"Otworzyłam więc drzwi i weszłam do środka.
Pacjentka znajdowała się w pozycji gotowej do zabiegu, otrzymała już środki uspokajające i była półprzytomna. Padał na nią oślepiający blask zabiegowej lampy.
Pielęgniarka ustawiała właśnie ultrasonograf przy stole operacyjnym. Na tacce obok lekarza leżały starannie poukładane narzędzia.
-Przy tej aborcji muszę użyć ultrasonografu. Będzie pani trzymała głowicę - wyjaśnił lekarz.
Wzięłam głowicę do ręki i zaczęłam ustawiać obraz na aparacie, podczas gdy w duchu kłóciłam się z sobą. "Nie chcę być tutaj. Nie chcę brać udziału w aborcji" (...)
Przeraziłam się. Wyraźnie widziałam główkę, rączki oraz nóżki, a nawet i maleńkie paluszki.
- Trzynaście tygodni - usłyszałam głos pielęgniarki, która po dokonaniu pomiarów określiła wiek płodu.
- Dobrze - odparł lekarz i spojrzał na mnie. - Proszę tak trzymać głowicę, żebym przez cały zabieg mógł obserwować, co robię.
Panujący w gabinecie chłód sprawił, że ciarki przeszły mi po plecach. Mój wzrok spoczywał cały czas na ekranie ultrasonografu, na którym widniał zarys doskonale uformowanego dziecka,
gdy pojawiło się tam coś nowego. Do macicy wprowadzono kanikulę - narzędzie chirurgiczne w kształcie słomki, przytwierdzone do końcówki ssącej rury. Zbliżające się do dziecka narzędzie
wyglądało niczym jakiś intruz, zupełnie tam nie pasowało. Nie powinno tam być. Absolutnie nie powinno.(...)
Spojrzałam na twarz pacjentki; z kącików jej oczu płynęły łzy. Wyraźnie było widać, że cierpi. Pielęgniarka otarła jej twarz chusteczką.
- Proszę oddychać pouczyła ją delikatnym głosem. - Spokojnie oddychać. - Zaraz będzie po wszystkim - szepnęłam i przeniosłam wzrok na ekaran.
Początkowo dziecko nic nie robiło z obecności kanikuli, która delikatnie otarła się o jego bok. Poczułam chwilową ulgę. No tak - pomyślałam - przecież płód nie czuje bólu. Sama zapewniałam
o tym niezliczone liczby kobiet. "To tylko zwykła tkanka, którą można usunąć; zatem nie ma mowy o bólu. Abby weź się w garść. To bardzo prosty i szybki zabieg" - pomyślałam.
Obserwując obraz na monitorze, za wszelką cenę próbowałam logicznie wytłumaczyć sobie całą tę sytuację, niestety mój wewnętrzny niepokój szybko przerodził się w horror.
Dziecko kopnęło gwałtownie maleńką nóżką, jakby chciało odsunąć się od obcego przedmiotu. A gdy kanikula je dotknęła, obróciło się szybko, jakby chciało uciec. Wyraźnie widziałam, że ono wyczuwa obecność tego narzędzia i jest zaniepokojone. Z osłupienia wyrwał mnie głos lekarza:
- No to zaczynamy - zwrócił się pogodnym tonem do pielęgniarki. Chodziło o włączenie ssania. Podczas aborcji jest ono uruchamiane dopiero wtedy, gdy lekarz upewni się, że kanikula znajduję się we właściwym miejscu.
Miałam ochotę krzyczeć: "Przestańcie!". Potrząsnąć na wpół przytomną kobietą: "Niech pani zobaczy, co oni robią z pani dzieckiem! Niech pani się obudzi! Szybko! Proszę ich zatrzymać!".
I wtedy spojrzałam na własną rękę, którą trzymałam głowicę. Przecież byłam jedną z nich, uczestniczyłam w tym zabiegu. Znowu szybko przeniosłam wzrok na ekran. Lekarz obrócił właśnie kanikule,
a maleńkie ciałko dziecka przekręciło się gwałtownie. Przez krótką chwilę wyglądało to tak, jakby było skręcane i wyżymane niczym ściereczka do naczyń. Po czym to drobne ciało zaczęło się kurczyć i na moich
oczach znikać w kanikuli. Ostatnią jego część jaką widziałam, był doskonale uformowany kręgosłup, wysysany przez potworne narzędzie, a potem wszystko zniknęło. Macica była pusta, zupełnie pusta.
Zamarłam w bezruchu, nie dowierzając temy, czego właśnie stałam się świadkiem. Nawet nie wiem, kiedy wypuściłam z ręki głowicę, ktora następnie ześlizgnęła się z brzucha pacjentki na jej udo. Czułam bicie własnego serca i krew pulsującą w tętnicy szyjnej. Chciałam zrobić wdech, miałam jednak wrażenie, że nie mogę oddychać. Wciąż wpatrywałam się w ekran, pomimo iż nie było już tam nic widać.(...)
W myślach wciąż na nowo widziałam maleńkie ciałko, zmiażdżone i wysysane, obraz Grace mojej abortowanej córki z pierwszego badania USG, wtedy miała podobne rozmiary. Przypominam sobie także jedną z wielu sprzeczek z mężem na temat aborcji: "Kiedy byłaś w ciąży z Grace, to nie był płód; to było dziecko" - powiedział mój mąż Doug. A teraz uderzyło to we mnie niczym piorun: On miał rację! To, co było przed chwilą w łonie tej kobiety, żyło. To nie była jakaś tam tkanka czy jakiś zlepek komórek. To było dziecko, które walczyło o życie! I przegrało tę walkę w mgnieniu oka. To, o czym zapewniałam innych przez lata, to w co wierzyłam i czego broniłam, jest kłamstwem."
ABBY JOHNSON
ukończyła psychologię na Teksańskim Uniwersytecie A&M oraz poradnictwo psychologiczne na Uniwersytecie Stanowym im. Sama Houstona. W 2005 roku została zatrudniona przez Planned Parenthood (Planowane Rodzicielstwo), gdzie następnie awansowała na dyrektora ds. lokalnych programów pomocy i edukacji zdrowotnej, łącząc funkcje pośrednika pomiędzy organizacją i lokalną społecznością oraz rzecznika prasowego. Następnie już jako dyrektorka kliniki była odpowiedzialna za planowanie rodziny oraz programy aborcyjne. Odeszła z Planned Parenthood w 2009 roku i przyłączyła się do Koalicji dla Życia jako wolontariusz, którym jest do dzisiaj. Obecnie odpowiada także za prace nad projektami narodowych kampanii 40 Dni dla Życia. Mieszka w Teksasie wraz z mężem i córeczką.
Przeczytajcie sobie. Jedno w WIELU świadectw. Może to trochę ruszy mur w sercu, który niektórzy mają?