Terapeutka nie powie: idź na dupy
A terapeuta by to powiedział
heh, moze niekoniecznie, wszystko mozna powiedziec w sposob mniej lub bardziej dosadny..;)
Szukasz darmowej porady, wsparcia ? Nie zwlekaj zarejestruj się !!!
Forum Kobiet » STRES, LĘK, NERWICA, DEPRESJA » Co to znaczy żyć?
Strony Poprzednia 1 2 3 4 … 25 Następna
Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź
Terapeutka nie powie: idź na dupy
A terapeuta by to powiedział
heh, moze niekoniecznie, wszystko mozna powiedziec w sposob mniej lub bardziej dosadny..;)
Tamiraa napisał/a:A ty z branży? Bo już kolejny raz o tym czytam w tym wątku. ;D
Nie. Nie jeżdżę też BMW.
Ale jeśli kojarzysz branżę, to może sama masz doświadczenia
Gdybym była, tobym nie musiała pytać
A czemu BMW?
Shinigam, dobrze, że powstał ten watek, bo są tacy, którzy się tak zatracili w pracy, w "wyścigu szczurów" , ze zapominają, a nawet nie pamiętają już, co to znaczy żyć.
Jeśli pracujesz ciężko, musi być jakaś odskocznia, bo dla twojej psychiki jest dobre. Inaczej nie da się dalej pracować, a przynajmniej z sukcesem.
Gdybym była, tobym nie musiała pytać
Może chcesz dorobić?
A czemu BMW?
Bo takimi jeżdżą gangusy i sutenerzy.
Farmer napisał/a:Terapeutka nie powie: idź na dupy
A terapeuta by to powiedział :)heh, moze niekoniecznie, wszystko mozna powiedziec w sposob mniej lub bardziej dosadny..;)
Wszyscy tu piszą w mniej dosadny sposób.
A co by autora odblokowało, to pójście na dupy.
Ma to oczywiście swoje ciemne strony, ale nic tak szybko nie działa jak fajna, młoda dupa. (starsze panie proszę nie komentować :))
Tamiraa napisał/a:Gdybym była, tobym nie musiała pytać
Może chcesz dorobić?
Ha, ha, ha!!! Nie miałabym gdzie dorabiać ;DDDTamiraa napisał/a:A czemu BMW?
Bo takimi jeżdżą gangusy i sutenerzy.
Powiem to koledze, bo on jeździ tym, to się uśmieje
Zaczac zyc - moze Twojej terapeutce chodzilo o to, by zaczac działac. Czyli, by wdrażac w zycie to, czego sie uczysz (czy nauczyłeś) w terapii.
Bo teoria jest w miare prosta, sztuka jest zacząc zyc wg tego.
Poszanowanie siebie, uważnosc na siebie, znajomosc swoich celow czy potrzeb - to wcale nie jest łatwe, by dostrzec, a potem tym sie kierować.
Też sądzę, że właśnie o to jej chodziło. Tak jak napisałaś to nie jest łatwe, a w niektórych przypadkach takich jak właśnie mój jest wręcz bardzo trudne. W ogóle patrząc na wszystkich ludzi, których kiedykolwiek spotkałem to okazuje się, że niewielu z nich żyło według tego co napisałaś. Ja nigdy jeszcze tego nie robiłem.
Farmer zaskoczyłeś mnie z tymi cenami, serio nie sądziłem, że da się tak tanio gdziekolwiek wyjechać. Zawsze myślałem, że wyjazd do jakiegokolwiek kraju Europy to wydatek co najmniej kilka tysięcy, nie mówiąc już o bardziej odległych wyjazdach.
Jak poszukasz w necie ludzi, którzy tak jeżdżą, to może jakąś laskę-podróżniczkę też ogarniesz.
To też mnie trochę zaskoczyło. Serio są ludzie, którzy decydują się na wyjazdy z totalnie obcymi ludźmi i to jeszcze dziewczyny? To znaczy wiem, że są "laski-podróżniczki" ale nie sądziłem, że jakaś zdecydowałaby się wyjechać z kompletnie obcym facetem.
Ty bardzo się okopałeś w swojej piwnicy i nie widzisz możliwości, które daje tobie życie.
Aby coś robić nie trzeba zarabiać -nastu tysięcy.
Jest mnóstwo kursów doszkalających w internecie za darmo, możesz zmienić zawód i nie pracować u Janusza.
Musisz tylko chcieć smile
Muszę przyznać, że sam bym tego lepiej nie ujął, na prawdę dobre określenie z tym "okopaniem w piwnicy". Nikt nie mówił o nastu tysiącach choć oczywiście byłyby jak najbardziej wskazane ale właśnie chociaż te 5-6 bym chciał zarabiać. Co do kursów to oczywiście wiem, że jest ich sporo tylko tu powraca problem, o którym już rozmawialiśmy czyli nie wiem co chcę robić więc chyba najpierw muszę się tego dowiedzieć. Czy nie muszę? Serio są za darmo? Szukałem już wiele razy różnych kursów ale nigdy nie widziałem żadnego za darmo.
Shinigami, dobrze, że powstał ten watek, bo są tacy, którzy się tak zatracili w pracy, w "wyścigu szczurów" , ze zapominają, a nawet nie pamiętają już, co to znaczy żyć.
Jeśli pracujesz ciężko, musi być jakaś odskocznia, bo dla twojej psychiki jest dobre. Inaczej nie da się dalej pracować, a przynajmniej z sukcesem.
Pierwszy raz ktoś pochwalił mój wątek także dzięki, mam nadzieję, że komuś się przysłuży. Trudno się nie zgodzić z tym co piszesz. Wielu jeśli nie większość ludzi zatraca się w tym "wyścigu szczurów", a później żałują, że nie mieli czasu dla rodziny albo na realizowanie swoich pasji. Akurat mój problem jest jeszcze głębszy bo nawet nie mam pracy, w której mógłbym się zatracić. Za to aż za dobrze mi idzie zatracanie się w swoich przemyśleniach i zamartwianiu się moją sytuacją. Chociaż z tym już jest trochę lepiej i to w dużej mierze dzięki wam tu na forum.
Żyć to czuć
Co do kursów to oczywiście wiem, że jest ich sporo tylko tu powraca problem, o którym już rozmawialiśmy czyli nie wiem co chcę robić więc chyba najpierw muszę się tego dowiedzieć. Czy nie muszę? Serio są za darmo? Szukałem już wiele razy różnych kursów ale nigdy nie widziałem żadnego za darmo.
Języki, programowanie, obsługa programów, czy gra na instrumencie ?
Jak chcesz po podeślę stronę.
Możesz wypróbować rożne kursy, jak któryś tobie podejdzie, to będziesz się szkolił dalej.
Na zwykłym rękodziele można całkiem fajne pieniądze robić.
Wszystko jest lepsze niż siedzieć u Janusza w fabryce smrodu za lekko ponad minimalną i wegetować latami.
Ty już zauważyłeś, że to nie dla Ciebie. Mam nadzieję, że już coś planujesz, a nie narzekasz.
Nie da się "po prostu żyć" jak się nie widzi żadnego sensu w życiu...
Mam dwie odpowiedzi jedna czysto naukowa.
https://pl.m.wikipedia.org/wiki/%C5%BBycie
Pozostałe to filozoficzne gdybanie
https://filozofuj.eu/jerzy-w-galkowski- … ens-zycia/
Jakoś żyję. Nie chcę mi się rozpisywać jak mi się żyje no ale są tacy którzy mają więcej i są nieszczęśliwi i tacy co mają mniej i są szczęśliwi. Dla każdego żyć znaczy co innego. Ja czuję że żyję kiedy w spokoju mogę być w swoim pokoju. Następnie podać się narcystycznym uzależnieniom i hobby. Mam nadzieję że moje życie nie pogorszy się w strefie materialnej. Spróbuj być bardziej dla siebie niż dla innych.
"Zacząć żyć", to oznacza wybrać sobie cel i do niego dążyć pomimo wszystko. Żyć, to znaczy wybrać swoje poświęcenie. Żyć, to znaczy wstawać codziennie rano pomimo wszystko i iść na przód, to robić, choć się nie chce, to walczyć o swój cel, o siebie, choćby wszystko wokół było na "nie".
Żyć to nie znaczy spełniać marzenia i robić tylko to, co się lubi. Żyć to oznacza stawiać czoło wszelkim przeciwnością. A żyć dobrze i prawdziwie, to znaczy nie poddawać się, choćby wszystko wokół w pełni tłumaczyło i usprawiedliwiało Twoją rezygnację.
Musisz obrać sobie jakiś cel i do niego dążyć.
Jestem na prawdę pozytywnie zaskoczony tyloma interesującymi odpowiedziami. Farmer podałeś sporo opcji jak zrobić choć jeden mały krok na przód i za to jestem ci wdzięczny. Wiedz, że postaram się zrobić wszystko co będę mógł by twoje rady nie poszły na marne. Tifia i Tylwyth Teg, wasze posty skłaniają do poważnych przemyśleń. Nigdy nie myślałem w ten sposób, że żyję robiąc to co lubię. To co lubię dla większości ludzi będzie stratą czasu i marnowaniem życia na bezsensowne rzeczy, a jednak Ja to lubię. Na przykład granie w gry czy oglądanie anime. To sprawia, że się uśmiecham, że jestem ciekawy fabuły i chcę się dowiedzieć co będzie dalej, a przy tym jeszcze dowiaduje się wielu nowych rzeczy. Problem w tym, że tego typu zainteresowania z góry są utożsamiane z przegrywem siedzącym w piwnicy. I niestety mają też swoje negatywne skutki, a chyba najgorszym jest izolacja społeczna no i nie ma z nich pieniędzy. Jednak czytając posta Tifii spojrzałem na to wszystko z zupełnie innej strony i wygląda na to, że za bardzo się przejmuję zdaniem innych. Jednak postowi Tylwyth Teg też nie można odmówić prawdziwości. Zawsze myślałem, że żyć to znaczy pozostawić coś po sobie, coś dzięki czemu zostaniemy zapamiętani. Przez wiele lat kierowałem się przekonaniem, że jedynymi sposobami by zostać zapamiętanym to dokonać czegoś wielkiego albo stworzyć rodzinę i mieć dzieci i wnuki, które mnie zapamiętają. Z powodu braku perspektyw na to drugie uznałem, że muszę zając się pierwszym ale wygląda na to, że to też nie jest właściwa ścieżka. Mimo iż napisałaś coś co niby już od dawna wiedziałem to jednak dopiero teraz zaczynam rozumieć, że moja interpretacja celu cały czas mogła być błędna. Dla mnie "cel" to zawsze było coś narzucone przez społeczeństwo, coś co daje uznanie i szacunek innych ludzi, a nie coś co Ja sam chcę zrobić. I mimo iż nadal kompletnie nie mam pojęcia co chciałbym zrobić wydaje mi się, że samo zauważenie błędu w interpretacji jest już małym krokiem naprzód, a przynajmniej mam nadzieję, że nim jest. Kiedyś słyszałem tekst, którego aż do teraz nie mogłem zrozumieć. "Żyj tak by w ostatnich chwilach móc powiedzieć, że było warto". Mieć swój własny cel, a nie narzucony przez społeczeństwo czy innych ludzi, dążyć do niego i nie poddawać się aż do końca. Czy właśnie to macie na myśli?
Są grupy na discordzie z anime. Tam też są fanki. I to dużo.
One nie uważają anime za coś dziwnego.
Jeśli masz hobby, to spróbuj je zmonetyzować. Streemowanie gier, pisanie opisów anime (swoja strona generująca ruch może być dochodowa).
Cel musi być Twój. Nikt nie przeżyje Twojego życia za Ciebie.
Może to być wejście na Mount Everest, albo nurkowanie z rekinami.
Postaw sobie cel, np. wyjazd do Japonii na wycieczkę, zwiedzenia każdego kraju, wyjazd na koło podbiegunowe.
Nie masz ograniczeń, wszystko powyższe możesz zrealizować w przeciągu 1 roku.
Jeśli tylko chcesz, to możesz osiągnąć wszystko.
I nie przejmuj się porażkami, to część życia
Odgrzebałam Twój stary wątek, bo nie chcę rozbudowywać offtopa z wątku, w którym się ostatnio wypowiadasz. Czemu odgrzebałam? Bo w tamtym wątku opisałeś stan taki, że "teoretycznie wiem, co powinienem zrobić, ale mam jakąś blokadę, która mi to uniemożliwia".
A to jest coś, co mi się kojarzy z blokadą obserwowaną u osób, która przez jakiś zauważalny czas doznawały przemocy. W domu, szkole, czasem pracy. A Ty pisałeś o trudnym czasie swojego gimnazjum.
Nie lubię określenia "ofiara przemocy", ale lepszego jak na razie nie ma. Wybacz zatem tą "ofiarę" odczytując to nie jako "ofiara/niedojda/ nieudacznik" tylko jako "ofiara kataklizmu".
U ofiar przemocy takie zamrożenie w lodowej skorupie zdarza się całkiem często. Zamrożenie emocji. Jako skutek doznawanych urazów, zwłaszcza urazów związanych z szeroko pojmowaną przemocą psychiczną. Takie zamrożenie emocjonalne intelektu nie zaburza i stąd może być efekt "wiem, ale nie mogę" czyli blokady połączonej z frustracją , bo co cholery czemu ja nie mogę skoro wiem, co powinienem. I z poczuciem, że nic człowieka nie cieszy, nic nie zachwyca - a jeśli jakiś ślad przyjemnych emocji to ewentualnie w czymś wielce jednoosobowym, raczej bez interakcji z ludźmi i wchodzenia w głębsze, nowe relacje. Ofiara przemocy z taką blokadą funkcjonuje w mniejszym lub większym stopniu trochę jak zombi. Nie żeby nie dawała rady w ogóle funkcjonować, to rzadko. Ale często ma wrażenie, że nie żyje ino egzystuje. I to egzystowanie jest jakby mało sensowne, ale nie aż tak, żeby się życia pozbawiać.
To mi się skojarzyło z tymi słowami terapeutki, żebyś "zaczął żyć".
U ofiar przemocy żadne "zacznij coś robić i małymi krokami zmieniaj" niestety zwyczajnie nie działa. Za to często daje poczucie frustracji, że "ja się staram i nic się nie zmienia", co skutecznie zniechęca do kontynuowania wysiłków. "Zrób coś wreszcie, przecież MOŻESZ!", "jesteś leniem i tyle", "wymyślasz sobie jakieś blokady zamiast dupę ruszyć" itp...
Czy w tej Twojej terapii pracowałeś nad swoimi emocjami z trudnego czasu gimnazjum? Nie chodzi mi o intelektualne rozmawianie na temat tylko o pracę z emocjami. To nie to samo.
Odgrzebałam Twój stary wątek, bo nie chcę rozbudowywać offtopa z wątku, w którym się ostatnio wypowiadasz. Czemu odgrzebałam? Bo w tamtym wątku opisałeś stan taki, że "teoretycznie wiem, co powinienem zrobić, ale mam jakąś blokadę, która mi to uniemożliwia".
A to jest coś, co mi się kojarzy z blokadą obserwowaną u osób, która przez jakiś zauważalny czas doznawały przemocy. W domu, szkole, czasem pracy. A Ty pisałeś o trudnym czasie swojego gimnazjum.
Nie lubię określenia "ofiara przemocy", ale lepszego jak na razie nie ma. Wybacz zatem tą "ofiarę" odczytując to nie jako "ofiara/niedojda/ nieudacznik" tylko jako "ofiara kataklizmu".
U ofiar przemocy takie zamrożenie w lodowej skorupie zdarza się całkiem często. Zamrożenie emocji. Jako skutek doznawanych urazów, zwłaszcza urazów związanych z szeroko pojmowaną przemocą psychiczną. Takie zamrożenie emocjonalne intelektu nie zaburza i stąd może być efekt "wiem, ale nie mogę" czyli blokady połączonej z frustracją , bo co cholery czemu ja nie mogę skoro wiem, co powinienem. I z poczuciem, że nic człowieka nie cieszy, nic nie zachwyca - a jeśli jakiś ślad przyjemnych emocji to ewentualnie w czymś wielce jednoosobowym, raczej bez interakcji z ludźmi i wchodzenia w głębsze, nowe relacje. Ofiara przemocy z taką blokadą funkcjonuje w mniejszym lub większym stopniu trochę jak zombi. Nie żeby nie dawała rady w ogóle funkcjonować, to rzadko. Ale często ma wrażenie, że nie żyje ino egzystuje. I to egzystowanie jest jakby mało sensowne, ale nie aż tak, żeby się życia pozbawiać.
To mi się skojarzyło z tymi słowami terapeutki, żebyś "zaczął żyć".
U ofiar przemocy żadne "zacznij coś robić i małymi krokami zmieniaj" niestety zwyczajnie nie działa. Za to często daje poczucie frustracji, że "ja się staram i nic się nie zmienia", co skutecznie zniechęca do kontynuowania wysiłków. "Zrób coś wreszcie, przecież MOŻESZ!", "jesteś leniem i tyle", "wymyślasz sobie jakieś blokady zamiast dupę ruszyć" itp...
Czy w tej Twojej terapii pracowałeś nad swoimi emocjami z trudnego czasu gimnazjum? Nie chodzi mi o intelektualne rozmawianie na temat tylko o pracę z emocjami. To nie to samo.
Masz rację, to zamrożenie emocji, a raczej próba zrobienia tego miało na celu uwolnienie się od tego co było w gimnazjum. Przemocy fizycznej nie było zbyt wiele bo jednak pod względem fizycznym do najsłabszych nie należałem. Ale psychiczna była niemal na każdym kroku. Zgadza się też to z " jednoosobowymi" aktywnościami. Dość szybko się przestawiłem na siłownię i bieganie czyli typowo samotne aktywności mimo iż wcześniej nie miałem żadnego problemu z grami zespołowymi. Wtedy też pojawiła się ta wręcz skrajna nieufność i podejrzliwość. Większość z tego wszystkiego zostało do tej pory. Na przykład dla większości ludzi zamieszkanie z totalnie obcymi współlokatorami jest czymś całkowicie normalnym, a dla mnie to jest coś wręcz nie do zaakceptowania. Całe życie miałem właśnie takie poczucie, że "staram się ale to nic nie daje", a teraz mam już coraz mniej sił na dalsze starania, powoli przestaje mi zależeć i to najbardziej mnie niepokoi.
Na tamtej terapii tego nie przerabialiśmy tylko wdrażaliśmy jakąś nową podobno super skuteczną metodę terapeutyczną, które jednak okazała się nieskuteczna. W ogóle było mało pracy z emocjami, a przynajmniej tak mi się wydaje bo nadal ciężko mi je odróżnić i nazwać. Tematu gimnazjum też nie za dużo przerabialiśmy.
No dobra, chyba jest szansa spora, że trafiłam z tą przemocą psychiczną. W każdym razie ja bym to podrążyła, bo tej koncepcji nie sprawdzono, a przesłanki silne i widoczne.
Co do Twojej terapii to najwyraźniej pani zdołała przy Twoim udziale dookreślić, jak funkcjonujesz. Natomiast pani ani się nie zajmowała przyczynami ani tym, jak to funkcjonowanie zmienić. Nie rozmawialiście o Twoich emocjach praktycznie wcale. Nie pracowaliście z tymi emocjami w ogóle, bo żeby pracować z emocjami najpierw się trzeba nauczyć je identyfikować, a Ty napisałeś, że niespecjalnie umiesz. Co, przy okazji, nie jest Twoja winą i za ten brak umiejętności nie bierz na siebie odpowiedzialności. Nawet nie próbuj. To jest opis stanu na teraz. Po prostu. Czyli jest jak jest.
Do bani z taką "psychoterapią", tak to ja umiem u cioci na imieninach, między sałatką a sernikiem. Nie dlatego, żem taka wielce mądra tylko dlatego, że tu wcale wielkiej wiedzy nie trzeba. Ani wielkich umiejętności.
Przemoc psychiczna jest wredna, ale da się jej skutkami sporo zrobić. Czyli - tu optymistycznie - temat ogólnie jest znany, są sposoby, są terapeuci którzy wiedzą, jak to-to ugryźć, są nawet podręczniki do pracy własnej klienta. Czyli jest światełko w tunelu i nie oznacza ono lokomotywy tylko wyjście z tunelu.
Z takich bardziej psychologicznych cosiów to mam wrażenie, że dotychczasowe życie nie pozwoliło Ci na rozwinięcie czegoś wielce cennego czyli poczucia własnej sprawczości. Z takim poczuciem się człowiek rodzi, ale można je skutecznie doprowadzić do skarłowacenia albo i zaniku już u dziecka. U osoby dorosłej też. Częste u ofiar przemocy - głębokie wewnętrzne przeświadczenie, że tak naprawdę nic nie mogę zmienić. Żadne racjonalne argumenty tu nie działają. Ani dobre rady i lista tego, co można zrobić teoretycznie i co się powinno zrobić. Nie działają, bo blokada jest gdzie indziej, nie w myśleniu racjonalnym ale w szeroko pojmowanych emocjach. Emocje są napędem do działania. Rozum działaniem kieruje, ale napędzają je emocje.
Czy jesteś skłonny wykonać pracę własną w postaci przeczytania całkiem konkretnej książki? Jednej. Celem sprawdzenia, czy koncepcja z urazami przemocowymi jako przyczyną obecnej blokady u Ciebie ma Twoim zdaniem sens.
Tak odnosząc się punktowo do tego, co w ostatnim poście - wcale nie jestem przekonana, czy dla większość ludzi zamieszkanie z totalnie obcymi współlokatorami jest czymś całkowicie normalnym. Większość? A badania jakieś ktoś robił na próbie reprezentatywnej? Nie? No to czemu mam przyjąć, że większość? No i ja bym w ogóle nie użyła określenia "normalne". To jest coś, co jednemu spoko pasuje i jest wesoło, drugi da radę w miarę bezszkodowo wytrzymać, a trzeci lepiej, żeby nawet nie próbował. Jak to się mówi - to zależy. Od masy różnych czynników. Ja osobiście to na pewno bym na to nie poszła tak z pierwszego wyboru. Dla mnie to by była ostateczność, jeśli alternatywą by było spanie pod mostem i to bez śpiwora. A nie jestem nienormalna. Po prostu znam siebie.
Muqin problem u Shiniego leży między innymi tutaj:
https://www.netkobiety.pl/p4055447.html#p4055447
I Jego terapeutka dobrze go zdiagnozowała, dobrze ukierunkowała w kwestii jego rozwiązania, po czym...z tego co pamiętam zrezygnowała (postępując baaaardzo uczciwie) z dalszej psychoterapii po stwierdzeniu faktu, że Shini z nią nie współpracuje i przychodzi do niej tylko pogadać, stanowiąc sobie tym substytut interakcji społecznych
Co później również stało się znakiem wywoławczym Shiniego na tym forum:
https://www.netkobiety.pl/p4062309.html#p4062309
Zacytuję Jego samego z powyższej wypowiedzi:
Po pierwsze, dzięki Herne za zrozumienie i za choć malutką wiarę, że nie jestem całkowicie stracony. Po drugie, jest dokładnie jak piszesz, forum zapewnia mi tą choć malutką namiastkę interakcji społecznych jakich nie mogę mieć w realu. Faktycznie nie raz jest tak, że napiszę coś by ożywić rozmowę, by nakręcić ludzi z forum do dalszego pisania. Doskonale wiem, że częste przesiadywanie na forum ma na mnie zły wpływ i wierz mi, że gdybym miał jakąkolwiek alternatywę w realu to bym z niej skorzystał.
Moja ukochana szklana kula puszczona w ruch obrotowy (z lekką precesją, wynikająca z nieregularności kształtu w związku z jej zużyciem) pokazuje mi dalszy rozwój tej dyskusji:
1) Znajdziesz pewne rozwiązanie (tak, przemoc ma różne oblicza, ta psychiczna potrafi być nawet bardziej bolesna i tym bardziej, gdy pochodzi od osób które kochamy. A tutaj w grę wchodzi najprawdopodobniej apodyktyczna matka.)
2) Dasz mu kilka rad dotyczących dalszego postępowania w tejże kwestii
3) Shini się ucieszy, podziękuje. Następnie będzie nakręcał dalszą dyskusję aby sobie trwała dalej, ponieważ właśnie w ten sposób złapał kolejnego rozmówcę na tym forum. A w rzeczywistości nic nie zrobi z poradami.
4) Za miesiąc-dwa, może rok przeczytasz Jego kolejny wpis na tym forum pt." ojej - jest mi bardzo źle, nie wiem co mam zrobić, nie rozumiem, pomóżcie.
5) Kurtyna.
Nie tędy droga do pomocy w tym wypadku......
Herne, włożyłaś (eś? ) wysiłek iżby mi pokazać, jak wyglądały dotychczasowe rozmowy z Shinigami na forum. Za włożony wysiłek należą się podziękowania i oczywiście dziękuję.
Tym niemniej - ja jestem dużą dziewczynką, i samodzielną. Nie potrzebuję opieki.
Pozwolę sobie odnieść się do tej Twojej szklanej kuli. Bo o ile jakoś tam poznałaś (eś) Shinigami , o tyle mnie nie znasz.
1. Nie zamierzam szukać rozwiązań. Co najwyżej wspólnie z Shinigami rozważyć wersję, która być może nie została wystarczająco starannie zbadana. Taki wątek w śledztwie trochę odłożony na bok. Mnie to na pewno nie zaszkodzi, Shinigani też tym nie skrzywdzę, co najwyżej sobie pogadamy. Inteligentny jest, pisze poprawnie, nie wali emocjami w rozmówcę, ja mam moce przerobowe i czas by pogadać , spoko.
2. Mogę jedynie (być może) pokazać jakieś nowe możliwości ewentualnie inne spojrzenie. Bez przekonania, że mianowicie coś WIEM. Im jestem starsza, tym mniej wiem, a więcej przypuszczam z mniejszym lub większym prawdopodobieństwem. Nie grozi mi wpadnięcie w irytację czy frustrację, że "ja tu daję dobre rady a ktoś nie wdraża" albowiem ja rad nie daję, programowo.
3. Nie jest tak, że oto Shinigami "złapał kolejną naiwną ofiarę na forum". Jeśli mu wskażę jakieś możliwości i on z tym nic nie zrobi no to nie zrobi. Ja nie jestem za niego odpowiedzialna. Mnie to nie sfrustruje, nie zaboli oraz nie będę miała poczucia straconego czasu i energii. Poczucie własnej wartości ani własnej sprawczości też mi nie ucierpi. Wiem, przećwiczyłam wielokrotnie.
4. Jeżeli po jakimś czasie prowadzenia rozmowy rzeczona rozmowa uwiędnie i za rok Shinigami napisze znowu "nie wiem co mam zrobić, nie rozumiem, pomóżcie" to co, świat się zacznie w drugą stronę kręcić? Moje życie się od tego rozsypie w pył i proch? Nic z tych rzeczy, i tak być może, jest to całkiem realne. Ten model pisania na forach jest mi znany, schemat funkcjonowania "tak, ale..." też.
Co do terapii Shinigami to jeśli terapeuta stwierdza "pacjent nie współpracuje zatem kończymy" jest to nic innego, jak porażka terapeuty. On jest od tego, żeby spowodować, że pacjent będzie współpracował. Porażka oraz temat do superwizji w ramach pracy własnej terapeuty, o ile tenże terapeuta nie zaniedbuje podnoszenia jakości własnej pracy. Porażka rzecz ludzka, to się zdarza. Terapeuci też mają swoje mocne i słabe strony, psychoterapia to nie usuwanie wyrostka tylko bardzo specyficzna relacja między dwiema osobami. Może coś nie zagrać bez winy żadnej ze stron. Przyczyna porażki może leżeć po stronie terapeuty. Natomiast jest mocno nie-ok obciążać pacjenta odpowiedzialnością za własną porażkę i stwierdzać, że "pan nie współpracuje".
W przypadku niepowodzenia u jednego terapeuty zdrowy rozsądek nakazuje się zastanowić nad tym, czy jednak ktoś inny by nie pomógł. Trafienie właściwego dla siebie terapeuty bywa trudne samo w sobie, osobiście znana mi rekordzistka (ofiara przemocy w dzieciństwie) trafiła za 11 razem. Tak, jedenastym. I jak już trafiła to poszło jak burza. Ale zanim trafiła.... było powiedzmy mało wesoło. Nie wiem, czy Shinigami po prostu źle trafił. Jest to zwyczajnie możliwe. I całkiem prawdopodobne. Czy Shinigami w związku z moją w tym względzie opinią poszuka innego terapeuty? Poszuka albo nie. Jeśli nie - znowu, mnie to nie sfrustruje ani nie wkurzy.
Nie wiem, czy terapeutka dobrze czy źle zdiagnozowała, o diagnostyce nic nie znalazłam. Może przeoczyłam. W terapii ofiar przemocy ewidentnie praca z emocjami jest konieczna. W jakiejś wersji. Nic nie wskazuje na to, żeby u Shinigami coś takiego miało miejsce. Shinigami mnie okłamuje w tej kwestii coby rozmowę ciągnąć? Teoretycznie i to jest możliwe. Acz przyznam dla mnie to akurat mało prawdopodobne. Jeśli by tak było to co najwyżej ja sobie popiszę na temat zdrowienia ze zranień przemocy psychicznej z łaski na uciechę, mnie od tego nie ubędzie, a że forum publicznie kto wie, może jakiś zysk uboczny z tego mojego pisania będzie i komuś innemu coś, co napiszę, pomoże jakoś tam...
Ogólnie to daj na luz w tej sprawie , Herne
Jak nie umarles to znaczy,ze zyjesz proste
Na tamtej terapii tego nie przerabialiśmy tylko wdrażaliśmy jakąś nową podobno super skuteczną metodę terapeutyczną, które jednak okazała się nieskuteczna. W ogóle było mało pracy z emocjami, a przynajmniej tak mi się wydaje bo nadal ciężko mi je odróżnić i nazwać. Tematu gimnazjum też nie za dużo przerabialiśmy.
Dlaczego w terapii zabrakło tematu gimnazjum, jeśli on stał się tak dużą skazą na Twoim życiu? Nie poruszyłeś go wystarczająco mocno czy to terapeutka w tej jej nowej "super skutecznej metodzie" nie widziała takiej potrzeby? Pamiętasz, w jakim nurcie pracowaliście?
Ja mam bardzo dużą gotowość do pracy nad sobą, ale też samoświadomość, co potwierdzają nawet osoby zawodowo zajmujące się meandrami naszej psychiki, dlatego kiedy podczas kryzysu zdecydowaliśmy się z partnerem na wspólną terapię, dokładnie wiedziałam, w czym tkwi problem, co musimy przepracować i w jakim celu, aby móc pójść dalej. Znając siebie i naszą relację miałam absolutną pewność, że pewnych wydarzeń z naszej przeszłości nie można pominąć, bo one mają wpływ na to, co jest tu i teraz. Jednak ile razy wykazywałam potrzebę, a wręcz oczekiwania, że zajmiemy się tymi tematami, to z zupełnie niezrozumiałych dla mnie powodów byłam niesłyszana. Co więcej, mój partner podzielał moje zdanie, więc to nie było tak, że usiłowałam coś narzucić. Terapeutce coś jednak nie pasowało do jej wizji "na nas", czasem wręcz odnosiłam wrażenie, jakby usiłowała wcisnąć nas w swoje własne ramki, dlatego ostatecznie skończyło się tak, że z terapii zrezygnowaliśmy.
Generalnie dążę do tego, opierając się na własnym doświadczeniu, że w terapii taka samoświadomość bardzo ułatwia nam właściwe ustawienie celów i zrozumienie oczekiwań w stosunku do podjętej terapii. Jeśli tego w sobie nie masz, to możesz ukończyć ją w poczuciu porażki, co obiektywnie rzecz biorąc nie znaczy, że Twój problem jest nie do rozwiązania, ale że jest nie do rozwiązania z daną osobą. Wtedy szuka się innej, z którą jest się kompatybilnym, a sama terapia przynosi postępy.
Nie zapominajmy jednak, że aby to ostatnie miało szansę powodzenia, to trzeba być gotowym na terapię, odpowiednio zmotywowanym i zaangażowanym w pracę nad sobą. Samo nic się nie wydarzy, choćbyś był pod skrzydłami najlepszego specjalisty.
Priscilla, ale z samoświadomością chyba nikt się nie rodzi? Ty w tej sprawie grasz w ekstraklasie, Shinigami dopiero zaczyna.
Ma moim zdaniem potencjał, żeby szybko przejść do wyższej ligi, ale na razie takie podejście jak Twoje to dla niego Himalaje.
Z uwagi na ten potencjał zapytałam go, czy byłby skłonny przeczytać jedną (słownie: jedną) książkę. Na temat przemocy psychicznej i skutków tejże w życiu dorosłych ofiar przemocy. Mając nadzieję, ze zechce. Jak na razie odpowiedzi brak, ale nie ma co naciskać.
Jeśli przeczyta - samoświadomość mu skokowo wzrośnie, to sprawdzone na bardzo licznej próbie dorosłych ofiar przemocy w dzieciństwie.
Jak sobie poczytałam te rozmowy na forum z Shingami to cóż, per saldo zaznał tu na forum pewnej odmiany "apodyktycznej matki" : czyli "słuchaj, rób co każą i nie zadawaj pytań". Tak odnośnie klimatu rozmów. No i już został "zaklasyfikowany", co ładnie pokazuje post Herne. Dostał rolę w grupie. No nie ma on łatwo na starcie.
Terapeuta to zawód : są mistrzowie, są średniaki, są i partacze, rutyniarze wpychający w ramki, w tym takie ramki sprzed ćwierć wieku, młodziaki zachłyśnięte nowościami i negujące hurtem wszystko, co starsze...ok. Nurt terapii też jest istotny, bo musi być dopasowany do tego, jaki jest pacjent jako człowiek i z czym ma problemy. Rozróżnienie nawet na podstawowym poziomie czyli czy w terapii terapeuta jest dyrektywny czy towarzyszący ma znaczenie. Dalej ciągnąc - specjalizacja terapeuty, ofiara przemocy dla własnego dobra powinna swe kroki skierować do gabinetu osoby, która się w temacie przemocy i jej skutków specjalizuje, nie każdy terapeuta umie i jest w stanie. No mogę tak dalej, czyli pogadanka na temat "jak wybrać dobrego dla siebie terapeutę". Tylko wiesz, jak człowiek startuje to całej tej wiedzy zwyczajnie nie ma. Ba, on często nawet nie wie, że dla własnego dobra powinien ją zdobyć w jakimś zakresie. Człek jak startuje to zwykle "ma problem" i chce, żeby mu ktoś pomógł. Idzie jak z dziurą w zębie do dentysty. No i na początek upiorna loteryjka, bo albo trafi dobrze dla siebie albo nie. Jeśli trafi źle dokłada mu się frustracja, nieudana terapia to dodatkowy uraz. Jeśli dodatkowo jest z tym sam robi się coraz gorzej.
Ja mam cichą nadzieję, ze Shinigami się jeszcze nie zniechęcił i napisze w tym wątku.
Przy okazji napisałeś do Lady Loka ( w tym wątku, dawniej), że nie rozumiesz, czemu ją Twój los obchodzi, bo dotychczas nikogo nie obchodził.
No to (wychodząc przed orkiestrę) ja Ci powiem, że mnie obchodzi Twój los (w takim stopniu, na jakim jest to możliwe po wymienieniu kilku wiadomości na forum) albowiem mnie obchodzi los dorosłych ofiar przemocy w dzieciństwie hurtem, z uwagi na tzw. szeroko pojmowane doświadczenie własne między innymi. Jeśli będziemy dalej rozmawiać zapewne los dalszy konkretnego Shinigami zacznie mnie obchodzić w sposób bardziej zindywidualizowany. Na razie za słabo się znamy i może się też zdarzyć, ze ja Cię zdołam niechcący czymś wkurzyć albo zranić i Ty mnie skreślisz.
Ja mam cichą nadzieję, ze Shinigami się jeszcze nie zniechęcił i napisze w tym wątku.
Bez obaw odpiszę, tylko jakoś pod wieczór.
Skrócę trochę cytaty żeby post nie wyszedł bardzo długi.
Z takich bardziej psychologicznych cosiów to mam wrażenie, że dotychczasowe życie nie pozwoliło Ci na rozwinięcie czegoś wielce cennego czyli poczucia własnej sprawczości. Z takim poczuciem się człowiek rodzi, ale można je skutecznie doprowadzić do skarłowacenia albo i zaniku już u dziecka. U osoby dorosłej też. Częste u ofiar przemocy - głębokie wewnętrzne przeświadczenie, że tak naprawdę nic nie mogę zmienić. Żadne racjonalne argumenty tu nie działają. Ani dobre rady i lista tego, co można zrobić teoretycznie i co się powinno zrobić. Nie działają, bo blokada jest gdzie indziej, nie w myśleniu racjonalnym ale w szeroko pojmowanych emocjach. Emocje są napędem do działania. Rozum działaniem kieruje, ale napędzają je emocje.
Tak odnosząc się punktowo do tego, co w ostatnim poście - wcale nie jestem przekonana, czy dla większość ludzi zamieszkanie z totalnie obcymi współlokatorami jest czymś całkowicie normalnym. Większość? A badania jakieś ktoś robił na próbie reprezentatywnej? Nie? No to czemu mam przyjąć, że większość?
Trafiłaś w dziesiątkę, mam bardzo małe poczucie własnej sprawczości, nie zerowe ale bardzo małe. Jest takie poczucie bez bezsilności i właśnie to przeświadczenie, że nie mogę nic zmienić nie ważne jak bardzo będę się starał.
Ja założyłem, że większość bo tu na forum prawie każdy mi pisał, że dla niego/niej to całkowicie normalne.
3. Nie jest tak, że oto Shinigami "złapał kolejną naiwną ofiarę na forum". Jeśli mu wskażę jakieś możliwości i on z tym nic nie zrobi no to nie zrobi. Ja nie jestem za niego odpowiedzialna. Mnie to nie sfrustruje, nie zaboli oraz nie będę miała poczucia straconego czasu i energii. Poczucie własnej wartości ani własnej sprawczości też mi nie ucierpi. Wiem, przećwiczyłam wielokrotnie.
Czy Shinigami w związku z moją w tym względzie opinią poszuka innego terapeuty? Poszuka albo nie. Jeśli nie - znowu, mnie to nie sfrustruje ani nie wkurzy.
Shinigami mnie okłamuje w tej kwestii coby rozmowę ciągnąć? Teoretycznie i to jest możliwe. Acz przyznam dla mnie to akurat mało prawdopodobne. Jeśli by tak było to co najwyżej ja sobie popiszę na temat zdrowienia ze zranień przemocy psychicznej z łaski na uciechę, mnie od tego nie ubędzie, a że forum publicznie kto wie, może jakiś zysk uboczny z tego mojego pisania będzie i komuś innemu coś, co napiszę, pomoże jakoś tam...
Ogólnie to daj na luz w tej sprawie , Herne
I to jest podejście jakie dla mnie zawsze było oczywiste. Mogę komuś coś podpowiedzieć, odpowiedzieć na pytanie czy nawet doradzić ale to od tej osoby zależy co z tym zrobi, ja nic na tym nie tracę.
Co do szukania innego terapeuty to są dwie kwestie. Po pierwsze tamta terapeutka powiedziała mi, że dopóki nie zmienię otoczenia na takie, które nie jest jednym ze źródłem moich problemów to żadna inna terapia nie pomoże. Po drugie na NFZ praktycznie nie da się dostać, a prywatnie jest dość drogo.
Zapewniam, że cię nie okłamuję choć nie mam jak tego udowodnić, mogę tylko dać słowo.
Dlaczego w terapii zabrakło tematu gimnazjum, jeśli on stał się tak dużą skazą na Twoim życiu? Nie poruszyłeś go wystarczająco mocno czy to terapeutka w tej jej nowej "super skutecznej metodzie" nie widziała takiej potrzeby? Pamiętasz, w jakim nurcie pracowaliście?
Nurtu niestety nie pamiętam, a co do tematu gimnazjum to wspominałem o tym nie raz choć nigdy nie użyłem przy tym słowa "przemoc" ale terapeutka chyba właśnie nie widziała tej potrzeby.
Ma moim zdaniem potencjał, żeby szybko przejść do wyższej ligi, ale na razie takie podejście jak Twoje to dla niego Himalaje.
Z uwagi na ten potencjał zapytałam go, czy byłby skłonny przeczytać jedną (słownie: jedną) książkę. Na temat przemocy psychicznej i skutków tejże w życiu dorosłych ofiar przemocy. Mając nadzieję, ze zechce. Jak na razie odpowiedzi brak, ale nie ma co naciskać.
Jeśli przeczyta - samoświadomość mu skokowo wzrośnie, to sprawdzone na bardzo licznej próbie dorosłych ofiar przemocy w dzieciństwie.Przy okazji napisałeś do Lady Loka ( w tym wątku, dawniej), że nie rozumiesz, czemu ją Twój los obchodzi, bo dotychczas nikogo nie obchodził.
No to (wychodząc przed orkiestrę) ja Ci powiem, że mnie obchodzi Twój los (w takim stopniu, na jakim jest to możliwe po wymienieniu kilku wiadomości na forum) albowiem mnie obchodzi los dorosłych ofiar przemocy w dzieciństwie hurtem, z uwagi na tzw. szeroko pojmowane doświadczenie własne między innymi. Jeśli będziemy dalej rozmawiać zapewne los dalszy konkretnego Shinigami zacznie mnie obchodzić w sposób bardziej zindywidualizowany. Na razie za słabo się znamy i może się też zdarzyć, ze ja Cię zdołam niechcący czymś wkurzyć albo zranić i Ty mnie skreślisz.
Oczywiście, że byłbym skłonny przeczytać tą książkę.
Jesteś pierwszą osobą, która powiedziała, a dokładniej napisała mi coś takiego. Coraz częściej myślę, że to wcale nie tak, że nikogo nigdy nie obchodził mój los tylko nigdy tego nie zauważyłem. Nie mogłem zauważyć bo nawet nie dopuszczałem do siebie, że to w ogóle możliwe. Miałem kolegów, koleżanki, znajomych itd ale nigdy nie myślałem, że komuś z tych ludzi na prawdę może na mnie zależeć, a teraz się zastanawiam czy przypadkiem kiedyś nie uraziłem kogoś przez moją nieumiejętność odczytywania emocji innych.
Priscilla, ale z samoświadomością chyba nikt się nie rodzi? Ty w tej sprawie grasz w ekstraklasie, Shinigami dopiero zaczyna.
Ma moim zdaniem potencjał, żeby szybko przejść do wyższej ligi, ale na razie takie podejście jak Twoje to dla niego Himalaje.
Tyle, że Shini tą samoświadomość miał i ma dalej. Tylko przyjął strategię bierności i wycofania latami odpychając emocje. W efekcie przegapił młodość, a jak weszły psychotropy, które łykał z przerwami (z własnej głupoty, bo zapominał wykupić leku) to stan jego emocjonalnej huśtawki się utrwalił. Reszta tego co pisze, to po prostu klepanie dla podtrzymania rozmowy, bo za każdym razem jak takie rzeczy (o jego przeszłości) wypływają, to mu się wersja wydarzeń rozjeżdża.
Najlepszy przykład to to:
Jesteś pierwszą osobą, która powiedziała, a dokładniej napisała mi coś takiego.
Kiedy to samo, na różny sposób ma tu wałkowane od początku jego obecności na tym forum. Stąd i wpis Herne. Bo wszystko to co mu napisałaś, to tłumaczyliśmy mu na miliony sposobów. Bez skutku. Dostawał pozycje książek, linki do terapeutów, do fundacji i stowarzyszeń wyspecjalizowanych w pomocy facetom w jego sytuacji, linki do ofert pracy i wiele, wiele innych. Nie zrobił nic.
Jack
Czasem istotne jest nie tylko to, co ktoś mówi ale też sposób, w jaki mówi, atmosfera, w jakiej się rzecz odbywa, czas oraz ileś tam innych czynników. Jak pisałam do Herne - ja jestem dużą dziewczynką i samodzielną. Opieki nie potrzebuję.
Ten wątek został założony przez Shinigami, nikomu tu w paradę nie wchodzimy offtopy produkując, piszemy sobie spokojnie a z upodobaniem, regulaminu nie łamiemy. W czym problem?
"Przyjął strategię bierności" ...no odkryłeś Amerykę. Pewnie że przyjął, jedna z typowych strategii przetrwaniowych, jakąś przyjąć musiał, a nie czynił tego świadomie ani z premedytacją. Naprawdę uważasz, że ja tego nie zdołałam zauważyć czytając jego teksty na forum? Może jeszcze drugą Amerykę mi odkryjesz, że "powinien zmienić strategię na bardziej funkcjonalną"? A pewnie, że powinien, on się zapewne z tym zgodzi. Ja też. Tylko pytanie nie czy powinien tylko jak mianowicie ma to uczynić. Jego nie intelekt blokuje. Samoświadomość intelektualna bez poukładanych emocji, które napędzą działanie, to sobie w ramki można oprawić i na ścianie wywiesić i co człek spojrzy to się zdołuje. Wiem, przećwiczyłam na sobie. I wcale nie jestem tu wyjątkiem.
Milion razy mu na forum mówiono, co powinien, dawano linki itd - ok. Pozwolisz mi samej sprawdzić to, co mam chęć sprawdzić, czy może powinnam niezwłocznie a pokornie dołączyć do grupy i zaprzestać pisania z Sinigami albo robić to w taki sposób, jak grupa dotychczas? Ja mam upodobanie do pływania pod prąd. I paskudnie silny indywidualizm sobie wypielęgnowałam w toku długiego żywota.
Ciekawa jestem, po co właściwie napisałeś to, co napisałeś? Nie dlaczego, ale po co czyli proste pytanie o cel. Odpowiesz?
Shinigami
Z tym zaniżonym poczuciem sprawczości to trafić nietrudno, klasyka gatunku.
Dla większości takie wspólne zamieszkiwanie to norma. Ok, być może jest i tak czyli jesteśmy oboje poza normą czyli w mniejszości, ja jeszcze bym sporo osób znajomych znalazła, co podobnie podchodzą do tego czyli "witaj w klubie mniejszości". Nie, ja bynajmniej nie mnożę przeszkód by czegoś nie zrobić - ja po prostu znam siebie i wiem, co dla mnie dobre a co mi zaszkodzi.
Podejście do pomagania innym radą, sugestią itp mamy jak widać podobne. Choć z różnych powodów. Ty masz poblokowane emocje, a ja mam wypracowany dystans emocjonalny. Ty do emocji nie masz dostępu, ja nimi zarządzam. Shinigami - to nie jest typowe. Statystycznie jesteśmy ...w mniejszości.
Co do terapii to wyhamuj. Jakoś funkcjonujesz. Na NFZ specjalisty nie znajdziesz, zapomnij. Zatem długoplanowo to raczej zbieraj na prywatnego. Zbieraj od teraz.
Serio piszę. Bo będzie Ci potrzebny w pewnym momencie prawie na pewno. A jeśli się okaże, że jednak nie to będziesz przynajmniej miał oszczędzone ileś tam kasy. Czemu piszę, że może Ci nie być terapeuta potrzebny? Ano istnieją klinicznie opisane przypadki skutecznej autoterapii. Nie żeby w obfitości, ale istnieją. Sama znam jedną taką osobę.
Co ci terapeutka powiedziała to powiedziała. Zbyt radykalnie. Moim zdaniem. Wyprowadzka nie jest warunkiem koniecznym. Faktycznie funkcjonujesz w otoczeniu będącym jednym ze źródeł problemów. Czyli w stanie ciągłej wtórnej wiktymizacji, tak fachowo. Ale - ale nie jest to poziom bezpośredniego zagrożenia życia i zdrowia. Nie jest to uciekaj albo zginiesz. Osoby w Twojej sytuacji i owszem, zasadniczo lepiej by zmieniły środowisko. Ale muszą osiągnąć tzw. gotowość własną. A tej nie masz. Oraz powinny uważać, by nie wpaść z deszczu pod rynnę. Wyprowadzić się od rodziców by po kilku miesiącach do nich wrócić z podkulonym ogonem? Głupi pomysł. Ty teraz jesteś w środowisku niedobrym, ale dla Ciebie w miarę bezpiecznym, bo znanym. Ja bym tu sugerowała raczej zacząć od pracy własnej nad emocjami, bo to na pewno możesz zrobić. Także w tym środowisku. Jeśli masz zamiar zbierać na terapię kasa się przyda. Jeśli się teraz wyprowadzisz to nie będziesz miał z czego oszczędzać, bo najem kosztuje. A może opcją dobrą jest najpierw usamodzielnienie się na odcinku zarabiania czyli odciąć od rodziny w tym obszarze? z tego co kojarzę to masz tu układ rodzinno/zawodowy. Wiesz, robienie wszystkiego na raz ma małe szanse na sukces. W tzw. skali stresu zarówno przeprowadzka jak i zmiana pracy są całkiem wysoko notowane. Tu by raczej chyba należało ustalić priorytety, ale tak, żeby to miało szanse realizacji. Jak to mawiają: wolno, spokojnie, po kolei. Sobie pomyśl, co by było priorytetem dla Ciebie, co najbardziej rokuje jeśli idzie o Twoją gotowość własną. Nie że teraz zaraz już. Pomyśl. To nie boli ani nie kosztuje. Jak sobie ustalisz, co najbardziej rokuje (możemy o tym porozmawiać) to się zobaczy. Pośpiech to jest wskazany przy uciekaniu z płonącego domu i przy łapaniu pcheł.
Ja Ci zapewne jako pierwsza na forum napisałam zwyczajną odpowiedź na zadane pytanie. No nie mnie je zadałeś, ale wyszłam z założenia, ze jest to być może dla Ciebie istotne. To nie ma nic wspólnego z odczytywaniem czyichś emocji, to kwestia tak zwanej komunikacji wprost. . Wiesz, ja jestem prosty człek i dokładny. Pytają to odpowiadam. Albo mówię, że nie odpowiem. Bo nie, mam prawo. Nie jestem w tym typowa.
Sądzę, że całkiem sporej liczbie ludzi w większym czy mniejszym stopniu na Tobie zależało. I nawet nadal zależy. Ale sposób, w jaki to okazują, może być niejasny dla Ciebie albo zwyczajnie fatalny. Paradoksalnie zainteresowanie może być okazywane także przez czepianie się, krytykę. Jest to dysfunkcyjne, czasem raniące - ale jest zainteresowaniem, czasem troską. Tylko źle wyrażoną. To częste bardzo w dysfunkcyjnych rodzinach - rodzice szczerze chcą dobrze, a robią źle, nieumiejętnie, raniąco dla dziecka.
No dobra, to książka. Judith Lewis Herman "Przemoc. Uraz i powrót do równowagi". Niestety słabo z nią na rynku, jest, ale droga, około 80-100 PLN.
To jest książka typu "cegła", sprawdzona oraz dopuszczona jako podręcznik. Nie lektura na luzie do poduszki. Sprawdzona jako dobra na licznych ofiarach przemocy. Dobra znaczy pomocna.
Oczywiście nie jest idealna. Zatem z mojej strony uprzedzam, że jest pisana przez kobietę i w klimacie feministycznym miejscami. Co dla Ciebie jako mężczyzny może być irytujące. Ten model, że jak ofiara to kobieta, jak sprawca to facet - ale da się to przetrwać. Sporo jest o przemocy seksualnej, także w przykładach klinicznych. Weź pod uwagę, że przemoc seksualna to też przemoc. Jej skutki są miejscami identyczne jak przy przemocy psychicznej i fizycznej.
No to tyle na dziś. Chyba że jeszcze coś mi się przypomni, ja późno chodzę spać.
No pewnie, że mi się coś przypomniało, a edytować już nie mogę. Jaki rodzaj studiów kończyłeś, techniczne czy humanistyczne? To z ludzkiej ciekawości, żebyś nie był taki abstrakcyjny.
Jak pisałam do Herne - ja jestem dużą dziewczynką i samodzielną. Opieki nie potrzebuję.
To nie jest kwestia opieki, ani przestrogi czy czegokolwiek. To jest kwestia komentarza, obserwacji, że temat się kręci dokładnie tak samo od wielu miesięcy. W pierdylionie wersji i form.
"Przyjął strategię bierności" ...no odkryłeś Amerykę. Pewnie że przyjął, jedna z typowych strategii przetrwaniowych, jakąś przyjąć musiał, a nie czynił tego świadomie ani z premedytacją.
Nope. To był jego świadomy wybór. Wielokrotnie to pisał, że celowo się odsuwał i celowo tłumił uczucia.
Milion razy mu na forum mówiono, co powinien, dawano linki itd - ok. Pozwolisz mi samej sprawdzić to, co mam chęć sprawdzić
A sprawdzaj do woli co tylko chcesz. Przecież to twój czas.
Ciekawa jestem, po co właściwie napisałeś to, co napisałeś? Nie dlaczego, ale po co czyli proste pytanie o cel. Odpowiesz?
Z podobnych powodów co Herne. + to co napisałem wcześniej - to luźna obserwacja.
Ja bym tu sugerowała raczej zacząć od pracy własnej nad emocjami, bo to na pewno możesz zrobić.
Tak z ciekawości - jak twoim zdaniem ma zrobić to człowiek, który nie potrafi nawet ogarnąć, że ma kupić leki ZANIM mu się skończy opakowanie? Bo przez takie rzeczy przyjmuje psychotropy z przerwami. Średnio to widzę nawet z pomocą specjalisty. Bo tu chyba ktoś musiałby za nim chodzić i mu to ogarniać za niego, żeby nie miał przerw w farmakoterapii.
A może opcją dobrą jest najpierw usamodzielnienie się na odcinku zarabiania czyli odciąć od rodziny w tym obszarze?
Ok i tu moje pytanie numer dwa. W wielu rozmowach na ten temat twierdził, ze blokuje go m.in brak doświadczenia czy ogólnie kwalifikacji. Dostał namiary na źródła finansowania szkoleń, na miejsca gdzie wiele ciekawych szkoleń może zrobić za darmo lub za bardzo niewielkie pieniądze, dostał namiary na testy predyspozycji zawodowych, jak i doradców w tej materii. Ba nawet dostał tu oferty pracy dla niewykwalifikowanych pracowników za 3x tyle, co zarabia obecnie i nie zrobił niczego.
Jak to sobie wyobrażasz w takim razie?
Ja Ci zapewne jako pierwsza na forum napisałam zwyczajną odpowiedź na zadane pytanie.
Nie. Podobne wpisy z takimi samymi radami pojawiały się wielokrotnie. Od wielu osób.
Jack
Informację o tym, że rozmowy na tym forum wyglądają jak wyglądają były w poście Herne. Uważałeś, że nie wystarczą i wymagają uzupełnienia?
Że za mało informacji otrzymałam uznałeś czy że mam jakiś kłopot z prawidłowym przetworzeniem ?
Duże, samodzielne dziewczynki zasadniczo są w stanie określić, ile im trzeba oraz przetwarzać prawidłowo. Informacji na razie to raczej mam nadmiar. Z przetworzeniem już posiadanych nie nadążam i mi iskrzy na stykach. Z tym, że faktycznie, linki załączone przez Herne doceniam, bo oszczędzą mi korzystania z wyszukiwarki oraz oczywiście zawierają materiał do potencjalnego dalszego wykorzystania. Zatem - za wykonaną pracę ewidentnie należą się podziękowania.
Zauważyć, że rozmowy z Shinigami na tym forum wyglądają jak wyglądają, to ja zdołałam samodzielnie. Mnie się już nawet gdzieś w tle zaczyna pokazywać obrazek grupy i ról w tejże. Który w tej chwili mi nie jest potrzebny, ale kiedyś być może się przyda, jak zwykle ja - nie wiem ani czy się przyda, kiedy i do czego.
Strategii tzw.przetrwaniowych zwłaszcza w dzieciństwie się nie wybiera, tym bardziej świadomie. W dorosłości w sumie też w jakimś zakresie, w sytuacji zagrożenia na poziomie ekstremalnym leci na spontanie. Tak zwane psychologiczne mechanizmy obronne ma człowiek w wyposażeniu podstawowym, z tym się rodzi. Każdy ma. I są bardzo pożyteczne, bo umożliwiają przetrwanie w najszerszym tego słowa znaczeniu. Problem robi się wtedy, gdy te mechanizmy obronne stają się za mocne (mur z drutem kolczastym pod napięciem zamiast płotka ze sztachet), uruchomione są nie w reakcji na sytuację ale niejako na stałe i/albo reakcja jest zbyt silna niż by była potrzebna do przetrwania czyli reagowanie nieadekwatne. To widać jak najbardziej u Shinigami, oczywiście w jego indywidualnym schemacie. Urazowe dzieciństwo wstawiło go bez jego żadnego wyboru w pewien rodzaj pancerza czy kajdan.
Jasne że teraz Shinigami już jest w stanie stwierdzić, że coś robił "celowo". Ale to z pozycji teraz. Wtedy gdy to robił kompletnie nie miał na to wpływu. Kiedyś zrobił, teraz ma.
Jack, reakcję na bezpośredni atak fizyczny czyli faceta z kijem i wrogimi zamiarami mamy wpisaną w wyposażenie fabryczne. Na to każdy jakoś reaguje. I, w wersji wstępnej, reaguje z poziomu całkiem nieświadomego. Na kombinowanie czasu nie ma ani na wybieranie. Na dodatek póki ktoś nie sprawdzi to nie wie, jak zareaguje spontanicznie. Oczywiście nad reakcją na bezpośredni atak można pracować i można ją modyfikować. Już świadomie i łatwiej jak ktoś w tym modyfikowaniu pomaga. Vide na przykład kursy samoobrony dla pań czyli jak sobie poradzić z atakiem gwałciciela czy rabusia. Facet z kijem to atak najprostszy. W relacjach jest to o wiele bardziej skomplikowane.
Dziecko w sytuacji zagrożenia - a to się w dzieciństwie odczytuje bez świadomości i wyposażenia intelektualnego osoby dorosłej oraz z poziomu ogólnego rozwoju psychicznego właściwego dla wieku - uruchamia mechanizmy obronne na czystym spontanie, a potem je wzmacnia i modyfikuje realizując bieżący cel podstawowy jakim jest równie podstawowa sprawa czyli poczucie bezpieczeństwa. Nic tu nie kombinuje, bo nie umie. A potem, już jako człek dorosły te przerośnięte i niefunkcjonalne mechanizmy obronne musi osłabiać, przetwarzać, dostosowywać do nowych realiów. Znaczy nie musi, może. To jest bardzo męczące i trwa. I wcale nie zawsze się udaje.
Co ja sobie wyobrażam? NIC. Bo nie chodzi o to, żeby Shinigami realizował jakieś moje wyobrażenia. Jeśli już ktoś miałby sobie coś wyobrażać to litości! nie ja przecież tylko on. Bo to jego życie, nie moje. Jak Ty to sobie wyobrażasz? Że ja sobie wyobrażę co on ma zrobić a on to zrealizuje? No weź, tak to ja się nie bawię.
Jak ma pracować z emocjami - tu mogę mu coś podpowiedzieć nie szkodząc. Tak już bardziej od strony fachowej i praktycznej czyli jakie są sposoby, materiały pomocowe, techniki. Które, żeby nie było, znam w jakimś tam zakresie, przećwiczyłam między innymi na sobie, wiem też jak to robili inni i z jakim skutkiem, jakie są obszary ryzykowne - mam wiedzę i doświadczenie większe od statystycznego obywatela, po prostu. I znam granice tej swojej wiedzy.
Moim zdaniem w sprawie pracy i kwalifikacji Shinigami jest zablokowany przez zupełnie coś innego niż obiektywnie występujący wszechogarniający brak możliwości podniesienia kwalifikacji czy znalezienia innego zatrudnienia. Wy mu dawaliście liczne bardzo sprawne wędki coby sobie tą rybę ułowił. Co jak najbardziej jest sensowne, rozsądne i fajne, że wam się chciało. Tyle że dawaliście je komuś, kto wielokrotnie był podtapiany, a wędką to go bito do krwi za niewinność i na samą myśl o zbliżeniu się do akwenu większego niż mała kałuża po deszczu oraz na widok wędki dostaje takiego lęku, że umrze a nie podejdzie. Przy czym nie wie nawet, że to, co go paraliżuje to lęk. Bicie i podtapianie było latami jego normą codzienną. Kojarzy mu się to ryb łowienie jakoś fatalnie i zniechęcająco. Przy czym może wcale tego swojego skojarzenia nie być świadom, w zauważeniu tego może potrzebować pomocy. Z rybą i wędką przykład prosty a prymitywny, w życiu oczywiście jest to i dużo bardziej skomplikowane i zindywidualizowane.
Zapytałam o cel, a Ty mi odpowiadasz "z podobnych powodów". Czyli na pytanie "dlaczego". No to sformułuję pytanie inaczej - co chciałeś osiągnąć pisząc co napisałeś. Powody mnie nie interesują. Interesuje mnie co innego.
Z tym zaniżonym poczuciem sprawczości to trafić nietrudno, klasyka gatunku.
Dla większości takie wspólne zamieszkiwanie to norma. Ok, być może jest i tak czyli jesteśmy oboje poza normą czyli w mniejszości, ja jeszcze bym sporo osób znajomych znalazła, co podobnie podchodzą do tego czyli "witaj w klubie mniejszości". Nie, ja bynajmniej nie mnożę przeszkód by czegoś nie zrobić - ja po prostu znam siebie i wiem, co dla mnie dobre a co mi zaszkodzi.
Podejście do pomagania innym radą, sugestią itp mamy jak widać podobne. Choć z różnych powodów. Ty masz poblokowane emocje, a ja mam wypracowany dystans emocjonalny. Ty do emocji nie masz dostępu, ja nimi zarządzam. Shinigami - to nie jest typowe. Statystycznie jesteśmy ...w mniejszości.
Co do terapii to wyhamuj. Jakoś funkcjonujesz. Na NFZ specjalisty nie znajdziesz, zapomnij. Zatem długoplanowo to raczej zbieraj na prywatnego. Zbieraj od teraz.
Serio piszę. Bo będzie Ci potrzebny w pewnym momencie prawie na pewno. A jeśli się okaże, że jednak nie to będziesz przynajmniej miał oszczędzone ileś tam kasy. Czemu piszę, że może Ci nie być terapeuta potrzebny? Ano istnieją klinicznie opisane przypadki skutecznej autoterapii. Nie żeby w obfitości, ale istnieją. Sama znam jedną taką osobę.Co ci terapeutka powiedziała to powiedziała. Zbyt radykalnie. Moim zdaniem. Wyprowadzka nie jest warunkiem koniecznym. Faktycznie funkcjonujesz w otoczeniu będącym jednym ze źródeł problemów. Czyli w stanie ciągłej wtórnej wiktymizacji, tak fachowo. Ale - ale nie jest to poziom bezpośredniego zagrożenia życia i zdrowia. Nie jest to uciekaj albo zginiesz. Osoby w Twojej sytuacji i owszem, zasadniczo lepiej by zmieniły środowisko. Ale muszą osiągnąć tzw. gotowość własną. A tej nie masz. Oraz powinny uważać, by nie wpaść z deszczu pod rynnę. Wyprowadzić się od rodziców by po kilku miesiącach do nich wrócić z podkulonym ogonem? Głupi pomysł. Ty teraz jesteś w środowisku niedobrym, ale dla Ciebie w miarę bezpiecznym, bo znanym. Ja bym tu sugerowała raczej zacząć od pracy własnej nad emocjami, bo to na pewno możesz zrobić. Także w tym środowisku. Jeśli masz zamiar zbierać na terapię kasa się przyda. Jeśli się teraz wyprowadzisz to nie będziesz miał z czego oszczędzać, bo najem kosztuje. A może opcją dobrą jest najpierw usamodzielnienie się na odcinku zarabiania czyli odciąć od rodziny w tym obszarze? z tego co kojarzę to masz tu układ rodzinno/zawodowy. Wiesz, robienie wszystkiego na raz ma małe szanse na sukces. W tzw. skali stresu zarówno przeprowadzka jak i zmiana pracy są całkiem wysoko notowane. Tu by raczej chyba należało ustalić priorytety, ale tak, żeby to miało szanse realizacji. Jak to mawiają: wolno, spokojnie, po kolei. Sobie pomyśl, co by było priorytetem dla Ciebie, co najbardziej rokuje jeśli idzie o Twoją gotowość własną. Nie że teraz zaraz już. Pomyśl. To nie boli ani nie kosztuje. Jak sobie ustalisz, co najbardziej rokuje (możemy o tym porozmawiać) to się zobaczy. Pośpiech to jest wskazany przy uciekaniu z płonącego domu i przy łapaniu pcheł.
Ja Ci zapewne jako pierwsza na forum napisałam zwyczajną odpowiedź na zadane pytanie. No nie mnie je zadałeś, ale wyszłam z założenia, ze jest to być może dla Ciebie istotne. To nie ma nic wspólnego z odczytywaniem czyichś emocji, to kwestia tak zwanej komunikacji wprost. . Wiesz, ja jestem prosty człek i dokładny. Pytają to odpowiadam. Albo mówię, że nie odpowiem. Bo nie, mam prawo. Nie jestem w tym typowa.
Sądzę, że całkiem sporej liczbie ludzi w większym czy mniejszym stopniu na Tobie zależało. I nawet nadal zależy. Ale sposób, w jaki to okazują, może być niejasny dla Ciebie albo zwyczajnie fatalny. Paradoksalnie zainteresowanie może być okazywane także przez czepianie się, krytykę. Jest to dysfunkcyjne, czasem raniące - ale jest zainteresowaniem, czasem troską. Tylko źle wyrażoną. To częste bardzo w dysfunkcyjnych rodzinach - rodzice szczerze chcą dobrze, a robią źle, nieumiejętnie, raniąco dla dziecka.No dobra, to książka. Judith Lewis Herman "Przemoc. Uraz i powrót do równowagi". Niestety słabo z nią na rynku, jest, ale droga, około 80-100 PLN.
To jest książka typu "cegła", sprawdzona oraz dopuszczona jako podręcznik. Nie lektura na luzie do poduszki. Sprawdzona jako dobra na licznych ofiarach przemocy. Dobra znaczy pomocna.
Oczywiście nie jest idealna. Zatem z mojej strony uprzedzam, że jest pisana przez kobietę i w klimacie feministycznym miejscami. Co dla Ciebie jako mężczyzny może być irytujące. Ten model, że jak ofiara to kobieta, jak sprawca to facet - ale da się to przetrwać. Sporo jest o przemocy seksualnej, także w przykładach klinicznych. Weź pod uwagę, że przemoc seksualna to też przemoc. Jej skutki są miejscami identyczne jak przy przemocy psychicznej i fizycznej.No to tyle na dziś. Chyba że jeszcze coś mi się przypomni, ja późno chodzę spać.
Ciężko mieć poczucie sprawczości jeśli żyło się w nadopiekuńczym środowisku, a potem nagle zostało rzuconym na głęboką wodę. Jakbym miał to porównać do gry to wyglądałoby to tak, że przez większość życia ktoś mnie wyręczał albo w ogóle nie musiałem walczyć przez co nie zdobywałem doświadczenia i poziom się nie zwiększał, a w pewnym momencie świat nagle zaczął wymagać powiedzmy 20-30 poziomu kiedy ja wciąż jestem na 2-3.
Powiem ci szczerze, że aż nie wiem jak dokładnie powinienem zareagować bo jeszcze nigdy nie rozmawiałem z kimś kto nie tylko podziela moje zdanie w kilku kwestiach ale jeszcze rozumie jak na prawdę wygląda bycie w mojej sytuacji. Z jednej strony się cieszę, że mam taką "bratnią duszę", a z drugiej ciężko mi w to uwierzyć, z góry przepraszam jeśli ten brak wiary cię urazi, nie mam na myśli absolutnie nic złego tylko po prostu muszę to przetrawić.
Nie muszę teraz zaczynać zbierania bo robię to już od dawna i nie planuję przerywać, do tej pory uzbierałem pewną kwotę choć dla każdego zarabiającego średnią krajową lub więcej byłaby ona wręcz śmieszna.
To samo myślałem o tej wyprowadzce. Teoretycznie mógłbym to zrobić w każdej chwili ale na dłuższą metę nie spełniłoby to swojego celu. Przy obecnych zarobkach dosłownie całą wypłatę wydawałbym na sam wynajem, a oszczędności starczyło na jakieś pół roku, tak podejrzewam. Nie dość, że po tym czasie musiałbym wrócić do domu to jeszcze nie miałbym oszczędności. Zgadzam się z tym, że wszystko powinno się robić "wolno, spokojnie, po kolei", to najsensowniejsze podejście ale coraz częściej myślę, że już nie mogę sobie na coś takiego pozwolić, że ja już nie mam tego czasu. Ustalić co powinno być priorytetem i co najbardziej rokuje, prawdę mówiąc nawet nie myślałem w ten sposób i nie mam za bardzo pomysłu jak to zrobić.
Teraz właśnie zaczynam myśleć, że sposoby okazywania tego, że komuś na mnie zależało były dla mnie zbyt niejasne, że nie potrafiłem ich dostrzec. Już dawno doszedłem do wniosku, że rodzice zawsze chcieli dla mnie dobrze ale robili to bez wiedzy i bez przemyślenia przez co często działało na odwrót.
Postaram się zdobyć tą książkę jak najszybciej.
No pewnie, że mi się coś przypomniało, a edytować już nie mogę. Jaki rodzaj studiów kończyłeś, techniczne czy humanistyczne? To z ludzkiej ciekawości, żebyś nie był taki abstrakcyjny.
Humanistyczne i niestety raczej bezużyteczne choć były całkiem ciekawe.
....
Shinigami, sorki ale dopiero dopadłam kompa, jutro odpiszę. A Ty sobie spokojnie ten szok ogarniaj
Herne
Sprawdziłam i nic nie mam nowego w skrzynce podpiętej pod to forum z wyjątkiem reklam rzecz jasna. Ani w odebranych, ani w spamie. Ani w koszu.
No chyba że na forum jest jakieś PW, którego udało mi się zauważyć.
Dziś miałam biegający dzien
Druga próba
Jeżeli nie wypali, proponuję "w drugą stronę"
I - oczywiście - kwestia wolnej woli jest sprawą otwartą w tym względzie...
Uważałeś, że nie wystarczą i wymagają uzupełnienia?
Że za mało informacji otrzymałam uznałeś czy że mam jakiś kłopot z prawidłowym przetworzeniem ?Duże, samodzielne dziewczynki zasadniczo są w stanie określić, ile im trzeba oraz przetwarzać prawidłowo.
Z mojego doświadczenia życiowego i zawodowego (m.in z obsługi klienta, których mi się przewinęła ogromna ilość) wynika, że jak ktoś się określa dużą i samodzielną dziewczynką, to ma słaby kontakt z rzeczywistością i przetwarzaniem informacji.
Tyle że dawaliście je komuś, kto wielokrotnie był podtapiany, a wędką to go bito do krwi za niewinność
Nie był bity ani dosłownie, ani metaforycznie. Tak samo jak nie zaznał w życiu przemocy ani fizycznej, ani psychicznej, bo to kłamstwo z jego strony wypłynęło już dawno.
Jack
To sobie, bez urazy, możemy spisać protokół rozbieżności i zakończyć rozmowę w tym wątku. Żeby offtopa nie stworzyć, ja mam skłonność do tego niestety. Ale jestem jej świadoma i z nią walczę Może w innym wątku i na inny temat sobie pogadamy, nie mam nic przeciwko temu.
A to w sumie ciekawa opcja taki protokół rozbieżności
Ano ciężko, ciężko. Nadopiekuńcze środowisko (jeśli akurat takie było/jest Twoje) bardzo skutecznie sprawczość zabija.
Przy okazji to pisałeś, że wychowałeś się na wsi. To mi się skojarzyło z klimatami takiej stereotypowej wsi polskiej czyli "baba jest od domu i dzieci, facet od pracy na zewnątrz i od ciężkich robót w domu". Chłopcy są wychowywani do modelu czyli nikt ich nie uczy pewnych rzeczy, wręcz są od nich odsuwani, bo to niemęskie. Produktem końcowym tego modelu wychowania często jest mężczyzna, co nie jest w stanie ogarnąć takich tematów jak czyste gacie na jutro i pamiętanie o kupieniu chleba. Bo od tego jest kobieta. Najpierw matka, potem żona. Opcjonalnie w grę wchodzą siostry, ciotki i inne krewne. I te kobiety niczym harpie bronią "swojej działki". Możliwe że i u Ciebie tak - równolegle - było. Taki mężczyzna całkiem dobrze funkcjonuje społecznie, jeśli kontynuuje funkcjonowanie w modelu wiejskim, bo jest taki jak wszyscy. Przerzucony w inny model środowiskowy ma tak zwany problem, bo przestaje pasować oraz zwyczajnie nie umie zadbać o pewną grupę swoich potrzeb podstawowych i się musi nauczyć tego w trybie pilno/kryzysowym. Albo znaleźć również pilnie kobietę, co to na siebie weźmie. A że dziewczyny wychowane w modelu miejskim już nie są takie chętne, oczekują innego podziału ról bywa niełatwo. Taka dygresja mi wyszła natury ogólnej, trochę obok tematu.
Nie wiesz jak zareagować? A nie ma przepisów obowiązujących w tym względzie. Nie ma "powinienem" żadnego. Masz prawo doznać lekkiego szoku, bo ja jestem nietypowa, rozmawiam też czasem inaczej i niezgodnie ze standardami. Spoko, albo się przyzwyczaisz albo zwiejesz.
Czemu ja się w tym czy w tamtym z Tobą zgadzam - ano zwyczajnie biorę pod uwagę pewne czynniki, których inni nie biorą czyli patrzę pod innym kątem. Oraz stosuję wolno, spokojnie, po kolei w praktyce. Jeśli sobie można na to pozwolić czyli jeśli się pod zadkiem nie pali. Zgadzam się uczciwie, nie zamierzam Ci sprawiać przyjemności przyjaznym a fałszywym poklepywaniem po pleckach, żeby Ci się miło zrobiło.
Na co sobie możesz pozwolić z uwagi na czas? A wiesz, że z pewnego punktu widzenia to wbrew pozorom na całkiem sporo. Przede wszystkim możesz sobie pozwolić na pracę z własną traumą przemocy czyli zajęcie się sobą. Tego akurat nikt za Ciebie nie zrobi, w tym można Ci tylko dać jakieś wsparcie. Jeśli tej pracy nie wykonasz, nie będzie zmiany w całej reszcie. Ty musisz fundamenty naprawić zanim się weźmiesz za dach. Do tego masz warunki. Może nie idealne, ale też nie tragiczne. Na przykład nie jesteś odpowiedzialny za nikogo z wyjątkiem siebie. Nie jesteś w związku, dzieci nie masz, rodzice wydolni opieki nie potrzebują, nie tkwisz w patologii co wóda się leje strumieniami i co i rusz ktoś z siekierą lata ku bliźnim silną agresje kierując, nie jesteś uzależniony od alkoholu ani narkotyków ani fizycznie chory ciężko. Masz dach nad głową. Zarabiasz. Że dach nad głową i zarabianie nie są takie idealne - fakt. Ale są.
Ustalić to należy co jest priorytetem dla Ciebie, a nie co powinno nim być. Sam sobie ten priorytet wybierzesz, wedle swojej woli i rozeznania i wara komuś od oceniania czy dobrze wybrałeś czy źle. O wadach i zaletach Twojego priorytetu możemy pogadać jak już będziesz miał pierwszą koncepcję. Może ta koncepcja przy przegadaniu się zmienić, nie ma obowiązku trafienia za pierwszym podejściem.
Jak się do wybierania zabrać ? Można na przykład oceniając szanse sukcesu w realizacji. Albo inaczej, po emocjach - czego obawiam się najmniej też może być kryterium. Albo jakieś inne. Powiedzmy jest cel cząstkowy - wybrać priorytet. To też można przegadać, czemu nie. Jak przypominam nie pali się i nie wali. Jest czas. Są warunki.
Humanistyczne? To tak, jak ja. Jeśli studia były ciekawe to nie były bezużyteczne. Gorzej gdybyś wypruwał z siebie flaki studiując coś, co Cię zupełnie nie interesuje. Bywa i tak czyli "studiuję to, co wskazali rodzice", kończę, jestem wykończony oraz sfrustrowany, bo całość była nie tylko męcząca ale i nudna. Dla Ciebie były ciekawe czyli rozwinąłeś się intelektualnie. To też wartość sama w sobie i jakiś kapitał. Może kiedyś do tego wrócisz, ja wróciłam z zachwytem po bardzo wielu latach. Jak zaistniały warunki. W życiu bym nie przewidziała, że to tak wyjdzie i w takiej konfiguracji wrócę. Wyglądało to u mnie dokładnie jak zmarnowane lata, te moje studia. A okazały się zamrożonym na dziesięciolecia kapitałem.
Skończyłeś z mgr, lepiej niż minimum wyższego wykształcenia obecne czyli licencjat. Nie wiesz czy Ci się kiedyś te literki do czegoś nie przydadzą. Ja też nie wiem, ale jest to możliwe. Świat bywa zaskakujący, życie też. Fakt faktem - literki masz i nic Ci ich nie odbierze. Znam faceta, co w krótkim czasie stracił pracę, bo przyszły nowe wytyczne z centrali i osoba na jego stanowisku musiała mieć mgr. Pal sześć, że facet pracował ćwierć wieku stale awansując i że był w tym, co robił naprawdę dobry. Nie ma mgr, do widzenia panu, odprawa, pudełko na rzeczy, do widzenia. Nie, nie możemy pana dać na niższe stanowisko, bo na niższe to pan ma za wysokie kwalifikacje, za dobry pan jesteś. Kretyńskie? A owszem. Za to prawdziwe.
Jack
Owszem, ciekawa. Wręcz temat na odrębny wątek.
Nawet mnie ciut zaciekawiłeś tym o Twoich doświadczeniach wyniesionych z kontaktów z klientami. O ile na temat urazów przemocowych i zdrowienia z nich ja zdążyłam zapomnieć więcej niż Ty wiedziałeś kiedykolwiek, o tyle w temacie "kontakt z klientem" także w aspekcie psychologicznym jestem bardzo, bardzo słaba i zapewne bym się mogła wiele od Ciebie dowiedzieć i nauczyć. Apage, nie kuś mnie! Szlaban, to by był offtop w tym wątku. Nie rób drugiemu co tobie niemiłe, to jest wątek Shinigami na jego temat.
O ile na temat urazów przemocowych i zdrowienia z nich ja zdążyłam zapomnieć więcej niż Ty wiedziałeś kiedykolwiek
Pudło.
Się założysz? Wykaż wiedzę to zmienię zdanie. Solidną, z powołaniem na literaturę przedmiotu. Niestety byłam kiedyś nauczycielem akademickim i umiem być obrzydliwie upierdliwa. Tylko do tego celu załóż odrębny wątek. Albo dajmy sobie spokój z tą zabawą.
Ano ciężko, ciężko. Nadopiekuńcze środowisko (jeśli akurat takie było/jest Twoje) bardzo skutecznie sprawczość zabija.
Przy okazji to pisałeś, że wychowałeś się na wsi. To mi się skojarzyło z klimatami takiej stereotypowej wsi polskiej czyli "baba jest od domu i dzieci, facet od pracy na zewnątrz i od ciężkich robót w domu". Chłopcy są wychowywani do modelu czyli nikt ich nie uczy pewnych rzeczy, wręcz są od nich odsuwani, bo to niemęskie. Produktem końcowym tego modelu wychowania często jest mężczyzna, co nie jest w stanie ogarnąć takich tematów jak czyste gacie na jutro i pamiętanie o kupieniu chleba. Bo od tego jest kobieta. Najpierw matka, potem żona. Opcjonalnie w grę wchodzą siostry, ciotki i inne krewne. I te kobiety niczym harpie bronią "swojej działki". Możliwe że i u Ciebie tak - równolegle - było. Taki mężczyzna całkiem dobrze funkcjonuje społecznie, jeśli kontynuuje funkcjonowanie w modelu wiejskim, bo jest taki jak wszyscy. Przerzucony w inny model środowiskowy ma tak zwany problem, bo przestaje pasować oraz zwyczajnie nie umie zadbać o pewną grupę swoich potrzeb podstawowych i się musi nauczyć tego w trybie pilno/kryzysowym. Albo znaleźć również pilnie kobietę, co to na siebie weźmie. A że dziewczyny wychowane w modelu miejskim już nie są takie chętne, oczekują innego podziału ról bywa niełatwo. Taka dygresja mi wyszła natury ogólnej, trochę obok tematu.
Nie wiesz jak zareagować? A nie ma przepisów obowiązujących w tym względzie. Nie ma "powinienem" żadnego. Masz prawo doznać lekkiego szoku, bo ja jestem nietypowa, rozmawiam też czasem inaczej i niezgodnie ze standardami. Spoko, albo się przyzwyczaisz albo zwiejesz.
Czemu ja się w tym czy w tamtym z Tobą zgadzam - ano zwyczajnie biorę pod uwagę pewne czynniki, których inni nie biorą czyli patrzę pod innym kątem. Oraz stosuję wolno, spokojnie, po kolei w praktyce. Jeśli sobie można na to pozwolić czyli jeśli się pod zadkiem nie pali. Zgadzam się uczciwie, nie zamierzam Ci sprawiać przyjemności przyjaznym a fałszywym poklepywaniem po pleckach, żeby Ci się miło zrobiło.Na co sobie możesz pozwolić z uwagi na czas? A wiesz, że z pewnego punktu widzenia to wbrew pozorom na całkiem sporo. Przede wszystkim możesz sobie pozwolić na pracę z własną traumą przemocy czyli zajęcie się sobą. Tego akurat nikt za Ciebie nie zrobi, w tym można Ci tylko dać jakieś wsparcie. Jeśli tej pracy nie wykonasz, nie będzie zmiany w całej reszcie. Ty musisz fundamenty naprawić zanim się weźmiesz za dach. Do tego masz warunki. Może nie idealne, ale też nie tragiczne. Na przykład nie jesteś odpowiedzialny za nikogo z wyjątkiem siebie. Nie jesteś w związku, dzieci nie masz, rodzice wydolni opieki nie potrzebują, nie tkwisz w patologii co wóda się leje strumieniami i co i rusz ktoś z siekierą lata ku bliźnim silną agresje kierując, nie jesteś uzależniony od alkoholu ani narkotyków ani fizycznie chory ciężko. Masz dach nad głową. Zarabiasz. Że dach nad głową i zarabianie nie są takie idealne - fakt. Ale są.
Ustalić to należy co jest priorytetem dla Ciebie, a nie co powinno nim być. Sam sobie ten priorytet wybierzesz, wedle swojej woli i rozeznania i wara komuś od oceniania czy dobrze wybrałeś czy źle. O wadach i zaletach Twojego priorytetu możemy pogadać jak już będziesz miał pierwszą koncepcję. Może ta koncepcja przy przegadaniu się zmienić, nie ma obowiązku trafienia za pierwszym podejściem.
Jak się do wybierania zabrać ? Można na przykład oceniając szanse sukcesu w realizacji. Albo inaczej, po emocjach - czego obawiam się najmniej też może być kryterium. Albo jakieś inne. Powiedzmy jest cel cząstkowy - wybrać priorytet. To też można przegadać, czemu nie. Jak przypominam nie pali się i nie wali. Jest czas. Są warunki.Humanistyczne? To tak, jak ja. Jeśli studia były ciekawe to nie były bezużyteczne. Gorzej gdybyś wypruwał z siebie flaki studiując coś, co Cię zupełnie nie interesuje. Bywa i tak czyli "studiuję to, co wskazali rodzice", kończę, jestem wykończony oraz sfrustrowany, bo całość była nie tylko męcząca ale i nudna. Dla Ciebie były ciekawe czyli rozwinąłeś się intelektualnie. To też wartość sama w sobie i jakiś kapitał. Może kiedyś do tego wrócisz, ja wróciłam z zachwytem po bardzo wielu latach. Jak zaistniały warunki. W życiu bym nie przewidziała, że to tak wyjdzie i w takiej konfiguracji wrócę. Wyglądało to u mnie dokładnie jak zmarnowane lata, te moje studia. A okazały się zamrożonym na dziesięciolecia kapitałem.
Skończyłeś z mgr, lepiej niż minimum wyższego wykształcenia obecne czyli licencjat. Nie wiesz czy Ci się kiedyś te literki do czegoś nie przydadzą. Ja też nie wiem, ale jest to możliwe. Świat bywa zaskakujący, życie też. Fakt faktem - literki masz i nic Ci ich nie odbierze. Znam faceta, co w krótkim czasie stracił pracę, bo przyszły nowe wytyczne z centrali i osoba na jego stanowisku musiała mieć mgr. Pal sześć, że facet pracował ćwierć wieku stale awansując i że był w tym, co robił naprawdę dobry. Nie ma mgr, do widzenia panu, odprawa, pudełko na rzeczy, do widzenia. Nie, nie możemy pana dać na niższe stanowisko, bo na niższe to pan ma za wysokie kwalifikacje, za dobry pan jesteś. Kretyńskie? A owszem. Za to prawdziwe.
Było mocno nadopiekuńcze i na dokładkę według starych przekonań w stylu "Skończone studia to gwarancja dobrej pracy".
Dokładnie tak było i już nie raz o tym pisałem na forum. Dokładnie ten schemat, że kobieta ogarnia dom, a mężczyzna okolice domu i wszystkie ciężkie prace. Tak było zawsze u moich rodziców, dziadków, wujostwa i jest do dziś u większości równiej dalszej rodziny. Zarówno ojciec jak i dziadek chyba nigdy nawet nie tknęli czynności takich jak robienie prania czy gotowanie wykraczające po jakieś jajka czy parówki. Przez większość życia ten schemat był dla mnie tak oczywisty, że nawet się nad tym nie zastanawiałem. Od ojca zawsze były "bojowe zadania" typu porąbać drewno do kominka na zimę albo budowa kolejnej szopy na jakieś graty. Matka nigdy nawet nie wspominała o robieniu czegoś w domu nie licząc standardowego sprzątania pokoju czy słania łóżka, teraz już jest trochę inaczej w tej kwestii.
Sprawiasz wrażenie jakbyś widziała więcej niż inni w tym co tu napiszę, jesteś przenikliwa i przewidujesz jak niektóre kwestie wyglądają zanim to napiszę. Pierwszy raz od dawna jeśli nie w ogóle pierwszy raz w życiu mam wrażenie, że ktoś mnie na prawdę rozumie i to jest dziwne ale też w jakiś sposób, którego jeszcze nie do końca rozumiem uspokajające, dodające otuchy.
Wymyślić pierwszą koncepcję priorytetu, muszę przyznać, że to trudniejsze niż myślałem. Na tą chwilę mam totalną pustkę, nawet kawałka pomysłu, może jutro przy pracy coś wymyślę. Wbrew pozorom moja obecna praca mimo iż często jest nudna i wyczerpująca fizycznie to jednak czasami daje warunki do przemyślenia różnych kwestii.
Co do studiów to rodzice jedynie kazali po prostu na nie pójść, obojętnie jakie byle tylko pójść i skończyć studia. Nie miałem zbyt wielu opcji wyboru kierunków ale jednak wybrałem coś co w miarę mnie ciekawiło i mimo wielu na prawdę nudnych przedmiotów jakoś bardzo się nie nudziłem na całych studiach, co poskutkowało też dość dobrymi ocenami, porównując liczbowo na studiach miałem oceny lepsze niż kiedykolwiek wcześniej.
Shinigami, widzę, że wystarczy mówić do ciebie używając twoich własnych słów i to wystarczy, byś odniósł wrażenie, że druga osoba 'naprawdę cię rozumie'. Jesteś perfekcyjnym materiałem do bycia osobą wykorzystaną przez ludzi mających niekoniecznie dobre intencje.
Shinigami, widzę, że wystarczy mówić do ciebie używając twoich własnych słów i to wystarczy, byś odniósł wrażenie, że druga osoba 'naprawdę cię rozumie'. Jesteś perfekcyjnym materiałem do bycia osobą wykorzystaną przez ludzi mających niekoniecznie dobre intencje.
Ameryki to tym nie odkryłaś, z pewnością jestem podatny bycie wykorzystanym i sam się dziwię, że jeszcze nikomu się to nie udało. Widocznie moja nadmierna ostrożność i nieufność są silniejsze niż ta podatność. I od wrażenia, że ktoś mnie rozumie do zaufania tej osobie jeszcze daleko, zwłaszcza dla mnie.
Ciekawy wątek. A dlaczego Jack wtrącił się w rozmowe i zaczał zniechęcać Muqin do rozmowy z Shinim? Bo straci chłopca do bicia. Muqin rozmawia sobie na luzie z Shinim, nie złości się na niego, odpisuje rozprawkami tak jak Shini lubi, postrzega Shniego tak jak on chce być postrzegany, jako ofiare. Jeszcze Shini przestanie wdawać się w rozmowy z Jackiem i nie będzie miał gdzie ćwiczyć syndromu twojego starego i pogardy dla Shiniego.
A co do emocji. Muquin masz bardzo silny manipulujacy vibe wokół siebie. Celujesz niczym snajper w słabe punkty Shiniego. Chętnie bym poobserwowała jak wasza relacja się rozwinie, ale pewnie to już się wydarzy na priv.
SmutnaDziewczyna
Jack przyszedł i poszedł. Tyle może wróci, może nie.
Manipulujący vibe ... jakoś nie najlepiej brzmi. Zapewne dlatego, że słowo "manipulacja" ma w polszczyźnie ewidentnie złe konotacje. Jak do tego dodać porównanie do snajpera wychodzi tak jakby wrogo, wrednie, z ukrytym zamiarem zaszkodzenia.
Manipulacja w szerszym rozumieniu już nie jest taka nieprzyjazna. Rodzic manipuluje dzieckiem coby je skłonić do dobrowolnego pójścia do dentysty? Nierzadko manipuluje. Tylko wtedy nie mówimy o manipulowaniu tylko o umiejętności przekonywania. A techniki takie same... Z pewnego punktu widzenia zaś to we wszystkich relacjach międzyludzkich wszyscy wszystkimi nieustannie manipulują
Tak otwartym tekstem : nie , nie celuję w słabe punkty Shinigami coby mu potem z sadystycznym upojeniem w te uprzednio zlokalizowane punkty uderzyć. Najlepiej publicznie, żeby brawka dostać.
Swoje problemy i słabości opisywał wielokrotnie na forum, żeby poszukać wystarczy poczytać.
I nie, nie ma priv. Korespondujemy z Shinigami wyłącznie na forum publicznym. Ani on nie wykazał chęci przejścia na priv ani ja. Najwyraźniej żadnemu z nas nie jest to do rozmawiania potrzebne.
A co do bycia ofiarą to każda osoba, która miała/ma na przykład apodyktycznego czy/i nadopiekuńczego rodzica jest z definicji ofiarą przemocy psychicznej/emocjonalnej. Każda osoba, która w szkole była dręczona, gnębiona, wyśmiewana - jak wyżej, definicyjnie jest ofiarą przemocy ze strony rówieśników. Co nie oznacza z automatu, że każda osoba będąca definicyjnie ofiarą odczuwa w życiu dorosłym skutki radykalne, czuje się ofiarą, nie oznacza też, że powinna natychmiast lecieć do terapeuty i ogólnie świat cały powinien się skupić na pochylaniu z troską i sypaniu płatków róż pod stópki.
Nie wiem, czy Shinigami chce być postrzegany jako ofiara, dla mnie po prostu nią jest. Definicyjnie. Nawet gdyby napisał, że się ofiarą nie czuje i nie życzy sobie takich sugestii i tak by nią był.
Shinigami, matka ma lat ile ma, za jej czasów studia = praca po studiach, na dodatek często stała i stabilna oraz tak zwana umysłowa, czyli w mentalności wsi polskiej tzw. dobra. Świat się zmienił, postrzeganie matki nie pasuje do realiów. Czyli wychodzi, ze chciała dobrze. I nawet punktowo skoro nie wymusiła kierunku studiów trochę jej wyszło, bo się rozwinąłeś intelektualnie oraz masz te literki przed nazwiskiem.
Nie wiem, co kto tu wie, ja piszę spokojnie, bez pośpiechu i obszernie, nie rzucam haseł tylko rozwijam myśli. Może to jest ta odmienność?
Przewiduje? Ano duże doświadczenie własne, tzw. życiowe. Z którego czerpię między innymi. Akurat wieś polska była moim środowiskiem życia przez wiele lat, znalazłam się tam dobrowolnie i jako osoba ukształtowana przez miasto. No to znam klimaty i miasta i wsi. Jakieś obserwacje poczyniłam.
Jeśli rozmawianie ze mną działa na Ciebie dobrze to fajnie. Może rzadko Ci się zdarzało gadać z kimś, kto nie stawia wymagań, nie żąda działania, nie ocenia, słucha i zapamiętuje co usłyszał?
Wymyślić pierwszą koncepcje priorytetu to trudne zadanie. Zwłaszcza ze u Ciebie praca jest powiązana z rodziną, co częste na wsi. Wszystko się ze wszystkim zazębia, jedno ruszysz drugie reaguje. Ktoś się obrazi, komuś będzie niewygodnie i co gorsza tzw. cała wieś gada.
Co nie oznacza, że nic się nie da zrobić. Oznacza, że robótka jest z tych bardziej skomplikowanych. Żeby nie utknęło kręcąc się jak gówno w przeręblu możesz rzutem na taśmę wskazać, co Twoim zdaniem najbardziej rokuje. Hasłowo, wskazać kierunek. Posługując się emocjami, intuicją na przykład. Na zagłębiając się w szczegóły wykonawcze. Trafisz albo się przekonasz, ze pomysł nie rokuje.
Się założysz? Wykaż wiedzę to zmienię zdanie. Solidną, z powołaniem na literaturę przedmiotu. Niestety byłam kiedyś nauczycielem akademickim i umiem być obrzydliwie upierdliwa. Tylko do tego celu załóż odrębny wątek. Albo dajmy sobie spokój z tą zabawą.
Biorąc pod uwagę jak zacofane są nasze uczelnie, to nie chwaliłbym się tym.
Ciekawy wątek. A dlaczego Jack wtrącił się w rozmowe i zaczał zniechęcać Muqin do rozmowy z Shinim?
Ale dlaczego zniechęcam? Wręcz przeciwnie. Chciałbym przeczytać w końcu coś innego na ten temat niż to, co było już wielokrotnie przerabiane.
Oj, Jack, Jack....:)
Czy ja się chwalę aby? Czym tu się chwalić? Robota jak robota, się załapałam to robiłam. Do czasu. Moje życie zawodowe należy do solidnie urozmaiconych, jedną z rzeczy, które robiłam było bycie akademickim belfrem. Napisałam to w kontekście "Uwaga! Belfer!", bo się kiedyś tam nauczyłam pewnego typu upierdliwości. I mi się ta upierdliwość niestety rozwinęła przy okazji robienia czegoś innego. Na wtryskarce też pracowałam, ale to akurat nijak się ma do upierdliwości, za to wiem, jak to jest pracować przez kilka godzin wykonując uważnie niedługie sekwencje czynności w sposób powtarzalny. I mogę z doświadczenia własnego stwierdzić - nie dla mnie to, na pewno.
Piszesz o "naszych uczelniach"...a może ja wcale nie na jakiejś "naszej" tylko na przykład na jakimś amerykańskim zadupiu się załapałam, o poziomie nie wykraczającym wiele (jeśli w ogóle) ponad nasze dobre liceum? Albo wręcz przeciwnie w czymś prestiżowym i wcale nie "naszym"? W rozmowę o poziomie naszych uczelni nie wchodzę, nie mój temat.
Trochę mnie chyba przedwcześnie i ze sporym impetem pakujesz w znane szufladki.
Na razie czytasz to, co było przerabiane ino w nieco innej wersji. Za kontynuację jestem współodpowiedzialna, ale gros spoczywa na Shinigami, sama ze sobą nie pogadam. Nie wykluczam, że już się zablokował, bo ja rozmawiam z nim inaczej, a to niepokojące jest.
Piszesz o "naszych uczelniach"...a może ja wcale nie na jakiejś "naszej" tylko na przykład na jakimś amerykańskim zadupiu się załapałam, o poziomie nie wykraczającym wiele (jeśli w ogóle) ponad nasze dobre liceum?
Tak czy siak, to żaden argument w dyskusji. Zwłaszcza w kontekście obsługi wtryskarki. Niemniej jednak ciekaw jestem 'co dalej'.
Jack, czy my dyskutujemy? Jakaś teza się pojawiła do argumentowania? No chyba że masz na myśli dyskutowanie w modelu "udowodnij, że nie jesteś wielbłądem".
Ja Ci zwyczajnie udzieliłam informacji na swój temat, może trochę nie wprost - jasne że i mnie można wpakować do szufladek, ale typowa to ja nie jestem. Co z uzyskaną informacją zrobisz to już Twoja sprawa. Nie ma obowiązku ustawowego wykorzystywania jej.
Też jestem ciekawa, nie tyle co dalej ile czy będzie jakieś dalej w tym wątku.
Nie wiem, czy Shinigami chce być postrzegany jako ofiara, dla mnie po prostu nią jest. Definicyjnie. Nawet gdyby napisał, że się ofiarą nie czuje i nie życzy sobie takich sugestii i tak by nią był.
Wolałbym nie być tak postrzegany ale niestety sam trochę się tak czuję. Nie przeszkadzają mi takie sugestie bo choćbym chciał to nie mogę się z nimi nie zgodzić.
Shinigami, matka ma lat ile ma, za jej czasów studia = praca po studiach, na dodatek często stała i stabilna oraz tak zwana umysłowa, czyli w mentalności wsi polskiej tzw. dobra. Świat się zmienił, postrzeganie matki nie pasuje do realiów. Czyli wychodzi, ze chciała dobrze. I nawet punktowo skoro nie wymusiła kierunku studiów trochę jej wyszło, bo się rozwinąłeś intelektualnie oraz masz te literki przed nazwiskiem.
Nie wiem, co kto tu wie, ja piszę spokojnie, bez pośpiechu i obszernie, nie rzucam haseł tylko rozwijam myśli. Może to jest ta odmienność?
Przewiduje? Ano duże doświadczenie własne, tzw. życiowe. Z którego czerpię między innymi. Akurat wieś polska była moim środowiskiem życia przez wiele lat, znalazłam się tam dobrowolnie i jako osoba ukształtowana przez miasto. No to znam klimaty i miasta i wsi. Jakieś obserwacje poczyniłam.Jeśli rozmawianie ze mną działa na Ciebie dobrze to fajnie. Może rzadko Ci się zdarzało gadać z kimś, kto nie stawia wymagań, nie żąda działania, nie ocenia, słucha i zapamiętuje co usłyszał?
Wymyślić pierwszą koncepcje priorytetu to trudne zadanie. Zwłaszcza ze u Ciebie praca jest powiązana z rodziną, co częste na wsi. Wszystko się ze wszystkim zazębia, jedno ruszysz drugie reaguje. Ktoś się obrazi, komuś będzie niewygodnie i co gorsza tzw. cała wieś gada.
Co nie oznacza, że nic się nie da zrobić. Oznacza, że robótka jest z tych bardziej skomplikowanych. Żeby nie utknęło kręcąc się jak gówno w przeręblu możesz rzutem na taśmę wskazać, co Twoim zdaniem najbardziej rokuje. Hasłowo, wskazać kierunek. Posługując się emocjami, intuicją na przykład. Na zagłębiając się w szczegóły wykonawcze. Trafisz albo się przekonasz, ze pomysł nie rokuje.
Zawsze wiedziałem, że chciała dobrze ale brakowało jej głębszej analizy przez co nie raz efekty jej działań były wręcz odwrotne do zamierzonych i te efekty widać do dziś.
Bardzo rzadko mi się zdarzało z kimś takim rozmawiać. Dokładnie tak na wsiach nic nie ginie i większość ludzi od razu się dowiaduje jak coś się wydarzy. Każdy każdego zna przynajmniej z widzenia.
Nawet hasłowo póki co nie mogę nic wymyślić, jest totalna pustka, żadnego pomysłu.
Nie wykluczam, że już się zablokował, bo ja rozmawiam z nim inaczej, a to niepokojące jest.
Cały czas tu jestem i nie planuję znikać. Nie pisałem wcześniej bo nic nie wymyśliłem w kwestii tego priorytetu.
Pisałam Ci na samym początku tej rozmowy, że to słowo "ofiara" jest wredne. I że lepszego póki co nie ma. Usiłuje się wprowadzić "osoba doznająca przemocy", ale to jest długie i niewygodne w użyciu. Ofiarą jesteś definicyjnie. Jak wolisz, możemy wyprodukować na własny użytek skrótowca ODP czyli Osoba Doznająca Przemocy, coś na wzór DDA i DDD.
Matka ma ograniczone możliwości, jak każdy. Od strony racjonalnej to ogarniasz, od emocjonalnej to już inna sprawa. Emocje związane z tym, jaka matka była i jest to druga część Twojej z nią relacji. Można jednocześnie rozumieć, czemu ktoś coś i być wściekłym na tego kogoś za to coś (albo za cosie liczne) oraz tą wściekłość starannie tłumić. Brak synchronizacji między tym, co czujemy i tym, co rozumem ogarniamy bywa blokujący. Jakby się cały czas z kulą u nogi chodziło.
Z tą pustką spoko, nie pali się. Daj sobie czas. Możemy sobie bardziej ogólnie pogadać też. Coś czytujesz, coś robisz poza pracą? Jakieś anime mi tam w tle błysnęło.
Książkę udało Ci się zamówić ?
Dokładnie tak na wsiach nic nie ginie i większość ludzi od razu się dowiaduje jak coś się wydarzy. Każdy każdego zna przynajmniej z widzenia.
Shini, na Boga. Jaka wieś? Mieszkasz na przedmieściach Warszawy, gdzie twoje szkolne rówieśnice przyjeżdżały imprezować, a przynajmniej połowa ludków z twojej okolicy pracuje w warszawskich korporacjach tak czy siak. A ty to opisujesz jakbyś mieszkał w jakiejś nadgranicznej, podkarpackiej albo lubelskiej pipiduwie.
Jack, wieś, o której z Shinigami rozmawiamy to wieś, jak ja to nazywam "plemienna", mentalność pewnego typu zbiorowości. To się nie zmienia ani łatwo, ani szybko. Shinigami mieszka pod Warszawą czyli jest u nich wielu obcych, nowych osadników. Którzy są tolerowani, ale są oddzieleni niewidzialną ścianą od rdzennych. Żeby zostać zaakceptowanym trzeba poczekać, długo poczekać. I tu pozory mylą, bo jest zasadnicza różnica między byciem tolerowanym a byciem akceptowanym. Miejskim bycie tolerowanym wystarcza, bo nikt ich z widłami nie goni i ogólnie tubylcy zwykle uprzejmi są. A że nie ogarniają tej oddzielonej części - nie czują potrzeby wnikania, bo mieszkając w sypialni są "miejscy", przyzwyczajeni do dystansu.
Oczywiście młode pokolenie wybywa do miast, część się dostosowuje do miejskiego funkcjonowania. Ale to wcale nie powoduje skokowych zmian w funkcjonowaniu plemiennym.
Tu nie chodzi o lokalizację tylko o mentalność, funkcjonowanie grupy. Miałam okazję 20 lat obserwować takie coś w naturze. Zmiany w ciągu tych 20 lat zaszły, jak najbardziej. Ale pewne sprawy zostały jakie były, na przykład to, że nie jest się anonimowym czyli tzw. ludzie gadają. Siła i skala tego "gadania" jest dla miejskiej osoby niewyobrażalna. Tyle że do tego to nowi osadnicy mają skromny dostęp, o ile mają. Miasto jest mocno anonimowe, wieś plemienna nadal nie jest. Także taka sypialniana.
Shinigami mieszka pod Warszawą czyli jest u nich wielu obcych, nowych osadników. Którzy są tolerowani, ale są oddzieleni niewidzialną ścianą od rdzennych.
Przedmieścia Warszawy nie zmieniły się od kilkudziesięciu lat. To zawsze była mieszanka 'lokalsów' i dojeżdżających pracowników. I to się zawsze mieszało. Mieszkałem w takich warunkach i mam tak mieszkających znajomych. Stanowią normalną część lokalnej społeczności. To bycie obok siebie to dotyczy wąskiej grupy ludzi i specyficznych terenów, gdzie takie zjawisko jest nowością, ale po kilku latach to się mocno zmienia. A o obrzeżach Warszawy to kompletnie nie da się tego powiedzieć od wielu dziesięcioleci.
Dość powiedzieć, że właśnie jeszcze w czasach liceum koleżanki Shiniego normalnie jeździły do stolicy na imprezki weekendowe.
Innymi słowy mamy tu nieco odmienne obserwacje. Lokalna społeczność może być różnie definiowana.
Ja się staram skupić na pewnych jej cechach mogących mieć wpływ na obecne funkcjonowanie Shinigami. Fakt, że koleżanki Shinigami jeździły na imprezki weekendowe kompletnie nic nie zmienia. Pomijając drobiazg, że tu akurat młodej ładnej dziewczynie jest łatwiej "wejść w miasto" niż chłopakowi. Podobnie jak kompletnie nic nie zmienia to, że iluś tam jego kolegów być może skutecznie się do miasta przeniosło. I może któryś nawet tzw. karierę zrobił.
Ta ścieżka prowadzi co najwyżej w kierunku "inni są lepsi, a ja jestem do niczego". Na tym to się zmiany nie da wykonać, zły fundament takie dołowanie się przez porównanie z innymi. Gdyby takie porównanie działało na Shinigami zbawiennie to już by zadziałało. Bo to już w rozmowach z nim na forum było. Poza tym on sam jest inteligentny i sam to jest w stanie zaobserwować, że iluś tam rówieśników jakoś, a on utknął.
Akurat okolice Warszawy się bardzo zmieniły. Stolica się rozlewa. Na przykład dojazd do roboty dziś a 20 lat temu - tu się akurat wielce zmieniło, jest łatwiej. Co oczywiście generuje dalsze zmiany. I zaraz nam wyjdzie szkic do licencjatu z socjologii, jak w tym kierunku pogadamy.
Innymi słowy mamy tu nieco odmienne obserwacje. Lokalna społeczność może być różnie definiowana.
Ja się staram skupić na pewnych jej cechach mogących mieć wpływ na obecne funkcjonowanie Shinigami. Fakt, że koleżanki Shinigami jeździły na imprezki weekendowe kompletnie nic nie zmienia. Pomijając drobiazg, że tu akurat młodej ładnej dziewczynie jest łatwiej "wejść w miasto" niż chłopakowi. Podobnie jak kompletnie nic nie zmienia to, że iluś tam jego kolegów być może skutecznie się do miasta przeniosło. I może któryś nawet tzw. karierę zrobił.
Ta ścieżka prowadzi co najwyżej w kierunku "inni są lepsi, a ja jestem do niczego". Na tym to się zmiany nie da wykonać, zły fundament takie dołowanie się przez porównanie z innymi. Gdyby takie porównanie działało na Shinigami zbawiennie to już by zadziałało. Bo to już w rozmowach z nim na forum było.
Nie. Ta ścieżka prowadzi do tego, że miejsce i mentalność lokalna nie ma żadnego związku z sytuacją Shiniego.
Bo to jak z gadaniem Shiniego, że on nigdy nic nie mógł nie mógł rozwijać siebie, nikt w niego nie inwestował itp. A chwilę później pisze, że większość życia trenował sztuki walki albo że jest jednym z rodziny, który zrobił studia, bo jego edukacja była ważna dla jego rodziny, szczególnie mamy.
Jego problemem numer jeden jest uzależnienie od anime, porno i masturbacji oraz chujowa dieta jaką mu serwują rodzice, przez co miał problemy z wypróżnianiem i ogólnie ma różne perturbacje zdrowotne na tym polu.
Muqin napisał/a:Się założysz? Wykaż wiedzę to zmienię zdanie. Solidną, z powołaniem na literaturę przedmiotu. Niestety byłam kiedyś nauczycielem akademickim i umiem być obrzydliwie upierdliwa. Tylko do tego celu załóż odrębny wątek. Albo dajmy sobie spokój z tą zabawą.
Biorąc pod uwagę jak zacofane są nasze uczelnie, to nie chwaliłbym się tym.
Przy tobie najlepiej niczym się nie chwalić, jedynie przytakiwać, albo z słuchać z wielkim podziwem. Najgorzej jak ktoś śmie mieć własne zdanie, odnośnie chociażby swojego własnego życia.
co do Shniego. Pod warszawą jest otwock z czynnym reaktorem jądrowym, ale tez Wysychy gdzie ksiądz gromi z ambony po nazwisku na parafian którzy za mało dali na kolędzie. Przedmieścia miasta to spektrum. No chyba że ktoś ma ADHD i w 3 sekundy musi mieć gotowe wnioski i lecieć z nimi jak dzik w żołędzie.
Otwock jest miastem. Od 1916 roku. Małym, ale miastem. Tak na marginesie. I bardzo mi się podoba ten "dzik w żołędzie", obrazowe
Jack
A to już Twój wniosek oraz Twoja ocena.
A że nie jesteś dla mnie autorytetem w tej kwestii to przyjmuję do wiadomości iż tak uważasz. Przyswoiłam skutecznie, nie musisz powtarzać.
Otwarte pozostaje pytanie, po co w tym wątku piszesz. O ile pierwszy post, ten "wyjaśniający" umieściłam w szufladce "informowanie "nowej" czyli spoko, norma na forum, o tyle kontynuacja pisania jest interesująca. No bo skoro Shinigami Cię wkurza i znalazła się baba, co go zajęła rozmową, dzięki czemu nie rozwala wątków innym robiąc offtopy to przecież sam dobre, możesz odetchnąć od Shinigami i się nie denerwować, wystarczy nie wchodzić na ten jeden, konkretny wątek. A Ty mianowicie wchodzisz. Pytanie "po co" jest oczywiste. Choć zdaję sobie sprawę, ze najprawdopodobniej pozostanie bez odpowiedzi.
No bo skoro Shinigami Cię wkurza
Kolejny błąd. On mnie nie wkurza. Jako przypadek jest dość fascynujący.
Tu akurat się zgodzę, mój błąd. Powinnam była napisać "jeśli" zamiast "skoro". Zatem pokornie koryguję.
Jeśli Shinigami cię wkurza, cd. bez zmian.
Jeśli uważasz, ze jest "fascynującym przypadkiem" (ble, człowiek to nie "przypadek" tylko człowiek) to oczywiście zrozumiałe jest, czemu czytasz ten wątek. Z ciekawości, co dalej. Nie dostrzegając przy okazji w Shinigami istoty ludzkiej, co to myśli, czuje...W takiej sytuacji jednak logiczne jest przyjęcie pozycji obserwatora. Zaspokajasz wtedy ciekawość bez wysiłku. I tak ja z Shingami tu albo będziemy rozmawiać albo nie, żadnego z nas do tego nie zmusisz.
Wiesz, Kartaginę jednak zburzono. Można dyskutować, czy był to pomysł dobry, ale zdarzenie miało miejsce. No to ja tak cetrum censeo "po co w tym wątku piszesz".
Dalej ten sam błąd popełniasz.
Nie ma tu 'jeśli'. Po prostu mnie nie wkurza. Czasem w swoim zawieszeniu bywa irytujący (bo nudny) jak Raka, ale to wszystko.
A tym razem to już nie popełniam. Jeśli a to b (tak językowo rzecz ujmując, nie czysto logicznie) zakłada, że a może być nieprawdą i w tym przypadku oczywiście jeśli Shinigami cię nie wkurza, to dalszy wywód odkładamy bośmy spudłowali. Warunek nie spełniony. Nie wkurza.
Twoje prawo oceniać, ze Cię nie wkurza. Nie jestem tobą, przyjmuję jako informację zwrotną.
Przy okazji - irytacja to odmiana wkurzenia, czyż nie?
Ceterum censeo - po co piszesz w tym wątku?
Przy okazji - irytacja to odmiana wkurzenia, czyż nie?
Można i tak na to patrzeć jeśli konicznie chcesz rozbijać gówno na atomy.
po co piszesz w tym wątku?
Bo taką mam fantazję.
Jack,
"Rozbijanie gówna na atomy" to całkiem ciekawe określenie dla pracy analitycznej. No rozbijam, rozbijam. Puzzle układam. Obrazki skomplikowane maluję. O zgrozo, robię to bo mam do tego predyspozycje, lubię to. Ba, za to nawet płacą,za takie rozbijanie. Ciebie wszak do tego nie zmuszam, nie nakłaniam, nie sugeruję, że to jedyne dobre podejście. Sobie cichutko i spokojnie rozbijam. Także na forum. Wadzi ci to?
Bo mam fantazję? To nie jest cel. To jest ewentualnie przyczyna.
Strony Poprzednia 1 2 3 4 … 25 Następna
Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź
Forum Kobiet » STRES, LĘK, NERWICA, DEPRESJA » Co to znaczy żyć?
Mapa strony - Archiwum | Regulamin | Polityka Prywatności
© www.netkobiety.pl 2007-2024