Co to znaczy żyć? - Netkobiety.pl

Dołącz do Forum Kobiet Netkobiety.pl! To miejsce zostało stworzone dla pełnoletnich, aktywnych i wyjątkowych kobiet, właśnie takich jak Ty! Otrzymasz tutaj wsparcie oraz porady użytkowniczek forum! Zobacz jak wiele nas łączy ...

Szukasz darmowej porady, wsparcia ? Nie zwlekaj zarejestruj się !!!


Forum Kobiet » STRES, LĘK, NERWICA, DEPRESJA » Co to znaczy żyć?

Strony Poprzednia 1 12 13 14 15 16 25 Następna

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Posty [ 846 do 910 z 1,617 ]

846 Ostatnio edytowany przez SaraS (2024-10-17 09:48:23)

Odp: Co to znaczy żyć?
SmutnaDziewczyna007 napisał/a:

Nie wyobrażam sobie nic. Zakładam że po prostu nie wiem i się nie znam. Na pewno nie na tyle żeby coś doradzić. Nie mogę powiedziec zrob X to osiągniesz cel. Nie wiem. Nie mam pojęcia jak ludzie nagle zmieniają wszystkie swoje przyzwyczajenia. Zakładam ze na świecie żyją pewni ludzie, którzy żyją inaczej niż ja i nie jestem w stanie sobie wyobrazić jak to jest być nimi. Dla mnie hinatra, golden to postacie którzych nie jestem w stanie sobie wyobrazić. A jednak istnieją, mają swoje plany i marzenia. Nie mogę wypowiadać sie za ogół kobiet, skoro nawet dforum potrafi mnie zaskoczyc.

Uważam też że większość użytkowników ma podobnie. Patrzą po swoich znajomych i są w stanie dać takie rady jak dla znajomych. Albo dla nich samych.

Na pewno doświadczenia mają wpływ na to, co się pisze, bo chyba nikt od tego nie ucieknie, ale tutaj też staram się pisać o dziewczynie Shiniego. W tym sensie, że on i ją opisywał wprost, i jej cechy wynikają z tego, czego by od niej oczekiwał. I te oczekiwania moim zdaniem gryzą się mocno z tym, żeby znaleźć dziewczynę, w porównaniu do której to Shini będzie tym zaradnym, energicznym, samodzielnym itd.

Shini napisał/a:

Jakie certyfikaty związane ze sportem masz na myśli?

Już kiedyś o tym pisaliśmy i pamiętam, że i tak byłeś "na nie". Nie wiem, nie znam się na tym, co trenujesz, ale moim zdaniem tego typu uprawnienia (instruktor, trener, cholera wie kto) są świetne nawet jako dupochrony, coś na wszelki wypadek czy nawet - do podbicia CV. Dlaczego? Bo są relatywnie tanie, ich ukończenie nie zajmuje wiele czasu, a w Twoim przypadku dodatkowo - poznajesz ludzi o podobnych zainteresowaniach.
I ot, zamiast być jednym z wielu typów, co chodzą na siłkę, stajesz się nagle trenerem personalnym czy instruktorem/trenerem czegoś tam. Z CV idzie jakiś przekaz o zaangażowaniu, faktycznej pasji, kompetencjach itd., zamiast zainteresowania, które pewnie wpisuje sobie co drugi Sebek z pustym CV.
A poza tym jesteś przygotowany na okazję, gdyby się taka pojawiła.
No i ryzyko żadne.


Shini napisał/a:

To nie tak, że ja sobie wymyślam nie wiadomo skąd te wszystkie historie czy teorie. Bazuję na obserwacjach znajomych i ludzi z bliższego otoczenia. Większość moich znajomych miała właśnie taką historię jak opisałem w 3 wersji. Może nie dosłownie, że powiedzieli swoim partnerkom/partnerom, że właśnie teraz zaczynają się uczyć samodzielności itd. ale pierwszy raz wyprowadzili się z domu dopiero jak byli w tych związkach. Nie licząc tych, którzy na przykład dostali mieszkanie od rodziców to niemal wszyscy ludzie jakich kiedykolwiek znałem mieli właśnie taką historię. Nie wiem jak było u nich z kwestiami takimi jak gotowanie, sprzątanie itd. ale tej stricte samodzielności z dala od rodziców uczyli się dopiero po wejściu w związek.

Shini, ale to Ty i chyba pierwsza terapeutka uznaliście wyprowadzkę za coś do zrobienia. Bez wyprowadzki z domu ludzie znajdują partnerów, no jasne. Tzn. wiadomo, że część kobiet może to zniechęcić, ale będą takie, którym to nie będzie przeszkadzać. Warto też przy tym wziąć pod uwagę wiek - im jesteś młodszy, tym mniej to niepokoi. Ewentualnie jeśli masz już naprawdę starych rodziców, że to Ty w tym układzie robisz za opiekuna.

Tylko że u Ciebie bardziej chodzi o Twoje nastawienie. Są osoby, które mieszkają z rodzicami, bo tak chcą, tak im dobrze, układają swoje życie w domu wielopokoleniowym i chociaż np. nie jest to układ dla mnie, to przecież nie biegam za nimi i nie krzyczę, że mają się wyprowadzić. Oczywiście, że tej samodzielności w kwestiach domowych potrzebują nieco mniej, jednak realizują ją, jeśli można tak powiedzieć, w każdym innym aspekcie życia.

Shini napisał/a:

Facet czekały na księżniczkę, a z twojego opisu wynika, że to dziewczyna czeka na księcia, czeka na gotowe. Dla mnie to jest bardziej podejrzane i prawdę mówiąc jak przeczytałem ten fragment to moja pierwsza myśl była podobna jak u Smutnej, dla mnie też to zabrzmiało jakbyś kiedyś doświadczyła jakiegoś rozczarowania facetem, a teraz jesteś wręcz uprzedzona. Nie twierdzę, że tak jest, po prostu taki był wydźwięk tego fragmentu posta. Gdyby zamienić miejscami i gdybym to ja miał wybrać dziewczynę to wolałbym tą, która mieszka z rodzicami niż tą, która mieszka na jakimś pokoiku z obcymi ludźmi.

Nie. Może źle to ujęłam; chodziło tylko o to, że trudno byłoby uwierzyć w taki przekaz. Tzn. mogłabym uwierzyć, że mężczyzna aktualnie w to wierzy, ale raczej nie w to, że taki scenariusz faktycznie się spełni. I nie ze względu na uprzedzenia czy rozczarowania, tylko na, hm, logikę, zdrowy rozsądek? Bo nic w tej wersji nr 3 nie przekonuje do tego, że to nie są tylko pobożne życzenia. Po prostu miałabym świadomość, że ten ktoś, mimo być może najlepszych chęci sam tak naprawdę nie wie, jak to będzie, bo nigdy nic takiego/podobnego nie zrobił, nie sprawdził itd., a wszystko w jego historii pokazuje, że predyspozycje ma do działań przeciwnych.

To trochę tak, jakbyś poznał np. osobę palącą, otyłą, która ciągle je śmieciowe żarcie i się nie rusza, wieczną studentkę, kogoś, kto co pięć sekund zmienia pracę, przemocowca itd. Te osoby mogłyby Ci powiedzieć, że jak tylko wejdą w związek, to się ogarną, mogłyby w to szczerze wierzyć, ale każdy z boku miałby świadomość, że one nie mogą tego wiedzieć, bo:
- nie mają narzędzi potrzebnych do zmian (gdyby miały, to dawno zmieniłyby problematyczną sytuację albo byłyby w trakcie zmian),
- ich cechy, mechanizmy, wg których funkcjonują, są nadal takie same, skoro na ten moment jest, jak jest (dlaczego nagle miałyby zniknąć?),
- nie wiedzą, jak się w trakcie zmian będą czuły, jak to na nie wpłynie, czy to łatwe czy trudne (a dotąd było na tyle trudne, że nawet nie zaczęły),
- jedyną rzeczą, która się zmienia względem przeszłości, jest potencjalna relacja (jeżeli to jest warunkiem zmian, to czyniłoby to partnera/partnerkę odpowiedzialnym za te zmiany).

Przypuszczam, że tak jest z Tobą. Chcesz być dobrym partnerem, wierzysz, że przy drugiej osobie zmieniłbyś to i owo, ale to tak naprawdę tylko Twoje pobożne życzenia, podczas gdy Twoja historia pokazuje, że skłonności masz do zachowań zupełnie odwrotnych.

I nie, Shini, to nie byłaby księżniczka, czekająca na gotowe (jakie niby gotowe?). To byłaby zwykła dziewczyna, która niekoniecznie marzyłaby o przywdzianiu lśniącej zbroi i ratowaniu potencjalnego księcia bez przesłanek, że coś z tego księcia będzie. wink

Shini napisał/a:

Ja patrzę na to w zupełnie inny sposób i wręcz nie rozumiem dlaczego panuje takie nastawienie, że partner/partnerka od samego początku muszą być gotowi, ukończeni, idealni. Po to jest związek żeby wspierać się nawzajem. Nie chodzi o to by dziewczyna była podobna do mnie w kwestiach samodzielności bo to tak na prawdę są kwestie poboczne, niewiele znaczące, a wszystkiego co wchodzi w skład tej samodzielności można się dość szybko nauczać, szczególnie mając wsparcie drugiej osoby. Może się mylę ale czy nie jest tak, że jeśli się kogoś kocha i lubi się czyjeś towarzystwo to wszystko inne schodzi na dalszy plan i się współpracuje by razem rozwiązywać problemy? Obowiązki domowe zawsze można podzielić właśnie tak jak już pisałaś. Ja posprzątam, dziewczyna ugotuje, a w międzyczasie oboje będziemy się od siebie uczyć tego czego nie potrafimy, oboje wypełniamy swoje luki. Co to jest w ogóle za absurd by na starcie wymagać od kogoś by już wszystko umiał i ogarniał?

Absurd, żeby trzydziestoletni mężczyzna umiał wokół siebie ogarnąć i był samodzielny? <facepalm>

Zobacz podobne tematy :
Odp: Co to znaczy żyć?
KoralinaJones napisał/a:

Szczęściem Koraliny nie ma na tym forum Moderacji,

Ten temat to od jakiegoś czasu dno i trzy metry mułu. Mułu, w który autor próbuję wciągać innych;)
Trzeba tu wpuścić odrobinę życia!




KoralinaJones napisał/a:

Białą chustą głowę nakryje, oburącz złapie mocno za szyję

Złapie i ściśnie, oddech wydusi
I szepsze do ucha
I kusi
I kusi!!!


KoralinaJones napisał/a:

Rozgrzanym licem przylgnie do lica i rzeknie, jam Ci Twoja Anielica big_smile.

Lecz cóż to, powiecie, Anioł wcielony?
zstąpił na ziemię i plecie androny?!
Język podwójny wsunie do ucha
Ogonem wywija, jak żmija wściekła
Czy aby on z nieba?
Czy może z ...?

848

Odp: Co to znaczy żyć?
Shini napisał/a:

Ja patrzę na to w zupełnie inny sposób i wręcz nie rozumiem dlaczego panuje takie nastawienie, że partner/partnerka od samego początku muszą być gotowi, ukończeni, idealni. Po to jest związek żeby wspierać się nawzajem. Nie chodzi o to by dziewczyna była podobna do mnie w kwestiach samodzielności bo to tak na prawdę są kwestie poboczne, niewiele znaczące, a wszystkiego co wchodzi w skład tej samodzielności można się dość szybko nauczać, szczególnie mając wsparcie drugiej osoby. Może się mylę ale czy nie jest tak, że jeśli się kogoś kocha i lubi się czyjeś towarzystwo to wszystko inne schodzi na dalszy plan i się współpracuje by razem rozwiązywać problemy? Obowiązki domowe zawsze można podzielić właśnie tak jak już pisałaś. Ja posprzątam, dziewczyna ugotuje, a w międzyczasie oboje będziemy się od siebie uczyć tego czego nie potrafimy, oboje wypełniamy swoje luki. Co to jest w ogóle za absurd by na starcie wymagać od kogoś by już wszystko umiał i ogarniał?

Jak pamiętam, to już jest kolejny raz kiedy ten temat zatacza koło. Shini, masz jakieś dziwne wyobrażenie na temat księżniczek, co to czekają na gotowe, bo to nie jest żadne "gotowe, ukończone, idealne", ale podstawy podstaw, które dla Ciebie są czymś tak dużym, że bałabym się związać z kimś, kto nie ogarnia takich kwestii. Bałabym się, że jako dorosły facet w tej swojej życiowej nieporadności będziesz oczekiwał, że ktoś będzie Cię tego dopiero cierpliwie uczył, a nawet matkowania, choć chciałoby się mieć obok siebie partnera.
Pomijam przy tym, że Twoje wyobrażenie na temat owej idealności jest kompletnie oderwane od realiów, a nawet rodem z jakiegoś mdłego romansidła, które sprawdzają się na szklanym ekranie, ale nijak nie przystają do prawdziwego życia.

849

Odp: Co to znaczy żyć?
Priscilla napisał/a:
Shini napisał/a:

Ja patrzę na to w zupełnie inny sposób i wręcz nie rozumiem dlaczego panuje takie nastawienie, że partner/partnerka od samego początku muszą być gotowi, ukończeni, idealni. Po to jest związek żeby wspierać się nawzajem. Nie chodzi o to by dziewczyna była podobna do mnie w kwestiach samodzielności bo to tak na prawdę są kwestie poboczne, niewiele znaczące, a wszystkiego co wchodzi w skład tej samodzielności można się dość szybko nauczać, szczególnie mając wsparcie drugiej osoby. Może się mylę ale czy nie jest tak, że jeśli się kogoś kocha i lubi się czyjeś towarzystwo to wszystko inne schodzi na dalszy plan i się współpracuje by razem rozwiązywać problemy? Obowiązki domowe zawsze można podzielić właśnie tak jak już pisałaś. Ja posprzątam, dziewczyna ugotuje, a w międzyczasie oboje będziemy się od siebie uczyć tego czego nie potrafimy, oboje wypełniamy swoje luki. Co to jest w ogóle za absurd by na starcie wymagać od kogoś by już wszystko umiał i ogarniał?

Jak pamiętam, to już jest kolejny raz kiedy ten temat zatacza koło. Shini, masz jakieś dziwne wyobrażenie na temat księżniczek, co to czekają na gotowe, bo to nie jest żadne "gotowe, ukończone, idealne", ale podstawy podstaw, które dla Ciebie są czymś tak dużym, że bałabym się związać z kimś, kto nie ogarnia takich kwestii. Bałabym się, że jako dorosły facet w tej swojej życiowej nieporadności będziesz oczekiwał, że ktoś będzie Cię tego dopiero cierpliwie uczył, a nawet matkowania, choć chciałoby się mieć obok siebie partnera.
Pomijam przy tym, że Twoje wyobrażenie na temat owej idealności jest kompletnie oderwane od realiów, a nawet rodem z jakiegoś mdłego romansidła, które sprawdzają się na szklanym ekranie, ale nijak nie przystają do prawdziwego życia.

Mnie to się kojarzy z oburzonymi dziećmi tudzież rodzicami - no jak ten wstrętny nauczyciel może tyle wymagać?! A on (a) się przecież tyle uczy! big_smile
Dawałam kiedyś korki w zasadzie ze wszystkiego gimnazjaliście, który był zagrożony z pięciu przedmiotów. Znałam jego ojca, który -powiadomiony przez matkę o sytuacji syna - zapałał oburzeniem i postanowił dzieciaka zagonić do roboty. Tymczasem matka, skądinąd sympatyczna, była właśnie z tych lamentujących nad ciężkim losem potomka. Bo ojej, tu musi poprawić, tu zadanie, no on się przecież uczył, a tu jeszcze to i tamto... A tu jeszcze bezduszny ojciec zapowiedział, że żadnych wyjazdów na weekend i jak trzeba, to młody i po pięć godzin będzie ze mną siedzial, olaboga. No pewnie, jak się ktoś budzi na początku maja, to potem ma do nadrabiania. Ale wg matki wszystko było winą tych złych nauczycieli, co to za dużo wymagają od biednych dzieci ("kiedy on się ma bawić?!"). A że biedne dziecko miało zaległości tak od czwartej klasy podstawówki, to cóż, kto by się przejmował. Przecież to świat się powinien dostosować do dziecka, no bo przecież nie tak, że to to dziecko miałoby wreszcie zacząć się uczyć.
A dzieciak zaliczył wszystko. Czyli - dało się i nic ponad siły.

Odp: Co to znaczy żyć?
SaraS napisał/a:

A dzieciak zaliczył wszystko. Czyli - dało się i nic ponad siły.

Widzisz, autorze.
Dzieciak może zaliczyć wszystko, a Ty wciąż ani jednej.
Bo same nie zagadują:(

851

Odp: Co to znaczy żyć?

Później odpowiem na poszczególne posty, a teraz mam jedno pytanie. Czym według was jest ta samodzielność, a raczej co jest według was tym minimum by nazwać kogoś samodzielnym? Pytam bo już zaczynam się gubić w tym co jest minimum i mam wrażenie, że nie do końca się rozumiemy.

852 Ostatnio edytowany przez Muqin (2024-10-17 14:54:17)

Odp: Co to znaczy żyć?
SaraS napisał/a:

Mnie to się kojarzy z oburzonymi dziećmi tudzież rodzicami - no jak ten wstrętny nauczyciel może tyle wymagać?! A on (a) się przecież tyle uczy! big_smile
Dawałam kiedyś korki w zasadzie ze wszystkiego gimnazjaliście, który był zagrożony z pięciu przedmiotów. Znałam jego ojca, który -powiadomiony przez matkę o sytuacji syna - zapałał oburzeniem i postanowił dzieciaka zagonić do roboty. Tymczasem matka, skądinąd sympatyczna, była właśnie z tych lamentujących nad ciężkim losem potomka. Bo ojej, tu musi poprawić, tu zadanie, no on się przecież uczył, a tu jeszcze to i tamto... A tu jeszcze bezduszny ojciec zapowiedział, że żadnych wyjazdów na weekend i jak trzeba, to młody i po pięć godzin będzie ze mną siedzial, olaboga. No pewnie, jak się ktoś budzi na początku maja, to potem ma do nadrabiania. Ale wg matki wszystko było winą tych złych nauczycieli, co to za dużo wymagają od biednych dzieci ("kiedy on się ma bawić?!"). A że biedne dziecko miało zaległości tak od czwartej klasy podstawówki, to cóż, kto by się przejmował. Przecież to świat się powinien dostosować do dziecka, no bo przecież nie tak, że to to dziecko miałoby wreszcie zacząć się uczyć.
A dzieciak zaliczył wszystko. Czyli - dało się i nic ponad siły.


Znakomita sytuacja modelowa tego, jak być powinno.
Zmienimy ciut realia i zobaczymy, co nam wyjdzie.

Mamusia dysfunkcyjna niemal podręcznikowo. Tatuś - od pewnego momentu (zauważył kryzys) zaangażowany czynnie w rozwiązanie kryzysu. Zamiast tatusia takiego jak opisany, podstawiamy inny model - bierny. Czyli taki, który nawet jeśli zauważył kryzys, w rozwiązywaniu udziału nie bierze, bo "od wychowania dzieci jest kobieta", "ja pracuję na dom i nie zawracajcie mi głowy" ewentualnie "z żoną to ja nie wygram, nawet nie próbuję" czyli któryś z modeli klasycznych. Albo, mocniej, model ojca w kryzysie wchodzący w przemoc czyli na dziecko wrzeszczy, nakazuje się uczyć, wymyśla od leni i debili itp, ale do tego się ogranicza.

W życiu dzieciaka w związku z tym nie pojawia się żadna sensowna korepetytorka znajoma ojca ewentualnie pojawia się, ale mamusia teksty o zaległościach odbiera wedle swojego sposobu czyli "dziecko jeszcze biedniejsze oraz to bycie biednym trwało dłużej, olaboga!", tatuś wycofany ma gdzieś temat, tatuś przemocowy wzmacnia represje. Opinia korepetytorki zderza się z podejściem mamusi i wielce prawdopodobne, że mamusia zwyczajnie poszuka innego korepetytora, takiego, który dostosuje się do jej narracji.
Dzieciakowi szybko wytłumaczy, że tamta pani nie była dobrą korepetytorką, mamusia znalazła lepszą - a dzieciak, nawet jeśli by miał inne zdanie na ten temat przebić się nie ma szans. Może nawet dzieciakowi nic nie tłumaczyć, na zmienienie korepetytorki zgody dziecka nie potrzebuje.

Żadna sensowna praca nad pokonaniem trudności i wyjście z zaległości nie następuje, dzieciak zamiast sukcesu i poczucia, że nawet jak jest źle to da radę ma kolejna porażkę w określony sposób wyjaśnioną i usprawiedliwioną przez mamusię. Opcjonalnie zalicza solidną karę od ojca za to, że sobie nie poradził.

Opisany przez Ciebie chłopak okazał się mieć ojca, który wprawdzie dopuścił do powstania kryzysu, ale już w obliczu tegoż kryzysu zachował się sensownie i wydolnie. Usuń z historyjki takiego ojca, zastąp go innym - typowym dla tego rodzaju mamuś - a całość będzie miała inny ciąg dalszy.
W tej historyjce dziecko nie jest postacią decyzyjną, ono tu do gadania nic nie ma, zresztą będąc dzieckiem nie ogarnia sytuacji ani z dystansu ani w sposób dorosły.



Pytanie otwarte - jaką lekcję życiową wyniosło dziecko z sytuacji opisanej przez ciebie, Saro, a jaką dziecko z sytuacji przemodelowanej przeze mnie? Czego się nauczyło Dziecko 1, a czego Dziecko 2?  smile


@Shini
żadne minimum nie da się ustalić, nie licz na to. smile

853

Odp: Co to znaczy żyć?
Shinigami napisał/a:

Później odpowiem na poszczególne posty, a teraz mam jedno pytanie. Czym według was jest ta samodzielność, a raczej co jest według was tym minimum by nazwać kogoś samodzielnym? Pytam bo już zaczynam się gubić w tym co jest minimum i mam wrażenie, że nie do końca się rozumiemy.

Moim zdaniem nie ma minimum, albo jesteś samodzielny, albo nie. Chociaż sama pewnie tego określenia używałam dla podkreślenia, no, tej minimalnej wersji, ale w zasadzie to sprecyzowałabym to w ten sposób: samodzielny jesteś albo nie (chociaż można to sobie dzielić na różne aspekty życia, typu jesteś samodzielny finansowo, ale nie umówisz się sam do lekarza wink), natomiast samej samodzielności bym nie stopniowała, raczej rozpatrywałabym, jak komuś ta samodzielność "wychodzi" (ten, co gotuje sobie codziennie parówki, też jest przecież samodzielny wink).

Natomiast samodzielność jest radzeniem sobie w życiu (czy w czymś konkretnym) samemu. Przy czym ja to raczej odbieram jako skill, a nie stan faktyczny, bo - powiedzmy - samodzielny facet po związaniu się z dziewczyną, zamieszkaniu z nią i podziale obowiązków nie staje się nagle mniej samodzielny. Ale to już jest jakiś układ, w którym on wnosi jedno, ona drugie, niemniej nie ma żadnej łaski i jedno bez drugiego nie zginie. Czyli inaczej niż w przypadku laski wiszącej na facecie, która bez niego się nie utrzyma, albo kogoś, kto mieszka w domu rodzinnym i jest obsługiwany, bo jak przestaną mu na to pozwalać, to co?

854

Odp: Co to znaczy żyć?
Muqin napisał/a:
SaraS napisał/a:

Mnie to się kojarzy z oburzonymi dziećmi tudzież rodzicami - no jak ten wstrętny nauczyciel może tyle wymagać?! A on (a) się przecież tyle uczy! big_smile
Dawałam kiedyś korki w zasadzie ze wszystkiego gimnazjaliście, który był zagrożony z pięciu przedmiotów. Znałam jego ojca, który -powiadomiony przez matkę o sytuacji syna - zapałał oburzeniem i postanowił dzieciaka zagonić do roboty. Tymczasem matka, skądinąd sympatyczna, była właśnie z tych lamentujących nad ciężkim losem potomka. Bo ojej, tu musi poprawić, tu zadanie, no on się przecież uczył, a tu jeszcze to i tamto... A tu jeszcze bezduszny ojciec zapowiedział, że żadnych wyjazdów na weekend i jak trzeba, to młody i po pięć godzin będzie ze mną siedzial, olaboga. No pewnie, jak się ktoś budzi na początku maja, to potem ma do nadrabiania. Ale wg matki wszystko było winą tych złych nauczycieli, co to za dużo wymagają od biednych dzieci ("kiedy on się ma bawić?!"). A że biedne dziecko miało zaległości tak od czwartej klasy podstawówki, to cóż, kto by się przejmował. Przecież to świat się powinien dostosować do dziecka, no bo przecież nie tak, że to to dziecko miałoby wreszcie zacząć się uczyć.
A dzieciak zaliczył wszystko. Czyli - dało się i nic ponad siły.


Znakomita sytuacja modelowa tego, jak być powinno.
Zmienimy ciut realia i zobaczymy, co nam wyjdzie.

Mamusia dysfunkcyjna niemal podręcznikowo. Tatuś - od pewnego momentu (zauważył kryzys) zaangażowany czynnie w rozwiązanie kryzysu. Zamiast tatusia takiego jak opisany, podstawiamy inny model - bierny. Czyli taki, który nawet jeśli zauważył kryzys, w rozwiązywaniu udziału nie bierze, bo "od wychowania dzieci jest kobieta", "ja pracuję na dom i nie zawracajcie mi głowy" ewentualnie "z żoną to ja nie wygram, nawet nie próbuję" czyli któryś z modeli klasycznych. Albo, mocniej, model ojca w kryzysie wchodzący w przemoc czyli na dziecko wrzeszczy, nakazuje się uczyć, wymyśla od leni i debili itp, ale do tego się ogranicza.

W życiu dzieciaka w związku z tym nie pojawia się żadna sensowna korepetytorka znajoma ojca ewentualnie pojawia się, ale mamusia teksty o zaległościach odbiera wedle swojego sposobu czyli "dziecko jeszcze biedniejsze oraz to bycie biednym trwało dłużej, olaboga!", tatuś wycofany ma gdzieś temat, tatuś przemocowy wzmacnia represje. Opinia korepetytorki zderza się z podejściem mamusi i wielce prawdopodobne, że mamusia zwyczajnie poszuka innego korepetytora, takiego, który dostosuje się do jej narracji.
Dzieciakowi szybko wytłumaczy, że tamta pani nie była dobrą korepetytorką, mamusia znalazła lepszą - a dzieciak, nawet jeśli by miał inne zdanie na ten temat przebić się nie ma szans. Może nawet dzieciakowi nic nie tłumaczyć, na zmienienie korepetytorki zgody dziecka nie potrzebuje.

Żadna sensowna praca nad pokonaniem trudności i wyjście z zaległości nie następuje, dzieciak zamiast sukcesu i poczucia, że nawet jak jest źle to da radę ma kolejna porażkę w określony sposób wyjaśnioną i usprawiedliwioną przez mamusię. Opcjonalnie zalicza solidną karę od ojca za to, że sobie nie poradził.

Opisany przez Ciebie chłopak okazał się mieć ojca, który wprawdzie dopuścił do powstania kryzysu, ale już w obliczu tegoż kryzysu zachował się sensownie i wydolnie. Usuń z historyjki takiego ojca, zastąp go innym - typowym dla tego rodzaju mamuś - a całość będzie miała inny ciąg dalszy.
W tej historyjce dziecko nie jest postacią decyzyjną, ono tu do gadania nic nie ma, zresztą będąc dzieckiem nie ogarnia sytuacji ani z dystansu ani w sposób dorosły.



Pytanie otwarte - jaką lekcję życiową wyniosło dziecko z sytuacji opisanej przez ciebie, Saro, a jaką dziecko z sytuacji przemodelowanej przeze mnie? Czego się nauczyło Dziecko 1, a czego Dziecko 2?  smile


@Shini
żadne minimum nie da się ustalić, nie licz na to. smile

Oczywiście, że gdyby ojciec był inny (tu byli po rozwodzie, a matka może nie ukrywała, ale nie informowała specjalnie ojca wcześniej o problemach, a dzieciak jak to dzieciak - "w szkole spoko", + ojciec średnio ogarniał internety, więc w librusie nie siedział, zresztą w sumie wielkich szczegółów nie znam, tyle że nagle dopuszczono go do wiedzy tajemnej i mało mu żyłka nie pękła wink), to sytuacja mogłaby się skończyć inaczej.

Mnie wcale nie chodziło zresztą o to, że dzieciak zły sam w sobie, złe decyzje podjął czy coś (nie był, był wyjątkowo niezdolny, ale też spokojny, "usłuchany" i nie marudził wink), anegdotka tylko dlatego, że się rozpędziłam wink, a tak naprawdę chciałam porównać postawę lamentującej matki i lamentującego Shiniego, bo dla mnie to jest ten sam poziom. Od trzydziestolatka oczekiwać samodzielności? Trzynastolatek ma sprawdzian, kartkówkę i jakieś zadania domowe? No świat się wali, co za wymagania. wink)

855 Ostatnio edytowany przez Muqin (2024-10-17 16:58:31)

Odp: Co to znaczy żyć?

A ja chciałam pokazać, że może się zdarzyć, że dziecko przejmie postrzeganie siebie i świata od dominującego dysfunkcyjnego  rodzica. Czego efektem jest metrykalnie dorosła osoba mentalnie patrząca na siebie tak , jak była postrzegana przez mamusię i widząca świat takim, jak wdrukowano. Bo to rodzice czy osoby w rolach rodziców piszą na czystej kartce. Czy i w jakim stopniu to przejęcie postrzegania siebie i świata wystąpi zależy od bardzo wielu czynników i może się zdarzyć, że takie czynniki z zewnątrz zwyczajnie się u kogoś nie pojawią, będą zbyt słabe żeby zniwelować wdruk od mamusi itd. I na to dana osoba zaczyna mieć realny wpływ dopiero, jak sobie uświadomi, że to, co wdrukowane jest do bani, ale jeszcze musi w to uwierzyć i wykonać dużą pracę nad zniwelowaniem wdruku. Samo to uświadomienie sobie nie następuje automatycznie w 18 roku życia.
Rodzice wdrukowali, że do niczego się nie nadaję - nie mam sygnałów, że jest inaczej  od innych dorosłych ani od grupy rówieśniczej i to sygnałów równie silnych jak te od mamusi albo silniejszych - no to niby jak mam uwierzyć, że jednak się do czegoś nadaję, skoro "wszyscy" mi  potwierdzają to, co mamusia od zawsze mówiła?

Opisany przez ciebie dzieciak miał sprawdzian, kartkówkę oraz lekcje do odrobienia i sam sobie z tym nie radził, nie ogarniał, nie dostrzegał związków przyczynowo skutkowych i co tam jeszcze - wyszedł kryzys. Dorośli pokazali, że z kryzysu można wyjść i pokazali, jak i jeszcze fachowca do pomocy zapewnili.  Super. Tak być powinno.
W dorosłym życiu też mamy sprawdziany, kartkówki i lekcje do odrobienia. Pozmywanie naczyń po obiedzie spokojnie można porównać do niechętnie ale odrabianej pracy domowej. Rozmowa o pracę niczym sprawdzian itd, no funkcjonowanie da sie porównać do szkoły w jakimś zakresie, ino dorosłe sprawy mają inny kaliber, dorosłe kryzysy są innej skali niż dwójka z kartkówki.  smile
Nie ogarniamy, bo nam utrudniono czy uniemożliwiono nauczenie się w warunkach bezpiecznych i na poziomie szkoły i obowiązków szkolnych no to co , w 18 roku życia doznajemy iluminacji i wraz z dowodem osobistym dostajemy dodatkowe umiejętności? To tak nie działa.

Odp: Co to znaczy żyć?
Priscilla napisał/a:

Shini, masz jakieś dziwne wyobrażenie na temat księżniczek, co to czekają na gotowe, bo to nie jest żadne "gotowe, ukończone, idealne", ale podstawy podstaw, które dla Ciebie są czymś tak dużym, że bałabym się związać z kimś, kto nie ogarnia takich kwestii. Bałabym się, że jako dorosły facet w tej swojej życiowej nieporadności będziesz oczekiwał, że ktoś będzie Cię tego dopiero cierpliwie uczył, a nawet matkowania, choć chciałoby się mieć obok siebie partnera.
Pomijam przy tym, że Twoje wyobrażenie na temat owej idealności jest kompletnie oderwane od realiów, a nawet rodem z jakiegoś mdłego romansidła, które sprawdzają się na szklanym ekranie, ale nijak nie przystają do prawdziwego życia.

No właśnie. To jest twoja perspektywa, osoby z jakimś stażem w związkach i doświadczeniem życiowym. Nauczenie się gotowania, czy nawet certyfikat instruktora sportu nie zrobią na ciebie wrażenia, bo Shini nadal nie jest kandydatem dla ciebie. Ty opisujesz mężczyzne z którym będzie ci wygodnie iść przez życie, bo już dzieki swoim doswiadczeniom wiesz na czym to polega. Laska w stylu hinarty czy golden(podaje osoby które wszyscy znamy, zeby latwiej to sobie zwizualizowac) doświadczenia nie ma i dla nich taki Shini który chce razem uczyć się gotować to jest super opcja.
Wiekszosc lasek na forum pisze, że Shini nie nadaje się do związku, ale to są osoby które już mają doświadczenie za sobą. Troche jak z pracą. Jak dorabiasz sobie w liceum, szef płacący ci grosze pod ladą to jak złapać pana boga za nogi, bo można sobie pojechać za to na wakacje i kupić ciuchy.  Jak masz już jakieś doświadcznie, więcej opcji, bez luxmedu, benffitu, umowy na stałe i dobrego dojazdu nawet nie pojdziesz na rozmowe.
Prawda jest taka, że dla kobiety doświadczonej, żaden kurs gotowania i certyfikat instruktora sportu nie bedzie sie liczyl bo i tak zobacza jego niezrecznosc i jak to okreslilas wyobrazenia jak z "mdlego romansidla". On z kolei nie jest w stanie się tego pozbyć jakimś specjalnym treningiem umiejętności. A taka niedoswiadczona nawet nie pomyśli że coś z nim nie tak, bo sama jeszcze nie wszystko ogarnia.

857

Odp: Co to znaczy żyć?
Muqin napisał/a:

A ja chciałam pokazać, że może się zdarzyć, że dziecko przejmie postrzeganie siebie i świata od dominującego dysfunkcyjnego  rodzica. Czego efektem jest metrykalnie dorosła osoba mentalnie patrząca na siebie tak , jak była postrzegana przez mamusię i widząca świat takim, jak wdrukowano. Bo to rodzice czy osoby w rolach rodziców piszą na czystej kartce. Czy i w jakim stopniu to przejęcie postrzegania siebie i świata wystąpi zależy od bardzo wielu czynników i może się zdarzyć, że takie czynniki z zewnątrz zwyczajnie się u kogoś nie pojawią, będą zbyt słabe żeby zniwelować wdruk od mamusi itd. I na to dana osoba zaczyna mieć realny wpływ dopiero, jak sobie uświadomi, że to, co wdrukowane jest do bani, ale jeszcze musi w to uwierzyć i wykonać dużą pracę nad zniwelowaniem wdruku. Samo to uświadomienie sobie nie następuje automatycznie w 18 roku życia.
Rodzice wdrukowali, że do niczego się nie nadaję - nie mam sygnałów, że jest inaczej  od innych dorosłych ani od grupy rówieśniczej i to sygnałów równie silnych jak te od mamusi albo silniejszych - no to niby jak mam uwierzyć, że jednak się do czegoś nadaję, skoro "wszyscy" mi  potwierdzają to, co mamusia od zawsze mówiła?

Opisany przez ciebie dzieciak miał sprawdzian, kartkówkę oraz lekcje do odrobienia i sam sobie z tym nie radził, nie ogarniał, nie dostrzegał związków przyczynowo skutkowych i co tam jeszcze - wyszedł kryzys. Dorośli pokazali, że z kryzysu można wyjść i pokazali, jak i jeszcze fachowca do pomocy zapewnili.  Super. Tak być powinno.
W dorosłym życiu też mamy sprawdziany, kartkówki i lekcje do odrobienia. Pozmywanie naczyń po obiedzie spokojnie można porównać do niechętnie ale odrabianej pracy domowej. Rozmowa o pracę niczym sprawdzian itd, no funkcjonowanie da sie porównać do szkoły w jakimś zakresie, ino dorosłe sprawy mają inny kaliber, dorosłe kryzysy są innej skali niż dwójka z kartkówki.  smile
Nie ogarniamy, bo nam utrudniono czy uniemożliwiono nauczenie się w warunkach bezpiecznych i na poziomie szkoły i obowiązków szkolnych no to co , w 18 roku życia doznajemy iluminacji i wraz z dowodem osobistym dostajemy dodatkowe umiejętności? To tak nie działa.

Ee, no tak, ale przecież właśnie z tego powodu pokusiłam się o to porównanie - bo to jest dokładnie to samo, nieważne, że w 1. sytuacji w wykonaniu matki (czyli nie osoby z problemem), a w przypadku Shiniego - jego samego. Bo Shini jednak studia skończył, więc - zakładam - histerie, że dziecko ma coś zadane, odbierze... jak histerie właśnie. To może i przyjmie do wiadomości (nie - zrozumie, nie - pogodzi się z tym, tylko przyjmie wink), że dla znakomitej większości oburzenie, że ktoś może od, cóż, starego już konia oczekiwać samodzielności, też właśnie taką histerią będą.

A poza tym to znowu pokazuje, że można robić coś bez wiary. Dzieciak oczywiście w pewnym stopniu był zmuszony, ale jednak nie przejawiał większej wiary w sukces, zwłaszcza na początku (prawdę mówiąc, ja też jej nie czułam xD), a robił, bo nic innego mu nie zostało.
I Shini też miał taką osobę. Terapeutkę, znaczy się. I też była mowa o wyprowadzce, zmianie pracy, ale Shini nie robił, bo nie wierzył i widział problemy. No to cóż. Albo będzie czekał, aż mu się nastawienie zmieni i może się doczeka, a może nie, albo zacznie robić z myślą "to na nic, ale nie widzę innego wyjścia". Albo, oczywiście, nie zmieni nic.

858

Odp: Co to znaczy żyć?

Oj, Sara smile
Ten "twój" dzieciak miał przy okazji określone usposobienie. Gdyby miał inne to znowu historyjka miałaby inną wersję, bo on robił coś tam bo nie miał innego wyjścia czyli okazał się podatny. Ale nie będę mnożyć kolejnych wersji historyjek, w sumie idzie o to, że na to, jaki człowiek jest wchodząc w formalną dorosłość wpływa strasznie dużo czynników, to, jaki jest ten 18-latek to ich wypadkowa. No i rozmawiając z kimś konkretnym to warto moim zdaniem uwzględnić.
Histerii to ja u Shini nie zauważyłam, on jest spokojny. I do wiadomości przyjmuje, tylko dalej racjonalnie tłumaczy, że coś tam jest niemożliwe. Inny troszkę schemat.


SaraS napisał/a:

A poza tym to znowu pokazuje, że można robić coś bez wiary. Dzieciak oczywiście w pewnym stopniu był zmuszony, ale jednak nie przejawiał większej wiary w sukces, zwłaszcza na początku (prawdę mówiąc, ja też jej nie czułam xD), a robił, bo nic innego mu nie zostało.
I Shini też miał taką osobę. Terapeutkę, znaczy się. I też była mowa o wyprowadzce, zmianie pracy, ale Shini nie robił, bo nie wierzył i widział problemy. No to cóż. Albo będzie czekał, aż mu się nastawienie zmieni i może się doczeka, a może nie, albo zacznie robić z myślą "to na nic, ale nie widzę innego wyjścia". Albo, oczywiście, nie zmieni nic.


Można zrobić coś bez przekonania czyli wiary jak ten chłopiec - można. Chłopcu to zorganizowano - dano korepetytora, nakazano działanie, pilnowano realizacji zadań cząstkowych. Gdyby Shiniemu teraz życie zorganizować, mieć autorytet niejako "z urzędu", tu  palcem pokazać co ma zrobić ale nie na poziomie "wyprowadź się" tylko rozlicznych zadań cząstkowych prowadzących do wyprowadzki, tam wyjaśnić coś jeszcze raz, pilnować na bieżąco, zapewnić oraz załatwić to by też inaczej funkcjonował, bo by pozostał dopilnowanym i pokierowanym dzieckiem. Twój dzieciak samodzielności to nie musiał wykazywać ani sam decyzji podejmować, ba! on wręcz nie miał wyboru co do tego, jak wyjść z kryzysu pięciu zagrożeń.

Jaką osobę "miał" Shini ? Terapeutkę? Ja serio nie jestem pewna czy ty to serio piszesz...tak ogólnie to nie jest tak, że terapeuta staje się rodzicem, nauczycielem, korepetytorem  i nadzorcą wykonywania poleceń, nie na tym polega praca w terapii. Zadaniem terapeuty było spowodowanie, żeby Shini zmienił swój schemat funkcjonowania na inny i przede wszystkim, żeby zmieniło się  właśnie nastawienie oraz podejście Shiniego do życia, ryzyka, wyzwań, decyzji itpd. To się daje zrobić, jak to robić skutecznie to się terapeuta uczy.
Może nie doczytałaś, bo to było dawno pisane, ale terapeutka Shiniego prowadziła jego terapię od pewnego momentu określoną metodą, która to metoda nawet jeszcze nie ma potwierdzonej skuteczności klinicznej.

859

Odp: Co to znaczy żyć?

Muqin, nie mam pojęcia, dlaczego nadal piszesz tak, jakbym porównywała Shiniego do "dzieciaka", i próbujesz wyjaśniać, dlaczego ten drugi miał inną, łatwiejszą sytuację. Ponownie: nie o to mi chodzi. Ja oburzenie Shiniego porównałam do oburzenia matki. Że nad dzieciakiem stali dorośli i zaganiali, wiem doskonale i uważam, że to nie ma nic do rzeczy (do porównania do matki). Mam wrażenie, że uparcie tłumaczysz mi coś, z czym ja się zgadzam, ale co wcale nie było sensem moich wypowiedzi.

Owszem, w ostatnim poście odniosłam się już do tego, że dzieciak pracował bez większej wiary. I jasne, pełna zgoda, że robił to niejako zagoniony, sama o tym wspomniałam. Natomiast, no niestety, to jest pakiet, na który trzydziestolatek nie może liczyć. Nie dostanie rodziców odpowiedzialnych za jego życie, korepetytorów, nauczycieli itd. Dorośli mogą mieć terapeutę. Coacha. Kogokolwiek w ten deseń - kto powie co, jak, ale nie wymusi zrobienia. Ale to nadal dużo, bo nie wymaga ani wiedzy, ani specjalnych zdolności. Jedynie odrobinę wytrwałości i samozaparcia, a tych podobno Shiniemu nie brakuje.

860 Ostatnio edytowany przez Shinigami (2024-10-17 22:48:11)

Odp: Co to znaczy żyć?
SaraS napisał/a:

Już kiedyś o tym pisaliśmy i pamiętam, że i tak byłeś "na nie". Nie wiem, nie znam się na tym, co trenujesz, ale moim zdaniem tego typu uprawnienia (instruktor, trener, cholera wie kto) są świetne nawet jako dupochrony, coś na wszelki wypadek czy nawet - do podbicia CV. Dlaczego? Bo są relatywnie tanie, ich ukończenie nie zajmuje wiele czasu, a w Twoim przypadku dodatkowo - poznajesz ludzi o podobnych zainteresowaniach.
I ot, zamiast być jednym z wielu typów, co chodzą na siłkę, stajesz się nagle trenerem personalnym czy instruktorem/trenerem czegoś tam. Z CV idzie jakiś przekaz o zaangażowaniu, faktycznej pasji, kompetencjach itd., zamiast zainteresowania, które pewnie wpisuje sobie co drugi Sebek z pustym CV.
A poza tym jesteś przygotowany na okazję, gdyby się taka pojawiła.
No i ryzyko żadne.

Shini, ale to Ty i chyba pierwsza terapeutka uznaliście wyprowadzkę za coś do zrobienia. Bez wyprowadzki z domu ludzie znajdują partnerów, no jasne. Tzn. wiadomo, że część kobiet może to zniechęcić, ale będą takie, którym to nie będzie przeszkadzać. Warto też przy tym wziąć pod uwagę wiek - im jesteś młodszy, tym mniej to niepokoi. Ewentualnie jeśli masz już naprawdę starych rodziców, że to Ty w tym układzie robisz za opiekuna.

Tylko że u Ciebie bardziej chodzi o Twoje nastawienie. Są osoby, które mieszkają z rodzicami, bo tak chcą, tak im dobrze, układają swoje życie w domu wielopokoleniowym i chociaż np. nie jest to układ dla mnie, to przecież nie biegam za nimi i nie krzyczę, że mają się wyprowadzić. Oczywiście, że tej samodzielności w kwestiach domowych potrzebują nieco mniej, jednak realizują ją, jeśli można tak powiedzieć, w każdym innym aspekcie życia.

Nie. Może źle to ujęłam; chodziło tylko o to, że trudno byłoby uwierzyć w taki przekaz. Tzn. mogłabym uwierzyć, że mężczyzna aktualnie w to wierzy, ale raczej nie w to, że taki scenariusz faktycznie się spełni. I nie ze względu na uprzedzenia czy rozczarowania, tylko na, hm, logikę, zdrowy rozsądek? Bo nic w tej wersji nr 3 nie przekonuje do tego, że to nie są tylko pobożne życzenia. Po prostu miałabym świadomość, że ten ktoś, mimo być może najlepszych chęci sam tak naprawdę nie wie, jak to będzie, bo nigdy nic takiego/podobnego nie zrobił, nie sprawdził itd., a wszystko w jego historii pokazuje, że predyspozycje ma do działań przeciwnych.

To trochę tak, jakbyś poznał np. osobę palącą, otyłą, która ciągle je śmieciowe żarcie i się nie rusza, wieczną studentkę, kogoś, kto co pięć sekund zmienia pracę, przemocowca itd. Te osoby mogłyby Ci powiedzieć, że jak tylko wejdą w związek, to się ogarną, mogłyby w to szczerze wierzyć, ale każdy z boku miałby świadomość, że one nie mogą tego wiedzieć, bo:
- nie mają narzędzi potrzebnych do zmian (gdyby miały, to dawno zmieniłyby problematyczną sytuację albo byłyby w trakcie zmian),
- ich cechy, mechanizmy, wg których funkcjonują, są nadal takie same, skoro na ten moment jest, jak jest (dlaczego nagle miałyby zniknąć?),
- nie wiedzą, jak się w trakcie zmian będą czuły, jak to na nie wpłynie, czy to łatwe czy trudne (a dotąd było na tyle trudne, że nawet nie zaczęły),
- jedyną rzeczą, która się zmienia względem przeszłości, jest potencjalna relacja (jeżeli to jest warunkiem zmian, to czyniłoby to partnera/partnerkę odpowiedzialnym za te zmiany).

Przypuszczam, że tak jest z Tobą. Chcesz być dobrym partnerem, wierzysz, że przy drugiej osobie zmieniłbyś to i owo, ale to tak naprawdę tylko Twoje pobożne życzenia, podczas gdy Twoja historia pokazuje, że skłonności masz do zachowań zupełnie odwrotnych.

I nie, Shini, to nie byłaby księżniczka, czekająca na gotowe (jakie niby gotowe?). To byłaby zwykła dziewczyna, która niekoniecznie marzyłaby o przywdzianiu lśniącej zbroi i ratowaniu potencjalnego księcia bez przesłanek, że coś z tego księcia będzie. wink

Absurd, żeby trzydziestoletni mężczyzna umiał wokół siebie ogarnąć i był samodzielny? <facepalm>

Nigdy nie sądziłem, że tego typu kurs może się do czegoś przydać. Znam paru trenerów personalnych i instruktorów sztuk walki i każdy powiedział to samo, że na tym można dorobić ale nie zarobić. Każdy z nich normalnie gdzieś pracuje, a to jest dla nich bardziej hobby.

Nie za coś do zrobienia tylko za coś co byłoby najlepszym sposobem na większość problemów. Wielokrotnie jej mówiłem, że wiem o tym ale mnie nie stać i za każdym razem przestawała drążyć akurat tą kwestię.

Mnie nic nie przekonuje w wersji nr 1, którą ty uważasz za najlepszą. Gdybym miał do wyboru dwie dziewczyny. Taką, która mieszka z rodzicami, odkłada pieniądze ale stać ją na większość swoich wydatków nie licząc jakichś dużych sum i deklaruje, że czeka z wyprowadzeniem się do wejścia w związek by zrobić to razem z partnerem. I taką, która pomieszkuje w malutkich pokoikach z obcymi ludźmi, którą ledwo stać na utrzymanie mimo spędzania w pracy po 12h dziennie. Mój wybór byłby raczej oczywisty. Faktycznie osoba otyła albo przemocowa to byłby problem ale wciąż to nie jest dobre porównanie do kogoś kto mieszka z rodzicami. Tutaj mowa o chorobach, zaburzeniach psychicznych lub nałogach i to zawsze będą red flagi choć nie w każdym przypadku. Wiem, że masz na myśli nie konkretne sytuacje tylko schematy ale dla mnie wciąż to jest niewłaściwe. Ja wolałbym osobę z jakimiś niedoskonałościami, oczywiście w pewnych granicach ale wyrażającą chęci na ich poprawę niż osobę od początku idealną. W tej kwestii jestem twoim przeciwieństwem, ja byłbym bardziej podejrzliwy w stosunku do tej od początku idealnej osoby niż do tej z niedoskonałościami. 

Możemy się przerzucać tekstami o rycerzach i księżniczkach ale to niczego nie rozwiąże. Ty będziesz twierdzić, że facet od początku potrafią ogarnąć wszystko to minimum i nie ma nic "księżniczkowego" w tym, że dziewczyna od razu chce takiego, a ja będę twierdził odwrotnie i w tej kwestii się nie dogadamy.

Nie to jest absurdem, jest nim to, że kobiety wymagają tego jako absolutnego minimum i bez tego nie ma w ogóle rozmowy.

Priscilla napisał/a:

Jak pamiętam, to już jest kolejny raz kiedy ten temat zatacza koło. Shini, masz jakieś dziwne wyobrażenie na temat księżniczek, co to czekają na gotowe, bo to nie jest żadne "gotowe, ukończone, idealne", ale podstawy podstaw, które dla Ciebie są czymś tak dużym, że bałabym się związać z kimś, kto nie ogarnia takich kwestii. Bałabym się, że jako dorosły facet w tej swojej życiowej nieporadności będziesz oczekiwał, że ktoś będzie Cię tego dopiero cierpliwie uczył, a nawet matkowania, choć chciałoby się mieć obok siebie partnera.
Pomijam przy tym, że Twoje wyobrażenie na temat owej idealności jest kompletnie oderwane od realiów, a nawet rodem z jakiegoś mdłego romansidła, które sprawdzają się na szklanym ekranie, ale nijak nie przystają do prawdziwego życia.

Podstawy podstaw to jest mieć jakąkolwiek pracę, ukończyć przynajmniej szkołę podstawową, dbać o podstawową higienę i nie być psychopatą czy to co jest niezbędne do życia i jakiegokolwiek funkcjonowania. W dzisiejszych czasach rzeczy takich jak sprzątanie, pranie czy nawet gotowanie są możliwe do nauki w ciągu kilku dni, tygodni. W internecie są poradniki, tutoriale, przepisy, instrukcje i co tylko jest jeszcze potrzebne. Kiedy muszę włączyć pralkę to oglądam na YT tutorial, w którym jest pokazane wszystko krok po kroku od włączenia pralki do wyjęcia z niej prania. Jak muszę coś ugotować to szukam przepisu albo oglądam cały film jak ktoś gotuję konkretne danie. Kiedy muszę posprzątać robię dokładnie to samo i tak raz, dwa, dziesięć aż internet nie będzie do tego potrzebny, to byłaby cała ta nauka, której tak byś się bała. To nie są rzeczy, na które potrzeba miesięcy czy lat ani pełnoetatowego zaangażowania osoby pomagającej. To byłoby kilka chwil objaśnienia i zademonstrowania, w przypadku gotowania z pewnością dłużej ale podobno wspólne gotowanie to jedna z najfajniejszych rzeczy jakie można robić w związku.

Muqin napisał/a:

@Shini
żadne minimum nie da się ustalić, nie licz na to. smile

Właśnie widzę.

SaraS napisał/a:

Moim zdaniem nie ma minimum, albo jesteś samodzielny, albo nie. Chociaż sama pewnie tego określenia używałam dla podkreślenia, no, tej minimalnej wersji, ale w zasadzie to sprecyzowałabym to w ten sposób: samodzielny jesteś albo nie (chociaż można to sobie dzielić na różne aspekty życia, typu jesteś samodzielny finansowo, ale nie umówisz się sam do lekarza wink), natomiast samej samodzielności bym nie stopniowała, raczej rozpatrywałabym, jak komuś ta samodzielność "wychodzi" (ten, co gotuje sobie codziennie parówki, też jest przecież samodzielny wink).

Natomiast samodzielność jest radzeniem sobie w życiu (czy w czymś konkretnym) samemu. Przy czym ja to raczej odbieram jako skill, a nie stan faktyczny, bo - powiedzmy - samodzielny facet po związaniu się z dziewczyną, zamieszkaniu z nią i podziale obowiązków nie staje się nagle mniej samodzielny. Ale to już jest jakiś układ, w którym on wnosi jedno, ona drugie, niemniej nie ma żadnej łaski i jedno bez drugiego nie zginie. Czyli inaczej niż w przypadku laski wiszącej na facecie, która bez niego się nie utrzyma, albo kogoś, kto mieszka w domu rodzinnym i jest obsługiwany, bo jak przestaną mu na to pozwalać, to co?

No właśnie sama tego nie wiesz ale wymagasz. Śmiem twierdzić, że dla każdego to by oznaczało co innego. Dla mnie na przykład sam fakt mieszkania z rodzicami nie ma wpływu na samodzielność. Znałem ludzi, którzy grubo po 30 wciąż mieszkali z rodzicami i ogarniali wszystko dla siebie i dla rodziców ale do rachunków się jedynie dokładali mając przy tym partnerów/partnerki. Znałem takich, którzy też będąc w związkach potrafili po kilka miesięcy czy nawet lat mieszkać u rodziców jednego z nich i odkładać kasę na na dom czy mieszkania właśnie po to by nie wynajmować. Znałem też takich, którzy mieszkali samemu, a matka jeździła do nich po kilka razy w tygodniu by ugotować i posprzątać albo jeździli do rodziców co weekend i brali zapasy jedzenia na tydzień bo sami potrafili ugotować co najwyżej wodę w czajniku. O dziewczynach, które wprost się chwaliły, że chodziły na randki z typami z Tindera tylko po żeby za darmo się najeść już nie wspominam. Typy zarabiające po 10k lub więcej miesięcznie i dzwoniące do matki by ich zapisała do lekarza też są. Tak samo widziałem i to w dość bliskim otoczeniu jak młodzi rodzice potrafili zostawić małe dzieci u dziadków, a sami jechali na cały weekend melanżu.

SaraS napisał/a:

Owszem, w ostatnim poście odniosłam się już do tego, że dzieciak pracował bez większej wiary. I jasne, pełna zgoda, że robił to niejako zagoniony, sama o tym wspomniałam. Natomiast, no niestety, to jest pakiet, na który trzydziestolatek nie może liczyć. Nie dostanie rodziców odpowiedzialnych za jego życie, korepetytorów, nauczycieli itd. Dorośli mogą mieć terapeutę. Coacha. Kogokolwiek w ten deseń - kto powie co, jak, ale nie wymusi zrobienia. Ale to nadal dużo, bo nie wymaga ani wiedzy, ani specjalnych zdolności. Jedynie odrobinę wytrwałości i samozaparcia, a tych podobno Shiniemu nie brakuje.

Rolą terapeuty nie jest wymusić tylko przekonać kogoś do czegoś tak by jego podświadomość w to uwierzyła. Gdyby całą robotą terapeuty było powiedzieć co i jak, a potem tylko czekać aż ktoś sam rozwiąże swoje problemy to ten zawód nie byłby nikomu potrzebny. Nie chodzi o to by ktoś mnie do czegoś zmusił tak jak w przypadku tego dzieciaka tylko, żeby ktoś sprawił bym w to wszystko uwierzył i zrobił to nawet mimo początkowej niechęci. Gdyby chodziło o samą rozmowę to po co komu specjalista po latach studiów i kursów. Idąc na taką terapię płacisz się nie za to by cię do czegoś zmuszać tylko za to by ktoś zmienił twój mindset tak by sama chciała to zrobić, nawet jeśli sama nie wierzysz, że to w ogóle możliwe, nawet jeśli początkowo to byłoby wbrew tobie.

I jeszcze co do historii dzieciaka. Ja też miałem zagrożenia i poprawki i też za każdym razem się udawało. Czasem bez żadnych dodatkowych lekcji, a czasem te dodatkowe lekcje nic nie dawały mimo pełnego zaangażowania obu stron. Ostatecznie i tak zawsze na szczycie był ten z talentem, który nigdy nie musiał się nawet starać.

861 Ostatnio edytowany przez Muqin (2024-10-17 22:58:09)

Odp: Co to znaczy żyć?

A bo wyprodukowałaś taki znakomity przykład modelowy smile mogę się od dzieciaka odczepić, nie ma sprawy smile

Shini moim zdaniem się nie oburza tylko zwyczajnie robi kalkę, powiela znaczy. Nie kompletną, bo na spokojnie.

Czy na ten pakiet 30-latek może liczyć? Powiedzmy, że nie. Ktoś, kto powie, co zrobić - tu już nie tak łatwo, bo temu komuś trzeba zaufać, poza tym powinien powiedzieć konkretnie, krok po kroku.  Ale i tak - problem w wykonaniu, a nie w ustaleniu.  Powstaje schemat : tak, to powinienem zrobić /nie robię i racjonalizuję czemu nie robię. Z tego schematu Shini musi wyjść i nie jest w stanie wykonać samodzielnie  tego wyjścia. Na przeszkodzie stoją jego szeroko pojmowane emocje, np. lęk przed podjęciem decyzji, lęk przed ryzykiem i sporo innych lęków. Blokad emocjonalnych metodą czystego racjonalnego wyjaśniania w warunkach np. rozmowy na forum nie da się ruszyć.
Lęk tym się różni od strachu/obawy (które są zdrowe i normalne), że jest albo nieracjonalny w ogóle, albo jest strachem o poziomie nieadekwatnym do realnego zagrożenia i znakomicie blokuje możliwości wykonawcze tego, z czym osoba doznająca lęku racjonalnie się zgadza.

@Shini
taka jest (oczywiście jedna z iluś) definicja samodzielności w psychologii smile

"Samodzielność to zdolność jednostki do niezależnego myślenia, podejmowania decyzji i działania bez potrzeby stałego nadzoru czy wsparcia ze strony innych. Obejmuje umiejętność radzenia sobie z wyzwaniami, rozwiązywania problemów oraz organizowania własnych działań w celu osiągnięcia zamierzonych celów. "

862 Ostatnio edytowany przez Priscilla (2024-10-17 23:26:09)

Odp: Co to znaczy żyć?
Shinigami napisał/a:

Podstawy podstaw to jest mieć jakąkolwiek pracę, ukończyć przynajmniej szkołę podstawową, dbać o podstawową higienę i nie być psychopatą czy to co jest niezbędne do życia i jakiegokolwiek funkcjonowania.

Podstawy podstaw dają podstawowe umiejętności samoobsługi i poruszania się w świecie. Jak ktoś nie potrafi zrobić sobie śniadania, uprasować koszuli czy załatwić sprawy w urzędzie, to zgodnie z moim przekonaniem NIE opanował elementarnych podstaw. Koniec i kropka.

Shinigami napisał/a:

W dzisiejszych czasach rzeczy takich jak sprzątanie, pranie czy nawet gotowanie są możliwe do nauki w ciągu kilku dni, tygodni. W internecie są poradniki, tutoriale, przepisy, instrukcje i co tylko jest jeszcze potrzebne. Kiedy muszę włączyć pralkę to oglądam na YT tutorial, w którym jest pokazane wszystko krok po kroku od włączenia pralki do wyjęcia z niej prania. Jak muszę coś ugotować to szukam przepisu albo oglądam cały film jak ktoś gotuję konkretne danie. Kiedy muszę posprzątać robię dokładnie to samo i tak raz, dwa, dziesięć aż internet nie będzie do tego potrzebny, to byłaby cała ta nauka, której tak byś się bała. To nie są rzeczy, na które potrzeba miesięcy czy lat ani pełnoetatowego zaangażowania osoby pomagającej. To byłoby kilka chwil objaśnienia i zademonstrowania, w przypadku gotowania z pewnością dłużej ale podobno wspólne gotowanie to jedna z najfajniejszych rzeczy jakie można robić w związku.

Skoro zatem podstawy sprzątania, prania i gotowania są czymś tak prostym do opanowania, to dlaczego, do cholery, Ty tego nadal nie potrafisz??
Dlaczego zamiast po prostu się nauczyć i potem doskonalić te umiejętności, zasłaniasz się tym, że zajęłoby Ci to chwilę? Wiesz jak absurdalnie to brzmi?
I nie rozumiesz, że właśnie w ten sposób tym bardziej tracisz w oczach innych ludzi, bo skoro nie jest to trudne do opanowania, a jednak Ty tego wszystkiego nie umiesz, to coś z Tobą musi być mocno nie tak. Tyle w temacie, tak postrzega Cię świat.

Nie wspominając, że moim zdaniem są to rzeczy tak proste, że śmieszy mnie, że ktoś potrzebuje do tego filmów z YouTube. Niemniej ja to ja, chwała za to, że są i jak ktoś potrzebuje, to ma skąd się nauczyć.

863 Ostatnio edytowany przez Priscilla (2024-10-17 23:52:15)

Odp: Co to znaczy żyć?
Muqin napisał/a:

Znakomita sytuacja modelowa tego, jak być powinno.
Zmienimy ciut realia i zobaczymy, co nam wyjdzie.

Mamusia dysfunkcyjna niemal podręcznikowo. Tatuś - od pewnego momentu (zauważył kryzys) zaangażowany czynnie w rozwiązanie kryzysu. Zamiast tatusia takiego jak opisany, podstawiamy inny model - bierny. Czyli taki, który nawet jeśli zauważył kryzys, w rozwiązywaniu udziału nie bierze, bo "od wychowania dzieci jest kobieta", "ja pracuję na dom i nie zawracajcie mi głowy" ewentualnie "z żoną to ja nie wygram, nawet nie próbuję" czyli któryś z modeli klasycznych. Albo, mocniej, model ojca w kryzysie wchodzący w przemoc czyli na dziecko wrzeszczy, nakazuje się uczyć, wymyśla od leni i debili itp, ale do tego się ogranicza.

W życiu dzieciaka w związku z tym nie pojawia się żadna sensowna korepetytorka znajoma ojca ewentualnie pojawia się, ale mamusia teksty o zaległościach odbiera wedle swojego sposobu czyli "dziecko jeszcze biedniejsze oraz to bycie biednym trwało dłużej, olaboga!", tatuś wycofany ma gdzieś temat, tatuś przemocowy wzmacnia represje. Opinia korepetytorki zderza się z podejściem mamusi i wielce prawdopodobne, że mamusia zwyczajnie poszuka innego korepetytora, takiego, który dostosuje się do jej narracji.
Dzieciakowi szybko wytłumaczy, że tamta pani nie była dobrą korepetytorką, mamusia znalazła lepszą - a dzieciak, nawet jeśli by miał inne zdanie na ten temat przebić się nie ma szans. Może nawet dzieciakowi nic nie tłumaczyć, na zmienienie korepetytorki zgody dziecka nie potrzebuje. (...)

Dwa razy przeczytałam ten post, a wcześniej opisaną przez SaręS historyjkę, po której, jeśli przełożymy ją na forumowe realia, to nie umiem oprzeć się wrażeniu, że pełnisz, Muqin, rolę takiej właśnie mamusi, która bardziej hamuje niż popycha do przodu. Niby chcesz dobrze, otaczasz go opieką, dajesz poczucie zrozumienia jego "trudnego" położenia", ale dajesz Shiniemu dokładnie to, czego on potrzebuje, by utwierdzać się w przekonaniu, że tak jak jest, jest zupełnie w porządku.
Cały czas podsuwasz mu argumenty, które przemawiają za tym, że jest ofiarą swoich rodziców, a skoro tak, to może czuć się usprawiedliwiony w tym, że pomimo swoich 30 lat nie jest w stanie podejmować dorosłych decyzji ani nawet żyć bez trzymania się maminej spódnicy.

864

Odp: Co to znaczy żyć?

No i jak widać z tą definicją samodzielności to każdy ma swoją zapewne...
Ja od zawsze byłam dziecięciem, potem dziewczyną i kobietą uznawaną za samodzielną, nawet czasem za bardzo. Tym niemniej prasować się nauczyłam, jak zaistniała w moim życiu taka potrzeba, podobnie gotować. Załatwiania spraw w urzędach też. Żadnej z tych umiejętności nie wyniosłam z rodzinnego domu ani też nie zdobyłam ich ani dnia wcześniej, niż się okazały w moim konkretnym życiu potrzebne.
Jako 30-latka gotować nie umiałam poza kanapką, jajkiem na twardo i zupą z torebki. Nie było mi to potrzebne. Inne rzeczy były ciekawsze, wciągające, fajne. Spełniając jednak psychologiczne kryteria samodzielności (patrz: post wyżej) bez żadnego problemu i nerwów jak się okazały potrzebne w określonej sytuacji życiowej to je posiadłam. Szybko, sprawnie i przy okazji bawiąc się znakomicie, bo to była przeciekawa przygoda, uczenie się czegoś całkiem nowego a przydatnego. Ale - do głowy by mi nie przyszło, że ja się muszę czy powinnam  komukolwiek tłumaczyć, że ojej, trzydziestka na karku a gotować nie umiem. Nie potrzebuję umieć to nie umiem, będę potrzebowała to się nauczę. Jeżeli w czyichś oczach tracę, bo nie umiem gotować mając lat 30,  to w moich oczach traci ten ktoś, bo nie umiejętność gotowania mnie określa jako wartościową ludzką jednostkę. No chyba, ze bym się chciała za kucharkę nająć, wtedy faktycznie brak umiejętności by stanowił o mojej wartości jako pracownika najemnego. Tak mniej więcej myśl moja biegła w sprawie gotowania. I masy innych przydatnych skądinąd umiejętności życiowych. Samoobsługa? No myć się nauczyłam samodzielnie w czasie stosownym. I czesać. I ubranie zmieniać. Z praniem w domu rodzinnym to hurtem się prało i tak, nastawianie pralki i wywieszanie opanowałam w praktyce, acz i tak co pralka to nowy zestaw programów, za każdym razem od nowa się trza "uczyć", ale znowu - też mi umiejętność, instrukcja jest, analfabetką nie jestem. Sprawy urzędowe - toż każda jest inna, jest sprawa to się dowiaduję o tą konkretną jak i gdzie się ją załatwia i załatwiam, to nie jest wyzwanie intelektualne na miarę zdobycia Nobla. Dla mnie jaką jestem to raczej przygoda niż cokolwiek innego, taka sprawa do załatwienia w urzędzie. Iluż to ciekawych rzeczy się można przy okazji dowiedzieć...a jakie niewiarygodne formularze przy okazji poznać...w życiu bym nie przypuszczała, że pozornie proste sprawy można tak cudownie skomplikować jak to w sprawach urzędowych się daje zrobić.

Priscilla, Shini jest ofiarą przemocy czy szerzej dysfunkcyjnej rodziny  i nie rzecz w tym, żeby go przekonywać ze nie jest tylko w tym, żeby to stanowiło punkt wyjścia do zmiany. Albowiem bycie ofiarą nie oznacza , że tego, co człowiekowi zdeformowano nie da się naprawić i wyprostować. Uświadomienie sobie bycia ofiarą to znakomity punkt startowy. Jeżeli do czegoś bym chciała Shini przekonać to do tego, że jak wiele innych ofiar da radę wiele zmienić, życie przed nim i nie jest skazany na egzystencję smętną. Inni będący ofiarami i podobni do niego dali radę, nie jest od nich ani gorszy ani głupszy, ma warunki by o siebie zadbać czyli - warto zawalczyć. Tylko najpierw o siebie, nie o nową pracę a o siebie. Bo nikt za niego o niego nie zawalczy. Tak jak jest nie jest "w porządku" - tak, jak jest po prostu jest. To, jak jest należy zmienić, a nie z uporem godnym lepszej sprawy rozwodzić się nad tym, że "jest nie w porządku".
Nie jestem mamusią żadną (mamusią to jestem dla swojej córki tylko) , jestem obcą ale życzliwą osobą, która wielu ludzi  w sytuacji podobnej do  Shiniego poznała i wie, że z tego da się wyjść. I nie widzę powodu, by jemu się miało nie udać.

865

Odp: Co to znaczy żyć?
Shinigami napisał/a:

Nigdy nie sądziłem, że tego typu kurs może się do czegoś przydać. Znam paru trenerów personalnych i instruktorów sztuk walki i każdy powiedział to samo, że na tym można dorobić ale nie zarobić. Każdy z nich normalnie gdzieś pracuje, a to jest dla nich bardziej hobby.

Znam takich i takich, chociaż nie sztuk walki, ofc. Ja nie wiem, czy Ty byś się widział w takim czymś, więc nie próbuję Cię przekonać do dążenia do takiej kariery w pełnym wymiarze. Po prostu: znasz się na czymś tam, ogarnięcie uprawnień nie byłoby wyzwaniem, poznałbyś ludzi związanych z branżą/o podobnych zainteresowaniach, miałbyś bonus do CV i w razie czego byłbyś gotowy na "łapanie okazji".

Shinigami napisał/a:

Mnie nic nie przekonuje w wersji nr 1, którą ty uważasz za najlepszą. Gdybym miał do wyboru dwie dziewczyny. Taką, która mieszka z rodzicami, odkłada pieniądze ale stać ją na większość swoich wydatków nie licząc jakichś dużych sum i deklaruje, że czeka z wyprowadzeniem się do wejścia w związek by zrobić to razem z partnerem. I taką, która pomieszkuje w malutkich pokoikach z obcymi ludźmi, którą ledwo stać na utrzymanie mimo spędzania w pracy po 12h dziennie. Mój wybór byłby raczej oczywisty.

No, ale to już mocno przejaskrawiłeś. Malutki pokoik, praca po 12h dziennie i ledwo stać na utrzymanie?
Tak, można czekać, można np. odkładać na mieszkanie, mieszkając u rodziców itd. To przecież Ty wskazałeś to kiedyś jako jedną z rzeczy niezbędnych do zmiany. Wspólne mieszkanie też można przedstawić na różne sposoby i nie mam tu na myśli manipulacji, tylko opis stanu faktycznego.

Shinigami napisał/a:

Faktycznie osoba otyła albo przemocowa to byłby problem ale wciąż to nie jest dobre porównanie do kogoś kto mieszka z rodzicami. Tutaj mowa o chorobach, zaburzeniach psychicznych lub nałogach i to zawsze będą red flagi choć nie w każdym przypadku. Wiem, że masz na myśli nie konkretne sytuacje tylko schematy ale dla mnie wciąż to jest niewłaściwe. Ja wolałbym osobę z jakimiś niedoskonałościami, oczywiście w pewnych granicach ale wyrażającą chęci na ich poprawę niż osobę od początku idealną. W tej kwestii jestem twoim przeciwieństwem, ja byłbym bardziej podejrzliwy w stosunku do tej od początku idealnej osoby niż do tej z niedoskonałościami.

Shini, nie chodzi o to, jaki problem wymyśliłam za przykład, tylko o to, czy byś uwierzył, gdyby któraś z tych osób zadeklarowała zmiany.
I nie, to nie ma nic wspólnego z byciem ideałem. Znaczy, serio, wg Ciebie ktoś, kto ogarnia trochę więcej niż Ty, to już ideał, a więc nierealne oczekiwania?

Shinigami napisał/a:

Możemy się przerzucać tekstami o rycerzach i księżniczkach ale to niczego nie rozwiąże. Ty będziesz twierdzić, że facet od początku potrafią ogarnąć wszystko to minimum i nie ma nic "księżniczkowego" w tym, że dziewczyna od razu chce takiego, a ja będę twierdził odwrotnie i w tej kwestii się nie dogadamy.

Shini, ale no naprawdę... Dorosła osoba płci dowolnej, która jest w stanie wokół siebie ogarnąć, to jakiś biały kruk? Księżniczki oczekują dużo więcej, bo pójdą tam, gdzie same będą miały korzyść bez wkładu. Przy mężczyźnie, który potrafi zająć się sobą na dowolnym (!) poziomie, raczej nie będą miały czego szukać.

Shinigami napisał/a:

Nie to jest absurdem, jest nim to, że kobiety wymagają tego jako absolutnego minimum i bez tego nie ma w ogóle rozmowy.

Shini, miej litość. Albo ktoś zajmuje się sobą, albo nie. Niezależnie od tego, lista rzeczy do ogarniania się nie zmienia. Jeżeli nie robi tego ta osoba, to musi zrobić ją ktoś inny. Zatem jak w ogóle możesz uważać, że Ty nie musisz, ale ktoś miałby chcieć zostać tą osobą? Jak możesz absurdem nazywać to, że nie chce? Przecież to są podwójne standardy.

Shinigami napisał/a:

Podstawy podstaw to jest mieć jakąkolwiek pracę, ukończyć przynajmniej szkołę podstawową, dbać o podstawową higienę i nie być psychopatą czy to co jest niezbędne do życia i jakiegokolwiek funkcjonowania. W dzisiejszych czasach rzeczy takich jak sprzątanie, pranie czy nawet gotowanie są możliwe do nauki w ciągu kilku dni, tygodni. W internecie są poradniki, tutoriale, przepisy, instrukcje i co tylko jest jeszcze potrzebne. Kiedy muszę włączyć pralkę to oglądam na YT tutorial, w którym jest pokazane wszystko krok po kroku od włączenia pralki do wyjęcia z niej prania. Jak muszę coś ugotować to szukam przepisu albo oglądam cały film jak ktoś gotuję konkretne danie. Kiedy muszę posprzątać robię dokładnie to samo i tak raz, dwa, dziesięć aż internet nie będzie do tego potrzebny, to byłaby cała ta nauka, której tak byś się bała. To nie są rzeczy, na które potrzeba miesięcy czy lat ani pełnoetatowego zaangażowania osoby pomagającej. To byłoby kilka chwil objaśnienia i zademonstrowania, w przypadku gotowania z pewnością dłużej ale podobno wspólne gotowanie to jedna z najfajniejszych rzeczy jakie można robić w związku.

Jasne. Nie musisz nas przekonywać, że to są proste rzeczy. My wiemy. I to wcale, ee... nie poprawia postrzegania Ciebie. Bo są proste, a nadal poza Twoim zasięgiem.  A reszta to znowu teoretyzowanie. Nie robisz ich mimo tego, że od nastu lat jesteś dorosły. Dlaczego ktoś miałby uwierzyć w to, że nagle zaczniesz?

Poza tym przecież to nie tak, że ktoś uważa, że Ty nie robisz jakichś tam czynności, bo są dla Ciebie za trudne, zbyt skomplikowane itd. Myślę, że wszyscy wiedzą, że jesteś w stanie się nauczyć. Dyskusyjna kwestia to to, czy zaczniesz się nimi zajmować.

Shinigami napisał/a:

No właśnie sama tego nie wiesz ale wymagasz. Śmiem twierdzić, że dla każdego to by oznaczało co innego. Dla mnie na przykład sam fakt mieszkania z rodzicami nie ma wpływu na samodzielność. Znałem ludzi, którzy grubo po 30 wciąż mieszkali z rodzicami i ogarniali wszystko dla siebie i dla rodziców ale do rachunków się jedynie dokładali mając przy tym partnerów/partnerki. Znałem takich, którzy też będąc w związkach potrafili po kilka miesięcy czy nawet lat mieszkać u rodziców jednego z nich i odkładać kasę na na dom czy mieszkania właśnie po to by nie wynajmować. Znałem też takich, którzy mieszkali samemu, a matka jeździła do nich po kilka razy w tygodniu by ugotować i posprzątać albo jeździli do rodziców co weekend i brali zapasy jedzenia na tydzień bo sami potrafili ugotować co najwyżej wodę w czajniku. O dziewczynach, które wprost się chwaliły, że chodziły na randki z typami z Tindera tylko po żeby za darmo się najeść już nie wspominam. Typy zarabiające po 10k lub więcej miesięcznie i dzwoniące do matki by ich zapisała do lekarza też są. Tak samo widziałem i to w dość bliskim otoczeniu jak młodzi rodzice potrafili zostawić małe dzieci u dziadków, a sami jechali na cały weekend melanżu.

Wymagam od kogo? Od partnera oczekuję znacznie więcej niż samodzielność. Od Ciebie nie wymagam niczego, tylko staram się pokazać, jak z boku wygląda dorosła osoba, która tę samodzielność traktuje jako jakieś niesamowity wyczyn, którego nie można od nikogo wymagać.
A co do przykładów - no są różne przykłady niesamodzielności, niektóre gorsze niż Twoje, ale co to ma do rzeczy? Też znam osoby, które mieszkają z rodzicami z różnych względów, ale ich sytuacja wygląda inaczej. Sam zresztą podałeś przykład niespecjalnie zgodny z tym, jak jest u Ciebie.
Poza tym nie wiem, dlaczego zostawienie dzieci dziadkom na weekend miałoby świadczyć o niesamodzielności. O.o

Shinigami napisał/a:

Rolą terapeuty nie jest wymusić tylko przekonać kogoś do czegoś tak by jego podświadomość w to uwierzyła. Gdyby całą robotą terapeuty było powiedzieć co i jak, a potem tylko czekać aż ktoś sam rozwiąże swoje problemy to ten zawód nie byłby nikomu potrzebny. Nie chodzi o to by ktoś mnie do czegoś zmusił tak jak w przypadku tego dzieciaka tylko, żeby ktoś sprawił bym w to wszystko uwierzył i zrobił to nawet mimo początkowej niechęci. Gdyby chodziło o samą rozmowę to po co komu specjalista po latach studiów i kursów. Idąc na taką terapię płacisz się nie za to by cię do czegoś zmuszać tylko za to by ktoś zmienił twój mindset tak by sama chciała to zrobić, nawet jeśli sama nie wierzysz, że to w ogóle możliwe, nawet jeśli początkowo to byłoby wbrew tobie.

Czyli Ty np. nie chcesz zmienić pracy i się wyprowadzić, a wszystkie posty, w których wciąż i wciąż powtarzałeś, że to dwie najważniejsze rzeczy do zrobienia dla Ciebie, to tak sobie a muzom?

Shinigami napisał/a:

I jeszcze co do historii dzieciaka. Ja też miałem zagrożenia i poprawki i też za każdym razem się udawało. Czasem bez żadnych dodatkowych lekcji, a czasem te dodatkowe lekcje nic nie dawały mimo pełnego zaangażowania obu stron. Ostatecznie i tak zawsze na szczycie był ten z talentem, który nigdy nie musiał się nawet starać.

Tak, Shini, a teraz "na szczycie" będzie mnóstwo osób, które zarabiają więcej i wybudowały sobie piękne rezydencje. Niemniej tak, jak Tobie udawało się w szkole, nawet jeśli nie z pierwszą lokatą, tak może udać się i teraz, nawet jeśli wciąż będzie ktoś, kto ma więcej, umie lepiej itd.

Muqin napisał/a:

A bo wyprodukowałaś taki znakomity przykład modelowy smile mogę się od dzieciaka odczepić, nie ma sprawy smile

A czepiaj się, proszę bardzo, ja tylko zaznaczyłam, że nie twierdzę, że ich sytuacje są identyczne. wink

A propos Twojego posta o uczeniu się samoobsługi - jak było trzeba, to się nauczyłaś. Nigdzie nie ma w tej historii czegoś o tym, że Cię to powstrzymało przed czymś tam. Plus nauczyłaś się sama.
To jednak zupełnie coś innego niż "chciałbym odżywiać się zdrowo, ale nie mogę, bo mama gotuje, a ja nie umiem" czy "jak znajdę dziewczynę, to przy jej wsparciu się nauczę". wink

Ja np. wcale się nie upieram, że każdy ma latać z mopem, bo inaczej niedojda. Narzeczony, gdy mieszkał sam, miał catering. Nie lubi i niby-nie-umie gotować, ale gdy mieszkał z rodzicami i chciał odżywiać się zdrowo, to po prostu zaczął sobie gotować. Gdy mieszkał sam, miał panią sprzątającą. Gdy mieszkał w domu rodzinnym, chciał taką zatrudnić, żeby zdjęła z niego jego część ogarniania (ostatecznie zaczął płacić sporo więcej, żeby zostać ze sprzątania zwolnionym - tak pozostali domownicy sobie zażyczyli wink). Gdy zamieszkaliśmy razem, ja zaczęłam gotować, a on więcej sprzątać. Nie potrzebował czułego wsparcia i pokazywania paluszkiem.

Myślę, że nikt by nie roztrząsał, czy Shini umie sobie wyprasować koszule, gdyby on sam nie przedstawiał tego jako czynności, których musi się nauczyć i w które musi się wdrożyć. I gdyby brak tych skilli nie wpływał na to, jak wygląda jego życie (zdrowe odżywianie). Bo tu nie ma osoby, która czegoś nie robi, bo nie lubi czy nie potrzebuje, tylko jest uzależniona od tego, czy inni zrobią.

Muqin napisał/a:

Priscilla, Shini jest ofiarą przemocy czy szerzej dysfunkcyjnej rodziny  i nie rzecz w tym, żeby go przekonywać ze nie jest tylko w tym, żeby to stanowiło punkt wyjścia do zmiany.

Tak w zasadzie to jakie są konkretne przykłady tej przemocy? Nie chodzi mi tu o drobne odstępstwa o obecnych standardów wychowywania dzieci, bo siłą rzeczy ~ 30 lat temu te standardy były inne i raczej mało kto miał rodziców-jasnowidzów.

866 Ostatnio edytowany przez SmutnaDziewczyna007 (2024-10-18 16:22:48)

Odp: Co to znaczy żyć?
SaraS napisał/a:

Ja np. wcale się nie upieram, że każdy ma latać z mopem, bo inaczej niedojda. Narzeczony, gdy mieszkał sam, miał catering. Nie lubi i niby-nie-umie gotować, ale gdy mieszkał z rodzicami i chciał odżywiać się zdrowo, to po prostu zaczął sobie gotować. Gdy mieszkał sam, miał panią sprzątającą. Gdy mieszkał w domu rodzinnym, chciał taką zatrudnić, żeby zdjęła z niego jego część ogarniania (ostatecznie zaczął płacić sporo więcej, żeby zostać ze sprzątania zwolnionym - tak pozostali domownicy sobie zażyczyli wink). Gdy zamieszkaliśmy razem, ja zaczęłam gotować, a on więcej sprzątać. Nie potrzebował czułego wsparcia i pokazywania paluszkiem.

LOL. Więc zamiast dac Shniemu rade w stylu, nie przejmuj się że nie umiesz gotować, niepotrzebnie skupiasz się na takich głupotach. Twój większy problem to kiepsko płatna praca. Mój chłopak też nie umie gotować, ale zarabia na tyle dużo, że stać go na wynajecie kogoś kto to robi za niego. Jeździsz po Shinim że jest niesamodzielny i niezaradny i niezdatny do związku XD. Czyli on przyjal perspektywe, że brak umiejetnosci gotowania i prania to indywidualna kwestia do ogarnięcia w konkretnym już związku, tak jak w sumie było w twoim przypadku, ale on jest baaardzo zły. IMO mama to taki catering dla biedaków wink Tak samo mama to taka opiekunka do dzieci dla biedaków. Jeszcze porady żeby wydawać kase na certyfikaty do CV (lol niby w jakiej pracy? na pewno na office menagera, albo kierowce taksówki patrzą czy ktoś zna karate XD ), mimo że niby ten głupi Shini miał na tyle rozumu w głowie, żeby popytać kolegów, czy da sie na jego sporcie zarobić i podjął bardzo racjonalną decyzje, żeby nie ładować się w coś co jego koledzy mówią, że jest bardzo neioplacalne.

Właśnie o tym mówiłam, ze 99% rad ktore chlopak tu dostaje to o kant dupy potłuc, albo jakieś auto projekcje ze swojego życia. Gdyby teraz zaczal spedzać powiedzmy godzine dziennie na oglądaniu filmów YT i robieniu prac domowych, to za rok bedzie się idealnie nadawał do ... zostania płatną pomocą domową. Nie poprawi to ani jego sytuacji zawodowej, ani finansowej, ani na pewno nie pozna w ten sposob zadnej fajnej dziewczyny, bo przecież zakleszczy się niepotrzebnie w 4 ścianach, co i tak już robi. Moim zdaniem mniej więcej to co proponuje Muqin, czyli skupienie się na większym celu jak ułożenie sobie w głowie z pomocą psychologa czy bez, a potem wyznaczenie jakiś celów zawodowych ma więcej sensu niż obsesja na punkcie idealnie wypieczonego schabowego i śnieżnobiałych skarpetek, które jak się okazują wcale nie są wyznacznikiem czegokolwiek.

Bardzo mnie też intryguje, że tyle osób autentycznie nie wie na czym polega praca psychologa. Wy nie wiecie że jak ktoś nie potrafi zrezygnować z papierosów, picia alkoholu, oglądania porno mimo że chce, a nie potrafi to właśnie idzie do psychologa, żeby mu zaproponował jakąś mierzalną i systematyczną strategie działania? Bez wywoływania poczucia winy, bez przesadnego roztrząsania przeszłości, bez oceniania i porównywania. Bardzo mnie ciekawi co wy myślicie, że ludzie robią w tym zawodzie? Myślicie że jesli do psychologa przyjdzie 50 letni facet który pali jak smok, to psycholog powie "łoo panie, taki duży i nie wie że fajeczki są złe?! 50 lat a pali jak gówniarz na wagarach. No ja nie moge panu pomoc bo skoro pan palił 30 lat, to teraz już za pozno. Jest pan zbyt leniwy zeby rzucić palenie i widać że już pan umrze jako palacz. Albo jutro pan odstawia, albo konczymy wizyty!". Przecież gdyby każdy był tak "zaradny" jak powinien być dorosły człowiek, to nie mielibyśmy nigdy wypadków na drogach, mandatów, ludzi uzależnionych od czegokolwiek, bezdomnych, ludzi wykonujących niskopłatne zawody. To są przecież oczywiste słabości i problemy, które dorosła osoba powinna potrafić opanować i samodzielnie rozwiązac naturalnym samozaparciem.

Nie wspominając, że moim zdaniem są to rzeczy tak proste, że śmieszy mnie, że ktoś potrzebuje do tego filmów z YouTube.

Filmy z housekeeping to peekujący trend na YT i tik toku. Tu 300k subów: https://www.youtube.com/@UlaPedantula

Odp: Co to znaczy żyć?
Herne napisał/a:

Smutna! Santo Subito!

LOL

868 Ostatnio edytowany przez SaraS (2024-10-18 17:09:27)

Odp: Co to znaczy żyć?
SmutnaDziewczyna007 napisał/a:

LOL. Więc zamiast dac Shniemu rade w stylu, nie przejmuj się że nie umiesz gotować, niepotrzebnie skupiasz się na takich głupotach. Twój większy problem to kiepsko płatna praca. Mój chłopak też nie umie gotować, ale zarabia na tyle dużo, że stać go na wynajecie kogoś kto to robi za niego. Jeździsz po Shinim że jest niesamodzielny i niezaradny i niezdatny do związku XD. Czyli on przyjal perspektywe, że brak umiejetnosci gotowania i prania to indywidualna kwestia do ogarnięcia w konkretnym już związku, tak jak w sumie było w twoim przypadku, ale on jest baaardzo zły. IMO mama to taki catering dla biedaków wink Tak samo mama to taka opiekunka do dzieci dla biedaków.

No moim zdaniem różnica jest kolosalna. Możesz ogarnąć coś samemu (własnymi rączkami, własnym hajsem albo własnym podziałem) albo musisz polegać na dobrej woli innych, bo nie masz wyjścia. Czyli możesz gotować, możesz mieć catering, możesz jeść w knajpach, Twoja sprawa, Twój wybór, bo w każdej chwili decyzję możesz zmienić i - gdy trzeba - to jednak sobie ugotujesz, a możesz - jak Shini - nie być w stanie nawet zmienić sposobu odżywiania. Jeżeli jesteś od kogoś zależny w ten sposób, bo albo gotuje Ci mama, albo potrzebujesz drugiej połówki do zmian, to to koło samodzielności nawet nie stało. To takie delikatniejsze bycie na czyjejś łasce jednak. 

Jeszcze porady żeby wydawać kase na certyfikaty do CV (lol niby w jakiej pracy? na pewno na office menagera, albo kierowce taksówki patrzą czy ktoś zna karate XD ), mimo że niby ten głupi Shini miał na tyle rozumu w głowie, żeby popytać kolegów, czy da sie na jego sporcie zarobić i podjął bardzo racjonalną decyzje, żeby nie ładować się w coś co jego koledzy mówią, że jest bardzo neioplacalne.

Biorąc pod uwagę, że jedyne zainteresowania Shiniego, jakie znamy, to sport i anime, a wymarzonej pracy nawet nie zdefiniowano, to nie widzę innego kierunku porad.

Takie nieopłacalne, że koledzy jednak tak dorabiają. Fakt, na pewno dokładają do interesu. wink

Bardzo mnie też intryguje, że tyle osób autentycznie nie wie na czym polega praca psychologa. Wy nie wiecie że jak ktoś nie potrafi zrezygnować z papierosów, picia alkoholu, oglądania porno mimo że chce, a nie potrafi to właśnie idzie do psychologa, żeby mu zaproponował jakąś mierzalną i systematyczną strategie działania? Bez wywoływania poczucia winy, bez przesadnego roztrząsania przeszłości, bez oceniania i porównywania. Bardzo mnie ciekawi co wy myślicie, że ludzie robią w tym zawodzie? Myślicie że jesli do psychologa przyjdzie 50 letni facet który pali jak smok, to psycholog powie "łoo panie, taki duży i nie wie że fajeczki są złe?! 50 lat a pali jak gówniarz na wagarach. No ja nie moge panu pomoc bo skoro pan palił 30 lat, to teraz już za pozno. Jest pan zbyt leniwy zeby rzucić palenie i widać że już pan umrze jako palacz. Albo jutro pan odstawia, albo konczymy wizyty!". Przecież gdyby każdy był tak "zaradny" jak powinien być dorosły człowiek, to nie mielibyśmy nigdy wypadków na drogach, mandatów, ludzi uzależnionych od czegokolwiek, bezdomnych, ludzi wykonujących niskopłatne zawody. To są przecież oczywiste słabości i problemy, które dorosła osoba powinna potrafić opanować i samodzielnie rozwiązac naturalnym samozaparciem.

Ale Shini aktualnie jest na forum dyskusyjnym, a nie na kozetce.
Do terapeutki chodził i zadań nie wykonywał.
A kto tu roztrząsa przeszłość? My czy Shini? wink

869

Odp: Co to znaczy żyć?
SmutnaDziewczyna007 napisał/a:

Bardzo mnie też intryguje, że tyle osób autentycznie nie wie na czym polega praca psychologa. Wy nie wiecie że jak ktoś nie potrafi zrezygnować z papierosów, picia alkoholu, oglądania porno mimo że chce, a nie potrafi to właśnie idzie do psychologa, żeby mu zaproponował jakąś mierzalną i systematyczną strategie działania? Bez wywoływania poczucia winy, bez przesadnego roztrząsania przeszłości, bez oceniania i porównywania. Bardzo mnie ciekawi co wy myślicie, że ludzie robią w tym zawodzie? Myślicie że jesli do psychologa przyjdzie 50 letni facet który pali jak smok, to psycholog powie "łoo panie, taki duży i nie wie że fajeczki są złe?! 50 lat a pali jak gówniarz na wagarach. No ja nie moge panu pomoc bo skoro pan palił 30 lat, to teraz już za pozno. Jest pan zbyt leniwy zeby rzucić palenie i widać że już pan umrze jako palacz. Albo jutro pan odstawia, albo konczymy wizyty!". Przecież gdyby każdy był tak "zaradny" jak powinien być dorosły człowiek, to nie mielibyśmy nigdy wypadków na drogach, mandatów, ludzi uzależnionych od czegokolwiek, bezdomnych, ludzi wykonujących niskopłatne zawody. To są przecież oczywiste słabości i problemy, które dorosła osoba powinna potrafić opanować i samodzielnie rozwiązac naturalnym samozaparciem.

To jeszcze weź pod uwagę, że ŻADEN specjalista nie pomoże komuś, kto czeka na zmianę, która dokona się bez żadnego wkładu pracy własnej. Jeśli ktoś idzie na terapię uzależnień, ale w duchu myśli sobie, że nie ma zamiaru niczego zmieniać, bo na dobrą sprawę, to mu się nie chce, to przecież z samego faktu, że raz w tygodniu posiedzi sobie na sesji i porozmawia z panią/panem psychoterapeutą, jak to mu źle i jak byłoby fajnie, gdyby było inaczej, magicznie nie przestanie pić, palić czy też oglądać porno.
Główna praca nad sobą ma miejsce poza gabinetem terapeutycznym, a jednak Shini swoje sesje traktował jak spotkania towarzyskie, po czym wychodził i jedyne, co robił, to czekał na kolejną. I tak miał szczęście, że trafił na uczciwą terapeutkę, która widząc, że to nie ma sensu, nie naciągała go na kontynuację terapii, ale podziękowała za dalszą (nie)współpracę.

870

Odp: Co to znaczy żyć?
Priscilla napisał/a:
SmutnaDziewczyna007 napisał/a:

Bardzo mnie też intryguje, że tyle osób autentycznie nie wie na czym polega praca psychologa. Wy nie wiecie że jak ktoś nie potrafi zrezygnować z papierosów, picia alkoholu, oglądania porno mimo że chce, a nie potrafi to właśnie idzie do psychologa, żeby mu zaproponował jakąś mierzalną i systematyczną strategie działania? Bez wywoływania poczucia winy, bez przesadnego roztrząsania przeszłości, bez oceniania i porównywania. Bardzo mnie ciekawi co wy myślicie, że ludzie robią w tym zawodzie? Myślicie że jesli do psychologa przyjdzie 50 letni facet który pali jak smok, to psycholog powie "łoo panie, taki duży i nie wie że fajeczki są złe?! 50 lat a pali jak gówniarz na wagarach. No ja nie moge panu pomoc bo skoro pan palił 30 lat, to teraz już za pozno. Jest pan zbyt leniwy zeby rzucić palenie i widać że już pan umrze jako palacz. Albo jutro pan odstawia, albo konczymy wizyty!". Przecież gdyby każdy był tak "zaradny" jak powinien być dorosły człowiek, to nie mielibyśmy nigdy wypadków na drogach, mandatów, ludzi uzależnionych od czegokolwiek, bezdomnych, ludzi wykonujących niskopłatne zawody. To są przecież oczywiste słabości i problemy, które dorosła osoba powinna potrafić opanować i samodzielnie rozwiązac naturalnym samozaparciem.

To jeszcze weź pod uwagę, że ŻADEN specjalista nie pomoże komuś, kto czeka na zmianę, która dokona się bez żadnego wkładu pracy własnej. Jeśli ktoś idzie na terapię uzależnień, ale w duchu myśli sobie, że nie ma zamiaru niczego zmieniać, bo na dobrą sprawę, to mu się nie chce, to przecież z samego faktu, że raz w tygodniu posiedzi sobie na sesji i porozmawia z panią/panem psychoterapeutą, jak to mu źle i jak byłoby fajnie, gdyby było inaczej, magicznie nie przestanie pić, palić czy też oglądać porno.
Główna praca nad sobą ma miejsce poza gabinetem terapeutycznym, a jednak Shini swoje sesje traktował jak spotkania towarzyskie, po czym wychodził i jedyne, co robił, to czekał na kolejną. I tak miał szczęście, że trafił na uczciwą terapeutkę, która widząc, że to nie ma sensu, nie naciągała go na kontynuację terapii, ale podziękowała za dalszą (nie)współpracę.

Dokladnie to prawda trzeba chciec zmienic zycie sama terapia NIC nie da

871 Ostatnio edytowany przez SmutnaDziewczyna007 (2024-10-18 19:52:46)

Odp: Co to znaczy żyć?
Priscilla napisał/a:

To jeszcze weź pod uwagę, że ŻADEN specjalista nie pomoże komuś, kto czeka na zmianę, która dokona się bez żadnego wkładu pracy własnej.

Nie do końca to jest prawda. Czasem na terapie można zostać skierowanym przez sąd, albo odbywać ją przymusowo w zakładzie karnym. Nastolatkowie również są zmuszani do tarapii przez rodziców(np uzależnienie od smartfona, marihuany itp).
Kiedyś zbadano zagadnienie porównania terapii uzależnień w zakładach karnych i takich z własnej wolii. Ich skuteczność była podobna. Człowiek który odbył terapie w więzieniu i potem z niego wyszedł, oraz człowiek który sam zgłosił się na terapie odwykową, opłacił ją, odbył i wyszedł z ośrodka terapeutycznego wcale tak diametralnie nie różnili się jeśli chodzi o reemisje. Nie chce bawić się w Jacka, ale ogólnie to chęci nie są warunkiem koniecznym powodzenia terapii. Mogą troche wpływać na jej powodzenie ale ich brak nie musi przekreślić jej powodzenia.
Bardzo ciężko też o terapie i motywacje do niej przy uzależnieniach od substancji zabuzajacych gospodarke dopaminową. Przykładowo marihuana to substancja gdzie naprawdę ciężko o motywacje do zmian. Taką biologiczną motywacje. Jednak wykształcenie mechanicznych nawyków i racjonalne przekonanie się do tego że warto z tym skończyć może dać dobre efekty w poprawie jakości życia.

Nie wiem na jaką terapeutke trafił i na jaką forme terapi. On nigdzie nie mówił w jakim nurcie to była terapia, kto ją prowadził, jakie miał kwalifikacje, jakiej formie superwizji podlegał itp itd. Miał pewną motywacje, bo pojawiał się na spotkaniach i pewnie nie mało za nie płacił. Po raz kolejny uważam że za dużo wniosków wyciagacie z jego aktywności na forum i ogólnej atmosefey forumowej. Ja dopuszczam też możliwość że to mogła być kiepska terapeutka, albo nie znać metod przydatnych w jego przypadku. Jestem w stanie przyjąć że część ludzi któzy idą na terapie po prostu trafia na niewłaściwa osobe i nie wynosi korzyści z takich spotkań, nawet jeśli mają motywacje do uczestniczenia w nich. Z perspektywy osoby która tam chodzi spotkania mogą wyglądać jak pogawędka w kawiarni, a cele czy metody wyznaczone przez terapeute mogą wydawać się zbyt trudne czy nieosiągalne. Może też ją okłamał w niektórych sprawach albo wstydził się poruszyć niektóre tematy, przez co ona nie miała pełnego obrazu co się dzieje, więc spotkania nie mogły zadziałać.

Zwróć uwagę, że w pewien sposób Muqin prowadzi Shiniemu gawędo-terapie w wersji okrojonej. Daje mu książki do czytania, on je czyta, angazuje się w rozmowy z nią, w miare stosuje się do jej poleceń i sugestii. Nie spamuje w innych wątkach, nawet chyba zmienił psychiatre(idk, nie czytam az tak dokladnie o co tam chodzilo).

Nie bronię go ani nie usprawiedliwiam. Mogło być tak jak ty mówisz, mogło być inaczej. Ja po prostu dopuszczam możliwość, że nie wiem, nie znam się. Nie mam doświadczenia w rozmowach z ludzmi którzy rezygnują z takich spotkań i nie potrafię ocenić na ile to wina osoby do której chodził, na ile jego i na ile taka osoba jest "nienaprawialna".

872 Ostatnio edytowany przez SmutnaDziewczyna007 (2024-10-18 20:48:31)

Odp: Co to znaczy żyć?
SaraS napisał/a:

No moim zdaniem różnica jest kolosalna. Możesz ogarnąć coś samemu (własnymi rączkami, własnym hajsem albo własnym podziałem) albo musisz polegać na dobrej woli innych, bo nie masz wyjścia. Czyli możesz gotować, możesz mieć catering, możesz jeść w knajpach, Twoja sprawa, Twój wybór, bo w każdej chwili decyzję możesz zmienić i - gdy trzeba - to jednak sobie ugotujesz, a możesz - jak Shini - nie być w stanie nawet zmienić sposobu odżywiania. Jeżeli jesteś od kogoś zależny w ten sposób, bo albo gotuje Ci mama, albo potrzebujesz drugiej połówki do zmian, to to koło samodzielności nawet nie stało. To takie delikatniejsze bycie na czyjejś łasce jednak.

Wybor catering/knajpa/gotowanie samemu dotyczy tylko osób zarabiających znacznie ponad sredniej. Opcja jedzenie na mieście i pełnego cateringu to tylko przejaw swobody finansowej, a nie odrebna sfera samodzielności. Wiekszosc ludzi ma jedynie decyzje w zakresie jakiej jakosci chce kupowac produkty i ile czasu spędzać w kuchni. Więc w ten sposób jak zdefiniowałaś samodzielnosc, to chyba chodzi ci o swobodę finansową - to wiekszosc ludzi nie stać na catering i knajpy i oddelegowanie zadań których nie lubisz na innych ludzi.

Ale masz rację. Jest zależny od rodziny. Oni pewnie od niego też bo pewnie ma jakąs pule prac domowych którą wykonuje jak koszenie trawników, odniezanie, odtykanie rynien czy co mu ojciec wyznaczył. Nie wiem na ile ten podział u niego jest sprawiedliwy i czy jego wkład jest porównywalny do gotowania. Nie zamierzam też wnikać. Podobnie jak Muqin uważam, że czasem mozna jesc zupki chińskie, nie przejawiać zainteresowania gotowaniem a i tak ogarnąć to kiedy zajdzie potrzeba.

873 Ostatnio edytowany przez Muqin (2024-10-18 22:31:22)

Odp: Co to znaczy żyć?

@SaraS

Pisząc o swoim gotowaniu chciałam pokazać między innymi to, że gotowanie jako takie nie stanowi. Podobnie jak inne takie tam, stanowi to podejście do sprawy. Ale uzupełnię. Ja miałam w domu rodzinnym wzorzec samodzielności podany na tacy, zero wysiłku, tylko powielać. Takich miałam rodziców, obie sztuki, choć matka bardziej, bo ojciec trochę było odlotowy i miejscami od rzeczywistości oderwany. Szkoła trochę bruździła, ale jednak wzorzec rodzicielski był zdecydowanie silniejszy. Gdybym miała innych rodziców i inne funkcjonowanie domu rodzinnego to bym taka samodzielna nie była niejako sama z siebie, doskonale to wiem. W tej sprawie to ja miałam ewidentnie "z górki" i przy kształtowaniu własnej samodzielności  to się nie musiałam zbytnio wysilać, przeuczać ani nad tym pracować.

Pytasz o konkretne przykłady przemocy psychicznej czyli po prawdzie to chyba "skąd ten pomysł" smile
Czym jest przemoc psychiczna(emocjonalna) to cytowałam z Niebieskiej Linii ileś postów temu. Niezależnie od dzisiejszych standardów to tu rzecz nie polega na wymienieniu konkretnych aktów przemocy tylko na tym, że te urazy przemocowe trwały długo i ze było ich bardzo wiele.
Każdy z nas od zarania doświadcza tzw. urazów przemocy psychicznej. Podobnie jak każdy z nas kiedyś się skaleczył, nabił sobie guza czy starł kolana. Jeśli takie skaleczenie się pojawia raz na jakiś czas nikt  go nie rozważa latami. Czy to skaleczenie fizyczne czy niewielki uraz psychiki. Nie rozważa, bo nie ma o czym gadać, się zdarza.
Jeśli ktoś jest kaleczony wiele razy każdego dnia i ten stan trwa nieprzerwanie ileś lat to skutki są inne, tu już po latach jest o czym rozmawiać.

Rodzina idealna to istnieje tylko jako model teoretyczny, który służy do porównywania realnych rodzin z modelem. Odstępstwa są w każdej realnej rodzinie, ale od pewnego momentu rodzina ze zbioru tzw. "rodziny wystarczająco dobre" przechodzi do zbioru "rodziny dysfunkcyjne". Ogólnie chodzi  o to, w jakim  stopniu dana rodzina swoje funkcje spełnia. Między innymi w zakresie wychowywania dzieci na dobrze funkcjonujących dorosłych. Bywa trochę tak "po owocach poznacie" czyli dorosły źle funkcjonuje - być może przyczyną jest rodzina dysfunkcyjna. W tym momencie nie jakaś totalna patologia tylko właśnie dysfunkcyjna. Podkreślę - być może, nie na pewno. Ale zdarza się, ze trochę się z takim dorosłym z tzw. problemami pogada i ta dysfunkcyjna rodzina wyłazi jak na dłoni. I znowu - czasem jako jedna z przyczyn obecnego złego funkcjonowania, czasem jako podstawowa.
Jak się zbiegnie rodzina na granicy dysfunkcyjności z czymś innym, na przykład z przemocą rówieśniczą w szkole to jest tak, że z samej rodziny to by nie wyszedł źle funkcjonujący dorosły, ale w połączeniu z przemocą rówieśniczą już tak.


@Priscilla

Twierdzisz, że "żaden specjalista nie pomoże komuś, kto czeka na zmianę, która dokona się bez żadnego wkładu pracy własnej" ?

Wybacz, ale to bzdura w odniesieniu do psychoterapii. To jest nastawienie wstępne ogromnej liczby pacjentów i żaden terapeuta z tego powodu nie wywala pacjenta z komentarzem "Proszę wrócić ze zmienionym nastawieniem". Takie nastawienie to jest po prostu coś, nad czym się w terapii pracuje jeśli jest taka potrzeba, jako nad czymś całkowicie typowym. Owszem, może się zdarzyć, że z tym nastawieniem u konkretnego pacjenta konkretny terapeuta sobie nie poradzi, ale tak ogólnie takie nastawienie czy oczekiwanie to nic nietypowego. Ba, podczas pracy znad zmianą nastawienia terapeuta przy okazji się bardzo dużo o pacjencie dowiaduje.  Trochę inaczej jest przy terapii uzależnień od substancji, ale to Siniego nie dotyczy.
Mawia się, że 80% roboty w terapii to robota pacjenta, a 20% - terapeuty. Tak, ale bez tych fachowych 20% pacjent nie jest w stanie swoich 80% wykonać. Nie że nie chce tylko nie umie, nie wie jak.  Jeśli terapeuta nie wykonuje dobrze swojej części - pacjent nie może zrobić nic. To terapeuta jest głównym odpowiedzialnym za przebieg terapii, bo do jasnej - to on się uczy latami jak się rozmawia z danym człowiekiem czyli pacjentem żeby zadziałało. I litości, do terapeutów zwykle nie przychodzą ludzie samodzielni, bez obciążeń rodzinnych czy jakichś innych, pracowici, ogarnięci, dobrze sobie radzący z rozwiązywaniem własnych problemów i tak ogólnie szczęśliwi. Tam się głównie pojawiają ludzie, którzy sami i samodzielnie tych swoich problemów rozwiązać nie potrafią. Nie że nie chcą tylko właśnie nie potrafią i na dodatek nie wiedzą dlaczego.


@Smutna

Ja jestem dokładna i wiesz, w tym wątku, na którejś z pierwszych stron Shini napisał, jaka metoda została zastosowana w jego terapii. Nie w jakim nurcie była terapia, bo tego chyba faktycznie nigdy nie napisał, ale właśnie jaka metoda. I napisał to zanim ja zaczęłam pisywać na forum.

Sprawdziłam zatem, jaka to metoda i się dowiedziałam, że zastosowano METODĘ, KTÓREJ SKUTECZNOŚĆ NIE ZOSTAŁA POTWIERDZONA KLINICZNIE.
Na wszelki wypadek nie poprzestałam na Wikipedii, bo jak wiadomo na Wiki z wiarygodnością bywa różnie. Poczytałam więcej, napisałam ze dwa maile i mi się potwierdziło.
Metoda jest, jest nowatorska, ma pomóc pacjentom będącym ofiarami przemocy i ma zmniejszyć stopień rewiktymizacji pacjenta związany z pracą nad urazami przemocowymi,  jeśli się potwierdzi skuteczność kliniczna będzie super ale... ale póki co nie jest potwierdzona oraz, nawet jeśli będzie to i tak zasadniczo będzie to metoda skierowana najpierw do pacjentów, u których znane, sprawdzone metody pracy z urazami przemocowymi okazały się nieskuteczne albo którzy znanymi i sprawdzonymi metodami pracować nie są w stanie. Shini się tu w ogóle nie kwalifikuje, bo wprawdzie urazy przemocowe ma, ale nie jest to, jak na ten rodzaj urazów jakiś hardcore no i przede wszystkim nikt nigdy z nim nie pracował żadną metodą znaną i sprawdzoną.

Obarczanie Shini odpowiedzialnością za brak efektów terapii uważam za( ....), bo stan na teraz jest taki, że być może sama metoda terapii jest nieskuteczna.

874

Odp: Co to znaczy żyć?
SmutnaDziewczyna007 napisał/a:

Wybor catering/knajpa/gotowanie samemu dotyczy tylko osób zarabiających znacznie ponad sredniej. Opcja jedzenie na mieście i pełnego cateringu to tylko przejaw swobody finansowej, a nie odrebna sfera samodzielności. Wiekszosc ludzi ma jedynie decyzje w zakresie jakiej jakosci chce kupowac produkty i ile czasu spędzać w kuchni. Więc w ten sposób jak zdefiniowałaś samodzielnosc, to chyba chodzi ci o swobodę finansową - to wiekszosc ludzi nie stać na catering i knajpy i oddelegowanie zadań których nie lubisz na innych ludzi.

Ale masz rację. Jest zależny od rodziny. Oni pewnie od niego też bo pewnie ma jakąs pule prac domowych którą wykonuje jak koszenie trawników, odniezanie, odtykanie rynien czy co mu ojciec wyznaczył. Nie wiem na ile ten podział u niego jest sprawiedliwy i czy jego wkład jest porównywalny do gotowania. Nie zamierzam też wnikać. Podobnie jak Muqin uważam, że czasem mozna jesc zupki chińskie, nie przejawiać zainteresowania gotowaniem a i tak ogarnąć to kiedy zajdzie potrzeba.

Hm. Oczywiście, że finanse poszerzają możliwe opcje, jak ze wszystkim. Nie wiem, jak wg Ciebie zdefiniowałam samodzielność? Chodziło mi o to, że nie musisz robić każdej rzeczy własnymi rękami, ale że jesteś przy tym osobą, która nie jest uzależniona od dobrej woli/chęci pomocy innych. Pewne rzeczy możemy ogarniać sami albo zatrudnić fachowca, ale gdybym np. myła się tylko w zimnej wodzie, czekając na powrót tatusia/partnera/kogokolwiek, kto "zrobi mi coś z piecem", to to koło samodzielności nie stało.

Może i Shini coś w domu robi, nie wiem, wydaje mi się, że tu się też narracja zmieniała, ale aż tak nie śledzę, mogę się mylić. Jeżeli jednak ma wyznaczone obowiązki, to wciąż trudno powiedzieć, że rodzice są od niego zależni. Ja w domu np. odstawiałam naczynia. Nie posunęłabym się do twierdzenia, że mama była ode mnie uzależniona z tego powodu. wink

No i pytanie - co to jest ta potrzeba? Bo był motyw, że Shini chciałby/wie, że powinien odżywiać się zdrowiej, ale mama mu przecież gotuje. To może nie jest wielka potrzeba, ale przykład na bycie uzależnionym od innych w tej kwestii już tak.

Muqin, czyli żadnych przykładów przemocy psychicznej w rodzinie Shiniego. Okej. Że nie było idealnie, to się domyślamy, jednak przemocy - a sporo jego postów czytałam w ostatnich latach - specjalnie nie kojarzę. Raczej żal, że uczyli go innych rzeczy niżby Shini sobie życzył, chociaż nie do końca spójny, powiedziałabym. Ten żal. Bo niby miał mówione, że ma się tylko uczyć i to źle (może i lepiej by mu było, gdyby wymagali innych rzeczy, ale znowuż - ile osób wolałoby właśnie taką wersję?), ale też źle było, że ojciec dawał mu, jak to chyba Jack określił, bojowe zadania. No i, chyba najczęściej powtarzane, że powtarzano mu, że dziewczyna sama się znajdzie. No spoko, innym powtarzali, że są przystojnymi kawalerami, choć lustra pękały. Jaki grzech rodziców? No, główny to pewnie ten, że Shini nie jest taki, jaki chciałby być. Ale stąd do przemocy droga jeszcze daleka, dlatego prosiłam o konkrety.

875 Ostatnio edytowany przez Muqin (2024-10-19 01:20:17)

Odp: Co to znaczy żyć?

@SaraS
Shini napisal strasznie dużo przez lata, ja nawet tego wszystkiego nie czytałam, nie dałabym rady. W tych przelicznych postach tu i ówdzie są teksty, jakie do niego rzucano w domu, ale wybacz, wyłapanie tego przekracza moje możliwości techniczne. Jak czytam to zauważam, ale żeby tak zebrać do kupy to już sorki - nie dam rady. A dokładniej to choć jesteś sympatyczna i fajnie się z tobą rozmawia taka dłubanina by mi za dużo czasu zeżarła.  Z takiego pakietu całościowego to nadopiekuńczość matki się pojawiła wyraźnie, to chyba nawet potwierdzona w tym, co pisał o tej w miarę udanej części swojej terapii,  ale to zanim ja z nim zaczęłam rozmawiać.  Nadopiekuńczość rodzica/rodziców  się do przemocy emocjonalnej zalicza. Poza tym pisał, choć bardzo lakonicznie, o najgorszym okresie swojego życia czyli przemocy rówieśniczej w gimnazjum.  W tle temat alkoholu u ojca, nie że alkoholizm ale temat. Tyle z forum. Plus wszystko to, czego Shini nie napisał., bo on wbrew pozorom wcale wylewny nie jest i informacja nie płynie wartkim a szerokim strumieniem - i słusznie nie jest, bo zaiste forum nie należy do miejsc bezpiecznych. Jak to, co jest dodać do opisywanych - tu dosyć obszernie - skutków wychodzi co wychodzi. Bo skutki to już są bardzo pasujące do charakterystycznych dla ofiar przemocy. Plus  - jego terapeutka zastosowała metodę programowo skierowaną do ofiar przemocy. Że metoda jeszcze klinicznie nie potwierdzona to jedno, ale że programowo jest przewidziana właśnie do pracy z ofiarami przemocy to inna sprawa, z tego by wychodziło, ze terapeutka chyba też tą przemoc w Shiniego życiu zobaczyła jako coś istotnego.
Wiesz, ja tu diagnostyki nie uprawiam, ja po prostu mam pewną hipotezę i mi się dosyć spójny obrazek układa z tych danych co są. I z tego, co wiem tak ogólnie, z literatury przedmiotu oraz własnego doświadczenia życia. Żadnych rzetelnych argumentów dla  sfalsyfikowania tej mojej hipotezy jak na razie nie mam i nikt mi ich nie dostarczył.

Przy okazji
Shini nie gotuje bo mu mama gotuje
Część socjologiczna tematu. Rodzina Shini jest typową rodziną wiejsko/tradycyjną. W takiej rodzinie jest bardzo mocny podział ról, niewyobrażalny dla tych, co w tym nie wyrośli albo nie obserwowali w naturze przez czas dłuższy. Dla kobiety w takiego typu rodzinie gotowanie dla "swoich" jest punktem honoru, na tym między innymi buduje jakąś część swojego poczucia własnej wartości jako kobiety, żony, matki, swoją  pozycję w rodzinie itp. Jest to jej obowiązek ale też prawo. Odgonić ją od garów to nie jest coś łatwego, prostego ani (czasem) dobrego, bo takie odgonienie to naruszenie równowagi systemu. System rodzinny zaś bardzo tego nie lubi....i całą swoją siłą temu się sprzeciwia. Póki tego nie poobserwowałam w naturze (przez dobre kilkanaście lat) to słowo honoru jako urodzona i wychowana w mieście nie miałam pojęcia ani jak to wygląda ani jakie jest silne.

876 Ostatnio edytowany przez Foxterier (2024-10-19 09:50:52)

Odp: Co to znaczy żyć?

Muqin, z jednej strony doceniam Twoje intencje i chęć pomocy, z drugiej zastanawiam się czy ktoś o tak mimo wszystko prostej konstrukcji psychicznej jak Shini nie odbierze Twoich postów jako wymówki do tego, żeby tkwić w obecnej sytuacji bo przecież on ma "powód" takiego zachowania.

Dla mnie to wszystko ma podłoże lękowe - Shini boi się wielu rzeczy które dla zdrowych ludzi są na porządku dziennym i kiedy my z tym dyskomfortem sobie jakoś radzimy (bo nikt z nas nie wie wszystkiego i wiele rzeczy robimy na czuja, nie mając gwarancji czy nasze starania przyniosą efekt, czy jak do kogoś zagadamy to on nas nie odrzuci, czy teraz jest ten dobry moment żeby się odezwać etc.). Każdy z nas ma te dylematy, a mimo to działamy, a Shini nawet nie startuje - bo się boi. Nerwice lękową się leczy i tyle. Co jest takiego wyjątkowego w Shinim że świat ma się dostosowywać do niego, a nie on do świata?

Bardzo mi tu przychodzą słowa z piosenki Dido - White flag:

While I am so afraid to fail so I won't even try
Well how can I say I'm alive?

877 Ostatnio edytowany przez KoralinaJones (2024-10-19 10:34:36)

Odp: Co to znaczy żyć?
RozrabiakaWmalinowymGaju napisał/a:
KoralinaJones napisał/a:

Szczęściem Koraliny nie ma na tym forum Moderacji,

Ten temat to od jakiegoś czasu dno i trzy metry mułu. Mułu, w który autor próbuję wciągać innych;)
Trzeba tu wpuścić odrobinę życia!

To niebezpiecznie i niewdzięczne tutaj zajęcie. Możesz zostać uznany za kryptotrolla, zadymiarza i spamera.

Tematów autora nie znam, nie śledzę jego postów. Widzę jednak, że założył ich co najmniej kilkanaście, w każdym zbierając informacje o teorii życia. W ogóle ostatnio rzadko bywam na forum. Jakoś nie mam ochoty na czytanie o cudzych problemach. Od czasu do czasu wpadnę sprawdzić co słychać u Julki i jej wiernych fanów big_smile.

878 Ostatnio edytowany przez SmutnaDziewczyna007 (2024-10-19 10:49:37)

Odp: Co to znaczy żyć?
SaraS napisał/a:

Może i Shini coś w domu robi, nie wiem, wydaje mi się, że tu się też narracja zmieniała, ale aż tak nie śledzę, mogę się mylić. Jeżeli jednak ma wyznaczone obowiązki, to wciąż trudno powiedzieć, że rodzice są od niego zależni. Ja w domu np. odstawiałam naczynia. Nie posunęłabym się do twierdzenia, że mama była ode mnie uzależniona z tego powodu. wink

Ale mieszkałaś w domu-domu, czy domu-mieszkaniu?
Jeśli naprawde nie wiesz jakie są obowiązki w domu to objasniam.
Całe lato koszenie traw i żywopłotów(skoszenie całego ogródka to praca na jeden dzień), średnio robi się to co 3 tygodnie. Jeśli ktoś ma ogródek warzywno owocowy to pracy jest type że właciwie w każdą sobote mozna coś robić i i tak czasu nie starcza. Jesień to grabienie liści, co 2 dzień w zależności od wielkości posesji i liczby drzew od 20 minut do kilku godzin. Zimą odsniezanie podjazdu oraz codznika przed posesją. Do tego obowiązkowo miejsca postojowe dla aut. W kazdy dzien kiedy pada snieg to z godzina rano i godzina po powrocie z pracy. Czas zalezny od długości podjazdu i długości chodnika. W zależnosci od rodzaju ogrzewania mamy różna pracochłonność ogrzewania. Rozumeim że ty obsługe piecy masz w małym palcu, ale orientacyjnie przypomnę ze w zależności od pieca i paliwa opałowego może to być od kiludziesięciu minut tygodniowo do kilkunastu godzin. Opał drzewny trzeba pociąć siekierką, węgiel własnoręcznie zmagazynować w piwnicy (na zime potrzeba kilka ton w zależności od wielkości domu i efektywności ogrzewania) i codziennie dosypywać do pieca. Tu zależnie od modelu pieca, paliwa czas może być różny. Płoty i rynny same się nie zadbają. Jesienią w zalezności od drzewostanu rynny się odtyka ręcznie zeby liscie nie zalegały. Czasem coś przeciaka, coś zatka środek i trzeba włożyć więcej pracy. W zaleznosci od konstrukcji płotu i rynien co kilka lat mamy malowanie. Płoty drewniane i metalowe sie szlifuje ze starej farby, potem deska po desce odmalowuje całość. To jest właściwie projekt na całe wakacje czasowo. Kilkaset roboczogodzin jak nie więcej. Czasem pojawiają się spontaniczne obowiązki jak gniazda os, gniazda kun, szczury, myszy, pasożyty w ogrodzie, jakaś zapchana rura czy odpływ do wymiany, zepsuta słuchawka prysznicowa, czy przeciekający kran, albo pralka. Jak ktoś nie ma kasy to obowiązkowo prace remontowo-wykonczeniowe samodzielnie. Rozłożenie kafelków, kucie tynków, malowanie ścian, cyklinowanie i malowanie podłogi co jakiś czas, pranie dywanów .
A jak mamy samochod to pojawia się kolejna sfera samodzielności-kontrolowanie stanu pojazdu i naprawa. Od prostych rzeczy które można robić ręcznie jak wymiana lampek, czy oleju i opon jeśli mamy warunki, po bardziej skomplikowane naprawy jak wymiana skrzyni biegów gdzie trzeba już mechanika.
Jak tak sobie wypisałam wszystko to dochodzę do wniosku że samodzielni są jedynie mezczyzni z głębokiej wsi. Tylk oni są uczeni tego wszystkiego i obudzeni wśrodku nocy są w stanie ogarnąć dowolny domowy proboblem, że coś nagle się zepsuło.
A i jeszcze zapominamy że nasz drogi autor to stolarz. Nie umiesz obsługiwać piły tarczowej i sobie przyciąć na wymiar szafeczki? Koło samodzielności to nawet nie stało! Dobra żart, akurat tego nikt nie umie. A moze powinien!

Nie wiem, jak wg Ciebie zdefiniowałam samodzielność?

Jako bycie bogatym. Stać cię na to żeby zwalić obowiązki których nie chcesz na kogoś. Samodzielny jest tylko podział odbywajacy się przy uzyciu pieniędzy(catering,restauracja i opiekunka to samodzielna inwestycja, obiad u mamy, nawet taki niedzielny i zostawienie dziecka u babci to już zdanie się na łaskę tych ludzi). Układ że ktoś coś robi w ramach wspolnoty rodzinnej uznajesz za niesamodzielny. Np Shini odsnieza podjazd, mama mu robi kanapki to nie jest normalny podział obowiązków w domu, tylko niesamodzielność wg ciebie.

879 Ostatnio edytowany przez SmutnaDziewczyna007 (2024-10-19 11:01:24)

Odp: Co to znaczy żyć?
SaraS napisał/a:

czyli żadnych przykładów przemocy psychicznej w rodzinie Shiniego.

Z twoich wypowiedzi wnioskuje ze nie jesteś jednak psychologiem. Co by to dało że on teraz ci wyliczy jakieś swoje sytuacje które uznał za przemoc? Jeśli powie-po szkole na mnie codzinnie czekali i spuszczali łomot, to ty powiesz, aha w takim razie daje ci prawo pisać na forum z Muqin? Czy może powiesz, tak, przemoc rowiesnicza to powazny problem jesli jej doswiadczyles to ja wiem, że najlpesza metodą zeby się z tego otrzoąsnąć to metoda X .
Oczekujesz że on opowie ci o tej przemocy tylko żeby udowodnić że potrafił się nauczyć gotować, co moim zdaniem jest mega złośliwe z twojej strony. Nawet jak napisze ci dzien po dniu co i kiedy się wydarzyło i tak nie jesteś osobą kompetentną, żeby mu w jakikolwiek sposob pomoc czy doradzić. Takie rostrząsanie przeszłości dla uciechy forumowiczów. Prawda jest taka, że tak jak pisze Muqin. Psycholog potrzebuje tylko ogólnej informacji ze cos sie działo. Konkretne szczegoly nie są aż tak istotne, żeby zaczac dzialać i skupić sie na wypracowaniu rzeczy potrzebnych w przyszłości. Ciągłe rostrząsanie rzeczy z przeszłości i konkretnych sytuacji powoduje rewiktymizacje. Bo dla ciebie to będzie tylko pogawędka na forum, a dla niego wspominanie i opisywanie konkretnej rzeczy ktora mu sie przydazyla i z ktora wiaza się konkretne emocje, ktore przezyje od nowa. Właściwie po co? Bo tak sobie zyczysz zeby przebiegala rozmowa jego z Muqin?

Swoją drogą ten temat gotowania pojawił się chyba zasugerowany przez Jacka. Ze on niby trenuje ale nie gotuje zdrowo, więc nie ma efektow kulturystycznych. Ja nawet nie pamietam czy on sam chcial sie kiedykolwiek nauczyc gotowac i czy bylo mu to do czegokolwiek potrzebne.

880 Ostatnio edytowany przez Muqin (2024-10-19 19:25:10)

Odp: Co to znaczy żyć?

@Foxterier

Już o tym pisałam, ale powtórzę - im jestem starsza tym mniej jest rzeczy, które "wiem" a więcej tych, co do których "przypuszczam z większym lub mniejszym prawdopodobieństwem".
Czy Shini ma prostą konstrukcję psychiczną to akurat nie wiem, mogę co najwyżej podjąć próbę oceny na podstawie tego, co pisał. Nadal "nie wiem" bo ma mocarne mechanizmy obronne i pokazuje to, co uważa za bezpieczne dla siebie, nie ryzykuje otwartości na forum - i tu akurat słusznie oraz roztropnie. Pytanie otwarte - czy ktoś, kto tak perfekcyjnie opanował racjonalizację plus pisze bardzo poprawną polszczyzną, ma bogate słownictwo, jego zainteresowanie anime obejmuje takze wiedzę o Japonii wykraczającą poza statystyczną to ma prostą konstrukcję psychiczną czy też w nieprzyjaznych warunkach nie ujawnia stopnia jej skomplikowania ? A nie wiem....

Że Shini ma blokady lękowe na działanie owszem, zgoda. Nie mam przekonania do "nerwicy lękowej", bo to już termin diagnostyczny, a od diagnozowania są specjaliści. Pozostanę przy terminologii zwykłej.  I on się z tym też zgadza, do tego doszedł. Ale doszedł rozmawiając i czytając, nie doznał luminacji.
Przy okazji - mechanizm obronny racjonalizacji to nie usprawiedliwianie tylko wyjaśnianie - samemu sobie i innym. Oparty na działaniu rozumu racjonalnego. Czyli programowo oparty o rzeczy sensowne i racjonalne. Część argumentów Shini w wykonaniu kogoś innego i dotycząca życia innej osoby byłaby zapewne odebrana jako racjonalna i sensowna ocena sytuacji. Mechanizm obronny jako taki służy do bronienia się przed tym , czego się człek obawia i czego nie chce. Problemowy ten mechanizm się staje gdy jest nadmiernie rozbudowany i, zamiast bronić przed zagrożeniem, blokuje. Sam w sobie jest ok, wszyscy go mamy w oprogramowaniu fabrycznym i używamy ku własnemu pożytkowi.



Co jest wyjątkowego w Shini - z pewnego punktu widzenia każdy jest absolutnie niepowtarzalny oraz wyjątkowy. Czy świat ma się dostosować? A tu w  to ja chyba raczej miękko i  indywidualnie. Świat się nie dostosuje w całości do mnie,  ale ja do świata też nie zamierzam w całości, zwłaszcza że to oczekiwania "świata" są zróżnicowane od pewnego momentu,  i "świat" to nie monolit. Kompromis jakiś potrzebny, ważne byle działało smile

@Smutna

Prześliczny ten tekst o domu. Oczywiście dodam coś od siebie - "zapomniałaś" o kominie (gniazdo ptasie samo się z niego nie wyjmie), ułamanej gałęzi drzewa bo wiało albo uschła (ktoś ją musi odpiłować, przerobić na mniejsze kawałki, upchnąć w kompostowniku/zanieść do drewutni, a ta cholerna gałąź jest odporna na ustną perswazję i sama nic nie zrobi)  i o iluś innych rzeczach , co się same nie robią. Tak serio to dla mnie temat trochę rozrywkowy i nośny, bo wiem jak jest z domem własnym. Naprawdę fajnie to opisałaś smile

Co do psychologa to faktycznie psycholog potrzebuje informacji podstawowych. I udziela porad. Natomiast psychoterapeuta to jest inny zawód. Tu już różnie bywa z tym, co wystarcza i co jest potrzebne do zmiany. Psychoterapia to "leczenie rozmową", ale to nie jest normalna i zwykła rozmowa, to jest te 20% pracy terapeuty.
I w psychoterapii niestety wtórna wiktymizacja się pojawia, czasem jako element niezbędny do tego, by terapia się okazała skuteczna. Stąd miedzy innymi szukanie nowych metod by tą wtórną wiktymizację ominąć albo zminimalizować.
SaraS nigdy nie sugerowała, że jest psychologiem.

@SaraS

Tak dodam o tej przemocy w życiu Shini. Jak ja to widzę.
Dla mnie mocniejsza była przemoc rówieśnicza, o której Shini pisze bardzo mało. Czyli - w moim odczuciu z dysfunkcyjną rodziną by sobie sam poradził lepiej/gorzej,  rodzina powiedzmy z pogranicza czyli dysfunkcyjna ale bez hardcore nie sprostała w momencie pojawienia się przemocy rówieśniczej w gimnazjum. Gdyby Shini w gimnazjum nie wylądował jako ofiara przemocy to wsparcie grupy rówieśniczej (ogólne, z bycia w grupie można czerpać siłę) sporo  by mogło zmienić,  ono potrafi zdziałać wiele w relacjach z na przykład z nadopiekuńczą mamusią.
Ten rodzaj przemocy w szkole czy szerzej rówieśniczej już dziś ma swoja nazwę (bullying) i nie jest minimalizowany, wiadomo że przemocą psychiczną w tej wersji da się kolegę/koleżankę nawet do samobójstwa doprowadzić, w USA z łatwym dostępem do broni ileś masakr szkolnych ma w przyczynach także wcześniejszy  bullying wobec sprawców jako jedną ze składowych z pakietu "jak do tego doszło". Ale to jest w miarę nowe. Jak Shini do szkoły chodził to było inaczej. Poszedł z problemem do wychowawczyni i do pedagoga szkolnego - bardzo prawidłowo - i uzyskał "poradę" żeby przeczekał, to im przejdzie. Dziś może by już było inaczej, ale było jak było czyli "dorośli zawiedli". Plus z domu rodzinnego wyniósł przekonanie, że nie należy się bić, a już na pewno jak się jest dużym i silnym nie należy bić mniejszych. Co do zasady ok, się nie powinno. Ale sie w konkretnej sytuacji nie sprawdziło. On w konkretnej sytuacji się zastosował i choć był większy i silniejszy nie dal w pysk jednemu z drugim od razu na początku w ramach samoobrony. Być może gdyby ojciec po męsku mu powiedział "a dajże mu w pysk żeby się zamknął" to dalej by było z Shini w szkole inaczej. I ciąg dalszy jego życia też był inny. Czasu nie cofniemy, było jak było czyli mamy prawdopodobny ciąg przyczynowo-skutkowy.

Żeby nie było, ze od tematu gotowania uciekam i się migam smile

Ja to sobie doskonale umiem wyobrazić sytuację, w której zakochają się w sobie dwie osoby, co gotować nie umieją. Żadna nie ma postawy roszczeniowej tak ogólnie. Zakochają, zamieszkają razem  i zaczną się uczyć wspólnie. A że są to osoby zakochane w sobie to to uczenie się wspólne może się okazać wspaniałym sposobem wspólnego spędzania czasu czyli "robimy coś razem hura!",  przy zakochaniu jak wiadomo razem jest wspaniale choć osobno się nie chce, bo tu "razem" jest euforyzujące. Wrzucanie węgla do piwnicy konieczne, ale żeby ulubione? Ale to samo wrzucanie wspólnie z kimś, w kim jest się zakochanym z wzajemnością? A to co innego, fajnie się wrzuca. Bo z "tym kimś obok" to wszystko fajne, przynajmniej w fazie początkowej.
Poza tym takie wspólne uczenie się to równolegle budowanie wspólnoty w związku czyli fundamentów. Może  za ćwierć wieku ta modelowa para będzie sobie chichocąc wspominała "nasz pierwszy gulasz, co to się przypalił i sąsiedzi wezwali straż pożarną", "nasze pierwsze ziemniaki co to zdębiały i były twarde jako kamienie" , "nasze pierwsze ciasto z taaaaakim zakalcem" a  to ich wspólne uczenie się gotowania zasili pakiet zabawnych opowieści rodzinnych. Nie że tak będzie na pewno, ale tak też być może...:)

881

Odp: Co to znaczy żyć?

Muqin, a, okej, myślałam, że masz konkretne przykłady w głowie, nie zamierzałam Cię odsyłać do przeszukiwania postów. wink Po prostu z tych wypowiedzi, które ja kojarzę, wyłaniał się raczej obraz mieszczący się w normie, tzn. jakieś tam zażalenia, tak powinni zrobić, tak nie, byłoby lepiej, gdyby..., za bardzo w tę stronę czy w tamtą. No, uwagi do wychowania, które każdy (nie co do treści, a natężenia przewinień wink) mógłby wyprodukować. Druga rzecz to to, że dla mnie większość z nich była, powiedzmy, wątpliwa do pewnego stopnia - znaczy, nie przysłużyły się dane działania Shiniemu, z perspektywy czasu on to widzi, ale jednocześnie były to rzeczy, które przez inną osobę byłyby pożądane. Znaczy: nie rzeczy, które są jednoznacznie niewłaściwe, tylko, cóż, w tym wypadku nie pykły. Dlatego napisałam, że stąd do przemocy daleka droga. Ale też możliwe (prawdopodobne wink), że jakieś istotne posty na ten temat przegapiłam.

SmutnaDziewczyna007 napisał/a:

Ale mieszkałaś w domu-domu, czy domu-mieszkaniu?
Jeśli naprawde nie wiesz jakie są obowiązki w domu to objasniam.
Całe lato koszenie traw i żywopłotów(skoszenie całego ogródka to praca na jeden dzień), średnio robi się to co 3 tygodnie. Jeśli ktoś ma ogródek warzywno owocowy to pracy jest type że właciwie w każdą sobote mozna coś robić i i tak czasu nie starcza. Jesień to grabienie liści, co 2 dzień w zależności od wielkości posesji i liczby drzew od 20 minut do kilku godzin. Zimą odsniezanie podjazdu oraz codznika przed posesją. Do tego obowiązkowo miejsca postojowe dla aut. W kazdy dzien kiedy pada snieg to z godzina rano i godzina po powrocie z pracy. Czas zalezny od długości podjazdu i długości chodnika. W zależnosci od rodzaju ogrzewania mamy różna pracochłonność ogrzewania. Rozumeim że ty obsługe piecy masz w małym palcu, ale orientacyjnie przypomnę ze w zależności od pieca i paliwa opałowego może to być od kiludziesięciu minut tygodniowo do kilkunastu godzin. Opał drzewny trzeba pociąć siekierką, węgiel własnoręcznie zmagazynować w piwnicy (na zime potrzeba kilka ton w zależności od wielkości domu i efektywności ogrzewania) i codziennie dosypywać do pieca. Tu zależnie od modelu pieca, paliwa czas może być różny. Płoty i rynny same się nie zadbają. Jesienią w zalezności od drzewostanu rynny się odtyka ręcznie zeby liscie nie zalegały. Czasem coś przeciaka, coś zatka środek i trzeba włożyć więcej pracy. W zaleznosci od konstrukcji płotu i rynien co kilka lat mamy malowanie. Płoty drewniane i metalowe sie szlifuje ze starej farby, potem deska po desce odmalowuje całość. To jest właściwie projekt na całe wakacje czasowo. Kilkaset roboczogodzin jak nie więcej. Czasem pojawiają się spontaniczne obowiązki jak gniazda os, gniazda kun, szczury, myszy, pasożyty w ogrodzie, jakaś zapchana rura czy odpływ do wymiany, zepsuta słuchawka prysznicowa, czy przeciekający kran, albo pralka. Jak ktoś nie ma kasy to obowiązkowo prace remontowo-wykonczeniowe samodzielnie. Rozłożenie kafelków, kucie tynków, malowanie ścian, cyklinowanie i malowanie podłogi co jakiś czas, pranie dywanów .
A jak mamy samochod to pojawia się kolejna sfera samodzielności-kontrolowanie stanu pojazdu i naprawa. Od prostych rzeczy które można robić ręcznie jak wymiana lampek, czy oleju i opon jeśli mamy warunki, po bardziej skomplikowane naprawy jak wymiana skrzyni biegów gdzie trzeba już mechanika.
Jak tak sobie wypisałam wszystko to dochodzę do wniosku że samodzielni są jedynie mezczyzni z głębokiej wsi. Tylk oni są uczeni tego wszystkiego i obudzeni wśrodku nocy są w stanie ogarnąć dowolny domowy proboblem, że coś nagle się zepsuło.
A i jeszcze zapominamy że nasz drogi autor to stolarz. Nie umiesz obsługiwać piły tarczowej i sobie przyciąć na wymiar szafeczki? Koło samodzielności to nawet nie stało! Dobra żart, akurat tego nikt nie umie. A moze powinien!

Nie wiem, jak wg Ciebie zdefiniowałam samodzielność?

Jako bycie bogatym. Stać cię na to żeby zwalić obowiązki których nie chcesz na kogoś. Samodzielny jest tylko podział odbywajacy się przy uzyciu pieniędzy(catering,restauracja i opiekunka to samodzielna inwestycja, obiad u mamy, nawet taki niedzielny i zostawienie dziecka u babci to już zdanie się na łaskę tych ludzi). Układ że ktoś coś robi w ramach wspolnoty rodzinnej uznajesz za niesamodzielny. Np Shini odsnieza podjazd, mama mu robi kanapki to nie jest normalny podział obowiązków w domu, tylko niesamodzielność wg ciebie.

Jasne. Czyli wszyscy nie jesteśmy samodzielni, bo kupujemy ubrania w sklepach, a jeśli nawet szyjemy, to z gotowych materiałów, jeżeli robimy na drutach - kupujemy wełnę i druty, jeżeli gotujemy, to nie wszyscy mamy własne zwierzęta, warzywa i owoce itd.

Nie, nie bycie bogatym. Pieniądze co najwyżej zwiększają liczbę dostępnych opcji.

Bez przesady z tym obiadem niedzielnym czy zostawieniem dziecka pod opieką. Co innego coś takiego, hm, okazjonalnego, a co innego osoba uzależniona od tego, czy rodzice przygotują jedzenie, będą zajmowali się dzieckiem itd.; osoba, która nie ma żadnych innych opcji, jak poleganie na pomocy innych. To się różni od przysługi, od której nie jest się uzależnionym i która nie jest czymś "na stałe".

Co do podziałów - tu samodzielność jest bardziej złożoną kwestią. Przecież dzielić się obowiązkami mogą osoby samodzielne i nie. wink Ja gotuję, bo ja lubię, a partner nie, ale kiedy była taka potrzeba, to gotował sobie sam = gdybym nie zrobiła obiadu, to by nie siedział, załamując ręce, bo "co teraz", gdyby chciał zmienić sposób odżywiania, to by zmienił itd. Nie jest uzależniony od tego, czy i co ja ugotuję.

Z twoich wypowiedzi wnioskuje ze nie jesteś jednak psychologiem. Co by to dało że on teraz ci wyliczy jakieś swoje sytuacje które uznał za przemoc? Jeśli powie-po szkole na mnie codzinnie czekali i spuszczali łomot, to ty powiesz, aha w takim razie daje ci prawo pisać na forum z Muqin? Czy może powiesz, tak, przemoc rowiesnicza to powazny problem jesli jej doswiadczyles to ja wiem, że najlpesza metodą zeby się z tego otrzoąsnąć to metoda X .
Oczekujesz że on opowie ci o tej przemocy tylko żeby udowodnić że potrafił się nauczyć gotować, co moim zdaniem jest mega złośliwe z twojej strony. Nawet jak napisze ci dzien po dniu co i kiedy się wydarzyło i tak nie jesteś osobą kompetentną, żeby mu w jakikolwiek sposob pomoc czy doradzić. Takie rostrząsanie przeszłości dla uciechy forumowiczów. Prawda jest taka, że tak jak pisze Muqin. Psycholog potrzebuje tylko ogólnej informacji ze cos sie działo. Konkretne szczegoly nie są aż tak istotne, żeby zaczac dzialać i skupić sie na wypracowaniu rzeczy potrzebnych w przyszłości. Ciągłe rostrząsanie rzeczy z przeszłości i konkretnych sytuacji powoduje rewiktymizacje. Bo dla ciebie to będzie tylko pogawędka na forum, a dla niego wspominanie i opisywanie konkretnej rzeczy ktora mu sie przydazyla i z ktora wiaza się konkretne emocje, ktore przezyje od nowa. Właściwie po co? Bo tak sobie zyczysz zeby przebiegala rozmowa jego z Muqin?

WTF w ogóle? XD Nie pytam Shiniego o przemoc w domu rodzinnym, a o tę w wykonaniu rówieśników -nikogo, nie zabraniam mu pisać z kimkolwiek jakkolwiek i nigdy nie pisałam, że jestem psychologiem. W zasadzie to była odpowiedź na post Muqin i nie wiem, co Ci do tego. wink
A całej reszty zupełnie nie rozumiem, jakie udowodnienie, że potrafił się nauczyć gotować, jeśli mi opowie o przemocy? XDDD

Swoją drogą ten temat gotowania pojawił się chyba zasugerowany przez Jacka. Ze on niby trenuje ale nie gotuje zdrowo, więc nie ma efektow kulturystycznych. Ja nawet nie pamietam czy on sam chcial sie kiedykolwiek nauczyc gotowac i czy bylo mu to do czegokolwiek potrzebne.

Nie wiem, skąd się wziął temat, ja kojarzę tylko, że coś było o zdrowym odżywianiu - że nie może, bo mama. Myślałam, że to kolejny krok w zadbaniu o siebie jak regularne spanko.

882

Odp: Co to znaczy żyć?

@SaraS

Nie sądziłam, że zamierzasz smile
Mnie się ta hipoteza o Shini jako ofierze przemocy pojawiła niejako "od tyłu" czyli od skutków obszernie opisywanych i sposobu funkcjonowania i myślenia, to też opisywał obszernie. Tu mi się skojarzyło.  Bo te skutki, jego sposób funkcjonowania, problemy są  typowe między innymi dla ofiar przemocy  i ja je akurat znam.  Skądś się takie rzeczy biorą, nikt się z takimi problemami nie rodzi. Mogło się okazać, ze nie o przemoc u Shin'ego chodzi? Mogło. Dlatego hipoteza, a nie teza.
A potem jak to z hipotezą - konfirmacja albo falsyfikacja. Nie że teza i uzasadnienie, trochę inny proces. To, co w postach Shini znalazłam poszło w kierunku konfirmacji. Gdybym startowała z tego, co Shini pisze o rodzinie i obecnej codzienności , to bym się z przemocą jako przyczyną problemów nie pchała, bo od tej strony to bym być może  przemocy nie zauważyła albo zauważyła w stopniu znikomym. 
W zwykłej rozmowie "przemoc" kojarzy się z solidnym kalibrem zdarzeń.  Nadopiekuńcza mamusia jako sprawca przemocy emocjonalnej ? Upierdliwa jest, ale żeby "sprawczyni przemocy", no bez przesady...

Odp: Co to znaczy żyć?
KoralinaJones napisał/a:
RozrabiakaWmalinowymGaju napisał/a:
KoralinaJones napisał/a:

Szczęściem Koraliny nie ma na tym forum Moderacji,

Ten temat to od jakiegoś czasu dno i trzy metry mułu. Mułu, w który autor próbuję wciągać innych;)
Trzeba tu wpuścić odrobinę życia!

To niebezpiecznie i niewdzięczne tutaj zajęcie. Możesz zostać uznany za kryptotrolla, zadymiarza i spamera.

I pewnie w każdym z powyższych się odnajdę!;)

KoralinaJones napisał/a:

Tematów autora nie znam, nie śledzę jego postów. Widzę jednak, że założył ich co najmniej kilkanaście, w każdym zbierając informacje o teorii życia.

To raczej nie zbieranie informacji, bo wtedy po jakimś czasie takich rozmow, miałby je w głowie i umiał nimi operować.
To raczej sposób na zwracanie uwagi. Taką sobie niszę wybrał i się mu to sprawdza. Zawsze się znajdzie taka, która się zainteresuje jego problemami i cyk, już można sobie pogadać.
A za chwilę to samo, wyskakiwanie z czymś identycznym albo podobnym.

KoralinaJones napisał/a:

Od czasu do czasu wpadnę sprawdzić co słychać u Julki i jej wiernych fanów big_smile.

Heh, ten fanklub Julki. Żyć nam nie dają!

Odp: Co to znaczy żyć?
KoralinaJones napisał/a:

To niebezpiecznie i niewdzięczne tutaj zajęcie. Możesz zostać uznany za kryptotrolla, zadymiarza i spamera.

I pewnie w każdym z powyższych się odnajdę!;)

KoralinaJones napisał/a:

Tematów autora nie znam, nie śledzę jego postów. Widzę jednak, że założył ich co najmniej kilkanaście, w każdym zbierając informacje o teorii życia.

To raczej nie zbieranie informacji, bo wtedy po jakimś czasie takich rozmow, miałby je w głowie i umiał nimi operować.
To raczej sposób na zwracanie uwagi. Taką sobie niszę wybrał i się mu to sprawdza. Zawsze się znajdzie taka, która się zainteresuje jego problemami i cyk, już można sobie pogadać.
A za chwilę to samo, wyskakiwanie z czymś identycznym albo podobnym.

KoralinaJones napisał/a:

Od czasu do czasu wpadnę sprawdzić co słychać u Julki i jej wiernych fanów big_smile.

Heh, ten fanklub Julki. Żyć nam nie dają!

885

Odp: Co to znaczy żyć?
RozrabiakaWmalinowymGaju napisał/a:
KoralinaJones napisał/a:

To niebezpiecznie i niewdzięczne tutaj zajęcie. Możesz zostać uznany za kryptotrolla, zadymiarza i spamera.

I pewnie w każdym z powyższych się odnajdę!;)

Ambitnie! Zatem - do dzieła!

Odp: Co to znaczy żyć?
KoralinaJones napisał/a:
RozrabiakaWmalinowymGaju napisał/a:
KoralinaJones napisał/a:

To niebezpiecznie i niewdzięczne tutaj zajęcie. Możesz zostać uznany za kryptotrolla, zadymiarza i spamera.

I pewnie w każdym z powyższych się odnajdę!;)

Ambitnie! Zatem - do dzieła!

Koralciu, Ty gapo! tongue

Przecież od dłuższego czasu niczego innego w tym temacie nie robię;)

887

Odp: Co to znaczy żyć?
RozrabiakaWmalinowymGaju napisał/a:
KoralinaJones napisał/a:
RozrabiakaWmalinowymGaju napisał/a:

I pewnie w każdym z powyższych się odnajdę!;)

Ambitnie! Zatem - do dzieła!

Koralciu, Ty gapo! tongue

Przecież od dłuższego czasu niczego innego w tym temacie nie robię;)

Pora na drugą kawę big_smile.

888 Ostatnio edytowany przez Shinigami (2024-10-20 20:36:16)

Odp: Co to znaczy żyć?
Priscilla napisał/a:

Podstawy podstaw dają podstawowe umiejętności samoobsługi i poruszania się w świecie. Jak ktoś nie potrafi zrobić sobie śniadania, uprasować koszuli czy załatwić sprawy w urzędzie, to zgodnie z moim przekonaniem NIE opanował elementarnych podstaw. Koniec i kropka.

Skoro zatem podstawy sprzątania, prania i gotowania są czymś tak prostym do opanowania, to dlaczego, do cholery, Ty tego nadal nie potrafisz??
Dlaczego zamiast po prostu się nauczyć i potem doskonalić te umiejętności, zasłaniasz się tym, że zajęłoby Ci to chwilę? Wiesz jak absurdalnie to brzmi?
I nie rozumiesz, że właśnie w ten sposób tym bardziej tracisz w oczach innych ludzi, bo skoro nie jest to trudne do opanowania, a jednak Ty tego wszystkiego nie umiesz, to coś z Tobą musi być mocno nie tak. Tyle w temacie, tak postrzega Cię świat.

Nie wspominając, że moim zdaniem są to rzeczy tak proste, że śmieszy mnie, że ktoś potrzebuje do tego filmów z YouTube. Niemniej ja to ja, chwała za to, że są i jak ktoś potrzebuje, to ma skąd się nauczyć.

Ta kwestia padła już wiele razy ale przypomnę. Tu nawet nie chodzi o to, że ktoś nie potrafi zrobić tego śniadania czy uprasować koszuli tylko o to czy musi, czy jest to konieczne. Większość ludzi nie uczy się czegoś bo chce, bo ma nadmiar wolnego czasu czy żeby odhaczyć punkt z listy umiejętności tylko bo musi, bo jest to konieczne w danym momencie, bo nie ma innego wyboru.

Sprzątanie z pewnością mam opanowane w stopniu wyższym niż podstawowy. Pranie kilka razy robiłem i gdyby zaszła taka potrzeba zrobiłbym je kolejny raz. Jedynie z gotowaniem byłby większy problem ale jak już pisałem i to jakoś bym ogarnął gdybym musiał, a na chwilę obecną nie muszę.

Ciebie to śmieszy bo nie rozumiesz jak można tego nie umieć, a dla mnie i pewnie wielu innych osób uczenie się tego z internetu byłoby czymś normalnym bo nikt wcześniej tego nie uczył ani nie wymagał tych umiejętności.

Muqin napisał/a:

Tym niemniej prasować się nauczyłam, jak zaistniała w moim życiu taka potrzeba, podobnie gotować. Załatwiania spraw w urzędach też. Żadnej z tych umiejętności nie wyniosłam z rodzinnego domu ani też nie zdobyłam ich ani dnia wcześniej, niż się okazały w moim konkretnym życiu potrzebne.
Jako 30-latka gotować nie umiałam poza kanapką, jajkiem na twardo i zupą z torebki. Nie było mi to potrzebne. Inne rzeczy były ciekawsze, wciągające, fajne. Spełniając jednak psychologiczne kryteria samodzielności (patrz: post wyżej) bez żadnego problemu i nerwów jak się okazały potrzebne w określonej sytuacji życiowej to je posiadłam. Szybko, sprawnie i przy okazji bawiąc się znakomicie, bo to była przeciekawa przygoda, uczenie się czegoś całkiem nowego a przydatnego. Ale - do głowy by mi nie przyszło, że ja się muszę czy powinnam  komukolwiek tłumaczyć, że ojej, trzydziestka na karku a gotować nie umiem. Nie potrzebuję umieć to nie umiem, będę potrzebowała to się nauczę. Jeżeli w czyichś oczach tracę, bo nie umiem gotować mając lat 30,  to w moich oczach traci ten ktoś, bo nie umiejętność gotowania mnie określa jako wartościową ludzką jednostkę. No chyba, ze bym się chciała za kucharkę nająć, wtedy faktycznie brak umiejętności by stanowił o mojej wartości jako pracownika najemnego. Tak mniej więcej myśl moja biegła w sprawie gotowania. I masy innych przydatnych skądinąd umiejętności życiowych. Samoobsługa? No myć się nauczyłam samodzielnie w czasie stosownym. I czesać. I ubranie zmieniać. Z praniem w domu rodzinnym to hurtem się prało i tak, nastawianie pralki i wywieszanie opanowałam w praktyce, acz i tak co pralka to nowy zestaw programów, za każdym razem od nowa się trza "uczyć", ale znowu - też mi umiejętność, instrukcja jest, analfabetką nie jestem. Sprawy urzędowe - toż każda jest inna, jest sprawa to się dowiaduję o tą konkretną jak i gdzie się ją załatwia i załatwiam, to nie jest wyzwanie intelektualne na miarę zdobycia Nobla. Dla mnie jaką jestem to raczej przygoda niż cokolwiek innego, taka sprawa do załatwienia w urzędzie. Iluż to ciekawych rzeczy się można przy okazji dowiedzieć...a jakie niewiarygodne formularze przy okazji poznać...w życiu bym nie przypuszczała, że pozornie proste sprawy można tak cudownie skomplikować jak to w sprawach urzędowych się daje zrobić.

Dokładnie o to chodzi.

SaraS napisał/a:

No, ale to już mocno przejaskrawiłeś. Malutki pokoik, praca po 12h dziennie i ledwo stać na utrzymanie?

Shini, nie chodzi o to, jaki problem wymyśliłam za przykład, tylko o to, czy byś uwierzył, gdyby któraś z tych osób zadeklarowała zmiany.
I nie, to nie ma nic wspólnego z byciem ideałem. Znaczy, serio, wg Ciebie ktoś, kto ogarnia trochę więcej niż Ty, to już ideał, a więc nierealne oczekiwania?

Shini, ale no naprawdę... Dorosła osoba płci dowolnej, która jest w stanie wokół siebie ogarnąć, to jakiś biały kruk? Księżniczki oczekują dużo więcej, bo pójdą tam, gdzie same będą miały korzyść bez wkładu. Przy mężczyźnie, który potrafi zająć się sobą na dowolnym (!) poziomie, raczej nie będą miały czego szukać.

Shini, miej litość. Albo ktoś zajmuje się sobą, albo nie. Niezależnie od tego, lista rzeczy do ogarniania się nie zmienia. Jeżeli nie robi tego ta osoba, to musi zrobić ją ktoś inny. Zatem jak w ogóle możesz uważać, że Ty nie musisz, ale ktoś miałby chcieć zostać tą osobą? Jak możesz absurdem nazywać to, że nie chce? Przecież to są podwójne standardy.

Wymagam od kogo? Od partnera oczekuję znacznie więcej niż samodzielność. Od Ciebie nie wymagam niczego, tylko staram się pokazać, jak z boku wygląda dorosła osoba, która tę samodzielność traktuje jako jakieś niesamowity wyczyn, którego nie można od nikogo wymagać.
A co do przykładów - no są różne przykłady niesamodzielności, niektóre gorsze niż Twoje, ale co to ma do rzeczy? Też znam osoby, które mieszkają z rodzicami z różnych względów, ale ich sytuacja wygląda inaczej. Sam zresztą podałeś przykład niespecjalnie zgodny z tym, jak jest u Ciebie.
Poza tym nie wiem, dlaczego zostawienie dzieci dziadkom na weekend miałoby świadczyć o niesamodzielności. O.o

Tak, Shini, a teraz "na szczycie" będzie mnóstwo osób, które zarabiają więcej i wybudowały sobie piękne rezydencje. Niemniej tak, jak Tobie udawało się w szkole, nawet jeśli nie z pierwszą lokatą, tak może udać się i teraz, nawet jeśli wciąż będzie ktoś, kto ma więcej, umie lepiej itd.

Nie wiesz jak współcześnie wygląda wynajmowanie i ogólne przeżycie w dużym mieście prawda?

Mówimy tu o miłości i związkach więc gdyby osoba, która podoba mi się na tyle, że chciałbym wejść z nią w związek deklarowała zmiany to tak, uwierzyłbym jej.

Ja nigdy nie pisałem, że oczekuję od kogoś by ogarniał więcej ode mnie czy nawet wszystko za to ty ciągle piszesz, że facet musi ogarniać wszystko.

Ależ właśnie cały czas piszesz o tym, że facet ma ogarniać wszystko czyli jak księżniczka, która będzie miała korzyść bez wkładu. To, że jedna osoba czegoś nie ogarnia nie oznacza, że druga automatycznie musi to ogarnąć za nią ani też, że ta pierwsza osoba nigdy się tego nie nauczy. Przykładowo ja nie potrafię gotować to nie oznacza od razu, że dziewczyna musi gotować sobie i mi. Może ugotować tylko sobie, a ja zjem coś zamówionego, może nie ugotować wcale i oboje coś zamówimy albo jeśli będzie chciała to może mnie tego nauczyć lub poczekać aż sam się nauczę. I tak można z większością rzeczy do wykonania w domu.

Ty od partnera wymagasz znacznie więcej niż samodzielność, a ja od potencjalnej partnerki wymagam jedynie tego by mi się podobała w każdym tego słowa znaczeniu. Szczerze nie ma znaczenie czy będzie samodzielna czy nie, czy będzie potrafiła gotować, sprzątać itd bo są rzeczy, które razem byśmy ogarnęli w kilka dni,tygodni. Nie zamierzam się zastanawiać jak będzie wyglądało życie w związku kiedy już wielka miłość się zmniejszy i wejdzie codzienność bo i tak nie mam możliwości sobie tego nawet wyobrazić. Na to przyjdzie czas później kiedy główny cel zostanie osiągnięty. Co do zostawienia dziecka to nie chodzi o sam fakt tylko o kłamstwo i totalny brak odpowiedzialności. Mnóstwo ludzi mimo tego, że mają dzieci sami się zachowują jak dzieci, imprezują, chleją itp, a dziadkom wciskają kity, że muszą załatwić to czy to.

SmutnaDziewczyna007 napisał/a:

Nie wiem na jaką terapeutke trafił i na jaką forme terapi. On nigdzie nie mówił w jakim nurcie to była terapia, kto ją prowadził, jakie miał kwalifikacje, jakiej formie superwizji podlegał itp itd. Miał pewną motywacje, bo pojawiał się na spotkaniach i pewnie nie mało za nie płacił. Po raz kolejny uważam że za dużo wniosków wyciagacie z jego aktywności na forum i ogólnej atmosefey forumowej. Ja dopuszczam też możliwość że to mogła być kiepska terapeutka, albo nie znać metod przydatnych w jego przypadku. Jestem w stanie przyjąć że część ludzi któzy idą na terapie po prostu trafia na niewłaściwa osobe i nie wynosi korzyści z takich spotkań, nawet jeśli mają motywacje do uczestniczenia w nich. Z perspektywy osoby która tam chodzi spotkania mogą wyglądać jak pogawędka w kawiarni, a cele czy metody wyznaczone przez terapeute mogą wydawać się zbyt trudne czy nieosiągalne. Może też ją okłamał w niektórych sprawach albo wstydził się poruszyć niektóre tematy, przez co ona nie miała pełnego obrazu co się dzieje, więc spotkania nie mogły zadziałać.

Zwróć uwagę, że w pewien sposób Muqin prowadzi Shiniemu gawędo-terapie w wersji okrojonej. Daje mu książki do czytania, on je czyta, angazuje się w rozmowy z nią, w miare stosuje się do jej poleceń i sugestii. Nie spamuje w innych wątkach, nawet chyba zmienił psychiatre(idk, nie czytam az tak dokladnie o co tam chodzilo).

Nie bronię go ani nie usprawiedliwiam. Mogło być tak jak ty mówisz, mogło być inaczej. Ja po prostu dopuszczam możliwość, że nie wiem, nie znam się. Nie mam doświadczenia w rozmowach z ludzmi którzy rezygnują z takich spotkań i nie potrafię ocenić na ile to wina osoby do której chodził, na ile jego i na ile taka osoba jest "nienaprawialna".

Nie nazwałbym tej terapeutki kiepską, ona się dopiero uczyła prowadzenia terapii i raczej nie miała wcześniej do czynienia z kimś takim jak ja. Były momenty kiedy miałem wrażenie, że sama się gubiła w tym co robiła. Nigdy mi nie powiedziała nic w stylu, że nie współpracuję, że mi nie zależy, że nie chcę zmiany. Sama przyznała, że nie potrafi mi pomóc, że jej metody na mnie nie działają.

Ja też tak to widzę, też traktuję rozmowy w tym temacie nie tylko z Muqin jako coś podobnego do terapii, a psychiatrę faktycznie zmieniłem i jego pierwsze zalecenie już daje efekty.

SmutnaDziewczyna007 napisał/a:

Podobnie jak Muqin uważam, że czasem mozna jesc zupki chińskie, nie przejawiać zainteresowania gotowaniem a i tak ogarnąć to kiedy zajdzie potrzeba.

Dokładnie tak.

Foxterier napisał/a:

Dla mnie to wszystko ma podłoże lękowe - Shini boi się wielu rzeczy które dla zdrowych ludzi są na porządku dziennym i kiedy my z tym dyskomfortem sobie jakoś radzimy (bo nikt z nas nie wie wszystkiego i wiele rzeczy robimy na czuja, nie mając gwarancji czy nasze starania przyniosą efekt, czy jak do kogoś zagadamy to on nas nie odrzuci, czy teraz jest ten dobry moment żeby się odezwać etc.). Każdy z nas ma te dylematy, a mimo to działamy, a Shini nawet nie startuje - bo się boi. Nerwice lękową się leczy i tyle. Co jest takiego wyjątkowego w Shinim że świat ma się dostosowywać do niego, a nie on do świata?

Piszesz jakby to wszystko co jest dla "zdrowych" ludzi na porządku dziennym brało się znikąd, jakby to były ustawienia fabryczne każdego człowieka, a tak nie jest. Tego wszystkiego trzeba zostać nauczonym i tak samo jest z lękami, one też nie biorą się znikąd.

Muqin napisał/a:

Prześliczny ten tekst o domu. Oczywiście dodam coś od siebie - "zapomniałaś" o kominie (gniazdo ptasie samo się z niego nie wyjmie), ułamanej gałęzi drzewa bo wiało albo uschła (ktoś ją musi odpiłować, przerobić na mniejsze kawałki, upchnąć w kompostowniku/zanieść do drewutni, a ta cholerna gałąź jest odporna na ustną perswazję i sama nic nie zrobi)  i o iluś innych rzeczach , co się same nie robią. Tak serio to dla mnie temat trochę rozrywkowy i nośny, bo wiem jak jest z domem własnym. Naprawdę fajnie to opisałaś smile

Zgadzam się, Smutna świetnie opisała obowiązki domowe. Jest sporo takich rzeczy, które mogą się wydarzyć niespodziewanie i przysporzyć nawet kilkudniowej roboty. Przykładowo rodzice właśnie prowadzą sobie ogródek warzywny, kiedyś dosłownie z dnia na dzień dziki zrobiły z niego pobojowisko. Trzeba było zbudować lepsze ogrodzenie, a to już była robota na parę tygodni. Albo drzewo zerwało druty energetyczne i trzeba było powycinać połowę gałęzi, wycinanie i sprzątanie zajęło cały dzień. To wszystko są rzeczy nie istniejące w przypadku mieszkania w bloku i mógłbym tak wymieniać znacznie dłużej. Wszystko co ma związek z użyciem internetu jak na przykład przelewy czy opłacenie rachunku tylko ja potrafię zrobić, i beze mnie żadna z tych rzeczy nie zostałaby zrobiona.

Kilka razy już pisałem i powtórzę. Ze strony rodziców niczego nie odbieram jako przemoc bo oni zawsze chcieli dla mnie dobrze ale po prostu brakowało im dostosowania do współczesnych czasów i wiedzy jaki może być wpływ ich działań. Co do rówieśników to się zgadzam i to z pewnością można uznać za przemoc. To nawet był jeden z powodów dla, których pierwszy raz zacząłem trenować kickboxing. Na początku nie jeden próbował przemocy fizycznej ale kiedy wszyscy już wiedzieli, że trenuję to przenieśli się na przemoc psychiczną, która potrafiła być gorsza od fizycznej. Coś takiego jak rozwiązywanie tego typu problemów przez nauczycieli nie istniało, a nie raz było wręcz przeciwnie. Oczywiście też każdy uczestnik tego typu sytuacji z automatu był uznawany za równie winnego niezależnie od tego po której stronie stał.

Piszę dopiero teraz bo byłem na małych zawodach w kickboxingu i nie było czasu. To był bardziej taki event niż zawody i każdy dostał medal za uczestnictwo ale miałem okazję się zmierzyć z nowymi osobami, poznałem kilka nowych osób i ogólnie było fajnie mimo sporego tłumu choć efekty tego tłumu były odczuwalne w postaci bólu głowy.

889

Odp: Co to znaczy żyć?

Shini, bardzo mnie ucieszyło, że z powodu fajnego wydarzenia w realu nie miałeś czasu napisać na forum, super wiadomość! smile

Temat Twojej nieudanej terapii wydaje mi się można zamknąć, jasne jest czemu była nieudana.
Rodziców postrzegasz jak postrzegasz, w sumie wydaje mi się realistycznie dosyć, żadna rodzina jej jest idealna i jestem jak najdalsza do czynienia z Twoich rodziców potworów. Też w sumie ten temat na forum można zamknąć, bo nie ma co wałkować czegoś, co oceniasz jakoś tam,  jako mniej/więcej w normie i dalsze wałkowanie nic nowego nie wniesie.

Na prowadzenie wychodzi temat gimnazjum. Jako główny generator dalszych trudności. Tu przynajmniej o tyle "lepiej" że skutki takiej przemocy już społecznie nie są tak silnie zaprzeczane. Jak chodziłeś do gimnazjum to jeszcze były znacznie bardziej. No ale kiedyś to tzw. fala w wojsku uznawana była za normę, a teraz jednak już się z tym walczy, a przynajmniej nie usprawiedliwia. Przy przemocy rówieśniczej w szkole to  nawet słowo "ofiara" zapewne nie wzbudzi takich sprzeciwów na forum.
No i wychodzi na to, że masz sporo uporządkowane w tej swojej gmatwaninie "czemu ja tak funkcjonuję i nie jestem w stanie tego zmienić", masz też określone źródło swoich lęków wielu. Nie da się ukryć - jak już udasz się na terapię to sporo terapeutycznej pracy masz wykonane. I tak, gros pracy Ty wykonałeś, sam z lekkim wsparciem. Da się? Da się! Inne też się da.

No i jeszcze psychiatra wymyślił sposób na poprawę Twojego spania, Ty stosujesz i działa. Normalnie jakiś dzień dobrych wiadomości smile

890

Odp: Co to znaczy żyć?
Shinigami napisał/a:

Nie wiesz jak współcześnie wygląda wynajmowanie i ogólne przeżycie w dużym mieście prawda?

Co to znaczy "współcześnie"? Do 2017 roku mieszkałam w Wawie. Przeżyłam. Rozumiem, że Ty wiesz więcej na ten temat, bo "czytałeś", "znajomi powiedzieli" i tak dalej?

Mówimy tu o miłości i związkach więc gdyby osoba, która podoba mi się na tyle, że chciałbym wejść z nią w związek deklarowała zmiany to tak, uwierzyłbym jej.

No okej, dla mnie to, że ktoś mi się podoba, nie podnosi wiarygodności tej osoby.

Ja nigdy nie pisałem, że oczekuję od kogoś by ogarniał więcej ode mnie czy nawet wszystko za to ty ciągle piszesz, że facet musi ogarniać wszystko.

Nie musi ogarniać wszystkiego, ale musi być w stanie, jeżeli moje zdanie na się również liczyć przy podziale obowiązków. Jeżeli trzeba zrobić A, B, C i D, trzeba się tym podzielić, a facet powie, że bierze A i B, bo C i D nie umie, to znaczy, że ja nie mam nic do powiedzenia, żadnego miejsca na dyskusję.
Druga rzecz: bywają sytuacje, w których ten podział się zmienia. Tak po prostu bywa, wyjazd, choroba, ale też czasem jakieś zwykłe sprawy, jedno ma więcej czasu itd. I jedna ze stron wtedy ogarnia rzeczy także spoza swojej, takie życie.

Ależ właśnie cały czas piszesz o tym, że facet ma ogarniać wszystko czyli jak księżniczka, która będzie miała korzyść bez wkładu. To, że jedna osoba czegoś nie ogarnia nie oznacza, że druga automatycznie musi to ogarnąć za nią ani też, że ta pierwsza osoba nigdy się tego nie nauczy. Przykładowo ja nie potrafię gotować to nie oznacza od razu, że dziewczyna musi gotować sobie i mi. Może ugotować tylko sobie, a ja zjem coś zamówionego, może nie ugotować wcale i oboje coś zamówimy albo jeśli będzie chciała to może mnie tego nauczyć lub poczekać aż sam się nauczę. I tak można z większością rzeczy do wykonania w domu.

Mhm. Trochę nie wyobrażam sobie jeść obiadu, a partnerowi nie dać. Podobnie nie wyobrażam sobie np. wyławiać swojego prania, żeby przypadkiem mu czegoś nie wyprać czy zetrzeć tylko to, co ja nabrudziłam, a po nim zostawić. Tylko żeby to miało sens, to musi działać w dwie strony.

I tak, oczywiście na upartego można nie gotować drugiej osobie, ale reszta? Pół sprzątnięte, a pół nie? Pół worka wyniesione, pół lodówki umyte i co druga szafka w kuchni? Pół pościeli zmienione? A co z prześcieradłem? big_smile

Imho w takich sytuacjach to nawet mniejszy problem z faktycznymi umiejętnościami (oprócz gotowania, bo z tym może być trudniej, jeśli w jedzeniu nie zadowala nijakość), bo jakoś (wolno, w bólu i pocie czoła wink) to każdy chyba ogarnie. Natomiast trochę nie wierzę, że dotychczas obsługiwane osoby, nawet z jakąś tam pulą obowiązków w domu, same z siebie ogarną rzeczy, które się z reguły robi rzadziej. Że okna brudne, że lodówka i piekarnik, że cokoły szafek, że okap i kurz w nietypowym miejscu. No, te wszystkie rzeczy, które raczej nie wjeżdżają przy każdym odkurzaniu na przykład. I wtedy albo pokazujesz paluszkiem, albo robisz sam(a), albo mieszkasz w syfie. wink
To ostatnie to już raczej luźna uwaga, skoro sprzątasz, tak sobie tylko gdybam. wink

Gratuluję udziału w zawodach. big_smile

891

Odp: Co to znaczy żyć?
SaraS napisał/a:

Natomiast trochę nie wierzę, że dotychczas obsługiwane osoby, nawet z jakąś tam pulą obowiązków w domu, same z siebie ogarną rzeczy, które się z reguły robi rzadziej. Że okna brudne, że lodówka i piekarnik, że cokoły szafek, że okap i kurz w nietypowym miejscu. No, te wszystkie rzeczy, które raczej nie wjeżdżają przy każdym odkurzaniu na przykład. I wtedy albo pokazujesz paluszkiem, albo robisz sam(a), albo mieszkasz w syfie. wink

Czytając uruchomiłam wspomnienia i kurczę, okna u mnie w domu rodzinnym zawsze myła pani dochodząca. Kiedyś tam oczywiście i ja pierwsze swoje okno umyłam, ale zupełnie nie pamiętam okoliczności. Widać to nie było jakieś trudne czy traumatyzujące. Ślepa nie jestem, zasyfiony piekarnik umiem zauważyć niezależnie od tego, czy kiedykolwiek przedtem sama piekarnik myłam w ramach obowiązków domowych. Podobnie jak kurz na szafie. Po wyprowadzeniu się z rodzinnego domu nie mieszkałam w jakichś pałacach, nie szorowałam też  fug szczoteczką do zębów i nie spędzałam godzin na dobieraniu rodzaju płynu do typu parkietu, bo byłam przekonana, że można lepiej wykorzystać czas. Może i ułomna byłam... zresztą nadal fug szczoteczką nie szoruję i nie uważam, że mieszkam w syfie.

Shini, daruj sobie to tłumaczenie mieszkaniówki. Obecnie najemca w Warszawie odbywa jazdę  po bandzie i najem jednoosobowy jest to coś, co się robi, jak innego wyjścia się nie ma, a nie z wyboru.  Ludzie do roboty w korpo nieźle płatnej  w Warszawie z Łodzi dojeżdżają, pociągiem,  żeby tylko nie wynajmować w Warszawie, pociąg do Łodzi już jest podobny do pociągu podmiejskiego, te same twarze w tych samych porach. Bo i najem drogi i niepewny i koszty życia duże.

892

Odp: Co to znaczy żyć?
Muqin napisał/a:
SaraS napisał/a:

Natomiast trochę nie wierzę, że dotychczas obsługiwane osoby, nawet z jakąś tam pulą obowiązków w domu, same z siebie ogarną rzeczy, które się z reguły robi rzadziej. Że okna brudne, że lodówka i piekarnik, że cokoły szafek, że okap i kurz w nietypowym miejscu. No, te wszystkie rzeczy, które raczej nie wjeżdżają przy każdym odkurzaniu na przykład. I wtedy albo pokazujesz paluszkiem, albo robisz sam(a), albo mieszkasz w syfie. wink

Czytając uruchomiłam wspomnienia i kurczę, okna u mnie w domu rodzinnym zawsze myła pani dochodząca. Kiedyś tam oczywiście i ja pierwsze swoje okno umyłam, ale zupełnie nie pamiętam okoliczności. Widać to nie było jakieś trudne czy traumatyzujące. Ślepa nie jestem, zasyfiony piekarnik umiem zauważyć niezależnie od tego, czy kiedykolwiek przedtem sama piekarnik myłam w ramach obowiązków domowych. Podobnie jak kurz na szafie. Po wyprowadzeniu się z rodzinnego domu nie mieszkałam w jakichś pałacach, nie szorowałam też  fug szczoteczką do zębów i nie spędzałam godzin na dobieraniu rodzaju płynu do typu parkietu, bo byłam przekonana, że można lepiej wykorzystać czas. Może i ułomna byłam... zresztą nadal fug szczoteczką nie szoruję i nie uważam, że mieszkam w syfie.

No tak. Jak pewnie większość ludzi, która wyprowadziła się z domu rodzinnego. Shini stwierdził, że jego umiejętności sprzątania są wysokie, więc przyjmuję to do wiadomości, zaznaczyłam zresztą, że to akurat nie do niego. Natomiast nadal to podtrzymuję - są osoby, które ze sprzątaniem mają tak, jak Shini z gotowaniem. I nie, one tak po prostu nie zauważą, nie pójdą i nie kupią, czego trzeba, nie sprzątną wszystkiego.

Shini, daruj sobie to tłumaczenie mieszkaniówki. Obecnie najemca w Warszawie odbywa jazdę  po bandzie i najem jednoosobowy jest to coś, co się robi, jak innego wyjścia się nie ma, a nie z wyboru.  Ludzie do roboty w korpo nieźle płatnej  w Warszawie z Łodzi dojeżdżają, pociągiem,  żeby tylko nie wynajmować w Warszawie, pociąg do Łodzi już jest podobny do pociągu podmiejskiego, te same twarze w tych samych porach. Bo i najem drogi i niepewny i koszty życia duże.

Przecież nikt Shiniego do Wawy nie wysyła. W zasadzie to przynajmniej kilka osób tłumaczyło mu, że wcale nie musi mieszkać w Warszawie.
Co nie zmienia faktu, że jeśli Shini roztacza wizję małego pokoiku, pracy po 12 h dziennie i - mimo to - braku kasy, to kojarzy się to raczej z małolatem tuż po maturze, którzy jednocześnie sporo czasu poświęca na studia dzienne albo - sporo kasy i mniej czasu na zaoczne.

Inna rzecz, że to Shini zdefiniował problem jako mieszkanie z rodzicami i opowiadał o błędnym kole - że żeby mieć lepszą pracę, musi się wyprowadzić, a żeby się wyprowadzić, musi mieć lepszą pracę. To i o wyprowadzce mu się pisze.

Natomiast ciekawi mnie jedno. Piszesz o Warszawie, że niepewna, droga itd. Shini natomiast małymi kroczkami idzie do celu. Współlokatorów
nie chce, innych miast nie chce, dojazdów do Wawy nie chce.Więcc, ekhem, ta Warszawa, jak się Shini w swoim tempie ogarnie, to się jakoś zmieni? Wtedy będzie taniej, piękne kawalerki w centrum za grosze? Czy wtedy jednak zmieni się narracja, że jak się chce, to i do Warszawy da się wyprowadzić?

893

Odp: Co to znaczy żyć?
SaraS napisał/a:

Przecież nikt Shiniego do Wawy nie wysyła. W zasadzie to przynajmniej kilka osób tłumaczyło mu, że wcale nie musi mieszkać w Warszawie.
Co nie zmienia faktu, że jeśli Shini roztacza wizję małego pokoiku, pracy po 12 h dziennie i - mimo to - braku kasy, to kojarzy się to raczej z małolatem tuż po maturze, którzy jednocześnie sporo czasu poświęca na studia dzienne albo - sporo kasy i mniej czasu na zaoczne.

Inna rzecz, że to Shini zdefiniował problem jako mieszkanie z rodzicami i opowiadał o błędnym kole - że żeby mieć lepszą pracę, musi się wyprowadzić, a żeby się wyprowadzić, musi mieć lepszą pracę. To i o wyprowadzce mu się pisze.

Natomiast ciekawi mnie jedno. Piszesz o Warszawie, że niepewna, droga itd. Shini natomiast małymi kroczkami idzie do celu. Współlokatorów
nie chce, innych miast nie chce, dojazdów do Wawy nie chce.Więcc, ekhem, ta Warszawa, jak się Shini w swoim tempie ogarnie, to się jakoś zmieni? Wtedy będzie taniej, piękne kawalerki w centrum za grosze? Czy wtedy jednak zmieni się narracja, że jak się chce, to i do Warszawy da się wyprowadzić?

Wiesz, jedną z rzeczy, które udalo się zrobić to lepsze, bardziej precyzyjne zdefiniowanie problemu.
On sam zaczynając pisać wcale nie wiedział, w czym ten problem tkwi, skąd się bierze. Z tego, co i jak pisał o sobie forumowicze stworzyli (każdy sobie) jakieś wyobrażenie o Shini. Podobne do tego, jak on sam siebie postrzega, choć rzecz jasna w różnych wariantach. A sam siebie to on postrzega zdecydowanie gorzej niż by obiektywny obserwator z zewnątrz ocenił, mając informacje podane inaczej niż Shini to zrobił.

Ileś osób w ramach udzielania rad i owszem, "wysyłało" Shini do Warszawy, on rzucał takie sugestie, oni za ciosem "no spróbuj, idealnie nie będzie ale inni dają radę " i ten klimat do bólu się powtarzał, na to Shini miał ileś całkiem racjonalnych argumentów, że to pomysł niedobry i tak w kółko Macieju.
Gdzieś tam po drodze Shini tak pisał o swoich układach w domu rodzinnym , że powstał obrazek kompletnej niedojdy, co to siły witalne z rodziców wysysa, wszystko za niego mamusia robi a on  to tkwi i oczekuje, bo ma postawę "należy się". Tak go ileś osób zaczęło postrzegać. I dalej na Shini, że rozpieszczony leń i inne takie.

Jak się pogadało i podrążyło to się obrazek inaczej poukładał, wystarczyło na przykład info o sprawach domowych poukładać wedle innego klucza odczytu  i mamy nie jakąś leniwą i rozbestwioną niedojdę, ale zupełnie normalnego faceta, tyle że w innym systemie rodzinnym i realiach. W tym jego systemie rodzinnym on ma swoją rolę wyznaczoną przez system i tą rolę jak najbardziej wypełnia. Tyle że jest to rola wyznaczona przez system rodzinny i jest ona inna niż w systemie rodzina nuklearna miejska, bo w tym drugim  to bardziej "każdy wszystko mniej więcej umie i ogarnia i wzajem się wyręczamy wedle potrzeb". W systemie rodziny dużej/wiejskiej to tak nie działa i jeśli Shini tu ma problem to w dostosowaniu się do systemu miejskiego rodziny nuklearnej, bo tego to go nie uczono ani tego się sam z obserwacji codzienności nie nauczył, o tym ma blade pojęcie . Dokładnie tak samo, jak blade pojęcie o systemie rodziny dużej/wiejskiej ma na przykład "żona z miasta" co na wsi wyląduje. Kompletnie nie pojmuje jak to działa i dlaczego, porusza się jak słoń w składzie porcelany, ulega stałym frustracjom, chce dobrze a wychodzi fatalnie,  wkurza innych, obrywa za to, za co przedtem była chwalona i zanim się połapie bywa trudno, a niejedna się zwyczajnie nie daje rady dostosować. Przy czym nie mam na myśli zamieszkania na wsi i pracy tamże tylko wejście w system rodzinny odmienny od tego, w którym się ktoś wychował.

Warszawa jako taka to się zmieni albo i nie i to nie wiadomo, w którym kierunku. W terapii zmienia się człowiek i jego podejście, a nie okoliczności zewnętrzne.
Shini bez blokad lękowych i lęku przed ryzykiem będzie nieco jakby innym Shini, inaczej oceniającym te okoliczności i inaczej postrzegającym swoje możliwości w życiu. Zamieszkanie w Warszawie oceni pod kątem przydatności w realizacji planów, oceni i albo przyjmie albo odrzuci, zdecyduje i pójdzie dalej.

Jemu bycie częścią tego wiejskiego systemu rodzinnego zapewnia poczucie bezpieczeństwa na poziomie podstawowym. I nie jest to iluzja ani wyobrażenia tylko fakt. Tam działa "z rodziną nie zginiesz" naprawdę, oczywiście póki jesteś częścią systemu i nie wykazujesz jakichś silnych tendencji do indywidualizmu.
Padało na forum wielokrotnie" co jak rodzice umrą, sam sobie nie poradzisz" - no a Shini tutaj byłby/będzie nie tylko człowiekiem, co stracił najbliższych ale jednocześnie częścią systemu, w którym ubyły jakieś elementy i nie radziłby sobie tak zupełnie sam, bo równolegle system by się przekształcił tak, żeby nadal funkcjonować. Co by obejmowało także jakieś tam zaopiekowanie się Shini w trudnej i zmienionej sytuacji. Na przykład "kobiety systemu" by mu z głodu umrzeć ni brudem zarosnąć zapewne nie pozwoliły przynajmniej póki by sam gotowania i sprzątania nie ogarnął. Bo taka rola kobiet w systemie. Ich obowiązek systemowy ale i prawo, zaopiekują się i im poczucie własnej wartości wzrośnie, bo dobrze rolę wypełnią.

Bez traumy szkolnej i równolegle bez studiów i jakichś rozbudzonych ambicji indywidualnej samorealizacji możliwe, że Shini w zwykłym trybie by się ożenił, z żoną i pomocą rodziny by się na działce dla niego przygotowanej pobudowali, Shini by albo coś swojego założył tak, jak szwagier, albo pracował u kogoś z rodziny/znajomych i na forum by nie zawitał. No ale Shini tak siłą inercji nie poszedł i ma problemy liczne. Bo rodzina w powieleniu wzorca pomoże, ale już przy realizowaniu indywidualistycznych koncepcji to nie zawsze i na dodatek to rodzina zdecyduje, i o tym, czy pomoże  i o tym, jak. Pomoc inną niż zwyczajowa to sobie od takiej rodziny trzeba wyszarpać.
Jest tam na przykład w tle "działka dla Shini, żeby się pobudował" czyli spora kasa zamrożona w nieruchomości gruntowej. Nie jest jednak tak, że Shini przyjdzie i powie "mam pomysł na biznes, kapitału potrzebuję, działkę bym sprzedał to bym kapitał miał" bo na własny biznes oparty na kasie ze sprzedaży działki to już rodzina powie "nasza działka nie twoja, chcesz sobie biznes robić to se szukaj kapitału" i tyle z tego. Nie że tak konkretnie by było u Shini, piszę o modelu. A jeśli by działkę sprzedali i biznes nie wyszedł? No by mu nigdy tego nie zapomnieli i testem "a mówiliśmy że tak będzie" by go zadręczyli. Do śmierci by w rodzinie był tym, co to taką dobrą działkę zmarnował.

894

Odp: Co to znaczy żyć?
Muqin napisał/a:

Shini, bardzo mnie ucieszyło, że z powodu fajnego wydarzenia w realu nie miałeś czasu napisać na forum, super wiadomość! smile

Temat Twojej nieudanej terapii wydaje mi się można zamknąć, jasne jest czemu była nieudana.
Rodziców postrzegasz jak postrzegasz, w sumie wydaje mi się realistycznie dosyć, żadna rodzina jej jest idealna i jestem jak najdalsza do czynienia z Twoich rodziców potworów. Też w sumie ten temat na forum można zamknąć, bo nie ma co wałkować czegoś, co oceniasz jakoś tam,  jako mniej/więcej w normie i dalsze wałkowanie nic nowego nie wniesie.

Na prowadzenie wychodzi temat gimnazjum. Jako główny generator dalszych trudności. Tu przynajmniej o tyle "lepiej" że skutki takiej przemocy już społecznie nie są tak silnie zaprzeczane. Jak chodziłeś do gimnazjum to jeszcze były znacznie bardziej. No ale kiedyś to tzw. fala w wojsku uznawana była za normę, a teraz jednak już się z tym walczy, a przynajmniej nie usprawiedliwia. Przy przemocy rówieśniczej w szkole to  nawet słowo "ofiara" zapewne nie wzbudzi takich sprzeciwów na forum.
No i wychodzi na to, że masz sporo uporządkowane w tej swojej gmatwaninie "czemu ja tak funkcjonuję i nie jestem w stanie tego zmienić", masz też określone źródło swoich lęków wielu. Nie da się ukryć - jak już udasz się na terapię to sporo terapeutycznej pracy masz wykonane. I tak, gros pracy Ty wykonałeś, sam z lekkim wsparciem. Da się? Da się! Inne też się da.

No i jeszcze psychiatra wymyślił sposób na poprawę Twojego spania, Ty stosujesz i działa. Normalnie jakiś dzień dobrych wiadomości smile

Ja bardziej bym się cieszył gdybym poznał jakieś dziewczyny ale i tak nie jest źle.

To co się działo w gimnazjum z pewnością jest na dłuższą rozmowę i analizę.

Między innymi po to jest ten temat, by uporządkować jak najwięcej rzeczy.

Prawdę mówiąc rzadko mi się udaję spać te 8h lub więcej ale nawet 7h już robi sporą różnicę względem tego co było wcześniej.

SaraS napisał/a:

Co to znaczy "współcześnie"? Do 2017 roku mieszkałam w Wawie. Przeżyłam. Rozumiem, że Ty wiesz więcej na ten temat, bo "czytałeś", "znajomi powiedzieli" i tak dalej?

No okej, dla mnie to, że ktoś mi się podoba, nie podnosi wiarygodności tej osoby.

Nie musi ogarniać wszystkiego, ale musi być w stanie, jeżeli moje zdanie na się również liczyć przy podziale obowiązków. Jeżeli trzeba zrobić A, B, C i D, trzeba się tym podzielić, a facet powie, że bierze A i B, bo C i D nie umie, to znaczy, że ja nie mam nic do powiedzenia, żadnego miejsca na dyskusję.
Druga rzecz: bywają sytuacje, w których ten podział się zmienia. Tak po prostu bywa, wyjazd, choroba, ale też czasem jakieś zwykłe sprawy, jedno ma więcej czasu itd. I jedna ze stron wtedy ogarnia rzeczy także spoza swojej, takie życie.

Mhm. Trochę nie wyobrażam sobie jeść obiadu, a partnerowi nie dać. Podobnie nie wyobrażam sobie np. wyławiać swojego prania, żeby przypadkiem mu czegoś nie wyprać czy zetrzeć tylko to, co ja nabrudziłam, a po nim zostawić. Tylko żeby to miało sens, to musi działać w dwie strony.

I tak, oczywiście na upartego można nie gotować drugiej osobie, ale reszta? Pół sprzątnięte, a pół nie? Pół worka wyniesione, pół lodówki umyte i co druga szafka w kuchni? Pół pościeli zmienione? A co z prześcieradłem? big_smile

Imho w takich sytuacjach to nawet mniejszy problem z faktycznymi umiejętnościami (oprócz gotowania, bo z tym może być trudniej, jeśli w jedzeniu nie zadowala nijakość), bo jakoś (wolno, w bólu i pocie czoła wink) to każdy chyba ogarnie. Natomiast trochę nie wierzę, że dotychczas obsługiwane osoby, nawet z jakąś tam pulą obowiązków w domu, same z siebie ogarną rzeczy, które się z reguły robi rzadziej. Że okna brudne, że lodówka i piekarnik, że cokoły szafek, że okap i kurz w nietypowym miejscu. No, te wszystkie rzeczy, które raczej nie wjeżdżają przy każdym odkurzaniu na przykład. I wtedy albo pokazujesz paluszkiem, albo robisz sam(a), albo mieszkasz w syfie. wink
To ostatnie to już raczej luźna uwaga, skoro sprzątasz, tak sobie tylko gdybam. wink

Gratuluję udziału w zawodach. big_smile

Współcześnie czyli przy aktualnych cenach. Znajomi to jedno ale mam częstą styczność tym tematem bo większość robót jest właśnie w mieszkaniach w Warszawie. Często są to mieszkania na wynajem i wiem z pierwszej ręki ile ludzie sobie liczą za te wynajmy.

Sam fakt, że ktoś się podoba dla mnie też nie oznacza od razu wiarygodności ale jeśli mówimy o osobie, w której bym się zakochał i chciał wejść w związek to co innego.

Ja widzę to inaczej. Jeśli trzeba zrobić A, B, C i D, a jedna osoba powie, że zrobi A i B bo pozostałych nie potrafi to druga robi te C i D. Jeśli oboje nie potrafią zrobić C i D to razem się tego uczą. Jeśli jedno potrafi zrobić to czego drugie nie potrafi albo nawet wszystko naraz to uczy drugie i tyle.

Wiem, że to z gotowaniem tylko dla jednej osoby było słabe ale o chodziło o sam przykład. To, że jedna osoba coś potrafi, a druga nie to nie jest żadna tragedia ani tym bardziej powód by kogoś z góry odrzucać skoro to się da ogarnąć. Po to są związki, by wspierać siebie nawzajem.

Dzięki.

Muqin napisał/a:

Shini, daruj sobie to tłumaczenie mieszkaniówki. Obecnie najemca w Warszawie odbywa jazdę  po bandzie i najem jednoosobowy jest to coś, co się robi, jak innego wyjścia się nie ma, a nie z wyboru.  Ludzie do roboty w korpo nieźle płatnej  w Warszawie z Łodzi dojeżdżają, pociągiem,  żeby tylko nie wynajmować w Warszawie, pociąg do Łodzi już jest podobny do pociągu podmiejskiego, te same twarze w tych samych porach. Bo i najem drogi i niepewny i koszty życia duże.

Większość ludzi myśli, że jak ktoś mieszka i pracuje w tej Warszawie to zarabia 10k lub więcej, a prawda jest taka, że ludzie tam zarabiają tyle samo co przeciętny obywatel wszędzie indziej czyli te 4-5k, a to za mało by przetrwać w Warszawie na wynajmie.

SaraS napisał/a:

Przecież nikt Shiniego do Wawy nie wysyła. W zasadzie to przynajmniej kilka osób tłumaczyło mu, że wcale nie musi mieszkać w Warszawie. Co nie zmienia faktu, że jeśli Shini roztacza wizję małego pokoiku, pracy po 12 h dziennie i - mimo to - braku kasy, to kojarzy się to raczej z małolatem tuż po maturze, którzy jednocześnie sporo czasu poświęca na studia dzienne albo - sporo kasy i mniej czasu na zaoczne.

Inna rzecz, że to Shini zdefiniował problem jako mieszkanie z rodzicami i opowiadał o błędnym kole - że żeby mieć lepszą pracę, musi się wyprowadzić, a żeby się wyprowadzić, musi mieć lepszą pracę. To i o wyprowadzce mu się pisze.

Natomiast ciekawi mnie jedno. Piszesz o Warszawie, że niepewna, droga itd. Shini natomiast małymi kroczkami idzie do celu. Współlokatorów
nie chce, innych miast nie chce, dojazdów do Wawy nie chce.Więcc, ekhem, ta Warszawa, jak się Shini w swoim tempie ogarnie, to się jakoś zmieni? Wtedy będzie taniej, piękne kawalerki w centrum za grosze? Czy wtedy jednak zmieni się narracja, że jak się chce, to i do Warszawy da się wyprowadzić?

Gdybym zmienił pracę pewnie też zarabialbym tyle co małolat po maturze, mam doświadczenie tylko w jednej pracy. Nie pisałem, że musi być wyłącznie Warszawa, chodzi o duże miasto na poziomie Warszawy. Tylko takie miasto daje możliwości większe niż mam obecnie ale przy takich cenach gdyby się przeprowadzić do dużego miasta to już by nie starczyło na żadne możliwości. Dojazdy do Warszawy byłyby na luzie gdyby nie trzeba było stać w korkach. Tak na prawdę tylko tego mieszkania z totalnie obcymi ludźmi raczej bym nie zdzierżył.

895

Odp: Co to znaczy żyć?
Shinigami napisał/a:

Sam fakt, że ktoś się podoba dla mnie też nie oznacza od razu wiarygodności ale jeśli mówimy o osobie, w której bym się zakochał i chciał wejść w związek to co innego.

wink

Ja widzę to inaczej. Jeśli trzeba zrobić A, B, C i D, a jedna osoba powie, że zrobi A i B bo pozostałych nie potrafi to druga robi te C i D. Jeśli oboje nie potrafią zrobić C i D to razem się tego uczą. Jeśli jedno potrafi zrobić to czego drugie nie potrafi albo nawet wszystko naraz to uczy drugie i tyle.

No ale to jest dokładnie to, co pisałam. Osoba, która umie, musi się dostosować. Nieco... niesprawiedliwe. wink

Wiem, że to z gotowaniem tylko dla jednej osoby było słabe ale o chodziło o sam przykład. To, że jedna osoba coś potrafi, a druga nie to nie jest żadna tragedia ani tym bardziej powód by kogoś z góry odrzucać skoro to się da ogarnąć. Po to są związki, by wspierać siebie nawzajem.

I masz rację, i nie masz. tongue

Oczywiście, że to nie są rzeczy trudne. Wyobrażam sobie, że np. poznaję Zdzisia, którego mama zbierała brudne gary po domu. Powiedzmy, że Zdziś ma dobre chęci, bierze puszczanie zmywarki na siebie. Zagaduję, że jeśli nie jest ograniczony umysłowo, to jak ze trzy razy puści zmywarkę, bo coś się nie domyło albo nie zmieściło, bo głupio układał, to załapie. Koszt: jedno popołudnie i dwie nadprogramowe tabletki do zmywarki, odrobina prądu, wody, soli i nabłyszczającego czegoś. Niewielki, znaczy się.

Nie w tym jednak problem, że ktoś się nie nauczy. Już parę razy było, że te podstawy podstaw to rzeczy łatwe. Przerażałoby to, że dorosły facet dotąd tego nie ogarnął. Bo ekstremalnie rzadko (no dobra, to instytut danych z dupy i dowody anegdotyczne wink) bywa tak, że taki Zdziś pod każdym innym względem jest ogarnięty, a jedynie kuchni sprzątnąć nie umie. Powodem Zdzisiowych niedostatków z reguły nie jest brak szkolenia jako taki (bo to przecież rzeczy, które szkolenia nie wymagają), tylko jakichś cech Zdzisia. A te cechy od opanowania obsługi zmywarki nie znikną. I tak, jak dały o sobie znać w kuchni, dadzą najprawdopodobniej i w innych kwestiach, również poważniejszych, dla ogarnięcia których jedno popołudnie nie wystarczy.

Raczej nikt nie myśli: "Mój partner musi umieć umyć wannę, bo jeśli nie umie, to nigdy się nie nauczy". To raczej: "Nie mył wanny? Dlaczego? Przyzwyczajony do obsługi? Nie przeszkadza mu brud? Leniwy? Wygodnicki? Bierny? Czego jeszcze nie robił?".

896 Ostatnio edytowany przez bagienni_k (2024-10-22 17:37:02)

Odp: Co to znaczy żyć?

Pewne sprawy życiowe wydają się tak oczywiste i banalne, że ciężko uwierzyć, iż ktoś zwyczajnie tego nie potrafi. Raczej jest tak, że mu się nie chce i zawsze szuka kogoś, kto by to za niego zrobił. Nadopiekuńcze matki zachowują się tak w stosunku do swoich dzieci. W następstwie tego typu działań, taki inwalida nie jest stanie niczego ogarnąć, choćby to było zrobienie sobie kanapki lub wyprasowanie koszuli.
Nawet, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że niemal każdej rzeczy w życiu da się nauczyć(bez względu na potrzebny do tego czas), niezależnie czy jest to obsługa pralki czy maszyny LHC, to jednak osoba z pewnymi deficytami w danym wieku może się jawić jako podejrzana czy wręcz odpychająca i nieatrakcyjna. Nie ma się co dziwić, że kobiety nie chcą wiązać się z chłopcami, przejawiającymi niemal dziecięcą nieporadność. Można mieć w życiu kryzysy, przejściowe problemy z pracą, szukaniem mieszkania czy samochodu lub kolejnymi wyzwaniami, jakie nam życie stawia. Tylko do licha ciężko uzmysłowić sobie, że osoba, która nawet mieszka z rodzicami, nie jest w stanie się sama sobą zająć.

897

Odp: Co to znaczy żyć?
Shinigami napisał/a:

To co się działo w gimnazjum z pewnością jest na dłuższą rozmowę i analizę.

Na pewno. I jestem przekonana, że wiele ci się wyjaśni.

898 Ostatnio edytowany przez 123qwerty123 (2024-10-22 19:15:48)

Odp: Co to znaczy żyć?
bagienni_k napisał/a:

Pewne sprawy życiowe wydają się tak oczywiste i banalne, że ciężko uwierzyć, iż ktoś zwyczajnie tego nie potrafi. Raczej jest tak, że mu się nie chce i zawsze szuka kogoś, kto by to za niego zrobił. Nadopiekuńcze matki zachowują się tak w stosunku do swoich dzieci. W następstwie tego typu działań, taki inwalida nie jest stanie niczego ogarnąć, choćby to było zrobienie sobie kanapki lub wyprasowanie koszuli.
Nawet, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że niemal każdej rzeczy w życiu da się nauczyć(bez względu na potrzebny do tego czas), niezależnie czy jest to obsługa pralki czy maszyny LHC, to jednak osoba z pewnymi deficytami w danym wieku może się jawić jako podejrzana czy wręcz odpychająca i nieatrakcyjna. Nie ma się co dziwić, że kobiety nie chcą wiązać się z chłopcami, przejawiającymi niemal dziecięcą nieporadność. Można mieć w życiu kryzysy, przejściowe problemy z pracą, szukaniem mieszkania czy samochodu lub kolejnymi wyzwaniami, jakie nam życie stawia. Tylko do licha ciężko uzmysłowić sobie, że osoba, która nawet mieszka z rodzicami, nie jest w stanie się sama sobą zająć.


Dokładnie. Będzie tłumaczyć potencjalnej kandydatce do związku "nie umiem, ale sie naucze." Czym on ją do siebie zachęci, czym zainteresuje. Lasce blisko 30stki będzie przeszkadzać taka "nieporadność" bo ona będzie szukała partnera, a nie typka, który "nie umie ale się nauczy." Sory, ale ja nie wierze w to, że dorosły typek nagle dla kobiety zmieni swoje nawyki, przyzwyczajenia i od tej pory będzie popylał do sklepów robić zakupy, gotował obiady, sprzątał, prał i prasował itd.

Kobieta w jego wieku nie będzie chciała tracic czasu na typka, który "nie umie ale się nauczy", bo nie ma pewnosci jak bedzie. Szkoda jej czasu. Bedzie wolala od razu ogarnietego.

899

Odp: Co to znaczy żyć?
123qwerty123 napisał/a:

Sory, ale ja nie wierze w to, że dorosły typek nagle dla kobiety zmieni swoje nawyki, przyzwyczajenia i od tej pory będzie popylał do sklepów robić zakupy, gotował obiady, sprzątał, prał i prasował itd.

Weźmy jeszcze pod uwagę, choć może nie jest to regułą, ale w większości im jesteśmy starsi, tym mniej elastyczni.
Nie bez znaczenia jest też stara zasada, że jak na horyzoncie pojawia się kandydat na życiowego partnera, warto uważnie przyjrzeć się modelowi, jaki panował w jego domu. Często nawet nie zdajemy sobie z tego sprawy, a jednak podświadomie przenosimy nawet te zachowania, które teoretycznie uznajemy za niewłaściwe.

900

Odp: Co to znaczy żyć?
123qwerty123 napisał/a:

Będzie tłumaczyć potencjalnej kandydatce do związku "nie umiem, ale się nauczę".

Raczej po dorosłemu - tu nie ma nic do tłumaczenia. Jest stan faktyczny, jest decyzja i jest działanie. Nad którego podjęciem nie ma co dywagować, szkoda czasu i energii.

Swoją drogą cieszę się, że nie uznałam, że przed 30-ką jestem już nieelastyczna życiowo i mentalnie i jaka jestem taka zostanę.

901

Odp: Co to znaczy żyć?

Z wiekiem coraz bardziej ciężko jest zmienić pewne nawyki.
Mimo, że przy odrobinie chęci da się stopniowo nabyć pewne zdolności czy pozbyć się innych, to jednak w okresie młodości niektóre nawyki zwyczajnie "wchodzą w krew" w młodości czy nawet dzieciństwie. Ciężko ich nie wdrożyć w życie, raczej konieczna jest tu spora ingerencja, aby się nie wykształciły. Tu niezbędna jest też socjalizacja, przebywanie w grupie rówieśników, nie mówiąc o podejściu rodziców.
Ze swojej strony mogę stwierdzić, że wyjazd na studia diametralnie zmienił moje życie, ułatwiając mi przystosowanie się do nowych warunków i samodzielności.

902 Ostatnio edytowany przez 123qwerty123 (2024-10-22 22:38:22)

Odp: Co to znaczy żyć?
Muqin napisał/a:
123qwerty123 napisał/a:

Będzie tłumaczyć potencjalnej kandydatce do związku "nie umiem, ale się nauczę".

Raczej po dorosłemu - tu nie ma nic do tłumaczenia. Jest stan faktyczny, jest decyzja i jest działanie. Nad którego podjęciem nie ma co dywagować, szkoda czasu i energii.

Swoją drogą cieszę się, że nie uznałam, że przed 30-ką jestem już nieelastyczna życiowo i mentalnie i jaka jestem taka zostanę.

"Po dorosłemu" big_smile haha
No tak bo normalna kobieta jak uslyszy od typka koło 30stki ze on dopiero teraz bedzie sie uczył obowiązków domowych i ogarniania samego siebie, to stwierdzi - mmmm jaki ten mężczyzna jest super elastyczny i mentalnie poukładany big_smile

Zadna normalna kobieta nie bedzie sie zastanawiac czy on "po doroslemu" zacznie ogarniac, czy jednak go to przerośnie i bedzie oczekiwał ze kobieta zastąpi mu mamuśke.  Taka kobieta szybciej obroci sie na pięcie i pojdzie. Nie bedzie tracic czasu na sprawdzanie czy typek jest jednak elastyczny.

Jako jedyna zachwycasz sie nim jakby był jakimś bożyszczem. Moze sie z nim zwiąż big_smile
Zaczniecie sobie zyc "po doroslemu" big_smile

Ps. Mowa o shinim. Jaka decyzja i jakie dzialanie. Od 2 lat nie bylo zadnej decyzji i zadnego dzialania... jak laska poslucha jakie on ma podejscie do zycia to od razu sie zawinie....kazda hipotetyczna praca zla, obecna zla ale znalezc innej nie chce, nie wie co chce w zyciu robic i nic nie robi zeby sie dowiedziec.. wyprowadzka zla.. mieszkanie w domu zle.. chcialby prace w ktorej bedzie podziwiany ale nie robi nic by zdobyc jakiekolwiek kwalifikacje i umiejetnosci.

Kazdy chce partnera a nie dziecko do nanczenia i wysluchiwania jak to inni maja lepiej bo dziedzicza mieszkanie po babci, nie mieli zlych doswiadczen z rowiesnikami i mieli pomoc rodzicow na studiach... on sie strasznie skupia na przeszlosci i wg niego ta zla przeszlosc odebrala mu szanse na dobra przyszlosc ale nic nie robi by to zmienic. A moze! Nic nie stoi na przeszkodzie w podjecou decyzji - zmieniam prace i wyprowadzam sie z domu. Sam na siebie nalozyl ograniczenia. Ludzie tu juz podawali przyklady ze da sie to zrobic. Brak mu tylko checi

Serio jeszcze tylko brakuje sytuacji gdzie on faktycznie pojdzie na randke i powie lasce "mam nadwage ale dopiero jak bede w zwiazku to cos z tym zrobie" no bo po co teraz cokolwiek z tym zrobic... zamiast tego mozna byc elastycznym i "po doroslemu" zmienic to pozniej big_smile

903

Odp: Co to znaczy żyć?

Zwrócę uwagę na jeszcze jedną rzecz. Wszystkie takie "ale w przyszłości to ja zrobię...", to tylko przypuszczenia, a o, hm, wiarygodności tych deklaracji może świadczyć wyłącznie to, co się dotychczas zrobiło.

Znaczy, jasne, mogę oznajmić, że np. pójdę do pracy, ale:
- będzie to bardziej wiarygodne, jeśli przerwa w pracy wynosi miesiąc, a nie 10 lat,
- może i pójdę, ale jeśli nigdy nie pracowałam, to nie mogę zagwarantować efektów, mogę przecież stwierdzić, że tego nienawidzę, że w zasadzie to ja jednak posiedzę w domu, rzucać prace co chwilę, bo "ta to nie dla mnie, a tamta..." itd., bo jeśli nigdy nie pracowałam, to przecież tak naprawdę nie wiem, o czym mówię,
- mogę twierdzić, że chciałabym, ale... i że szukam, ale... i nigdy jej nie znaleźć, bo ten zły świat.

To ostatnie zresztą brzmi dość znajomo. wink

904 Ostatnio edytowany przez 123qwerty123 (2024-10-23 13:48:39)

Odp: Co to znaczy żyć?

Dokladnie..na dodatek teraz pisze ze chodzi przemeczony i sie nie wysypia... a jak dojdą na raz wszystkie obowiązki to ciekawe jak wtedy bedzie funkcjonowal

Shimi, ciekawi mnie co bys zrobil jakbys poznal kobiecą wersje ciebie w wydaniu "teraz mi sie nie chce ale potem bedzie mi sie chcialo."

Poznajesz laske  z nadwagą, ktora notorycznie chodzi w przetluszczonych wlosach, w brudnym wyciagnietym dresie. I mowi do ciebie -   nie chce  mi sie ladnie ubierac, jesc zdrowo, myc wlosow itd... ale jak bedziemy razem  i bede miec dla kogo to schudne 20 kg, bede prac ciuchy, bede myc wlosy... nie mam tez pracy bo mieszkam z rodzicami wiec nie potrzebuje. Dopiero jak bede w zwiazku to znajde jakas robote zeby miec hajs na wyprowadzke z domu...

Wchodzisz w to? Chcesz "czekac" na jej przemiane? W ogole wierzysz w to ze faktycznie bedzie jej sie chcialo cokolwiek zmienic? Bo ja bym sie obawiala ze moze faktycznie na poczatku sie postara ale potem wrocą stare nawyki. To tak jak z postanowieniem ze bedzie sie jesc zdrowo... nie kazdemu wychodzi

905

Odp: Co to znaczy żyć?

Ktokolwiek, kto nie rozwija się i nie "poprawia" dla siebie, ale koniecznie potrzebuje do tego partnera nie wydaje się być godnym zaufania.

906

Odp: Co to znaczy żyć?
bagienni_k napisał/a:

Ktokolwiek, kto nie rozwija się i nie "poprawia" dla siebie, ale koniecznie potrzebuje do tego partnera nie wydaje się być godnym zaufania.

Dokladnie tak. A Shimi juz nie raz tu wspomnial ze od nauczy sie obowiazkow domowych dopiero jak wyprowadzi sie z domu... a wyprowadzic moze wie dopiero jak bedzie w zwiazku. Zmiane swojego zycia uzaleznil od bycia w zwiazku

907 Ostatnio edytowany przez 123qwerty123 (2024-10-23 20:28:19)

Odp: Co to znaczy żyć?
bagienni_k napisał/a:

Ktokolwiek, kto nie rozwija się i nie "poprawia" dla siebie, ale koniecznie potrzebuje do tego partnera nie wydaje się być godnym zaufania.

Dokladnie tak. A Shimi juz nie raz tu wspomnial ze on nauczy sie obowiazkow domowych dopiero jak wyprowadzi sie z domu... a wyprowadzic moze sie dopiero jak bedzie w zwiazku. Zmiane swojego zycia uzaleznil od bycia w zwiazku, co w sumie moze nigdy nie nastąpić. Ciekawe co on zrobi jak mamuni zabraknie

908 Ostatnio edytowany przez SmutnaDziewczyna007 (2024-10-23 18:12:19)

Odp: Co to znaczy żyć?

Na forum jest cała masa róznych osobowości. Osobą o której mówicie wydaje mi się raczej Chuopski-cyniczny, zepsuty, zdemoralizowany. Nawet pasuje do opisu-gruby, brzydki i zaniedbany, uważa, że super sprytnie obszedł system i chodzi na prostytutki, żeby mieć pewność że nikt od niego nigdy kompetencji dorosłego mężczyzny nie będzie wymagał. Wpierdziela obiad zrobiony przez mame, a potem leci na dziwki. Mama ma go za niedojde, który sobie nie radzi, a on ją rozgrywa i wykorzystuje kase którą oszczedza mieszkajac z nią na wizyty u dziwek, śmieciowe jedzenie i własne przyjemności.
Shini reprezentuje diametralnie inną postawe, wydaje mi się że dużo osób sobie coś projektuje.

SaraS napisał/a:

Co do podziałów - tu samodzielność jest bardziej złożoną kwestią. Przecież dzielić się obowiązkami mogą osoby samodzielne i nie. wink Ja gotuję, bo ja lubię, a partner nie, ale kiedy była taka potrzeba, to gotował sobie sam = gdybym nie zrobiła obiadu, to by nie siedział, załamując ręce, bo "co teraz", gdyby chciał zmienić sposób odżywiania, to by zmienił itd. Nie jest uzależniony od tego, czy i co ja ugotuję.

Czyli macie inny stopień wyspecjalizowania. Każde z was troche umie to co robi druga osoba, co w mieście jest dośc standardowe, bo zadne z was nie musi specjalizowac sie w strikte fizycznych pracach. Shini opisał taką sytuacje:

Przykładowo rodzice właśnie prowadzą sobie ogródek warzywny, kiedyś dosłownie z dnia na dzień dziki zrobiły z niego pobojowisko. Trzeba było zbudować lepsze ogrodzenie, a to już była robota na parę tygodni. Albo drzewo zerwało druty energetyczne i trzeba było powycinać połowę gałęzi, wycinanie i sprzątanie zajęło cały dzień.

Dla mnie to są prace które wymagają o wiele więcej sprawności niż gotowanie. Obsługa piły, noszenie materiałów budowlanych, praca cały dzień przy wywozie drewna. To nie jest coś jak gotowanie czego można się nauczyć z YT. To trzeba po prostu wynieśc z domu i ogólnie być przyzwyczajonym do cięzkiej prac fizycznej. Żeby się tego nauczyć trzeba mieć dom rodzinny z wysokim poziomem specjalizacji-tak jak opisuje Muqin, własnie dom wiejski. Jego mama nie potrafi obsługiwać piły, ani nie musi stawiać płotów. To zapewnia wysoka specjalizacja charakterystyczna dla wsi. Prac wykonywanych ręcznie jest na tyle dużo (nie zamawia się Glovo, więc każda kobieta musi umieć gotowac dobrze, różnorodnie i codziennie, nie zamawia się stolarza, ani hydraulika, więc każdy facet musi umieć postawić płot sam, albo mieć sprawność fizyczną pozwalajacą na luzie to zrobić w miare sprawnie), że nikt nie ma czasu podpatrywać co robi druga płeć. IMO na wsi facet który gotuje jest troche jak facet który chodzi na pilates czy zumbe w mieście. Troche za bardzo gender fluid i tak jak mówi Muqin, może być pewien opor spoleczny kiedy ktoś sie na to zdecyduje.

Widze, że nadal wypowiadają się osoby które chyba nie wierzą że istnieje coś takiego jak terapia i że może być skuteczne. Tak zgrubsza wyjaśniam: niektórzy ludzie odczuwają dyskomfort w życiu, nie mają zdolności miękkich które im pozwalają na osiągnięcie rzeczy, które chcieli osiągnąć. Np. palacz nie wie jak rzucić palenie, ale na poziomie racjonalnym wie, że to złe, że ma złe wyniki badań i chce to zmienić. Chce, ale ponieważ robił to już dużo lat, to nie wie jak. Tu na scene wchodzi psychoterapia. Terapeuta uzależnień wyjaśnia mu jakich może użyć technik które pomogą mu rzucić palenie. Sprawdzają kilka technik aż znajdą taką która pomoże osiągnąć efekt-rzucić palenie. Bez względu na to czy człowiek palił 10,20 czy 25 lat. Widzę, że kilka osób proponuje Shiniemu zmiane, określa że jego życie jest beznadziejne, ale jednocześnie podkreśla niemożliwość dokonania zmian w życiu ze względu na stare nawyki. Sami swoje posty z radami czynicie absurdalnymi-skoro on już nie może się zmienić, to po co wasze pogardliwe rady? Przecież nie pomogą mu się zmienić, skoro to już niemożliwe i nieprawdopodobne w jego sytuacji.

Raczej nikt nie myśli: "Mój partner musi umieć umyć wannę, bo jeśli nie umie, to nigdy się nie nauczy". To raczej: "Nie mył wanny? Dlaczego? Przyzwyczajony do obsługi? Nie przeszkadza mu brud? Leniwy? Wygodnicki? Bierny? Czego jeszcze nie robił?".

Nie sądzę, że taka podejrzliwość i szukanie dziury w całym to standardowy tok myślenia. Myślę że tak myślą dziewczyny, które się nacieły na jakiegoś faceta, który był wygodnicki w związku. Myślę, że dziewczyna która nie ma złych doświadczeń z mieszkaniem z facetem może nie zwrócić na to uwagi. Shini ma niecałe 30 lat, więc z 5 lat młodsza laska która mieszkała na studiach z rodzicami, bedzie okej i razem wszystko ogarna.
Myśle że nawet pewna nieporadnośc i brak ogarniania wszystkiego może być dla człowieka pewną zaporą bezpieczenstwa. Cwany lis, który patrzy na swoją wygode (czy księżniczka jak to mówi Shini) ominie szerokim łukiem kogoś w kim zobaczy jakąś nieporadność, bo już jest nastawiony na związek realizujacy jego potrzeby i mało elastyczny. Osoba bardziej elastyczna, więc też skłonna do poświęceń i z mniej twardym podejściem do własnej wizji partnera nie zwróci na to uwagi. Shini w kwestii partnerki też wydaje się bardzo elastyczny i chyba to by był dla niego lepszy match.

909

Odp: Co to znaczy żyć?

Smutna jestem pod wrażeniem.
Naprawdę smile

910

Odp: Co to znaczy żyć?
SmutnaDziewczyna007 napisał/a:

Widzę, że kilka osób proponuje Shiniemu zmiane, określa że jego życie jest beznadziejne, ale jednocześnie podkreśla niemożliwość dokonania zmian w życiu ze względu na stare nawyki. Sami swoje posty z radami czynicie absurdalnymi-skoro on już nie może się zmienić, to po co wasze pogardliwe rady? Przecież nie pomogą mu się zmienić, skoro to już niemożliwe i nieprawdopodobne w jego sytuacji.

Widzę to obecnie bardzo podobnie, zestaw osób nie jest stały, ale klimat i owszem, trafnie moim zdaniem opisałaś.

Sam Shini swoich zalet i mocnych stron zwyczajnie nie widzi, to jeden z jego prawdziwych problemów. Ale - to się daje zmienić smile

Posty [ 846 do 910 z 1,617 ]

Strony Poprzednia 1 12 13 14 15 16 25 Następna

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Forum Kobiet » STRES, LĘK, NERWICA, DEPRESJA » Co to znaczy żyć?

Zobacz popularne tematy :

Mapa strony - Archiwum | Regulamin | Polityka Prywatności



© www.netkobiety.pl 2007-2024