pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat - Netkobiety.pl

Dołącz do Forum Kobiet Netkobiety.pl! To miejsce zostało stworzone dla pełnoletnich, aktywnych i wyjątkowych kobiet, właśnie takich jak Ty! Otrzymasz tutaj wsparcie oraz porady użytkowniczek forum! Zobacz jak wiele nas łączy ...

Szukasz darmowej porady, wsparcia ? Nie zwlekaj zarejestruj się !!!


Forum Kobiet » SAMOTNOŚĆ » pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

Strony Poprzednia 1 50 51 52 53 54 129 Następna

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Posty [ 3,316 do 3,380 z 8,335 ]

3,316

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
rossanka napisał/a:
feniks35 napisał/a:
rossanka napisał/a:

Nie, dlaczego? Ja często o tym myślę, nieraz codziennie nawet. Ale nie mam depresji jakby co (tzn chyba, bo może czegoś nie widzę), zawsze tak miałam. Jako dziecko też myślałam o śmierci.

A ja mysle ze to jest bardzo niepokojace. Bo piszac tak przekreslasz sens wszystkiego, nie tylko pragnienia zwiazku ale pracy, samodoskonalenia (ktore przeciez intensywnie prowadzilas) i wszystkiego innego. Idac tym tropem lepiej sie od razu polozyc juz w podstawowce albo nawet w przedszkolu, nie jesc, nie pic i czekac na koniec bo po co sie meczyc, lepiej miec juz zycie z glowy.
Serio uwazasz Rossanko ze to jest zdrowe podejscie?? Bo ja nie...  Owszem tez czesto mysle o zyciu, jego kruchosci i ulotnosci ale to mnie motywuje do doceniania tego co mam teraz, ludzi obok mnie, relacji z rodzina i przyjaciolmi a nie do zatracania sie w poczuciu beznadziei. Jesli bym w ten sposob zaczela funkcjonowac to powaznie zastanowilabym sie czy jednak nie powinnam skonsultowac tego ze specjalista. No chyba ze to taki chwilowy dol gdzie "nic nie ma sensu" bo takie chyba kazdy miewa. Tyle tylko ze wtedy nie staralabym sie tego przekonania przenosic tez na innych.

I co powiem specjaliście,? On zapyta:" od jak dawna na Pani uczucie, że  żałuję że się urodziła, że to wszystko nie ma sensu, że musi się czlowiek męczyć w tym zyciu?" ,"panie doktorze, takie mysli mam od dziecka,powiedzmy od 10 roku życia, są one okresowe, czasem się nasilają a czasem znikają i tak przez kolejne 30 lat".
Poza tym każdy miewa takie myśli okresowo.
Poza tym na nikogo nie przenoszę tych myśli, czasem tu coś napisze.
Nie mieliście takich myśli w dzieciństwie, że dlaczego mama mnie urodziła, bylo by lepiej abym nie istniała? To jest chyba jakaś faza rozwojowa, dzieci tak miewają.

Nie. W dzieciństwie nigdy.

Pamietałam  Rossanko, że pisałaś, że myśli takie towarzyszą Ci od dzieciństwa.

Zapytałam, bo dla mnie to nie jest stan naturalny. Gdy u mnie tego typu myśli pojawiają się - ma to jakieś podłoże. I u mnie stanowią zazwyczaj symptom lub zwiastun czegoś, czym trzeba się zająć. Stąd pociągnęłam temat.

Zobacz podobne tematy :

3,317

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
trx napisał/a:
rossanka napisał/a:

Poza tym na nikogo nie przenoszę tych myśli, czasem tu coś napisze.
Nie mieliście takich myśli w dzieciństwie, że dlaczego mama mnie urodziła, bylo by lepiej abym nie istniała? To jest chyba jakaś faza rozwojowa, dzieci tak miewają.

Nie. W dzieciństwie nigdy.

Pamietałam  Rossanko, że pisałaś, że myśli takie towarzyszą Ci od dzieciństwa.

Zapytałam, bo dla mnie to nie jest stan naturalny. Gdy u mnie tego typu myśli pojawiają się - ma to jakieś podłoże. I u mnie stanowią zazwyczaj symptom lub zwiastun czegoś, czym trzeba się zająć. Stąd pociągnęłam temat.

Możliwe, że znam podłoże, i wiem, jak zaradzić, ale do tego trzeba drugiej osoby - nie, sama sobie tego nie dam - bo zaraz będą głosy, że sama mam dać radę  w tej rzeczy - nie, nie dam sama rady.

3,318

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
feniks35 napisał/a:

Rossanko a ja sie upieram ze to jest niepokojace i tak, powiedzialabym lekarzowi/terapeucie ze mam takie mysli. Jak w mojej glowie pojawilo sie tak natarczywe poczucie bezsensu to skorzystalam z pomocy specjalisty. Okresowo owszem kazdy miewa doly ze cos nie ma sensu, np praca, zwiazek itp ale wciaz nawracajace uczucie ze juz tylko smierc nas czeka wiec po co cokolwiek robic? Tak mialam tylko przy powaznym schorzeniu gdzie bol fizyczny przekladal sie na wielki dyskomfort psychiczny. Dlatego uwazam ze dobrze by bylo z tym cos zrobic. Tymbardziej, ze taka postawa  raczej nie pomaga znalezc bratniej duszy bo raczej lgniemy do ludzi pozytywnych ktorzy nas ciagna w gore a nie w dol. Rossanko a moze w tym tkwi czastka problemu dlaczego nie mozesz znalezc partnera? Ja miala kiedys taka kolezanke, na tamten czas chyba przyjaciolke ale nasze drogi sie rozeszly wlasnie przez to ze mialam przy niej ochote sie pociachac. Wiecznie byla malkontentka, zle bo za cieplo, zle bo za zimno, ciagle doly i smuty bez powodu. Probowalam ja zrozumiec, rozmawiac, okazywac wsparcie ale nic to nie dawalo. Co wiecej miala pretensje do mnie ze ja jej nigdy nie posmutam a pewnie mam na co ponarzekac i ze to tez ja smuci. Po spotkaniach z nia czulam sie doslownie wyssana z energii i bezradna. No i poddalam ta znajomosc bo czulam ze nie moge jej pomoc a za chwile sama zaczne leciec w dol..

Kurde, ale ja nie narzekam koleżankom czy znajomym, skąd ten pomysł? Większość z resztą ma mnie za super zorganizowaną i opanowaną babkę. Po co miałabym smęcić koleżnankom? A od ludzi, co to mnie ciągnęli wdół już się dawno odcięłam.

3,319 Ostatnio edytowany przez niepodobna (2020-03-07 00:15:31)

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

Myśli o śmierci są naturalne. Tylko dzisiejszy świat jest tak zrobiony, że bardziej umożliwia ucieczkę od tego. Uciec próbuje większość i dlatego ktoś, kto nie ucieka, budzi w innych niepokój większy niż w nim samym jego myśli.
Strach też jest naturalny. Wiara, że śmierć nie jest końcem nie powoduje automatycznie, że się nie boimy. Może być nawet odwrotnie.
Rossanko, ja też refleksje o śmierci mam od dzieciństwa. Czyli albo to nie takie dziwne, albo obie jesteśmy nienormalne smile Co nie znaczy, że chcę umrzeć. Okres w życiu, gdy naprawdę miałam ochotę zniknąć był dość krótki.

W ogóle nie akceptowanie ciemnej strony życia i siebie samego niczego nie rozwiązuje, a tylko nakręca te rzeczy. Czasem trzeba spaść, żeby w jakiś sposób się "odrodzić" i to się może powtarzać dużo razy..

Edit.
Co do "smęcenia" to wiadomo, że nie można innych zadręczyć, kwestia umiaru, ale nie wyobrażam sobie ani przyjaciół, ani partnera, którzy nie akceptowaliby moich zjazdów.

Rossanko, korzystając z okazji, że wróciłaś, napiszę jeszcze, że myślałam od dłuższego czasu, że chętnie bym Cię poznała.
Rozumiem, że stawiasz bardziej na realny kontakt, jak każdy chyba i to jest rozsądne, ale za to jako koleżanka nie stawiam  barier potrzebom smęcenia ; )

3,320 Ostatnio edytowany przez Winter.Kween (2020-03-07 03:53:09)

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
niepodobna napisał/a:

Myśli o śmierci są naturalne. Tylko dzisiejszy świat jest tak zrobiony, że bardziej umożliwia ucieczkę od tego. Uciec próbuje większość i dlatego ktoś, kto nie ucieka, budzi w innych niepokój większy niż w nim samym jego myśli.
Strach też jest naturalny. Wiara, że śmierć nie jest końcem nie powoduje automatycznie, że się nie boimy. Może być nawet odwrotnie.
Rossanko, ja też refleksje o śmierci mam od dzieciństwa. Czyli albo to nie takie dziwne, albo obie jesteśmy nienormalne smile Co nie znaczy, że chcę umrzeć. Okres w życiu, gdy naprawdę miałam ochotę zniknąć był dość krótki.

W ogóle nie akceptowanie ciemnej strony życia i siebie samego niczego nie rozwiązuje, a tylko nakręca te rzeczy. Czasem trzeba spaść, żeby w jakiś sposób się "odrodzić" i to się może powtarzać dużo razy..

Edit.
Co do "smęcenia" to wiadomo, że nie można innych zadręczyć, kwestia umiaru, ale nie wyobrażam sobie ani przyjaciół, ani partnera, którzy nie akceptowaliby moich zjazdów.

Rossanko, korzystając z okazji, że wróciłaś, napiszę jeszcze, że myślałam od dłuższego czasu, że chętnie bym Cię poznała.
Rozumiem, że stawiasz bardziej na realny kontakt, jak każdy chyba i to jest rozsądne, ale za to jako koleżanka nie stawiam  barier potrzebom smęcenia ; )

Swietnie napisane!

Ta swiadomosc, ze zycie jest bez sensu i smierc i tak nas zabierze i popadniemy w zapomnienie. To mi czasem poprawia nastroj.
Bo skoro tak, to ja bede robic co chce w tym momencie i tylko to na co mam ochote.

3,321

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

Zgadzam się że wszystkim powyższym, znaczy z tym co, Niepodobna, napisałaś. W sensie tego, że w naszym społeczeństwie śmierć jest nienaturalnie wypierana że świadomości. Nawet sam obrządek pochowania kogoś, kto odszedł sprowadza się do kilkunastu/kilkudziesięciu minut uczestnictwa w uroczystości i już pędzimy dalej. Podczas gdy jeszcze jakiś czas temu nawet w naszym kręgu kulturowym, na wsiach, obrządki związane z pożegnaniem zmarłego były bardziej rozbudowane, co za tym idzie dawało się śmierci więcej obecnosci w życiu ludzkim.


Nie uważam też o to, że jakakolwiek refleksja nad ograniczonością naszego życia powinna stanowić przyczynę pukania do drzwi lekarza.

Raczej pociągnęłam Rossankę za język, bo mnie się - subiektywnie - wydało, że dość sporo u Rossanki odniesień do tematyki śmierci i to w rodzaju "nie ma znaczenia że coś tam, bo wszyscy umrzemy".
Niemniej, Rossanko, nie ośmielam się niczego Ci sugerować, bo sama wiesz najlepiej jak się z tym czujesz i czy jest coś co powinno Cię niepokoić czy nie. Odniosłam się do własnych doświadczeń, gdzie u mnie - zawsze - uporczywe myśli o śmierci są wynikiem czegoś szerszego, co już pisałam.
Natomiast nie oznacza to, że w momencie gdy "wszystko gra" nie pomyślę o śmierci. Oczywiście że tak. Jednak myśli te mają inny charakter, mniejszą uporczywość, mniejszy wpływ na ogólne samopoczucie i całokształt moich działań i zachowań. Tyle prywaty w ramach wyjaśnienia czemu się do Ciebie, Rossanko, przykleiłam że swoimi pytaniami wink smile

3,322 Ostatnio edytowany przez Piegowata'76 (2020-03-07 08:45:03)

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

Przeczytałam kiedyś takie słowa: "Znaleźć coś, co nie pozwoli umrzeć nam tak bezsensownie" - i tak podchodzę do życia. To my mamy szukać sensu i nadawać go. Dostaliśmy różne możliwości, braki i pełnie, to od nas zależy, co z tym zrobimy. Chciałabym jak najlepiej wykorzystać swój "pakiet", nacieszyć się pięknem życia, nie przegapić go i przejść przez nie jako przyzwoity, dobry człowiek.
Czy mi się udaje? Cóż... różnie. Ale zależy mi na tym.

Jako dziecko myślałam o śmierci chyba częściej niż dziś. Bardzo się bałam. Dziś też się boję, ale jest we mnie więcej akceptacji. Przyjmuję do wiadomości, że tak po prostu jest, a skoro jest - ma  to jakiś sens, który niekoniecznie muszę pojmować. Wystarczy mi wiara.

3,323 Ostatnio edytowany przez Piegowata'76 (2020-03-07 08:56:09)

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
niepodobna napisał/a:

Co do "smęcenia" to wiadomo, że nie można innych zadręczyć, kwestia umiaru, ale nie wyobrażam sobie ani przyjaciół, ani partnera, którzy nie akceptowaliby moich zjazdów.

Zgadzam się z tym. Aczkolwiek i mnie z upływem lat i poszerzaniem zasobu doświadczeń ubywa cierpliwości do ludzi pławiących się w swoich nieszczęściach, a mam takowych w swoim otoczeniu.
Niepięknie to z mojej strony, ale niedawno zwyczajnie opieprzyłam koleżankę, która nieustannie lamentowała mi, jaka to jest nieszczęśliwa, pokrzywdzona, chora i jak się boi koronawirusa. Szlag mnie trafił, gdy kolejny raz zwróciła się do mnie dopiero w potrzebie, a zwyczajnie, po koleżeńsku - miała mnie w nosie. Poczułam, że ta znajomość nic nie wnosi do mojego życia.
I tu widzę zmianę w swojej osobowości, bo dawniej imponowało mi, że jestem potrzebna i mogę się nią opiekować (tak, przyznaję się do tego). Dziś widzę, że ona wcale nie szuka pomocy tylko areny dla swoich dramatów.

3,324

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
Piegowata'76 napisał/a:
niepodobna napisał/a:

Co do "smęcenia" to wiadomo, że nie można innych zadręczyć, kwestia umiaru, ale nie wyobrażam sobie ani przyjaciół, ani partnera, którzy nie akceptowaliby moich zjazdów.

Zgadzam się z tym. Aczkolwiek i mnie z upływem lat i poszerzaniem zasobu doświadczeń ubywa cierpliwości do ludzi pławiących się w swoich nieszczęściach, a mam takowych w swoim otoczeniu.
Niepięknie to z mojej strony, ale niedawno zwyczajnie opieprzyłam koleżankę, która nieustannie lamentowała mi, jaka to jest nieszczęśliwa, pokrzywdzona, chora i jak się boi koronawirusa. Szlag mnie trafił, gdy kolejny raz zwróciła się do mnie dopiero w potrzebie, a zwyczajnie, po koleżeńsku - miała mnie w nosie. Poczułam, że ta znajomość nic nie wnosi do mojego życia.
I tu widzę zmianę w swojej osobowości, bo dawniej imponowało mi, że jestem potrzebna i mogę się nią opiekować (tak, przyznaję się do tego). Dziś widzę, że ona wcale nie szuka pomocy tylko areny dla swoich dramatów.

I o tym mowie Piegowata. Ja nie jestem cyborgiem ktory nie uznaje ludzkich slabosci ani sam ich nie doswiadcza. Czym innym jest jednak dol ktory sie czasem zdarza a czym innym widzenie wszystkiego i zawsze w czarnych barwach albo teksty na zasadzie nie boisz sie ze Cie maz zostawi bo nie macie dzieci? Tyle malzenstw sie rozpada, a jeszcze jak nie ma dzieci to tymbardziej. I ta pogoda... Czemu latem musi byc goraco a zima zimno. Itp itd. To nie sa doly przyjaciolki tylko sciagajace w dol toksyczne zachowania, ewentualnie jak pisze Piegowata szukanie widza dla areny swych "dramatow". Od tego sie odsuwam i temu mowie nie, szczegolnie jesli dotyczy to osob ktore naprawde w zyciu po tylku nie dostaly a zachowuja sie jakby zyli za kare w piekle. Jesli mnie to czyni zlym czlowiekiem to trudno.
Co do myslenia o smierci to tez tego nie wypieram, wrecz przeciwnie jestem bardzo swiadoma kruchosci zycia. Zawszd gdy wyjezdzam w podroz albo ktos z moich bliskich to obok ekscytacji podroza odczuwam niepokoj i smutek czy na pewno wszystko bedzie ok i czy sie znowu zobaczymy bo nigdy nie wiadomo.
No i nikomu nie kaze "pukac" do lekarza bo mysli o smierci zamiast ja wypierac i udawac ze jest niesmiertelny. Nie jestem dzieckiem ani nie zyje w matrixie. Dla mnie niepokojace jest jednak to ze ta swiadomosc smierci (dobra i normalna) ma dzialac demotywujaco do zycia tu i teraz. W ten sposob fundujemy sobie stan bycia "martwym" jeszcze za zycia. Nie wiemy ile pożyjemy, moze jutro na cos zabije a moze za 60 lat. Czy fakt ze nie wiem kiedy to nastapi ma oznaczac ze juz teraz bede psychicznie i emocjonalnie wegetowac na zapas? Wrecz odwrotnie. To jest czas ktory mi dano i chce go wykorzystac najlepiej jak umiem nie wykluczajac zadnych mozliwosci ktoee zycie mi moze przyniesc.

3,325

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
feniks35 napisał/a:

I o tym mowie Piegowata. Ja nie jestem cyborgiem ktory nie uznaje ludzkich slabosci ani sam ich nie doswiadcza. Czym innym jest jednak dol ktory sie czasem zdarza a czym innym widzenie wszystkiego i zawsze w czarnych barwach albo teksty na zasadzie nie boisz sie ze Cie maz zostawi bo nie macie dzieci? Tyle malzenstw sie rozpada, a jeszcze jak nie ma dzieci to tymbardziej. I ta pogoda... Czemu latem musi byc goraco a zima zimno. Itp itd. To nie sa doly przyjaciolki tylko sciagajace w dol toksyczne zachowania, ewentualnie jak pisze Piegowata szukanie widza dla areny swych "dramatow". Od tego sie odsuwam i temu mowie nie, szczegolnie jesli dotyczy to osob ktore naprawde w zyciu po tylku nie dostaly a zachowuja sie jakby zyli za kare w piekle. Jesli mnie to czyni zlym czlowiekiem to trudno.
Co do myslenia o smierci to tez tego nie wypieram, wrecz przeciwnie jestem bardzo swiadoma kruchosci zycia. Zawszd gdy wyjezdzam w podroz albo ktos z moich bliskich to obok ekscytacji podroza odczuwam niepokoj i smutek czy na pewno wszystko bedzie ok i czy sie znowu zobaczymy bo nigdy nie wiadomo.
No i nikomu nie kaze "pukac" do lekarza bo mysli o smierci zamiast ja wypierac i udawac ze jest niesmiertelny. Nie jestem dzieckiem ani nie zyje w matrixie. Dla mnie niepokojace jest jednak to ze ta swiadomosc smierci (dobra i normalna) ma dzialac demotywujaco do zycia tu i teraz. W ten sposob fundujemy sobie stan bycia "martwym" jeszcze za zycia. Nie wiemy ile pożyjemy, moze jutro na cos zabije a moze za 60 lat. Czy fakt ze nie wiem kiedy to nastapi ma oznaczac ze juz teraz bede psychicznie i emocjonalnie wegetowac na zapas? Wrecz odwrotnie. To jest czas ktory mi dano i chce go wykorzystac najlepiej jak umiem nie wykluczajac zadnych mozliwosci ktoee zycie mi moze przyniesc.


Jeśli partner ma odejść, bo nie może ze mną mieć dzieci, to mam poważne wątpliwości, co do łączącego go ze mną uczucia. Niech idzie - trudno, choć żal.
Myślę, że ze związkiem trochę jak z życiem: zawsze i w każdej chwili może się skończyć, ale czy to powód, by z  niego rezygnować?
Oczywiście dążę do stałego związku, nie interesuje mnie coś, o czym z góry wiadomo, że to tylko na chwilę, ale nigdy nic nie wiadomo i jak już pisałam w innym wątku - mam margines na różne scenariusze.

3,326

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

Nie mam w najbliższym otoczeniu chyba nikogo, kto by wciąż narzekał na wszystko: na swoje życie, wygląd, pracę czy sytuację na świecie itp. Mówiąc szczerze, gdybym miał to nie wiem, czy długo bym z kimś takim wytrzymał. Wcale nie chodzi o to, że taki ktoś zaraziłby mnie tym swoim pesymizmem, tylko kiedy nie można od kogoś usłyszeć nic innego, jak tylko wieczne smęcenie i zamartwianie się nad sobą, przestaje ona być ciekawym kompanem.
Życie jest po to, żeby z niego korzystać, cieszyć się tym co mamy, starając się dążyć do celu. Jeśli coś nam w życiu nie pasuje, dlaczego nie możemy tego zmienić, kosztem innych aspektów życia, które z kolei są uznawane za kluczowe przez społeczeństwo. Nie wiem, może mam trochę bardziej skrzywione podejście do śmierci, jako przyrodnik, ale ciągłe zadręczanie się czy twierdzenie, że nic nie ma sensu bo i tak umrzemy zasługuje na podjęcie poważnej terapii. Jak pojawiają się takie rozkminy czy narzekania, to myślę sobie, że my  - pokolenie wychowane i żyjące w czasie pokoju, nie mamy pojęcia, czym jest tak naprawdę ów przywilej..

3,327

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
Piegowata'76 napisał/a:
feniks35 napisał/a:

I o tym mowie Piegowata. Ja nie jestem cyborgiem ktory nie uznaje ludzkich slabosci ani sam ich nie doswiadcza. Czym innym jest jednak dol ktory sie czasem zdarza a czym innym widzenie wszystkiego i zawsze w czarnych barwach albo teksty na zasadzie nie boisz sie ze Cie maz zostawi bo nie macie dzieci? Tyle malzenstw sie rozpada, a jeszcze jak nie ma dzieci to tymbardziej. I ta pogoda... Czemu latem musi byc goraco a zima zimno. Itp itd. To nie sa doly przyjaciolki tylko sciagajace w dol toksyczne zachowania, ewentualnie jak pisze Piegowata szukanie widza dla areny swych "dramatow". Od tego sie odsuwam i temu mowie nie, szczegolnie jesli dotyczy to osob ktore naprawde w zyciu po tylku nie dostaly a zachowuja sie jakby zyli za kare w piekle. Jesli mnie to czyni zlym czlowiekiem to trudno.
Co do myslenia o smierci to tez tego nie wypieram, wrecz przeciwnie jestem bardzo swiadoma kruchosci zycia. Zawszd gdy wyjezdzam w podroz albo ktos z moich bliskich to obok ekscytacji podroza odczuwam niepokoj i smutek czy na pewno wszystko bedzie ok i czy sie znowu zobaczymy bo nigdy nie wiadomo.
No i nikomu nie kaze "pukac" do lekarza bo mysli o smierci zamiast ja wypierac i udawac ze jest niesmiertelny. Nie jestem dzieckiem ani nie zyje w matrixie. Dla mnie niepokojace jest jednak to ze ta swiadomosc smierci (dobra i normalna) ma dzialac demotywujaco do zycia tu i teraz. W ten sposob fundujemy sobie stan bycia "martwym" jeszcze za zycia. Nie wiemy ile pożyjemy, moze jutro na cos zabije a moze za 60 lat. Czy fakt ze nie wiem kiedy to nastapi ma oznaczac ze juz teraz bede psychicznie i emocjonalnie wegetowac na zapas? Wrecz odwrotnie. To jest czas ktory mi dano i chce go wykorzystac najlepiej jak umiem nie wykluczajac zadnych mozliwosci ktoee zycie mi moze przyniesc.


Jeśli partner ma odejść, bo nie może ze mną mieć dzieci, to mam poważne wątpliwości, co do łączącego go ze mną uczucia. Niech idzie - trudno, choć żal.
Myślę, że ze związkiem trochę jak z życiem: zawsze i w każdej chwili może się skończyć, ale czy to powód, by z  niego rezygnować?
Oczywiście dążę do stałego związku, nie interesuje mnie coś, o czym z góry wiadomo, że to tylko na chwilę, ale nigdy nic nie wiadomo i jak już pisałam w innym wątku - mam margines na różne scenariusze.

No ja to wiem Piegowata i akceptuje ze rozne rzeczy moga sie zdarzyc. Nie akceptuje tylko nakrecania sie wzajemnego i proby dolowania kogos zeby nie wiem, przelac na druga osobe czesc wlasnych lęków? Dlatego odsunelam sie od tej przyjaciolki mimo 9 lat znajomosci, nie zerwalam kontaktu ale ograniczylam. Jesli widze ze komus nie da sie pomoc albo ktos wrecz nie chce zeby mu pomoc a to slawetne "wygadanie sie" tez mu wcale nie sluzy tylko utrzymuje w" błotku"nieszczescia to poddaje sie, szczegolnie jesli ktos mowi mi ze nie tylko jego zycie nie ma sensu ale zycie ogolnie kazdego z nas go nie ma.

3,328

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
bagienni_k napisał/a:

Nie mam w najbliższym otoczeniu chyba nikogo, kto by wciąż narzekał na wszystko: na swoje życie, wygląd, pracę czy sytuację na świecie itp. Mówiąc szczerze, gdybym miał to nie wiem, czy długo bym z kimś takim wytrzymał. Wcale nie chodzi o to, że taki ktoś zaraziłby mnie tym swoim pesymizmem, tylko kiedy nie można od kogoś usłyszeć nic innego, jak tylko wieczne smęcenie i zamartwianie się nad sobą, przestaje ona być ciekawym kompanem.
Życie jest po to, żeby z niego korzystać, cieszyć się tym co mamy, starając się dążyć do celu. Jeśli coś nam w życiu nie pasuje, dlaczego nie możemy tego zmienić, kosztem innych aspektów życia, które z kolei są uznawane za kluczowe przez społeczeństwo. Nie wiem, może mam trochę bardziej skrzywione podejście do śmierci, jako przyrodnik, ale ciągłe zadręczanie się czy twierdzenie, że nic nie ma sensu bo i tak umrzemy zasługuje na podjęcie poważnej terapii. Jak pojawiają się takie rozkminy czy narzekania, to myślę sobie, że my  - pokolenie wychowane i żyjące w czasie pokoju, nie mamy pojęcia, czym jest tak naprawdę ów przywilej..

Tez tak sadze. I nie odbieram nikomu prawa do jego uczuc ale zwyczajnie uwazam ze moze warto czasem je zweryfikowac z czyjac pomoca, dla wlasnego dobra.

3,329

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

Od razu powiem, że jak ktoś jest świadomy otaczającego go świata ten nigdy nie będzie optymistą.

Życie jest po to, żeby z niego korzystać, cieszyć się tym co mamy, starając się dążyć do celu.

Rozwiń myśl smile

3,330 Ostatnio edytowany przez trx (2020-03-07 12:12:46)

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
bagienni_k napisał/a:

Nie wiem, może mam trochę bardziej skrzywione podejście do śmierci, jako przyrodnik, ale ciągłe zadręczanie się czy twierdzenie, że nic nie ma sensu bo i tak umrzemy zasługuje na podjęcie poważnej terapii. Jak pojawiają się takie rozkminy czy narzekania, to myślę sobie, że my  - pokolenie wychowane i żyjące w czasie pokoju, nie mamy pojęcia, czym jest tak naprawdę ów przywilej..

To jest prawda na pewno, że żyjemy (przynajmniej narazie) w wyjątkowo komfortowych pod tym względem czasach.
To co ważne na pewno należy doceniać. Jest natomiast pewien rodzaj presji na to, że przecież żyjemy w takich super czasach, że mamy się tak super super czuć i tacy być szczęśliwi, że odmawia się w ogóle prawa ludziom do rzeczy takich jak zaduma, przeżywanie żalu z jakiegoś powodu itd. I potem powstaje paradoks, bo w tych czasach w których mamy się jak  pączki w maśle odsetek zaburzeń psychicznych i przeżywania stanów obniżenia nastroju jest bezpredensowy. Dlatego, że - dajmy na to - ktoś kto stracił bliską osobę nie daje sobie czasu na przeżycie żałoby, na trudne uczucia, na przeżywanie straty, bo pędzi przed siebie w tym super życiu i ma tyleee spraw do załatwienia, a potem ni stąd ni zowąd pojawiają się np. objawy niepokoju i lęków. (Odwołuje się tu akurat do konkretnego, przypadku. Mężczyzna po przeżyciu żałoby wrócil do formy i ustąpiły paniczne lęki ). A takich mechanizmów jest zapewne wiele.

Przeżywanie utraty bliskiej osoby to ta najbardziej skrajna forma straty. A tak naprawdę całe życie jest w jakimś stopniu procesem godzenia się że stratą, na różnych poziomach. Nie znaczy to, że  mamy zatem powód być w permanentym dole, bo to wskazuje na zaburzenie. Wydaje mi się tylko, że miejsce na słabości, smutek, żal z jakiegoś powodu jest dziś przydzielane bardzo niechętnie. Dlatego zawsze budzi we mnie zastanowienie wypowiadanie czegoś w rodzaju "każdy czasem ma dola, ale...". Nikogo w tym momencie nie krytykuję i odnoszę to pytanie także do siebie - zastanawiam się jaka jest ta granica doła. Raz w miesiącu, raz na dwa? A może to nie jest kwestia "doła", tylko niektóre rzeczy naprawdę są trudne i zasługują na współczucie? A jeżeli ktoś z jakiegoś powodu jest naprawdę nieszczęśliwy i akurat nie ma wpływu na źródło nieszczęścia a nie ma w sobie takich zasobów by to skompensować sobie w inny sposób?
Ludzie mają też bardzo bardzo różne konstrukcje wewnętrzne i np. coś co ja będę przeżywać tydzień ktoś będzie przeżywał dwa miesiące lub vice versa.
Nie chcę przez to powiedzieć, że należy koniecznie słuchać tych, co się na coś użalają, bo tak wypada. Kontakty towarzyskie są nieobowiązkowe i można je zerwać z dowolnych przyczyn (i nawet bez oskarżania drugiej strony). Wydaje mi się tylko, że jest coś w rodzaju przynajmniej lekkiej presji społecznej na "dobre samopoczucie", nieprzeżywanie załamań i słabości, wartościowanie, że ktoś się czuje nieadekwatnie do okoliczności - bo my byśmy się czuli inaczej.
W konsekwencji - wiele osób odmawia sobie prawa do przeżywania swych trudnych emocji otwarcie, bo boi się odrącenia.

Co nie zmienia faktu, że są ludzie którzy są toksyczni i nieznośni w swoim lamencie, przynajmniej dla niektórych - mam tu na myśli, że co denerwuje i odpycha mnie w jakimś czlowieku, nie musi tak działać na inną osobę.

3,331

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

Trx, rewelacyjnie napisane. Dokładnie tak, jest presja na wszechpozytywność i brak przyzwolenia na cokolwiek innego. Ciemna strona życia jest jak samo prawdziwa jak ta jaśniejsza, w imię czego mamy obowiązek udawać, że nie istnieje i do czego to prowadzi?

3,332 Ostatnio edytowany przez bagienni_k (2020-03-07 14:08:33)

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

trxAleż oczywiście, mamy zawsze prawo rozpaczać czy przepracowywać swoje negatywne emocje. Właśnie nagłe sytuacje, jak choćby śmierć czy tragedie swoich bliskich, jak najbardziej będą powodem do żałoby czy smutku. Jednak nie o to mi chodzi.
Raczej chciałem się skupić tutaj na takim zwykłym podejściu do życia. Zgodnie z tym, o czym wspomniałem wcześniej: życie jest cudne samo w sobie( wiem, przepraszam, smile znowu podejście zawodowe) i warto go doceniać, chociażby szanując właśnie zdrowie, dbając o nie i narzekając ciągle na lekarzy czy służbę zdrowia- od samego narzekania NIC się nie zmieni. Ludzie również czasami nie potrafią zwyczajnie docenić czy pozytywnie odebrać tego, co mają. Może to po postu jest związane z faktem, że zawsze można więcej mieć czy wyżej zajść. Widzimy naokoło siebie tą pogoń za sukcesem, karierą, wiecznym ulepszaniem się. Dlatego ta często się ludzie się nie dobierają, gdyż mają zupełnie inne spojrzenia na sprawę. Grunt, żeby każdy postępował zgodnie ze swoim sumieniem i aspiracjami. Jeśli ktoś mi mówi, że niczego nie warto w życiu robić i do niczego nie dążyć, bo i tak umrzemy, to się zastanawiam skąd tylu ludzi wokół mnie, którzy się cieszą swoim szczęściem( czego by nie dotyczyło), rozwijają się, dążą do wyznaczonego celu. Zamiast smęcić, pokonują wszelkie trudności, jakie stają im na drodze. Powiem, jak ja do tego podchodzę: człowiek ma nieco ponad 30 lat i już miałby się załamywać, bo nie doświadczył czegoś pięknego w życiu? Ok, dla każdego te rozmaite "piękne rzeczy" mogą oznaczać coś innego. tylko nie będę czekał aż same mi wpadną w ręce! smile Sam muszę o coś zawalczyć i wiem, że tym większą radość mi to sprawi, jeśli nie przyjdzie łatwo.
Jeśli jednak miałbym już teraz zrobić rachunek tego, co mnie w życiu spotkało, to uczciwie się przyznam, że nie żałuje smile Pokonałem ciężką chorobę, zdobyłem wykształcenie, pracowałem przez dobrych parę lat w swoim zawodzie, do którego mam zamiar wrócić, poznałem naprawę zaje***tych ludzi, z którymi samo przebywanie to wielka przyjemność i cóż dalej nie mam zamiaru spocząć na laurach tylko iść dalej. A jakbym miał wiecznie myśleć, że nic nie ma sensu, patrząc na świat tylko smętnie potrząsać głową - to bym szybko wylądował na oddziale zamkniętym smile

3,333

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
niepodobna napisał/a:

Rossanko, korzystając z okazji, że wróciłaś, napiszę jeszcze, że myślałam od dłuższego czasu, że chętnie bym Cię poznała.
Rozumiem, że stawiasz bardziej na realny kontakt, jak każdy chyba i to jest rozsądne, ale za to jako koleżanka nie stawiam  barier potrzebom smęcenia ; )

Ano widzisz, jeszcze tu zaglądam, tzn w mój stary wątek. Mam nadzieję, że moja historia nie odstraszy nowych, potencjalnych czytaczy, z podobnym problemem tzn singielki około 35 roku życia, które może że szukają pocieszenia w necie, aż trafią na wątek Rossanki lat 36, po czym dobrnąwszy do końca zobaczą, że Rossanka w wieku prawie 43 lat jest dokładniuśko w tej samej sytuacji (minus potencjalne szanse na zajście w ciąże, ale pominę już ten szczegół). Pomyślą "co z tą kobietą jest nie tak, że 7 lat minęło a ona nadal jest sama - to na pewno z nią jest coś nie tak. Mozliwe, że będą miały rację.
Niepodobna - relacje można przenieść poza net, jeśli to samo miasto, to są spotkania, a jeśli inne, to pozostaje skype, czy telefon, jeśli człowiek się dogada, więc czemu nie smile
(ludzie na forum i poza nim to często całkiem inne osoby, czasem na plus a czasem na minus). Ja na kontakt jestem otwarta, ale wolę właśnie takie bardziej "realowe" relacje.

Co do smęcenia, nie wydaje mi się, ze narzekam. Tzn na tym wątku może tak wyglądać, to tak, jakbym założyła wątek p malowaniu paznokci i bez przerwy rozmawiała o technikach nakładania hybrydy czy żelu, kolorach lampach i pielęgnacji paznokci, a ktoś by pomyślał, ze ja nic w życiu nie robię tylko zajmuje się manicurem.  Tak nie jest. Forum to tylko wycinek. albo wycinek wycinka całej historii.

Sens życia? A skąd mam wiedzieć, jaki jest? Czasem jestem zadowolona a czasami nie. O śmierci myślę od dzieciństwa, i dla mnie nie jest to coś niespotykanego.

Ludziom naokoło nie marudzę, zresztą "Pani poukładana, zorganizowana i pozytywnie nastawiona " dla ogółu otoczenia nie ma powodów do narzekania i ma super życie, bez gderającego męża i niesfornych nastolatków w domu, bez kredytu, wykształcona, mieszkająca wcale nie w małym mieście - czego chcieć więcej - no ja się z tego akurat ciesze. Z resztą po terapii dopiero nauczyłam się mówić rodzinie czy koleżankom, że mam problem taki i taki, bo przed tym czasem to w zyciu nic nikomu nie mówiłam, jak mnie coś gryzło, nawet mamie, czy koleżance. Dusiłam wszystko w sobie, próbując sobie sama poradzić. Czasami się udawało, a czasami nie. Także to był dla mnie krok milowy powiedzieć komuś, czy napisać, że mam problem bo brak mi partnera, czy rodziny czy coś tam jeszcze. 15 lat temu to pisałabym tu, że świetnie mi idzie jako singielce i kocham ten stan. A w środku aż by mnie skręcało.
Głupia nie jestem (chyba) i mam świadomość, jak się ta historia może skończyć. Ale o przyszłości staram się nie myśleć, nie mam jakichś dalekosiężnych planów.
Teraz mam doła, bo koleżanka jeszcze z czasów nastoletnich zdążyła już dziecko swoje ożenić a nawet zostać babcią. To sobie pomyślałąm - wow, ona jest już babcią, ja nawet matką nie zostałam (spójrzmy prawdzie w oczy i raczej już nie zostanę), więc poczułam się dziwnie.  Ale z drugiej strony - pocieszam się- nic się nie dzieje bez przyczyny i może to i dobrze, kto tam wie.

3,334

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
trx napisał/a:

A tak naprawdę całe życie jest w jakimś stopniu procesem godzenia się że stratą, na różnych poziomach. Nie znaczy to, że  mamy zatem powód być w permanentym dole, bo to wskazuje na zaburzenie. Wydaje mi się tylko, że miejsce na słabości, smutek, żal z jakiegoś powodu jest dziś przydzielane bardzo niechętnie. Dlatego zawsze budzi we mnie zastanowienie wypowiadanie czegoś w rodzaju "każdy czasem ma dola, ale...". Nikogo w tym momencie nie krytykuję i odnoszę to pytanie także do siebie - zastanawiam się jaka jest ta granica doła. Raz w miesiącu, raz na dwa? A może to nie jest kwestia "doła", tylko niektóre rzeczy naprawdę są trudne i zasługują na współczucie? A jeżeli ktoś z jakiegoś powodu jest naprawdę nieszczęśliwy i akurat nie ma wpływu na źródło nieszczęścia a nie ma w sobie takich zasobów by to skompensować sobie w inny sposób?

Jak przeżywałam gorszy czas w swoim życiu i przez dłuższy czas pozwalałam sobie na przeżywanie różnych stanów, aż sama zaczęłam czuć się z tym nie w porządku i powiedziałam do mojej przyjaciółki, że jak długo można się tak użalać nad sobą, to ona wtedy odpowiedziała, że tak długo jak potrzebuję. Pamiętam to poczucie ulgi i wdzięczności dla niej, że mi na to pozwala. I tak naprawdę sama świadomość, że mam na to przestrzeń pomogła mi szybciej uporać się z tymi stanami niż miałabym je wypierać lub unieważniać.

Myślę, że masz dużo racji trx pisząc, że straty nie obejmują tylko odejścia i rozłąki z tymi, których kochamy, lecz także stratą jest utrata marzeń i niemożliwych do spełnienia oczekiwań, utrata złudzeń dotyczących siebie, własnej iluzji np. bezpieczeństwa lub kontroli, ale też utrata własnego, dawniejszego ja, bo przecież się zmieniamy po stratach. Uświadomienie sobie tego i zaakceptowanie nie jest jednak takie proste i zajmuje dużo więcej czasu, niż można by sądzić. Bo to nie tylko proces czysto intelektualny, który można sobie odnieść do innych zdarzeń i sytuacji, ale jest to także proces nabrzmiały silnymi emocjami. I po prostu trudno przejść po ważnej stracie do kolejnego rozdziału swojego życia, gdy nie potrafimy się w nim ani odnaleźć, ani tym bardziej zakotwiczyć. Bo co z tego, że w realnej rzeczywistości niewiele się zmieniło, jak wewnątrz jest burza emocji. Albo cóż z tego, że coś przeminęło, skoro emocje i uczucia tkwią nadal w przeszłości. Trudno także szybko odciąć się od dotychczasowych prawd oraz przypisanych im repertuarów zachowań. Trzeba to wszystko pożegnać, pozwolić odejść.

3,335 Ostatnio edytowany przez szeptem (2020-03-09 13:26:29)

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
rossanka napisał/a:

Nie, dlaczego? Ja często o tym myślę, nieraz codziennie nawet. Ale nie mam depresji jakby co (tzn chyba, bo może czegoś nie widzę), zawsze tak miałam. Jako dziecko też myślałam o śmierci.

Rossanko, jesteś spod znaku Skorpiona? wink

3,336

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

Cześć mam 31 lat byłam samotna mama i też myślałam że już będę sama na stałe. Część chłopaków nie toleruje dziecka, do tego przeprowadziłam się za pracą do miasta gdzie nikogo nie znałam i utkwilam w układzie praca dom praca dom. Jakieś oferty matrymonialne przeważnie miałam już od facetów po różnych przejściach, jakoś nigdzie nic nie wyszło. Bardzo mi się spodobał jeden chłopak myślałam że to ten ale z jakiś nieznanych mi powodów zakończył znajomość mimo że wszystko się dobrze układało, był to dla mnie duży szok i rozczarowanie... Po pewnym czasie zaczęłam szukać przez internet, trzeba uzbroic się w cierpliwość, 90 procent osób na portalach randkowych szuka skoku w bok, kłamie lub ma jakieś nierealne wymagania co do drugiej osoby, ale jest 10 procent fajnych chłopaków którzy no utkliwi w układzie praca - dom lub są nieśmiali... Nie warto skreślać tej formy poznania kogoś.... Mam kilka koleżanek przed 40 rż które dopiero teraz zakładają rodziny. Będzie dobrze. Powodzenia smile

3,337

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
bagienni_k napisał/a:
trx napisał/a:

(...) Ja jestem zdania, że nikt nie jest bardziej wartościowy ponieważ nie jest w związku, podobnie jak nikt nie jest bardziej wartościowy ponieważ jest.
Natomiast w moim odczuciu gros osób ma na tyle chwiejne lub miniaturowe poczucie własnej wartości, że potrzebuje związku i bycia przez kogoś przynajmniej akceptowanym, by jakoś poprawiać sobie samopoczucie pod tym względem (...)

Najgorsze w tym patrzeniu na innych przez pryzmat związku jest właśnie to, że singiel w pewnych kręgach nadal jest uważany za dziwaka czy jakiegoś odszczepieńca. Poza tym odnoszę wrażenie, że wiele osób pragnących stworzenia relacji za wszelką cenę uważa, że życie singla sprowadza się do jakiejś bezsensownej wegetacji, zaś życie w związku usłane jest różami i a cała reszta uroków życia codziennego jest tylko i wyłącznie dodatkiem do tego wspólnego "raju".

Też odnoszę takie wrażenie. Mam koleżankę, lat 25/25. Nigdy nie miała chłopaka. Jest w stanie zrobić wiele dla faceta. Zakochała się w takim mega kobieciarzu, który wprost jej powiedział, że spał z setką lasek- poszła kupić drogą bieliznę. Powiedziałam jej, że jestem wegetarianką, nie lubię i nawet nie umiem gotować mięsa, co usłyszałam? "Jeśli chcesz mieć faceta- będziesz musiała się nauczyć"
Itp.
Sama powiedziała, że przecież nie ważne, co kobieta osiągnęła, bo i tak jej status wyznacza mąż i dzieci. No przyznam szczerze, że jak słucham tego, to aż mi się nóż w kieszeni otwiera, bo sama nie tak dawno zdałam sobie sprawę, że lubię być singielką, jestem introwertykiem i odpowiada mi to. Nie chcę faceta, a już na pewno nie będę dla niego stawać na głowie. A w dodatku nie chcę mieć w przyszłości dzieci. Więc co, mam być przez to gorsza? Ja tam patrzę na ludzi przez pryzmat charakteru i osiągnięć, nie męża/żony i dzieci

3,338

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

Rin Trine, o takich  jak Ty ( i ja) faceci mówią z odcieniem pogardy w głosie" to ty feministka jesteś" .

NO sorry, faceta takiego mi nie potrzeba. Nie potrzeba mi kogoś, kto traktuje mnie protekcjonalnie, pogardliwie, i dla którego muszę być taka to a taka, żeby "on mnie chciał" .
Sorry, dla paru smętnych ruchów w lóżku, i dni zmarnowanych na ułaskawianiu złych humorow'' pana i władcy", to nie chce mi się starać. 
Starać to się mogę dla kogoś, komu chce się starać dla mnie. Coż, jak to mawiają faceci - nie muszą kupić krowy, by się napic mleka - bardzo słuszna zasada, ktorą bardzo dużo kobiet, zwlaszcza tych nieszczęsliwych, w swoich przemocowych związkach, powinno sobie przyswoić.

3,339

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

Powiedziałbym raczej, że jesteście właśnie normalnymi kobietami, znającymi swoją wartość smile Jeśli nie potrzebujecie drugiej osoby do budowania swojego poczucia wartości do wszystko z Wami w porządku smile
A takie opinie, jak zacytowała Koleżanka Rin Trine, to chyba dotyczą jakiś niewiast przeniesionych z odległych czasów, aż się nie chce wierzyć, jak się to czyta...

3,340

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
cataga napisał/a:

Rin Trine, o takich  jak Ty ( i ja) faceci mówią z odcieniem pogardy w głosie" to ty feministka jesteś" .

NO sorry, faceta takiego mi nie potrzeba. Nie potrzeba mi kogoś, kto traktuje mnie protekcjonalnie, pogardliwie, i dla którego muszę być taka to a taka, żeby "on mnie chciał" .
Sorry, dla paru smętnych ruchów w lóżku, i dni zmarnowanych na ułaskawianiu złych humorow'' pana i władcy", to nie chce mi się starać. 
Starać to się mogę dla kogoś, komu chce się starać dla mnie. Coż, jak to mawiają faceci - nie muszą kupić krowy, by się napic mleka - bardzo słuszna zasada, ktorą bardzo dużo kobiet, zwlaszcza tych nieszczęsliwych, w swoich przemocowych związkach, powinno sobie przyswoić.

Nic dodać nic ująć, ja bym nigdy takiego czegoś nie zrobiła, bo jestem na to zbyt leniwa (gotuję tylko to co lubię, a nie co lubi pan i władca) i zbyt skąpa (bieliznę ładną można kupić nawet w pepco, nie w intimissimi czy innej calzedonii), ale ta koleżanka ma inną mentalność. Nigdy nie była z związku, wydaje jej się, że związek da człowiekowi największe szczęście, że życie jest usłane różami. Trochę jej się nie dziwię, bo też nie byłam w takim prawdziwym związku i kilka osób tutaj mi pisało, że mam mylne wyobrażenie na temat związku, co jest prawdą, bo nigdy w związku nie byłam, miłość znam tylko z telewizji i książek, które często odstają od rzeczywistości. Jednak nie jestem desperatką, mogę się starać dla faceta, zrobić mu dobrą kolację, ale taką, która będzie dla nas oboje, nie specjalnie dla niego. I taka jest między nami różnica

3,341

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
bagienni_k napisał/a:

Powiedziałbym raczej, że jesteście właśnie normalnymi kobietami, znającymi swoją wartość smile Jeśli nie potrzebujecie drugiej osoby do budowania swojego poczucia wartości do wszystko z Wami w porządku smile
A takie opinie, jak zacytowała Koleżanka Rin Trine, to chyba dotyczą jakiś niewiast przeniesionych z odległych czasów, aż się nie chce wierzyć, jak się to czyta...

Też nie chciałam wierzyć, jak to usłyszałam
Raz, jak cytowała jakiś swój tego tepu wywód stęknęłam i zrobiłam taką minę pod tytułem "co ty bredzisz" na co ona się oburzyła i cytuję "Właśnie przez takie osoby tracę wiarę w siebie!", ale o sprawie szybko zapomniałyśmy, ja już więcej się nic nie odzywałam, bo nie chciałam kłótni, nie było mi to potrzebne do szczęścia, ale nie ogarniam takiego zachowania
"Powiedziałbym raczej, że jesteście właśnie normalnymi kobietami, znającymi swoją wartość smile"- bardzo miło takie słowa usłyszeć big_smile Ja niestety się spotykam ze stwierdzeniami (nie bezpośrednio do mnie, ale ogólnie), że takie baby to feministki i są najgorszym materiałem na partnera życiowego. Powiedział mi to nawet ostatnio czterdziectokilkuletni facet, napisał na jednym forum, że idealna żona to taka, która ubiera się kobieco: sukienki, szpilki; zajmuje się domem, gotuje, chce mieć dzieci i nic nie wspomina o równouprawnieniu. Jak mu napisałam, że gada bzdury i żadnej wartościowej laski tak nie wyrwie to powiedział "Możecie sobie pisać co chcecie, ale moje koleżanki, które myślały tak samo są teraz starymi pannami i lecą na psychotropach". No ja nie wiem, ja bym chyba wolała być sama, niż gotować za dwóch, sprzątać, rodzić dzieci i to najlepiej w kiecce i szpilkach, żeby pan mógł sobie popatrzeć
To nie żart, ten gość na prawdę tak napisał

3,342

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

Dziwne podejście mają niektóre osoby, chociaż osobiście żadnej takiej jeszcze nie poznałem, w żadnej z płci..Nie wspominając o tym, że wiara w siebie zmienia się u kogoś ,jak tylko usłyszy kilka słów konstruktywnej krytyki. Nie przeczę, że kobieta wygląda atrakcyjnie w szpilkach( oby nie wysokich) i ładnej sukience, ale to chyba nie najlepszy strój do pichcenia w kuchni..Już legginsy bardziej się do tego nadają smile

3,343

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

Tak się zastanawiam, z czego wynika fakt, że większość osób ma po kilka, a nawet po kilkanaście mniej czy bardziej poważnych związków, a innym tak trudno spotkać miłość. O co tu chodzi? Hmm...

3,344

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
umajona napisał/a:

Tak się zastanawiam, z czego wynika fakt, że większość osób ma po kilka, a nawet po kilkanaście mniej czy bardziej poważnych związków, a innym tak trudno spotkać miłość. O co tu chodzi? Hmm...

"Większość" wyrabia normę za "innych"

3,345

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
umajona napisał/a:

Tak się zastanawiam, z czego wynika fakt, że większość osób ma po kilka, a nawet po kilkanaście mniej czy bardziej poważnych związków, a innym tak trudno spotkać miłość. O co tu chodzi? Hmm...

Jak ze wszystkim:
https://pogotowiestatystyczne.pl/wp-content/uploads/2012/12/rozklad-normalny-small.png

wink

3,346

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
umajona napisał/a:

Tak się zastanawiam, z czego wynika fakt, że większość osób ma po kilka, a nawet po kilkanaście mniej czy bardziej poważnych związków, a innym tak trudno spotkać miłość. O co tu chodzi? Hmm...

Bo te kilkanaście związków to nie miłość tylko chęć umilenia sobie życia. Jedni czekają na prawdziwą miłość i nie chcą wchodzić w związek dopóki jej nie doświadczą a innym wystarczy to że ktoś im się podoba, można się z nim dogadać i jakoś spędzić czas żeby nie być samotnym.

3,347

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
Peter4x napisał/a:
umajona napisał/a:

Tak się zastanawiam, z czego wynika fakt, że większość osób ma po kilka, a nawet po kilkanaście mniej czy bardziej poważnych związków, a innym tak trudno spotkać miłość. O co tu chodzi? Hmm...

Bo te kilkanaście związków to nie miłość tylko chęć umilenia sobie życia. Jedni czekają na prawdziwą miłość i nie chcą wchodzić w związek dopóki jej nie doświadczą a innym wystarczy to że ktoś im się podoba, można się z nim dogadać i jakoś spędzić czas żeby nie być samotnym.

Zgadzam się. Są osoby które nie chcą albo nie umieją żyć same. Nie czują w ogóle przyjemności z faktu że w danej chwili są same i mogą się np w tym czasie rozwijać.

3,348

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

Taa, krzywa Gaussa rządzi światem smile

3,349 Ostatnio edytowany przez Tycho (2020-04-26 23:24:16)

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
Znerx napisał/a:
umajona napisał/a:

Tak się zastanawiam, z czego wynika fakt, że większość osób ma po kilka, a nawet po kilkanaście mniej czy bardziej poważnych związków, a innym tak trudno spotkać miłość. O co tu chodzi? Hmm...

Jak ze wszystkim:
https://pogotowiestatystyczne.pl/wp-content/uploads/2012/12/rozklad-normalny-small.png

wink

Co jest w tym przypadku na osi X?

3,350

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
Tycho napisał/a:
Znerx napisał/a:
umajona napisał/a:

Tak się zastanawiam, z czego wynika fakt, że większość osób ma po kilka, a nawet po kilkanaście mniej czy bardziej poważnych związków, a innym tak trudno spotkać miłość. O co tu chodzi? Hmm...

Jak ze wszystkim:
https://pogotowiestatystyczne.pl/wp-content/uploads/2012/12/rozklad-normalny-small.png

wink

Co jest w tym przypadku na osi X?

Atrakcyjność...?

3,351

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
assassin napisał/a:
Tycho napisał/a:

Co jest w tym przypadku na osi X?

Atrakcyjność...?

Jeśli tak, to jak to się ma do pytania? Gdzie na tej osi są ci z wieloma związkami, a gdzie ci z małą liczbą? I czy faktycznie o tych, którzy mają kilkanaście związków można powiedzieć, że znaleźli miłość?

3,352

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
Peter4x napisał/a:
umajona napisał/a:

Tak się zastanawiam, z czego wynika fakt, że większość osób ma po kilka, a nawet po kilkanaście mniej czy bardziej poważnych związków, a innym tak trudno spotkać miłość. O co tu chodzi? Hmm...

Bo te kilkanaście związków to nie miłość tylko chęć umilenia sobie życia. Jedni czekają na prawdziwą miłość i nie chcą wchodzić w związek dopóki jej nie doświadczą a innym wystarczy to że ktoś im się podoba, można się z nim dogadać i jakoś spędzić czas żeby nie być samotnym.

Nie ma czegoś takiego jak jedyna i prawdziwa miłość. Żeby znaleźć kogoś, z kim można się wiązać na życie trzeba po prostu szukać i sprawdzać.
Tak, są związki, w których zaczyna się od porywu serca, ale są też takie, gdzie przez 10 lat była przyjaźń dopóki nie pojawiła się chęć spróbowania stworzenia czegoś więcej.
Ani jeden ani drugi scenariusz nie jest gorszy.

3,353

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
Lady Loka napisał/a:
Peter4x napisał/a:
umajona napisał/a:

Tak się zastanawiam, z czego wynika fakt, że większość osób ma po kilka, a nawet po kilkanaście mniej czy bardziej poważnych związków, a innym tak trudno spotkać miłość. O co tu chodzi? Hmm...

Bo te kilkanaście związków to nie miłość tylko chęć umilenia sobie życia. Jedni czekają na prawdziwą miłość i nie chcą wchodzić w związek dopóki jej nie doświadczą a innym wystarczy to że ktoś im się podoba, można się z nim dogadać i jakoś spędzić czas żeby nie być samotnym.

Nie ma czegoś takiego jak jedyna i prawdziwa miłość. Żeby znaleźć kogoś, z kim można się wiązać na życie trzeba po prostu szukać i sprawdzać.
Tak, są związki, w których zaczyna się od porywu serca, ale są też takie, gdzie przez 10 lat była przyjaźń dopóki nie pojawiła się chęć spróbowania stworzenia czegoś więcej.
Ani jeden ani drugi scenariusz nie jest gorszy.

Dokładnie :-)

Trochę to dziwne jak dorośli ludzie mówią o miłości jakby to była magiczna siła, która ich nagle nawiedza i spaja na wieki.
Bo miłość TWORZĄ dwie osoby, rodzi się z realnych czynów dwojga osób, ale nie z każdym się uda.

3,354

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
MagdaLena1111 napisał/a:
Lady Loka napisał/a:
Peter4x napisał/a:

Bo te kilkanaście związków to nie miłość tylko chęć umilenia sobie życia. Jedni czekają na prawdziwą miłość i nie chcą wchodzić w związek dopóki jej nie doświadczą a innym wystarczy to że ktoś im się podoba, można się z nim dogadać i jakoś spędzić czas żeby nie być samotnym.

Nie ma czegoś takiego jak jedyna i prawdziwa miłość. Żeby znaleźć kogoś, z kim można się wiązać na życie trzeba po prostu szukać i sprawdzać.
Tak, są związki, w których zaczyna się od porywu serca, ale są też takie, gdzie przez 10 lat była przyjaźń dopóki nie pojawiła się chęć spróbowania stworzenia czegoś więcej.
Ani jeden ani drugi scenariusz nie jest gorszy.

Dokładnie :-)

Trochę to dziwne jak dorośli ludzie mówią o miłości jakby to była magiczna siła, która ich nagle nawiedza i spaja na wieki.
Bo miłość TWORZĄ dwie osoby, rodzi się z realnych czynów dwojga osób, ale nie z każdym się uda.

Jeszcze jedna rzecz mi przyszła do głowy.
Bycie w związku to jest umiejętność.Tworzenie relacji z drugim człowiekiem to jest umiejętność. I jak z każdą inną umiejętnością jest, tak i tutaj trzeba się tego nauczyć. Każdy z nas ma trochę zrytą psychikę, każdy z nas ma swoje problemy. Związki, nawet te bez wielkich porywów uczuć, uczą nas, jak żyć z drugim człowiekiem, jak stawiać własne granice, kiedy się nie zgadzać na rzeczy, które nam nie pasują, kiedy nagiąć siebie do drugiego człowieka, jak rozmawiać o rzeczach ważnych, jak planować razem, jak żyć ze sobą na co dzień, jak sobie radzić z zazdrością, jak żyć razem, kiedy są problemy itd.
To nie są proste rzeczy, a właśnie związek nas ich uczy. Jasne, można wejść w pierwszą relację i wszystkiego uczyć się razem, ale czasami przez brak umiejętności można coś popisowo zepsuć tak, że druga osoba już nie chce tego naprawiać. Więc jak najbardziej warto się uczyć, żeby tych błędów potem kolejny raz już nie popełniać w kolejnych relacjach.

3,355

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

Wiesz co Loka, masz rację. Tworzenie relacji to umiejętność, ale nie zawsze, czy też niekoniecznie trzeba się jej uczyć. Chyba bardziej bym powiedziała, że szkolić lub rozwijać. Bo to nie jest tak, że ludzie poznają się i potem uczą się budować relacje i tworzyć związki, lecz ludzie rodzą się już w relacjach i związkach i to one ludzi budują.

3,356

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
MagdaLena1111 napisał/a:

Wiesz co Loka, masz rację. Tworzenie relacji to umiejętność, ale nie zawsze, czy też niekoniecznie trzeba się jej uczyć. Chyba bardziej bym powiedziała, że szkolić lub rozwijać. Bo to nie jest tak, że ludzie poznają się i potem uczą się budować relacje i tworzyć związki, lecz ludzie rodzą się już w relacjach i związkach i to one ludzi budują.

O tak smile zgadzam się jak najbardziej smile

3,357

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

Mając wprawdzie niewielkie doświadczenie w tej kwestii, myślę jednak, że Koleżanki najlepiej to opisały smile
Nie mogłem nigdy zrozumieć uporczywej tendencji do przypisywania związku czy miłości, jakiejś metafizycznej natury czy niewidzialnej siły która ludzi do siebie ciągnie. Podobnie poczucie, że tylko i wyłącznie przyjemne i cudowne chwile budują i wzmacniają relację z drugiem człowiekiem, podczas gdy to właśnie przykre doświadczenia, problemy, trudności powinny być próbą dla takiego związku. Jak coś zbyt łatwo przychodzi to ciężko to docenić, trudniej wspólnie zmierzyć się z przeciwnościami, jakie się przed nami pojawiają.

3,358

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

To może inaczej - jak to się dzieje, że większość osób tak łatwo znajduje parę dla siebie i potrafią wiele takich odwzajemnionych relacji stworzyć, a innym się to nie udaje? Albo z jednej strony brak wzajemności, albo z drugiej.

Wchodzenia w relacje po to, żeby się czegoś uczyć na tej drugiej osobie, nie popieram.

3,359

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

Na pierwszym się nigdy nie zastanawiałem, bo nigdy nie miałem takiego odczucia smile Jak również nie odczuwałem "parcia na związek", bo wtedy to wrażenie się chyba mocniej odczuwa. Natomiast, co do drugiego zdania, to wszystko byłoby OK, gdyby osoba będąca "obiektem", na którym się ktoś uczy relacji, wychodziła z takich prób bez szwanku. Tylko takich osób jest chyba tyle, co w fizyce niektórych obiektów czy stanów, jak np doskonały gaz lub ciało doskonale czarne smile

3,360 Ostatnio edytowany przez MagdaLena1111 (2020-04-27 12:25:38)

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
umajona napisał/a:

To może inaczej - jak to się dzieje, że większość osób tak łatwo znajduje parę dla siebie i potrafią wiele takich odwzajemnionych relacji stworzyć, a innym się to nie udaje? Albo z jednej strony brak wzajemności, albo z drugiej.

Wchodzenia w relacje po to, żeby się czegoś uczyć na tej drugiej osobie, nie popieram.

A powiedz tak szczerze umajona co masz do zaoferowania w związku?
Piszesz, że chciałabyś być w związku, ale nikt Tobie nie pasuje, ale może to w Tobie nie ma nic przyciągającego?
To prowokacyjne pytanie, ale może skłoni Ciebie do przyjęcia nieco innej perspektywy.


A uczyć na drugiej osobie co to znaczy? Nikt tu nic takiego nie sugerował nawet i wydaje mi się to nad wyraz ohydnym działaniem, jeśli jest celowe.

3,361 Ostatnio edytowany przez umajona (2020-04-27 13:42:59)

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

"Parcia na związek" też nie mam, wierzę w miłość, na którą warto czekać. Nawet jeśli jest to naiwne i się nie doczekam wink

A te refleksje przyszły mi odkąd coraz więcej czytam to forum, bo wcześniej też się nad tym nie zastanawiałam. Czytam i czytam i to dla mnie abstrakcja być tyle razy w związkach i tyle razy kochać.

Edit: ktoś wcześniej pisał, że bycie w związku to umiejętność, której trzeba się nauczyć. Zgodzę się z tym, że jak się jest z kimś, to będąc razem się siebie nawzajem uczy. Ale że niemożliwe jest być z kimś, jeśli się tego nie nauczyło i przez to trzeba wcześniej się na kimś innym uczyć? Może źle zrozumiałam myśl autorki wink

3,362

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
Lady Loka napisał/a:
MagdaLena1111 napisał/a:
Lady Loka napisał/a:

Nie ma czegoś takiego jak jedyna i prawdziwa miłość. Żeby znaleźć kogoś, z kim można się wiązać na życie trzeba po prostu szukać i sprawdzać.
Tak, są związki, w których zaczyna się od porywu serca, ale są też takie, gdzie przez 10 lat była przyjaźń dopóki nie pojawiła się chęć spróbowania stworzenia czegoś więcej.
Ani jeden ani drugi scenariusz nie jest gorszy.

Dokładnie :-)

Trochę to dziwne jak dorośli ludzie mówią o miłości jakby to była magiczna siła, która ich nagle nawiedza i spaja na wieki.
Bo miłość TWORZĄ dwie osoby, rodzi się z realnych czynów dwojga osób, ale nie z każdym się uda.

Jeszcze jedna rzecz mi przyszła do głowy.
Bycie w związku to jest umiejętność.Tworzenie relacji z drugim człowiekiem to jest umiejętność. I jak z każdą inną umiejętnością jest, tak i tutaj trzeba się tego nauczyć. Każdy z nas ma trochę zrytą psychikę, każdy z nas ma swoje problemy. Związki, nawet te bez wielkich porywów uczuć, uczą nas, jak żyć z drugim człowiekiem, jak stawiać własne granice, kiedy się nie zgadzać na rzeczy, które nam nie pasują, kiedy nagiąć siebie do drugiego człowieka, jak rozmawiać o rzeczach ważnych, jak planować razem, jak żyć ze sobą na co dzień, jak sobie radzić z zazdrością, jak żyć razem, kiedy są problemy itd.
To nie są proste rzeczy, a właśnie związek nas ich uczy. Jasne, można wejść w pierwszą relację i wszystkiego uczyć się razem, ale czasami przez brak umiejętności można coś popisowo zepsuć tak, że druga osoba już nie chce tego naprawiać. Więc jak najbardziej warto się uczyć, żeby tych błędów potem kolejny raz już nie popełniać w kolejnych relacjach.

O tak! Bardzo dobrze powiedziane,  o tym bardzo mało się mówi, a to bardzo ważna kwestia. Często na różnych forach czytam, jak ktoś pisze, że ma ponad 20 lat, nigdy nie był w związku, a wszyscy na pocieszenie piszą, że spokojnie, że ma czas itp. Natomiast mało kto bierze pod uwagę fakt, że im dana osoba jest starsza tym trudniej jest się przełamać. Jak ktoś jest w liceum, wchodzi w pierwsze związki, potem pierwszy seks to potem już jakieś doświadczenie ma, a jak ktoś jest przez dłuższy czas sam to ciężko potem zmienić ten stan rzeczy. Mało tego, jak dorosły człowiek ma już jakieś swoje przyzwyczajenia to jeszcze trudniej wpuścić drugą osobę do swojego życia.

Mogę śmiało to powiedzieć na swoim przykładzie: mam 23 lata. Nigdy nie miałam chłopaka tak na poważnie, nie miałam bliskiej paczki przyjaciół, co najwyżej znajomych, których widywałam raz na czas. Samotność odczuwam od jakiś 10 lat, czyli praktycznie od początku gimnazjum, kiedy człowiek już mentalnie nie był małym dzieckiem i nie liczyły się już zabawki tylko relacje z ludźmi.
Efekt? Teraz jestem nieufna wobec ludzi, nie dowierzam ludziom, na każdego patrzę z dystansem. Mam na tyle niskie poczucie własnej wartości, że mam wrażenie, że nie ma sensu próbować kogoś podrywać, z kimś się zaprzyjaźniać, bo to i tak nie wypali (niestety na niespełnionych przyjaźniach i miłościach bardzo się kiedyś sparzyłam). To znaczy próbuję szukać nowych znajomości, ale patrzę na to z dystansem.

W byciu singlem nie ma nic złego. Znam wielu singli, którzy niby są sami, ale nie są samotni. Mają mnóstwo przyjaciół albo chociaż znajomych, wspólnie razem wyjeżdżają, spędzają razem czas, podróżują. Znam też ludzi w związkach, dla których związek to spełnienie w 100% i nie mają przyjaciół, znajomych ograniczają, ale cieszą się sobą i spędzają razem czas. Natomiast nie słyszałam o zbyt wielu permanentnych samotnikach zadowolonych ze swojego życia. Nawet psychologowie twierdzą, że największy introwertyk potrzebuje uwagi drugiej osoby choćby w małym stopniu. Ja też uwielbiam spędzać czas sama ze sobą, z dobrym filmem czy książką, muzyką, ale jeśli to jest monotonia to jest po prostu nudne.

Ja po sobie widzę, że przez wiele lat samotności nie do końca umiem z ludźmi współpracować. W szkole i na studiach chcą nauczyć ludzi współpracy poprzez zadawanie prac grupowych/projektów, a tak na prawdę tylko relacje z innymi ludźmi mogą nas nauczyć współpracy.
U mnie doszło to do takiego etapu, że rok temu pożyczyłam jednemu koledze notatki z wykładów z jednego przedmiotu. W ramach podziękowania przyniósł mi czekoladę. Moja reakcja go zaskoczyła, zapytał "Dlaczego jesteś zdziwiona, że ktoś jest dla ciebie miły?". Także no to chyba mówi samo za siebie, co leży w mojej psychice

Zamierzam iść z tym do psychoterapeuty, ale no on pomoże mi tylko podnieść samoocenę, nie nauczy mnie współpracy z ludźmi.
Kiedyś spotkałam się ze stwierdzeniem "zachowania staropanieńskie/starokawalerskie". Nie wiedziałam, o co chodzi i sądziłam, że to obrażanie singli. Teraz po sobie widzę, że ja mimo młodego wieku tak właśnie się zachowuję

Także to co pisze Lady Loka- podpisuję się pod tym obiema rękami. Związki, przyjaźnie, nawet te nieudane uczą nas wielu rzeczy. Natomiast jeśli coś nie wychodzi po raz kolejny w tych 2 strefach odbiera nam tylko pewności siebie i ochoty.
Każdy ma swoje priorytety, moim są przyjaciele. Dużo bym za nich dała. Chłopaka też by fajnie było mieć.
Najbardziej boję się, że kiedyś, jak znajdę jakąś bliższą znajomą, chłopaka to będę wszystko robić, tak jak oni chcą, żeby tylko ich nie stracić (mam do tego tendencje, bo rok temu tak robiłam przy chłopaku, w którym się zakochałam)
Także to prawda, doświadczenie w relacjach z ludźmi jest bardzo ważne

3,363

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

Muszę kilka rzeczy uściślić.
Odnośnie tej nauki - to nie jest nauka na drugim człowieku tylko nauka drugiego człowieka i to działa w każdej relacji. Tak samo w przyjaźni tak samo w związku uczymy się czegoś nowego przez przebywanie z drugim człowiekiem.

A druga sprawa jest taka, że ja nigdzie nie zaznaczyłam, że jak przeminie jakiś etap, to jesteś zablokowana. Rin Trine, nie zrozumiałaś mnie zupełnie. Twój problem polega na zupełnie czymś innym i jest wałkowany w Twoich tematach i Twoje blokady nie mają nic wspólnego z tym, że nigdy nie byłaś w związku, wręcz odwrotnie. To, że nie byłaś wynika z blokad.
Ja w pierwszy związek weszłam mając lat 24 i uważam, że to był bardzo dobry moment. Nic nie straciłam wcześniej. Nakładamy na siebie jakieś sztuczne potrzeby, że ten związek musi być, a on wcale nie musi.
Jedyne co uważam to to, że jak ktoś raz wejdzie w związek, to potem jest mu łatwiej, bo faktycznie jest łatwiej się otworzyć no i schodzi presja psychiczna, bo jak się raz w związek weszło, to znaczy, że nie jest z nami aż tak źle, jak nam się wcześniej wydawało.

3,364 Ostatnio edytowany przez bagienni_k (2020-04-27 13:37:20)

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

Pytanie podstawowe powinno brzmieć, czy koniecznie każdy, kto nie wchodzi w związek ma się czuć źle:)
Być ciągle zdołowanym i przygnębionym, bo taką tendencję tutaj nieraz widzę.. Jeśli już miałbym narzekać na samotność, to po 30-stce rzeczywiście można czuć się lekko wyobcowanym, natomiast ta wszechobecna presja powoduje, że ludzie w wieku poniżej 24-25 roku narzekając na samotność stawiają się w jakimś krzywym zwierciadle. Może to wynika z zupełnie nowego podejścia do życia: jak najwięcej, jak najszybciej małym kosztem.
Tak sobie myślę: Koleżanka RinTrine rocznikowo ode mnie młodsza chyba o 10 lat, jeśli się nie mylę, narzeka na swoje życie, kiedy to życie dopiero co się przed nią otwiera - naprawdę tak wiele młodych ludzi przez to przechodzi, mając wszystkiego dość? Dlaczego Wy tak szybko i od razu chcecie wszystko osiągnąć? Mamy XXI wiek, gdzie średnia długość życia to prawie 80 lat dla kobiet smile Może to trochę kuriozalne porównanie, ale przeraża mnie ilość młodych ludzi myślących w ten sposób.

3,365 Ostatnio edytowany przez umajona (2020-04-27 13:56:52)

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

Celem mojego pytania nie było biadolenie, dlaczego w związku nie jestem, tym bardziej, że na związku jako takim mi nie zależy, tylko na spotkaniu osoby, z którą chciałabym iść przez życie. Celem pytania była zwykła ciekawość, jak to jest, że tak wiele osób tak łatwo tworzy różne nowe związkowe relacje, tak łatwo im tyle razy spotkać się z wzajemnością. Jak wspomniałam, wcześniej się nad tym nie zastanawiałam, dopiero czytanie tego forum wywołało u mnie takie refleksje, gdzie co chwilę ktoś przechodzi z jednego związku w drugi, jakby to było oczywiste, że zaraz po rozstaniu będzie kolejny związek, logiczna kolej rzeczy.

3,366

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

Bagienniku. Standardy kulturowe społeczeństwa się zmieniają, ale biologia się nie zmienia.
Zakładanie rodziny w wieku 40 lat, kiedy mowa o rówieśnikach to mrzonka.
Dlatego okres 20-30 lat jest najlepszy. Z resztą widać inną kwestię, która się pojawia, czyli widoczne przekreślanie osób z opóźnionym zapłonem związkowym, bo to "dziwne/nie będę uczyć/itd.". Ja to zawsze będę mówił. Takie fora to najlepszy przykład, żeby zniechęcić się do relacji.

3,367

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
umajona napisał/a:

To może inaczej - jak to się dzieje, że większość osób tak łatwo znajduje parę dla siebie i potrafią wiele takich odwzajemnionych relacji stworzyć, a innym się to nie udaje? Albo z jednej strony brak wzajemności, albo z drugiej.

Wchodzenia w relacje po to, żeby się czegoś uczyć na tej drugiej osobie, nie popieram.

To jest bardzo dobre pytanie, które zadaję sobie od dłuższego czasu.
Trochę zazdroszczę osobom, które były w wielu związkach (jakichkolwiek) albo są w jednym poważnym od lat. No może nie zazdroszczę, bo nie jestem typem zazdrośnicy, ale jest mi po prostu przykro.

Jestem na studiach, a nie byłam nigdy w poważnym związku, mimo że chciałam. Kiedyś sądziłam, że pierwszy raz bym chciała przeżyć z chłopakiem, który mi się podoba, no wiecie, motylki w brzuchu i te sprawy. Potem mogę się "bawić" z innymi. Jednak no w miłości nie wychodziło. W liceum podobało mi się tak bardziej w sumie 3 chłopaków. Z żadnym niestety nie wyszło. I to nie tak, że nic nie robiłam i tylko czekałam na księcia z bajki. Jeden widział we mnie dobrą kumpelę. Często go zagadywałam, to syn mojego korepetytora, więc co tydzień go widziałam, gadałam z nim, kilka razy byliśmy na pizzy czy lodach, ale nic więcej. Potem znalazł sobie dziewczynę. Kolejnego znam z klubu sportowego. Trenowałam pływanie. Czasem mieliśmy łączone treningi. Zdobyłam jego nr telefonu, zagadywałam, ale niestety jedna osoba narobiła mi zły PR, przez co on trochę źle o mnie myślał, no ale trudno. Kolejny był spoko, ale przez to, że przechodziłam dość poważny epizod depresyjny cały czas byłam smutna, przygnębiona, nieobecna, no a nikt nie lubi przebywać z takimi osobami. Musiałby mi chcieć pomóc, ale to wymagało by wysiłku. Ostatni chłopak, w którym się zakochałam był dziwny. Było to rok temu. Pokazałam mu się na prawdę z jak najlepszej strony: dbałam o ubiór, o makijaż, byłam pozytywnie nastawiona do świata, pomagałam jemu w razie potrzeby i innym też. Nawet był u mnie kilka razy na obiedzie, zapraszałam go kilka razy na kawę. Pokazałam się chyba z najlepszej możliwej strony. Nie narzucałam się, ale pokazywałam zainteresowanie. Niestety nie dał nam szansy. Bardzo bolało.

Oczywiście byli w międzyczasie tacy, którzy mi tylko wpadli w oko (w sensie podobali mi się, ale nie byłam zakochana). Byli tacy, którzy kochali się we mnie, próbowałam się przełamać, ale no nic do nich nie miałam, nawet całować się z nimi nie chciałam, bo mnie to obrzydzało. Byli też tacy, którzy się tylko mnie chcieli wykorzystać.

Przez te ciągłe niepowodzenia zaczęłam się zastanawiać co jest ze mną nie tak. Jeśli chodzi o wygląd, to dbam o siebie. Ja oczywiście widzę sporo mankamentów, ale znajomi mi mówią, że gdybym tylko była kilka cm wyższa to mogłabym być modelką. Jeśli chodzi o charakter to staram się nie zrzędzić ludziom, myśleć optymistycznie, pomagać, być osobą pozytywną. No moja współlokatorka, z którą mieszkam od pół roku wielokrotnie mi mówiła, że nie może się nadziwić, że "Jak to możliwe, że taka ładna i fajna osoba jak ty nie ma chłopaka". I ona to mówi szczerze, bo to widać.

Nie rozumiem, dlaczego niektórzy są w stałych związkach albo co chwilę kogoś zmieniają, a ja cały czas jestem sama. Jakby to była jakaś klątwa.
Nawet trochę straciłam wiarę w miłość. O ile kiedyś wierzyłam, że 2 osoby mogą poczuć coś do siebie to teraz odnoszę wrażenie, że to niemożliwe, że zawsze jedna osoba będzie bardziej zaangażowana od drugiej, albo że jedna jest tylko żeby tylko być w związku, albo oboje są z braku laku. Dla mnie związek staje się powoli abstrakcją, no bo do tej pory albo ktoś kochał się we mnie, ja w nim nie, albo ja się kochałam w kimś bez wzajemności.

Zrzucam winę na pecha i niesprawiedliwość w życiu. To samo można powiedzieć- czemu jedni są bogaci a drudzy nie? I to samo jest ze związkami. Przy czym jeśli chodzi o pieniądze to mamy trochę większą kontrolę nad zarobkami i możemy zadecydować jakoś o swoim życiu, ale jeśli chodzi o miłość to nie da się zmusić samego siebie do pokochania kogoś. To albo jest albo nie. Często przychodzi z czasem, ale na pewno nie z przymusu

3,368

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

Lady Loka- wiem, że nie napisałaś o tej blokadzie w pewnym wieku. Ja o tym wspomniałam, bo wiele osób tak ma, w tym ja. To dosyć powszechna opinia.
"Ja w pierwszy związek weszłam mając lat 24 i uważam, że to był bardzo dobry moment."- jeśli dla Ciebie ten moment był odpowiedni to idealnie big_smile
Ja bardziej wypowiadałam się tu na swój temat. Ja na pierwszego chłopaka jestem gotowa od jakiś 6 lat i czuję, że już dawno powinnam mieć to za sobą. W moim przypadku nie chodzi o presję. Nikt na mnie nie naciska, że mam mieć już męża. a po prostu sama czuję się z tym źle, bo jestem gotowa od dłuższego czasu, a wiele razy nic nie wyszło. To tak jakbyś miała jakieś marzenie, próbowała robić co w Twojej mocy, żeby się spełniło, ale nie z Twojej (przynajmniej nie do końca) winy to nie wychodzi. Powstaje wtedy frustracja. Ludzie tak mają nie tylko pod względem miłosnym, ale też np. w pracy.
Zgadzam się z Twoją wypowiedzią, że jak się raz weszło w związek, to potem jest jakoś łatwiej. Ja niestety z roku na rok czuję coraz większą blokadę. W liceum byłam na to wszystko otwarta, na początku studiów trochę mniej, ale nadal. Teraz widzę, że zamykam się powoli w swojej strefie komfortu. Niestety czytałam w wielu wypowiedziach ludzi samotnych to samo, czyli blokada. I tu nie chodzi o wiek. Może być 25 latka niegotowa na związek, a może być 19latek z poczuciem blokady. To zależy od człowieka i jego psychiki

bagienni_k- wiesz, niestety jestem realistką, dlatego tak myślę. To co napisałam wyżej- od dosyć dawna jestem gotowa np. na pierwszego chłopaka. Samotna jestem od 10 lat. Ja nie czuję się jak młoda osoba, przed którą stoi cały świat, tylko jak ktoś, kto przeżył już swoje.
To się tak niby tylko mówi, że na wszystko przyjdzie czas, ale to nie do końca prawda. Nie znalazłam żadnych bliskich przyjaciół do teraz, więc jakie są szanse, że jeszcze ich kiedyś znajdę? Tzn są, ale to już nie będzie to samo. Ludzie w moim wieku powoli się zaręczają, myślą poważnie o związkach. Już mam na uczelni kilka koleżanek, które mają mężów i dzieci. Spotykam się z nimi raz na pół roku, bo nie ma inaczej czasu. Potem będzie już tylko gorzej, bo im później tym więcej małżeństw i pieluch i w ogóle nie będą mieli czasu dla znajomych. Ja wiem, zainteresowania, zajęcia dodatkowe, ale no dotychczas mając bardzo dużo zajęć dodatkowych nie udało się. I to próbuję powiedzieć- gdybym miała przyjaciół, jakiegoś byłego chłopaka to ja bym się o nic nie martwiła i miała większe poczucie własnej wartości. A tak to nawet jak mam jakiś znajomych to zawsze się boję, że kogoś stracę, ktoś się obrazi, będę zbyt nudna i komuś się to nie spodoba. To samo z facetami. Tyle razy nie wychodziło, że miałam już dosyć

umajona- tak jak napisałam wcześniej- mnie też to bardzo ciekawi, co już opisałam, dlaczego. Ja się nad tym zastanawiam już bardzo długo. Po prostu trafiłaś na mój temat, bardzo mi się spodobało to pytanie. Trafiłaś w mój temat. I czemu biadolenie? To jest zupełnie co innego

Lucyfer666- dokładnie to chciałam napisać. Jednak najwięcej ludzi się poznaje w okresie szkolno-studenckim. Najwięcej imprez, najwięcej mamy siły i energii, także plany marzenia i ambicje. Już teraz mam kilku znajomych, którzy rzez obowiązki rodzinne nie mają czasu się spotykać. Dlatego wiem, że koło 30stki, przy masie ślubów czy ciąż będzie jeszcze gorzej. Ludzie będą mieli swoje życie, mąż/żona dzieci będą przed znajomymi.
"Z resztą widać inną kwestię, która się pojawia, czyli widoczne przekreślanie osób z opóźnionym zapłonem związkowym, bo to "dziwne/nie będę uczyć/itd.""- no ja zaobserwowałam, że no ludzie może nie traktują mnie gorzej przez to, że nie jestem w związku, ale wielu podkreśla z wyższością, że oni są szczęśliwi, im się udało. Może nawet nieświadomie to robią, po prostu są szczęśliwi, ale ja często słyszę, że "Mój Karol jest taki słodki", "Mój Robert jest taki kochany", "Mój Marcin jest taki męski". Oni są szczęśliwi i chcą to podkreślić, nie mam im tego za złe, dobrze, że są szczęśliwi, ale po prostu mi jest smutno

3,369

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

Nikt Cię nie naciska, Ty sama siebie naciskasz. Bez sensu zupełnie. Zmień swoje podejście. Będzie to będzie, nie będzie to nie będzie.
Mam wrażenie, że to ludzie w związkach tak naprawdę potrafią doceniać samotność i ten czas, który przed związkiem z kimś można było poświęcić na samorozwój. Ja bardzo doceniam, bo potem jak się ten czas dzieli dla drugiej osoby to coraz ciężej jest wygospodarować czas dla siebie na naukę czegoś nowego albo na jakieś dodatkowe kursy czy wyjazdowe szkolenia.
Bierzcie póki możecie tongue

Umajona, dla mnie to kwestia przeskoczenia jakiegoś trybika w głowie, który u mnie przeskoczył w momencie wejścia w pierwszą relację. Potem już było dużo łatwiej, tak, jakby wcześniej czegoś mi w głowie brakowało. A to czy wzajemość jest czy nie jest to się widzi w trakcie. Im wiecej ludzi tym więcej szans na wzajemność.

3,370 Ostatnio edytowany przez MagdaLena1111 (2020-04-27 15:12:20)

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
Lady Loka napisał/a:

Muszę kilka rzeczy uściślić.
Odnośnie tej nauki - to nie jest nauka na drugim człowieku tylko nauka drugiego człowieka i to działa w każdej relacji. Tak samo w przyjaźni tak samo w związku uczymy się czegoś nowego przez przebywanie z drugim człowiekiem.

A druga sprawa jest taka, że ja nigdzie nie zaznaczyłam, że jak przeminie jakiś etap, to jesteś zablokowana. Rin Trine, nie zrozumiałaś mnie zupełnie. Twój problem polega na zupełnie czymś innym i jest wałkowany w Twoich tematach i Twoje blokady nie mają nic wspólnego z tym, że nigdy nie byłaś w związku, wręcz odwrotnie. To, że nie byłaś wynika z blokad.
Ja w pierwszy związek weszłam mając lat 24 i uważam, że to był bardzo dobry moment. Nic nie straciłam wcześniej. Nakładamy na siebie jakieś sztuczne potrzeby, że ten związek musi być, a on wcale nie musi.
Jedyne co uważam to to, że jak ktoś raz wejdzie w związek, to potem jest mu łatwiej, bo faktycznie jest łatwiej się otworzyć no i schodzi presja psychiczna, bo jak się raz w związek weszło, to znaczy, że nie jest z nami aż tak źle, jak nam się wcześniej wydawało.

Odnośnie pierwszego. Super ujęcie Loka w kilku słowach tego, co jest istotą bycia w relacji. Relacja się nie tworzy SAMA i nie żyje później SAMA, bo to nie jest odrębny i tajemniczy byt, pojawiający się znikąd, ale jest ciągłą nauką, budowaniem i rozwijaniem siebie nawzajem. Z tym, że każde wchodzi do tej relacji ze swoimi oczekiwaniami i potrzebami, dlatego w każdej relacji uczymy się siebie i partnera, dotykamy takich rzeczy, których czasami sami wcześniej nie znaliśmy, albo nie byliśmy ich świadomi. Odchylamy maski, dowiadujemy się więcej, zaglądamy głębiej, rezygnujemy z wyobrażeń na rzecz realiów.
Ale oprócz powyższego też bywa to nauka zwykłych ról społecznych, kulturowych, czy środowiskowych. To tutaj łączą ludzi potrzeby i oczekiwania, podobieństwa, codzienność, rytm zajęć, poglądy, systemy wartości, upodobania.

3,371

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
Lady Loka napisał/a:

Nikt Cię nie naciska, Ty sama siebie naciskasz. Bez sensu zupełnie. Zmień swoje podejście. Będzie to będzie, nie będzie to nie będzie.
Mam wrażenie, że to ludzie w związkach tak naprawdę potrafią doceniać samotność i ten czas, który przed związkiem z kimś można było poświęcić na samorozwój. Ja bardzo doceniam, bo potem jak się ten czas dzieli dla drugiej osoby to coraz ciężej jest wygospodarować czas dla siebie na naukę czegoś nowego albo na jakieś dodatkowe kursy czy wyjazdowe szkolenia.
Bierzcie póki możecie tongue

Umajona, dla mnie to kwestia przeskoczenia jakiegoś trybika w głowie, który u mnie przeskoczył w momencie wejścia w pierwszą relację. Potem już było dużo łatwiej, tak, jakby wcześniej czegoś mi w głowie brakowało. A to czy wzajemość jest czy nie jest to się widzi w trakcie. Im wiecej ludzi tym więcej szans na wzajemność.

Ja wiem, że sama sobie narzucam. Taka jestem. Uwielbiam spędzać czas sama ze sobą. Sprawia mi to niesamowitą radość, ale to jest dobre czasami, a nie jako standard życia. Jest mi smutno, jak nie mam z kim jechać na narty czy na wakacje. Czasem odnoszę jakieś wrażenie, że tylko mam obowiązki (czy to domowe czy na uczelni), a nie mam żadnych przyjemności (przyjaciele, chłopak). Ciągle tylko sama sama sama, czasem gdzieś wyskoczę z ludźmi, z którymi jeszcze jako tako lubię spędzać czas, ale nie są to super bliscy ludzie, bo przyjdzie co do czego, chciałam zorganizować wyjazd integracyjny do innego miasta to mnie olali, tak więc to tylko znajomi, nic więcej.

Tak, ludzie w związkach potrafią docenić bycie singlem. Dzieciaci potrafią docenić czasy bez dzieci. Starzy potrafią docenić młodość. Jako studentka potrafię docenić teraz mnóstwo wolnego czasu, jaki miałam w czasach szkolnych. Tylko co w związku z tym? Ja nie jestem w związku, a potrafię docenić bycie singlem. Lubię być sama, ale nie w tym rzecz. Chciałabym mieć jakiekolwiek doświadczenie, zobaczyć, jak to jest być w związku. A jak nie związek to chociaż bliscy znajomi, z którymi mogłabym jechać np. na wypad w góry, podróżować. A tak to nie mam ani jednego ani drugiego. I nie da się przyzwyczaić w 100% samotności, bo to nie jest w naturze człowieka i to akurat powie każdy psycholog i psychiatra. Człowiek jest zwierzęciem stadnym.

Znam sporo singli, którzy korzystają z życia. Mają mnóstwo znajomych, z którymi spędzają czas, jeżdżą na wakacje, rozmawiają.
Znam ludzi w związkach, którzy nie mają znajomych, bo wystarczy im tylko ich towarzystwo i razem robią różne rzeczy.

Natomiast nie znam w 100% szczęśliwych singli bez znajomych. Jak ktoś jest całe życie samotny, mimo że wiele razy próbował temu zaradzić to wcale to nie jest takie łatwe. Owszem, komuś w związku bardzo łatwo mówić, że znalezienie partnera jest łatwe a samotność jest super. Słyszałam to od znajomych, po czym pocieszałam ich po zerwaniu, jak to opowiadali, jak bardzo czują się samotni, mimo że mają mnóstwo znajomych i nie wiedzą, co to jest samotność.

Z tym trybikiem to dobre określenie. To taka jakby blokada, która się zwalnia przy pierwszej relacji. I o tym właśnie mówiłam, że im dłużej się zwleka tym trudniej może być to przełamać
I to nie zależy od wieku. Czytałam wypowiedź 30letniej dziewicy, która dobrze się czuła, bez presji i w ogóle, na luzie do wszystkiego podchodziła. Z drugiej strony czytałam wypowiedzi 20latków, którzy bardzo by chcieli kogoś mieć. Tak więc człowiek człowiekowi nierówny i dorasta emocjonalnie w różnym wieku. Jeśli Ty miałaś 24 lata i pierwszego chłopaka to super! Ceni się, że nie zrobiłaś tego z pierwszym lepszym, ale ja czuję coś innego. Czuję, że już od dawna jestem gotowa. A wtedy to jest straszne

3,372

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

Rin, musisz to przepracować sama w sobie, bo widać w Tobie tendencję to nadrabiania swoich braków drugą osobą.
Żeby stworzyć dobry związek musisz sama być pełną osobą. A Ty z jednej strony twierdzisz, że Ci dobrze, ale z drugiej obie wiemy, że wcale tak nie jest. A z tego prosta droga do rekompensowania sobie swoich braków drugą osobą.

Btw. na wakacje, narty itd lepiej się z koleżankami jeździ niż z partnerem wink

3,373

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
MagdaLena1111 napisał/a:
Lady Loka napisał/a:

Muszę kilka rzeczy uściślić.
Odnośnie tej nauki - to nie jest nauka na drugim człowieku tylko nauka drugiego człowieka i to działa w każdej relacji. Tak samo w przyjaźni tak samo w związku uczymy się czegoś nowego przez przebywanie z drugim człowiekiem.

A druga sprawa jest taka, że ja nigdzie nie zaznaczyłam, że jak przeminie jakiś etap, to jesteś zablokowana. Rin Trine, nie zrozumiałaś mnie zupełnie. Twój problem polega na zupełnie czymś innym i jest wałkowany w Twoich tematach i Twoje blokady nie mają nic wspólnego z tym, że nigdy nie byłaś w związku, wręcz odwrotnie. To, że nie byłaś wynika z blokad.
Ja w pierwszy związek weszłam mając lat 24 i uważam, że to był bardzo dobry moment. Nic nie straciłam wcześniej. Nakładamy na siebie jakieś sztuczne potrzeby, że ten związek musi być, a on wcale nie musi.
Jedyne co uważam to to, że jak ktoś raz wejdzie w związek, to potem jest mu łatwiej, bo faktycznie jest łatwiej się otworzyć no i schodzi presja psychiczna, bo jak się raz w związek weszło, to znaczy, że nie jest z nami aż tak źle, jak nam się wcześniej wydawało.

Odnośnie pierwszego. Super ujęcie Loka w kilku słowach tego, co jest istotą bycia w relacji. Relacja się nie tworzy SAMA i nie żyje później SAMA, bo to nie jest odrębny i tajemniczy byt, pojawiający się znikąd, ale jest ciągłą nauką, budowaniem i rozwijaniem siebie nawzajem. Z tym, że każde wchodzi do tej relacji ze swoimi oczekiwaniami i potrzebami, dlatego w każdej relacji uczymy się siebie i partnera, dotykamy takich rzeczy, których czasami sami wcześniej nie znaliśmy, albo nie byliśmy ich świadomi. Odchylamy maski, dowiadujemy się więcej, zaglądamy głębiej, rezygnujemy z wyobrażeń na rzecz realiów.
Ale oprócz powyższego też bywa to nauka zwykłych ról społecznych, kulturowych, czy środowiskowych. To tutaj łączą ludzi potrzeby i oczekiwania, podobieństwa, codzienność, rytm zajęć, poglądy, systemy wartości, upodobania.

Dokładnie. Człowiek się uczy relacji. Przyznam, że ja się czasem zastanawiam, czy nie jestem sama dlatego, że to JA nie potrafię zbudować relacji i z mojej winy jakoś zniechęcam do siebie ludzi, tylko nawet o tym nie wiem. Mam czasem wrażenie, że mentalnie jestem kilka lat do tyłu jeśli chodzi o relacje damsko-męskie, bo większość osób zaczyna się spotykać w liceum/na studiach, a ja praktycznie nie mam żadnego doświadczenia w temacie. Skąd mam wiedzieć, co jest dobre a co złe? Tutaj mi ludzie pisali (w innym temacie), że mam mylne wyobrażenie na temat związków i to prawda, bo ja znam związki tylko z filmów, książek, trochę z opowiadań znajomych, trochę z opowiadań z internetu i tyle. Więc tak, mam mylne wyobrażenie na temat związków.
Z drugiej strony jak piszę, że chciałabym kogoś mieć, żeby zobaczyć, jak to jest, nauczyć się jakiś relacji z ludźmi to inni piszą, że to tylko presja i trzeba odpuścić.
No to jak mam się niby nauczyć relacji z innymi ludźmi, nie mając z nimi kontaktu? Jak mam mieć prawidłowe wyobrażenie o związku, jeśli nigdy w nim nie byłam?
Jak byłam w liceum i nie wyszło mi z tymi 3 chłopakami to czytałam jakieś motywujące bzdety "Nie szukaj miłości, ona sama się znajdzie w najmniej oczekiwanym momencie, kiedy się jej nie spodziewasz". Nie przyszła. Na początku studiów spotykałam się z chłopakami (pojedyncze spotkania, nic poważnego), potem pochłonęła mnie nauka, nawet jakbym chciała to nie było czasu na szukanie facetów. I tak mijają 2 lata, odkąd się ostatni raz z kimś spotykałam. Od tamtej pory na żadnej randce nie byłam. Zakochałam się, więc no niby tak, przyszło bardzo nieoczekiwanie wobec kogoś, kogo bym się nie spodziewała, ale on nie był zainteresowany, więc nie mogę nawet powiedzieć o nim "mój były", bo nie byliśmy nigdzie sam na sam ani razu, nie chciał.
Tak więc z jednej strony mówi się, żeby nie ulegać presji, ale z drugiej doświadczenie nie jest niczym złym. Czytałam ostatnio nawet wypowiedź seksuologa, że doświadczenie w tych sprawach jest bardzo dobre.
Tak więc mnie nie boli to, że teraz jestem sama, tylko że ja nigdy nie byłam w poważnym związku

3,374 Ostatnio edytowany przez bagienni_k (2020-04-27 16:12:55)

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

RinTine Dziewczyno, ale Ty masz DOPIERO 23 lata!  Obudź się! Ile naprawdę mogłaś w życiu przeżyć czy doświadczyć? Jestem starszy od Ciebie o 10 lat i mogę powiedzieć, że NIC nie widziałem. To może powiedzieć dopiero może 50 letnia osoba a najpewniej to jeszcze starsza, jak choćby moja babcia kończąca w tym roku 91 lat a nie osoba 23 letnia.. Nie wiem, w czym widzisz problem..Twierdzisz, że masz 23 lata a jesteś sama od 10? To w jakim wieku wg Ciebie "powinno się" wchodzić w związek, 14 -15 lat? Oczywiście mówimy tutaj o tej różnej presji czy poczuciu, ze jak nikogo nie mam to jest coś ze mną nie tak, bo dzieciaki w gimnazjalnym wieku, które mają jeszcze mleko pod nosem już chcą wchodzić w dorosłe życie z szybkością światła...CO z tego że się ludzie zaręczają i mają dzieci? Czy naprawdę trzeba patrzeć ciągle na innych, żeby wiedzieć, jak sterować swoim życiem? Mam wrażenie, graniczące z pewnością, że ta niepewność i rozchwianie wynikają w większości z tego, że ciągle się na innych oglądasz i próbujesz na siłę żyć tak, jak inni uważają, że się powinno. Przydusiłaś w sobie swoje własne "ja" i to nie pozwala Ci normalnie funkcjonować.Podobnie z przyjaciółmi. I powiem Ci szczerze, że w momencie, kiedy osoba poniżej 25 roku życia twierdzi, że nie da rady już w ogóle znaleźć nikogo bliskiego, to mi się lampka zapala. Nie dlatego, że możesz być w rzeczywistości super osobą, tylko właśnie ze względu na zupełnie nieuzasadnione niczym obawy i lęki. To jest takie kręcenie się w kółko: jestem smutna, bo nikt mnie nie chce, nikt mnie nie chce bo jestem smutna. Jeśli z góry zakładasz, żę nikogo nie poznasz, to chyba naprawdę potrzebny Ci jest terapeuta, bo takie podejście może Cię jedynie wykończyć.
Lucek W kwestii biologicznej masz absolutną rację smile Jednak od pewnego czasu w naszym społeczeństwie już pewne potrzeby powiedzmy natury pozabiologicznej zaczęły się wysforowywać naprzód. W tym momencie zderzają się czasami jeszcze z nieco starszymi ideałami, nakazującymi powrót do wcześniejszych wzorów. Widzę to po swojej rodzinie i znajomych. Ludzie z najbliższej rodziny przez długi czas zawracali mi gitarę o to, że nikogo nie mam a raczej to, że JUŻ( czyli powiedzmy koło 25 lat) nie żenię się i staram o dziecko. Osoby z mojego pokolenia raczej z takimi tekstami nie wyskakują, no może z paroma wyjątkami.

umajona Łatwość nawiązywania relacji z ludźmi to już kwestia charakteru i podejścia do drugiego człowieka. Ja zauważyłem, że ogromną przysługę dały mi tutaj studia i wspólne przebywanie z ludźmi o podobnych horyzontach. Coś nas wszystkich połączyło i to już było takim spoidłem, podtrzymującym relacje między nami, z czego zrodziło się potem kilka związków smile Sam osobiście, gdybym tylko chciał, najpewniej mógłbym z kimś takim wejść w bliższe relacje. W każdym razie jest pewna podstawa, płaszczyzna porozumienia, o którą warto się oprzeć. Z drugiej strony łatwość w nawiązywaniu kontaktów może też być utrudnieniem, kiedy ktoś szybko się "nudzi" drugim człowiekiem, szukając czegoś zupełnie innego, niż do tej pory.
Swoją drogą, odnośnie tego, co zauważyła Magda: relacja międzyludzka( czy to związek czy przyjaźń) to właśnie nieustanne budowanie i rozwój, gdzie ludzie znajdują wspólną płaszczyznę porozumienia. Postrzeganie ich jako pewnego metafizycznego, odrębnego bytu powinno kończyć się zwykle u ludzi pod koniec nastoletniości, kiedy osoba uświadamia sobie, że to, co buduje więź międzyludzką to wspólne pokonywanie trudności i wzajemne wsparcie a nie unoszenie się metr nad ziemią w otoczeniu motylków..Dlatego zawsze mnie zastanawiają historie ludzi, którzy powiedzmy bliżej 30 roku życia liczą w związku przede wszystkim na owe motylki.

EDIT: nie rozumiem, dlaczego pewne rzeczy czy aktywności są postrzegane, jako wymagające obecności pary, już nawet niekoniecznie osoby pojedynczej ale choćby grupki znajomych. Sugeruje to, jakby wszędzie, gdzie się człowiek udaje i cokolwiek robi, musi to robić z partnerem. Dlatego podoba mi się podejście Loki, bo zbyt często widzę, że ludzie daliby się pokroić, byle być gdzieś czy robić coś, co nie sprawia przyjemności, ale ważne, że musi ta ukochana osoba być obok. Czyli wyjście na spacer, do kina, na basen, do muzeum, zoo, wyjazd na narty - nigdzie nie można wyjść, bo zawsze "wypada" chodzić w parach...

Strach pomyśleć, że niedługo przy wejściu do kina będzie wisiała tabliczka: " Osobom bez pary wstęp wzbroniony!"

3,375

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
Lady Loka napisał/a:

Rin, musisz to przepracować sama w sobie, bo widać w Tobie tendencję to nadrabiania swoich braków drugą osobą.
Żeby stworzyć dobry związek musisz sama być pełną osobą. A Ty z jednej strony twierdzisz, że Ci dobrze, ale z drugiej obie wiemy, że wcale tak nie jest. A z tego prosta droga do rekompensowania sobie swoich braków drugą osobą.

Btw. na wakacje, narty itd lepiej się z koleżankami jeździ niż z partnerem wink

To prawda
Tzn mi jest dobrze z samym sobą, serio, ale zauważyłam, że długotrwała samotność nie jest dla mnie korzystna, co widać po tych moich żal-postach. Nie chciałabym, żeby ktoś w związku mnie ograniczał, chciałabym też mieć swój kąt, ale teraz totalnie samemu też mi źle. No moja koleżanka, która ma chłopaka namawia mnie do założenia tindera, sama przyznała "No gdybyś miała chłopaka też byś miała jakąś odskocznię od tej nauki"
I to też jest prawda
I właśnie napisałam wyżej- gdybym miała super paczkę przyjaciół, z którymi mogłabym wyjeżdżać, spędzać czas to nie byłoby źle, żadnego faceta bym nie potrzebowała, ale ja nie mam tak bliskich znajomych. Rok temu po ostatnim egzaminie w sesji chciałam zorganizować wyjazd do jednego z większych miast w Polsce, oddalonego godzinę drogi od nas. Bilet studencki tani, jeden dzień zwiedzania, droga krótka. Nie udało się. Nikt nie chciał, wszyscy woleli już do domów wracać. To są właśnie moi "znajomi". Teraz jest ten cały wirus, nawet przez Skype'a nie gadamy. Tak więc to są tylko koledzy z uczelni, nie żadni znajomi. Gdybym miała paczkę, nawet małą bliskich i zaufanych osób to też bym się nie czuła samotna. Ale kiedy mi smutno to nie mam się komu wygadać. Kiedy chcę się czymś pochwalić też nie mam do kogo pisać. Po prostu żadnych bliskich relacji

3,376

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
bagienni_k napisał/a:

RinTine Dziewczyno, ale Ty masz DOPIERO 23 lata!  Obudź się! Ile naprawdę mogłaś w życiu przeżyć czy doświadczyć? Jestem starszy od Ciebie o 10 lat i mogę powiedzieć, że NIC nie widziałem. To może powiedzieć dopiero może 50 letnia osoba a najpewniej to jeszcze starsza, jak choćby moja babcia kończąca w tym roku 91 lat a nie osoba 23 letnia.. Nie wiem, w czym widzisz problem..Twierdzisz, że masz 23 lata a jesteś sama od 10? To w jakim wieku wg Ciebie "powinno się" wchodzić w związek, 14 -15 lat? Oczywiście mówimy tutaj o tej różnej presji czy poczuciu, ze jak nikogo nie mam to jest coś ze mną nie tak, bo dzieciaki w gimnazjalnym wieku, które mają jeszcze mleko pod nosem już chcą wchodzić w dorosłe życie z szybkością światła...CO z tego że się ludzie zaręczają i mają dzieci? Czy naprawdę trzeba patrzeć ciągle na innych, żeby wiedzieć, jak sterować swoim życiem? Mam wrażenie, graniczące z pewnością, że ta niepewność i rozchwianie wynikają w większości z tego, że ciągle się na innych oglądasz i próbujesz na siłę żyć tak, jak inni uważają, że się powinno. Przydusiłaś w sobie swoje własne "ja" i to nie pozwala Ci normalnie funkcjonować.Podobnie z przyjaciółmi. I powiem Ci szczerze, że w momencie, kiedy osoba poniżej 25 roku życia twierdzi, że nie da rady już w ogóle znaleźć nikogo bliskiego, to mi się lampka zapala. Nie dlatego, że możesz być w rzeczywistości super osobą, tylko właśnie ze względu na zupełnie nieuzasadnione niczym obawy i lęki. To jest takie kręcenie się w kółko: jestem smutna, bo nikt mnie nie chce, nikt mnie nie chce bo jestem smutna. Jeśli z góry zakładasz, żę nikogo nie poznasz, to chyba naprawdę potrzebny Ci jest terapeuta, bo takie podejście może Cię jedynie wykończyć.
Lucek W kwestii biologicznej masz absolutną rację smile Jednak od pewnego czasu w naszym społeczeństwie już pewne potrzeby powiedzmy natury pozabiologicznej zaczęły się wysforowywać naprzód. W tym momencie zderzają się czasami jeszcze z nieco starszymi ideałami, nakazującymi powrót do wcześniejszych wzorów. Widzę to po swojej rodzinie i znajomych. Ludzie z najbliższej rodziny przez długi czas zawracali mi gitarę o to, że nikogo nie mam a raczej to, że JUŻ( czyli powiedzmy koło 25 lat) nie żenię się i staram o dziecko. Osoby z mojego pokolenia raczej z takimi tekstami nie wyskakują, no może z paroma wyjątkami.

umajona Łatwość nawiązywania relacji z ludźmi to już kwestia charakteru i podejścia do drugiego człowieka. Ja zauważyłem, że ogromną przysługę dały mi tutaj studia i wspólne przebywanie z ludźmi o podobnych horyzontach. Coś nas wszystkich połączyło i to już było takim spoidłem, podtrzymującym relacje między nami, z czego zrodziło się potem kilka związków smile Z drugiej strony łatwość w nawiązywaniu kontaktów może też być utrudnieniem, kiedy ktoś szybko się "nudzi" drugim człowiekiem, szukając czegoś zupełnie innego, niż do tej pory.
Swoją drogą, odnośnie tego, co zauważyła Magda: relacja międzyludzka( czy to związek czy przyjaźń) to właśnie nieustanne budowanie i rozwój, gdzie ludzie znajdują wspólną płaszczyznę porozumienia. Postrzeganie ich jako pewnego metafizycznego, odrębnego bytu powinno kończyć się zwykle u ludzi pod koniec nastoletniości, kiedy osoba uświadamia sobie, że to, co buduje więź międzyludzką to wspólne pokonywanie trudności i wzajemne wsparcie a nie unoszenie się metr nad ziemią w otoczeniu motylków..Dlatego zawsze mnie zastanawiają historie ludzi, którzy powiedzmy bliżej 30 roku życia liczą w związku przede wszystkim na owe motylki.

Źle mnie zrozumiałeś. Napisałam, że mam 23 lata, od 10 czuję się samotna, ale nawet nie z powodu braku faceta tylko przyjaciół. Nie biadoliłabym tak, gdybym miała zaufaną paczkę przyjaciół. A ja po prostu od zawsze czułam się samotna. Było mi źle? Nie mam do kogo zadzwonić. Odniosłam sukces? To samo. Kilka osób tutaj mi pisało, że jestem zbyt uzależniona emocjonalnie od rodziców. To jest prawda i to jest efekt tej monotonnej samotności. Bo nie miałam ani przyjaciół, ani chłopaka, z którymi weszłabym w jakieś głębsze relacje.
Wiem, że mam tylko 23 lata, a czuję się jakbym miała 2 razy tyle i sądzisz, że ja tego chcę?
"ta niepewność i rozchwianie wynikają w większości z tego, że ciągle się na innych oglądasz i próbujesz na siłę żyć tak, jak inni uważają, że się powinno."- a to akurat nieprawda. Nie idę za tłumem. Nie lubię dzieci, nie chcę ich mieć i mówię o tym głośno, mimo że ludzie są w szoku przeważnie
Ale tak, jak się tylko skończą te wirusy to pójdę do terapeuty, on mi na pewno pozwoli odbudować pewność siebie, ale raczej nie zastąpi mi przyjaciół, więc pewnie uczucie samotności zmaleje, ale nie zniknie, bo lubię towarzystwo innych ludzi.
Zauważyłam, że im bardziej przyzwyczajam się do samotności, tym większą mam blokadę do poznawania nowych ludzi. I tak w kółko

3,377

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

Ok, pominę to, że czasami zwyczajnie nie wierzę, że ktoś nie ma możliwości odezwania się do NIKOGO. Choćby z samego faktu, że ludzie na studiach byli w szkole, gdzie przecież też się nawiązują jakieś znajomości. Aby ich unikać trzeba by siedzieć gdzieś w zamknięciu i uczestniczyć jedynie w samych zajęciach lekcyjnych, bez możliwości angażowania się w cokolwiek.
Ale pomińmy to. Skoro piszesz, że nie masz paczki przyjaciół ani nikogo bliskiego, to dlaczego dalej w tym trwasz? Skoro chcesz to tak bardzo zmienić, dlaczego tylko rozpaczasz nad tym, nie starając się tego naprawić? Pandemia trochę w tym wszystkim namieszała, ale przecież można do ludzi wychodzić, zacząć uczestniczyć w jakiś zajęciach czy spotkaniach..Jeśli chcesz kontynuować studia( jeśli dobrze pamiętam, to je przerwałaś) to przeznacz wysiłek na to, w grupie ludzi( jak sam zresztą się przekonałem) nawet łatwiej jest się uczyć. Nie były to wprawdzie kierunki medyczne, ale bywało tez trochę nauki pamięciowej i ludzie z roku wspólnie się spotykali, żeby coś tam opracować jakiś materiał.
Twierdzisz, że nie oglądasz się na ludzi. Ale wspominasz często o tym, że ta czy tamta znajoma już się zaręczyła czy ma dziecko, no jak to jest? Usilnie oglądasz się na innych, podążając trochę nieświadomie za trendem. Sukces: a czy osiąganie sukcesu to jakaś domena ludzi wyłącznie młodych? Czy już nieco starsi nie są do tego uprawnieni? Masz zamiar rozstawać się z tym światem, skoro uważasz, że na sukces w wieku powyżej 23 lat jest za późno? Naprawdę już nic nie da się zrobić według Ciebie? Skoro do tej pory go nie było, to oznacza, że już wszystko stracone? Serio, taka postawa mnie szczerze przeraża..Próbuję sobie to czytać kilka razy, ale do mnie nie dociera.
Poza tym czy wiek 46 lat to jest również czas do tego, aby się do grobu kłaść? Na tym forum są ludzie od nas starsi co najmniej dwukrotnie, którzy( patrząc po stylu pisania) mogliby chyba wielu młodych obdarować solidną dawką optymizmu..

Serio, zaczynam mieć wrażenie, że teraz im ktoś starszy, tym ma więcej radości z życia.

3,378 Ostatnio edytowany przez umajona (2020-04-27 18:51:37)

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
Lucyfer666 napisał/a:

Z resztą widać inną kwestię, która się pojawia, czyli widoczne przekreślanie osób z opóźnionym zapłonem związkowym, bo to "dziwne/nie będę uczyć/itd.". Ja to zawsze będę mówił. Takie fora to najlepszy przykład, żeby zniechęcić się do relacji.

No właśnie. Sporo moich dotychczasowych przekonań i dziewczęcych wyobrażeń runęło. Na przykład to, że mężczyzna byłby ucieszony faktem, że jest dla kobiety tym pierwszym. Okazuje się, że brak doświadczenia to raczej problem i coś, co kobietę przekreśla i kwalifikuje ją do kategorii "coś z nią nie teges", albo "szkoda na nią czasu". Trochę niefajnie się to wszystko czyta... No nic, będę sobie "nie teges", dobrze mi z tym wink

3,379 Ostatnio edytowany przez niepodobna (2020-04-27 17:48:50)

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
Lucyfer666 napisał/a:

Bagienniku. Standardy kulturowe społeczeństwa się zmieniają, ale biologia się nie zmienia.
Zakładanie rodziny w wieku 40 lat, kiedy mowa o rówieśnikach to mrzonka.
Dlatego okres 20-30 lat jest najlepszy. Z resztą widać inną kwestię, która się pojawia, czyli widoczne przekreślanie osób z opóźnionym zapłonem związkowym, bo to "dziwne/nie będę uczyć/itd.". Ja to zawsze będę mówił. Takie fora to najlepszy przykład, żeby zniechęcić się do relacji.

Mi się wydaje, że przekreślanie osób, które nie były w związkach, nie wynika z założenia "nie będę uczyć", tylko raczej ze stawianego sobie pytania "nauka i co dalej"?.

Już samo postrzeganie bycia w relacji z drugim czlowiekiem jako nauki, a tej osoby jako nauczyciela, sugeruje, że proces nauki ma jakiś cel dalszy nie bardzo związany z tą konkretną relacją. I teraz pytanie, kto chce być przedmiotem, który zostanie wyrzucony gdy spełni swoją rolę? To jest istota sprawy.

3,380 Ostatnio edytowany przez umajona (2020-04-27 19:27:54)

Odp: pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat
niepodobna napisał/a:

Mi się wydaje, że przekreślanie osób, które nie były w związkach, nie wynika z założenia "nie będę uczyć", tylko raczej ze stawianego sobie pytania "nauka i co dalej"?.

Już samo postrzeganie bycia w relacji z drugim czlowiekiem jako nauki, a tej osoby jako nauczyciela, sugeruje, że proces nauki ma jakiś cel dalszy nie bardzo związany z tą konkretną relacją. I teraz pytanie, kto chce być przedmiotem, który zostanie wyrzucony gdy spełni swoją rolę? To jest istota sprawy.

Przykre to wszystko....

Posty [ 3,316 do 3,380 z 8,335 ]

Strony Poprzednia 1 50 51 52 53 54 129 Następna

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Forum Kobiet » SAMOTNOŚĆ » pozbawcie mnie zludzen, mam 36 lat

Zobacz popularne tematy :

Mapa strony - Archiwum | Regulamin | Polityka Prywatności



© www.netkobiety.pl 2007-2024