W rodzinach wielodzietnych, gospodarstwach na wsi, przekracza się prog kiedy specjalizacjza zaczyna się opłacać. Nie za bardzo mnie interesuje twoje życie osobiste, ale z tego co piszesz to u was nie przekroczyliście progu gdzie specjalizacja się opłaca. Każde po trochu robi prace domowe, każde po trochu dokłada się do budzetu domowego, każde po trochu robi prace budowlane. Ponosicie koszt w postaci niskiej specjalizacji (np nie pieczecie domowych bułeczek i drożdzówek codzinnie świeżych, czy innych fikuśnych dań, bo to za dużo pracy), ale też zyskujecie elastyczność przy zmianie się rolami. Zamiast bułeczek można wstawić dowolna rzecz do zrobienia w domu, która wymaga dużej wprawy i ponadprzeciętnego czasu nauki, to tylko przykład ceny jaką się płaci za niską specjalizacje.
Okej, rozumiem, co chcesz przekazać, ale dwie sprawy.
Przede wszystkim Shini nigdy nie pisał nic, co by sugerowało, że on ten dom trzyma w ryzach jako mężczyzna, więc co my mu tu z jakimś gotowaniem. Nie było nic o tym, że gdy matka piecze te drożdżówki i robi inne babskie rzeczy, to on po pracy ma męskiej roboty na kilka godzin. Oczywiście Shini pracuje, ale przecież nie jest również osobą, która ten dom (głównie) utrzymuje. Imho to wszystko bardzo ładnie brzmi, ale ma się nijak do sytuacji Shiniego, która - przynajmniej z jego słów - przypomina znacznie bardziej sytuację współczesnego młodego doroslego, co to pójdzie do pracy, zarobi na swoje potrzeby, a w domu zrobi to, o co go akurat poproszą.
Druga rzecz: nie wiem, czy mama Shiniego piecze drożdżówki i świeże bułeczki co rano, może i tak. Niemniej nie zdziwiłabym się, gdyby te bułeczki i inne rzeczy robione od podstaw pojawiały się obecnie częściej w miastach (tzn. nie chodzi mi tu o miejsce, tylko typ rodziny zgodny z tym, co przedstawiłaś). Dzisiaj to raczej przywilej/fanaberia (zależy kto patrzy
) osób, które dbają o zdrowe odżywianie, a nie konieczność. Zostaje jeszcze przyzwyczajenie, ale nadal: teraz to już nie tak, że na wsi robi się wszystko od podstaw, a miastowi to sobie kupują bułki, sosy w słoikach i kostki rosołowe.
Ja nie mówię o psychologi ale o prostej logice. 1. Musisz dokonać zmian 2. Nie możesz dokonać zmian bo teraz są one już za trudne (jesteś za stary, oczekujesz nowych okoliczności, a one się nie pojawia zanim nie zajdzie zmiana itp). Zawarcie obu podpunktów w jednej wypowiedzi jest paradoksem.
Ale chyba przekaz jest inny, raczej: "możesz dokonać zmian, ale żeby ktoś w nie uwierzył, musisz zacząć je wprowadzać, a nie tylko snuć opowieść o tym, co stanie się w przyszłości".
Priscilla napisał/a:Pozostaje pytanie, na ile wystarczy tej motywacji, kiedy opadnie pierwszy entuzjazm pomieszany z ryzykiem utraty tego, co dawało kopa do zmiany? Jeśli nie leży to w czyjejś naturze, istnieje obawa, że relatywnie szybko poczuje się zmęczony.
This.
Plus to, że razie w naturze Shiniego widać skłonność do wymówek i usprawiedliwień. I nawet przy motywacji i zapale ta skłonność nie ma powodu znikać. Wyobrażam sobie takie: "miałem zrobić X, ale ona nie miała dla mnie czasu, to nie zrobiłem/ona mi nie przypomniała/ona zrobiła coś, co mi się nie podobało" itd. Oczywiście w teorii nie musi tak być, ale od paru (?) lat obserwujemy, jak działa Shini, kiedy może zrzucić na kogoś choć ułamek odpowiedzialności za coś tam, dlatego uważam, że taki scenariusz wcale nie jest bezpodstawny.
Shini napisał/a:Ja ani trochę nie uważam czegoś takiego za niesprawiedliwe. Czyż całe wchodzenie w związki nie jest jednym wielkim dostosowaniem się? Ja się dostosowuję do drugiej osoby, a ona do mnie i szukamy w tym jakichś kompromisów żeby było mniej więcej stabilnie.
Jest, ale niekoniecznie w ten sposób. Kiedy dzieliliśmy obowiązki domowe oraz kiedy potem zmienialiśmy podział, bo okazał się niewygodny
, to w grę wchodziły wyłącznie nasze preferencje. Jeżeli były jakieś rzeczy, których oboje nie chcieliśmy robić, to właśnie tu wchodził kompromis. Gdybym dla odmiany oznajmiła, że nie umiem i nie będę, chyba że on mnie ewentualnie nauczy albo coś tam innego, to tu nie ma kompromisu, on musi ustąpić i tyle. Nie miałby nic do powiedzenia.
A podobno to ja mam ostro przesadzone rozkminy. Serio widząc jak ktoś nie umie umyć wanny zastanawiałabyś się nad tym czego jeszcze nie umie? Gdybym to ja widział kogoś takiego to jedyne co w ogóle przeszłoby mi przez myśl z wyżej wymienionych to "Nie przeszkadza mu brud?". W tym przypadku jej i nie miałoby to dla mnie zbytnio znaczenia. Albo po prostu bym tą wannę umył albo starałbym się ją do tego przekonać ale na pewno nie byłoby to nawet blisko powodu do rezygnowania z niej jako partnerki.
Oczywiście to nie w tym sensie, że siedziałabym i rozważała jego potencjalne inne niedostatki. Jednak, gdybym usłyszała, że dorosły chłop nie umie myć wanny, to raczej przyjęłabym automatycznie, że są i inne takie rzeczy. W sensie, wydaje mi się, że trudno o normalnie ogarniętą osobę, która akurat z tą jedną jedyną czynnością ma problem. Zresztą, gdyby nawet tak było, to nie uznałby tego za na tyle istotne, żeby się tym podzielić, nie w taki sposób.
Zależy czego by dotyczyło to "teraz mi sie nie chce ale potem bedzie mi sie chcialo". Nadwaga odpada od razu i piszę tak bo mogę, bo sam nie mam nadwagi więc mam prawo tego wymagać od drugiej osoby. I zanim napiszesz, że kobieta może wymagać ogarniania wszystkiego od faceta zadam ci jedno pytanie. Skąd ja mam wiedzieć, że ona sama spełnia ten wymóg? Pozostałe z wymienionych przez ciebie negatywów są łatwe i szybkie do poprawy.
Myślę, że w takim układzie nikogo nie interesowałoby udowadnianie Tobie czegokolwiek. Tzn. Ty masz prawo odrzucić dziewczynę z nadwagą, "bo sam spełniasz ten wymóg", tak samo samodzielna dziewczyna mogłaby odrzucić Ciebie. I to, czy wierzysz w jej samodzielność, nie byłoby jej zmartwieniem.
Swoją drogą - hipokryzja i podwójne standardy. Ty możesz odrzucić otyłą dziewczynę, bo sam jesteś szczupły, ale wielkie oburzenie na to, że Ty mógłbyś być na tej samej zasadzie odrzucony ze względu na niesamodzielność.
Wyjaśnij mi jedną rzecz, czemu miałbym "czekać" na jej przemianę? Nie zamierzałbym na nią czekać tylko ją do tego zachęcał i pomagał na ile bym mógł. Dopiero gdyby po jakimś czasie, po iluś moich próbach pomocy nie wyrażała żadnych chęci tej zmiany to bym się zastanowił nad zakończeniem takiego związku.
Trochę naiwne, a trochę z perspektywy osoby, która nie miała dziewczyny. I nie piszę tego złośliwie.
Ty byś czekał i zachęcał, bo - przynajmniej na razie - nie masz innych opcji. Znaczy, bardzo chcesz mieć dziewczynę, wianuszka adoratorek brak, więc nie byłoby to dla Ciebie marnowanie czasu. Żeby dziewczyna tak traktowała Ciebie, musiałbyś znaleźć bardzo podobną do siebie - która nie miała powodzenia i chciała wykorzystać choćby tę jedną szansę. Przy tym ta dziewczyna ma być ładna, choć trochę ogarnięta... Do tego to pragnienie związku... Jak myślisz, ile atrakcyjnych, marzących o związku dziewczyn nie miało powodzenia? A te, które powodzenie mają, uznałyby to za marnowanie czasu, bo gwarancji zmiany żadnej, a przecież istnieją inni mężczyźni. Pewnie sam, gdyby w kolejce czekało ileś atrakcyjnych i interesujących dziewczyn, nie zaczynałbyś od tej najbardziej ryzykownej.
Zacznijmy od tego, że większość całej tej rozmowy nie ma na tą chwilę znaczenia bo rzeczami takimi jak ogarnianie domu ludzie zaczynają się przejmować dopiero jak razem zamieszkają. Ja nigdy nie byłem nawet blisko wejścia w związek i przez całe życie byłem na jednej randce.
No popatrz. A my mieliśmy obowiązki domowe i dzieci omówione jeszcze przed oficjalną pierwszą randką, podejście do ślubu - jakoś tak w pierwszych dwóch tygodniach związku, a wspólne mieszkanie zaczęliśmy planować po miesiącu z hakiem (planować, bo zamieszkaliśmy razem faktycznie po pół roku).
Nie twierdzę, że to jest wyznacznik i jedyna słuszna linia postępowania, natomiast uważam również, że trudno być w związku wykraczającym poza okazjonalne randeczki i się w podejściu do tego typu spraw nie zorientować. No, chyba że się trafi na osobę, która celowo manipuluje.
No i jeszcze jedno - robisz się coraz starszy. Jeżeli z tym rośnie również wiek interesującej Ciebie partnerki, to powinieneś liczyć się z tym, że one będą coraz bardziej świadome tego, czego chcą i czego nie chcą, bo się nad tym zastanowiły i/lub przerobiły wcześniej. Oczywiście są wyjątki, ale po prostu zwracam na to uwagę, bo mam wrażenie, że Twoje wyobrażenie związku zatrzymało się w czasach licealnych/tuż po.
Każda postać, która w końcu staje się jakimś wielkim bohaterem, który ratuje cały świat i zdobywa niemal boskie moce zawsze ma jakiegoś mentora, mistrza, który przekazuje uczniowi swoją moc albo uczy go jak używać jego własnej. Oprócz tego ci mistrzowie zawsze też uczą jak po prostu być dobrym, odpowiedzialnym człowiekiem tak by nie używać tych mocy do złych celów.
Jak dobrze, że nie musisz ratować świata. Nie oglądałam wielu anime, więc spytam. Czy poboczni bohaterowie, którzy nie mają boskich mocy, tylko żyją sobie normalnie, gotują, sprzątają, mają jakieś dzieci czy chodzą do szkoły, też mają mentora, który mówi im, jak użyć odkurzacza albo ugotować makaron?
Poza tym zgodzę się z tym, co napisała Priscilla. Oczywiście, że są osoby, które w różnych kwestiach mi imponują albo których zdanie sobie cenię, ale mentor? To za duże słowo, wśród bliskich też się z taką relacją nie spotkałam, nikt nikogo nie prowadzi przez życie.