Wydaje mi się, że raczej nie jest z nikim źle, kto przez 10 lat jest sam, kiedy CHCE być sam. Gorzej, jeśli ktoś szuka aktywnie(załóżmy) i przez 10 lat znaleźć nie może.
SaraS Dobrze to ujęła: ten sam etap i dokładnie to samo miejsce od 10 lat. A jak przez 10 lat ludzie doradzają, pokazują, sugerują to oczywiście "wszyscy się mylą, choćby byli w szczęśliwych związkach, tylko ja wiem, jak powinno być, czego ja potrzebuję i kogo potrzebuję, czego najlepszym wyrazem jest poketna i odwrócona logika: "aby praktykować muszę poznawać" zamiast odwrotnie. No i oczywiście te skrajności: albo zajęty/stary albo młodzieniaszek..
Tak się zastanawiam, czy ludzie nie odnosiliby większych sukcesó, gdyby nie nastawiali się od razu na pocżatku na związek, na cudowną znajomość "do grobowej deski". Zawsze jest to parcie, to przekonanie z tyłu głowy, że skoro już z kimś się z spotykam czy piszę, to powinno coś z tego być..
Nie do końca. Aktywnie szukałam 5 lat do 49ki, mam na myśli pisanie na portalach, chodzenie na spotkania z każdym, kto sensiwnie pisał, chodzenie na wydarzenia czasami na siłę, bo "a moze będzie ktoś tam wolny i kogoś tam poznam" , rozpowiadanie po znajomych, że szukam, na spacerze zamiast delektować się pogoda i czasem wolnym wypatrywałam wolnych facetów na ulicach, parkach, w sklepach i tak dalej. Z lekko desperacko.
Po 40 oklaplo mi, nie biegam na randki z neta a od 2 kat odpuściłam znacznie i wtedy nagle całkiem przypadkiem zaczełam poznawać wiele nowych ludzi.
Wiem, że nie powinnam robić niczego na sile-to wiem z terapii i forum czasem trudno mi to jeszcze praktykować, ale mam pewne postępy i nie robić rzeczy wbrew sobie aby kogoś zadowolić, tu mogę praktykować na resztce rodziny co zostala( dużo osób mi już pomarło ).