@Shini
Da się spojrzeć na czyjąś sytuację z perspektywy tej osoby, a nie z własnej. Nie w 100%rzecz jasna. Jest to pewna zdolność, umiejętność, dar? Ja to mam w jakimś zakresie, po prostu. I czasem używam.
Cieszę się, że tak podchodzisz do tej swojej nieudanej terapii. Powiedziałabym racjonalnie i dojrzale. Okazała się porażką, ale taką, co to nie ma winnych tylko "się zdarza". Coś z tego dla siebie wziąłeś, czyli taka niezbyt udana inwestycja.
Efekty małych kroków są małe - ale to tak, jakbyś budował dom z małych cegieł. Kiedyś tam wiechę zawiesisz.
Można na to spojrzeć jak na inwestycję, nie udała się i sporo kasy poszło w błoto ale nie cała. Prawdę mówiąc to od początku coś mi nie pasowało w tamtej terapii bo terapeutka dość szybko wprowadziła jakąś nową metodę terapeutyczną, która wtedy podobno była na etapie testów. Nie pamiętam jak się nazywała ale prawda jest taka, że byłem jej obiektem doświadczalnym i wiedziałem to od samego początku ale pomyślałem, że może to faktycznie będzie jakieś super skuteczne. Nie było i jestem pewny, że ta terapeutka zyskała na tym wszystkim znacznie więcej niż tylko pieniądze. Co ciekawe niedawno do mnie pisała i zapraszała na konsultacje, a wtedy kiedy kończyliśmy tamtą terapię wyraźnie mówiła, że ona nie jest w stanie mi pomóc i powinienem poszukać kogoś innego. W ogóle ja się czegoś innego spodziewałem po terapii. Myślałem, że terapeutka będzie mi dawała coś w stylu pracy domowej, takie rzeczy do zrobienia na przykład w ciągu tygodnia żeby właśnie wychodzić ze strefy komfortu i ogólnie działać w realu, a niczego takiego nie było. I tu też się zgadzam, że to rolą terapeuty powinno być stworzenie motywacji do jakichś działań i pilnowanie czy zostały one podjęte. Gdyby każdy potrafił sam się zmotywować i zacząć działać to po co chodzić na terapię?
Teraz już nie bardzo ogarniam czego większość osób piszących w tym temacie ode mnie oczekuje. Małe kroki są złe, terapia nie pomoże, a duże kroki są niemożliwe do zrealizowania więc czy jest w ogóle cokolwiek co mógłbym zrobić?
Nawet jeśli wszyscy tu piszący na prawdę chcieli pomóc, robili to całkowicie szczerze to po prostu nie mają do tego możliwości. Widać po tych postach, że nikt z was nigdy nie był w takiej sytuacji, nawet podobniej pewnie też nie. Dla was jest niepojęte jak można chcieć i nie móc, jak można wiedzieć co i jak zrobić, a wciąż nie móc tego zrobić.
Obawiam się, że w tym tempie, jakie obserwujemy, może nie zdążyć kiedykolwiek posmakować, jak żyje się pełnią życia.
Dokładnie tak to może się nigdy nie udać ale nie ma innego sposobu. Gdybym się znalazł w jakieś ciężkiej sytuacji wymagającej walki o przeżycie pewnie jakoś bym sobie poradził i wyszedł z tego silniejszy niż kiedykolwiek ale nad czymś takim nie ma kontroli. Świadomie i wiedząc, że będzie źle, nieprzyjemnie, stresująco, że już od pierwszej chwili będę czekał na koniec nie da się wpakować w taką sytuację, chyba żaden człowiek by tak nie zrobił. Każdy duży krok taki jak zmiana pracy czy wyprowadzenie się kojarzy mi się jedynie źle, nie mogę sobie wyobrazić nawet jednej dobrej rzeczy, a szczególnie szczęśliwego zakończenia. To coś w stylu "nie zrobiłem nic złego ale pójdę sobie posiedzieć w więzieniu", chyba nikt by nie chciał trafić do więzienia. Albo specjalnie złamię sobie rękę czy nogę z nadzieją, że może wyniknie z tego coś dobrego. Tylko w taki sposób to widzę i choćbym nie wiem jak próbował nie potrafię sobie tego wyobrazić w jakiś dobry sposób.