Wydaje mi się, że gdybym dowiedziała się o czymś ważnym, kiedy już się do mężczyzny przywiązałam, poczułabym się oszukana. Nawet jeśli byłaby to kwestia, która nie oznaczałaby dla mnie przekreślenia związku. Bo to by znaczyło, że nie dał mi szansy na ocenę sytuacji; nie dał mi danych potrzebnych do świadomego podjęcia decyzji.
Czy uważasz, że np. o dzieciach, gigantycznych długach, bezpłodności i innych sprawach mających wpływ na związek kobieta mogłaby Ci powiedzieć, dopiero gdy się zaangażujesz? Nie przeszkadzałoby Ci to?
67 2023-01-13 11:02:01 Ostatnio edytowany przez Nowe_otwarcie (2023-01-13 11:02:18)
Wydaje mi się, że gdybym dowiedziała się o czymś ważnym, kiedy już się do mężczyzny przywiązałam, poczułabym się oszukana. Nawet jeśli byłaby to kwestia, która nie oznaczałaby dla mnie przekreślenia związku. Bo to by znaczyło, że nie dał mi szansy na ocenę sytuacji; nie dał mi danych potrzebnych do świadomego podjęcia decyzji.
Czy uważasz, że np. o dzieciach, gigantycznych długach, bezpłodności i innych sprawach mających wpływ na związek kobieta mogłaby Ci powiedzieć, dopiero gdy się zaangażujesz? Nie przeszkadzałoby Ci to?
Saro, akurat w Twoim wypadku (przynajmniej po lekturze Twoich dotychczasowych postów) to mam przeczucie graniczące z pewnością że gdyby powiedział na starcie, to byś go od razu skreśliła. Może jakaś tam inna nie, ale akurat Ty - praktycznie na pewno.
Najczęściej ten, kto by nie skreślił na starcie, to i jest w stanie zrozumieć obawy skrywającego tajemnicę przed jej wyjawieniem od razu i wybaczyć; ten, kto od razu twierdzi że "nie widzi przyszłości, bo poczuł się tym oszukany" tak naprawdę nie dałby szansy i wiedząc od początku...
Ja Ci tylko przypomnę, że mój partner jest niepełnosprawny ze względu na ciężką chorobę. Owszem, nie psychiczną, ale zamieniłabym ją na ChAD czy schizofrenię bez mrugnięcia okiem.
Tylko że wiedziałam o jego stanie zdrowia, odkąd go poznałam właściwie. Gdyby powiedział mi o tym później (a ma możliwości, by to ukrywać, gdyby się postarał, większość jego kolegów nic nie wie), kiedy już zdążyłabym się zaangażować... No, nie wiem. Nie powiem, że na pewno nie bylibyśmy razem, ale nawet jeśli by się udało, to na pewno nie poszłoby tak gładko. To by mocno nadszarpnęło moje zaufanie, w tym sensie, że długo (zawsze?) miałabym z tyłu głowy takie: "a czego on mi jeszcze nie mówi? A może jest gorzej niż to przedstawił? O czym nie wspomniał, żebym nie uciekła?". A poza tym trudno mi traktować takie "powiem, jak już się do mnie zbliżysz, żeby trudniej ci było odejść" inaczej niż jako manipulację, bo to tak, jak by chciał, żebym podjęła - być może niekorzystną dla siebie - decyzję pod wpływem emocji (skoro zakłada, że bez tych emocji podjęłabym inną).
69 2023-01-13 11:37:26 Ostatnio edytowany przez bagienni_k (2023-01-13 12:03:10)
W niektórych skrajnych przypadkach można odnieść wrażenie, że osoba oszukiwana nie do końca rozumie tego, kto coś przed nią zataił. Człowiek niestety nie jest istotą pozbawioną lęków, wątpliwośći czy obaw, wiec niejako bywa tak, żę raczej prędzej będzie kalkulował, co bardziej się opłaca zrobić, aby stracić jak najmniej a jak najwięcej zyskać. Może też być tak, że się wycofa, bo dla niego pewne sprawy będa po prostu zbyt trudne do zmierzenia sie z nimi od razu, bez zastanowienia i wahania.W przypadku mężczyzn bywa tak, że nie chcą oni kogoś obarczać dodatkowymi problemami albo sądzą, że powinni sobie z tym sami poradzić. Bywa, że ktoś np uznaje(błędnie), iż pewne rozdziały w życiu są zamknięte, mimo, że efekty tamtych działań nadal są widoczne czy obecne w ich życiu, jak choćby ukrywanie nieślubnego dziecka.
Są niestety sprawy, o których nie jest łatwo rozmawiać, ale nie jest to traktowane równomiernie, w zależności od tego, KTO ma coś do ukrycia.
Z drugiej strony każdy człowiek ma prawo czuć się oszukany w kwestii dotyczącej jego samego czy wspólnego życia obojga partnerów.
Tylko znowu: jest różnica między zatajeniem informacji o nieśubnym dziecku, bezpłodności czy utracie pracy a choćby takiej drobnostce, jak wybór jakiegoś dodatkowego sprzętu do wspólnego mieszkania bez wiedzy partnera.
Wydaje mi się, że gdybym dowiedziała się o czymś ważnym, kiedy już się do mężczyzny przywiązałam, poczułabym się oszukana. Nawet jeśli byłaby to kwestia, która nie oznaczałaby dla mnie przekreślenia związku. Bo to by znaczyło, że nie dał mi szansy na ocenę sytuacji; nie dał mi danych potrzebnych do świadomego podjęcia decyzji.
Czy uważasz, że np. o dzieciach, gigantycznych długach, bezpłodności i innych sprawach mających wpływ na związek kobieta mogłaby Ci powiedzieć, dopiero gdy się zaangażujesz? Nie przeszkadzałoby Ci to?
Ale na pierwszym spotkaniu?
W niektórych skrajnych przypadkach można odnieść wrażenie, że osoba oszukiwana nie do końca rozumie tego, kto coś przed nią zataił. Człowiek niestety nie jest istotą pozbawioną lęków, wątpliwośći czy obaw, wiec niejaok bywa tak, żę raczej prędzej będzi eklakulował, co bardziej się opłaca zrobić. Może też być tak, że się wycofa, bo dla niego pewne sprawy będa po prostu zbyt trudne do zmierzenia sie z nimi od razu, bez zastanowienia i wahania.
Tylko wszystko rozbija się o to, że ta sprawa, o której wypadałoby powiedzieć na początku (choroba, dziecko, długi, cokolwiek) nie będzie jedyną problematyczną kwestią przez cały związek. Obawy są zrozumiałe, ale to, jak dana osoba podejdzie do tematu, może wiele powiedzieć o tym, co będzie w przyszłości. Jasne, nie zawsze to się sprawdzi w 100%, ale jednak pozwala wyciągnąć jakieś wnioski, daje (przypuszczalny) obraz. Gdyby ktoś ukrywał coś takiego przede mną, to zakładałabym, że jest duże prawdopodobieństwo, że jak coś zmaluje/będzie miał problem/coś niekorzystnego się stanie, to ja znowu nie zostanę o tym poinformowana, nie od razu przynajmniej. A ja jednak cenię sobie spokojne życie, spokojne w tym znaczeniu, że nie muszę się zastanawiać, czy coś się dzieje, nie denerwuję się bez sensu, bo wiem, że jeśli cokolwiek się wydarzy, to ja się o tym dowiem.
W przypadku męższczyzn bywa tak, że nie chcą oni kogoś obarczać dodatkowymi problemami albo sądzą, że powinni sobie z tym sami poradzić. Bywa, że ktoś np uznaje(błędnie), iż pewne rozdziały w życiu są zamknięte, mimo, że efekty tamtych działań nadal są widoczne czy obecne w ich życiu, jak choćby ukrywanie nieślubnego dziecka.
Są niestety sprawy, o których nie jest łatwo rozmawiać, ale nie jest to traktowane równomiernie, w zależności od tego, KTO ma coś do ukrycia.
Oczywiście. Tylko to zależy od tego, czy mężczyzna tylko tak myśli czy wie, że sobie poradzi. Jeśli sobie poradzi i jest tego pewny, to nie ma powodu, żeby o tym nie mówić, bo można to właściwie uznać za sprawę załatwioną. I wtedy właśnie - wbrew pozorom "na luzie" - można się żalić, mówić o obawach, dzielić troskami. Gorzej, jeśli ktoś myśli, że powinien, ale tak naprawdę nie ma zielonego pojęcia, co robić, jeśli wie, że sobie nie poradzi - wtedy, faktycznie, może wjeżdżać milczenie, bo mówienie byłoby właściwie "przyznaniem się do porażki". Co jest o tyle zabawne, że przecież jedyną różnicą jest tu nastawienie tej osoby, a nie faktyczne możliwości.
72 2023-01-13 12:03:40 Ostatnio edytowany przez SaraS (2023-01-13 12:05:40)
SaraS napisał/a:Wydaje mi się, że gdybym dowiedziała się o czymś ważnym, kiedy już się do mężczyzny przywiązałam, poczułabym się oszukana. Nawet jeśli byłaby to kwestia, która nie oznaczałaby dla mnie przekreślenia związku. Bo to by znaczyło, że nie dał mi szansy na ocenę sytuacji; nie dał mi danych potrzebnych do świadomego podjęcia decyzji.
Czy uważasz, że np. o dzieciach, gigantycznych długach, bezpłodności i innych sprawach mających wpływ na związek kobieta mogłaby Ci powiedzieć, dopiero gdy się zaangażujesz? Nie przeszkadzałoby Ci to?Ale na pierwszym spotkaniu?
Nie pisałam nic o tym, że na pierwszym spotkaniu, ale czy ktoś naprawdę od pierwszego zetknięcia się z drugą osobą może być zaangażowany? Wg mnie optymalny byłby moment, w którym wiadomo już, w którą stronę relacja zmierza, ale kiedy jeszcze żadnego przywiązania nie ma. Tylko to też jest przecież umowne, każdy angażuje się w innym momencie. No ale bardziej uważałabym, żeby nie przesadzić w drugą stronę, bo można łatwo przejść od "za słabo się znamy" do "nie zdążyłxm powiedzieć na początku, już za późno, pomyśli, że specjalnie to ukrywałxm" i będzie coraz trudniej.
[edit] Chociaż jak tak myślę, to o dzieciach chciałabym wiedzieć natychmiast, bo to jest mój dealbreaker absolutny, żadna cudowność mężczyzny nie mogłaby tego zmienić. Więc w tym przypadku nie chodziłoby o trudniejsze podjęcie decyzji tylko byłabym zwyczajnie wkurzona, że zmarnowałam czas.
Ja Ci tylko przypomnę, że mój partner jest niepełnosprawny ze względu na ciężką chorobę.
Owszem, nie psychiczną, ale zamieniłabym ją na ChAD czy schizofrenię bez mrugnięcia okiem.
Tylko że wiedziałam o jego stanie zdrowia, odkąd go poznałam właściwie. Gdyby powiedział mi o tym później (a ma możliwości, by to ukrywać, gdyby się postarał, większość jego kolegów nic nie wie), kiedy już zdążyłabym się zaangażować... No, nie wiem. Nie powiem, że na pewno nie bylibyśmy razem, ale nawet jeśli by się udało, to na pewno nie poszłoby tak gładko. To by mocno nadszarpnęło moje zaufanie, w tym sensie, że długo (zawsze?) miałabym z tyłu głowy takie: "a czego on mi jeszcze nie mówi? A może jest gorzej niż to przedstawił? O czym nie wspomniał, żebym nie uciekła?". A poza tym trudno mi traktować takie "powiem, jak już się do mnie zbliżysz, żeby trudniej ci było odejść" inaczej niż jako manipulację, bo to tak, jak by chciał, żebym podjęła - być może niekorzystną dla siebie - decyzję pod wpływem emocji (skoro zakłada, że bez tych emocji podjęłabym inną).
Tylko jedno zasadnicze pytanie: po jakim czasie od poznania został Twoim partnerem?
Drugie pytanie zostawię sobie na później
rossanka napisał/a:SaraS napisał/a:Wydaje mi się, że gdybym dowiedziała się o czymś ważnym, kiedy już się do mężczyzny przywiązałam, poczułabym się oszukana. Nawet jeśli byłaby to kwestia, która nie oznaczałaby dla mnie przekreślenia związku. Bo to by znaczyło, że nie dał mi szansy na ocenę sytuacji; nie dał mi danych potrzebnych do świadomego podjęcia decyzji.
Czy uważasz, że np. o dzieciach, gigantycznych długach, bezpłodności i innych sprawach mających wpływ na związek kobieta mogłaby Ci powiedzieć, dopiero gdy się zaangażujesz? Nie przeszkadzałoby Ci to?Ale na pierwszym spotkaniu?
Nie pisałam nic o tym, że na pierwszym spotkaniu, ale czy ktoś naprawdę od pierwszego zetknięcia się z drugą osobą może być zaangażowany? Wg mnie optymalny byłby moment, w którym wiadomo już, w którą stronę relacja zmierza, ale kiedy jeszcze żadnego przywiązania nie ma. Tylko to też jest przecież umowne, każdy angażuje się w innym momencie. No ale bardziej uważałabym, żeby nie przesadzić w drugą stronę, bo można łatwo przejść od "za słabo się znamy" do "nie zdążyłxm powiedzieć na początku, już za późno, pomyśli, że specjalnie to ukrywałxm" i będzie coraz trudniej.
[edit] Chociaż jak tak myślę, to o dzieciach chciałabym wiedzieć natychmiast, bo to jest mój dealbreaker absolutny, żadna cudowność mężczyzny nie mogłaby tego zmienić. Więc w tym przypadku nie chodziłoby o trudniejsze podjęcie decyzji tylko byłabym zwyczajnie wkurzona, że zmarnowałam czas.
Takie rzeczy wychodzą naturalnie. Nie będzie się czekać roku ani nie wystrzeli z newsem po pierwszym spotkaniu.
SaraS napisał/a:Ja Ci tylko przypomnę, że mój partner jest niepełnosprawny ze względu na ciężką chorobę.
Owszem, nie psychiczną, ale zamieniłabym ją na ChAD czy schizofrenię bez mrugnięcia okiem.
Tylko że wiedziałam o jego stanie zdrowia, odkąd go poznałam właściwie. Gdyby powiedział mi o tym później (a ma możliwości, by to ukrywać, gdyby się postarał, większość jego kolegów nic nie wie), kiedy już zdążyłabym się zaangażować... No, nie wiem. Nie powiem, że na pewno nie bylibyśmy razem, ale nawet jeśli by się udało, to na pewno nie poszłoby tak gładko. To by mocno nadszarpnęło moje zaufanie, w tym sensie, że długo (zawsze?) miałabym z tyłu głowy takie: "a czego on mi jeszcze nie mówi? A może jest gorzej niż to przedstawił? O czym nie wspomniał, żebym nie uciekła?". A poza tym trudno mi traktować takie "powiem, jak już się do mnie zbliżysz, żeby trudniej ci było odejść" inaczej niż jako manipulację, bo to tak, jak by chciał, żebym podjęła - być może niekorzystną dla siebie - decyzję pod wpływem emocji (skoro zakłada, że bez tych emocji podjęłabym inną).Tylko jedno zasadnicze pytanie: po jakim czasie od poznania został Twoim partnerem?
Drugie pytanie zostawię sobie na później
Tak całkiem od pierwszego spotkania, na którym zostaliśmy sobie przedstawieni? Długo. Ze 4 lata. Tylko że mieszkaliśmy wtedy jakieś 300 km od siebie, a widywaliśmy się jeszcze w innym mieście (mieliśmy wspólnych znajomych). Więc poznaliśmy się, widzieliśmy przypadkiem dwa razy, potem rok przerwy, 1 spotkanie przypadkowe, znowu rok przerwy itd. Iskrzyło od początku, ale też nie było się za bardzo za co zabierać, kończyło się na rozmowach. Rok przed związkiem zaiskrzyło na ostatnim spotkaniu nieco bardziej, ale on stchórzył xD, bo nie dostrzegał mojego dzikiego zainteresowania i w sumie tak żeby się bliżej poznać i zacząć spotykać to znowu rok później; od pierwszego spotkania po roku widywaliśmy się cały miesiąc, wreszcie czasem sami i po miesiącu oficjalnie zostaliśmy parą (ale tu już po tygodniu było wiadomo, dokąd to zmierza).
Więc czasowo długo, ale przez te, powiedzmy, 4 lata, było tylko kilka spotkań, zawsze w większej grupie. Potem się dopiero okazało, że każde z nas chciało, ale pierwsze 3 lata nie bardzo była możliwość większego poznawania się, a ostatni rok bez związku to on nam właściwie zafundował. No i dopiero końcówka (ten ostatni miesiąc) była, no, intensywna.
Ale jeżeli zmierzasz do tego, że miałam dużo czasu na zastanawianie się, to nie. Od kiedy zarejestrowałam jego istnienie, wiedziałam, na co jestem gotowa. Ja też miewam idealistyczne (głupie?) zapędy.
76 2023-01-13 13:21:01 Ostatnio edytowany przez Nowe_otwarcie (2023-01-13 13:22:37)
Nowe_otwarcie napisał/a:SaraS napisał/a:Ja Ci tylko przypomnę, że mój partner jest niepełnosprawny ze względu na ciężką chorobę.
Owszem, nie psychiczną, ale zamieniłabym ją na ChAD czy schizofrenię bez mrugnięcia okiem.
Tylko że wiedziałam o jego stanie zdrowia, odkąd go poznałam właściwie. Gdyby powiedział mi o tym później (a ma możliwości, by to ukrywać, gdyby się postarał, większość jego kolegów nic nie wie), kiedy już zdążyłabym się zaangażować... No, nie wiem. Nie powiem, że na pewno nie bylibyśmy razem, ale nawet jeśli by się udało, to na pewno nie poszłoby tak gładko. To by mocno nadszarpnęło moje zaufanie, w tym sensie, że długo (zawsze?) miałabym z tyłu głowy takie: "a czego on mi jeszcze nie mówi? A może jest gorzej niż to przedstawił? O czym nie wspomniał, żebym nie uciekła?". A poza tym trudno mi traktować takie "powiem, jak już się do mnie zbliżysz, żeby trudniej ci było odejść" inaczej niż jako manipulację, bo to tak, jak by chciał, żebym podjęła - być może niekorzystną dla siebie - decyzję pod wpływem emocji (skoro zakłada, że bez tych emocji podjęłabym inną).Tylko jedno zasadnicze pytanie: po jakim czasie od poznania został Twoim partnerem?
Drugie pytanie zostawię sobie na późniejTak całkiem od pierwszego spotkania, na którym zostaliśmy sobie przedstawieni? Długo. Ze 4 lata. Tylko że mieszkaliśmy wtedy jakieś 300 km od siebie, a widywaliśmy się jeszcze w innym mieście (mieliśmy wspólnych znajomych). Więc poznaliśmy się, widzieliśmy przypadkiem dwa razy, potem rok przerwy, 1 spotkanie przypadkowe, znowu rok przerwy itd. Iskrzyło od początku, ale też nie było się za bardzo za co zabierać, kończyło się na rozmowach. Rok przed związkiem zaiskrzyło na ostatnim spotkaniu nieco bardziej, ale on stchórzył xD, bo nie dostrzegał mojego dzikiego zainteresowania i w sumie tak żeby się bliżej poznać i zacząć spotykać to znowu rok później; od pierwszego spotkania po roku widywaliśmy się cały miesiąc, wreszcie czasem sami i po miesiącu oficjalnie zostaliśmy parą (ale tu już po tygodniu było wiadomo, dokąd to zmierza).
Więc czasowo długo, ale przez te, powiedzmy, 4 lata, było tylko kilka spotkań, zawsze w większej grupie. Potem się dopiero okazało, że każde z nas chciało, ale pierwsze 3 lata nie bardzo była możliwość większego poznawania się, a ostatni rok bez związku to on nam właściwie zafundował. No i dopiero końcówka (ten ostatni miesiąc) była, no, intensywna.
Ale jeżeli zmierzasz do tego, że miałam dużo czasu na zastanawianie się, to nie. Od kiedy zarejestrowałam jego istnienie, wiedziałam, na co jestem gotowa. Ja też miewam idealistyczne (głupie?) zapędy.
Czyli tak jak myślałem: miał możliwość zaprezentowania pakietu zalet nim poszła decyzja o związku, dodatkowo zdążył Cię rozgrzać. Mimo odstępów (a może właśnie i dzięki nim) zdołał zbudować silny, pozytywny wizerunek w Twoich oczach nim przyszło do decyzji. I to właśnie uzasadnia wstrzymanie się z wyjawieniem przynajmniej do momentu zaprezentowania (dla wyrównania szans) całej drugiej strony medalu. Z reguły (zwłaszcza jeśli osoby spotykające poznają się znienacka - np. na portalu - i nie ma grona znajomych popierających) przez jakiś czas nie ma wytworzonej takiej więzi jak między Wami i wtedy lwia część kobiet (poza wyjątkami) dokonuje kasacji jeśli tylko choć jej mignie zagrożenie kłopotami w przyszłości. No takie niestety są realia.
To, co napisałam wyżej: od początku wiedziałam o stanie jego zdrowia i od początku chciałam go bez względu na to. Jest właściwie jedynym mężczyzną, z którym umówiłabym się już po pierwszym spotkaniu (w sensie, że zanim się zainteresowałam kimś innym, to zawsze trwało to baaardzo długo).
Natomiast to fakt, że z pewnych względów było mi "łatwiej", ale nie tych, o których piszesz. Mi było dobrze samej, nie szukałam związku (ktoś tu nawet na forum ostatnio wspominał o piewcach singlizmu ), nie potrzebowałam i nie chciałam nigdy jakiegokolwiek faceta + nie planowałam rodziny z dziećmi. Więc dla mnie ten wybór to nie był taki wybór, jaki miałaby kobieta, która potrzebuje mężczyzny i chce założyć rodzinę. Ja nie rozważałam tego w kontekście przyszłości (co się stanie, gdy umrze "za wcześnie"? co będzie z dziećmi? jak sobie poradzę? może lepiej spróbować z kimś innym?), to nie były moje dylematy - żadnych dzieci nie będzie, a skoro nikogo innego nie chciałam i tak... Nie miałam między czym wybierać. Bo albo ten, choć być może krócej, albo nikt. Wiedziałam, że może być trudniej, ale nad tym też się nie musiałam zastanawiać, byłam samodzielna, wiedziałam, że sobie poradzę. Chciałam go i tyle, koszty były nieważne, trochę jak mała dziewczynka: chcę z nim być i koniec, reszta mnie nie obchodzi. Albo raczej: chciałam tyle, ile mogłam dostać, a tych innych rzeczy (bezpiecznej rodziny z dziećmi itd.) i tak nie chciałam. Po prostu z mojej perspektywy nie rezygnowałam z niczego, jedynie ryzykowałam, że będę mieć w życiu trochę więcej, powiedzmy, powodów do smutku niż przeciętnie.
Nie żałuję. (:
Paslawek ale się rozpisałeś. Dzięki. A wstydziłeś się kiedyś swojego ojca, bałeś? Chciałbym dziecko I może kiedyś będzie mi dane ale nie chciałbym by dzieciak się mnie bał, wstydził, nie mógł na mnie liczyć. Tak jak pisałem przez chorobę zrobiłem się mocno wycofany, jeszcze się z nią nie pogodzilem, na terapię mnie nie stać A na NFZ ssie.
R_ita2 dzięki, napiszę bo nie mam kontaktu z innymi chorymi by się dzielić doświadczeniami.
Do reszty, ja wiem, że nie mogę ukrywać choroby. Że muszę być szczery i się do tego przyznawać. Ale pytanie kiedy jest najodpowiedniejszy moment? Załóżmy że wychodzę z cienia swego życia, zaczynam się rozglądać za panną i co dalej? Kiedy się przyznać? SaraS pisze ze czułaby się oszukana dowiadując później niż od razu.... a ja nie chce nikogo oszukiwać. Ale bez zbudowanej więzi i pokazania z dobrej strony to każdy mnie skreśli słysząc że schizofrenik. Może jeszcze nie jestem w ogóle gotowy by kogoś szukać.
Ja tylko sprostuję, że nie miałam na myśli "od razu", ale jednak przed jakimkolwiek zaangażowaniem się. U mnie tak się po prostu złożyło, że wiedziałam wcześniej, natomiast wystarczyłoby, że usłyszałabym to, zanim w tle zaczęłaby majaczyć konkretna relacja. Czyli nie wymagam żadnego: "hej, jestem X, a to historia mojej choroby".
80 2023-01-13 21:01:50 Ostatnio edytowany przez paslawek (2023-01-13 23:05:28)
Paslawek ale się rozpisałeś. Dzięki. A wstydziłeś się kiedyś swojego ojca, bałeś?
Bać się taty nie bałem wchodziłem mu przyznam się szczerze na głowę i sprawdzałem jego cierpliwość,z tym wstydem to
to nie chodziło o to że nie chciałem gdzieś wyjść z tata
nie zmyślałem o nim jakieś historii tego nie robiłem, bardziej obawiałem się wyśmiewania i niesprawiedliwego jego potraktowania jak bym się przyznał do tego co mu jest
z resztą jak podrosłem to i to mi przeszło ,jakoś przestałem czuć presję, że coś ludziom koniecznie muszę tłumaczyć i oni obowiązkowo muszą zmienić zdanie zrozumieć ,muszą szanować, lubić mojego tatę uznałem że to wyłącznie moja sprawa i mojego taty raczej nie bałem się że jego choroba jakoś wyjdzie na jaw i to rozejdzie się czy coś .
trochę zboczyło też jak byłem nastolatkiem w niezdrową fascynacje chorobami psychicznymi i psychodelią.
W końcówce picia i ćpania
próbowałem na niego zwalić za to winę ze jestem słaby wadliwy, ale jakoś nie za bardzo byłem w stanie sam się aż tak oszukać i obwiniać go za moje problemy
wtedy z resztą i tak zerwaliśmy kontakty ze sobą na jakiś czas,ale to byłem w konflikcie z całą rodziną .