Granice, granice... Sorry, ale kto miałby je ustalać? I dlaczego takie same miałyby obowiązywać wszystkich?
Jak kobieta powie, że nie chciałaby nieroba, to zrozumieją wszyscy poza ewenementami siedzącymi całe życie na garnuszku rodziców. Do przyjęcia.
Jak kobieta powie, że chce stabilizacji, której nie da jej facet zarabiający najniższą krajową i bez chęci na poprawę tego stanu rzeczy, większość znowu zrozumie, choć pojawią się głosy, że pan magazynier czy kasjer też zasługuje na rodzinę. Do przyjęcia, ale trochę jakby mniej.
Jak kobieta powie, że ceni sobie rozwój, ambicje i średnia krajowa to dla niej podłoga, a nie sufit, część zrozumie, część się oburzy. Do przyjęcia częściowo.
Jak kobieta powie, że dla niej bardzo istotna jest kariera, awanse, wysokie zarobki itd., to od większości dostanie po łbie. Raczej nie do przyjęcia.
W takim razie gdzie są granice? Ile (pieniędzy, czasu na poświęcanego na rozwój, umiejętności, wszystkiego, co się z tym wiąże) maksymalnie można oczekiwać? I dlaczego, na litość, mieliby te oczekiwania oceniać mężczyźni? I którzy? Ci, którzy nie mają pracy, a uważają, że im się kobieta należy? Czy ci, którzy zarabiają średnią i nie podoba im się, że mimo to jakaś kobieta ośmiela się nimi nie interesować?
Przecież żadna z pan tu nie napisała, że ktoś ma iść do roboty i zapierdzielać całe dnie, one nikogo do niczego nie zmuszają; same szukają tych, których szukają. Mało tego, znajdują! Więc skoro jedna z drugą znalazły takich, jacy im odpowiadają, jak można powiedzieć, że ich oczekiwania są za wysokie czy nieodpowiednie? Skoro znalazły, to widocznie wymagania były w sam raz, bo ktoś je spełnił i był zainteresowany ich spełnieniem. Dlaczego więc niby miałyby je obniżać albo uznać za niewłaściwe? Bo część mężczyzn ich nie spełnia? Wow, no o to chodzi w wymaganiach, o odsiewanie tych, którzy ich nie spełniają.