pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat - Netkobiety.pl

Dołącz do Forum Kobiet Netkobiety.pl! To miejsce zostało stworzone dla pełnoletnich, aktywnych i wyjątkowych kobiet, właśnie takich jak Ty! Otrzymasz tutaj wsparcie oraz porady użytkowniczek forum! Zobacz jak wiele nas łączy ...

Szukasz darmowej porady, wsparcia ? Nie zwlekaj zarejestruj się !!!


Forum Kobiet » SAMOTNOŚĆ » pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

Strony Poprzednia 1 51 52 53 54 55 129 Następna

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Posty [ 3,381 do 3,445 z 8,335 ]

3,381

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

bagienni_k- a czy ja napisałam, że nie mogę się odezwać do nikogo? Mogę. Mam wokół siebie mnóstwo osób. Mam mnóstwo osób, ale nikogo bliskiego. Jak ktoś ma problem, to przylatuje do mnie. Ja wysłuchuję, jak ktoś ma dosyć swojego życia, studiów, że nienawidzi tego wszystkiego, ma doła. Po jakimś czasie to aż na mnie przechodzi i sama mam dosyć. Mam koleżankę, której wiele razy pomagałam, a jak przyjdzie co do czego to ona jest dla mnie po prostu chamska, ale nie powiem, odezwać się do niej mogę. Nawet z nią do kina chodzę, nieważne, że ona się potem zachowuje, jakby mi łaskę robiła.
Tak, mam dziekankę, wracam za kilka miesięcy na uczelnię.
To nie jest tak, że nic w tym kierunku nie robię. Robię, pisałam o tym nawet wcześniej. Dostałam się na drugie studia- na kosmetologię. Robię je z własnej pasji do tego, jako drugi fakultet. Zajęcia mam raz na 2 tygodnie. Mam tam kilka koleżanek, ale to też tylko koleżanki, gadamy praktycznie tylko wtedy, kiedy przychodzi pora zajęć. Większość tych dziewczyn nawet nie mieszka w mieście studenckim, tylko przyjeżdża nawet z daleka na sam weekend.
Jak wzięłam dziekankę to znalazłam pracę. Duże miejsce, praca typowo dla studenta, z resztą większość pracujących tam to studenci. Zmian było mało, co zmiana to spotykałam kogoś nowego, zatrudnionych bardzo dużo, więc też nie dało się nikogo bliżej poznać. A nawet gdy na zmianie byłam z kimś po raz kolejny to nie było czasu na rozmowy, pracodawca na to nie pozwalał.
"Twierdzisz, że nie oglądasz się na ludzi. Ale wspominasz często o tym, że ta czy tamta znajoma już się zaręczyła czy ma dziecko, no jak to jest? "- nie oglądam się, ale jak ktoś wiecznie nie ma czasu się spotkać, bo albo jedzie gdzieś z narzeczonym, albo musi zająć się dziećmi, to choćbym bardzo nie chciała to wiem o tym.
"Masz zamiar rozstawać się z tym światem, skoro uważasz, że na sukces w wieku powyżej 23 lat jest za późno? "- oczywiście, że to nie późno, ale dla każdego co innego. Przykładowo dla mnie skończenie studiów później to nie żaden problem. Mam 2 lata opóźnienia (poszłam rok później na studia, a teraz urlop dziekański) i nie przeszkadza mi to, są starsi na tych studiach. Jednak jeśli chodzi o relacje międzyludzkie sytuacja jest o wiele bardziej skomplikowana. Ja też nie rozumiem, czemu mnie nie rozumiesz. To co ja piszę, jest też napisane w wielu pismach napisanych przez psychologów. Długotrwała samotność może wykończyć nawet najbardziej zamkniętego w sobie introwertyka- słowa pani doktor psychologii, nie wiem skąd, nie pamiętam, musiałabym poszukać. Chodzi o sam fakt, że nie da się nauczyć relacji międzyludzkich nie będąc z ludźmi. I nie mówię tu o relacjach na uczelni czy w pracy, tylko po. Nawet jedna psycholożka to powiedziała, że możesz siedzieć sam w pokoju, ze świadomością, że czeka ktoś na ciebie i nie czujesz się sam, a możesz przebywać w tłumie ludzi czując się samotnym". To ja jestem właśnie tym drugim. Ja się już zastanawiam, że może coś ja robię źle? Może jestem wredna, albo zbyt miła, niekonsekwentna, ale z boku tego nie widzę. Tak samo z chłopakami- coś musi być na rzeczy, skoro mi z nimi nie wychodzi
"Serio, zaczynam mieć wrażenie, że teraz im ktoś starszy, tym ma więcej radości z życia."- też to zauważyłam

Zobacz podobne tematy :

3,382

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

Czytając niektóre wątki, ma się wrażenie, że nieraz ktoś pragnie wypróbować swoje umiejętności interpersonalne na innej osobie, żeby potem spróbować swoich szans z kimś innym.

3,383

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
bagienni_k napisał/a:

Czytając niektóre wątki, ma się wrażenie, że nieraz ktoś pragnie wypróbować swoje umiejętności interpersonalne na innej osobie, żeby potem spróbować swoich szans z kimś innym.

Pisząc "bycie w związku może nauczyć" chodzi bardziej o doświadczenie. Przykładowo nigdy nie tańczyłeś to tańczyć nie będziesz umiał, ale wraz z ćwiczeniami stajesz się coraz lepszy.
I nam o to samo chodziło, tylko w sferze związkowej. Jak jesteśmy sami to możemy patrzeć tylko na siebie, ale jak jesteśmy w związku to musimy nauczyć się chodzić na kompromis, troszczyć się o drugą osobę, nauczyć się dzielić czasem i innymi rzeczami. I o to tutaj chodzi.
Przecież nikt nie powiedział, że trzeba się kimś bawić jak zabawką i rzucić. Przecież są osoby, dla których ich pierwszy partner okazał się tym jedynym i nikt nikogo nie wyrzucał.

3,384

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
bagienni_k napisał/a:

Czytając niektóre wątki, ma się wrażenie, że nieraz ktoś pragnie wypróbować swoje umiejętności interpersonalne na innej osobie, żeby potem spróbować swoich szans z kimś innym.

Ja trochę nie rozumiem o co Ci chodzi tutaj. W sensie jak wypróbować? Chodzi Ci o to co mówiłam w kontekście nauczania się innych ludzi?

Ja np. nauczyłam się w poprzednich relacjach tego, co jest dla mnie ważne i z czego nigdy nie zrezygnuję.

3,385

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
Lady Loka napisał/a:
bagienni_k napisał/a:

Czytając niektóre wątki, ma się wrażenie, że nieraz ktoś pragnie wypróbować swoje umiejętności interpersonalne na innej osobie, żeby potem spróbować swoich szans z kimś innym.

Ja trochę nie rozumiem o co Ci chodzi tutaj. W sensie jak wypróbować? Chodzi Ci o to co mówiłam w kontekście nauczania się innych ludzi?

Ja np. nauczyłam się w poprzednich relacjach tego, co jest dla mnie ważne i z czego nigdy nie zrezygnuję.

Właśnie o to mi chodzi. O doświadczenie obcowania z ludźmi.
Po forum widać masę toksyczny relacji, gdzie ktoś naiwnie trzyma się drugiej osoby, bo jest tak zmanipulowana/uzależniona itd.
Jak osoba bliżej 30 zaczyna dopiero grać w gry damsko-męskie to w sumie jest taką płotką w oceanie, ma duże ryzyko wpaść w toksyczne środowisko w poczuciu, że w końcu szczęście dopisało i "miłość"

3,386

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
Lucyfer666 napisał/a:
Lady Loka napisał/a:
bagienni_k napisał/a:

Czytając niektóre wątki, ma się wrażenie, że nieraz ktoś pragnie wypróbować swoje umiejętności interpersonalne na innej osobie, żeby potem spróbować swoich szans z kimś innym.

Ja trochę nie rozumiem o co Ci chodzi tutaj. W sensie jak wypróbować? Chodzi Ci o to co mówiłam w kontekście nauczania się innych ludzi?

Ja np. nauczyłam się w poprzednich relacjach tego, co jest dla mnie ważne i z czego nigdy nie zrezygnuję.

Właśnie o to mi chodzi. O doświadczenie obcowania z ludźmi.
Po forum widać masę toksyczny relacji, gdzie ktoś naiwnie trzyma się drugiej osoby, bo jest tak zmanipulowana/uzależniona itd.
Jak osoba bliżej 30 zaczyna dopiero grać w gry damsko-męskie to w sumie jest taką płotką w oceanie, ma duże ryzyko wpaść w toksyczne środowisko w poczuciu, że w końcu szczęście dopisało i "miłość"

Dokładnie to samo miałam na myśli.
Potem człowiek jest z drugim człowiekiem i myśli, że taka toksyczna relacja jest okej, bo nie był w żadnym związku wcześniej i teraz jest jak jest

3,387

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

Z relacjami z ludżmi jest jak z roślinkami: trzeba je podlewać aż wyrosną z nich drzewa. Ale nic na siłę.  Szukaj różnych aktywności i bądż otwarta na ludzi.
z kimś na pewno złapiesz wspólny język.
Ja mam w życiu przyjaźnie zawiązane w Twoim wieku. ale też takie po 30, związane z pracą.

3,388

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

Odniosłem się do tego, o czym wspomniała niepodobna: jakoby jedna relacja miałaby być jedynie "treningiem" przed wejściem w kolejną czy raczej konkretną relacją z konkretną osobą, na której może nam zależeć. Może coś źle zrozumiałem. Nie spotkałem się z czymś takim, ale nie zdziwiłoby mnie to..

RinTrine - Skoro tak często wysłuchujesz zwierzeń ludzi, to może zaczęli Ciebie traktować bardziej jak psychoanalityka a nie przyjaciółkę. Przypuśćmy, że ktoś do Ciebie przychodzi, to co nie daje Ci dojść w ogóle do słowa? Nie masz w ogóle możliwości zwierzenia się jej/jemu z własnych problemów? Jak zaczynasz sama mówić, to od razu ktoś wychodzi? Nie mam zamiaru Cię oceniać, jedynie próbuję sobie wyobrazić taką sytuację. Kogoś, kto w wieku 23 lat narzeka, że niczego nie osiągnął i z pewnością nie osiągnie, zarówno w sferze zawodowej, jak i prywatnej. Nie zastanawiałaś się nigdy, gdzie leży przyczyna tego, ze ludzie nie chcą mieć z Tobą kontaktu? Nie myślałaś, że jest coś, co zniechęca do Ciebie ludzi? Samotność, podkreślaną w tak wielu badaniach, zapewne każdy będzie pojmował inaczej, jedni przez pryzmat braku znajomych inni poprzez brak partnera. Zgodzę się, że nie można się nauczyć relacji bez kontaktów. Póki ktoś siedzi w domu zamknięty i kontaktu nie ma - problem jest ewidentnie po jego stronie, bo nie próbuje tego kontaktu nawiązać. Jeśli zaś próbuje a mu to nie wychodzi, to warto się zastanowić w czym jest problem.

3,389

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
umajona napisał/a:
niepodobna napisał/a:

Mi się wydaje, że przekreślanie osób, które nie były w związkach, nie wynika z założenia "nie będę uczyć", tylko raczej ze stawianego sobie pytania "nauka i co dalej"?.

Już samo postrzeganie bycia w relacji z drugim czlowiekiem jako nauki, a tej osoby jako nauczyciela, sugeruje, że proces nauki ma jakiś cel dalszy nie bardzo związany z tą konkretną relacją. I teraz pytanie, kto chce być przedmiotem, który zostanie wyrzucony gdy spełni swoją rolę? To jest istota sprawy.

Przykre to wszystko....

Nie przejmuj się za bardzo tym że nie miałaś związków a każdy naokoło trąbi że trzeba ćwiczyć bycie z drugą osobą bo jak nie to później nie masz już szans. wink

Jak trafisz na tego właściwego mężczyznę to on na pewno da Ci szansę bez względu na to czy miałaś jakieś związki czy nie.

3,390 Ostatnio edytowany przez MagdaLena1111 (2020-04-28 11:07:13)

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
Peter4x napisał/a:
umajona napisał/a:
niepodobna napisał/a:

Mi się wydaje, że przekreślanie osób, które nie były w związkach, nie wynika z założenia "nie będę uczyć", tylko raczej ze stawianego sobie pytania "nauka i co dalej"?.

Już samo postrzeganie bycia w relacji z drugim czlowiekiem jako nauki, a tej osoby jako nauczyciela, sugeruje, że proces nauki ma jakiś cel dalszy nie bardzo związany z tą konkretną relacją. I teraz pytanie, kto chce być przedmiotem, który zostanie wyrzucony gdy spełni swoją rolę? To jest istota sprawy.

Przykre to wszystko....

Nie przejmuj się za bardzo tym że nie miałaś związków a każdy naokoło trąbi że trzeba ćwiczyć bycie z drugą osobą bo jak nie to później nie masz już szans. wink

Jak trafisz na tego właściwego mężczyznę to on na pewno da Ci szansę bez względu na to czy miałaś jakieś związki czy nie.


Właśnie też się zastanawiam, czy to troll, czy „głąb” ;-)

Wydaje mi się niepojętym, że po tylu tłumaczeniach Loki, czym jest nauka drugiej osoby, nadal nie rozróżniać tego od nauki NA drugiej osobie. Ale tak jakoś mi się klarują dzięki temu pewne koleje rzeczy.

3,391

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

Po co tak ostro? nie każdy miał szczęście wychowywać się w miarę normalnych relacjach np z rodzicami i musi przejść pewną drogę by sobie to poustawiać.
Może Rin czuje się na tyle niepewnie w relacjach, że boi się otworzyć i to nazywa próbowaniem czy uczeniem się na innych. Zawsze warto dociekać, co ktoś rozumie pod danym określeniem.

3,392 Ostatnio edytowany przez MagdaLena1111 (2020-04-28 11:20:58)

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

Ja akurat nie o Rin.
Rin młoda jest, otrzymała dużo rad i jeśli tylko zacznie je czytać i wdrażać w życie, to dobrze jej pójdzie. Na razie jest na etapie frustrowania siebie, poszukiwania „winnych” i argumenty odbijają się od niej jak od ściany. Będzie gotowa, to ruszy do przodu.
Nie widzę większego sensu pisania jej po raz enty tego, co napisało już wielu wcześniej.

3,393

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
Ela210 napisał/a:

Z relacjami z ludżmi jest jak z roślinkami: trzeba je podlewać aż wyrosną z nich drzewa. Ale nic na siłę.  Szukaj różnych aktywności i bądż otwarta na ludzi.
z kimś na pewno złapiesz wspólny język.
Ja mam w życiu przyjaźnie zawiązane w Twoim wieku. ale też takie po 30, związane z pracą.

Tylko roślinka sama również musi chcieć być podlewana, jak i sama podlewać wink

3,394

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
Peter4x napisał/a:

Nie przejmuj się za bardzo tym że nie miałaś związków a każdy naokoło trąbi że trzeba ćwiczyć bycie z drugą osobą bo jak nie to później nie masz już szans. wink
Jak trafisz na tego właściwego mężczyznę to on na pewno da Ci szansę bez względu na to czy miałaś jakieś związki czy nie.

Czepiacie się tego słowa ćwiczyć jak pijany płotu. tongue
Trzeba ćwiczyć... tylko, że normalni (przeciętni statystycznie, bo ktoś się zaraz przyczepi do słowa "normalny") ludzie nie muszą tego robić, bo im samo wychodzi. Jakieś "pierwsze miłości nastolatków" - jak to durnie brzmi, ale tak właśnie się ludzie uczą. Taka naturalna socjalizacja. Jak w którymś miejscu z tego wylecisz, to potem jest problem, bo nie masz wspólnych "podstaw" z płcią przeciwną.

Ela210 napisał/a:

nie każdy miał szczęście wychowywać się w miarę normalnych relacjach np z rodzicami i musi przejść pewną drogę by sobie to poustawiać.

Dokładnie.
A jak sobie przypomnisz jakieś akcje z przeszłości to w ogóle lol się człowiek zaczyna zastanawiać jak można było być aż tak tępym.

3,395

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
Peter4x napisał/a:

Nie przejmuj się za bardzo tym że nie miałaś związków a każdy naokoło trąbi że trzeba ćwiczyć bycie z drugą osobą bo jak nie to później nie masz już szans. wink

Jak trafisz na tego właściwego mężczyznę to on na pewno da Ci szansę bez względu na to czy miałaś jakieś związki czy nie.

Wbrew pozorom nie przejmuję się, ani nawet nie żałuję, że tych związków nie miałam wink Też myślę, tak jak Ty, że dla tego właściwego mężczyzny to nie będzie problem smile Nie czuję się gorsza. Lubię być sobą smile

3,396

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

Ela210- to prawda, czuję się trochę niepewnie w relacjach, niestety wiele razy w młodości słyszałam niemiłe rzeczy, na prawdę niemiłe (od rówieśników jak i od dorosłych), przez co moja pewność siebie do dzisiaj kuleje. Zamierzam to poprawić u psychoterapeuty smile

MagdaLena1111- jestem bardzo wdzięczna za rady big_smile
Tak, biorę sobie je wszystkie do serca i będę nad sobą pracować big_smile

bagienni_k- tak wiem, że to było do kometnarza niepodobna.
No tak, też mam wrażenie, że mnie traktują jak darmowego psychologa. Przykładowo wiele miesięcy temu koleżance (taka jedna Daria) nie poszedł egzamin. Mało co nie zdała. Dzień przed moi bardzo ważnym egzaminem, dzwoniła do mnie, że rzuca studia, że jest beznadziejna, ma dosyć życia. To było popołudnie, ona wiedziała, że na następny dzień mam ostatni termin mojego bardzo ważnego egzaminu, mimo to chciałam jej pomóc, rozmawiałam, pocieszałam, radziłam, co ma zrobić. Gadałam tak z nią długo, bo ze 2 godziny, zamiast się uczyć do egzaminu. Jakiś miesiąc później była sytuacja, że moja grupa kończyła zajęcia. Na korytarzu mijaliśmy grupę, która miała ten sam przedmiot po nas. Widziałam właśnie Darię, która szła w kierunku sali. Uśmiechnęłam się, powiedziałam "cześć" (kiwnęłam głową, bo była za daleko, żeby usłyszeć), ona spojrzała na mnie, po czym skręciła do koleżanek z mojej grupy, które szły tuż koło mnie, przytuliła je, gadała z nimi. Ja poszłam dalej, ale było mi przykro. Innym razem podobna sytuacja na innych zajęciach: nasze grupy miały łączone ćwiczenia. Ona po zakończonych zajęciach wyszła z inną koleżanką, nawet na mnie nie zaczekała (mieszkamy niedaleko siebie i często wychodzimy razem). Potem bardzo źle się czuła. Kazałam jej jechać do lekarza. Poprosiła, żebym pojechała z nią. Chciałam jej pomóc, czekałam tam z nią, potem zrobiłam jej jedzenie (była w złym stanie, nie miała siły na nic). Nie pamiętam nawet, czy mi podziękowała, na pewno nie dostałam nic w ramach podziękowań (kiedyś innym koleżankom kupowała po bombonierce za zrobienie zakupów, gdy była chora, mnie za pomoc nie odpaliła nic). Często przy ludziach potrafi mnie skrytykować i to w niekulturalny sposób. Jak ja się z kimś nie zgadzam, to mówię "Wiesz co, nie do końca się zgodzę, bo ....", a ona to mówi "Co ty za bzdury gadasz! Weź się ogarnij! Wcale tak nie było!"- i to takim tonem jest wypowiedziane, aż mi się głupio robi przy innych i boję się coś powiedzieć. Jak ją kilka razy wyciągnęłam na kawę, do kina czy na spacer, to usłyszałam "No nie chciało mi się iść, ale ty chciałaś, a ja już obiecałam to trudno"- jakby łaskę mi robiła tym spotkaniem
Znowu jakieś 1,5 miesiąca po tym zdarzeniu była nieprzyjemna sytuacja (tuż przed wzięciem dziekanki). Miałam pisać kolokwium z jednego przedmiotu. Obudziłam się rano, bardzo źle się czułam. Na prawdę źle. Plus miałam jeszcze strasznego doła psychicznego. Napisałam do niej, że źle się czuję, że nie poszłam na kolokwium, że mam dosyć tych studiów. Bardzo potrzebowałam wtedy z kimś porozmawiać i liczyłam, że jak tyle razy ja ją wspierałam to też wsparcie dostanę. I co? Odpisała mi, że pewnie się nie uczyłam, dlatego coś odwalam, że jak ja mogłam na kolokwium nie pójść, bo ona taka dzielna nawet jak miała jelitówkę to zawsze na kolokwia chodziła, że za dużo sobie zajęć dodatkowych wzięłam i to przez to (zapisałam się na basen, na 1 godzinę w tygodniu), zaczęła wypytywać, że "skoro się niby uczyłaś to ile?". I to mówiła bardzo twardym tonem, wręcz pretensjonalnym. Jakbym coś strasznego zrobiła. Bardzo się na niej zawiodłam i zrozumiałam, że nie mogę na nią liczyć.
To jest co prawda najbardziej dramatyczny przypadek, ale to była "najbliższa" mi osoba na tych studiach, w sensie największy kontakt z nią miałam i przez to to najbardziej bolało
Z innymi tak bliskiego kontaktu nie miałam, ale bardzo często słyszę narzekania tych ludzi. Oni się żalą, że mają dosyć tych studiów, myślą o zmianie kierunku, mają dosyć tego stresu. Ja potwierdzam i mówię to samo, ale brakuje mi odskoczni. Z tymi ludźmi można pogadać tylko o uczelni, bo nie mają prócz tego żadnego życia. Jak zapytam o zainteresowania to słyszę "Netflix i simsy" w 90%. Nie ma nikogo, kto by powiedział, że kocha żyć, ma pasje, marzenia. Wszyscy tylko narzekają i to mnie wykańcza. Niby mogę się odizolować od nich, choćby poza uczelnią, ale wtedy jestem sama jak palec
"Nie myślałaś, że jest coś, co zniechęca do Ciebie ludzi?"- tak myślałam i domyślam się nawet co. Ja zawsze stawiałam naukę i rozwój na pierwszym miejscu. W szkole musiałam się dobrze uczyć, jestem na ciężkich studiach, więc zawsze powadziłam bardzo stresujący tryb życia. I to nie żaden mój wymysł: w szkole bło gorzej, bo potrafiłam się budzić kilka razy w nocy ze stresu lub wcale nie spać, rano przed szkołą budziłam się z takim okropnym stanem lękowym "o matko znowu szkoła"- czułam wtedy taki niepokój, lęk. Na studiach to się poprawiło, chociaż tylko trochę. Potrafiłam tracić na wadze tak, że bez problemu liczyłam sobie wystające żebra, wypadały mi włosy, dostawałam ogromnego trądziku. Teraz na studiach jest trochę lepiej fizycznie, ale nie psychicznie. Przez ten stres zawsze byłam ponura, cicha, spokojna, nie wystawałam poza szereg, nie chodziłam w liceum na imprezy (nawet na 18stki), rzadko spotykałam się ze znajomymi. Jednak w okresie letnim to wszystko zmieniało się w wakacje. Co roku jeździłam na obozy sportowe, przeważnie pływackie, bo trenowałam pływanie, byłam w tym dobra, ludzie mnie podziwiali, chwalili, czułam się jak ryba w wodzie (dosłownie). Wszyscy mnie lubili, świetnie się z nimi czułam i bawiłam. Nagle rzucałam żartami na prawo i lewo, sarkazm (taki pozytywny) to było moje drugie imię; tryskałam pozytywną energią, miałam szalone pomysły. Nawet mi ludzie mówili:"Wow, Kasia (moje imię), ciebie tu wszyscy lubią!". Byłam zupełnie innym człowiekiem. Ale takie kolonie/obozy to 2 tygodnie, potem znowu szara rzeczywistość. Nie dało się w 2 tygodnie stworzyć super trwałych relacji, bo ludzie rozjeżdżali się w różne strony kraju. Z jedną koleżanką, która mieszkała blisko zaprzyjaźniłam się bliżej, bo mieszkałyśmy niedaleko siebie, ale wyjechała na studia, poznała innych ludzi i urwała kontakt. Niestety nie była z tych, którzy mówią coś wprost, ale podejrzewam, że jak zobaczyła tą moją drugą twarz, tą smutną, z codziennymi problemami to odeszła, wolała kogoś bez przejść.
Wiele razy zastanawiałam się nad rzuceniem studiów, skoro tak jest ciężko i pójście na coś dużo łatwiejszego np. kosmetologię. Jednak stwierdziłam, że nie ma co rzucać studiów, najpierw trzeba odpocząć, żeby podjąć decyzję, więc wzięłam urlop dziekański. Zaczęłam szukać pracy. Porozsyłałam kilkadziesiąt CV. Najpierw składałam głównie w branże, w których się znałam, tzn składałam do sklepów z kosmetykami i drogerii (tych bardziej lub mniej popularnych), bo studiuję zaocznie kosmetologię jako 2 kierunek (pisałam już o tym). Składałam też do sklepów sportowych, bo mam legitymację instruktora sportu, byłam zawodniczką, brałam udział w zawodach pływackich. Myślałam, że pracodawcy jak zobaczą, że jak jestem na studiach na kierunku kosmetologia, albo jestem sportowcem to to docenią w tylu "O, ona musi znać się na rzeczy". Ja bym na pewno wzięła to pod uwagę wybierając kandydatów. A tymczasem z kilkunastu aplikacji w tych branżach nie dostałam nawet telefonu z zaproszeniem na rozmowę. Nie dostałam nawet szansy. Owszem, nie mam super doświadczenia w handlu i obsłudze klienta, bo studiuję, więc nie mogę jeszcze pracować nie wiadomo ile, ale przez rok po maturze pracowałam jako pomoc w sklepie u rodziców koleżanki: sprzątałam, rozkładałam towar, brałam udział w remanentach i zwrotach. Wpisałam to też w CV. Tak samo jak wolontariat w znanej fundacji Pamiętam, że byłam załamana. Zaczęłam składać CV już byle gdzie. Wysłałam kilkadziesiąt aplikacji. Dostałam 4 telefony z odpowiedzią. 2 jako kelnerka (czego bardzo nie chciałam), 2 gdzieś indziej. Na pierwszą rozmowę, na jaką poszłam- pracę dostałam. Było to najmniejsze zło z tego wszystkiego, ale na pewno nie moje marzenie, bo to coś, na czym się w ogóle nie znałam i nie było związane z moimi kwalifikacjami i umiejętnościami, więc czułam się niepewnie. Dzięki temu zrozumiałam, że nie mogę rzucić tych studiów, bo teraz mam ciężko, dużo stresu, ale kiedyś to się skończy, jako stomatolog będę miała pewny zawód, nie będę się nikogo prosić łaskawie o zatrudnienie za najniższą krajową, czy to w Polsce czy za granicą praca dla mnie będzie. Podpytałam starsze roczniki, powiedzieli, że jeszcze 3 rok jest bardzo trudny. Ja jestem po 2, bo mam dziekankę, więc został mi jeszcze rok ciężkiej pracy, od 4 roku podobno można już sobie dorabiać w pracy (co na wcześniejszych latach nie jest możliwe). A szukanie tej pracy uświadomiło mnie, że nieważne czy znam się świetnie na kosmetykach, pielęgnacji i studiuję na tym kierunku, bo i tak do takiego Rossmanna wezmą panią, która sprzedawała na kasie w supermarkecie. Tak, do Rossmanna mnie nie wzięli, a nie jestem w żaden sposób gorsza od pracujących tam dziewczyn, wręcz przeciwnie- tyle tam chamstwa wśród personelu, że nie wiem, kto ich zatrudnia, ale do mnie nawet nie zadzwonili. Dlatego wiem, że jak teraz nie zacisnę zębów i nie skończę studiów, to potem będę się martwić o pracę jak nie w tej to innej branży. A gadałam ostatnio z dziewczyną po kosmetologii, jest bardzo niezadowolona, że wzięła ten kierunek. Dlatego nie mam innego wyjścia ani nawet pomysłu na siebie.
Przepraszam za ten wywód, ale nie umiem tego skrócić

3,397

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
Lucyfer666 napisał/a:

Bagienniku. Standardy kulturowe społeczeństwa się zmieniają, ale biologia się nie zmienia.
Zakładanie rodziny w wieku 40 lat, kiedy mowa o rówieśnikach to mrzonka.
Dlatego okres 20-30 lat jest najlepszy. Z resztą widać inną kwestię, która się pojawia, czyli widoczne przekreślanie osób z opóźnionym zapłonem związkowym, bo to "dziwne/nie będę uczyć/itd.". Ja to zawsze będę mówił. Takie fora to najlepszy przykład, żeby zniechęcić się do relacji.

Nie no, akurat ja mam zamiar zakładc rodzinę po 40, także tego..
A fora? Ludzie różne życzy piszą,  a życie swoje. To tylko forum..

3,398

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
rossanka napisał/a:
Lucyfer666 napisał/a:

Bagienniku. Standardy kulturowe społeczeństwa się zmieniają, ale biologia się nie zmienia.
Zakładanie rodziny w wieku 40 lat, kiedy mowa o rówieśnikach to mrzonka.
Dlatego okres 20-30 lat jest najlepszy. Z resztą widać inną kwestię, która się pojawia, czyli widoczne przekreślanie osób z opóźnionym zapłonem związkowym, bo to "dziwne/nie będę uczyć/itd.". Ja to zawsze będę mówił. Takie fora to najlepszy przykład, żeby zniechęcić się do relacji.

Nie no, akurat ja mam zamiar zakładc rodzinę po 40, także tego..
A fora? Ludzie różne życzy piszą,  a życie swoje. To tylko forum..

Tu chyba chodziło nawet nie o dzieci, a o śluby. Z dzieckiem można zaczekać, ale np. sporo moich znajomych jest już w poważniejszych związkach, niektórzy nawet zaręczeni, ale do dzieci im się nie spieszy

3,399

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

Po prostu "uwielbiam" wciskanie ludzi w ramki i schematy. A nie łaska po prostu poznać człowieka, zamiast z góry szufladkować?
Ludzie po wielu związkach też bywają beznadziejni.

3,400

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
Piegowata'76 napisał/a:

Ludzie po wielu związkach też bywają beznadziejni.

Bo to są takie same skrajne przypadki? Tylko, że oczywiście w drugą stronę.

3,401

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
Znerx napisał/a:
Piegowata'76 napisał/a:

Ludzie po wielu związkach też bywają beznadziejni.

Bo to są takie same skrajne przypadki? Tylko, że oczywiście w drugą stronę.

Czy takie skrajne, nie jestem pewna.
To nie musi być wcale skrajność. Znam niejedną osobę, która choć przeszła kilka związków, wciąż powiela stare błędy i myśli, że zmiana partnera, to sposób na poprawę jakości życia. Oczywiście przyczyny niewchodzenia w związki też nie zawsze są zdrowe.

3,402

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
Piegowata'76 napisał/a:
Znerx napisał/a:
Piegowata'76 napisał/a:

Ludzie po wielu związkach też bywają beznadziejni.

Bo to są takie same skrajne przypadki? Tylko, że oczywiście w drugą stronę.

Czy takie skrajne, nie jestem pewna.
To nie musi być wcale skrajność. Znam niejedną osobę, która choć przeszła kilka związków, wciąż powiela stare błędy i myśli, że zmiana partnera, to sposób na poprawę jakości życia. Oczywiście przyczyny niewchodzenia w związki też nie zawsze są zdrowe.

No tak, takie osoby też są, ale to w jaki sposób w takim razie nauczyć się współpracy z ludźmi?

3,403

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

Rin Trine, napisałaś, że na obozie ludzie Cię lubili i świetnie się z nimi czułaś. Czyli tu chodzi konkretnie o osoby, z którymi masz styczność, a nie o Ciebie. Jeśli się doszukiwać u Ciebie błędów, to na pewno Twoim błędem jest to, że pozwalasz się źle traktować. Nadskakiwanie komuś, kto traktuje Cię niefajnie, nie świadczy o tym, że jesteś dobrą koleżanką. Spokojnie możesz się zdystansować bez wyrzutów sumienia i poczucia winy wink
A wracając do tematu - z jednymi jest nam po drodze, z innymi nie. Z jednymi łatwiej nawiązać kontakt i nić porozumienia, z innymi trudniej. Jedni są w porządku, inni są toksyczni. Itd. Nie znam Cię, ale skoro na obozie było super, a w kontakcie z Darią czujesz się jak najgorszy ktoś, to nie znaczy, że jesteś tym najgorszym kimś, tylko że Daria wpływa na Ciebie toksycznie. Z przyjaźniami jest jak ze związkami - trzeba trafić na odpowiednie osoby wink Więc nie oceniaj siebie poprzez pryzmat Darii.

Taka mała podpowiedź do CV: to tylko papierek w stercie innych papierków. Czasem wystarczy, ale warto też osobiście się zgłosić/pokazać/zadzwonić/wykazać inicjatywę. Polecam wink

3,404 Ostatnio edytowany przez Piegowata'76 (2020-04-29 21:29:24)

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
Rin Trine napisał/a:

...tak, takie osoby też są, ale to w jaki sposób w takim razie nauczyć się współpracy z ludźmi?

Mogę podpowiedzieć, co mnie pomaga:
Obserwacja osób, które mają zdrowe relacje i życie. Pytam często siebie, jakby na moim miejscu postąpiła osoba, którą stawiam sobie za wzór. Takim wzorem jest dla mnie młodsza siostra, asertywna i bardzo zdrowa emocjonalnie osoba (może czasem tylko zbyt "nieomylna", ale nie we wszystkim muszę ją naśladować). Mam też koleżankę w pracy - osobę z klasą i charakterem.
Po drugie: lektury, choćby i forum, ale także artykuły psychologiczne, od których roi się w internecie. Przy odrobinie rozsądku można wybrać wartościowe i służące naszemu rozwojowi.
Po trzecie: po prostu trening, ale z dozą rozsądku.
Terapia u psychologa też jest nie od rzeczy.

Z satysfakcją stwierdzam, że moje relacje ze sobą i otoczeniem wyglądają coraz lepiej. Zdrowieję po prostu, bo i ja wyniosłam "w posagu" sporo deficytów.

3,405 Ostatnio edytowany przez niepodobna (2020-04-30 13:31:44)

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
MagdaLena1111 napisał/a:
Peter4x napisał/a:
umajona napisał/a:

Przykre to wszystko....

Nie przejmuj się za bardzo tym że nie miałaś związków a każdy naokoło trąbi że trzeba ćwiczyć bycie z drugą osobą bo jak nie to później nie masz już szans. wink

Jak trafisz na tego właściwego mężczyznę to on na pewno da Ci szansę bez względu na to czy miałaś jakieś związki czy nie.


Właśnie też się zastanawiam, czy to troll, czy „głąb” ;-)

Wydaje mi się niepojętym, że po tylu tłumaczeniach Loki, czym jest nauka drugiej osoby, nadal nie rozróżniać tego od nauki NA drugiej osobie. Ale tak jakoś mi się klarują dzięki temu pewne koleje rzeczy.

Tłumaczenia Loki, tłumaczeniami Loki, a to, jak ową "naukę" postrzega wiele osób, które się żalą na forum i nie tylko, to jest inna sprawa i BARDZO CZĘSTO widać w tym, że rolą tej osoby, która potencjalnie miałaby ich "uczyć", a nie chce (no i przez to są sami, nikt ich nie chce uczyć, więc gdzie mają się nauczyć, a nikt nie chce niewykształconych, czyli już zawsze będą sami) - jest bycie tylko przystankiem, umożliwienie "zdobycia doświadczenia" jak do CV, by mogli z nim iść dalej i szukać już tego właściwego partnera.

Ja to zauważam, więc pewnie tym bardziej zauważają ci, którzy by mieli być w takiej roli obsadzeni i nie bardzo mają na to ochotę.

I nawiązuję do tego, a nie do tłumaczeń Loki, które mają sens.

Troll, głąb, koleje rzeczy? smile Naprawdę chcesz iśc taką drogą, Magda? Nie poznaję Cię smile

3,406

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

Każdy spotkany człowiek może nas czegoś nauczyć, ale to nie jest powód, by go traktować instrumentalnie.

3,407

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

umajona- masz rację. Przez długi czas byłam pewna, że to ze mną jest coś nie tak, skoro cały czas tak źle się czuję wśród ludzi, ale jeździłam na obozy i kolonie młodzieżowe. Były one tematyczne np. najczęściej w moim przypadku pływackie, ale byłam też na obozie jazdy konnej i siatkówki. Przez 2 tygodnie praktycznie cały dzień siedziałam wśród ludzi. Jako że były to obozy tematyczne byli tam ludzie z zainteresowaniami, którzy albo jadą tam, bo chcą polepszyć umiejętności albo początkujący, którzy chcą się czegoś nauczyć. Spotykałam tam ludzi z pasjami np dziewczyna grała długo w koszykówkę, ale chciała spróbować jazdy konnej, więc pojechała na taki obóz. Dużo ludzi miało różne zainteresowania czy to sportowe czy artystyczne i to było widać. Tacy ludzie też często podróżowali czy to po kraju czy za granicą. Byli ambitni.
Natomiast ja chodziłam do szkoły w małej miejscowości. Trenowałam pływanie, miałam osiągnięcia to w 3 klasie liceum usłyszałam od koleżanki z klasy wprost "Co to takie tam pływanie, przecież to jest łatwe". Ja doceniam ludzi, którzy mają jakiekolwiek zainteresowania i zarażają pasją. Ta dziewczyna to wisienka na torcie większości ludzi ze szkoły. Mojej koleżance z klasy w liceum pokazałam zdjęcia, bo lubiłam fotografować zwierzęta, pojazdy i wychodziło mi to nieźle. A ona "Eee to nic, ludzie są o wiele lepsi". I cały czas takie przytyki. Zaznaczę, że oni sami nie robili nic. Jeździłam na kolonie i obozy i nagle mnie wszyscy podziwiali za pasje i zainteresowania. Myślałam, że to tylko do końca liceum, pójdę na studia i się zmieni. Zmieniło się trochę, bo jestem na studiach medycznych, ludzie tu są niby w miarę mili (chociaż nie wszyscy), dużo się uczą i temu nie mogę zaprzeczyć, ale prócz tego uczenia się nie robią nic innego. Żadnych pasji i zainteresowań. Zaczęłam pytać wprost o zainteresowania to słyszałam "Netflix i gry komputerowe", a dla mnie nigdy to nie były zainteresowania tylko forma odpoczynku. I tacy ludzie niestety mają potem bardzo ograniczony umysł, jak ta Daria, od której dostałam reprymendę, że zapisałam się na basen, że to za dużo obowiązków jak na te studia i powinnam zrezygnować. Ona sama nic nie robi, więc nie rozumie tego. Mi nawet ktoś na innym forum pisał "Olej tych ludzi, znajdź jakiś wartościowych z pasją".
Wśród ludzi z wakacji z kolonii czułam się szczęśliwa. Czułam się dobrze. Pożegnania były dla mnie czymś okropnym. Mimo, że od ostatniego takiego obozu mija niedługo 5 lat to wracam czasem wspomnieniami do nich. Bo to jedne z nielicznych momentów w moim życiu w ciągu ostatnich 10 lat, w których czułam się na prawdę szczęśliwa, wartościowa, lubiana, przydatna.

Piegowata'76- do psychoterapeuty muszę iść, bo nawet czuję, że jest mi to potrzebne. Czytam dużo artykułów psychologicznych, blogów i pomagają. Oglądam też filmy, czytam książki, ale niestety tam relacje międzyludzkie są raczej trochę inaczej pokazane. Np. ktoś tutaj kilka miesięcy temu mi powiedział, że mam nierealne wyobrażenia na temat związku. No ale skąd mam mieć inne?
Nawet zaczęłam oglądać taki paradokument 19+. Nie jest on super ambitny, czasami dziecinny, ale właśnie ktoś mi powiedział, że tam nie wszystko kończy się happy endem, pokazują dosyć powszechne problemy, opowiada o grupie przyjaciół. Nie oglądałam wszystkich, ale część z nich i faktycznie pokazane tam są różne charaktery, różne sytuacje. Nie przepadam za tym, ale oglądam, żeby nie zdziczeć

3,408

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
niepodobna napisał/a:
MagdaLena1111 napisał/a:
Peter4x napisał/a:

Nie przejmuj się za bardzo tym że nie miałaś związków a każdy naokoło trąbi że trzeba ćwiczyć bycie z drugą osobą bo jak nie to później nie masz już szans. wink

Jak trafisz na tego właściwego mężczyznę to on na pewno da Ci szansę bez względu na to czy miałaś jakieś związki czy nie.


Właśnie też się zastanawiam, czy to troll, czy „głąb” ;-)

Wydaje mi się niepojętym, że po tylu tłumaczeniach Loki, czym jest nauka drugiej osoby, nadal nie rozróżniać tego od nauki NA drugiej osobie. Ale tak jakoś mi się klarują dzięki temu pewne koleje rzeczy.

Tłumaczenia Loki, tłumaczeniami Loki, a to, jak ową "naukę" postrzega wiele osób, które się żalą na forum i nie tylko, to jest inna sprawa i BARDZO CZĘSTO widać w tym, że rolą tej osoby, która potencjalnie miałaby ich "uczyć", a nie chce (no i przez to są sami, nikt ich nie chce uczyć, więc gdzie mają się nauczyć, a nikt nie chce niewykształconych, czyli już zawsze będą sami) - jest bycie tylko przystankiem, umożliwienie "zdobycia doświadczenia" jak do CV, by mogli z nim iść dalej i szukać już tego właściwego partnera.

Ja to zauważam, więc pewnie tym bardziej zauważają ci, którzy by mieli być w takiej roli obsadzeni i nie bardzo mają na to ochotę.

I nawiązuję do tego, a nie do tłumaczeń Loki, które mają sens.

Troll, głąb, koleje rzeczy? smile Naprawdę chcesz iśc taką drogą, Magda? Nie poznaję Cię smile

Moje tłumaczenia mają jeszcze jeden aspekt tongue
każdy człowiek jest inny. Każdego trzeba się nauczyć. Każda relacja czegoś uczy. Jeżeli mój pierwszy partner lubił kawę z mlekiem to nie znaczy, że każdy kolejny będzie lubił taką samą.

Jak nie byłam w związku mając 20 lat to nic nie straciłam. Tak samo muszę się nauczyć bycia z nowym partnerem jak osoba, która przed 20tką była już w 5 różnych związkach. Przecież gdyby ta nauka się kiedyś kończyła to ludzie byliby szczęśliwi w kolejnych związkach, nie byłoby rozwodów itd.
Tymczasem każda relacja uczy jakiegoś aspektu, ale uczy nas wiedzy o sobie. Bo drugi człowiek się zmienia, drugi człowiek może polubić różne rzeczy. Jeden partner woli sypiać z brzegu łóżka, inny od ściany. Relacje uczą nas naszych własnych reakcji w momencie, kiedy napotykamy na jakąś nieznaną nam wcześniej sytuację. I co to ma wtedy do rzeczy czy napotykamy ją mając lat 30 czy lat 50? Tak czy inaczej, w ten lub w inny sposób musimy znaleźć i wypracować rozwiązanie.

3,409

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
Piegowata'76 napisał/a:

Mogę podpowiedzieć, co mnie pomaga:
Obserwacja osób, które mają zdrowe relacje i życie. Pytam często siebie, jakby na moim miejscu postąpiła osoba, którą stawiam sobie za wzór. Takim wzorem jest dla mnie młodsza siostra, asertywna i bardzo zdrowa emocjonalnie osoba (może czasem tylko zbyt "nieomylna", ale nie we wszystkim muszę ją naśladować). Mam też koleżankę w pracy - osobę z klasą i charakterem.
Po drugie: lektury, choćby i forum, ale także artykuły psychologiczne, od których roi się w internecie. Przy odrobinie rozsądku można wybrać wartościowe i służące naszemu rozwojowi.
Po trzecie: po prostu trening, ale z dozą rozsądku.
Terapia u psychologa też jest nie od rzeczy.

Z satysfakcją stwierdzam, że moje relacje ze sobą i otoczeniem wyglądają coraz lepiej. Zdrowieję po prostu, bo i ja wyniosłam "w posagu" sporo deficytów.

Myślę, że to bardzo rozsądne i skuteczne podejście. Ludzie powinni starać się zauważać i obserwować pozytywne aspekty relacji międzyludzkich. Ciągłe doszukiwanie się czy skupianie na negatywnych relacjach pogarsza tylko sytuację.
Odnośnie "nauki" to sposób jej postrzegania zależy pewnie od danej osoby czy sytuacji. Trudno sobie wyobrazić, mając choc cień empatii do drugiego człowieka, żeby ktoś świadomie i z pełnym wyrachowaniem planował swoją "edukację" na konkretnej osobie, żeby potem zdobyte umiejętności w powodzeniem wykorzystać w dalszych etapach życia. Zwykle jednak po krótszym czy dłuższym kontakcie z każdym człowiekiem zdobywamy jakieś nowe doświadczenia, jednak zauważamy to dopiero "po fakcie".

3,410

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
Lady Loka napisał/a:

Moje tłumaczenia mają jeszcze jeden aspekt tongue
każdy człowiek jest inny. Każdego trzeba się nauczyć. Każda relacja czegoś uczy. Jeżeli mój pierwszy partner lubił kawę z mlekiem to nie znaczy, że każdy kolejny będzie lubił taką samą.

Jak nie byłam w związku mając 20 lat to nic nie straciłam. Tak samo muszę się nauczyć bycia z nowym partnerem jak osoba, która przed 20tką była już w 5 różnych związkach. Przecież gdyby ta nauka się kiedyś kończyła to ludzie byliby szczęśliwi w kolejnych związkach, nie byłoby rozwodów itd.
Tymczasem każda relacja uczy jakiegoś aspektu, ale uczy nas wiedzy o sobie. Bo drugi człowiek się zmienia, drugi człowiek może polubić różne rzeczy. Jeden partner woli sypiać z brzegu łóżka, inny od ściany. Relacje uczą nas naszych własnych reakcji w momencie, kiedy napotykamy na jakąś nieznaną nam wcześniej sytuację. I co to ma wtedy do rzeczy czy napotykamy ją mając lat 30 czy lat 50? Tak czy inaczej, w ten lub w inny sposób musimy znaleźć i wypracować rozwiązanie.

Dokładnie. Od zawsze miałam takie przekonanie. Dlatego nie rozumiem komentarza [niepodobnej]. Faceci, którzy mają takie obawy względem mnie, mogą przestać się obawiać, bo nie jestem nimi zainteresowana ;p

3,411

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

W nawiązaniu do komentarza Loki, wygląda na to, że czasami najtrudniejsze co może człowiekowi przyjść, to niejako zrobić miejsce w swoim życiu dla tej drugiej osoby. Fakt, że wszyscy się różnimy między sobą czy to, że od każdego można się czegoś nauczyć, jest niezaprzeczalny. Pytanie czy każdy jest w stanie zaakceptować oczywiste zmiany w mniej lub bardziej utartym schemacie naszego życia, jakie są koniecznie aby stworzyć związek z drugim człowiekiem. Pewne odmienności czy podejście do życia mogą nas tak bardzo różnić, lecz jeśli coś nas łączy mimo wszystko, warto nauczyć się pewnych rozwiązań, jak choćby sztuki kompromisu. A ten okazuje się nieraz bardzo cenną umiejętnością smile
Z wiekiem czasami ciężko zmienić swoje przyzwyczajenia...

3,412 Ostatnio edytowany przez MagdaLena1111 (2020-04-30 20:15:07)

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
niepodobna napisał/a:
MagdaLena1111 napisał/a:
Peter4x napisał/a:

Nie przejmuj się za bardzo tym że nie miałaś związków a każdy naokoło trąbi że trzeba ćwiczyć bycie z drugą osobą bo jak nie to później nie masz już szans. wink

Jak trafisz na tego właściwego mężczyznę to on na pewno da Ci szansę bez względu na to czy miałaś jakieś związki czy nie.


Właśnie też się zastanawiam, czy to troll, czy „głąb” ;-)

Wydaje mi się niepojętym, że po tylu tłumaczeniach Loki, czym jest nauka drugiej osoby, nadal nie rozróżniać tego od nauki NA drugiej osobie. Ale tak jakoś mi się klarują dzięki temu pewne koleje rzeczy.

Tłumaczenia Loki, tłumaczeniami Loki, a to, jak ową "naukę" postrzega wiele osób, które się żalą na forum i nie tylko, to jest inna sprawa i BARDZO CZĘSTO widać w tym, że rolą tej osoby, która potencjalnie miałaby ich "uczyć", a nie chce (no i przez to są sami, nikt ich nie chce uczyć, więc gdzie mają się nauczyć, a nikt nie chce niewykształconych, czyli już zawsze będą sami) - jest bycie tylko przystankiem, umożliwienie "zdobycia doświadczenia" jak do CV, by mogli z nim iść dalej i szukać już tego właściwego partnera.

Ja to zauważam, więc pewnie tym bardziej zauważają ci, którzy by mieli być w takiej roli obsadzeni i nie bardzo mają na to ochotę.

I nawiązuję do tego, a nie do tłumaczeń Loki, które mają sens.

Troll, głąb, koleje rzeczy? smile Naprawdę chcesz iśc taką drogą, Magda? Nie poznaję Cię smile

„Głąb” bezpośrednio kojarzy mi się z nauką. To szkolne określenie kogoś, kto ma na bakier z nauką.
Koleje rzeczy to chyba jasne, przecież nic się nie dzieje przypadkowo ;-)


Przypomniała mi się scena z filmu, gdzie ojciec radził nastoletniemu synowi, żeby znalazł sobie jakąś miłą dziewczynę w sąsiedztwie i ćwiczył, bo doświadczenie przyda mu się, jak już w jego życiu pojawi się ta właściwa.
Masakra!
Z tym mi się kojarzy nauka „na kimś”.
Jednak, czy jest możliwa taka sytuacja w realnym życiu? Co trzeba mieć w głowie i sercu oraz gdzie trzeba mieć sumienie, żeby tak cynicznie podchodzić do drugiego człowieka? Nie mam na myśli wszelkiej maści układów.

A nauka drugiego człowieka to nic więcej, jak nauka nawiązywania i utrzymywania relacji z drugim człowiekiem. Przeciwieństwo filmowej sceny przedstawionej powyżej, gdzie nastawionym jest się na branie. Bo w nauce drugiego istotne jest otwarcie się na tę drugą osobę i dawanie od siebie, oprócz brania, rzecz jasna. Po prostu wymiana, kompromisy, konsensusy. Stąd moje wcześniejsze pytanie w tym wątku do kogoś, co ma do zaoferowania. Relacja się sama nie stworzy, a później sama się nie utrzyma.
Nic się nie dzieje przypadkowo ;-)

3,413

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
MagdaLena1111 napisał/a:
niepodobna napisał/a:
MagdaLena1111 napisał/a:

Właśnie też się zastanawiam, czy to troll, czy „głąb” ;-)

Wydaje mi się niepojętym, że po tylu tłumaczeniach Loki, czym jest nauka drugiej osoby, nadal nie rozróżniać tego od nauki NA drugiej osobie. Ale tak jakoś mi się klarują dzięki temu pewne koleje rzeczy.

Tłumaczenia Loki, tłumaczeniami Loki, a to, jak ową "naukę" postrzega wiele osób, które się żalą na forum i nie tylko, to jest inna sprawa i BARDZO CZĘSTO widać w tym, że rolą tej osoby, która potencjalnie miałaby ich "uczyć", a nie chce (no i przez to są sami, nikt ich nie chce uczyć, więc gdzie mają się nauczyć, a nikt nie chce niewykształconych, czyli już zawsze będą sami) - jest bycie tylko przystankiem, umożliwienie "zdobycia doświadczenia" jak do CV, by mogli z nim iść dalej i szukać już tego właściwego partnera.

Ja to zauważam, więc pewnie tym bardziej zauważają ci, którzy by mieli być w takiej roli obsadzeni i nie bardzo mają na to ochotę.

I nawiązuję do tego, a nie do tłumaczeń Loki, które mają sens.

Troll, głąb, koleje rzeczy? smile Naprawdę chcesz iśc taką drogą, Magda? Nie poznaję Cię smile

„Głąb” bezpośrednio kojarzy mi się z nauką. To szkolne określenie kogoś, kto ma na bakier z nauką.
Koleje rzeczy to chyba jasne, przecież nic się nie dzieje przypadkowo ;-)


Przypomniała mi się scena z filmu, gdzie ojciec radził nastoletniemu synowi, żeby znalazł sobie jakąś miłą dziewczynę w sąsiedztwie i ćwiczył, bo doświadczenie przyda mu się, jak już w jego życiu pojawi się ta właściwa.
Masakra!
Z tym mi się kojarzy nauka „na kimś”.
Jednak, czy jest możliwa taka sytuacja w realnym życiu? Co trzeba mieć w głowie i sercu oraz gdzie trzeba mieć sumienie, żeby tak cynicznie podchodzić do drugiego człowieka? Nie mam na myśli wszelkiej maści układów.

A nauka drugiego człowieka to nic więcej, jak nauka nawiązywania i utrzymywania relacji z drugim człowiekiem. Przeciwieństwo filmowej sceny przedstawionej powyżej, gdzie nastawionym jest się na branie. Bo w nauce drugiego istotne jest otwarcie się na tę drugą osobę i dawanie od siebie, oprócz brania, rzecz jasna. Po prostu wymiana, kompromisy, konsensusy. Stąd moje wcześniejsze pytanie w tym wątku do kogoś, co ma do zaoferowania. Relacja się sama nie stworzy, a później sama się nie utrzyma.
Nic się nie dzieje przypadkowo ;-)

Masakra. Ten ojciec miał coś nie tak z głową.
Jednak ludzie pisząc tu o "nauce życia z kimś" chyba mają coś innego na myśli. Nie wypowiadam się za wszystkich, ale za siebie, jednak czuję, że to samo tutaj ludzie chcą przekazać. Z tą "nauką" człowieka chodzi o to, że jak ktoś jest bardzo długo sam, to ma pewne przyzwyczajenia, które ciężko tak nagle zmienić. Gdy zaczynasz się spotykać z drugą osobą. Przykładowo kiedy zawsze byłeś sam, miałeś strefę tylko dla siebie, dużo czasu dla siebie, robiłeś co chciałeś. A jak zaczynasz się z kimś spotykać, to nagle pojawiają się kompromisy, trzeba trochę czasu tej drugiej osobie poświęcić, udzielić pomocy w razie potrzeby, wspierać tą osobę. Wbrew pozorom to wcale nie jest takie łatwe. Owszem, to co Ty podałaś za przykład z tego filmu to jest skandal. Nie można tak wykorzystywać drugiej osoby, ale czasem ludzie po prostu głupieją przy zbyt długiej samotności. Mam w rodzinie wujka, kuzynkę i kuzyna. Wszyscy w przedziale 35-40 lat, bez partnerów. Widać po nich, że są tacy po prostu "dzicy". Brzydkie określenie, ale nie znam innego. I ja mimo młodego wieku zaczynam obserwować u siebie to samo.
"Nauka" to złe określenie i zgadzam się z tym, bo to faktycznie brzmi tak, jakby się miało kogoś wykorzystać do tej nauki i rzucić, ale znam na to inne, lepsze określenie: doświadczenie. Niestety doświadczenie w życiu jest bardzo ważne, czy to w pracy, czy w relacjach z ludźmi, bo im więcej wiemy tym więcej rzeczy możemy poprawić. Przykładowo tak jak ktoś tu wyżej napisał- można czytać, oglądać różne rzeczy i w ten sposób się nauczyć relacji z ludźmi, ale powiedzmy sobie szczerze- książki czy filmy trochę zakłamują rzeczywistość. Jest jeszcze strefa intymna: pocałunki, seks. Owszem, można zainwestować w zabawki erotyczne i faktycznie można czegoś się na nich nauczyć, dziewictwo ukryć, ale np całowanie? W jakiejś komedii dawno temu widziałam, że chłopak ćwiczył całowanie na galaretce. Tak, galaretce. Tak więc za bardzo się nie nauczył (chyba że to jakiś dobry sposób, o którym nie wiem)
Dlatego może "nauka" to złe określenie, ale doświadczenie w relacjach z ludźmi jest bardzo ważne. Owszem, człowiek uczy się całe życie, powinien zrobić coś wtedy, kiedy jest na to gotowy. Np. pierwszy seks. Kiedy po raz pierwszy śpisz z kimś w wieku lat nastu, gdy nie jesteś gotowy, możesz się do tego zrazić. Jeśli jesteś gotowy w wieku lat 20 i zrobisz to z ukochaną osobą to wspominasz to dobrze. Jednak jeśli masz np. 25 lat, jesteś od wielu lat gotowy psychicznie i fizycznie, chcesz to zrobić, tylko nie masz ukochanej osoby, a z pierwszym lepszym nie chcesz tego robić to narasta frustracja. Mam taką koleżankę. Przyznała, że dla niej seks to jakiś dziwny wymysł, bo ma 25 lat i tego nie robiła. Ciężko jej jest się teraz przełamać. Ja mam 23 i mam to samo- ciężko przełamać barierę.
Dlatego jest to ważny aspekt w życiu

3,414

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
Piegowata'76 napisał/a:
Rin Trine napisał/a:

...tak, takie osoby też są, ale to w jaki sposób w takim razie nauczyć się współpracy z ludźmi?

Mogę podpowiedzieć, co mnie pomaga:
Obserwacja osób, które mają zdrowe relacje i życie. Pytam często siebie, jakby na moim miejscu postąpiła osoba, którą stawiam sobie za wzór. Takim wzorem jest dla mnie młodsza siostra, asertywna i bardzo zdrowa emocjonalnie osoba (może czasem tylko zbyt "nieomylna", ale nie we wszystkim muszę ją naśladować). Mam też koleżankę w pracy - osobę z klasą i charakterem.
Po drugie: lektury, choćby i forum, ale także artykuły psychologiczne, od których roi się w internecie. Przy odrobinie rozsądku można wybrać wartościowe i służące naszemu rozwojowi.
Po trzecie: po prostu trening, ale z dozą rozsądku.
Terapia u psychologa też jest nie od rzeczy.

Z satysfakcją stwierdzam, że moje relacje ze sobą i otoczeniem wyglądają coraz lepiej. Zdrowieję po prostu, bo i ja wyniosłam "w posagu" sporo deficytów.

"Pytam często siebie, jakby na moim miejscu postąpiła osoba, którą stawiam sobie za wzór."- to jest bardzo dobre!
Kiedyś też tak robiłam (za wzór miałam postać z bajki Disney), ale jak potem kilka razy w tyłek dostałam od mojej uczelni to podłamałam się i przestałam (ale myślę o tym często).
Idąc tą drogą to jestem tak samotna, tak chciałabym kogoś mieć, że czasami, jak spodoba mi się postać mężczyzny z jakiegoś filmu/serialu, to w myślach tworzę własny świat, w którym jestem w związku z tym facetem. I nie mówię tu o aktorach (bo aktor tylko odgrywa rolę, charakteryzacja itp), tylko o tej konkretnej postaci, jeśli np. aktor jest przystojny (da mnie, uroda dla każdego znaczy co innego) plus gra postać, która charakterem bardzo wpasowuje się w mój gust.
To już chyba wyższy szczyt samotności, ale właśnie gdy czasem przechodziłam jakieś załamanie, było mi smutno, to wyobrażałam sobie, że ta postać, która jest "moim chłopakiem" w moim wymyślonym świecie mnie pociesza i wspiera. I bardzo mi się wtedy poprawiało. W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że oszukuję sama siebie i to się nigdy nie zdarzy, ale jak przestałam to zaraz miałam jakiegoś doła, że jestem sama, a tak to trochę oszukiwałam swój mózg, że jednak jest ktoś prócz mnie samej. Ja wiem, że to idiotyczne i dziecinne, ale zawsze pomagało. Jak pójdę do psychoterapeuty to zapytam, czy to jest w ogóle normalne, bo boję się, że pewnego dnia, przez samotność zatrą mi się granice między rzeczywistością a fikcją

3,415 Ostatnio edytowany przez niepodobna (2020-05-01 09:33:49)

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
MagdaLena1111 napisał/a:
niepodobna napisał/a:
MagdaLena1111 napisał/a:

Właśnie też się zastanawiam, czy to troll, czy „głąb” ;-)

Wydaje mi się niepojętym, że po tylu tłumaczeniach Loki, czym jest nauka drugiej osoby, nadal nie rozróżniać tego od nauki NA drugiej osobie. Ale tak jakoś mi się klarują dzięki temu pewne koleje rzeczy.

Tłumaczenia Loki, tłumaczeniami Loki, a to, jak ową "naukę" postrzega wiele osób, które się żalą na forum i nie tylko, to jest inna sprawa i BARDZO CZĘSTO widać w tym, że rolą tej osoby, która potencjalnie miałaby ich "uczyć", a nie chce (no i przez to są sami, nikt ich nie chce uczyć, więc gdzie mają się nauczyć, a nikt nie chce niewykształconych, czyli już zawsze będą sami) - jest bycie tylko przystankiem, umożliwienie "zdobycia doświadczenia" jak do CV, by mogli z nim iść dalej i szukać już tego właściwego partnera.

Ja to zauważam, więc pewnie tym bardziej zauważają ci, którzy by mieli być w takiej roli obsadzeni i nie bardzo mają na to ochotę.

I nawiązuję do tego, a nie do tłumaczeń Loki, które mają sens.

Troll, głąb, koleje rzeczy? smile Naprawdę chcesz iśc taką drogą, Magda? Nie poznaję Cię smile

„Głąb” bezpośrednio kojarzy mi się z nauką. To szkolne określenie kogoś, kto ma na bakier z nauką.
Koleje rzeczy to chyba jasne, przecież nic się nie dzieje przypadkowo ;-)


Przypomniała mi się scena z filmu, gdzie ojciec radził nastoletniemu synowi, żeby znalazł sobie jakąś miłą dziewczynę w sąsiedztwie i ćwiczył, bo doświadczenie przyda mu się, jak już w jego życiu pojawi się ta właściwa.
Masakra!
Z tym mi się kojarzy nauka „na kimś”.
Jednak, czy jest możliwa taka sytuacja w realnym życiu? Co trzeba mieć w głowie i sercu oraz gdzie trzeba mieć sumienie, żeby tak cynicznie podchodzić do drugiego człowieka? Nie mam na myśli wszelkiej maści układów.

A nauka drugiego człowieka to nic więcej, jak nauka nawiązywania i utrzymywania relacji z drugim człowiekiem. Przeciwieństwo filmowej sceny przedstawionej powyżej, gdzie nastawionym jest się na branie. Bo w nauce drugiego istotne jest otwarcie się na tę drugą osobę i dawanie od siebie, oprócz brania, rzecz jasna. Po prostu wymiana, kompromisy, konsensusy. Stąd moje wcześniejsze pytanie w tym wątku do kogoś, co ma do zaoferowania. Relacja się sama nie stworzy, a później sama się nie utrzyma.
Nic się nie dzieje przypadkowo ;-)

Ponieważ napisałaś tamto pod moim postem, pod którym Umajona stwierdziła tylko, że to przykre - to chyba ja jestem tym trollem,  głąbem czy osobą, która nie odróżnia uczenia się kogoś od uczenia się na kimś (tylko skąd wniosek, że nie odróżniam? ja doskonale wiem, że każda relacja jest nauką tego człowieka, z którym się w nią wchodzi, a tym samym tego, jak samemu w tej relacji postępować, tylko raczej nie to mają na myśli narzekacze, że nikt ich nie chce, bo jeszcze z nikim nie byli i są niewyedukowani).

Trochę się zdziwiłam, bo myślałam, że to nie jest Twój styl rozmowy. No, ale może pomyliłam się.

A te koleje rzeczy, które nagle stają się klarowne? Jakie i czyje, moje? smile Chyba tak, skoro podpięłaś tam taką uwagę.

Koleje rzeczy to chyba jasne, przecież nic się nie dzieje przypadkowo ;-)

No właśnie nie jest to jasne. Nie przypominam sobie, żebym pisała o jakichś swoich "kolejach". Co dokładnie masz na myśli?

Mam wrażenie, że z niezrozumiałych powodów robisz się złośliwa, ale w sposób na tyle niekonkretny, żeby pozornie nie było się do czego przyczepić i zawsze można było napisać, że nic złego nie miałaś na myśli i to ja się czegoś doszukuję.

Jeśli nie mam racji, to popraw mnie. A jeśli mam, to chętnie bym się dowiedziała, co jest przyczyną.


Ta sytuacja z filmu to rzeczywiście "masakra", ale jeśli myślisz, że takie wyrachowanie i instrumentalne traktowanie innych w realnym życiu nie jest możliwe, to chyba mało jeszcze widziałaś. Owych cynicznych "układów" jest sporo, ale może też być tak, że ktoś wcale nie widzi swoich znajomości w tych kategoriach - a, znajdę sobie kogoś i wykorzystam - po prostu nie myśli o tym, co robi, postępuje chaotycznie, bo on musi kogoś, coś mieć, a ta druga osoba w tym ginie, widziany jest tylko "związek" (byle był, potem się zobaczy), a nie dobro innego człowieka. Skutki mogą być podobne. Relacje na zasadzie - trzeba w końcu mieć kogoś, trzeba się nauczyć (być w związku w ogóle, a potem się zobaczy) można w to wpisać spokojnie. Myślenie o nauce jako czymś, co ma tylko pozwolić pójść dalej, tak samo. A to jest bardzo częste.
Uczyć się po to, żeby było dobrze - z tym człowiekiem, w tym związku, a potem chronić i rozwijać to, co wypracowane - to zupełnie inna rzecz.

Pytanie o to, co samemu ma się do zaoferowania, zawsze warto sobie zadać. A szczególnie wtedy, gdy zaczynamy w swoim życiu szukać pecha, a nie zależności.

3,416 Ostatnio edytowany przez MagdaLena1111 (2020-05-01 10:16:31)

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

niepodobna, czy Ty i Peter4x to jedna osoba?
Bo wbrew temu, co twierdzisz, to ja to napisałam swojego posta odnosząc się do jego posta, nie Twojego. Wystarczy przescrollować wyżej.

Jak dla mnie to dorabiasz tutaj niepotrzebną ideologię do prostej sprawy.
Peter4x napisał, że jak znajdzie się ktoś właściwy, to nie zwróci uwagi, czy były jakieś związki wcześniej u danej osoby, czy nie. Uważam tak samo. Przecież gdybym się zakochała w facecie, który nie był wcześniej w związku, to miałabym to gdzieś, bo chciałabym go takiego, jakim jest, a wszelkie zaległości można szybko nadrobić.
Ludzie sami sobie stwarzają niepotrzebne bariery, szukają na siłę (raczej nieświadomie) problemów, żeby albo nie wejść w związek, albo oddalić wizję porażki, którą przeczuwają i której chcą uniknąć. Takie tutaj gadanie, że to problem, iż ktoś nie był wcześniej w związku jest dla mnie tylko wymówką, żeby się nie angażować.

3,417

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

>>w moim wymyślonym świecie mnie pociesza i wspiera. I bardzo mi się wtedy poprawiało. W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że oszukuję sama siebie i to się nigdy nie zdarzy<<

Będę mówił o sobie, przykładem nie świecę, ale chciałbym pocieszyć Cię "Rin Trine" oraz inne osoby które utożsamiają się z tym co piszesz.

Jako facet czuję się spełniony kiedy jest ktoś o kogo mogę się troszczyć, wspierać, pocieszać, opiekować itp.. Osoba która zawsze może na mnie liczyć. Osoba do której kieruję myśli, uczucia i wszystko czego mam za dużo, co mi się przelewa. Czy nie jest jej za zimno? Czy zamartwia się czymś? Albo się czegoś boi? Przy mnie znalazłaby ukojenie i oparcie. Niestety nie mam takiej osoby, nie zagaduję do kobiet bo boję się odrzucenia, ale nie tracę wiary w "ideały", dla mnie ideałem jest właśnie taka relacja w której mogę dawać. Myślę że wiara w ideały nie jest czymś złym, dzięki temu możemy potem ocenić czy dana sytuacja/rzecz/osoba jest tym czego poszukiwaliśmy...

3,418 Ostatnio edytowany przez niepodobna (2020-05-01 10:17:11)

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
MagdaLena1111 napisał/a:

niepodobna, czy Ty i Peter4x to jedna osoba?
Bo wbrew temu, co twierdzisz, to ja to napisałam swojego posta odnosząc się do jego posta.
Jak dla mnie to dorabiasz tutaj niepotrzebną ideologię do prostej sprawy.
Peter4x napisał, że jak znajdzie się ktoś właściwy, to nie zwróci uwagi, czy były jakieś związki wcześniej u danej osoby, czy nie. Uważam tak samo. Przecież gdybym się zakochała w facecie, który nie był wcześniej w związku, to miałabym to gdzieś, bo chciałabym go takiego, jakim jest, a wszelkie zaległości można szybko nadrobić.
Ludzie sami sobie stwarzają niepotrzebne bariery, szukają na siłę (raczej nieświadomie) problemów, żeby albo nie wejść w związek, albo oddalić wizję porażki, którą przeczuwają i której chcą uniknąć. Takie tutaj gadanie, że to problem, iż ktoś nie był wcześniej w związku jest dla mnie tylko wymówką, żeby się nie angażować.

Nie, nie ta sama, ale to ja pisałam o nauce na kimś, a nie Peter4x.

3,419

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
przyczajony_ napisał/a:

>>w moim wymyślonym świecie mnie pociesza i wspiera. I bardzo mi się wtedy poprawiało. W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że oszukuję sama siebie i to się nigdy nie zdarzy<<

Będę mówił o sobie, przykładem nie świecę, ale chciałbym pocieszyć Cię "Rin Trine" oraz inne osoby które utożsamiają się z tym co piszesz.

Jako facet czuję się spełniony kiedy jest ktoś o kogo mogę się troszczyć, wspierać, pocieszać, opiekować itp.. Osoba która zawsze może na mnie liczyć. Osoba do której kieruję myśli, uczucia i wszystko czego mam za dużo, co mi się przelewa. Czy nie jest jej za zimno? Czy zamartwia się czymś? Albo się czegoś boi? Przy mnie znalazłaby ukojenie i oparcie. Niestety nie mam takiej osoby, nie zagaduję do kobiet bo boję się odrzucenia, ale nie tracę wiary w "ideały", dla mnie ideałem jest właśnie taka relacja w której mogę dawać. Myślę że wiara w ideały nie jest czymś złym, dzięki temu możemy potem ocenić czy dana sytuacja/rzecz/osoba jest tym czego poszukiwaliśmy...

To myślę, że musisz uważać, bo osób, które chętnie skorzystają z tego, że ktoś inny lubi dawać i będą TYLKO brać, jest "na pęczki" smile A chyba chodzi o to, by była równowaga, bo nikt nie jest zawsze silny i nie może zawsze brać na siebie roli opiekuna.
Nie wiem, czy Ty potrafisz także brać. Jeżeli nie, to możesz być na prostej drodze do przyciągnięcia takich kobiet, które chcą tylko zapewnić sobie  wygodę, a same nie wykazują żadnego wysiłku. Na dluższą metę w czymś takim nie wytrzymasz ; )

3,420 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2020-05-01 10:27:48)

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

Rin, takie wizualizacje, jak robisz, są całkowicie normalne, a nawet potrzebne.
A że mają postać znanego aktora, to nie dziwne, od tego te ikony popkultury są smile I wiek nie ma tui nic do rzeczy.
No chyba że stoisz pod czyimś domem, jako nawiedzona fanka. smile

3,421 Ostatnio edytowany przez MagdaLena1111 (2020-05-01 10:29:21)

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
niepodobna napisał/a:
MagdaLena1111 napisał/a:

niepodobna, czy Ty i Peter4x to jedna osoba?
Bo wbrew temu, co twierdzisz, to ja to napisałam swojego posta odnosząc się do jego posta.
Jak dla mnie to dorabiasz tutaj niepotrzebną ideologię do prostej sprawy.
Peter4x napisał, że jak znajdzie się ktoś właściwy, to nie zwróci uwagi, czy były jakieś związki wcześniej u danej osoby, czy nie. Uważam tak samo. Przecież gdybym się zakochała w facecie, który nie był wcześniej w związku, to miałabym to gdzieś, bo chciałabym go takiego, jakim jest, a wszelkie zaległości można szybko nadrobić.
Ludzie sami sobie stwarzają niepotrzebne bariery, szukają na siłę (raczej nieświadomie) problemów, żeby albo nie wejść w związek, albo oddalić wizję porażki, którą przeczuwają i której chcą uniknąć. Takie tutaj gadanie, że to problem, iż ktoś nie był wcześniej w związku jest dla mnie tylko wymówką, żeby się nie angażować.

Nie, nie ta sama, ale to ja pisałam o nauce na kimś, a nie Peter4x.

Sorki, ale nawet tego nie zauważyłam. Widziałam tylko to sformułowanie u umajonej, co mnie wprowadziło w konsternację i zadumę nad sensem pisania czegokolwiek, bo niektórzy po prostu będą na siłę szukać przeszkód, prób wykorzystania, oszustw.

To, że wchodząc w relację, nie wiadomo jak ona się zakończy, to jest ryzyko wpisane w jej dynamikę. Jak ja wchodziłam w pierwszy swój związek, to myślałam, że to jest facet dla mnie na całe życie. Bo nie dość, że byłam szaleńczo zakochana, to jeszcze miałam takie wzorce z domu, czy w ogóle otoczenia. Ale po kilku latach to się zmieniło. Czy to znaczy, że on był dla mnie trampoliną do kolejnych związków. No nie wydaje mi się.

Ale równie dobrze, jak ktoś wchodzi w relację z braku laku, bo chce już kogoś mieć, to też może się różnie rozwinąć, przerodzić w głębsze uczucie.
Zresztą stan zakochania to stan, w którym jest się nastawionym na siebie. Pragnie się zatrzymać przy sobie tę drugą osobę, żeby samemu nie cierpieć, w przeciwieństwie do miłości, gdzie odczucia tej drugiej osoby są dla mnie tak samo ważne, jak moje własne. Zatem wchodzenie w związki w momencie zakochania jest z góry zafałszowane dawką egoizmu.

3,422

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
przyczajony_ napisał/a:

>>w moim wymyślonym świecie mnie pociesza i wspiera. I bardzo mi się wtedy poprawiało. W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że oszukuję sama siebie i to się nigdy nie zdarzy<<

Będę mówił o sobie, przykładem nie świecę, ale chciałbym pocieszyć Cię "Rin Trine" oraz inne osoby które utożsamiają się z tym co piszesz.

Jako facet czuję się spełniony kiedy jest ktoś o kogo mogę się troszczyć, wspierać, pocieszać, opiekować itp.. Osoba która zawsze może na mnie liczyć. Osoba do której kieruję myśli, uczucia i wszystko czego mam za dużo, co mi się przelewa. Czy nie jest jej za zimno? Czy zamartwia się czymś? Albo się czegoś boi? Przy mnie znalazłaby ukojenie i oparcie. Niestety nie mam takiej osoby, nie zagaduję do kobiet bo boję się odrzucenia, ale nie tracę wiary w "ideały", dla mnie ideałem jest właśnie taka relacja w której mogę dawać. Myślę że wiara w ideały nie jest czymś złym, dzięki temu możemy potem ocenić czy dana sytuacja/rzecz/osoba jest tym czego poszukiwaliśmy...

Nie czujesz się w ogóle spełniony czy szczęśliwy, mogąc przede wszystkim robić to samo, tyle ,że dla siebie, w sowim życiu? Wygląda na to, jakbyś koniecznie tego kogoś potrzebował do szczęścia, w przeciwnym wypadku cała energia i siła do życia ulatnia się z Ciebie, po czym dochodzisz do wniosku, że nagle wszystko staje się takie szare, bure i ponure. W przypadku, kiedy nastawiasz się tylko i wyłącznie na dawanie, czerpiąc radość tego, że ofiarujesz coś komuś, będziesz prawdopodobnie stopniowo się wypalał, bo poczujesz solidne braki w tym, co powinieneś dostawać od tej drugiej osoby. Jeśli nie znajdziesz w tym równowagi, staniesz się niewolnikiem drugiego człowieka, będąc od niego zależnym. Ktoś taki będzie Cię zwyczajnie wykorzystywał, będąc świadomym, że on właściwie nic nie musi robić, żeby dostać to, co chce. Jemu wystarczy, że ktoś jest obok i tyle, Ty zaś musisz harować w pocie czoła na każdy możliwy gest wdzięczności z jego strony. Zresztą ta wdzięczność będzie pewnie i tak sztuczna, bo druga strona nie nauczy się, że trzeba coś włożyć od siebie a nie tylko leżeć i pachnieć...

niepodobna napisał/a:

Ta sytuacja z filmu to rzeczywiście "masakra", ale jeśli myślisz, że takie wyrachowanie i instrumentalne traktowanie innych w realnym życiu nie jest możliwe, to chyba mało jeszcze widziałaś. Owych cynicznych "układów" jest sporo, ale może też być tak, że ktoś wcale nie widzi swoich znajomości w tych kategoriach - a, znajdę sobie kogoś i wykorzystam - po prostu nie myśli o tym, co robi, postępuje chaotycznie, bo on musi kogoś, coś mieć, a ta druga osoba w tym ginie, widziany jest tylko "związek" (byle był, potem się zobaczy), a nie dobro innego człowieka. Skutki mogą być podobne. Relacje na zasadzie - trzeba w końcu mieć kogoś, trzeba się nauczyć (być w związku w ogóle, a potem się zobaczy) można w to wpisać spokojnie. Myślenie o nauce jako czymś, co ma tylko pozwolić pójść dalej, tak samo. A to jest bardzo częste.

Mi właśnie o to chodził. O ten całkowicie zamierzony proces "ćwiczenia" w tworzeniu relacji czy tez komunikowaniu się z drugim człowiekiem. O ile każdego zwykle uczymy się z osobna, to czasami można mieć wrażenie, że pewne związki są i tak tworzone tylko po to, żeby się wypróbować w kontaktach z płcią przeciwną. O ile w niewinnym flircie czy pisaniu nie ma nic złego, o tyle już angażowanie się w coś, co z góry jest skazane na porażkę bywa zastanawiające. Możliwe, że niektórzy robią tak, bo jednak dla nich ważne, żeby był ktokolwiek, byle nie były tylko samotne..

3,423

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
bagienni_k napisał/a:

Nie czujesz się w ogóle spełniony czy szczęśliwy, mogąc przede wszystkim robić to samo, tyle że dla siebie, w sowim życiu?

Czuję że masz rację, tylko jak nauczyć się żyć dla siebie, kiedy nie widzi się w tym żadnego sensu?

3,424

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

Nie widzisz sensu w swoim życiu? Nie dostrzegasz żadnych zalet czy korzyści płynących z tego, że jesteś wyjątkową jednostką ,odrębną i osobną, która siła rzeczy powinna sobie radzić w życiu sama? Nic nie sprawia Ci radości czy satysfakcji w życiu, oprócz kontaktu z drugim człowiekiem?
Jeśli samemu nie będziesz szczęśliwy, licząc na to, że ktoś inny koniecznie Cię musi uszczęśliwić, nie będziesz w stanie i tak stworzy c zdrowej relacji. Zwykle wtedy jest tak, że jedna osoba się uzależnia od drugiej i ta druga czuje się cały czas osaczona, dostając zbyt dużo uwagi i atencji. Dlatego też druga osoba powinna być niejako dodatkiem do naszego życia, uzupełnieniem, nie zaś podstawą, na której mamy opierać swoje życie.
Przynajmniej ja sobie tak to wyobrażam.

3,425

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

O ile ktos nie żyje na pustyni, życie mu ciągle przysyła jakiś ludzi, więc żyjąc dla siebie, wystarczy że tych ludzi zauważasz, kobiety też to mogą być. smile

3,426 Ostatnio edytowany przez niepodobna (2020-05-01 16:51:51)

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
MagdaLena1111 napisał/a:
niepodobna napisał/a:
MagdaLena1111 napisał/a:

niepodobna, czy Ty i Peter4x to jedna osoba?
Bo wbrew temu, co twierdzisz, to ja to napisałam swojego posta odnosząc się do jego posta.
Jak dla mnie to dorabiasz tutaj niepotrzebną ideologię do prostej sprawy.
Peter4x napisał, że jak znajdzie się ktoś właściwy, to nie zwróci uwagi, czy były jakieś związki wcześniej u danej osoby, czy nie. Uważam tak samo. Przecież gdybym się zakochała w facecie, który nie był wcześniej w związku, to miałabym to gdzieś, bo chciałabym go takiego, jakim jest, a wszelkie zaległości można szybko nadrobić.
Ludzie sami sobie stwarzają niepotrzebne bariery, szukają na siłę (raczej nieświadomie) problemów, żeby albo nie wejść w związek, albo oddalić wizję porażki, którą przeczuwają i której chcą uniknąć. Takie tutaj gadanie, że to problem, iż ktoś nie był wcześniej w związku jest dla mnie tylko wymówką, żeby się nie angażować.

Nie, nie ta sama, ale to ja pisałam o nauce na kimś, a nie Peter4x.

Sorki, ale nawet tego nie zauważyłam. Widziałam tylko to sformułowanie u umajonej, co mnie wprowadziło w konsternację i zadumę nad sensem pisania czegokolwiek, bo niektórzy po prostu będą na siłę szukać przeszkód, prób wykorzystania, oszustw.

Próbowałam zacytować ten post z wypowiedziami moimi, umajonej, Petera4x i Twoją odpowiedzią na to, ale mój post w tym znika, widocznie za dużo poziomów cytatu.

To kto z nas trojga był trollem albo głąbem, który nic nie zrozumiał z tłumaczeń Lady Loki i uparcie nie rozróżnia uczenia się kogoś i na kimś? No ktoś był. Dosyć trudno to przykleić do któregoś z nich, skoro umajona napisała tylko "przykre to" pod moim postem, a Peter4x pod jej dwoma słowami, że nie warto się przejmować gadaniem, że trzeba się ćwiczyć w relacjach, bo bez tego nie ma szans na związek, ponieważ właściwy partner po prostu zaakceptuje.

Zresztą, kogo by nie dotyczyły te określenia, to niewiele zmienia ; )

Co do istoty tematu, tak, kto chce, szuka możliwości, a kto nie chce, szuka wymówki. Najcięższe "przypadki" to ci, co chcą i nie chcą jednocześnie i przy swojej całkowitej bierności zatruwają otoczenie opowieściami o tym, że okrutny świat nie daje im żadnych szans, czekają na próby przekonywania ich, że nie jest tak źle, by w końcu i tak stwierdzić, że to wszystko bez sensu i zostaje tylko się powiesić.
Nie zbawi się męczennika na własną prośbę..

3,427

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
bagienni_k napisał/a:

Nie widzisz sensu w swoim życiu? Nie dostrzegasz żadnych zalet czy korzyści płynących z tego, że jesteś wyjątkową jednostką ,odrębną i osobną, która siła rzeczy powinna sobie radzić w życiu sama? Nic nie sprawia Ci radości czy satysfakcji w życiu, oprócz kontaktu z drugim człowiekiem?
Jeśli samemu nie będziesz szczęśliwy, licząc na to, że ktoś inny koniecznie Cię musi uszczęśliwić, nie będziesz w stanie i tak stworzy c zdrowej relacji. Zwykle wtedy jest tak, że jedna osoba się uzależnia od drugiej i ta druga czuje się cały czas osaczona, dostając zbyt dużo uwagi i atencji. Dlatego też druga osoba powinna być niejako dodatkiem do naszego życia, uzupełnieniem, nie zaś podstawą, na której mamy opierać swoje życie.
Przynajmniej ja sobie tak to wyobrażam.

Tak, ale widzisz, to jest właśnie cecha osób samotnych. To, że ktoś jest sam, a chce mieć wokół siebie ludzi nie znaczy, że ta osoba nie potrafi żyć sama. Czemu? Bo ta osoba już żyje sama, więc sama żyć potrafi, tylko chce to życie polepszyć.
"Żeby się nauczyć żyć z kimś trzeba się nauczyć żyć samemu"- wiele razy na różnych forach przewijał mi się ten cytat, a to jedna z najgłupszych rzeczy, jakie słyszałam. Czytałam wiele artykułów pisanych przez psychologów, psychoterapeutów i psychiatrów, którzy samo powiedzieli, że nawet największy introwertyk siedzący zamknięty w 4 ścianach MUSI mieć kogoś: jakiś znajomych, dziewczynę, bo to jest normalne. Człowiek to zwierzę stadne. A ciągła samotność może prowadzić nawet do stanów depresyjnych.
I wiesz, co prowadzi do toksycznych relacji? Właśnie permanentna samotność. Gdy jest osoba, która miała kilku partnerów, ma znajomych i przyjaciół to przeważnie nie boi się, że jak jedna osoba się obrazi, to od razu będzie sama. Natomiast osoba samotna jak znajdzie jakiś ludzi, którzy chcą z nią przebywać, cieszy się i boi się sprzeciwić, boi się zrazić tego kogoś, żeby znów nie zostać sama.
Można cały tydzień pracować. Potem np. w piątek wieczorem usiąść z laptopem i filmem lub książką, samemu tylko ze sobą, na następny dzień spotkać się ze znajomymi, pogadać. Takie życie jest okej. Jednak jeśli tylko pracujesz i tylko siedzisz w świecie filmów i książek to już nie jest okej, bo potem szara rzeczywistość jest dla ciebie utrapieniem.
Tak więc to nie jest tak, że osoba samotna nie potrafi żyć sama. Nikt nie wie niczego lepiej o życiu w samemu niż osoba bez przyjaciół/znajomych/partnera. Takie bardzo samotne osoby potem mają jakieś mniejsze lub większe problemy, np. ja przez ciągłą samotność gorzej przechodzę sytuacje stresowe (co jest udowodnione naukowo, że samotnicy mają wyższy poziom adrenaliny i kortyzolu na obiegu np. na rozmowie kwalifikacyjnej niż osoby mające wsparcie bliskich), a przez ciągły stres mam lekkie stany lękowe i nerwicę. Dodatkowo jestem uzależniona od rodziców, bo zawsze jak miałam jakiś problem, to zamiast się wygadać przyjaciółce/chłopakowi to musiałam iść z tym do rodziców (czasami szukałam odpowiedzi w internecie), przez co teraz nie potrafię w ogóle rozmawiać np.o uczuciach z innymi ludźmi, jestem skryta i nie potrafię wyrażać emocji i własnego zdania.
Tak więc skoro naukowcy udowodnili w wielu badaniach, że samotność, taka długotrwała (nie mówię o przejściowej) jest zła, to po co to negować?
Ja nie mówię, że każdy musi mieć męża/żonę, bo samotność to nie tylko brak partnera, ale przede wszystkim bliższych przyjaciół. Jak człowiek zostaje sam na sam ze swoimi problemami, bez możliwości wygadania się to na prawdę może siąść na psychikę
Dlatego ja po części rozumiem przyczajony_, bo on pewnie wpadł w taką rutynę i tak sobie żyje

3,428

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
bagienni_k napisał/a:
przyczajony_ napisał/a:

>>w moim wymyślonym świecie mnie pociesza i wspiera. I bardzo mi się wtedy poprawiało. W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że oszukuję sama siebie i to się nigdy nie zdarzy<<

Będę mówił o sobie, przykładem nie świecę, ale chciałbym pocieszyć Cię "Rin Trine" oraz inne osoby które utożsamiają się z tym co piszesz.

Jako facet czuję się spełniony kiedy jest ktoś o kogo mogę się troszczyć, wspierać, pocieszać, opiekować itp.. Osoba która zawsze może na mnie liczyć. Osoba do której kieruję myśli, uczucia i wszystko czego mam za dużo, co mi się przelewa. Czy nie jest jej za zimno? Czy zamartwia się czymś? Albo się czegoś boi? Przy mnie znalazłaby ukojenie i oparcie. Niestety nie mam takiej osoby, nie zagaduję do kobiet bo boję się odrzucenia, ale nie tracę wiary w "ideały", dla mnie ideałem jest właśnie taka relacja w której mogę dawać. Myślę że wiara w ideały nie jest czymś złym, dzięki temu możemy potem ocenić czy dana sytuacja/rzecz/osoba jest tym czego poszukiwaliśmy...

Nie czujesz się w ogóle spełniony czy szczęśliwy, mogąc przede wszystkim robić to samo, tyle ,że dla siebie, w sowim życiu? Wygląda na to, jakbyś koniecznie tego kogoś potrzebował do szczęścia, w przeciwnym wypadku cała energia i siła do życia ulatnia się z Ciebie, po czym dochodzisz do wniosku, że nagle wszystko staje się takie szare, bure i ponure. W przypadku, kiedy nastawiasz się tylko i wyłącznie na dawanie, czerpiąc radość tego, że ofiarujesz coś komuś, będziesz prawdopodobnie stopniowo się wypalał, bo poczujesz solidne braki w tym, co powinieneś dostawać od tej drugiej osoby. Jeśli nie znajdziesz w tym równowagi, staniesz się niewolnikiem drugiego człowieka, będąc od niego zależnym. Ktoś taki będzie Cię zwyczajnie wykorzystywał, będąc świadomym, że on właściwie nic nie musi robić, żeby dostać to, co chce. Jemu wystarczy, że ktoś jest obok i tyle, Ty zaś musisz harować w pocie czoła na każdy możliwy gest wdzięczności z jego strony. Zresztą ta wdzięczność będzie pewnie i tak sztuczna, bo druga strona nie nauczy się, że trzeba coś włożyć od siebie a nie tylko leżeć i pachnieć...

niepodobna napisał/a:

Ta sytuacja z filmu to rzeczywiście "masakra", ale jeśli myślisz, że takie wyrachowanie i instrumentalne traktowanie innych w realnym życiu nie jest możliwe, to chyba mało jeszcze widziałaś. Owych cynicznych "układów" jest sporo, ale może też być tak, że ktoś wcale nie widzi swoich znajomości w tych kategoriach - a, znajdę sobie kogoś i wykorzystam - po prostu nie myśli o tym, co robi, postępuje chaotycznie, bo on musi kogoś, coś mieć, a ta druga osoba w tym ginie, widziany jest tylko "związek" (byle był, potem się zobaczy), a nie dobro innego człowieka. Skutki mogą być podobne. Relacje na zasadzie - trzeba w końcu mieć kogoś, trzeba się nauczyć (być w związku w ogóle, a potem się zobaczy) można w to wpisać spokojnie. Myślenie o nauce jako czymś, co ma tylko pozwolić pójść dalej, tak samo. A to jest bardzo częste.

Mi właśnie o to chodził. O ten całkowicie zamierzony proces "ćwiczenia" w tworzeniu relacji czy tez komunikowaniu się z drugim człowiekiem. O ile każdego zwykle uczymy się z osobna, to czasami można mieć wrażenie, że pewne związki są i tak tworzone tylko po to, żeby się wypróbować w kontaktach z płcią przeciwną. O ile w niewinnym flircie czy pisaniu nie ma nic złego, o tyle już angażowanie się w coś, co z góry jest skazane na porażkę bywa zastanawiające. Możliwe, że niektórzy robią tak, bo jednak dla nich ważne, żeby był ktokolwiek, byle nie były tylko samotne..

Całe mnóstwo relacji jest tylko po to, by nie być samym.
Sama mam kilku takich znajomych. M.in. parę, która ma siebie szczerze dość, jeden nadaje na drugiego i każdy się dyskretnie rozgląda na boki, ale że nic sensownego się nie trafia, to nadal razem mieszkają i ciągle kłócą. Ponadto ona chce mieć dzieci, a on nie, co już samo podważa sens tego związku. Niedługo na te dzieci będzie za późno, ale kobieta nie może się zdobyć na puszczenie gałęzi. On też nie, bo lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu i jakaś stabilizacja oraz  brudna robota w domu odwalona, nie musi się o to martwić. A jak się co trafi, to się trafi.
Inna koleżanka, trochę młodsza ode mnie ale po rozwodzie, wyhaczyła jakiegoś faceta na Badoo i postanowiła z nim być, bo "nie jest taki zły" i w sumie spokojny, nie pije ani nic. Widać gołym okiem, że to desperacja. Ona nic do niego nie czuje.
Kumpel z pracy, singiel, też się udziela na portalach randkowych, i gdy kiedyś rozmowa zeszła na osobiste tematy, oznajmił, że on specjalnie pisze do takich przeciętnych myszek, bo pewnie nie ma wielkiej konkurencji i taka laska nie będzie miała za dużo możliwości, by go zostawić.
Kilka innych osób też tkwi w kiepskich układach albo szuka w sposób, który do niczego dobrego nie prowadzi.
Co prawda w moim wieku nie mam już w swoim otoczeniu ludzi z problemem "uczenia się", bo każdy ma za sobą jakieś związki, ale wywodów na ten temat czytam za to pełno w necie i czasem trudno uwierzyć, jak prymitywne podejście można do tego mieć, i jeszcze szukać winy na zewnątrz. Osoba bez doświadczenia związkowego ma szansę na partnera, jeśli jest emocjonalnie wystarczająco rozwinięta, gorzej z tymi... innymi.

3,429

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

Niepodobna, to ja wg MagdaLeny jestem trollem i głąbem, stąd koleje rzeczy, zgodnie z którymi jeszcze nie byłam w związku wink

MagdaLena, pytałaś mnie, co mam do zaoferowania w związku. Nie ukrywam, że jak dla mnie jest to dziwne pytanie. A Ty co masz do zaoferowania?
Idealna nie jestem, ale każdy ma oprócz zalet jakieś wady. Jednak gdyby założyć, że jestem chodzącym cudem po ziemi, to przecież nie chodzi o to, żeby wyjść na ulicę, wziąć pod rękę pierwszego napotkanego faceta i powiedzieć mu: "Chodź, będziemy robić związek, bo mam wiele do zaoferowania". Tu chodzi o to, żeby spotkać kogoś, z kim by się chciało przez to życie iść. Póki co tego właściwego mężczyzny nie spotkałam. Więc nawet jeśli mam wiele do zaoferowania, to co z tego?

Moje pytanie, z czego wynika, że niektórzy mają po kilka związków w swoim życiu, a innym trudno spotkać miłość, nie miało na celu narzekania i biadolenia, jaki to świat niesprawiedliwy. Kierowała mną wyłącznie ciekawość, bo dla mnie te wielokrotne związki są czymś abstrakcyjnym.
Patrząc z boku wygląda to tak, że ktoś kończy jeden związek, wychodzi na ulicę, gdzie już czeka na niego kolejna chętna osoba i zgarnia ją do kolejnego związku. Albo inaczej - nigdy nie rozumiałam powiedzenia "nie ten, to inny". Jakby ludzie czekali w kolejce na mnie. Moim zdaniem to nie takie proste, żeby dwie osoby chciały ze sobą być. To jak wygrana w lotka, takie samo prawdopodobieństwo. Dlatego czasem, gdy czytam to forum, zadziwia mnie, że niektórzy tak łatwo się ze sobą parują, płynnie przechodzą z jednego związku w drugi, gdzie przecież musi być obustronna chęć i zainteresowanie. To taka ciekawostka dla mnie, a nie biadolenie i narzekanie wink Nie wiem, czy dobrze to wytłumaczyłam, ale inaczej już nie umiem ;p

3,430 Ostatnio edytowany przez niepodobna (2020-05-01 17:28:24)

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
Rin Trine napisał/a:
bagienni_k napisał/a:

Nie widzisz sensu w swoim życiu? Nie dostrzegasz żadnych zalet czy korzyści płynących z tego, że jesteś wyjątkową jednostką ,odrębną i osobną, która siła rzeczy powinna sobie radzić w życiu sama? Nic nie sprawia Ci radości czy satysfakcji w życiu, oprócz kontaktu z drugim człowiekiem?
Jeśli samemu nie będziesz szczęśliwy, licząc na to, że ktoś inny koniecznie Cię musi uszczęśliwić, nie będziesz w stanie i tak stworzy c zdrowej relacji. Zwykle wtedy jest tak, że jedna osoba się uzależnia od drugiej i ta druga czuje się cały czas osaczona, dostając zbyt dużo uwagi i atencji. Dlatego też druga osoba powinna być niejako dodatkiem do naszego życia, uzupełnieniem, nie zaś podstawą, na której mamy opierać swoje życie.
Przynajmniej ja sobie tak to wyobrażam.

Tak, ale widzisz, to jest właśnie cecha osób samotnych. To, że ktoś jest sam, a chce mieć wokół siebie ludzi nie znaczy, że ta osoba nie potrafi żyć sama. Czemu? Bo ta osoba już żyje sama, więc sama żyć potrafi, tylko chce to życie polepszyć.
"Żeby się nauczyć żyć z kimś trzeba się nauczyć żyć samemu"- wiele razy na różnych forach przewijał mi się ten cytat, a to jedna z najgłupszych rzeczy, jakie słyszałam. Czytałam wiele artykułów pisanych przez psychologów, psychoterapeutów i psychiatrów, którzy samo powiedzieli, że nawet największy introwertyk siedzący zamknięty w 4 ścianach MUSI mieć kogoś: jakiś znajomych, dziewczynę, bo to jest normalne. Człowiek to zwierzę stadne. A ciągła samotność może prowadzić nawet do stanów depresyjnych.
I wiesz, co prowadzi do toksycznych relacji? Właśnie permanentna samotność. Gdy jest osoba, która miała kilku partnerów, ma znajomych i przyjaciół to przeważnie nie boi się, że jak jedna osoba się obrazi, to od razu będzie sama. Natomiast osoba samotna jak znajdzie jakiś ludzi, którzy chcą z nią przebywać, cieszy się i boi się sprzeciwić, boi się zrazić tego kogoś, żeby znów nie zostać sama.
Można cały tydzień pracować. Potem np. w piątek wieczorem usiąść z laptopem i filmem lub książką, samemu tylko ze sobą, na następny dzień spotkać się ze znajomymi, pogadać. Takie życie jest okej. Jednak jeśli tylko pracujesz i tylko siedzisz w świecie filmów i książek to już nie jest okej, bo potem szara rzeczywistość jest dla ciebie utrapieniem.
Tak więc to nie jest tak, że osoba samotna nie potrafi żyć sama. Nikt nie wie niczego lepiej o życiu w samemu niż osoba bez przyjaciół/znajomych/partnera. Takie bardzo samotne osoby potem mają jakieś mniejsze lub większe problemy, np. ja przez ciągłą samotność gorzej przechodzę sytuacje stresowe (co jest udowodnione naukowo, że samotnicy mają wyższy poziom adrenaliny i kortyzolu na obiegu np. na rozmowie kwalifikacyjnej niż osoby mające wsparcie bliskich), a przez ciągły stres mam lekkie stany lękowe i nerwicę. Dodatkowo jestem uzależniona od rodziców, bo zawsze jak miałam jakiś problem, to zamiast się wygadać przyjaciółce/chłopakowi to musiałam iść z tym do rodziców (czasami szukałam odpowiedzi w internecie), przez co teraz nie potrafię w ogóle rozmawiać np.o uczuciach z innymi ludźmi, jestem skryta i nie potrafię wyrażać emocji i własnego zdania.
Tak więc skoro naukowcy udowodnili w wielu badaniach, że samotność, taka długotrwała (nie mówię o przejściowej) jest zła, to po co to negować?
Ja nie mówię, że każdy musi mieć męża/żonę, bo samotność to nie tylko brak partnera, ale przede wszystkim bliższych przyjaciół. Jak człowiek zostaje sam na sam ze swoimi problemami, bez możliwości wygadania się to na prawdę może siąść na psychikę
Dlatego ja po części rozumiem przyczajony_, bo on pewnie wpadł w taką rutynę i tak sobie żyje

To wszystko są oczywistości, ale co lepiej robić, skoro już jest się samotnym?
Całą uwagę pompować w ten stan samotności i jak jest z tym źle, czy jednak wykorzystywać dobrze swój czas, robić rzeczy dobre, rzeczy sensowne, rzeczy, które sprawiają radość, odkrywać kolejne, a może przy okazji też ludzie się znajdą? Oni się zazwyczaj nie znajdują "z powietrza" tylko przy okazji różnych aktywności i neutralnych z początku interakcji.

Ciebie w jakimś stopniu rozumiem, bo w młodym wieku też miałam okres takiego totalnego poczucia osamotnienia i był to wiek, w którym zazwyczaj ma się bogate życie towarzyskie. Ja się źle wtedy czułam z sobą, więc nie potrafiłam dobrze się czuć z innymi, ani szukać sobie nowego towarzystwa. Byłam zamknięta i zablokowana.

Tu trudno powiedzieć, od czego trzeba zacząć, czy od pracy nad sobą, by się lepiej poczuć, czy jednak od wyjścia do ludzi mimo wszystko i z wszelkimi oporami, pewnie dla każdej osoby będzie inne rozwiązanie.
Ale na pewno NIE jest wyjściem zafiksowanie się na tym, jaaak jest źle i beznadziejnie... i zakończenie sprawy na myśleniu...

3,431

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
umajona napisał/a:

Niepodobna, to ja wg MagdaLeny jestem trollem i głąbem, stąd koleje rzeczy, zgodnie z którymi jeszcze nie byłam w związku wink

MagdaLena, pytałaś mnie, co mam do zaoferowania w związku. Nie ukrywam, że jak dla mnie jest to dziwne pytanie. A Ty co masz do zaoferowania?
Idealna nie jestem, ale każdy ma oprócz zalet jakieś wady. Jednak gdyby założyć, że jestem chodzącym cudem po ziemi, to przecież nie chodzi o to, żeby wyjść na ulicę, wziąć pod rękę pierwszego napotkanego faceta i powiedzieć mu: "Chodź, będziemy robić związek, bo mam wiele do zaoferowania". Tu chodzi o to, żeby spotkać kogoś, z kim by się chciało przez to życie iść. Póki co tego właściwego mężczyzny nie spotkałam. Więc nawet jeśli mam wiele do zaoferowania, to co z tego?

Moje pytanie, z czego wynika, że niektórzy mają po kilka związków w swoim życiu, a innym trudno spotkać miłość, nie miało na celu narzekania i biadolenia, jaki to świat niesprawiedliwy. Kierowała mną wyłącznie ciekawość, bo dla mnie te wielokrotne związki są czymś abstrakcyjnym.
Patrząc z boku wygląda to tak, że ktoś kończy jeden związek, wychodzi na ulicę, gdzie już czeka na niego kolejna chętna osoba i zgarnia ją do kolejnego związku. Albo inaczej - nigdy nie rozumiałam powiedzenia "nie ten, to inny". Jakby ludzie czekali w kolejce na mnie. Moim zdaniem to nie takie proste, żeby dwie osoby chciały ze sobą być. To jak wygrana w lotka, takie samo prawdopodobieństwo. Dlatego czasem, gdy czytam to forum, zadziwia mnie, że niektórzy tak łatwo się ze sobą parują, płynnie przechodzą z jednego związku w drugi, gdzie przecież musi być obustronna chęć i zainteresowanie. To taka ciekawostka dla mnie, a nie biadolenie i narzekanie wink Nie wiem, czy dobrze to wytłumaczyłam, ale inaczej już nie umiem ;p

Wiem, że to post nie do mnie, ale to bardzo ciekawy temat i ja zadaję sobie dokładnie to samo pytanie.

Mnie też zawsze zastanawiało to, z jaką łatwością ludzie wchodzą w związku. Mam koleżankę, która odkąd skończyła 16 lat cały czas miała chłopaków. Skończyła jeden związek, minął miesiąc, dwa (czasem mniej) i kolejny związek. Teraz ma 23 lata i już chyba 5 chłopaka pod rząd. Tak jak pisze bagiennik, że trzeba nauczyć się żyć samemu- to właśnie ona nie potrafi. Cały czas z kimś jest. Tylko że ona jest z tymi chłopakami, dodaje słodkie fotki na fejsa, ale jak ją kiedyś zapytałam, czy kocha tego chłopaka, to nie odpowiedziała. Nawet zapowiadała, że ma nowego, więc z nim zrywa. Zerwała, po czym od razu dorwała kolejnego. Co najlepsze, ona nie jest ani super inteligentna ani super piękna (znaczy jest w średniej krajowej, ale np. ja jej jakoś specjalnie niczego nie zazdroszczę w tej kwestii), a jak sobie upatrzy chłopaka to udaje jej się go wyrwać.
Dla mnie podobnie jak dla Ciebie takie wielokrotne związki to abstrakcja, bo ja próbowałam poderwać chłopaków. Okazałam zainteresowanie tak z 5 osobom (3 w liceum, 2 na studiach). Jednak te osoby nie były zainteresowane mną. I na odwrót- we mnie zakochał się ktoś, do kogo za nic nie mogłam się przekonać.
I to fakt, też mnie to zastanawia, jakim cudem 2 osoby na raz mogą poczuć to samo. Na jakimś wątku na grupie na fejsie ludzie napisali, że w związku nigdy nie będzie po równo, zawsze jedna osoba będzie chcieć bardziej druga mniej. Czy to prawda? Nie mam pojęcia, ale no to dlaczego mnie tyle razy nie wychodziło...z resztą nie tylko mnie. Wiele osób ma z tym problem.
Dlatego temat generalnie bardzo ciekawy.
I z tym oferowaniem związku to samo. Kiedyś jeden facet na fb zwrócił mi uwagę, że jak chcę mieć faceta, to co mogę mu zaoferować. Ja odpowiedziałam, że chcę zdobyć zawód, kupić mieszkanie, jestem pracowita, troskliwa, na co on odpowiedział, że facetów nie interesuje to, czy mam mieszkanie czy nie, bo oni nie patrzą na to tak jak kobiety. Oni chcą kobiet ładnie ubranych, umalowanych, zadbanych, które potrafią gotować, będą o nich dbać i mogę się burzyć, ale to jest prawda. Dlatego to pytanie "co masz do zaoferowania" kojarzy mi się właśnie z tym facetem, który chce mieć kucharkę, sprzątaczkę, która będzie zadbana i ładna, będzie dbać o niego i urodzi mu dzieci (i się nimi zajmie), a on nie weźmie z nią ślubu, bo jest przeciwnikiem ślubów i uważa, że ślub to tylko korzyść dla kobiet. Także też nie jestem za stwierdzeniem tego "oferowania" czegoś w związku. Związek ma się opierać na miłości, zaangażowaniu, wsparciu, zaufaniu.
Jestem w takim wieku, że znam ludzi, którzy już są w dłuższych związkach, planują śluby, są pozaręczani, dlatego też się wiele razy zastanawiałam, jak to jest, że niektórym to tak szybko przyszło. Nie ukrywam, że czasami też zazdroszczę im takich relacji
Dlatego uważam, że Twoje pytanie jest bardzo ciekawe i nie ma na to jednoznacznej odpowiedzi

3,432 Ostatnio edytowany przez MagdaLena1111 (2020-05-01 19:57:27)

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
niepodobna napisał/a:
MagdaLena1111 napisał/a:
niepodobna napisał/a:

Nie, nie ta sama, ale to ja pisałam o nauce na kimś, a nie Peter4x.

Sorki, ale nawet tego nie zauważyłam. Widziałam tylko to sformułowanie u umajonej, co mnie wprowadziło w konsternację i zadumę nad sensem pisania czegokolwiek, bo niektórzy po prostu będą na siłę szukać przeszkód, prób wykorzystania, oszustw.

Próbowałam zacytować ten post z wypowiedziami moimi, umajonej, Petera4x i Twoją odpowiedzią na to, ale mój post w tym znika, widocznie za dużo poziomów cytatu.

To kto z nas trojga był trollem albo głąbem, który nic nie zrozumiał z tłumaczeń Lady Loki i uparcie nie rozróżnia uczenia się kogoś i na kimś? No ktoś był. Dosyć trudno to przykleić do któregoś z nich, skoro umajona napisała tylko "przykre to" pod moim postem, a Peter4x pod jej dwoma słowami, że nie warto się przejmować gadaniem, że trzeba się ćwiczyć w relacjach, bo bez tego nie ma szans na związek, ponieważ właściwy partner po prostu zaakceptuje.

Zresztą, kogo by nie dotyczyły te określenia, to niewiele zmienia ; )

Co do istoty tematu, tak, kto chce, szuka możliwości, a kto nie chce, szuka wymówki. Najcięższe "przypadki" to ci, co chcą i nie chcą jednocześnie i przy swojej całkowitej bierności zatruwają otoczenie opowieściami o tym, że okrutny świat nie daje im żadnych szans, czekają na próby przekonywania ich, że nie jest tak źle, by w końcu i tak stwierdzić, że to wszystko bez sensu i zostaje tylko się powiesić.
Nie zbawi się męczennika na własną prośbę..

Wydaje mi się, że za bardzo odniosłaś to do siebie.

Troll to ktoś, kto sobie jaja robi, udaje, że nie rozumie, albo zniekształca sens wypowiedzi i ma z tego fun.
Głąb to ktoś, kto uczyć się nie chce, a przypominam, że wątek dotyczył nauki właśnie, stąd cudzysłów i ;-)
A koleje rzeczy wskazują na to, że przypadkiem nic się nie dzieje i rzeczywiście w istocie chodzi o to, że ktoś sam sabotuje możliwość relacji, unika okazji, pławi się we własnej bierności i wszędzie widzi potwierdzenie tego, że wszystko jest bez sensu, bo zewsząd tylko fałsz i oszustwa.

Sęk w tym że nikt nie napisał, że trzeba się ćwiczyć w relacjach. To zniekształcenie, będące albo wynikiem trolla, albo „głąba”.
Jest chyba właśnie typowe dla tych, którzy z czasem lubią sobie piętrzyć problemy. Ot, mowa o tym, że z każdego związku wynosi się jakąś naukę, a ktoś to zniekształca, że ktoś się na kimś uczy. I w ten oto sposób nowe przeszkody uzupełniają wcześniejsze blokady. I tak z czasem rośnie mur ze śmieci, które samemu ktoś sobie usypuje.

3,433

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

Szczerze mówiąc, kompletnie nie rozumiem pytania: "co masz do zaoferowania w związku?"
Podobne pytanie może postawić rekruter na rozmowie kwalifikacyjnej ubiegającemu się o dane stanowisko, ale czy tak wygląda nabór kandydatów do związku? wink
Zakochujemy się w tych osobach, przy których czujemy się najlepiej. Skąd ja mam wiedzieć, co kogoś we mnie ujmie?
Jednemu jakaś cecha będzie odpowiadała, drugiego z miejsca odrzuci.
A. no chyba że faktycznie, ktoś niby szuka partnera/partnerki, a w rzeczywistości potrzebny mu mechanik/hydraulik/tapeciarz/ lub praczka/kucharka/sprzątaczka wink

3,434

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
Manzanita napisał/a:

Szczerze mówiąc, kompletnie nie rozumiem pytania: "co masz do zaoferowania w związku?"
Podobne pytanie może postawić rekruter na rozmowie kwalifikacyjnej ubiegającemu się o dane stanowisko, ale czy tak wygląda nabór kandydatów do związku? wink
Zakochujemy się w tych osobach, przy których czujemy się najlepiej. Skąd ja mam wiedzieć, co kogoś we mnie ujmie?
Jednemu jakaś cecha będzie odpowiadała, drugiego z miejsca odrzuci.
A. no chyba że faktycznie, ktoś niby szuka partnera/partnerki, a w rzeczywistości potrzebny mu mechanik/hydraulik/tapeciarz/ lub praczka/kucharka/sprzątaczka wink

Masz prawo nie rozumieć :-). Tym bardziej, że zaraz potem było stwierdzenie, że to prowokacyjne pytanie, które ma skłonić do przemyśleń. Zresztą, jak ktoś po tak postawionym pytaniu idzie w tony „ideałów”, „chodzących po ziemi cudów”, to mniej więcej widać w czym jest rzecz, jak krążą myśli, gdzie się upatruje przyczyn.
Hm...„rozmowa kwalifikacyjna” już lepiej. Wiem, co sobą reprezentuję i jaki „pracodawca” mnie zainteresuje a i ja będę mogła coś zaoferować.
Jestem tu, czekam tu, stop....nie wystarczy.

3,435

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

MagdaLena, zarzucasz mi już kolejny raz brak czytania ze zrozumieniem i nazywasz głąbem, a sama od kilku dni masz z tym problem.

3,436

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

Bardzo mi sie nie podobają wypowiedzi MagdaLena1111. Dlatego z tego właśnie powodu nie wypowiadam sie aby nie oberwać hejtem

3,437 Ostatnio edytowany przez MagdaLena1111 (2020-05-01 20:04:35)

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
umajona napisał/a:

MagdaLena, zarzucasz mi już kolejny raz brak czytania ze zrozumieniem i nazywasz głąbem, a sama od kilku dni masz z tym problem.

A dokładnie w którym miejscu rzekomo zarzuciłam Ci brak czytania ze zrozumieniem i nazwałam Ciebie głąbem? Może jakieś cytowanie, oprócz ogólnego stwierdzenia. Tak będzie uczciwie.
Jedno jest pewne, albo ja Ciebie, albo Ty mnie nie rozumiesz.



Izzie_Stevens napisał/a:

Bardzo mi sie nie podobają wypowiedzi MagdaLena1111. Dlatego z tego właśnie powodu nie wypowiadam sie aby nie oberwać hejtem

A dokładnie o co chodzi? Przecież forum jest po to, żeby się wypowiadać. Możesz mieć inne zdanie i je tutaj po prostu napisać.
Nie wiem, jak inni, ale ja nie biorę udziału w rankingu na najfajniejsze wypowiedzi. Zatrzymuję się przy tym, co mnie interesuje i zastanawia. Bardzo mnie intrygują nieścisłości, jak mi coś nie pasuje, to lubię podrążyć głębiej. W sumie to forum, a nie kółko wzajemnej adoracji.

3,438

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

MagdaLena, no tak, tylko się zastanawiasz, "czy to troll, czy 'głąb'". Zostawię Cię z tą niepewnością wink

3,439

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

Nie wiem co się tutaj odwaliło, ale muszę przyznać, że zaskakujące zwroty akcji

3,440 Ostatnio edytowany przez MagdaLena1111 (2020-05-01 22:07:07)

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
umajona napisał/a:

MagdaLena, no tak, tylko się zastanawiasz, "czy to troll, czy 'głąb'". Zostawię Cię z tą niepewnością wink

Twój wybór, ale poproszę, abyś sprobowała nie zniekształcać i nie wypaczać sensu wypowiedzi.
Ostatecznie, to można sobie wybrać dowolny fragment dowolnej wypowiedzi i zamiast odniesienia do istotnych treci, koncentrować się na wyrwanych z kontekstu fragmentach, bez podjęcia wysiłku zrozumienia partnera w dyskusji. Robisz to notorycznie.

Przykład:
Wymieniamy z Loką posty o nauce w związku, co jest wg nas istotne, jak to przebiega, jaką wnosi to wartość w życie i kolejne związki, komu jest w tym łatwiej i od czego to może zależeć i Twój komentarz do tej wymiany: „ Wchodzenia w relacje po to, żeby się czegoś uczyć na tej drugiej osobie, nie popieram”. No ręce opadają. Może warto dopytać, jeśli czegoś nie zrozumiałaś? Brzydka sugestia poza tym w tym była, nie sądzisz?

3,441

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
Rin Trine napisał/a:

  Tak, ale widzisz, to jest właśnie cecha osób samotnych. To, że ktoś jest sam, a chce mieć wokół siebie ludzi nie znaczy, że ta osoba nie potrafi żyć sama. Czemu? Bo ta osoba już żyje sama, więc sama żyć potrafi, tylko chce to życie polepszyć.
"Żeby się nauczyć żyć z kimś trzeba się nauczyć żyć samemu"- wiele razy na różnych forach przewijał mi się ten cytat, a to jedna z najgłupszych rzeczy, jakie słyszałam. Czytałam wiele artykułów pisanych przez psychologów, psychoterapeutów i psychiatrów, którzy samo powiedzieli, że nawet największy introwertyk siedzący zamknięty w 4 ścianach MUSI mieć kogoś: jakiś znajomych, dziewczynę, bo to jest normalne. Człowiek to zwierzę stadne. A ciągła samotność może prowadzić nawet do stanów depresyjnych.
I wiesz, co prowadzi do toksycznych relacji? Właśnie permanentna samotność. Gdy jest osoba, która miała kilku partnerów, ma znajomych i przyjaciół to przeważnie nie boi się, że jak jedna osoba się obrazi, to od razu będzie sama. Natomiast osoba samotna jak znajdzie jakiś ludzi, którzy chcą z nią przebywać, cieszy się i boi się sprzeciwić, boi się zrazić tego kogoś, żeby znów nie zostać sama.
Można cały tydzień pracować. Potem np. w piątek wieczorem usiąść z laptopem i filmem lub książką, samemu tylko ze sobą, na następny dzień spotkać się ze znajomymi, pogadać. Takie życie jest okej. Jednak jeśli tylko pracujesz i tylko siedzisz w świecie filmów i książek to już nie jest okej, bo potem szara rzeczywistość jest dla ciebie utrapieniem.
Tak więc to nie jest tak, że osoba samotna nie potrafi żyć sama. Nikt nie wie niczego lepiej o życiu w samemu niż osoba bez przyjaciół/znajomych/partnera. Takie bardzo samotne osoby potem mają jakieś mniejsze lub większe problemy, np. ja przez ciągłą samotność gorzej przechodzę sytuacje stresowe (co jest udowodnione naukowo, że samotnicy mają wyższy poziom adrenaliny i kortyzolu na obiegu np. na rozmowie kwalifikacyjnej niż osoby mające wsparcie bliskich), a przez ciągły stres mam lekkie stany lękowe i nerwicę. Dodatkowo jestem uzależniona od rodziców, bo zawsze jak miałam jakiś problem, to zamiast się wygadać przyjaciółce/chłopakowi to musiałam iść z tym do rodziców (czasami szukałam odpowiedzi w internecie), przez co teraz nie potrafię w ogóle rozmawiać np.o uczuciach z innymi ludźmi, jestem skryta i nie potrafię wyrażać emocji i własnego zdania.
Tak więc skoro naukowcy udowodnili w wielu badaniach, że samotność, taka długotrwała (nie mówię o przejściowej) jest zła, to po co to negować?
Ja nie mówię, że każdy musi mieć męża/żonę, bo samotność to nie tylko brak partnera, ale przede wszystkim bliższych przyjaciół. Jak człowiek zostaje sam na sam ze swoimi problemami, bez możliwości wygadania się to na prawdę może siąść na psychikę
Dlatego ja po części rozumiem przyczajony_, bo on pewnie wpadł w taką rutynę i tak sobie żyje

Miałem napisać, że może jednak jestem wyjątkiem..

Ale w sumie nie do końca:)
Lubię ludzi, cenię sobie kontakt ze znajomymi, doceniając przede wszystkim znajomych i przyjaciół. Dlatego ciężko mi pojąć, że ktoś w tym wieku praktycznie nie ma takowych. Raczej kojarzy mi się to wiekiem gimnazjalnym i pewnym wycofaniem czy lękiem przed znajomościami. W młodości może nawet przejawiałem nieco takie zachowania, ale w sumie tylko i wyłącznie dlatego, że zajmowałem się akurat rzeczami, które mi sprawiały przyjemność a nie wymagały obecności innych osób. Dzisiaj mogę śmiało powiedzieć, że mam zaledwie kilku(!) takich znajomych, którym mogę powiedzieć wszystko. Większość to raczej ludzie, z którymi się widuje rzadko, nawet bardzo rzadko. Zatem tych kilku wiernych i lojalnych ludzi w zupełności wystarczy, aby nie czuć się wiecznie zamkniętym w sobie nerdem, który boi się odezwać do kogokolwiek.
U Ciebie problemem może być kwestia, że jesteś uzależniona od rodziców, dlatego ciężko Ci jest może znaleźć i przyzwyczaić się do tego, że miałabyś się zwierzać komuś innemu, niż właśnie rodzicom. Być może inne osoby w niewytłumaczalny sposób, nie widza w Tobie atrakcyjnego partnera do rozmowy a jedynie kogoś, z kim można utrzymywać jedynie oficjalne kontakty.
Dlaczego? Tutaj może Ci pomóc zapewne specjalista.
Natomiast, facetem, który zamiast kobiety, potrzebuje jedynie osoby wykonującej pakiet usług, nie ma co sobie zaprzątać głowy. Jeśli on sam nie potrafi tego zrobić, to nie warto się wokół takich nawet kręcić smile

3,442

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
bagienni_k napisał/a:
Rin Trine napisał/a:

  Tak, ale widzisz, to jest właśnie cecha osób samotnych. To, że ktoś jest sam, a chce mieć wokół siebie ludzi nie znaczy, że ta osoba nie potrafi żyć sama. Czemu? Bo ta osoba już żyje sama, więc sama żyć potrafi, tylko chce to życie polepszyć.
"Żeby się nauczyć żyć z kimś trzeba się nauczyć żyć samemu"- wiele razy na różnych forach przewijał mi się ten cytat, a to jedna z najgłupszych rzeczy, jakie słyszałam. Czytałam wiele artykułów pisanych przez psychologów, psychoterapeutów i psychiatrów, którzy samo powiedzieli, że nawet największy introwertyk siedzący zamknięty w 4 ścianach MUSI mieć kogoś: jakiś znajomych, dziewczynę, bo to jest normalne. Człowiek to zwierzę stadne. A ciągła samotność może prowadzić nawet do stanów depresyjnych.
I wiesz, co prowadzi do toksycznych relacji? Właśnie permanentna samotność. Gdy jest osoba, która miała kilku partnerów, ma znajomych i przyjaciół to przeważnie nie boi się, że jak jedna osoba się obrazi, to od razu będzie sama. Natomiast osoba samotna jak znajdzie jakiś ludzi, którzy chcą z nią przebywać, cieszy się i boi się sprzeciwić, boi się zrazić tego kogoś, żeby znów nie zostać sama.
Można cały tydzień pracować. Potem np. w piątek wieczorem usiąść z laptopem i filmem lub książką, samemu tylko ze sobą, na następny dzień spotkać się ze znajomymi, pogadać. Takie życie jest okej. Jednak jeśli tylko pracujesz i tylko siedzisz w świecie filmów i książek to już nie jest okej, bo potem szara rzeczywistość jest dla ciebie utrapieniem.
Tak więc to nie jest tak, że osoba samotna nie potrafi żyć sama. Nikt nie wie niczego lepiej o życiu w samemu niż osoba bez przyjaciół/znajomych/partnera. Takie bardzo samotne osoby potem mają jakieś mniejsze lub większe problemy, np. ja przez ciągłą samotność gorzej przechodzę sytuacje stresowe (co jest udowodnione naukowo, że samotnicy mają wyższy poziom adrenaliny i kortyzolu na obiegu np. na rozmowie kwalifikacyjnej niż osoby mające wsparcie bliskich), a przez ciągły stres mam lekkie stany lękowe i nerwicę. Dodatkowo jestem uzależniona od rodziców, bo zawsze jak miałam jakiś problem, to zamiast się wygadać przyjaciółce/chłopakowi to musiałam iść z tym do rodziców (czasami szukałam odpowiedzi w internecie), przez co teraz nie potrafię w ogóle rozmawiać np.o uczuciach z innymi ludźmi, jestem skryta i nie potrafię wyrażać emocji i własnego zdania.
Tak więc skoro naukowcy udowodnili w wielu badaniach, że samotność, taka długotrwała (nie mówię o przejściowej) jest zła, to po co to negować?
Ja nie mówię, że każdy musi mieć męża/żonę, bo samotność to nie tylko brak partnera, ale przede wszystkim bliższych przyjaciół. Jak człowiek zostaje sam na sam ze swoimi problemami, bez możliwości wygadania się to na prawdę może siąść na psychikę
Dlatego ja po części rozumiem przyczajony_, bo on pewnie wpadł w taką rutynę i tak sobie żyje

Miałem napisać, że może jednak jestem wyjątkiem..

Ale w sumie nie do końca:)
Lubię ludzi, cenię sobie kontakt ze znajomymi, doceniając przede wszystkim znajomych i przyjaciół. Dlatego ciężko mi pojąć, że ktoś w tym wieku praktycznie nie ma takowych. Raczej kojarzy mi się to wiekiem gimnazjalnym i pewnym wycofaniem czy lękiem przed znajomościami. W młodości może nawet przejawiałem nieco takie zachowania, ale w sumie tylko i wyłącznie dlatego, że zajmowałem się akurat rzeczami, które mi sprawiały przyjemność a nie wymagały obecności innych osób. Dzisiaj mogę śmiało powiedzieć, że mam zaledwie kilku(!) takich znajomych, którym mogę powiedzieć wszystko. Większość to raczej ludzie, z którymi się widuje rzadko, nawet bardzo rzadko. Zatem tych kilku wiernych i lojalnych ludzi w zupełności wystarczy, aby nie czuć się wiecznie zamkniętym w sobie nerdem, który boi się odezwać do kogokolwiek.
U Ciebie problemem może być kwestia, że jesteś uzależniona od rodziców, dlatego ciężko Ci jest może znaleźć i przyzwyczaić się do tego, że miałabyś się zwierzać komuś innemu, niż właśnie rodzicom. Być może inne osoby w niewytłumaczalny sposób, nie widza w Tobie atrakcyjnego partnera do rozmowy a jedynie kogoś, z kim można utrzymywać jedynie oficjalne kontakty.
Dlaczego? Tutaj może Ci pomóc zapewne specjalista.
Natomiast, facetem, który zamiast kobiety, potrzebuje jedynie osoby wykonującej pakiet usług, nie ma co sobie zaprzątać głowy. Jeśli on sam nie potrafi tego zrobić, to nie warto się wokół takich nawet kręcić smile

No dokładnie i właśnie o tym mówiłam big_smile
Ty nie jesteś samotny. Masz kilku znajomych, którym możesz powiedzieć, więc nie jesteś samotny. Mnie by wystarczyła nawet jedna lub dwie takie bliższe osoby. Nie potrzebuję być gwiazdą szkoły/uczelni. Po prostu chciałam kogoś, z kim można pogadać.
Wbrew pozorom bardzo łatwo jest mieć 30 lat i nie mieć nikogo bliskiego. Np. w gimnazjum mówisz sobie, że w liceum będą fajni ludzie. W liceum klapa, więc liczysz, że odbijesz sobie na studiach. Na studiach sporo stresu, nauki, więc nie ma czasu ani ochoty np. chodzić do klubów czy w inne miejsca (ja nawet nie mam ochoty założyć tindera). Potem idziesz do pracy, gdzie są ludzie w różnym wieku, często z rodzinami, mają swoje sprawy i problemy. I tak to się właśnie kończy.
Nie trzeba mieć super faceta modela czy kobiety modelki oraz sławy i tłumu wielbicieli, żeby nie być samotnym. Wystarczy nawet 1 osoba i już jest raźniej.
Pisałam wiele razy, że są ludzie, którzy nie są w związku od dawna lub nie były nigdy, ale mają znajomych (mam koleżankę, która potrafiła kilka razy w ciągu wakacji gdzieś wyjeżdżać, co chwila z inną ekipą) i to jest super. Są tacy, którzy w 100% poświęcają się związkowi, robią wszystko razem, bliższych znajomych nie mają, ale mają siebie na wzajem- też super opcja. Jak ktoś ma i jedno i drugie to już w ogóle super. Jednak jak ktoś nie ma nic....no nie znam osoby takiej super samotnej, która by była szczęśliwa, entuzjastyczna itp. I jak czytam na forach o samotności to tylko utwierdzam się w przekonaniu, że mam rację. Takie bardzo samotne osoby mają mniejsze lub większe stany depresyjne. No bo jaka to jest przyjemność być cały czas samemu? Mieć tylko same obowiązki, bez żadnej odskoczni?
Widzisz, Ty bagienniku nie masz dziewczyny, ale masz znajomych, którym możesz powiedzieć wszystko. Ja bardzo zazdroszczę. Też mogę faceta nie mieć, ale chciałabym takich bliskich ludzi.
"U Ciebie problemem może być kwestia, że jesteś uzależniona od rodziców, dlatego ciężko Ci jest może znaleźć i przyzwyczaić się do tego, że miałabyś się zwierzać komuś innemu, niż właśnie rodzicom. Być może inne osoby w niewytłumaczalny sposób, nie widza w Tobie atrakcyjnego partnera do rozmowy a jedynie kogoś, z kim można utrzymywać jedynie oficjalne kontakty."- no tak. Niestety jestem uzależniona od rodziców, szczególnie, że oni mieli zawsze konserwatywne poglądy i dużo rzeczy głośno wygłaszając i negując lub wyśmiewając moje przekonania, więc dzięki nim oduczyłam się mówić to, co myślę, ale no już nie wnikam w to. Są ludzie, którzy chcą wnikać ze mną w te głębsze relacje. Np. ta Daria, którą opisałam wcześniej. Wiele rzeczy mówiła tylko mi, innym nie. Tylko że- nawet nieświadomie- potrafi powiedzieć coś niemiłego. Od roku, co się z nią spotykam to potrafię wrócić np. ze spaceru/kina/kawiarni w dużo gorszym nastroju niż przed wyjściem. Raz mnie przepraszała za swoje zachowanie, ale minęły 2 miesiące i znowu to samo. Po prostu przyciągam takich ludzi

3,443

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

Rin, użalasz się nad sobą.
Myślałaś kiedykolwiek DLACZEGO nie masz żadnych znajomych? Bo jeżeli jedna osoba by Cię olała albo pięć to byłoby normalne. Ale jeżeli Ciebie olewają wszyscy to problem jest w Tobie, nie w świecie.
O Twoich problemach jsst już na forum trochę i poskładanie 2 do 2 nie jest wielkim problemem.
Zresztą tak szczerze mówiąc to przykładowo, ja nie byłabym w stanie spędzić z Tobą 15min na żywo patrząc na to, co piszesz na forum. Twoje posty są męczące do czytania i każdą sprawę, każdy temat odwracasz tak, żeby mieć możliwość ponarzekania na niesprawiedliwość.

Tak Ci zostawiam do przemyślenia.

A co di tego tekstu, że żeby żyć z kimś trzeba nauczyć się żyć samemu, on jest jqk najbardziej prawdziwy. Bo zanim zbudujesz i przyjaźń z kimś i związek musisz umieć dawać sobie radę sama ze sobą. Musisz, bo inaczej to nie Ty wejdzjesz w toksyczne relacje, tylko Ty będziesz toksycznym człowiekiek dla innych.
Może popatrz dookoła siebie i jednak doceń ludzi, których obok masz, bo nie żyjesz w próżni i nie jest tak, że koło Ciebie nie ma nikogo. Oni tam są tylko to Ty nie potrafisz z nimi nic więcej zbudować.

3,444

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

Loka Lepiej bym tego nie ujął smile

Jeśli cały czas spotyka się na swojej drodze ludzi, po czym z nikim tak naprawdę nie da się wytworzyć żadnej relacji czy więzi, może właśnie problemu należy szukać w sobie a nie w otoczeniu. Tutaj najprędzej może pomóc specjalista, aby wskazać jakiś kierunek czy przyczynę, dla którego dana osoba trzyma innych na dystans, często nieświadomie. Gdybyś Rin każde spotkanie z nową osobą zaczynała od tego typu wynurzeń, które tutaj prezentujesz, to się nie dziwię, że ciężko Ci znaleźć bratnią duszę. Nie znam osobiście nikogo, kto zaczyna rozmowę, czy to w trakcie spotkania czy telefonicznie od czystego narzekania czy użalania się, jakie to wszystko jest do kitu. Rozmawiając z ludźmi, staramy się skupić przede wszystkim na tych pozytywnych aspektach życia, ciekawych wiadomościach itp.

Człowiek jest niby istotą stadną, ale przecież każdy z osobna musi sobie umieć radzić samemu. Nie da się wypełnić żadnej pustki ani uzupełnić braków w życiu drugim człowiekiem, bo wtedy, często zupełnie nieświadomie, krzywdzimy tą osobę. Choćby osaczając ją czy w jakikolwiek sposób narzucają jej swój styl bycia. Widać często, że osoby mające podobne problemy takie , jak Ty, potrzebują wręcz koniecznie obecności innych osób w sytuacjach życiowych, w jakich pozostali świetnie sobie dają radę sami. Takie odnoszę wrażenie, nie tylko zresztą po Twojej historii, ale także po paru innych. W niektórych przypadkach ekstremalnych dochodzi do tego, że jeśli nie będzie obok żadnej osoby( bardziej w kontekście partnera a nie przyjaciela/znajomego) ani też ktoś nie usłyszy przez dłuższy czas żadnego miłego słowa, to jego poczucie wartości od razu spada do zera. To jest najbardziej niepojęte dla mnie: jak akceptacja siebie czy poczucie wartości ma zależeć od kogoś innego a nie ode mnie.

3,445 Ostatnio edytowany przez przyczajony_ (2020-05-02 10:12:15)

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
Lady Loka napisał/a:

Rin, użalasz się nad sobą... Myślałaś kiedykolwiek DLACZEGO nie masz żadnych znajomych?...

Kiedy pierwszy raz przeczytałem Twoją wypowiedź to na początku zamierzałem stanąć w obronie Rin Trine, którą wydaję mi się że trochę polubiłem.
Teraz mam wrażenie że wszystko co piszesz do Rin Trine, pasuję także do mnie i chyba muszę się nad tym poważnie zastanowić.

Chciałbym przedstawić jeszcze jeden obraz, jeśli jestem w błędzie, proszę naprowadźcie mnie na właściwe tory:


bagienni_k napisał/a:

Nic nie sprawia Ci radości czy satysfakcji w życiu, oprócz kontaktu z drugim człowiekiem?

Zdrowa i stała relacja przynajmniej z jedną osobą (to może być przyjaciel/przyjaciółka), sprawia że "wychodzę na świat", wracam do "normalności" i zaczynam żyć swoim życiem, realizować swoje cele itp. Czy druga osoba czuje się przez to osaczona? Cóż byłoby mi bardzo przykro gdyby tak się działo. Czy pragnienie napisania do kogoś bliskiego (jednej osoby) średnio 2 sms-ów dziennie typu "jak Ci mija dzień?", "jak się dziś czujesz?" itp., jest osaczaniem tej osoby?


bagienni_k napisał/a:

To jest najbardziej niepojęte dla mnie: jak akceptacja siebie czy poczucie wartości ma zależeć od kogoś innego a nie ode mnie.

Kiedy hierarchia wartości się zburzyła od góry do dołu, i kiedy nagle straci się coś co stawiało się na pierwszym miejscu, człowiek może potrzebować jakiegoś "świeżego spojrzenia", i takie właśnie spojrzenie potrafi dać rozmowa z drugą osobą, nawet o rzeczach zwykłych i codziennych. Aż do czasu kiedy ta hierarchia wartości nie zostanie odbudowana na nowo.

Posty [ 3,381 do 3,445 z 8,335 ]

Strony Poprzednia 1 51 52 53 54 55 129 Następna

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Forum Kobiet » SAMOTNOŚĆ » pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

Zobacz popularne tematy :

Mapa strony - Archiwum | Regulamin | Polityka Prywatności



© www.netkobiety.pl 2007-2024