnie wiele rzeczy, niektóre dość szybko, ale często okazywane, choćby tutaj, takie wybuchy uczuć, czy młodzieńcze zakochanie jakoś mnie nie rusza. Tak już jest i raczej tego nie zmienię. Inaczej mówiąc, ciężko wzbudzić we mnie takie fajerwerki czy motyle, pewne rzeczy rozwijają się we mnie stopniowo inne trochę szybciej
3,572 2020-05-23 20:14:45
Nie uważam się za emocjonalny głaz, wzrusza mnie wiele rzeczy, niektóre dość szybko, ale często okazywane, choćby tutaj, takie wybuchy uczuć, czy młodzieńcze zakochanie jakoś mnie nie rusza. Tak już jest i raczej tego nie zmienię. Inaczej mówiąc, ciężko wzbudzić we mnie takie fajerwerki czy motyle, pewne rzeczy rozwijają się we mnie stopniowo inne trochę szybciej
Chodzi o to (chyba), że wg Ciebie każdy powinien mieć takie samo podejście do tych spraw, jak Ty ;p
Super, że motyle na Tobie nie robią wrażenia i nie są Ci do niczego potrzebne, ale inni je lubią. Tak samo nieraz podkreślasz, że przytulanie mogłoby dla Ciebie nie istnieć i uważasz to za coś zbędnego i niepotrzebnego. Ale dla innych to coś ważnego. Przynajmniej dla mnie... Choć jakoś żyję bez tego ;p Ale byłabym przeszczęśliwa, gdybym mogła być przytulana przez ukochanego. To dla mnie ważne.
Warto mieć świadomość, że każdy jest inny i ma inne odczucia, tęsknoty, pragnienia, potrzeby. Nawet jeśli się tego nie rozumie.
3,573 2020-05-23 20:24:07 Ostatnio edytowany przez Winter.Kween (2020-05-23 20:29:13)
Dzięki za szczerość!
Jeśli mogę coś sprostować, to jedynie to, że raczej nie uważam się za cynicznego czy zgorzkniałego. Raczej mało wylewnego a takich ludzi nie jest znowu tak mało
Z jednej strony mam silnie indywidualny charakter, lubię czuć się niezależnie i swobodnie. W kwestii omawianego tematu, mając do wyboru dwie możliwości rozmowy związku, wolałbym zbudować go w dużo bardziej wyważony sposób, przecież w żadnym związku emocji nie może zabraknąć
Widziałbym jednak raczej coś takiego, kiedy ten poziom i nasilenie owych namiętności czy porywów nie było zbyt wysokie
![]()
Nie uważam się za emocjonalny głaz, wzrusza mnie wiele rzeczy, niektóre dość szybko, ale często okazywane, choćby tutaj, takie wybuchy uczuć, czy młodzieńcze zakochanie jakoś mnie nie rusza. Tak już jest i raczej tego nie zmienię. Inaczej mówiąc, ciężko wzbudzić we mnie takie fajerwerki czy motyle, pewne rzeczy rozwijają się we mnie stopniowo inne trochę szybciej
Nie, no glaz nie jestes to widac. Chodzi tylko o ta kwestie konkretna.
W rzeczywistosci mysle, ze bysmy sie nawet przyjaznili i to dlatego wlasnie, ze nie jestes taki wcale zimny
Zreszta ja lubie takich ludzi kotow, co to nie chca zeby ich glaskac i przytulac i strosza sie haha
Oczywiscie takich to lubie do przyjazni, bo w zwiazku to ja wole byc czlowiekiem kotem.
3,574 2020-05-23 20:28:26
Winter.Kween, może nie na temat, ale już dawno chciałam Ci to napisać - bardzo piękną kobietą jesteś
3,575 2020-05-23 20:52:51
Chodzi o to (chyba), że wg Ciebie każdy powinien mieć takie samo podejście do tych spraw, jak Ty ;p
Super, że motyle na Tobie nie robią wrażenia i nie są Ci do niczego potrzebne, ale inni je lubią. Tak samo nieraz podkreślasz, że przytulanie mogłoby dla Ciebie nie istnieć i uważasz to za coś zbędnego i niepotrzebnego. Ale dla innych to coś ważnego. Przynajmniej dla mnie... Choć jakoś żyję bez tego ;p Ale byłabym przeszczęśliwa, gdybym mogła być przytulana przez ukochanego. To dla mnie ważne.
Warto mieć świadomość, że każdy jest inny i ma inne odczucia, tęsknoty, pragnienia, potrzeby. Nawet jeśli się tego nie rozumie.
W żadnym wypadku Nigdy, mi takie myśli przez głowę nie przechodzą, żeby innych nawracać na swoje poglądy, ale póki się czegoś bezpośrednio nie napisze, nie napisze powstają niedomówienia. Mówię czy piszę TYLKO I WYŁĄCZNIE to, co sam odczuwam i nie mam zamiaru pokazywać, jak bardzo takie podejście mogłoby być korzystne dla innych. Dlatego piszę tutaj tylko w swoim imieniu. Nie ma co zarzucać czegoś innym, jeśli tego nie ma. Jeśli ktoś może nie wierzyć, że tak można, to już trudno..:)
Co do przytulania, to bardzo miło mi się robi, jak witając się z przyjacielem/przyjaciółką obejmę go/ją i poklepie po plecach/ czy chwilę potrzymam w ramionach - i to jest bardzo przyjemne uczucie trwa krótko, jest wyrazem serdeczności i nie ma właśnie zbyt długiego głaskania, miziania, czy ściskania. Natomiast na dłuższą metę, żeby leżeć w czyichś ramionach, głaskać się czy tulić wzajemnie, to musiałbym być chyba wytresowany:)