Nie zmienilabym praktycznie nic, bo moj maz zyje w moim swiecie, to raczej dla niego zycie by sie zmienilo.
Napewno bym sie cieszyla, problem z glowy, ze nie musze sie zastanawiac juz nad tym aspektem zycia.Weszlam w zwiazek majac nerwice, bedac prawie juz jak opetana przez szatana. Ze szczeka zacisnieta ciagle, ze az moj glos sie zmienial od tego. Z roznymi dziwnymi objawami. Moj maz nadal chcial ze mna byc i rozmowy z nim pomogly mi sie wyleczyc, bo to bylo ciagle wyzwanie w sensie psychologicznym.
Zwiazek ucierpial, oczywiscie, ze tak. Jednak koniec koncow nadal jestesmy razem.
Pewnie, ze mozna wejsc w zwiazek z nerwica. Nie, nie musisz byc wyleczona wczesniej.
I tak, sa ludzie, ktorzy nigdy nie zechca kogos z nerwica. Sa tez ludzie, ktorzy nigdy nie zechca brunetki/blondynki/chudej/grubej/wysokiej/niskiej.
Zawsze beda ludzie, ktorzy nas nie chca.
Hmm to ciekawe. Czyli poznał Cię w okresie zaostrzenia objawów jak rozumiem, a mimo to nie uciekł. To już o czymś świadczy. Też mi się wydaje , ze powinno sie wspierać, gdy druga strona stara się panować nad objawami, ale kurcze, nie zawsze to wychodzi. A czasem im bardziej je chcesz kontrolować tym bardziej one Cię męczą. Istne szaleństwo. Jedno napędza drugie.
I widzisz, a ja sobie zakodowałam, ze się muszą wyleczyć najpierw no i nie wyszło. Idąc tym tropem to powinnam być już zawsze sama, co oczywiście jest niedorzeczne (tzn takie myślenie)..
Rossanko ja wprawdzie swoja nerwice zdiagnozowalam stosunkowo niedawno ale mysle, ze towarzyszyla mi ona juz od dawna w roznym stopniu. Mimo to mam meza, jego milosc i wsparcie i nie uwazam zeby akurat ta choroba polozyla sie cieniem na naszym zwiazku. Tak jak napisala wyzej Piegowata, w nerwicy chodzi w duzej mierze o wsluchiwanie sie w sposob przesadzony w swoje problemy fizyczne i emocjonalne i nadawanie im sztucznie nadmuchanych rozmiarow. Dlatego ja swoja nerwice staram sie traktowac jako chorobe jak kazda inna, nie epatowac nia ani w stosunku do bliskich ani dalszych znajomych i "nie karmic" tej choroby wlasnym nakrecaniem sie jak to ona moze mi zniszczyc zycie. Naprawde ludzie z gorszymi schorzeniami znajduja szczescie w milosci. Mysle, ze chodzi raczej o to zeby w byciu w zwiazku nie upatrywac lekarstwa na ta przypadlosc. Partner nie ma byc naszym terapeuta, mamy oczywiscie prawo do gorszych momentow ale zwiazek swoja droga a leczenie i praca nad choroba swoja droga.
Nie, tego akurat nigdy nie rozpatrywałam w tych kategoriach, ze partner mnie wyleczy z objawów, choć jak mówiła psychiatra i psycholog - wsparcie bliskiej osoby może wiele zdziałać. Nie, ze to ma być całkowite lekarstwo na ną przypadłość, ale pomoc, czy nawet bycie obok może dawać wyciszenie. Chodzi mi o to, ze mąż czy żona to nie ma być rodzic-opiekun ale taki ktoś przy kim jest bezpiecznie i czuje się akceptacje - coś takiego mi chodzi po głowie, oraz porozumienie.
No i widzisz, a dla mnie moja nerwica jest tak jakby rozdmuchana i urosła mi w głowie do gigantycznych rozmiarów, a patrząc z boku nigdy byś nie powiedziała. A i faktem było, że dużo energii wkładałam w przeszłości w jej ukrywanie - to bardzo wypala.
A teraz mi wszystko jedno. Tzn to są głupie objawy, ale co poradzę, mam je i co. I tyle. W sumie miałam je po 30, po 20 , jako nastolatka, jako uczennica podstawówki - nie wiem jak to jest tego nie mieć.