Hmm... sorry, że się rozgaduję, ale dałaś mi, Niepodobna, do myślenia.
Wiem, że nie warto udawać, że wszystko w porządku, gdy tak się wcale nie czuję i wolę w związek nie wchodzić niż ignorować to, byle tylko wreszcie z kimś się "sparować".
Był kiedyś taki Wąsaty, wspomniałam o nich w "Mojej najgorszej randce". Nawet sympatyczny (bardzo dobrze się rozmawiało, a to dla mnie ważne), więc byłam skłonna dać mu szansę, co nie znaczyło, że jakoś zwariowałam na jego punkcie (ja zresztą na zwariowania niepodatna
). On potem robił jeszcze podchody, bo przypadkiem kilka razy los nas zetknął. Umawiał się, odwoływał w ostatniej chwili, albo w ostatniej chwili dzwonił, że jest w moim mieście i pytał, czy przyjdę (taaaak, już lecę! nieważne, czy gotuję obiad, czy leżę chora na grypę, czy cokolwiek robię innego). Pomijam już to słynne "Chciałbym się z tobą kochać" palnięte po pierwszej randce. Kilka razy dałam mu do zrozumienia, że nie mam ochoty na jakieś spacery po parkach z obcym facetem ani na przejażdżki samochodem po okolicy (no, nie z gościem, który już chciałby się ze mną kochać!), wolę bezpieczny, neutralny grunt, a ten jakby zupełnie o tym nie pamiętał. Czułam się lekceważona.
A w nosie mam! W końcu jakoś samo się urwało, chyba się zniechęcił - ja zresztą też.
Spotkałam też faceta całkiem w porządku jeśli chodzi o kulturę, wygląd, inteligencję, ale odechciało mi się dalszej znajomości po sms-owym pytaniu: "To jak? Kujemy żelazo?". Nie chciał źle, ale poczułam się przyparta do muru. Nie chcę niczego kuć, chcę się spokojnie poznawać. A jak jeszcze dodał (bo tak jakoś rozmowa zeszła na ogólne żarciki z aluzją, z tym że ja potraktowałam je jako coś bardzo ogólnego), że "piersi widziałem, wydają się obiecujące" - to odechciało mi się zupełnie. Mogę opowiadać nawet ostre dowcipy, ale mnie osobiście proszę nie tykać na tym etapie znajomości (po pierwszym spotkaniu).
No, cóż... Może jestem tą przysłowiową księżniczką na ziarnku grochu? Ale po co mam znosić nieprzyjemności? Żeby samą nie być? Nie umiera się od bycia samą.
W przypadku spotkań "w ciemno" sporo jest takich historii. Znaleźć w ten sposób kogoś, to naprawdę harówka. Nie chce mi się już, coraz rzadziej próbuję. To nie jest jakiś żal czy smutek, po prostu mnie to już nudzi. Lepiej poczytać sobie książkę przed moją chałupką (w tym celu zakupiłam dziś na odpuście dwa składane drewniane superkrzesełka
)
...I jak tak czytam wypowiedzi osób żalących się na wieloletnią (podkreślam: wieloletnią) samotność, to wybaczcie, ale dziwię się, że się chce jeszcze dziewczynom (i chłopakom) zawracać sobie tym głowę. Wcale nie w negatywnym jakimś sensie, ale po prostu jest to fundowanie sobie na własne życzenie złego samopoczucia.