Jak tak czytałam ten wątek, to ogólnie miałam mieszane uczucia bo z jednej strony trzeba przyznać Autorce rację, że miała prawo być zawiedziona czy nawet wkurzona zachowaniem partnera ale…
Ja również uważam, że jak się kogoś zaprasza, to należy zadbać o to by mieć czym przyjąć, szczególnie kiedy np. zaprasza na kolację z winem. Według mnie nietaktem jest zarówno oczekiwanie, że dana osoba wtedy kupi wino, ale również przychodzenie z pustymi rękoma. Wtedy mógł facet przynieść kwiatek czy ew jakiś deser/coś słodkiego. Jednak zaproszenie to jedno, a drugie to powiedzmy zwykłe spotkania, kiedy się jest już parą, ale mieszka wciąż osobno. Autorka moim zdaniem też poniekąd przyczyniła się do powstania tej niezręcznej sytuacji, bo jak sama pisała, wolała spotykać u niej, nie u niego. Sama przyznała, że po pracy nie miała ochoty tam jechać, mimo, że kiedy tam była on wszystko mimo wszystko ogarniał. Zatem może trzeba było docenić, że jednak jemu się chciało mimo wszystko do niej jechać, choć wiadomo, że z pustymi rękoma to tak nie bardzo ale… z tego co zrozumiałam to były głównie zwykłe spotkania, a nie jakieś specjalne okazje, więc bez przesady.
Inna kwestia, to, że mieli inne przyzwyczajenia i też status materialny, też na pewno nie było bez znaczenia. Autorka przyznała, że obecnie nie jest w najlepszej sytuacji finansowej, podczas gdy jej już chyba ex partner jest dość zamożnym facetem. Może zabrakło mu wyczucia ale z drugiej strony , ktoś kto żyje w dostatku wydatki na jedzenie traktuje jako coś zupełnie może nie nieistotnego ale raczej nie przywiązuje do tego (aż) takiej wagi. Tu ktoś wspomniał, że pewnie ma zwykle pustą lodówkę, stołuje na mieście czy u rodziców i jest do tego przyzwyczajony, a to wcale nie musi świadczyć o jego skąpstwie czy wygodzie, tylko sposobie życia.
Problem w tym, że Autorce te wydatki na jedzenie, dodajmy w domu, odbijały na budżecie. On tego mógł nie rozumieć bo to tak naprawdę podstawa egzystencji. Nie wiem jak inaczej oni spędzali czas, ale można sobie wyobrazić co by było, gdyby planowali jakieś wspólne wakacje itd. Ja ogólnie jestem zdania, że związki z dużą rozbieżnością zarobków/statusu rzadko się udają i tu empatia naprawdę niewiele pomoże bo spotykają dwa różne światy, przyzwyczajenia itd. Tym bardziej jeśli mówiły o dorosłych ludziach ok 40-tki.
Zgadzam się też z tym, że facetom trzeba wszystko i jasno komunikować, czasem jak dzieciom
bo oni niestety się często nie domyślają. Poza tym każdy ma inaczej. Np. kiedy zaczynałam się spotykać z moim facetem, on robił zakupy, przez co czułam niezręcznie, w końcu przychodzi do mnie. Poza tym alkoholu nie piję, słodyczy nie jem. Wtedy też mi było głupio mu powiedzieć, by tego nie robił, ale porozmawialiśmy szczerze i mu powiedziałam, że lubię gotować, ale niekoniecznie dla samej siebie, więc fajnie, że mogę też dla niego. Powiedziałam mu też, że nie jem słodyczy, więc choć to miłe, i zwykle te smakołyki albo rozdawałam albo zanosiłam do pracy, to też bez sensu by kupował, no chyba, że sam ma na nie ochotę. Podobnie z winami. Także każdy jest inny. Potem zamiast słodyczy czy wina przynosił owoce/warzywa na soki czy koktajle czy jakiś różne orzechy/bakalie. Można? Można!
Jeszcze inna kwestia, nie wiem jak daleko mieli sami zainteresowani do siebie ale Autorka wspominała, że nie chciało się jej tam do niego jeździć, a on przecież też wydawał na paliwo. A i jeszcze ostatnia kwestia, którą chciałam poruszyć czyli ten pomidor i zaczęty ser… U nas wydatki na jedzenie nie stanowią znaczącego % budżetu ale szanujemy je i nie lubimy wyrzucać/marnować. Także jakby ktoś, nie ważne czy partner czy znajomy czy siostra czy brat powiedział, weź pomidor czy ser na kanapki, to w pierwszej kolejności zabrałabym z lodówki, gdybym miała, a nie od razu do sklepu po nowe, ale dlatego by się nie zmarnowało, a nie dlatego, że jestem sknerą.