Co to znaczy żyć? - Netkobiety.pl

Dołącz do Forum Kobiet Netkobiety.pl! To miejsce zostało stworzone dla pełnoletnich, aktywnych i wyjątkowych kobiet, właśnie takich jak Ty! Otrzymasz tutaj wsparcie oraz porady użytkowniczek forum! Zobacz jak wiele nas łączy ...

Szukasz darmowej porady, wsparcia ? Nie zwlekaj zarejestruj się !!!


Forum Kobiet » STRES, LĘK, NERWICA, DEPRESJA » Co to znaczy żyć?

Strony Poprzednia 1 10 11 12 13 14 25 Następna

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Posty [ 716 do 780 z 1,617 ]

Odp: Co to znaczy żyć?
SmutnaDziewczyna007 napisał/a:
RozrabiakaWmalinowymGaju napisał/a:

Przecież to Ty się odniosłaś jako pierwsza do mojego komentarza, więc odpowiadam.

Nie, nie odniosłam. To była luźna uwaga o całym wątku.

No tośmy się nie zrozumieli;)

https://pl.pinterest.com/pin/1113866920317104240/

Zobacz podobne tematy :

717

Odp: Co to znaczy żyć?
SaraS napisał/a:

Nie. Celem dziewczyny jest poprawa sylwetki i ma mnóstwo dróg, by to dążyć w tym kierunku, jednak podchodzi do tego na zasadzie "wszystko albo nic", skupia się tylko na tym, co jest dla niej niewygodne, oraz na tym, jak ten ostateczny cel - figura idealna - jest odległy. W konsekwencji wybiera pogłębianie problemu.
Ty robisz dokładnie to samo. Nie bierzesz pod uwagę, że nawet kg mniej czy kawałek mięśnia wyglądałby lepiej, że minimalnie lepsza kondycja ułatwi dalsze działania itd. Nie, Ciebie interesuje tylko full pakiet - dziewczyna, towarzyskie skille, fajna praca, samodzielne mieszkanie i cholera wie, co jeszcze. No nie da się, choćbyś stanął na głowie, "jutro" tego nie zdobędziesz.

Tak jak pisałem schudnięcie to nie to samo co na przykład ta zmiana pracy. W pierwszym przypadku można zrzucać po 1kg, w drugim tak się nie da. Tak samo z samodzielnym mieszkaniem, to jest kwestia tak lub nie, zero-jedynkowa. Nawet z dziewczyną niewiele się to różni, można ją mieć albo nie mieć. Oczywiście tu są jakieś kroki po drodze typu najpierw mieć relacje koleżeńskie ale przypominam, że nie jedna osoba tu pisała, że jeśli nie ma tej "chemii" od samego początku to związku z tego nie będzie. Poza tym nikt nie zwraca uwagi na starania czy kroki do celu, wszyscy patrzą tylko na efekt końcowy i tylko to ma jakiekolwiek znaczenie.

718

Odp: Co to znaczy żyć?
Muqin napisał/a:

Jack - mogę odpowiedzieć, ale zwyczajnie nie chcę. Albowiem z prawdopodobieństwem bliskim pewności przewiduję ciąg dalszy potencjalnej naszej wymiany zdań w tym wątku i wybacz, nie jestem zainteresowana.
Na wielkie szczęście nijakiego egzaminu nie zdaję, żeby obowiązkowo odpowiadać na pytania czy to zamknięte czy otwarte. smile


Typowe, kiedy nie chce się potwierdzić pytania zamkniętego.

719

Odp: Co to znaczy żyć?
RozrabiakaWmalinowymGaju napisał/a:

[Jack nie jest tu, jak by się mogło niedoświadczonym czytelnikom wydawać, by Cię poniżać, wyśmiewać, ubliżać, czy jeszcze jakie inne breweryje wyprawiać Twoim kosztem, a ku pokrzepieniu siebie.

On Ciebie kocha.


SmutnaDziewczyna007 napisał/a:

Jack jak na gadke faceta do faceta w stosunku do Shiniego jest i tak bardzo miły. Mdłe bajeczki, wzbudzanie litości, zgrywanie ofiary może działać na kobiety, ale Jack dość szybko przejzal Shiniego. Gość jest krętaczem, mitomanem, nierobem. Żadna z osób na forum nie chciałaby mieć takiego syna/przyjaciela/nawet sąsiada. Dziwak w świecie swoich fantazji, bajek dla dzieci i porno.



Prawda jest pośrodku.


SaraS najlepiej to zobrazowała.



Wielu tutejszych użytkowników odbiera (nie tylko) moje posty bardzo personalnie. Na zasadzie "ty mnie lubisz, a ty nie". A mnie to kompletnie nie obchodzi. Ja mam z tego (psychologiczny) fan. Ani tutaj nikogo "nie lubię" ani "lubię". Komentuję to co widzę w postach. To nie musi być prawdziwe. Nie musi być trafne. To, że niektórzy się odpalają, jest natomiast znamienne. Ale musicie pamiętać, że.....was kompletnie nie znam. Ja po prostu dzielę się swoją opinią na podstawie tego, co sami napisaliście. Więc jeśli was boli analiza swoich własnych słów.....to jest to wasz problem. Ale czyż nie po to przyszliście akurat tutaj? Czyż nie po to przyszliście, aby inni przeanalizowali waszą sytuację dając wam pomysły na rozwiązania problemów, o których byście sami nie pomyśleli?

720

Odp: Co to znaczy żyć?
Shinigami napisał/a:

Tak jak pisałem schudnięcie to nie to samo co na przykład ta zmiana pracy. W pierwszym przypadku można zrzucać po 1kg, w drugim tak się nie da. Tak samo z samodzielnym mieszkaniem, to jest kwestia tak lub nie, zero-jedynkowa. Nawet z dziewczyną niewiele się to różni, można ją mieć albo nie mieć. Oczywiście tu są jakieś kroki po drodze typu najpierw mieć relacje koleżeńskie ale przypominam, że nie jedna osoba tu pisała, że jeśli nie ma tej "chemii" od samego początku to związku z tego nie będzie. Poza tym nikt nie zwraca uwagi na starania czy kroki do celu, wszyscy patrzą tylko na efekt końcowy i tylko to ma jakiekolwiek znaczenie.

Rzecz w tym, że ja nie uważam, żeby zmiana pracy była celem samym w sobie. Ty nie marzysz o czymś konkretnym, typu "chciałbym być chirurgiem/sędzią/pilotem/właścicielem biznesu jakiegoś tam". U Ciebie ta zmiana pracy to imho raczej składowa celu, który nazwałabym ogarnięciem życia i siebie. wink

A to wcale nie jest zero-jedynkowe, bo to też jest proces. Tak jak ta dziewczyna może odbić się od kiepskich dietetyków, trenerów, złapać kontuzję, poddać się po tygodniu itd., tak Ty możesz przejść nieprzyjemne rozmowy kwalifikacyjne, trafić do niesympatycznego zespołu, zostać odrzuconym przez dziewczynę itd. Niemniej każda z tych sytuacji, jeśli człowiek myślący, pozwala zwiększyć świadomość tematu. Mało kto od razu po szkole ma wymarzoną pracę, partnerkę, mieszkanie itd. Do tego się dąży, w co wpisane są również porażki.

Tak czy inaczej, ja swoje zdanie podtrzymuję. Jak ludzie chcą zmienić coś na lepsze, to albo do tego dążą, albo twierdzą, że ich sytuacja jest wyjątkowa i akurat w ich przypadku się nie da. wink I bez znaczenia, czy to dziewczyna, u której "deficyt nie działa", czy młody zdrowy chłop, który nie jest w stanie wziąć odpowiedzialności za własne życie.

Kraj płatków śniegu. wink

721 Ostatnio edytowany przez Shinigami (2024-10-11 11:27:54)

Odp: Co to znaczy żyć?
SaraS napisał/a:

Rzecz w tym, że ja nie uważam, żeby zmiana pracy była celem samym w sobie. Ty nie marzysz o czymś konkretnym, typu "chciałbym być chirurgiem/sędzią/pilotem/właścicielem biznesu jakiegoś tam". U Ciebie ta zmiana pracy to imho raczej składowa celu, który nazwałabym ogarnięciem życia i siebie. wink

A to wcale nie jest zero-jedynkowe, bo to też jest proces. Tak jak ta dziewczyna może odbić się od kiepskich dietetyków, trenerów, złapać kontuzję, poddać się po tygodniu itd., tak Ty możesz przejść nieprzyjemne rozmowy kwalifikacyjne, trafić do niesympatycznego zespołu, zostać odrzuconym przez dziewczynę itd. Niemniej każda z tych sytuacji, jeśli człowiek myślący, pozwala zwiększyć świadomość tematu. Mało kto od razu po szkole ma wymarzoną pracę, partnerkę, mieszkanie itd. Do tego się dąży, w co wpisane są również porażki.

Tak czy inaczej, ja swoje zdanie podtrzymuję. Jak ludzie chcą zmienić coś na lepsze, to albo do tego dążą, albo twierdzą, że ich sytuacja jest wyjątkowa i akurat w ich przypadku się nie da. wink I bez znaczenia, czy to dziewczyna, u której "deficyt nie działa", czy młody zdrowy chłop, który nie jest w stanie wziąć odpowiedzialności za własne życie.

Kraj płatków śniegu. wink

Nawet ja kiedyś miałem konkretne pomysły w stylu "chciałbym być kimś tam" ale bardzo szybko każdy z tych pomysłów okazywał się nierealny. Głównie z powodu za słabych ocen w szkole nawet mimo starań.
Chciałem być astronautą, pilotem helikoptera, żołnierzem jednostek specjalnych, policjantem kryminalnym, naukowcem i jeszcze parę innych. Zawsze szybko się okazywało, że nie mam zdrowia, talentu, znajomości albo miałem za słabe wyniki na maturze. Dodatkowo przez całe życie większość ludzi z mojego otoczenia mnie zniechęcała do wszystkiego. Teksty typu "odpuść, nie warto" albo "bez znajomości nic nie zrobisz" słyszałem chyba najczęściej że wszystkiego co słyszałem. Dlatego teraz już nie mam pomysłu, nie znam siebie, nie znam swoich emocji i nie mam celu.

Jeśli ktoś tak komplikuje to schudnięcie to faktycznie może być trudne. Ja kiedyś w ciągu mniej więcej roku schudłem prawie 20kg, a nigdy nie byłem u dietetyka i nigdy nie miałem trenera personalnego. Cały czas utrzymuję w miarę dobrą formę. Sam nie wiem jak ale to od początku nie było dla mnie jakoś szczególnie trudne więc nie potrafię tego porównać do zmiany pracy, miejsca zamieszkania czy znalezienia dziewczyny. Przy próbie schudnięcia nic nie tracisz, tu nie ma żadnego poważnego ryzyka i co najważniejsze nie wymaga konfrontacji z innymi. A ja chyba właśnie tego najbardziej się boję.

Nie twierdzę, że moja sytuacja jest jakaś wyjątkowa, jest mnóstwo ludzi mających znaczenie gorzej ode mnie. Ja ubolewam nad tym, że nie mogłem się przygotować do prawdziwego, samodzielnego życia. Nikt nigdzie nie uczył, że życie jest ciężkie, że to masa wyrzeczeń, że nikogo nie obchodzi nasz los, że do celu idzie się nawet po trupach, że nie unika się konfrontacji ani tym bardziej popełniania błędów itd. Stąd się właśnie wzięły te płatki śniegu.

Jeśli kiedyś jakimś cudem dojdzie do tego, że będę miał dzieci to przynajmniej będę wiedział jak ich nie wychowywać.

722

Odp: Co to znaczy żyć?
Shinigami napisał/a:

Chciałem być astronautą, pilotem helikoptera, żołnierzem jednostek specjalnych, policjantem kryminalnym, naukowcem i jeszcze parę innych. Zawsze szybko się okazywało, że nie mam zdrowia, talentu, znajomości albo miałem za słabe wyniki na maturze.

Kekłem.

Pomijając bycie astronautą, bo tu nie wiem jaka jest ścieżka zawodowa, to cała reszta wymaga jedynie posiadania matury. Wyniki nie mają większego znaczenia skoro na studia i tak się dostałeś. Wojskowe czy policyjne testy sprawnościowe są na tak niskim poziomie, że to jest wręcz żenujące. A jako medalista z jakichś tam sztuk walki i tak miałbyś dodatkowe punkty.

Nawet w twojej obecnej sytuacji możesz zapisać się do WOT realizując marzenie o mundurze. Masz wyższe wykształcenie, prawo jazdy, medale ze sztuk walki, a pracujesz jako stolarz więc teoretycznie masz fach w ręku (zrobiłeś w ogóle egzamin zawodowy, czy zlałeś temat ?) a takich zawsze chętnie biorą w każdej ilości. Teoretycznie bardzo szybko mógłbyś zostać podporucznikiem w WOT i spokojnie byłbyś kapitanem przed 40stką. I to zawsze są też dodatkowe pieniądze.


Dodatkowo przez całe życie większość ludzi z mojego otoczenia mnie zniechęcała do wszystkiego.

I tak cię zniechęcali i zmuszali do tego, czego nie lubisz, że jeździłeś na zawody, zdobywałeś medale, dalej ćwiczysz to samo (!!!) i zrobiłeś studia jako jedyny z rodziny.

Jednocześnie nie zrobiłeś nic, aby kogokolwiek poznać, kto zajmuje się tym, co ciebie interesowało choć absolutnie każdy może sobie pogadać np z redaktorami pism branżowych np z tematu wojska i obronności, bo non stop gadają na NFoW czy Obrona Pro na fb. Są też biegi terenowe i eventy różnego rodzaju (np stara Selekcja), gdzie wojsko tak czy siak pomaga w organizacji więc jest okazja do poznania ludzi i pokazania się.

A jak rozmawialiśmy o twoim anime to sam stwierdziłeś, że nie lubisz rozmawiać o tym z innymi, bo wiesz więcej i w sumie wystarczy ci bierne oglądanie treści.

To nie jest prawda, że byłeś zniechęcany, bo rodzice cię non stop popychali do przodu (zawody sportowe, studia). Tak samo tutaj - od przeszło dwóch lat absolutnie wszyscy tutaj zachęcają cię do zrobienia CZEGOKOLWIEK i to ty sam wynajdujesz miliony usprawiedliwień przed podjęciem jakiejkolwiek akcji.


Ja ubolewam nad tym, że nie mogłem się przygotować do prawdziwego, samodzielnego życia. Nikt nigdzie nie uczył, że życie jest ciężkie

I to jest kolejny kamyczek do koszyczka "pierdolenie i kłamstwa". Absolutnie żaden medalista NIGDY by czegoś takiego nie napisał, bo absolutnie KAŻDY medalista musiał się w chuj napracować, aby te medale zdobyć.

723

Odp: Co to znaczy żyć?
Shinigami napisał/a:

Nawet ja kiedyś miałem konkretne pomysły w stylu "chciałbym być kimś tam" ale bardzo szybko każdy z tych pomysłów okazywał się nierealny. Głównie z powodu za słabych ocen w szkole nawet mimo starań.
Chciałem być astronautą, pilotem helikoptera, żołnierzem jednostek specjalnych, policjantem kryminalnym, naukowcem i jeszcze parę innych.

Obecnie w samej Warszawie jest 1500 wolnych etatów w policji. Wystarczy matura. Na start zarobiłbyś 5300 netto

Praca na wyciągnięcie ręki. Na co czekasz?
Co tym razem wymyślisz?

724

Odp: Co to znaczy żyć?
Shinigami napisał/a:

Nawet ja kiedyś miałem konkretne pomysły w stylu "chciałbym być kimś tam" ale bardzo szybko każdy z tych pomysłów okazywał się nierealny. Głównie z powodu za słabych ocen w szkole nawet mimo starań.

Nawet ja kiedyś miałam konkretne pomysły w stylu "schudnę 50 kg", ale bardzo szybko okazywały się nierealne. Głównie z powodu wolnego metabolizmu nawet mimo starań.

Chciałem być astronautą, pilotem helikoptera, żołnierzem jednostek specjalnych, policjantem kryminalnym, naukowcem i jeszcze parę innych. Zawsze szybko się okazywało, że nie mam zdrowia, talentu, znajomości albo miałem za słabe wyniki na maturze.

Chciałam być szczuplutka, mieć niski %BF, sześciopak i okrągły tyłek. Zawsze szybko się okazywało, że nie mam zdrowia, talentu, kondycji albo za szybko się męczę.

Dodatkowo przez całe życie większość ludzi z mojego otoczenia mnie zniechęcała do wszystkiego. Teksty typu "odpuść, nie warto" albo "bez znajomości nic nie zrobisz" słyszałem chyba najczęściej że wszystkiego co słyszałem. Dlatego teraz już nie mam pomysłu, nie znam siebie, nie znam swoich emocji i nie mam celu.

Dodatkowo przez całe życie większość ludzi z mojego otoczenia mnie zniechęcała do wszystkiego. Teksty typu "odpuść, nie warto" albo "z genami nic nie zrobisz" słyszałam chyba najczęściej ze wszystkiego, co słyszałam.

Jeśli ktoś tak komplikuje to schudnięcie to faktycznie może być trudne. Ja kiedyś w ciągu mniej więcej roku schudłem prawie 20kg, a nigdy nie byłem u dietetyka i nigdy nie miałem trenera personalnego.

Jeśli ktoś tak komplikuje znalezienie lepszej pracy, to faktycznie może być trudne. Ja kiedyś w ciągu mniej więcej roku ogarnęłam kilka fajnych opcji, a nigdy nie byłam u doradcy ani w PUP-ie.

Cały czas utrzymuję w miarę dobrą formę. Sam nie wiem jak ale to od początku nie było dla mnie jakoś szczególnie trudne więc nie potrafię tego porównać do zmiany pracy, miejsca zamieszkania czy znalezienia dziewczyny.

Cały czas się rozwijam, również w kwestii kompetencji zawodowych. Sama nie wiem jak, ale to od początku nie było dla mnie jakoś szczególnie trudne, więc nie potrafię tego porównać do budowania sylwetki marzeń.

Przy próbie schudnięcia nic nie tracisz, tu nie ma żadnego poważnego ryzyka i co najważniejsze nie wymaga konfrontacji z innymi. A ja chyba właśnie tego najbardziej się boję.

Podczas kursów, szkoleń czy rozmów kwalifikacyjnych nic nie tracisz, tu nie ma żadnego poważnego ryzyka i co najważniejsze, to nie wymaga żelaznej woli. A ja chyba z tym mam właśnie największy problem.

wink))

725

Odp: Co to znaczy żyć?

Złoto.


Uśmiałem się okrutnie xD

726

Odp: Co to znaczy żyć?
Jack Sparrow napisał/a:

Złoto.


Uśmiałem się okrutnie xD

Cieszę się. wink W sumie... ja też sobie parskałam pod nosem. wink

727

Odp: Co to znaczy żyć?
Shinigami napisał/a:

Ja ubolewam nad tym, że nie mogłem się przygotować do prawdziwego, samodzielnego życia. Nikt nigdzie nie uczył, że życie jest ciężkie

Pamiętasz może, co pisałam kiedyś (to był post napisany w rozmowie z Tobą) o przyjacielu mojego syna, który pomimo fatalnego startu diametralnie zmienił swoje życie?
 
Otóż wczoraj odbył ślub mojego syna. Jego świadkiem był właśnie ten chłopak, bo syn zna go od lat i od zawsze twierdzi, że "S. jest zawsze i zawsze można na niego liczyć". Kiedy poprosił go o pełnienie tej ważnej roli, przyjaciel podobno wydawał się tym faktem poruszony. Dzień był cudowny, mnóstwo pozytywnych wrażeń i emocji, S. doskonale odnalazł się w swojej roli, a w trakcie weselnej zabawy wiele razy podkreślał, że z moim synem są jak bracia, że bardzo go ceni, że wzajemnie się wspierają, motywują, że nie wyobraża sobie, co byłoby, gdyby 12 lat temu nie spotkali się na drążkach (kalistenika), bo to bardzo dużo w jego życiu zmieniło, a i sama przyjaźń ogromnie dużo dla niego znaczy.

S. mieszka niedaleko nas, dlatego razem pojechaliśmy na miejsce ceremonii, a ja obiecałam, że jeśli zajdzie taka potrzeba, to po weselu S. oraz jego osoba towarzysząca również mogą się z nami zabrać. Ostatecznie okazało się, że musimy jednak nadłożyć drogi, bo jego weselna partnerka mieszka kilkanaście kilometrów dalej. Jako że wychodziliśmy razem z ostatnimi gośćmi, więc było bardzo późno, trochę mnie to zaskoczyło, ale skoro obiecałam, to słowa się dotrzymuje. I to właśnie wtedy zdarzyło się coś, co siedzi mi w głowie do teraz.

S. znam od dawna, ale jako kolegę, a potem przyjaciela syna. Dużo o nim wiem, zawsze podziwiałam jego życiową postawę, ale tak się złożyło, że nigdy nie miałam możliwości porozmawiać z nim sam na sam, za to na imprezie zdarzyło się to kilka razy i już wtedy zaczął się otwierać, za to podczas tej drogi, na co wpływ niewątpliwie miała cała otoczka dnia, ale też fakt, że jednak trochę sobie wypił, coś w nim pękło.

Wrócił do początków ich znajomości i do roli syna w jego życiu. Powiedział też, że on tego nigdy nie mówił, ale bardzo mu zazdrościł, że miał normalny dom, bo sam wyszedł z patologicznej rodziny, z domu, z którego wiele razy musiał uciekać, gdzie alkohol był na porządku dziennym, w którym nie miał żadnego wsparcia, dlatego od małego zdany był sam na siebie. Powiedział, że na sztuki walki (ma na tym polu spore sukcesy) poszedł po to, żeby ten - jak to określił -  sku***el, czyli konkubent matki, już nigdy nie dotknął ani jego, ani jego siostry. Nie skończył szkoły, bo nie miał na to warunków, musiał wyprowadzić się z domu, żeby odciąć się od tego środowiska, w którym dorastał, a żeby się utrzymać, to przecież musiał zacząć zarabiać. Zdarzało się, że nie miał pracy, ale i wtedy jakoś sobie radził. Dopiero później poszedł na wieczorówkę, żeby zdobyć jakieś lepsze wykształcenie niż zawodówka, a po drodze wiele razy samemu sobie, ale i całemu światu musiał udowadniać, że da radę.

Generalnie, jak opowiadał o tym wszystkim, o moim synu, który od pewnego momentu dawał mu wsparcie i motywację do zmiany, o swoim domu, w którym nie tylko nigdy na nikogo nie mógł liczyć, ale wręcz musiał uczyć się, jak w nim przetrwać i jeszcze ochronić znacznie młodszą siostrę, o tym co jest dla niego ważne, z czym musiał się zmierzyć, żeby znaleźć się w tym punkcie, w którym jest dzisiaj, a co go nigdy nie złamało, bo miał ważny cel - to powiem szczerze, że po tym jak czytam, że ubolewasz nad tym, że Twoje niemal beztroskie życie jest ciężkie, to nie wiem jak nazwać to, co przeżył i jaką gigantyczną pracę wykonał ten młodszy od Ciebie chłopak?

Oczywiście zdaję sobie sprawę, że nie ma takiej miary, do której można przykładać wszystkich ludzi, bo każdy z nas jest inny i ma inne problemy, jednak pokora to jest coś, co naprawdę bardzo nam się w życiu przydaje.

728

Odp: Co to znaczy żyć?
Olinka napisał/a:

Pamiętasz może, co pisałam kiedyś (to był post napisany w rozmowie z Tobą) o przyjacielu mojego syna, który pomimo fatalnego startu diametralnie zmienił swoje życie?
 
Otóż wczoraj odbył ślub mojego syna. Jego świadkiem był właśnie ten chłopak, bo syn zna go od lat i od zawsze twierdzi, że "S. jest zawsze i zawsze można na niego liczyć". Kiedy poprosił go o pełnienie tej ważnej roli, przyjaciel podobno wydawał się tym faktem poruszony. Dzień był cudowny, mnóstwo pozytywnych wrażeń i emocji, S. doskonale odnalazł się w swojej roli, a w trakcie weselnej zabawy wiele razy podkreślał, że z moim synem są jak bracia, że bardzo go ceni, że wzajemnie się wspierają, motywują, że nie wyobraża sobie, co byłoby, gdyby 12 lat temu nie spotkali się na drążkach (kalistenika), bo to bardzo dużo w jego życiu zmieniło, a i sama przyjaźń ogromnie dużo dla niego znaczy.

S. mieszka niedaleko nas, dlatego razem pojechaliśmy na miejsce ceremonii, a ja obiecałam, że jeśli zajdzie taka potrzeba, to po weselu S. oraz jego osoba towarzysząca również mogą się z nami zabrać. Ostatecznie okazało się, że musimy jednak nadłożyć drogi, bo jego weselna partnerka mieszka kilkanaście kilometrów dalej. Jako że wychodziliśmy razem z ostatnimi gośćmi, więc było bardzo późno, trochę mnie to zaskoczyło, ale skoro obiecałam, to słowa się dotrzymuje. I to właśnie wtedy zdarzyło się coś, co siedzi mi w głowie do teraz.

S. znam od dawna, ale jako kolegę, a potem przyjaciela syna. Dużo o nim wiem, zawsze podziwiałam jego życiową postawę, ale tak się złożyło, że nigdy nie miałam możliwości porozmawiać z nim sam na sam, za to na imprezie zdarzyło się to kilka razy i już wtedy zaczął się otwierać, za to podczas tej drogi, na co wpływ niewątpliwie miała cała otoczka dnia, ale też fakt, że jednak trochę sobie wypił, coś w nim pękło.

Wrócił do początków ich znajomości i do roli syna w jego życiu. Powiedział też, że on tego nigdy nie mówił, ale bardzo mu zazdrościł, że miał normalny dom, bo sam wyszedł z patologicznej rodziny, z domu, z którego wiele razy musiał uciekać, gdzie alkohol był na porządku dziennym, w którym nie miał żadnego wsparcia, dlatego od małego zdany był sam na siebie. Powiedział, że na sztuki walki (ma na tym polu spore sukcesy) poszedł po to, żeby ten - jak to określił -  sku***el, czyli konkubent matki, już nigdy nie dotknął ani jego, ani jego siostry. Nie skończył szkoły, bo nie miał na to warunków, musiał wyprowadzić się z domu, żeby odciąć się od tego środowiska, w którym dorastał, a żeby się utrzymać, to przecież musiał zacząć zarabiać. Zdarzało się, że nie miał pracy, ale i wtedy jakoś sobie radził. Dopiero później poszedł na wieczorówkę, żeby zdobyć jakieś lepsze wykształcenie niż zawodówka, a po drodze wiele razy samemu sobie, ale i całemu światu musiał udowadniać, że da radę.

Generalnie, jak opowiadał o tym wszystkim, o moim synu, który od pewnego momentu dawał mu wsparcie i motywację do zmiany, o swoim domu, w którym nie tylko nigdy na nikogo nie mógł liczyć, ale wręcz musiał uczyć się, jak w nim przetrwać i jeszcze ochronić znacznie młodszą siostrę, o tym co jest dla niego ważne, z czym musiał się zmierzyć, żeby znaleźć się w tym punkcie, w którym jest dzisiaj, a co go nigdy nie złamało, bo miał ważny cel - to powiem szczerze, że po tym jak czytam, że ubolewasz nad tym, że Twoje niemal beztroskie życie jest ciężkie, to nie wiem jak nazwać to, co przeżył i jaką gigantyczną pracę wykonał ten młodszy od Ciebie chłopak?

Oczywiście zdaję sobie sprawę, że nie ma takiej miary, do której można przykładać wszystkich ludzi, bo każdy z nas jest inny i ma inne problemy, jednak pokora to jest coś, co naprawdę bardzo nam się w życiu przydaje.

Po pierwsze pisząc "życie jest ciężkie" nie miałem na myśli tego dosłownie w odniesieniu do mojego życia tylko, że ogólnie każdy rodzic powinien to wytłumaczyć i przygotować swoje dziecko do tego. Moje życie nie jest i nigdy nie było ciężkie.

Po drugie ja widzę historię tego chłopaka zupełnie inaczej. On nie miał podstawowych warunków do życia ale miał bardzo dobre warunki do rozwoju co mu się udało chyba równie dobrze. Nie mówię tu o rozwoju w sensie szkoła, nauka itd. tylko rozwój osobowościowy. On od zawsze musiał sam decydować o sobie i nie tylko. Sam podejmował decyzję i to go ukształtowało w tego kim jest dziś. Na pewno mógłby zazdrościć nawet mi mojej sytuacji bo przecież mi nigdy niczego nie brakowało w sensie materialnym, nie było przemocy, nie trzeba było uciekać ale jestem pewny, że gdyby zamienił się ze mną miejscami to dziś nie byłby tym kim jest. On od początku wiedział, że musi walczyć o przetrwanie, a mi zawsze wszyscy powtarzali żeby tej walki unikać, żeby przed nią uciekać. On wykonał tą pracę bo musiał, bo nie miał innego wyboru, bo to był jedyny sposób na przetrwanie. Nikt mając świadomy wybór nie wpakowałby się w tak ciężkie warunki, on zapewne gdyby miał wybór wybrałby coś innego ale nie miał i to dało mu możliwość stania się silnym.

Ja zazdroszczę temu chłopakowi warunków rozwoju i tego wszystkiego co go ukształtowało. Może życie faktycznie może brzmieć beztrosko w porównaniu do jego ale on dzięki temu stał się silny, a ja przez tą beztroskę jestem koszmarnie słaby. Tak na prawdę nigdy nie robiłem czegoś nowego co sam chciałem i do dziś tak jest. Kiedyś był tryb szkoła-dom, teraz jest praca-dom z niewielkimi dodatkami typu ta sztuka walki. Nawet to jest niezłym przykładem, kiedyś poszedłem na sztukę walki bo rodzice kazali, teraz choć mam znacznie większe możliwości też poszedłem na sztukę walki bo tylko to znam. Chciałbym spróbować czegoś innego ale nie potrafię. Tak jest ze wszystkim, nawet ze spędzaniem wolnego czasu, kiedyś większość tego czasu spędzałem przed komputerem i teraz jest tak samo bo nie potrafię inaczej, próbuję różnych innych sposobów spędzania tego czasu i wszystko wydaje się nijakie, nudne i stratą czasu. Niemal niczym nie potrafię się cieszyć. Czuję się jak byli więźniowie, którzy przez wiele lat żyli według konkretnego schematu i po wyjściu na wolność nie potrafią tego zmienić. Na tamtej terapii padło takie stwierdzenie, że jestem jak ptak uwięziony w klatce, która już dawno nie ma ani drzwi ani nawet ścian, a ja mam skrzydła i mógłbym w każdej chwili wylecieć ale jestem tak przyzwyczajony do tej klatki, że nie potrafię nawet użyć tych skrzydeł.

Na koniec rzecz, która ostatnio nieźle mnie przeraziła. U mojej matki wykryli czerniaka, nie był jednak groźny i sprawa dość szybko została załatwiona nawet jak na nasz NFZ. Jednak to wciąż był nowotwór, który ludziom się kojarzy jak niemal wyrok śmierci. I wiecie o czym pomyślałem w pierwszej kolejności? Nie zdrowiu i życiu matki, nie o tym co ona czuje, nie o jej chęci życia, nie o tym jak cała rodzina sobie z tym poradzi tylko o sobie, co ja bym zrobił gdyby jej nagle zabrakło. Nawet w takiej sytuacji pomyślałem o sobie i to najbardziej mnie przeraziło w całej tej sytuacji. Choć świadomie wiem jak powinienem zareagować i jak powinienem myśleć to podświadomość robi coś zupełnie innego.

729 Ostatnio edytowany przez Salomonka (2024-10-12 11:53:47)

Odp: Co to znaczy żyć?
Shinigami napisał/a:

[
..........Na koniec rzecz, która ostatnio nieźle mnie przeraziła. U mojej matki wykryli czerniaka, nie był jednak groźny i sprawa dość szybko została załatwiona nawet jak na nasz NFZ. Jednak to wciąż był nowotwór, który ludziom się kojarzy jak niemal wyrok śmierci. I wiecie o czym pomyślałem w pierwszej kolejności? Nie zdrowiu i życiu matki, nie o tym co ona czuje, nie o jej chęci życia, nie o tym jak cała rodzina sobie z tym poradzi tylko o sobie, co ja bym zrobił gdyby jej nagle zabrakło. Nawet w takiej sytuacji pomyślałem o sobie i to najbardziej mnie przeraziło w całej tej sytuacji. Choć świadomie wiem jak powinienem zareagować i jak powinienem myśleć to podświadomość robi coś zupełnie innego.

Jednak jesteś już dorosły facet, czas żeby się ogarnąć, bo jak cię czytam to tak, jakbym rozkminy 15 latka czytała.

Przeraziłeś się że matki zabraknie, ale nie zabrakło więc dalej z sobą nic nie robisz. Aż w końcu przyjdzie ten dzień, że zostaniesz sam... To wtedy co? "Przyssiesz" się znowu do kogoś kto będzie za ciebie życiowe sprawy zalatwiał?

Dorosły jesteś, podejmij jakąś decyzję, na początek to nie musi przebiegunowić twojego życia, ale zmienić cokolwiek, małymi kroczkami.

Ty oprócz użalania się nad sobą nie robisz nic. Pławisz się w tej swojej niemocy i sprawia ci to jakąś nieodgadnioną frajdę. Czy to kim jesteś dzisiaj, to jakaś forma kary dla twoch rodziców, że tak cię wychowali? "Jakiego mnie panie Boże stworzyłeś, takiego mnie masz" czy jakoś tak to było.
Nikt cię za rączkę nie weźmie, przez życie nie poprowadzi, kierunków nie wskaże abyś błędów nie zrobił, bo nikt tak nie mial.
Twoja terapia utknęła w martwym punkcie, bo żeby terapia przyniosła pozytywne efekty, potrzebana jest wspólpraca i chęć ze strony delikwenta, a u ciebie jest tylko negatywne nastawienie i chęć udowodnienia wszystkim, że z tobą im nie wyjdzie.          Nie       bo         NIE.
Moim zdaniem twoja terapia to strata czasu. W pierwszej kolejności na terapii powinni wylądować twoi rodzice, a zwłaszcza mama.

730

Odp: Co to znaczy żyć?
Shinigami napisał/a:

Ja zazdroszczę temu chłopakowi warunków rozwoju i tego wszystkiego co go ukształtowało. Może życie faktycznie może brzmieć beztrosko w porównaniu do jego ale on dzięki temu stał się silny, a ja przez tą beztroskę jestem koszmarnie słaby. Tak na prawdę nigdy nie robiłem czegoś nowego co sam chciałem i do dziś tak jest. Kiedyś był tryb szkoła-dom, teraz jest praca-dom z niewielkimi dodatkami typu ta sztuka walki. Nawet to jest niezłym przykładem, kiedyś poszedłem na sztukę walki bo rodzice kazali, teraz choć mam znacznie większe możliwości też poszedłem na sztukę walki bo tylko to znam. Chciałbym spróbować czegoś innego ale nie potrafię. Tak jest ze wszystkim, nawet ze spędzaniem wolnego czasu, kiedyś większość tego czasu spędzałem przed komputerem i teraz jest tak samo bo nie potrafię inaczej, próbuję różnych innych sposobów spędzania tego czasu i wszystko wydaje się nijakie, nudne i stratą czasu. Niemal niczym nie potrafię się cieszyć. Czuję się jak byli więźniowie, którzy przez wiele lat żyli według konkretnego schematu i po wyjściu na wolność nie potrafią tego zmienić. Na tamtej terapii padło takie stwierdzenie, że jestem jak ptak uwięziony w klatce, która już dawno nie ma ani drzwi ani nawet ścian, a ja mam skrzydła i mógłbym w każdej chwili wylecieć ale jestem tak przyzwyczajony do tej klatki, że nie potrafię nawet użyć tych skrzydeł.

Naprawdę jak cię czytam Shini to mam ochotę otworzyć okno i wyskoczyć na główkę z 5 piętra, takiego wampira energetycznego jak Ty to rzadko się spotyka - nie dziwię się że jesteś sam jak palec bo nie sposób wysiedzieć z kimś o takim podejściu do życia...

731

Odp: Co to znaczy żyć?
Foxterier napisał/a:
Shinigami napisał/a:

Ja zazdroszczę temu chłopakowi warunków rozwoju i tego wszystkiego co go ukształtowało. Może życie faktycznie może brzmieć beztrosko w porównaniu do jego ale on dzięki temu stał się silny, a ja przez tą beztroskę jestem koszmarnie słaby. Tak na prawdę nigdy nie robiłem czegoś nowego co sam chciałem i do dziś tak jest. Kiedyś był tryb szkoła-dom, teraz jest praca-dom z niewielkimi dodatkami typu ta sztuka walki. Nawet to jest niezłym przykładem, kiedyś poszedłem na sztukę walki bo rodzice kazali, teraz choć mam znacznie większe możliwości też poszedłem na sztukę walki bo tylko to znam. Chciałbym spróbować czegoś innego ale nie potrafię. Tak jest ze wszystkim, nawet ze spędzaniem wolnego czasu, kiedyś większość tego czasu spędzałem przed komputerem i teraz jest tak samo bo nie potrafię inaczej, próbuję różnych innych sposobów spędzania tego czasu i wszystko wydaje się nijakie, nudne i stratą czasu. Niemal niczym nie potrafię się cieszyć. Czuję się jak byli więźniowie, którzy przez wiele lat żyli według konkretnego schematu i po wyjściu na wolność nie potrafią tego zmienić. Na tamtej terapii padło takie stwierdzenie, że jestem jak ptak uwięziony w klatce, która już dawno nie ma ani drzwi ani nawet ścian, a ja mam skrzydła i mógłbym w każdej chwili wylecieć ale jestem tak przyzwyczajony do tej klatki, że nie potrafię nawet użyć tych skrzydeł.

Naprawdę jak cię czytam Shini to mam ochotę otworzyć okno i wyskoczyć na główkę z 5 piętra, takiego wampira energetycznego jak Ty to rzadko się spotyka - nie dziwię się że jesteś sam jak palec bo nie sposób wysiedzieć z kimś o takim podejściu do życia...

A ja nie zauwazylam zeby on byl wampirem energetycznym

732 Ostatnio edytowany przez Foxterier (2024-10-12 12:08:30)

Odp: Co to znaczy żyć?
JuliaUK33 napisał/a:
Foxterier napisał/a:
Shinigami napisał/a:

Ja zazdroszczę temu chłopakowi warunków rozwoju i tego wszystkiego co go ukształtowało. Może życie faktycznie może brzmieć beztrosko w porównaniu do jego ale on dzięki temu stał się silny, a ja przez tą beztroskę jestem koszmarnie słaby. Tak na prawdę nigdy nie robiłem czegoś nowego co sam chciałem i do dziś tak jest. Kiedyś był tryb szkoła-dom, teraz jest praca-dom z niewielkimi dodatkami typu ta sztuka walki. Nawet to jest niezłym przykładem, kiedyś poszedłem na sztukę walki bo rodzice kazali, teraz choć mam znacznie większe możliwości też poszedłem na sztukę walki bo tylko to znam. Chciałbym spróbować czegoś innego ale nie potrafię. Tak jest ze wszystkim, nawet ze spędzaniem wolnego czasu, kiedyś większość tego czasu spędzałem przed komputerem i teraz jest tak samo bo nie potrafię inaczej, próbuję różnych innych sposobów spędzania tego czasu i wszystko wydaje się nijakie, nudne i stratą czasu. Niemal niczym nie potrafię się cieszyć. Czuję się jak byli więźniowie, którzy przez wiele lat żyli według konkretnego schematu i po wyjściu na wolność nie potrafią tego zmienić. Na tamtej terapii padło takie stwierdzenie, że jestem jak ptak uwięziony w klatce, która już dawno nie ma ani drzwi ani nawet ścian, a ja mam skrzydła i mógłbym w każdej chwili wylecieć ale jestem tak przyzwyczajony do tej klatki, że nie potrafię nawet użyć tych skrzydeł.

Naprawdę jak cię czytam Shini to mam ochotę otworzyć okno i wyskoczyć na główkę z 5 piętra, takiego wampira energetycznego jak Ty to rzadko się spotyka - nie dziwię się że jesteś sam jak palec bo nie sposób wysiedzieć z kimś o takim podejściu do życia...

A ja nie zauwazylam zeby on byl wampirem energetycznym

Ty też nie zauważasz że trollujesz więc nie wiem czy jesteś dobrym wyznacznikiem na cokolwiek tongue

733

Odp: Co to znaczy żyć?
Foxterier napisał/a:
JuliaUK33 napisał/a:
Foxterier napisał/a:

Naprawdę jak cię czytam Shini to mam ochotę otworzyć okno i wyskoczyć na główkę z 5 piętra, takiego wampira energetycznego jak Ty to rzadko się spotyka - nie dziwię się że jesteś sam jak palec bo nie sposób wysiedzieć z kimś o takim podejściu do życia...

A ja nie zauwazylam zeby on byl wampirem energetycznym

Ty też nie zauważasz że trollujesz więc nie wiem czy jesteś dobrym wyznacznikiem na cokolwiek tongue

Ja nie trolluje

734

Odp: Co to znaczy żyć?
JuliaUK33 napisał/a:
Foxterier napisał/a:
JuliaUK33 napisał/a:

A ja nie zauwazylam zeby on byl wampirem energetycznym

Ty też nie zauważasz że trollujesz więc nie wiem czy jesteś dobrym wyznacznikiem na cokolwiek tongue

Ja nie trolluje

Niestety wiem i to jest w tym wszystkim najgorsze lol...

735

Odp: Co to znaczy żyć?
Foxterier napisał/a:

Naprawdę jak cię czytam Shini to mam ochotę otworzyć okno i wyskoczyć na główkę z 5 piętra, takiego wampira energetycznego jak Ty to rzadko się spotyka - nie dziwię się że jesteś sam jak palec bo nie sposób wysiedzieć z kimś o takim podejściu do życia...


LOL.

xD

736

Odp: Co to znaczy żyć?
SaraS napisał/a:
Jack Sparrow napisał/a:

Złoto.


Uśmiałem się okrutnie xD

Cieszę się. wink W sumie... ja też sobie parskałam pod nosem. wink


Analogię zrozumiałem za pierwszym razem. Uśmiałem się, że musiałaś aż tak ją wyłuszczyć Shiniemu.

737

Odp: Co to znaczy żyć?
Olinka napisał/a:

Generalnie, jak opowiadał o tym wszystkim, o moim synu, który od pewnego momentu dawał mu wsparcie i motywację do zmiany, o swoim domu, w którym nie tylko nigdy na nikogo nie mógł liczyć, ale wręcz musiał uczyć się, jak w nim przetrwać i jeszcze ochronić znacznie młodszą siostrę, o tym co jest dla niego ważne, z czym musiał się zmierzyć, żeby znaleźć się w tym punkcie, w którym jest dzisiaj, a co go nigdy nie złamało, bo miał ważny cel - to powiem szczerze, że po tym jak czytam, że ubolewasz nad tym, że Twoje niemal beztroskie życie jest ciężkie, to nie wiem jak nazwać to, co przeżył i jaką gigantyczną pracę wykonał ten młodszy od Ciebie chłopak?

Oczywiście zdaję sobie sprawę, że nie ma takiej miary, do której można przykładać wszystkich ludzi, bo każdy z nas jest inny i ma inne problemy, jednak pokora to jest coś, co naprawdę bardzo nam się w życiu przydaje.


Bardzo prosto można to nazwać - zupełnie inna sytuacja zupełnie innego człowieka. Oraz można też wykonać refleksję nad sensownością porównywania dwóch zupełnie różnych i ludzi i sytuacji. Jest z niego jakiś pożytek? Tego konkretnego porównania?
IMHO to jeśli już z porównywania miałby być dla Shini pożytek to z porównania do kogoś, kto miał podobne problemy do Shini i z tych podobnych problemów wyszedł na prostą. Czemu? Ano z tym opisanym dzielnym młodzieńcem to się Shini za nic nie jest w stanie utożsamić, na przykład dlatego. W tym załączonym skróconym życiorysie za mało podobieństw, żeby porównanie mogło zadziałać konstruktywnie.

738

Odp: Co to znaczy żyć?
Muqin napisał/a:

IMHO to jeśli już z porównywania miałby być dla Shini pożytek to z porównania do kogoś, kto miał podobne problemy do Shini i z tych podobnych problemów wyszedł na prostą. Czemu? Ano z tym opisanym dzielnym młodzieńcem to się Shini za nic nie jest w stanie utożsamić, na przykład dlatego. W tym załączonym skróconym życiorysie za mało podobieństw, żeby porównanie mogło zadziałać konstruktywnie.


Żadne porównanie nie będzie adekwatne, bo zawsze to będzie przykład kogoś, komu się udało. A jemu się nie udało. Więc zawsze będzie jojczenie dlaczego jemu nie ma prawa się udać i jak bardzo on by chciał być jak tamten ktoś i jak bardzo on zazdrości itp.

739 Ostatnio edytowany przez SaraS (2024-10-12 17:08:41)

Odp: Co to znaczy żyć?
Jack Sparrow napisał/a:
SaraS napisał/a:
Jack Sparrow napisał/a:

Złoto.


Uśmiałem się okrutnie xD

Cieszę się. wink W sumie... ja też sobie parskałam pod nosem. wink


Analogię zrozumiałem za pierwszym razem. Uśmiałem się, że musiałaś aż tak ją wyłuszczyć Shiniemu.

Ach. To ja sobie parskałam podczas pisania - bo Shini twierdzi, że to nie to samo, a zaraz potem pisze post, który w zasadzie wygląda identycznie, jak wszystkie te "nie mogę schudnąć". Po prostu myślałam, że bardziej się będę musiała nagimnastykować przy podmiance, a tu niemal słowo w słowo. wink

Muqin napisał/a:

Bardzo prosto można to nazwać - zupełnie inna sytuacja zupełnie innego człowieka. Oraz można też wykonać refleksję nad sensownością porównywania dwóch zupełnie różnych i ludzi i sytuacji. Jest z niego jakiś pożytek? Tego konkretnego porównania?
IMHO to jeśli już z porównywania miałby być dla Shini pożytek to z porównania do kogoś, kto miał podobne problemy do Shini i z tych podobnych problemów wyszedł na prostą. Czemu? Ano z tym opisanym dzielnym młodzieńcem to się Shini za nic nie jest w stanie utożsamić, na przykład dlatego. W tym załączonym skróconym życiorysie za mało podobieństw, żeby porównanie mogło zadziałać konstruktywnie.

Moim zdaniem to nie miało być porównanie w celu "zrób tak i tak", tylko coś, co miało ukazać problemy Shiniego w nieco innej - pokuszę się o stwierdzenie, że właściwej - perspektywie.

740

Odp: Co to znaczy żyć?
SaraS napisał/a:

Ach. To ja sobie parskałam podczas pisania - bo Shini twierdzi, że to nie to samo, a zaraz potem pisze post, który w zasadzie wygląda identycznie, jak wszystkie te "nie mogę schudnąć". Po prostu myślałam, że bardziej się będę musiała nagimnastykować przy podmiance, a tu niemal słowo w słowo. wink

I dlatego to takie zabawne było smile

741 Ostatnio edytowany przez Muqin (2024-10-12 18:00:08)

Odp: Co to znaczy żyć?
SaraS napisał/a:

Moim zdaniem to nie miało być porównanie w celu "zrób tak i tak", tylko coś, co miało ukazać problemy Shiniego w nieco innej - pokuszę się o stwierdzenie, że właściwej - perspektywie.

A dlaczego uważasz, że to jest akurat właściwa perspektywa ?

742

Odp: Co to znaczy żyć?
Muqin napisał/a:

Bardzo prosto można to nazwać - zupełnie inna sytuacja zupełnie innego człowieka. Oraz można też wykonać refleksję nad sensownością porównywania dwóch zupełnie różnych i ludzi i sytuacji. Jest z niego jakiś pożytek? Tego konkretnego porównania?
IMHO to jeśli już z porównywania miałby być dla Shini pożytek to z porównania do kogoś, kto miał podobne problemy do Shini i z tych podobnych problemów wyszedł na prostą. Czemu? Ano z tym opisanym dzielnym młodzieńcem to się Shini za nic nie jest w stanie utożsamić, na przykład dlatego. W tym załączonym skróconym życiorysie za mało podobieństw, żeby porównanie mogło zadziałać konstruktywnie.

Oczywiście, że Shini nie jest się w stanie z tym chłopakiem utożsamić, bo Shini musi mieć zawsze najgorzej i najbardziej pod górkę, a już jego słowa:

Shinigami napisał/a:

Ja zazdroszczę temu chłopakowi warunków rozwoju i tego wszystkiego co go ukształtowało.

... są czymś tak absurdalnym, że nawet trudno to w jakiś racjonalny sposób zrozumieć. 

Być może obraz całej sytuacji dopełni informacja, że wspominany chłopak jest kimś, kogo naprawdę podziwiam za jego siłę i determinację, a jednak w tym momencie, kiedy tak bardzo otworzył się mówiąc wprost, że mojemu synowi zazdrościł normalnego domu, po prostu się rozpłakał - tak ogromne pojawiły się u niego emocje. Tymczasem po drugiej stronie mamy Shiniego, któremu rodzice podstawili wszystko pod nos, a jemu brakuje tylko chęci do działania, bo przecież poza własną biernością nic go nie ogranicza.

I nie zgadzam się, że moje zestawienie jest pozbawione sensu, jak usiłujesz to sugerować. Miało na celu ukazanie mu, że zupełnie bezpodstawnie stawia się w roli ofiary w sytuacji, na którą ma wpływ. Wbrew pozorom jemu jest dobrze, jak jest, co sam wielokrotnie podkreśla, na przykład pisząc, że nie potrafi zaryzykować tego, co ma, co samo w sobie pokazuje, że ma naprawdę dużo.
Ponadto jego brak działania jest przecież decyzją, którą podejmuje każdego dnia i każdego dnia jest ona taka sama.

Warto przy tym zauważyć, że do tej pory Shinigami podkreślał, że zazdrości tym, którzy dostali od rodziców mieszkanie, ktoś im załatwił pracę, pomógł się w życiu ogarnąć, a kiedy pojawia się osoba taka jak S., czyli kompletna skrajność tych pierwszych, to również twierdzi, że miała w życiu lepiej niż on. Jednym słowem w tym miejscu zataczamy koło i ponownie docieramy do punktu, w którym kogokolwiek postawi się obok niego, to w subiektywnym odczuciu Shini zawsze będzie miał gorzej.

Odp: Co to znaczy żyć?
Olinka napisał/a:
Shinigami napisał/a:

Ja ubolewam nad tym, że nie mogłem się przygotować do prawdziwego, samodzielnego życia. Nikt nigdzie nie uczył, że życie jest ciężkie

Pamiętasz może, co pisałam kiedyś (to był post napisany w rozmowie z Tobą) o przyjacielu mojego syna, który pomimo fatalnego startu diametralnie zmienił swoje życie?
 
Otóż wczoraj odbył ślub mojego syna. Jego świadkiem był właśnie ten chłopak, bo syn zna go od lat i od zawsze twierdzi, że "S. jest zawsze i zawsze można na niego liczyć". Kiedy poprosił go o pełnienie tej ważnej roli, przyjaciel podobno wydawał się tym faktem poruszony. Dzień był cudowny, mnóstwo pozytywnych wrażeń i emocji, S. doskonale odnalazł się w swojej roli, a w trakcie weselnej zabawy wiele razy podkreślał, że z moim synem są jak bracia, że bardzo go ceni, że wzajemnie się wspierają, motywują, że nie wyobraża sobie, co byłoby, gdyby 12 lat temu nie spotkali się na drążkach (kalistenika), bo to bardzo dużo w jego życiu zmieniło, a i sama przyjaźń ogromnie dużo dla niego znaczy.

S. mieszka niedaleko nas, dlatego razem pojechaliśmy na miejsce ceremonii, a ja obiecałam, że jeśli zajdzie taka potrzeba, to po weselu S. oraz jego osoba towarzysząca również mogą się z nami zabrać. Ostatecznie okazało się, że musimy jednak nadłożyć drogi, bo jego weselna partnerka mieszka kilkanaście kilometrów dalej. Jako że wychodziliśmy razem z ostatnimi gośćmi, więc było bardzo późno, trochę mnie to zaskoczyło, ale skoro obiecałam, to słowa się dotrzymuje. I to właśnie wtedy zdarzyło się coś, co siedzi mi w głowie do teraz.

S. znam od dawna, ale jako kolegę, a potem przyjaciela syna. Dużo o nim wiem, zawsze podziwiałam jego życiową postawę, ale tak się złożyło, że nigdy nie miałam możliwości porozmawiać z nim sam na sam, za to na imprezie zdarzyło się to kilka razy i już wtedy zaczął się otwierać, za to podczas tej drogi, na co wpływ niewątpliwie miała cała otoczka dnia, ale też fakt, że jednak trochę sobie wypił, coś w nim pękło.

Wrócił do początków ich znajomości i do roli syna w jego życiu. Powiedział też, że on tego nigdy nie mówił, ale bardzo mu zazdrościł, że miał normalny dom, bo sam wyszedł z patologicznej rodziny, z domu, z którego wiele razy musiał uciekać, gdzie alkohol był na porządku dziennym, w którym nie miał żadnego wsparcia, dlatego od małego zdany był sam na siebie. Powiedział, że na sztuki walki (ma na tym polu spore sukcesy) poszedł po to, żeby ten - jak to określił -  sku***el, czyli konkubent matki, już nigdy nie dotknął ani jego, ani jego siostry. Nie skończył szkoły, bo nie miał na to warunków, musiał wyprowadzić się z domu, żeby odciąć się od tego środowiska, w którym dorastał, a żeby się utrzymać, to przecież musiał zacząć zarabiać. Zdarzało się, że nie miał pracy, ale i wtedy jakoś sobie radził. Dopiero później poszedł na wieczorówkę, żeby zdobyć jakieś lepsze wykształcenie niż zawodówka, a po drodze wiele razy samemu sobie, ale i całemu światu musiał udowadniać, że da radę.

Generalnie, jak opowiadał o tym wszystkim, o moim synu, który od pewnego momentu dawał mu wsparcie i motywację do zmiany, o swoim domu, w którym nie tylko nigdy na nikogo nie mógł liczyć, ale wręcz musiał uczyć się, jak w nim przetrwać i jeszcze ochronić znacznie młodszą siostrę, o tym co jest dla niego ważne, z czym musiał się zmierzyć, żeby znaleźć się w tym punkcie, w którym jest dzisiaj, a co go nigdy nie złamało, bo miał ważny cel - to powiem szczerze, że po tym jak czytam, że ubolewasz nad tym, że Twoje niemal beztroskie życie jest ciężkie, to nie wiem jak nazwać to, co przeżył i jaką gigantyczną pracę wykonał ten młodszy od Ciebie chłopak?

Oczywiście zdaję sobie sprawę, że nie ma takiej miary, do której można przykładać wszystkich ludzi, bo każdy z nas jest inny i ma inne problemy, jednak pokora to jest coś, co naprawdę bardzo nam się w życiu przydaje.


Bez wchodzenia w obronę forumowego Piotrusia pana,  to jest coś zupełnie innego.
Kiedy masz nóż na gardle i odrobinę rozsądku, działasz. Strach jako siła napędowa jest jak paliwo lotnicze. Kiedy jesteś w szambie po szyję, zrobisz wiele by się wygrzebać.

Kiedy leżysz pod ciepłą kołderką mamusi, masz podane pod nosek i nie masz mocnej psychiki, zdrowych ambicji czy naprawdę silnych pragnień, nie napędza Cię ani kropla strachu o jutro, będziesz w tym trwać.
Tym bardziej kiedy masz ogromne ego, które na samą myśl o porażce chowa Cię jeszcze głębiej pod tę kołdrę.
Pisałem tu kiedyś o cierpieniu, powtórzę. Tylko solidny kop w dupę pomógłby autorowi ruszyć. Wtedy on sam by się mógł zdziwić ile może.
Bez tego, będzie się wciąż użalał nad sobą i skupiał na niezrealizowanych potrzebach.
Nie widząc, że to jest tylko i wyłącznie skutek jego życiowych wyborów.

744

Odp: Co to znaczy żyć?
RozrabiakaWmalinowymGaju napisał/a:
Olinka napisał/a:
Shinigami napisał/a:

Ja ubolewam nad tym, że nie mogłem się przygotować do prawdziwego, samodzielnego życia. Nikt nigdzie nie uczył, że życie jest ciężkie

Pamiętasz może, co pisałam kiedyś (to był post napisany w rozmowie z Tobą) o przyjacielu mojego syna, który pomimo fatalnego startu diametralnie zmienił swoje życie?
 
Otóż wczoraj odbył ślub mojego syna. Jego świadkiem był właśnie ten chłopak, bo syn zna go od lat i od zawsze twierdzi, że "S. jest zawsze i zawsze można na niego liczyć". Kiedy poprosił go o pełnienie tej ważnej roli, przyjaciel podobno wydawał się tym faktem poruszony. Dzień był cudowny, mnóstwo pozytywnych wrażeń i emocji, S. doskonale odnalazł się w swojej roli, a w trakcie weselnej zabawy wiele razy podkreślał, że z moim synem są jak bracia, że bardzo go ceni, że wzajemnie się wspierają, motywują, że nie wyobraża sobie, co byłoby, gdyby 12 lat temu nie spotkali się na drążkach (kalistenika), bo to bardzo dużo w jego życiu zmieniło, a i sama przyjaźń ogromnie dużo dla niego znaczy.

S. mieszka niedaleko nas, dlatego razem pojechaliśmy na miejsce ceremonii, a ja obiecałam, że jeśli zajdzie taka potrzeba, to po weselu S. oraz jego osoba towarzysząca również mogą się z nami zabrać. Ostatecznie okazało się, że musimy jednak nadłożyć drogi, bo jego weselna partnerka mieszka kilkanaście kilometrów dalej. Jako że wychodziliśmy razem z ostatnimi gośćmi, więc było bardzo późno, trochę mnie to zaskoczyło, ale skoro obiecałam, to słowa się dotrzymuje. I to właśnie wtedy zdarzyło się coś, co siedzi mi w głowie do teraz.

S. znam od dawna, ale jako kolegę, a potem przyjaciela syna. Dużo o nim wiem, zawsze podziwiałam jego życiową postawę, ale tak się złożyło, że nigdy nie miałam możliwości porozmawiać z nim sam na sam, za to na imprezie zdarzyło się to kilka razy i już wtedy zaczął się otwierać, za to podczas tej drogi, na co wpływ niewątpliwie miała cała otoczka dnia, ale też fakt, że jednak trochę sobie wypił, coś w nim pękło.

Wrócił do początków ich znajomości i do roli syna w jego życiu. Powiedział też, że on tego nigdy nie mówił, ale bardzo mu zazdrościł, że miał normalny dom, bo sam wyszedł z patologicznej rodziny, z domu, z którego wiele razy musiał uciekać, gdzie alkohol był na porządku dziennym, w którym nie miał żadnego wsparcia, dlatego od małego zdany był sam na siebie. Powiedział, że na sztuki walki (ma na tym polu spore sukcesy) poszedł po to, żeby ten - jak to określił -  sku***el, czyli konkubent matki, już nigdy nie dotknął ani jego, ani jego siostry. Nie skończył szkoły, bo nie miał na to warunków, musiał wyprowadzić się z domu, żeby odciąć się od tego środowiska, w którym dorastał, a żeby się utrzymać, to przecież musiał zacząć zarabiać. Zdarzało się, że nie miał pracy, ale i wtedy jakoś sobie radził. Dopiero później poszedł na wieczorówkę, żeby zdobyć jakieś lepsze wykształcenie niż zawodówka, a po drodze wiele razy samemu sobie, ale i całemu światu musiał udowadniać, że da radę.

Generalnie, jak opowiadał o tym wszystkim, o moim synu, który od pewnego momentu dawał mu wsparcie i motywację do zmiany, o swoim domu, w którym nie tylko nigdy na nikogo nie mógł liczyć, ale wręcz musiał uczyć się, jak w nim przetrwać i jeszcze ochronić znacznie młodszą siostrę, o tym co jest dla niego ważne, z czym musiał się zmierzyć, żeby znaleźć się w tym punkcie, w którym jest dzisiaj, a co go nigdy nie złamało, bo miał ważny cel - to powiem szczerze, że po tym jak czytam, że ubolewasz nad tym, że Twoje niemal beztroskie życie jest ciężkie, to nie wiem jak nazwać to, co przeżył i jaką gigantyczną pracę wykonał ten młodszy od Ciebie chłopak?

Oczywiście zdaję sobie sprawę, że nie ma takiej miary, do której można przykładać wszystkich ludzi, bo każdy z nas jest inny i ma inne problemy, jednak pokora to jest coś, co naprawdę bardzo nam się w życiu przydaje.


Bez wchodzenia w obronę forumowego Piotrusia pana,  to jest coś zupełnie innego.
Kiedy masz nóż na gardle i odrobinę rozsądku, działasz. Strach jako siła napędowa jest jak paliwo lotnicze. Kiedy jesteś w szambie po szyję, zrobisz wiele by się wygrzebać.

Kiedy leżysz pod ciepłą kołderką mamusi, masz podane pod nosek i nie masz mocnej psychiki, zdrowych ambicji czy naprawdę silnych pragnień, nie napędza Cię ani kropla strachu o jutro, będziesz w tym trwać.
Tym bardziej kiedy masz ogromne ego, które na samą myśl o porażce chowa Cię jeszcze głębiej pod tę kołdrę.
Pisałem tu kiedyś o cierpieniu, powtórzę. Tylko solidny kop w dupę pomógłby autorowi ruszyć. Wtedy on sam by się mógł zdziwić ile może.
Bez tego, będzie się wciąż użalał nad sobą i skupiał na niezrealizowanych potrzebach.
Nie widząc, że to jest tylko i wyłącznie skutek jego życiowych wyborów.

To jest akurat prawda to na wlasnym doswiadczeniu wiem

Odp: Co to znaczy żyć?
Olinka napisał/a:

Pamiętasz może, co pisałam kiedyś (to był post napisany w rozmowie z Tobą) o przyjacielu mojego syna, który pomimo fatalnego startu diametralnie zmienił swoje życie?

Te historie brzmią fajnie z boku. Amerykański sen w polskiej wersji, ale często tacy ludzie mocno traca na bliższym poznaniu i widać, że wcale z patologii nie wyszli. To cały czas jest w głowie i ciągle mają jakiś żal do świata.
Młody chłopak na imprezie zamiast opowiedzieć gdzie był na wakacjach, coś o swojej dziewczynie, jakieś hobby, żarty, nawet muzyka i jedzenie na weselu wyciąga temat ojca który go lał i jak nawet hobby sobie dobrał pod bicie się ze starym. Wszystko to opowiedziane w dniu wesela i to matce pana młodego big_smile Dla mnie to jest straszny nietakt i oversharing.
Historia demotywująca raczej niż motywująca. Mimo ogromu pracy który włożył, nawet na imprezie najlepszego kumpla nie umie yć tu i teraz i ciągnie za sobą smrod bagienka w którym się wychował.

746 Ostatnio edytowany przez Muqin (2024-10-12 19:20:05)

Odp: Co to znaczy żyć?
Olinka napisał/a:
Shinigami napisał/a:

Ja zazdroszczę temu chłopakowi warunków rozwoju i tego wszystkiego co go ukształtowało.

... są czymś tak absurdalnym, że nawet trudno to w jakiś racjonalny sposób zrozumieć.

A to akurat zrozumieć można w całkiem racjonalny sposób, jeśli się chce oczywiście.  Shini postrzega siebie bardzo źle (nieudacznik, leń, ilość negatywów można mnożyć, w rozmowach z nim choćby i na forum pełno tego, pozytywów na swój temat nie ma raczej okazji czytać) i zazdrości komuś, kto spotyka się z aprobatą (bo też by chciał być lubiany i akceptowany) widząc w tym kimś kogoś lepszego od siebie i uznając, że gdyby on się urodził i wychował w patologii to może by mu takie warunki życia wykształciły to, czego nie ma czyli decyzyjność, wolę walki, odwagę mierzenia się z wyzwaniami i ileś tam tych cech, co to on ma akurat w zaniku.

Shini wcale nie pisze, że ma we wszystkim najgorzej, wręcz zauważyłam, że jednym z jego problemów jest to, że doskonale wie, że patrząc z tzw. dystansu i z zewnątrz wcale nie miał i nie ma tak znowu źle. Może nie idealnie ale tragicznie też nie. Co z kolei powoduje, że "inni mieli gorzej a osiągnęli coś" i samoocena mu zjeżdża. Błędne koło.

Czy Shini tak całkiem bezpodstawnie stawia się w roli ofiary? No wedle powszechnej na forum opinii tak jest. Ja wyrażam tu zdanie odrębne i zwyczajnie uważam, że nie tyle się stawia w roli ofiary ile nią zwyczajnie jest. Istnieje coś takiego jak przemoc psychiczna(emcjonalna) wobec dzieci i  owa przemoc i owszem, ma wpływ na kształtowanie osobowości tych dzieci.

Cytując "Błękitną linię"

"Przemoc emocjonalna to intencjonalne, nie zawierające aktów przemocy fizycznej zachowania dorosłych wobec dzieci, które powodują znaczące obniżenie możliwości prawidłowego rozwoju dziecka np.: wyzwiska, groźby, szantaż, straszenie, emocjonalne odrzucenie, nadmierne wymagania nieadekwatne do wieku i możliwości dziecka, niszczenie ważnych dla niego rzeczy lub zwierząt, nieposzanowanie granic prywatności, itp. Szczególnie trwałe ślady pozostawia po sobie przemoc ze strony osób ważnych dla rozwoju dziecka, zwłaszcza rodziców. O ile dzieci dość szybko zdają sobie sprawę z odrębności fizycznej od rodziców, o tyle emocjonalnie są z nimi tożsame przez wiele lat. Krzywda płynąca z ich strony ma więc wielki wpływ na utrudnione formowanie się jego relacji z innymi ludźmi, obrazu siebie i wreszcie osobowości."
Do przemocy emocjonalnej wobec dzieci zalicza się też nadopiekuńczość jednego rodzica przy bierności drugiego albo obojga rodziców.

Wiedza na ten temat nie jest jeszcze powszechna i takim osobom jak Shini jest trudniej niż osobom z jawnej patologii, ich problemy są minimalizowane, obśmiewane, deprecjonowane i dostają praktycznie zerowe społeczne wsparcie.


RozrabiakaWmalinowymGaju


Opcja z solidnym kopem w dupę to ma jedną wadę - sam sobie nikt takiego kopa nie strzeli, to musi przyjść z zewnątrz. Wtedy owszem, jedni pójdą w gorę, a inni się rozpadną.   Są sposoby także bez kopa z zewnątrz, ale to już inna bajka.

747

Odp: Co to znaczy żyć?
Muqin napisał/a:
SaraS napisał/a:

Moim zdaniem to nie miało być porównanie w celu "zrób tak i tak", tylko coś, co miało ukazać problemy Shiniego w nieco innej - pokuszę się o stwierdzenie, że właściwej - perspektywie.

A dlaczego uważasz, że to jest akurat właściwa perspektywa ?

Bo z jednej strony takie wartościowanie problemów/cierpienia jest słabe, ale z drugiej - jeśli masz doroslego, zdrowego, wykształconego, przystojnego faceta z takim zapleczem rodzinnym, że i mieszkaniem, i pracą się nie musi martwić = ma dupochron, gdyby coś poszło nie tak, to chciałoby się mówić o uprzywilejowaniu, a nie o dramatycznej sytuacji życiowej.

748

Odp: Co to znaczy żyć?

Wartościowanie problemów jest bardzo słabe. Tu pełna zgoda. A sytuacja Shini jest koszmarna nie dlatego, że się wali i pali tylko dlatego, że on się z tym męczy. Z własną niemożnością, może wręcz wyuczoną bezradnością.

749

Odp: Co to znaczy żyć?
SmutnaDziewczyna007 napisał/a:

Te historie brzmią fajnie z boku. Amerykański sen w polskiej wersji, ale często tacy ludzie mocno traca na bliższym poznaniu i widać, że wcale z patologii nie wyszli. To cały czas jest w głowie i ciągle mają jakiś żal do świata.
Młody chłopak na imprezie zamiast opowiedzieć gdzie był na wakacjach, coś o swojej dziewczynie, jakieś hobby, żarty, nawet muzyka i jedzenie na weselu wyciąga temat ojca który go lał i jak nawet hobby sobie dobrał pod bicie się ze starym. Wszystko to opowiedziane w dniu wesela i to matce pana młodego big_smile Dla mnie to jest straszny nietakt i oversharing.
Historia demotywująca raczej niż motywująca. Mimo ogromu pracy który włożył, nawet na imprezie najlepszego kumpla nie umie yć tu i teraz i ciągnie za sobą smrod bagienka w którym się wychował.

Napisałam przecież, że sobie wypił, wtedy pękł i to było już PO imprezie. Poza tym ja NIE mam z tym problemu, więc tym bardziej nie rozumiem, dlaczego Ty masz?

Nie wiem też czemu ma służyć ta polemika, której przekaz wyraźnie umniejsza temu chłopakowi? Znamy go przecież od lat i nie tylko nie traci w naszych oczach, ale z każdym rokiem coraz bardziej zyskuje.
Ja ufam swojej intuicji, przede wszystkim jednak mój osąd oparty jest na uważnej obserwacji i wiedzy. Moim zdaniem dawno wyszedł z patologii, a przecież silne emocje dopadają każdego z nas, zwłaszcza pod wpływem takich czynników, jakie wówczas pojawiły się w skumulowanej formie. 

Muqin napisał/a:

Czy Shini tak całkiem bezpodstawnie stawia się w roli ofiary? No wedle powszechnej na forum opinii tak jest. Ja wyrażam tu zdanie odrębne i zwyczajnie uważam, że nie tyle się stawia w roli ofiary ile nią zwyczajnie jest. Istnieje coś takiego jak przemoc psychiczna(emcjonalna) wobec dzieci i  owa przemoc i owszem, ma wpływ na kształtowanie osobowości tych dzieci.

Oczywiście, że tak, to zostało już dawno powiedziane, ale nie zapominajmy, że Shini jest dorosły i tylko on odpowiada za to, co dziś dzieje się w jego życiu. Od co najmniej kilku lat ma świadomość tego, co go ukształtowało takim, jaki jest, ale NIC z tym nie zrobił. Jeśli przez kolejne lata będzie zasłaniał się swoim dzieciństwem, to ofiarą będzie do końca swoich dni. Tu powtórzę: każdego dnia podejmuje tę decyzję od nowa, coraz głębiej wchodząc w rolę ofiary. To już jest jego i tylko jego działanie przeciwko sobie samemu.

750 Ostatnio edytowany przez Muqin (2024-10-12 19:42:18)

Odp: Co to znaczy żyć?

Skoro "wypił i wtedy pękł" to zgodzę sie ze Smutną - tkwi, tylko maskuje. Jak przestanie tkwić (czego mu życzę) to po wypiciu będzie gadał dowolne bzdety albo czule obejmował przydrożne drzewa twierdząc iż kocha przyrodę, a nie opowiadał o dzieciństwie.

Nic nie zrobił ten Shini? Naprawdę NIC? Poszedł do psychiatry? Poszedł. Poszedł na psychoterapię - poszedł. Że była nieudana to nie jego wina. Nadal próbuje na jakieś eventy w związku z anime chodzić?  Próbuje. Z kimś czasem się jednak spotyka, jakichś dwóch kolegów i koleżankę ma? Ma, nie zerwał kontaktów. Nadal pracuje? Pracuje. Jakoś się trzyma i nadal walczy o siebie.  Tak, jak jest w stanie.  To nie jest NIC.

751

Odp: Co to znaczy żyć?
Muqin napisał/a:

Czy Shini tak całkiem bezpodstawnie stawia się w roli ofiary? No wedle powszechnej na forum opinii tak jest. Ja wyrażam tu zdanie odrębne i zwyczajnie uważam, że nie tyle się stawia w roli ofiary ile nią zwyczajnie jest. Istnieje coś takiego jak przemoc psychiczna(emcjonalna) wobec dzieci i  owa przemoc i owszem, ma wpływ na kształtowanie osobowości tych dzieci.


Podaj przykład tej przemocy psychologicznej.

Bo obiektywnie skutkiem tej 'przemocy' były jego życiowe sukcesy jak ukończenie studiów (jako jedyny z rodziny) i medale z zawodów sportowych.


Na przestrzeni jego obecności na tym forum różne historie opowiadał, aby tylko pasowało do aktualnej narracji wątku, gdzie mógłby być ofiarą. To naprzemiennie twierdził, że był zmuszany do nauki (lol, a które dziecko nie było?), co zaowocowało ukończeniem studiów, to innym razem pisał o kiepskich wynikach, które uniemożliwiły mu spełnianie marzeń. Teraz pisze, że miał zbyt wygodnie i ze rodzice go w ogóle nie przygotowali do dorosłości, a kilka miesięcy temu było przecież coś zgoła odwrotnego - że nie może realizować siebie, bo ojciec cały czas mu wyskakuje z bojowymi zadaniami.
Teraz nie chce ryzykować stratą tego co ma, a kilka miesięcy (rok?) temu rozpisywał się jak to niczego nie ma i najlepiej by dla niego było, jakby się urodził w rodzinie, gdzie ktoś by mu dał 10 milionów złotych.

Jego wersja zmienia się cały czas i niezależnie od przykładów i argumentów on zawsze pozostaje ofiarą, a inni mają lepiej, bo (i tu wstaw dowolne).

752

Odp: Co to znaczy żyć?
Muqin napisał/a:

Skoro "wypił i wtedy pękł" to zgodzę sie ze Smutną - tkwi, tylko maskuje. Jak przestanie tkwić (czego mu życzę) to po wypiciu będzie gadał dowolne bzdety albo czule obejmował przydrożne drzewa twierdząc iż kocha przyrodę, a nie opowiadał o dzieciństwie.

To może jeszcze zapoznaj się z tym jak działa alkohol i dlaczego jest DEPRESANTEM depresjogennym.


Nic nie zrobił ten Shini? Naprawdę NIC? Poszedł do psychiatry? Poszedł. Poszedł na psychoterapię - poszedł. Że była nieudana to nie jego wina. Nadal próbuje na jakieś eventy w związku z anime chodzić?  Próbuje. Z kimś czasem się jednak spotyka, jakichś dwóch kolegów i koleżankę ma? Ma, nie zerwał kontaktów. Nadal pracuje? Pracuje. Jakoś się trzyma i nadal walczy o siebie.  Tak, jak jest w stanie.  To nie jest NIC.

W obecnego psychiatrę wierzysz tylko ty.


Poprzednia psychoterapia nie była nieudana. Po prostu Shini odmówił wcielania w życie wniosków z terapii. Przy czym nawet terapeutce nie przyznał się do największych swoich problemów z tego co pamiętam. Także to jest akurat jego wina. Psychoterpia polega na obopólnej współpracy, a nie na tym, żeby zatruwać komuś czas nie robiąc sumarycznie nic.



Reszta którą wymieniłaś to udawanie. Nie życie, ani prawdziwe relacje, tylko ich iluzja. Takie swoiste wyjście na balkon zamiast na spacer przy tłumaczeniu sobie "no przecież wyszedłem"

Odp: Co to znaczy żyć?
Muqin napisał/a:

RozrabiakaWmalinowymGaju


Opcja z solidnym kopem w dupę to ma jedną wadę - sam sobie nikt takiego kopa nie strzeli, to musi przyjść z zewnątrz.

No raczej. Nawet gdyby go omineły życiowe perturbacje, rodzice wiecznie żyć nie będą. A ludzie czym starsi, tym więcej potrzebują opieki.

Wtedy, kiedy zobaczy ile i co może jednak ogarnąć samodzielnie, ile się da zrobić tylko dlatego że się robi zamiast mazgaić, zrozumie że na własne życzenie zmarnował kilkanaście- kilkadziesiąt lat życia.


Ps. Można sobie jednak kopa strzelić- małymi krokami.  On to właśnie robi. Może kiedyś wybuch skumulowanej frustracji go skłoni do działania.

754

Odp: Co to znaczy żyć?
RozrabiakaWmalinowymGaju napisał/a:

Ps. Można sobie jednak kopa strzelić- małymi krokami.  On to właśnie robi. Może kiedyś wybuch skumulowanej frustracji go skłoni do działania.

Wątpię i to szczerze.

W momencie gdy zabraknie matki i wszystkich z których teraz żyje, znajdzie sobie nowego "żywiciela" w mniejszym bądź większym zakresie, zależy co mu się uda.
On nigdy nie wyjdzie ze swojej strefy komfortu, bo ma to tak zakodowane że każdy kto czegoś od niego wymaga z punktu trafia na cenzurowany margines jego zainteresowania. Dlatego ma taki problem ze znalezieniem dziewczyny czy chociaż przyjaciół. Każdy wyczuwa że ma do czynienia z kimś, kto nie chce niczego od siebie dać tylko brać, brać, brać...
I nie przekonuje mnie (z całym szacunkiem do Muqin) że on sam na terapie poszedł. Poszedł, no i co? To tak jak z tym powiedzeniem "szuka i modli się żeby  nie znaleźć". On żadnej korzyści z tej terapii nie ma i nie będzie miał, to tylko strata czasu dla niego i wszystkich którzy uwierzyli że to coś pomoże.

Najbardziej pomogłoby gdyby nasz biedny misio nie miał gdzie jutro spać a mama wymieniłaby zamki w drzwiach, ale to tak możliwe jak to, że nasz Shini zacznie o sobie myśleć jak o dojrzałym człowieku a nie osesku przy matczynym cycku.

Cóż, nie wszyscy muszą żyć samodzielnie, niektórzy nie mogą po prostu a po stracie bliskich lądują w domu opieki. Taki mamy świat.

755

Odp: Co to znaczy żyć?

RozrabiakaWmalinowymGaju, tej opcji wykluczyć nie można, z kopem małymi krokami, ale to trza poczekać, bo to proces jest w czasie rozłożony. Innymi słowy tu pożyjemy, być może zobaczymy. Co do marnowania życia to wiesz, Shini ma tego świadomość. I wcale mu ona w niczym nie pomaga.

Salomonka
Sam poszedł, inaczej się nie da. I źle trafił, co się niestety zdarza. I jest frustrujące dla pacjenta. Tej nieudanej terapii to ja mu bardzo współczuję.

Odp: Co to znaczy żyć?
Salomonka napisał/a:

Wątpię i to szczerze.

My tu sobie snujemy dywagacje w oparciu o swoje doświadczenie, obserwacje i przekonania, a życie pisze różne scenariusze.
Z mojej perspektywy, cały ten temat to kupa śmiechu.
Gość się żali od lat obcym ludziom, naprzemian z udowadnianiem że ich rady w jego przypadku nie mają zastosowania.
10% tej energii i czasu włożyłby w realne działanie i byłby w zupełnie innym miejscu.

Już taki jeden był, któremu okoliczności przeszkadzały, "w tym kraju nie było pracy dla ludzi z jego wyksztalceniem"
Choć ponoć stanięcie w prawdzie o sobie, to dobry pierwszy krok;)
https://m.youtube.com/watch?v=eB1wX0OMK … VrYQ%3D%3D

757

Odp: Co to znaczy żyć?
RozrabiakaWmalinowymGaju napisał/a:
Salomonka napisał/a:

Wątpię i to szczerze.

My tu sobie snujemy dywagacje w oparciu o swoje doświadczenie, obserwacje i przekonania, a życie pisze różne scenariusze.
Z mojej perspektywy, cały ten temat to kupa śmiechu.
Gość się żali od lat obcym ludziom, naprzemian z udowadnianiem że ich rady w jego przypadku nie mają zastosowania.
10% tej energii i czasu włożyłby w realne działanie i byłby w zupełnie innym miejscu.

Już taki jeden był, któremu okoliczności przeszkadzały, "w tym kraju nie było pracy dla ludzi z jego wyksztalceniem"
Choć ponoć stanięcie w prawdzie o sobie, to dobry pierwszy krok;)
https://m.youtube.com/watch?v=eB1wX0OMK … VrYQ%3D%3D

No to wlasnie najlepiej sobie kazdego dnia cos postanawiac i powoli realizowac swoje cele

758

Odp: Co to znaczy żyć?
Muqin napisał/a:

RozrabiakaWmalinowymGaju, tej opcji wykluczyć nie można, z kopem małymi krokami, ale to trza poczekać, bo to proces jest w czasie rozłożony. Innymi słowy tu pożyjemy, być może zobaczymy. Co do marnowania życia to wiesz, Shini ma tego świadomość. I wcale mu ona w niczym nie pomaga.

Salomonka
Sam poszedł, inaczej się nie da. I źle trafił, co się niestety zdarza. I jest frustrujące dla pacjenta. Tej nieudanej terapii to ja mu bardzo współczuję.

Ja też współczuję, ale psychoterapeucie.

Nasz bohater to na pewno pacjent trudny, a jest wiele przykładów relacji psychoterapeutycznych, w których pacjent i terapeuta spotkali się w „martwym punkcie”, nie mogli przepracować impasu, a terapie prowadziły donikąd. Jeśli jednak strona zainteresowana terapią jest w ofensywie i wcale nie chce tego po co na terapię przyszła, to jak można mu pomóc?

Psychoterapia jest dla ludzi którzy chcą sobie pomóc, a nie tylko udowodnić sobie i innym że "jestem tak ukształtowany przez mamę i tatę i że nie da mi się już pomóc".

Albo, albo... Innej drogi nie ma.

759

Odp: Co to znaczy żyć?
Muqin napisał/a:

Wartościowanie problemów jest bardzo słabe. Tu pełna zgoda. A sytuacja Shini jest koszmarna nie dlatego, że się wali i pali tylko dlatego, że on się z tym męczy. Z własną niemożnością, może wręcz wyuczoną bezradnością.

Oczywiście. Tylko trudno patrzeć na to wyłącznie z jego perspektywy. Owszem, jeśli mu ciężko, to ciężko, niemniej jeśli spojrzeć na to szerzej, to jego sytuacja to żaden dramat. I wtedy właśnie wchodzi wartościowanie problemów z powszechnie znienawidzonym "problemy to ma X, a sobie radzi". Bo bez tego płakalibyśmy rzewnymi łzami nad każdą rozpieszczoną nastolatką, której świat się wali, bo nie dostała najnowszego telefonu, a przecież dla niej to może być dramat równy temu z tego wątku i jej emocje będą takie same. wink Niestety, każdy chyba zna mnóstwo osób w obiektywnie - na ile można tak powiedzieć - dużo trudniejszych sytuacjach, które po prostu ruszają tyłek i nie dramatyzują, więc trudno, żeby teraz problemy z tego wątku traktowały jako ten największy koszmar.

760

Odp: Co to znaczy żyć?
Salomonka napisał/a:

Ja też współczuję, ale psychoterapeucie.

Nasz bohater to na pewno pacjent trudny, a jest wiele przykładów relacji psychoterapeutycznych, w których pacjent i terapeuta spotkali się w „martwym punkcie”, nie mogli przepracować impasu, a terapie prowadziły donikąd. Jeśli jednak strona zainteresowana terapią jest w ofensywie i wcale nie chce tego po co na terapię przyszła, to jak można mu pomóc?

Psychoterapia jest dla ludzi którzy chcą sobie pomóc, a nie tylko udowodnić sobie i innym że "jestem tak ukształtowany przez mamę i tatę i że nie da mi się już pomóc".

Ależ Salomonko, takie osoby wcale nie są rzadkością. Rolą terapeuty jest je z tego stanu wyprowadzić, bo to terapeuta się 5 lat uczy, jak to się robi. Uczy, że są tacy, uczy dlaczego tacy są i uczy, jak z nimi rozmawiać żeby ten ich wstępny stan się zmienił. Terapia może się nie zakończyć sukcesem albo dlatego , że terapeuta nie umiał albo z przyczyn tzw. innych. Rzadkością jest w nieudanej terapii wina pacjenta. No ok, mogę powspółczuć tej terapeutce porażki, mając nadzieje ze w superwizji sobie to przepracowała ku pożytkowi następnych pacjentów.


Rozrabiaka
Przykre co piszesz, z tą kupą śmiechu - znam śmieszniejsze rzeczy niż czyjeś cierpienie. No chyba ze należysz do tej grupy ludzi, którzy dopiero od odpowiedniego poziomu koszmarności w ogóle są w stanie zauważyć, że ktoś cierpi. Jeśli tak, to  pojmuję, za słabe to co w życiu Shini było w twojej skali. W takim wypadku współczuję, bo takie przeskalowanie znikąd się nie bierze. 


SaraS

Trudne nie znaczy niemożliwe. smile Ale z tej twojej "szerszej perspektywy" to nic specjalnie interesującego w temacie chyba nie ma. No i nikt nikomu nie nakazuje łez ronić ni szat drzeć, wystarczy odpuścić, bo nudne. A jakoś ileś osób uparcie tu pisuje, powtarzając po raz kolejny w różnych wersjach to, co ileś razy tu i gdzie indziej pisały...to z kolei poniekąd jest ciekawe, acz z nieco innej perspektywy.

761

Odp: Co to znaczy żyć?
Muqin napisał/a:

Ależ Salomonko, takie osoby wcale nie są rzadkością. Rolą terapeuty jest je z tego stanu wyprowadzić, bo to terapeuta się 5 lat uczy, jak to się robi. Uczy, że są tacy, uczy dlaczego tacy są i uczy, jak z nimi rozmawiać żeby ten ich wstępny stan się zmienił. Terapia może się nie zakończyć sukcesem albo dlatego , że terapeuta nie umiał albo z przyczyn tzw. innych. Rzadkością jest w nieudanej terapii wina pacjenta. No ok, mogę powspółczuć tej terapeutce porażki, mając nadzieje ze w superwizji sobie to przepracowała ku pożytkowi następnych pacjentów.


.

To może inaczej Muqin. Wyobraź sobie pacjenta który przychodzi do gabinetu chirurga i po badaniach okazuje się, że wymaga on pilnej operacji. Chirurg napisal mu w jaki sposob pacjent na operację ma przyjść przygotowany, co ma przynieść itd. W dniu operacji pacjent zjawia się na czas, ale... nażarty, choć mial być na czczo, do tego w stanie wskazującym na spożycie alkoholu, nieprzygotowany higienicznie itd.

Chirurg operacji nie przeprowadzi, bo nie może, ma związane ręce a przecież pacjent stawił się na czas i teoretycznie nic nie stało na przeszkodzie, aby tę operację przeprowadzić.

Tak jest z Shinim, on też się stawia na tej treapii, ale kompletnie  nieprzygotowany i ją olewa ciepłym moczem.

Odp: Co to znaczy żyć?
Muqin napisał/a:

Rozrabiaka
Przykre co piszesz, z tą kupą śmiechu - znam śmieszniejsze rzeczy niż czyjeś cierpienie. No chyba ze należysz do tej grupy ludzi, którzy dopiero od odpowiedniego poziomu koszmarności w ogóle są w stanie zauważyć, że ktoś cierpi. Jeśli tak, to  pojmuję, za słabe to co w życiu Shini było w twojej skali. W takim wypadku współczuję, bo takie przeskalowanie znikąd się nie bierze.


Porównuję do swojego życia. Do problemów i wyzwań  ludzi, których znam. Tego, jak sobie z nimi radzą.
Cierpienie?
Jak Ci nie wstyd używać tego słowa w kontekście tej osoby.

Coś tam u Ciebie mocno nie teges, skoro jesteś aż tak stronnicza.
Większość osób które go krytykują, próbowało mu pomóc- niechęć przyszła dopiero z czasem i obserwacją jego zachowania.

763

Odp: Co to znaczy żyć?
Muqin napisał/a:

SaraS

Trudne nie znaczy niemożliwe. smile Ale z tej twojej "szerszej perspektywy" to nic specjalnie interesującego w temacie chyba nie ma. No i nikt nikomu nie nakazuje łez ronić ni szat drzeć, wystarczy odpuścić, bo nudne. A jakoś ileś osób uparcie tu pisuje, powtarzając po raz kolejny w różnych wersjach to, co ileś razy tu i gdzie indziej pisały...to z kolei poniekąd jest ciekawe, acz z nieco innej perspektywy.

Nie bardzo rozumiem, do czego się odnosisz. Nie pisałam, że to nudne, dla mnie to poniekąd fascynujące - to, że można taką sytuację postrzegać jako życiowy dramat przerastający wszystkie inne możliwe problemy. Fascynujące, że można sobie nie uświadamiać, jak to wygląda z boku.
Owszem, nikt nie każe ronić łez, jednak przypuszczam, że jeśli ktoś uparcie kreuje się na ofiarę, to jako ofiara chce być postrzegany. Więc niby nie trzeba, a jednak co najmniej byłoby to mile widziane.
A o szerszym spojrzeniu pisałam, mając na myśli porównanie sytuacji Shiniego do innych, tych, które faktycznie ludzie znają i które uznaliby za trudne. To, że ktoś nie umie używać sztućców, nie znaczy, że jest to trudna sztuka, nawet jeśli akurat dla tej osoby stanowi wyzwanie.

764

Odp: Co to znaczy żyć?
SaraS napisał/a:
Muqin napisał/a:

SaraS

Trudne nie znaczy niemożliwe. smile Ale z tej twojej "szerszej perspektywy" to nic specjalnie interesującego w temacie chyba nie ma. No i nikt nikomu nie nakazuje łez ronić ni szat drzeć, wystarczy odpuścić, bo nudne. A jakoś ileś osób uparcie tu pisuje, powtarzając po raz kolejny w różnych wersjach to, co ileś razy tu i gdzie indziej pisały...to z kolei poniekąd jest ciekawe, acz z nieco innej perspektywy.

Nie bardzo rozumiem, do czego się odnosisz. Nie pisałam, że to nudne, dla mnie to poniekąd fascynujące - to, że można taką sytuację postrzegać jako życiowy dramat przerastający wszystkie inne możliwe problemy. Fascynujące, że można sobie nie uświadamiać, jak to wygląda z boku.
Owszem, nikt nie każe ronić łez, jednak przypuszczam, że jeśli ktoś uparcie kreuje się na ofiarę, to jako ofiara chce być postrzegany. Więc niby nie trzeba, a jednak co najmniej byłoby to mile widziane.
A o szerszym spojrzeniu pisałam, mając na myśli porównanie sytuacji Shiniego do innych, tych, które faktycznie ludzie znają i które uznaliby za trudne. To, że ktoś nie umie używać sztućców, nie znaczy, że jest to trudna sztuka, nawet jeśli akurat dla tej osoby stanowi wyzwanie.

Dobrze gadasz. Bardzo dobrze

765

Odp: Co to znaczy żyć?
Salomonka napisał/a:

Dorosły jesteś, podejmij jakąś decyzję, na początek to nie musi przebiegunowić twojego życia, ale zmienić cokolwiek, małymi kroczkami.

Nie jedna osoba już pisała, że trzeba zacząć od małych kroczków i ja się z tym zgadzam tylko najpierw jedno pytanie. Masz jakiś pomysł czym mogłyby być te małe kroczki? Piszesz, że terapia nie pomoże, wyprowadzenie się z domu czy zmiana pracy to z pewnością nie są małe kroki, a właśnie totalne przebiegunowanie więc co jeszcze pozostaje? Przy tylu blokadach, tylu negatywnych przyzwyczajeniach, tylu złych przekonaniach co jeszcze mógłbym zrobić poza próbami leczenia?

Foxterier napisał/a:

Naprawdę jak cię czytam Shini to mam ochotę otworzyć okno i wyskoczyć na główkę z 5 piętra, takiego wampira energetycznego jak Ty to rzadko się spotyka - nie dziwię się że jesteś sam jak palec bo nie sposób wysiedzieć z kimś o takim podejściu do życia...

Wciąż nie rozumiem co jest we mnie odbierającego innym energię, nikt wcześniej mi tego nie powiedział i nie widzę żadnych tego efektów. Siedzenie na forum i pisanie postów nikogo nic nie kosztuje, a jeśli kosztuje to przecież nikt nikogo nie zmusza do robienia tego. Tu nawet nazwa się nie zgadza bo wampir kradnie innym energię i przekształca ją w swoją własną, dzięki niej się regeneruje, a ja nie czuję żadnych przypływów energii. Na prawdę nie rozumiem i na następnej wizycie u psychiatry porozmawiam o tym.

Olinka napisał/a:

Oczywiście, że tak, too zostało już dawno powiedziane, ale nie zapominajmy, że Shini jest dorosły i tylko on odpowiada za to, co dziś dzieje się w jego życiu. Od co najmniej kilku lat ma świadomość tego, co go ukształtowało takim, jaki jest, ale NIC z tym nie zrobił. Jeśli przez kolejne lata będzie zasłaniał się swoim dzieciństwem, to ofiarą będzie do końca swoich dni. Tu powtórzę: każdego dnia podejmuje tę decyzję od nowa, coraz głębiej wchodząc w rolę ofiary. To już jest jego i tylko jego działanie przeciwko sobie samemu.

Wygląda na to, że faktycznie nie da się zrozumieć czyjejś sytuacji nigdy w niej nie będąc. Co ciekawe zdaje się, że Muqin ją rozumie choć nie brzmi na taką, która by tego doświadczyła. Olinka jest dokładnie jak piszesz, ja to wszystko wiem od dawna i NIE JESTEM W STANIE NIC ZROBIĆ. Ja sam jestem swoim największym wrogiem, wiem to i nie mogę wygrać.

Muqin napisał/a:

Nic nie zrobił ten Shini? Naprawdę NIC? Poszedł do psychiatry? Poszedł. Poszedł na psychoterapię - poszedł. Że była nieudana to nie jego wina. Nadal próbuje na jakieś eventy w związku z anime chodzić?  Próbuje. Z kimś czasem się jednak spotyka, jakichś dwóch kolegów i koleżankę ma? Ma, nie zerwał kontaktów. Nadal pracuje? Pracuje. Jakoś się trzyma i nadal walczy o siebie.  Tak, jak jest w stanie.  To nie jest NIC.

Staram się myśleć w ten sposób choć nie jest to łatwe.

Jack Sparrow napisał/a:

Bobiektywnie skutkiem tej 'przemocy' były jego życiowe sukcesy jak ukończenie studiów (jako jedyny z rodziny) i medale z zawodów sportowych.

O czym ty do mnie piszesz w tej chwili, jakie sukcesy? Ukończenie bezużytecznych studiów nazywasz sukcesem? Gdyby to była medycyna albo jakiś techniczny kierunek niemal gwarantujący pracę to można by było nazwać sukcesem. Tak samo z tymi medalami, gdyby to były prawdziwe mistrzostwa Polski dla dorosłych to może ten medal miałby jakieś znaczenie, a to były jedynie zawody dla dzieci, bardziej zabawa niż walka.

Muqin napisał/a:

RozrabiakaWmalinowymGaju, tej opcji wykluczyć nie można, z kopem małymi krokami, ale to trza poczekać, bo to proces jest w czasie rozłożony. Innymi słowy tu pożyjemy, być może zobaczymy. Co do marnowania życia to wiesz, Shini ma tego świadomość. I wcale mu ona w niczym nie pomaga.

Salomonka
Sam poszedł, inaczej się nie da. I źle trafił, co się niestety zdarza. I jest frustrujące dla pacjenta. Tej nieudanej terapii to ja mu bardzo współczuję.

Dokładnie tak, świadomość jest od dawna i niezbyt pomaga, a frustruje coraz bardziej.

Aż współczuć tej terapii chyba nie trzeba, ja nie uważam jej za całkowicie nieudaną. Nie dość, że udało mi się w ogóle na nią pójść to jeszcze dowiedziałem się o sobie wielu rzeczy. Do terapeutki też nie mam osobistych zastrzeżeń bo mimo iż mi nie pomogła to przynajmniej była uczciwa i powiedziała wprost, że nie potrafi zrobić nic więcej i pora to zakończyć, nie ciągnęła kasy w nieskończoność. I to też jest powód dla, którego jej nie ma co współczuć bo niezależnie od tego jak ciężką miała ze mną przeprawę to wzięła za to kupę kasy.

JuliaUK33 napisał/a:

No to wlasnie najlepiej sobie kazdego dnia cos postanawiac i powoli realizowac swoje cele

Tak na prawdę to jest najlepsza rada jaka się tu pojawiła. Co prawda powoli ale jednak udaje mi się to wdrażać i zaczynam widzieć pierwsze efekty, malutkie ale są.

Muqin napisał/a:

Ależ Salomonko, takie osoby wcale nie są rzadkością. Rolą terapeuty jest je z tego stanu wyprowadzić, bo to terapeuta się 5 lat uczy, jak to się robi. Uczy, że są tacy, uczy dlaczego tacy są i uczy, jak z nimi rozmawiać żeby ten ich wstępny stan się zmienił. Terapia może się nie zakończyć sukcesem albo dlatego , że terapeuta nie umiał albo z przyczyn tzw. innych. Rzadkością jest w nieudanej terapii wina pacjenta. No ok, mogę powspółczuć tej terapeutce porażki, mając nadzieje ze w superwizji sobie to przepracowała ku pożytkowi następnych pacjentów.

Rozrabiaka
Przykre co piszesz, z tą kupą śmiechu - znam śmieszniejsze rzeczy niż czyjeś cierpienie. No chyba ze należysz do tej grupy ludzi, którzy dopiero od odpowiedniego poziomu koszmarności w ogóle są w stanie zauważyć, że ktoś cierpi. Jeśli tak, to  pojmuję, za słabe to co w życiu Shini było w twojej skali. W takim wypadku współczuję, bo takie przeskalowanie znikąd się nie bierze. 

SaraS

Trudne nie znaczy niemożliwe. smile Ale z tej twojej "szerszej perspektywy" to nic specjalnie interesującego w temacie chyba nie ma. No i nikt nikomu nie nakazuje łez ronić ni szat drzeć, wystarczy odpuścić, bo nudne. A jakoś ileś osób uparcie tu pisuje, powtarzając po raz kolejny w różnych wersjach to, co ileś razy tu i gdzie indziej pisały...to z kolei poniekąd jest ciekawe, acz z nieco innej perspektywy.

Dobre podsumowanie i więcej nie trzeba dodawać. Muqin jesteś chyba jedyną osobą na tym forum, która potrafi pisać w sposób tak zrównoważony, spokojny, opanowany, która ma takie racjonalne podejście do tematu, nie daje się ponieść emocjom i przede wszystkim, która zdaje się mnie rozumieć.

Co do tego, że tych kilka osób tu jest i wypisuje ciągle to samo to jest całkiem proste. Oni też mają z tego jakąś korzyść, niby ich wkurzam, niby kradnę energię, niby nie ma dla mnie nadziei, a jednak wciąż tu są.

766 Ostatnio edytowany przez Salomonka (2024-10-13 08:23:45)

Odp: Co to znaczy żyć?
Shinigami napisał/a:
Salomonka napisał/a:

Dorosły jesteś, podejmij jakąś decyzję, na początek to nie musi przebiegunowić twojego życia, ale zmienić cokolwiek, małymi kroczkami.

Nie jedna osoba już pisała, że trzeba zacząć od małych kroczków i ja się z tym zgadzam tylko najpierw jedno pytanie. Masz jakiś pomysł czym mogłyby być te małe kroczki? Piszesz, że terapia nie pomoże, wyprowadzenie się z domu czy zmiana pracy to z pewnością nie są małe kroki, a właśnie totalne przebiegunowanie więc co jeszcze pozostaje? Przy tylu blokadach, tylu negatywnych przyzwyczajeniach, tylu złych przekonaniach co jeszcze mógłbym zrobić poza próbami leczenia?

Foxterier napisał/a:

Naprawdę jak cię czytam Shini to mam ochotę otworzyć okno i wyskoczyć na główkę z 5 piętra, takiego wampira energetycznego jak Ty to rzadko się spotyka - nie dziwię się że jesteś sam jak palec bo nie sposób wysiedzieć z kimś o takim podejściu do życia...

Wciąż nie rozumiem co jest we mnie odbierającego innym energię, nikt wcześniej mi tego nie powiedział i nie widzę żadnych tego efektów. Siedzenie na forum i pisanie postów nikogo nic nie kosztuje, a jeśli kosztuje to przecież nikt nikogo nie zmusza do robienia tego. Tu nawet nazwa się nie zgadza bo wampir kradnie innym energię i przekształca ją w swoją własną, dzięki niej się regeneruje, a ja nie czuję żadnych przypływów energii. Na prawdę nie rozumiem i na następnej wizycie u psychiatry porozmawiam o tym.

Olinka napisał/a:

Oczywiście, że tak, too zostało już dawno powiedziane, ale nie zapominajmy, że Shini jest dorosły i tylko on odpowiada za to, co dziś dzieje się w jego życiu. Od co najmniej kilku lat ma świadomość tego, co go ukształtowało takim, jaki jest, ale NIC z tym nie zrobił. Jeśli przez kolejne lata będzie zasłaniał się swoim dzieciństwem, to ofiarą będzie do końca swoich dni. Tu powtórzę: każdego dnia podejmuje tę decyzję od nowa, coraz głębiej wchodząc w rolę ofiary. To już jest jego i tylko jego działanie przeciwko sobie samemu.

Wygląda na to, że faktycznie nie da się zrozumieć czyjejś sytuacji nigdy w niej nie będąc. Co ciekawe zdaje się, że Muqin ją rozumie choć nie brzmi na taką, która by tego doświadczyła. Olinka jest dokładnie jak piszesz, ja to wszystko wiem od dawna i NIE JESTEM W STANIE NIC ZROBIĆ. Ja sam jestem swoim największym wrogiem, wiem to i nie mogę wygrać.

Muqin napisał/a:

Nic nie zrobił ten Shini? Naprawdę NIC? Poszedł do psychiatry? Poszedł. Poszedł na psychoterapię - poszedł. Że była nieudana to nie jego wina. Nadal próbuje na jakieś eventy w związku z anime chodzić?  Próbuje. Z kimś czasem się jednak spotyka, jakichś dwóch kolegów i koleżankę ma? Ma, nie zerwał kontaktów. Nadal pracuje? Pracuje. Jakoś się trzyma i nadal walczy o siebie.  Tak, jak jest w stanie.  To nie jest NIC.

Staram się myśleć w ten sposób choć nie jest to łatwe.

Jack Sparrow napisał/a:

Bobiektywnie skutkiem tej 'przemocy' były jego życiowe sukcesy jak ukończenie studiów (jako jedyny z rodziny) i medale z zawodów sportowych.

O czym ty do mnie piszesz w tej chwili, jakie sukcesy? Ukończenie bezużytecznych studiów nazywasz sukcesem? Gdyby to była medycyna albo jakiś techniczny kierunek niemal gwarantujący pracę to można by było nazwać sukcesem. Tak samo z tymi medalami, gdyby to były prawdziwe mistrzostwa Polski dla dorosłych to może ten medal miałby jakieś znaczenie, a to były jedynie zawody dla dzieci, bardziej zabawa niż walka.

Muqin napisał/a:

RozrabiakaWmalinowymGaju, tej opcji wykluczyć nie można, z kopem małymi krokami, ale to trza poczekać, bo to proces jest w czasie rozłożony. Innymi słowy tu pożyjemy, być może zobaczymy. Co do marnowania życia to wiesz, Shini ma tego świadomość. I wcale mu ona w niczym nie pomaga.

Salomonka
Sam poszedł, inaczej się nie da. I źle trafił, co się niestety zdarza. I jest frustrujące dla pacjenta. Tej nieudanej terapii to ja mu bardzo współczuję.

Dokładnie tak, świadomość jest od dawna i niezbyt pomaga, a frustruje coraz bardziej.

Aż współczuć tej terapii chyba nie trzeba, ja nie uważam jej za całkowicie nieudaną. Nie dość, że udało mi się w ogóle na nią pójść to jeszcze dowiedziałem się o sobie wielu rzeczy. Do terapeutki też nie mam osobistych zastrzeżeń bo mimo iż mi nie pomogła to przynajmniej była uczciwa i powiedziała wprost, że nie potrafi zrobić nic więcej i pora to zakończyć, nie ciągnęła kasy w nieskończoność. I to też jest powód dla, którego jej nie ma co współczuć bo niezależnie od tego jak ciężką miała ze mną przeprawę to wzięła za to kupę kasy.

JuliaUK33 napisał/a:

No to wlasnie najlepiej sobie kazdego dnia cos postanawiac i powoli realizowac swoje cele

Tak na prawdę to jest najlepsza rada jaka się tu pojawiła. Co prawda powoli ale jednak udaje mi się to wdrażać i zaczynam widzieć pierwsze efekty, malutkie ale są.

Muqin napisał/a:

Ależ Salomonko, takie osoby wcale nie są rzadkością. Rolą terapeuty jest je z tego stanu wyprowadzić, bo to terapeuta się 5 lat uczy, jak to się robi. Uczy, że są tacy, uczy dlaczego tacy są i uczy, jak z nimi rozmawiać żeby ten ich wstępny stan się zmienił. Terapia może się nie zakończyć sukcesem albo dlatego , że terapeuta nie umiał albo z przyczyn tzw. innych. Rzadkością jest w nieudanej terapii wina pacjenta. No ok, mogę powspółczuć tej terapeutce porażki, mając nadzieje ze w superwizji sobie to przepracowała ku pożytkowi następnych pacjentów.

Rozrabiaka
Przykre co piszesz, z tą kupą śmiechu - znam śmieszniejsze rzeczy niż czyjeś cierpienie. No chyba ze należysz do tej grupy ludzi, którzy dopiero od odpowiedniego poziomu koszmarności w ogóle są w stanie zauważyć, że ktoś cierpi. Jeśli tak, to  pojmuję, za słabe to co w życiu Shini było w twojej skali. W takim wypadku współczuję, bo takie przeskalowanie znikąd się nie bierze. 

SaraS

Trudne nie znaczy niemożliwe. smile Ale z tej twojej "szerszej perspektywy" to nic specjalnie interesującego w temacie chyba nie ma. No i nikt nikomu nie nakazuje łez ronić ni szat drzeć, wystarczy odpuścić, bo nudne. A jakoś ileś osób uparcie tu pisuje, powtarzając po raz kolejny w różnych wersjach to, co ileś razy tu i gdzie indziej pisały...to z kolei poniekąd jest ciekawe, acz z nieco innej perspektywy.

Dobre podsumowanie i więcej nie trzeba dodawać. Muqin jesteś chyba jedyną osobą na tym forum, która potrafi pisać w sposób tak zrównoważony, spokojny, opanowany, która ma takie racjonalne podejście do tematu, nie daje się ponieść emocjom i przede wszystkim, która zdaje się mnie rozumieć.

Co do tego, że tych kilka osób tu jest i wypisuje ciągle to samo to jest całkiem proste. Oni też mają z tego jakąś korzyść, niby ich wkurzam, niby kradnę energię, niby nie ma dla mnie nadziei, a jednak wciąż tu są.

Shini, napisano tu tyle stron że nawet nie wiem ile rad tu dostałes, bo paręset to na pewno. Ja npisałsm z tego... Może trzy, cztery razy? Coś koło tego, choć nie chce mi się teraz liczyć. Pomijając fakt, że kompletnie nic do ciebie nie dociera oprócz głaskania cię jak niemowlaczka po pewnie już trochę  łysiejącej główce, to jeszcze oceniasz ludzi którzy poświęcają swoj czas, kombinują aby cię "wysadzić" jakoś z tej twojej magicznej strefy komfortu w którą wrosłeś już, i dziękujesz im za to w tak niewybredny swposób? Żenada Shini.

Przypominam ci, że to ty napisałeś tytaj na forum prośbę o radę, ani ja ani nikt z tych ludzi którzy ci odpowiedzieli.

Trzeba bylo napsać, że nie chodzi ci o rady jak rozwiązać twój problem, tylko o to aby cię w nim utwierdzić.
Życzę ci powodzenia Shini, bo nic dla ciebie więcej w tym wątku zrobić nie można, a pisanie sobie a muzom naprawdę może się znudzić.

767

Odp: Co to znaczy żyć?

@Shini

Da się spojrzeć na czyjąś sytuację z perspektywy tej osoby, a nie z własnej. Nie w 100%rzecz jasna. Jest to pewna zdolność, umiejętność, dar? Ja to mam w jakimś zakresie, po prostu. I czasem używam.

Cieszę się, że tak podchodzisz do tej swojej nieudanej terapii. Powiedziałabym racjonalnie i dojrzale. Okazała się porażką, ale taką, co to nie ma winnych tylko "się zdarza". Coś z tego dla siebie wziąłeś, czyli taka niezbyt udana inwestycja.

Efekty małych kroków są małe - ale to tak, jakbyś budował dom z małych cegieł. Kiedyś tam wiechę zawiesisz. smile


@Salomonka

Od pacjenta zaczynającego psychoterapię nikt nie oczekuje żadnego przygotowania. A jeśli pacjent "nie wykonuje zaleceń" to dla terapeuty jest informacja zwrotna, że "coś idzie nie tak w tej terapii" i nie, nie z winy pacjenta tylko z nieznanych terapeucie przyczyn czyli "trzeba podrążyć, czemu deklaruje, że wykona i nie wykonuje".

@RozrabiakaWMalinowymGaju

Nie wstydzę się używać słowa "cierpienie" w odniesieniu do Shiniego. Czemu miałabym się wstydzić?

Ból ciała fizycznego jest cierpieniem,  a nie ocenia bólu w skali innej niż indywidualna dla danego pacjenta.
Ból psychiczny i cierpienie psychiczne też się nie dają zmierzyć inaczej niż w skali indywidualnej.
Jeśli mnie w tej sytuacji by nie bolało to znaczy, że kogoś nie boli? Serio? No to przy moim bardzo wysokim progu bólu fizycznego złamany palec u nogi co najwyżej trochę ćmi, ale spokojnie można z nim wędrować dalsze kilkanaście kilometrów.
Osoba z depresją cierpi? Wedle obserwatora z zewnątrz stosującego swoją skalę"nie powinna", bo powodów do aż takiego cierpienia brak oraz ludzie w znacznie trudniejszych życiowo sytuacjach jakoś sobie radzą.

Wiesz, czego bym się wstydziła? Gdybym z obcej osoby, która cierpi kpiła, szydziła, żartowała, posądzała o kłamstwo, manipulację, obrażała, oceniała jako lenia, nieudacznika, parodiowała.....tak, tego to bym się wstydziła. Gdybym na dodatek robiła to jako członek "silnej grupy" co to "hura, jest po kim pojeździć ku uciesze gawiedzi bo można to zrobić bezkarnie i mieć bekę" to bym się ze wstydu zapadła pod ziemię chyba.

768

Odp: Co to znaczy żyć?
Muqin napisał/a:

@Shini

Da się spojrzeć na czyjąś sytuację z perspektywy tej osoby, a nie z własnej. Nie w 100%rzecz jasna. Jest to pewna zdolność, umiejętność, dar? Ja to mam w jakimś zakresie, po prostu. I czasem używam.

Cieszę się, że tak podchodzisz do tej swojej nieudanej terapii. Powiedziałabym racjonalnie i dojrzale. Okazała się porażką, ale taką, co to nie ma winnych tylko "się zdarza". Coś z tego dla siebie wziąłeś, czyli taka niezbyt udana inwestycja.

Efekty małych kroków są małe - ale to tak, jakbyś budował dom z małych cegieł. Kiedyś tam wiechę zawiesisz. smile


@Salomonka

Od pacjenta zaczynającego psychoterapię nikt nie oczekuje żadnego przygotowania. A jeśli pacjent "nie wykonuje zaleceń" to dla terapeuty jest informacja zwrotna, że "coś idzie nie tak w tej terapii" i nie, nie z winy pacjenta tylko z nieznanych terapeucie przyczyn czyli "trzeba podrążyć, czemu deklaruje, że wykona i nie wykonuje".

@RozrabiakaWMalinowymGaju

Nie wstydzę się używać słowa "cierpienie" w odniesieniu do Shiniego. Czemu miałabym się wstydzić?

Ból ciała fizycznego jest cierpieniem,  a nie ocenia bólu w skali innej niż indywidualna dla danego pacjenta.
Ból psychiczny i cierpienie psychiczne też się nie dają zmierzyć inaczej niż w skali indywidualnej.
Jeśli mnie w tej sytuacji by nie bolało to znaczy, że kogoś nie boli? Serio? No to przy moim bardzo wysokim progu bólu fizycznego złamany palec u nogi co najwyżej trochę ćmi, ale spokojnie można z nim wędrować dalsze kilkanaście kilometrów.
Osoba z depresją cierpi? Wedle obserwatora z zewnątrz stosującego swoją skalę"nie powinna", bo powodów do aż takiego cierpienia brak oraz ludzie w znacznie trudniejszych życiowo sytuacjach jakoś sobie radzą.

Wiesz, czego bym się wstydziła? Gdybym z obcej osoby, która cierpi kpiła, szydziła, żartowała, posądzała o kłamstwo, manipulację, obrażała, oceniała jako lenia, nieudacznika, parodiowała.....tak, tego to bym się wstydziła. Gdybym na dodatek robiła to jako członek "silnej grupy" co to "hura, jest po kim pojeździć ku uciesze gawiedzi bo można to zrobić bezkarnie i mieć bekę" to bym się ze wstydu zapadła pod ziemię chyba.

Tez masz duzo racji co.piszesz

769

Odp: Co to znaczy żyć?
Muqin napisał/a:

Ból ciała fizycznego jest cierpieniem,  a nie ocenia bólu w skali innej niż indywidualna dla danego pacjenta.
Ból psychiczny i cierpienie psychiczne też się nie dają zmierzyć inaczej niż w skali indywidualnej.
Jeśli mnie w tej sytuacji by nie bolało to znaczy, że kogoś nie boli? Serio? No to przy moim bardzo wysokim progu bólu fizycznego złamany palec u nogi co najwyżej trochę ćmi, ale spokojnie można z nim wędrować dalsze kilkanaście kilometrów.
Osoba z depresją cierpi? Wedle obserwatora z zewnątrz stosującego swoją skalę"nie powinna", bo powodów do aż takiego cierpienia brak oraz ludzie w znacznie trudniejszych życiowo sytuacjach jakoś sobie radzą.

Jedno, to ocena cierpienia, a drugie - koniecznych działań do wyjścia z danej sytuacji. Oczywiście, że ktoś, kto się ledwo skaleczy, a np. panicznie boi się krwi, może to znosić gorzej niż "twardziel" złamanie nogi w środku lasu. Jednak realne działania, które są konieczne do ogarnięcia danej sytuacji, nie zmieniają się w zależności od nastawienia.

Twardziel i tak musi jakoś wydostać się z lasu, dostać się do lekarza, mieć nogę złożoną do kupy i bujać się z gipsem. Panikarzowi wystarczy coś do dezynfekcji i plasterek, niezależnie od emocji, które w nim to budzi. Są działania, które przyniosą dany efekt nawet mimo niechęci, niewiary, strachu itd. działającej osoby.

770

Odp: Co to znaczy żyć?
Muqin napisał/a:

Nic nie zrobił ten Shini? Naprawdę NIC? Poszedł do psychiatry? Poszedł. Poszedł na psychoterapię - poszedł. Że była nieudana to nie jego wina. Nadal próbuje na jakieś eventy w związku z anime chodzić?  Próbuje. Z kimś czasem się jednak spotyka, jakichś dwóch kolegów i koleżankę ma? Nadal pracuje? Pracuje.
Ma nowego psychiatrę, może lepszego niż poprzedni? Ma. To nie jest NIC.

A czyja to wina, jeśli nie Shiniego, że psychoterapia nie była udana? Nawet jeśli terapeuta nie był osobą wystarczająco kompetentną, to szuka się innego, niemniej tutaj problem jest zupełnie inny - po prostu nie każdy jest gotowy na terapię, w tym nie każdy ma wystarczająco silną motywację, żeby wykonać pracę i wdrożyć w życie to, co wypływa podczas sesji. Tak było u niego.

Nie udawajmy przy tym, że to nie sam Shinigami napisał, że chodził tam głównie po to, żeby sobie z kimś porozmawiać, a nie po to, żeby nad sobą pracować, a przecież w tym procesie istotna jest realna chęć zmiany, zaś Shini w moim odczuciu robi wokół siebie zasłonę dymną, która ma zdjąć z niego odpowiedzialność za to, że nie dokonuje w swoim życiu zmian, pomimo że deklaruje taką potrzebę. Jego postawa bliska jest postawie osoby, której motywacją do pójścia z partnerem na terapię par jest przekonanie, że dzięki temu nikt jej nie zarzuci, że nie próbowała podejmować działań zmierzających ku ratowaniu martwego związku.

Nie wiem dlaczego, ale ten post wcześniej przeoczyłam:

RozrabiakaWmalinowymGaju napisał/a:

Bez wchodzenia w obronę forumowego Piotrusia pana,  to jest coś zupełnie innego.
Kiedy masz nóż na gardle i odrobinę rozsądku, działasz. Strach jako siła napędowa jest jak paliwo lotnicze. Kiedy jesteś w szambie po szyję, zrobisz wiele by się wygrzebać.

Kiedy leżysz pod ciepłą kołderką mamusi, masz podane pod nosek i nie masz mocnej psychiki, zdrowych ambicji czy naprawdę silnych pragnień, nie napędza Cię ani kropla strachu o jutro, będziesz w tym trwać.
Tym bardziej kiedy masz ogromne ego, które na samą myśl o porażce chowa Cię jeszcze głębiej pod tę kołdrę.
Pisałem tu kiedyś o cierpieniu, powtórzę. Tylko solidny kop w dupę pomógłby autorowi ruszyć. Wtedy on sam by się mógł zdziwić ile może.
Bez tego, będzie się wciąż użalał nad sobą i skupiał na niezrealizowanych potrzebach.
Nie widząc, że to jest tylko i wyłącznie skutek jego życiowych wyborów.

Ja też uważam, że Shinigami musiałby dotknąć dna, żeby mógł się od niego odbić. Równocześnie to bardzo dobitnie pokazuje, że jego sytuacja wcale nie jest tak zła, jak usiłuje to widzieć i przedstawiać innym. Owszem, są czynniki, które są dla niego dotkliwe, ale wyraźnie nie aż tak, by na ich rzecz rezygnować z rzeczonej ciepłej kołderki mamusi i tego, co zostaje podane pod nosek.
Jest to kwestią ustawienia sobie priorytetów, co najlepiej świadczy o tym, że tutaj jednak wygoda wygrywa nad chęcią bycia w pełni samodzielnym. Udawanie, że jest inaczej jest zwykłym samooszukiwaniem bądź/i oszukiwaniem otoczenia.

Shinigami napisał/a:

Olinka jest dokładnie jak piszesz, ja to wszystko wiem od dawna i NIE JESTEM W STANIE NIC ZROBIĆ. Ja sam jestem swoim największym wrogiem, wiem to i nie mogę wygrać.

Wiem o tym. Niestety.

Shinigami napisał/a:

O czym ty do mnie piszesz w tej chwili, jakie sukcesy? Ukończenie bezużytecznych studiów nazywasz sukcesem? Gdyby to była medycyna albo jakiś techniczny kierunek niemal gwarantujący pracę to można by było nazwać sukcesem. Tak samo z tymi medalami, gdyby to były prawdziwe mistrzostwa Polski dla dorosłych to może ten medal miałby jakieś znaczenie, a to były jedynie zawody dla dzieci, bardziej zabawa niż walka.

Samemu sobie teraz umniejszasz. Równocześnie zupełnie nie chcesz zauważyć, że jednak dyplom studiów wyższych (jakichkolwiek) otwiera wiele możliwości, które przez jego brak stają się poza zasięgiem danej osoby.
Ponadto jakoś nie chce mi się wierzyć, że to rodzice wybrali Ci, jak to nazywasz, bezużyteczny kierunek. Oni zapewne motywowali Cię do ich ukończenia, ale to Ty podejmowałeś decyzję, w którą pójdziesz stronę. Przypomnę też, że byłeś już wówczas dorosłym, decydującym o sobie młodym mężczyzną.

771 Ostatnio edytowany przez Muqin (2024-10-13 21:26:05)

Odp: Co to znaczy żyć?

@SaraS

Realnie to różne środki się stosuje także zależne od emocji pacjenta. Jeśli ktoś zraniony w nogę dozna szoku na widok krwi i rany dodatkowo musimy zająć się nim od strony tegoż szoku, nie wystarczy samo zaopatrzenie rany. Pytanie co pierwsze zrobić. Jeśli dla odmiany wpadnie w panikę na widok tejże rany i krwi - jak wyżej - oprócz działań dotyczących zranienia podejmujemy działania związane z paniką pacjenta. Konieczne, bo jak go z tej paniki nie wyjmiesz to będzie się miotał zalewając krwią okolicę. Innymi słowy zestaw działań pomocowych  też jest dostosowany do pacjenta i jego reakcji emocjonalnej. Wyje, że go boli to dajesz przeciwbólowy i nie dyskutujesz czy ma rację w tej sprawie. Inny z tym samym zranieniem powie, że nie boli prawie wcale to nie wpychasz mu tych przeciwbólowych siłą. I tak można mnożyć. Oczywiście przy bezpośrednim zagrożeniu życia nie ma czasu na subtelności, ale to nie wątek o pierwszej pomocy smile
Owszem, są w medycynie działania, które przynoszą efekt mimo niechęci, niewiary i strachu pacjenta. Choć z drugiej strony nastawienie pacjenta ma zauważalny statystycznie wpływ na efekty leczenia. 
A psychologia to nie medycyna ciała. I tu niechęć, brak zaufania oraz złe nastawienie pacjenta to blokady albo nie do ruszenia albo wymagające odrębnej pracy terapeuty czyli podtemat "budowanie relacji terapeutycznej i poczucia bezpieczeństwa w terapii".

@Olinka

Z całym szacunkiem ale zabawa w szukanie winnych niespecjalnie jest konstruktywna. Jeśli terapia nie jest udana to się szuka przyczyn, nie winnych. Przyczyny zaś mogą być po stronie terapeuty, pacjenta, albo w bardzo ciekawej grupie pt. "inne".
Jeśli po stronie terapeuty to ma on coś tam do przepracowania - bywa. Nie jest winny, bo z rozmysłem przecież nie spaprał terapii. Przyczyny "inne" bywają przeciekawe, ale to by elaborat można napisać, daruję sobie. Przyczyny ewidentnie po stronie pacjenta też się mogą pojawić - ale znowu, bez określenia "winny" jest to bardziej konstruktywne podejście, szukanie winnych lepiej policji zostawić. Owszem, jak alkoholik napruty przychodzi na sesje to przyczyna jest po jego stronie. Jak ktoś podejmuje terapię pod presją czy to rodziny czy z nakazu sądu - zapewne będzie tą terapie zwyczajnie sabotował i też przyczyna będzie po jego stronie.  No ale to nie dotyczy Shiniego.

Motywacja do wprowadzenia zmian w życiu  u osób takich jak Shini to jest coś, co się w terapii żmudnie buduje, a nie oczekuje od akurat takiej osoby na wejściu.  Shini ma ten problem, ze mianowicie takowej motywacji nie posiada, z tym między innymi zgłasza się po pomoc do terapeuty. Bo w realną możliwość zmiany on zwyczajnie nie wierzy, swoje sukcesy minimalizuje albo i w ogóle ich nie widzi, ma problem z samodzielną decyzyjnością, z poczuciem własnej sprawczości... itd. Jeśli chodził na terpaię "żeby pogadać" to z punktu widzenia terapeuty dostarczał  tym samym masy informacji o sobie, a że terapeutka nie była w stanie tego ogarnąć to inna sprawa. Na pewno nie wina Shiniego.

Koncepcja z odbijaniem się od dna jest znana, ma korzenie w leczeniu uzależnienia od alkoholu i tą wadę, że jak ma być do dna to albo się ktoś odbije i wypłynie, albo nie da się go już uratować, choć być może wcześniej jeszcze by się dało. Jest innymi słowy mocno radykalna i ma pewne cechy selekcji naturalnej czyli słabszy niech ginie. W leczeniu alkoholizmu skuteczność tej metody jest około 30 -40%. Obecnie w leczeniu uzależnienia od alkoholu koncepcja trzyma się nadal mocno, choć są już inne podejścia, dające szansę tym, co to jeszcze są od dna daleko ale już widać, że tam zmierzają. Shini alkoholikiem nie jest, zatem nie rozwinę.

Przy  bezradności życiowej i problemach w relacjach/nawiązywaniu relacji  to koncepcja dochodzenia do dna i odbijania od tegoż słabo się sprawdza, tak statystycznie. Bo tu jeśli już to nie mamy do czynienia ze zbiornikiem wodnym z dnem do odbicia ale z wciągającym powoli i podstępnie bagienkiem, które nawet jeśli dno posiada to odbić się od tego dna nie bardzo jest jak i szanse na wypłynięcie są znikome . Z tego, o czym pisze Shini,  wychodzi się jak z bagna - ostrożnie, powolutku, delikatnymi ruchami  i im się zacznie prędzej tym lepiej.

772 Ostatnio edytowany przez Salomonka (2024-10-13 21:54:32)

Odp: Co to znaczy żyć?

Muqin, nie wiem czy wiesz, ale robisz za adwokata diabła smile

Tobie się wydaje  że pomagasz, Shimi jest tobą zachwycony, ale to jest to o co jemu w tym całym chaosie chodziło. Znalazł choć jedną osobę która mu wtóruje i jedzie na tym garbie bo to mu kompletnie pasuje. Tylko że to mu w niczym nie pomaga smile To tylko utwierdza go w przekonaniu że świat go nie rozumie, a on jest tak wyjątkowy, że tylko wyjątkowi ludzie go rozumieją.

Mnie to szajs pomada, ale w takich warunkach nie oczekujmy że ktoś mu pomoże, bo nie można mu pomóc. On tej pomocy nie chce i wybiera tylko takie osoby, które tej pomocy nie mogą mu dać. To tak ja z człowiekiem który modli się o coś co chce odszukać,  a jednocześnie prosi boga aby tego nie znaleźć.

Więc nie rób z osob które chciały mu pomóc nieudaczników, tylko zastanów się tak dogłębnie komu pomagasz.

smile

773

Odp: Co to znaczy żyć?

Dłuuugi wątek. Shina poznałem jakas chwile temu i po wymianie 5 postow zrozumiałem że to nie ma sensu. Facet jest wmurowany w rolę ofiary i nie zrobi NIC żeby to zmienić. A wielu wujków i cioć "dobra rada" próbowało i z glebi serca i szczerze podawało rękę i radziło. I wszyscy po krotkiej wynianie zdan załapywali wku..wa. A tu patrzę już 12 stron i rośnie

774 Ostatnio edytowany przez SmutnaDziewczyna007 (2024-10-13 23:06:24)

Odp: Co to znaczy żyć?
Olinka napisał/a:

Napisałam przecież, że sobie wypił, wtedy pękł i to było już PO imprezie. Poza tym ja NIE mam z tym problemu, więc tym bardziej nie rozumiem, dlaczego Ty masz?

Ja nie mam problemu z tym o czym rozmawiasz i z kim. Mam problem że stawiasz go za swego rodzaju wzór. Poradził sobie mimo wszystko. Moim zdaniem nadal ma bardzo silną emocjonalną więź z rodziną. Czy gdyby zaczął ci opowiadać jak jest zły na nauczycielke od przyrody, bo nie doceniła kasztana którego przyniosl na lekcje to byś stwierdziła że to normalny temat? Ja bym uznała ze coś nie teges skoro nie potrafił się uporać z tymi uczuciami i do dzisiaj musi przypominać sobie jak został wtedy skrzywdzony. Tak samo tutaj, tylko mamy emocje większego kalibru(w mojej opinii). Normalni, zdrowi, dojrzali emocjonalnie, dorośli ludzie nie muszą lamentować nad swoją rodziną i im sie nie ulewa w losowych momentach przy losowych ludziach(w mojej opinii). W pewnym wieku po prostu trzeba zrozumieć, że masz takie karty jakie masz i grać nimi jak potrafisz.
Dla mnie taka historia ma sens, jeśli ktoś o kim wiesz że miał ciężko nigdy o tym nie mówi, wcale tego po nim nie widać i nie ma potrzeby włączania przykrego dzieciństwa w historie swojego życia. Albo jest w stanie podejmować decyzje nie w ciągłej walce i probie wygrania z przeszłością. Powiedzmy ze trenuje sztuki walki bo ojciec go buł i nie chce żeby ktoś go pobił. Moim zdaniem to dziecinne, bo spedza X godzin tygodiowo na odreagowaniu rzeczyktore były bardzo dawno temu. Jesli trenuje sztuki walki bo lubi, albo przestenie trenowac sztuki walki bo woli zumbe i to daje mu więcej radości to prawdziwa dojrzałość emocjonalna-nie ma już z tyłu głowy ojca tyrana, tylko samego siebie, któego chce rozpieszczać fajnym hobby.
Oczywiście nie neguje że wyrwanie się fizycznie z domu i osiągniecie stabilnej sytuacji życiowej jest w tym przypadku godne podziwu. Wydaje mi się jednak, że to nie jest koniec pracy. Znasz go też od strony kolegi syna. Nie wiesz jakim jest partnerem, jak się jego dalsze losy potoczą. Niestety spotkałam się z takimi "bohaterami", którzy obnosili się ze swoimi dokonaniami na polu samorozwoju, ale w domowym zaciszu ich partnerki/partnerzy nie mieli tak kolorowo. Nie mówię, że zawsze tak jest, ale jednak są pewne powody dla którego ludzie wymyślili psychoterapie zamiast stawiania sobie za przykład takiego "człowieka sukcesu".

Odp: Co to znaczy żyć?
Muqin napisał/a:

@Shini

@RozrabiakaWMalinowymGaju

Nie wstydzę się używać słowa "cierpienie" w odniesieniu do Shiniego. Czemu miałabym się wstydzić?

Ból ciała fizycznego jest cierpieniem,  a nie ocenia bólu w skali innej niż indywidualna dla danego pacjenta.
Ból psychiczny i cierpienie psychiczne też się nie dają zmierzyć inaczej niż w skali indywidualnej.
Jeśli mnie w tej sytuacji by nie bolało to znaczy, że kogoś nie boli? Serio?

Zastanawiam się, do czego się jeszcze posuniesz w udowodnieniu, jak to źle bohaterowi. Czy to głupota, naiwność czy co tam jeszcze.
Gdyby mu było źle, gdyby cierpiał, już dawno ruszyłby z miejsca albo bardziej się pogrążył.
Tymczasem, umościł się wygodnie a dzięki ludziom jak Ty, listek figowy przybiera rozmiary parasola.
Czuje, że przepierdala swoje życie ale nie chce mu się podjąć realnego wysiłku do zmiany. Starcza mu na tyle,  by pisac o tym z obcymi ludźmi na forum wyszukując dziesiątki powodów by swoje zachowanie usprawiedliwić i uspokoić wyrzuty sumienia.
Ty mu w tym pomagasz, wyrządzając tym krzywdę.

Zero, dosłownie zero krytyki, ale pierwsza by go uspokoić i utwierdzić.
Weź mu jeszcze pierś podaj, bo może biedak ma za trudno z normalnym jedzeniem. Cierpi przez to.

Muqin napisał/a:

@Shini
Wiesz, czego bym się wstydziła? Gdybym z obcej osoby, która cierpi kpiła, szydziła, żartowała, posądzała o kłamstwo, manipulację, obrażała, oceniała jako lenia, nieudacznika, parodiowała.....tak, tego to bym się wstydziła. Gdybym na dodatek robiła to jako członek "silnej grupy" co to "hura, jest po kim pojeździć ku uciesze gawiedzi bo można to zrobić bezkarnie i mieć bekę" to bym się ze wstydu zapadła pod ziemię chyba.

Co za głupoty. Gdybyś była w stanie się tak zachować, nie miałabyś dostępu do wstydu z tego powodu.
Kiepskie prowo. Większość chciała mu pomóc, krytyka przyszła po czasie, gdy wyszło o co tak naprawdę gościowi chodzi.

776

Odp: Co to znaczy żyć?
SmutnaDziewczyna007 napisał/a:


Ja nie mam problemu z tym o czym rozmawiasz i z kim. Mam problem że stawiasz go za swego rodzaju wzór. Poradził sobie mimo wszystko. Moim zdaniem nadal ma bardzo silną emocjonalną więź z rodziną. Czy gdyby zaczął ci opowiadać jak jest zły na nauczycielke od przyrody, bo nie doceniła kasztana którego przyniosl na lekcje to byś stwierdziła że to normalny temat? Ja bym uznała ze coś nie teges skoro nie potrafił się uporać z tymi uczuciami i do dzisiaj musi przypominać sobie jak został wtedy skrzywdzony. Tak samo tutaj, tylko mamy emocje większego kalibru(w mojej opinii). Normalni, zdrowi, dojrzali emocjonalnie, dorośli ludzie nie muszą lamentować nad swoją rodziną i im sie nie ulewa w losowych momentach przy losowych ludziach(w mojej opinii). W pewnym wieku po prostu trzeba zrozumieć, że masz takie karty jakie masz i grać nimi jak potrafisz.

Nie rozumiemy się.
Tak jak napisałam, pomimo swojego wyczulenia na tym punkcie, nie uznałam tego za nietakt, bo to przyjaciel mojego syna, a ja nie byłam losową osobą, bo - jak już podkreślałam - znam chłopaka od lat. Na imprezie stanął na wysokości zadania, doskonale radząc sobie w roli świadka, w tym dokładając swoją cegiełkę, a nawet cegłę, do doskonałej atmosfery, która panowała. Mało tego, byliśmy zachwyceni, jak dobrze się w tym odnalazł, co mu zresztą powiedziałam. Ty jednak jego wylewność uznajesz za nietakt, pomimo że ja NIE mam z tym żadnego problemu.

I oczywiście, że stawiam go za wzór, bo mi samej imponuje swoją postawą, za to nie rozumiem dlaczego wyzwalacz w postaci alkoholu i otoczki całego dnia, które stały się katalizatorem do kilku szczerych słów, miałyby z automatu czynić z niego jednostkę patologiczną, jak usiłujesz to sugerować. Więź z rodziną? A kto z nas, kto wychowywał się w trudnych warunkach, nie jest lub nie był w przeszłości w jakiś sposób tym obciążony i gdyby mógł, to nie wolałby mieć zdrowego, pełnego miłości i wsparcia domu? Znasz takich, bo ja nie. Jeśli jednak przyjąć, że jest to patologia, to życzyłabym sobie samych takich patologii i to nie tylko w swoim własnym otoczeniu. Świat byłby wówczas naprawdę piękny wink.

SmutnaDziewczyna007 napisał/a:

Dla mnie taka historia ma sens, jeśli ktoś o kim wiesz że miał ciężko nigdy o tym nie mówi, wcale tego po nim nie widać i nie ma potrzeby włączania przykrego dzieciństwa w historie swojego życia. Albo jest w stanie podejmować decyzje nie w ciągłej walce i probie wygrania z przeszłością. Powiedzmy ze trenuje sztuki walki bo ojciec go buł i nie chce żeby ktoś go pobił. Moim zdaniem to dziecinne, bo spedza X godzin tygodiowo na odreagowaniu rzeczyktore były bardzo dawno temu. Jesli trenuje sztuki walki bo lubi, albo przestenie trenowac sztuki walki bo woli zumbe i to daje mu więcej radości to prawdziwa dojrzałość emocjonalna-nie ma już z tyłu głowy ojca tyrana, tylko samego siebie, któego chce rozpieszczać fajnym hobby.

Wskaż, proszę, gdzie napisałam, że on tapla się w swoim nieszczęściu? Choć znam go od lat i znam jego historię, to takie słowa usłyszałam po raz pierwszy. Zresztą w pewien sposób sama stałam się katalizatorem pytając go o pewne sprawy.

Dalej zamiast sobie dopowiadać coś, co nigdzie nie zostało napisane, można było po prostu zapytać, bo sztuki walki trenował jako nastolatek, istotnie żeby móc się obronić, ale potem, już jako bardzo młody dorosły, bo miał na tym polu sukcesy, które zupełnie naturalnie wciągnęły go w temat i sportowe środowisko. Dziś już tego nie robi, ale nawet gdyby wciąż trenował, to po pierwsze dlaczego z góry zakładać, że nie sprawia mu to radości, a po drugie czy w motywacji, aby być silnym i móc czuć się bezpiecznie bez względu na okoliczności jest coś złego? W moim odczuciu nie, więc wydaje się, że bardzo na wyrost jest to usilne przypisywanie chłopakowi problemów, które choć mogą, to wcale nie muszą go dotyczyć.

Muqin napisał/a:

Z całym szacunkiem ale zabawa w szukanie winnych niespecjalnie jest konstruktywna. Jeśli terapia nie jest udana to się szuka przyczyn, nie winnych. Przyczyny zaś mogą być po stronie terapeuty, pacjenta, albo w bardzo ciekawej grupie pt. "inne".
Jeśli po stronie terapeuty to ma on coś tam do przepracowania - bywa. Nie jest winny, bo z rozmysłem przecież nie spaprał terapii. Przyczyny "inne" bywają przeciekawe, ale to by elaborat można napisać, daruję sobie. Przyczyny ewidentnie po stronie pacjenta też się mogą pojawić - ale znowu, bez określenia "winny" jest to bardziej konstruktywne podejście, szukanie winnych lepiej policji zostawić. Owszem, jak alkoholik napruty przychodzi na sesje to przyczyna jest po jego stronie. Jak ktoś podejmuje terapię pod presją czy to rodziny czy z nakazu sądu - zapewne będzie tą terapie zwyczajnie sabotował i też przyczyna będzie po jego stronie.  No ale to nie dotyczy Shiniego.

Zabawa "w semantykę" niczego tu nie zmienia, bo jestem przekonana, że obydwie zdajemy sobie z tego sprawę, że jakkolwiek to nazwać, to sytuacja w żadnej mierze nie ulegnie od tego zmianie. Nie widzę też powodu, by lukrować rzeczywistość.

Muqin napisał/a:

Przy  bezradności życiowej i problemach w relacjach/nawiązywaniu relacji  to koncepcja dochodzenia do dna i odbijania od tegoż słabo się sprawdza, tak statystycznie. Bo tu jeśli już to nie mamy do czynienia ze zbiornikiem wodnym z dnem do odbicia ale z wciągającym powoli i podstępnie bagienkiem, które nawet jeśli dno posiada to odbić się od tego dna nie bardzo jest jak i szanse na wypłynięcie są znikome . Z tego, o czym pisze Shini,  wychodzi się jak z bagna - ostrożnie, powolutku, delikatnymi ruchami  i im się zacznie prędzej tym lepiej.

Obawiam się, że w tym tempie, jakie obserwujemy, może nie zdążyć kiedykolwiek posmakować, jak żyje się pełnią życia.

777 Ostatnio edytowany przez JuliaUK33 (2024-10-13 23:36:10)

Odp: Co to znaczy żyć?
RozrabiakaWmalinowymGaju napisał/a:
Muqin napisał/a:

@Shini

@RozrabiakaWMalinowymGaju

Nie wstydzę się używać słowa "cierpienie" w odniesieniu do Shiniego. Czemu miałabym się wstydzić?

Ból ciała fizycznego jest cierpieniem,  a nie ocenia bólu w skali innej niż indywidualna dla danego pacjenta.
Ból psychiczny i cierpienie psychiczne też się nie dają zmierzyć inaczej niż w skali indywidualnej.
Jeśli mnie w tej sytuacji by nie bolało to znaczy, że kogoś nie boli? Serio?

Zastanawiam się, do czego się jeszcze posuniesz w udowodnieniu, jak to źle bohaterowi. Czy to głupota, naiwność czy co tam jeszcze.
Gdyby mu było źle, gdyby cierpiał, już dawno ruszyłby z miejsca albo bardziej się pogrążył.
Tymczasem, umościł się wygodnie a dzięki ludziom jak Ty, listek figowy przybiera rozmiary parasola.
Czuje, że przepierdala swoje życie ale nie chce mu się podjąć realnego wysiłku do zmiany. Starcza mu na tyle,  by pisac o tym z obcymi ludźmi na forum wyszukując dziesiątki powodów by swoje zachowanie usprawiedliwić i uspokoić wyrzuty sumienia.
Ty mu w tym pomagasz, wyrządzając tym krzywdę.

Zero, dosłownie zero krytyki, ale pierwsza by go uspokoić i utwierdzić.
Weź mu jeszcze pierś podaj, bo może biedak ma za trudno z normalnym jedzeniem. Cierpi przez to.

Muqin napisał/a:

@Shini
Wiesz, czego bym się wstydziła? Gdybym z obcej osoby, która cierpi kpiła, szydziła, żartowała, posądzała o kłamstwo, manipulację, obrażała, oceniała jako lenia, nieudacznika, parodiowała.....tak, tego to bym się wstydziła. Gdybym na dodatek robiła to jako członek "silnej grupy" co to "hura, jest po kim pojeździć ku uciesze gawiedzi bo można to zrobić bezkarnie i mieć bekę" to bym się ze wstydu zapadła pod ziemię chyba.

Co za głupoty. Gdybyś była w stanie się tak zachować, nie miałabyś dostępu do wstydu z tego powodu.
Kiepskie prowo. Większość chciała mu pomóc, krytyka przyszła po czasie, gdy wyszło o co tak naprawdę gościowi chodzi.

No akurat moim zdaniem jak ktos ma zle w zyciu to stara sie to zmienic na lepsze a jak ktos nic nie zmienia to znaczy ze
1. Jest mu tak naprawde dobrze jak jest
2. Tymczasowo nie ma warunkow by cos zmienic

778

Odp: Co to znaczy żyć?

@Salomonka

Ja po prostu mam inne zdanie i inaczej pewne rzeczy widzę  niż pewna grupa forumowiczów. Taka sytuacja nie jest dla mnie nowością.

Z Shini po prostu rozmawiam, jak człowiek z człowiekiem. Nie oceniając , nie krytykując i nie obrażając go ani nie dając rad typu "zrób to i to". Jedyne do można uznać za moje działanie o charakterze stricte pomocowym to sugestia zapoznania się z jedną konkretną książką. Z sugestii skorzystał o tyle, że w posiadanie książki wszedł oraz jest w trakcie czytania.
Nie wiem, czy Shini jest mną akurat zachwycony, na pewno mój sposób rozmawiania z nim jest dla niego miłą odmianą na forum. Bo rozmawiam inaczej.
To, że duża część tzw. świata go nie rozumie jest faktem. Bo on jest specyficzny, odmienny od tak zwanej większości. Na tyle odmienny, że ma trudności w relacjach społecznych. Zaszkodzi mu, że poczuje się rozumiany? Serio to może komuś zaszkodzić?

Jeśli rozmowa ze mną Shiniemu jego zdaniem pomaga to nie widzę żadnego powodu, żebym miała zamilknąć czy dostosować się do tego, jak rozmawia z nim grupa.

Nie robię z nikogo nieudacznika. Jeśli ktoś się starał pomóc i  nie wyszło i w związku z tym czuje się nieudacznikiem albo ma wk...wa to nie mój problem.

Nigdy nie negowałam dobrych intencji forumowiczów, którzy udzielali rad, dawali linki i dokonywali rozlicznych znakomitych, poprawnych czy umiarkowanie trafnych analiz. Robili co mogli, ja sama od tego bym zaczęła gdyby nie to, że jeśli już coś zostało zrobione przez innych i nie dało efektów żadnych to nie widziałam sensu, by to powtarzać w kolejnej odsłonie i moim dla odmiany wykonaniu. Weszłam w Temat: Shini  na zaawansowanym etapie, na tacy mając podane to, co nie zadziałało.
Czy inny sposób rozmawiania, czy poczucie bycia rozumianym  Shiniemu pomoże, da zmianę ? Nie wiem. 
Taka możliwość teoretycznie  istnieje, jak się jej nie sprawdzi to nie będzie wiadomo.


@Olinka

Są sytuacje , w których nie da się inaczej niż powoli i ostrożnie  jeśli ma być bezpiecznie i skutecznie - spróbuj na tempo rozbroić bombę smile będzie szybko, spektakularnie i wybuchowo, ale jakby nie całkiem o to chodzi. Nie pierwszy Shini w moim życiu.

779 Ostatnio edytowany przez 123qwerty123 (2024-10-14 00:05:50)

Odp: Co to znaczy żyć?
Shinigami napisał/a:

Wciąż nie rozumiem co jest we mnie odbierającego innym energię, nikt wcześniej mi tego nie powiedział i nie widzę żadnych tego efektów. Siedzenie na forum i pisanie postów nikogo nic nie kosztuje, a jeśli kosztuje to przecież nikt nikogo nie zmusza do robienia tego. Tu nawet nazwa się nie zgadza bo wampir kradnie innym energię i przekształca ją w swoją własną, dzięki niej się regeneruje, a ja nie czuję żadnych przypływów energii. Na prawdę nie rozumiem i na następnej wizycie u psychiatry porozmawiam o tym.

Odbierasz energię, bo ludzie Ci tu piszą pomysły, co możesz zmienić, a Ty za każdym razem wymyślasz skrajny przypadek, który rzekomo sugeruje, że to głupi pomysł.

Teraz sobie wyobraź, że jesteś w związku i odpowiadasz tak swojej dziewczynie. Wszystko na nie.

Ja widzę, że granica się przesuwa. I Ty zawsze będziesz na nie. Przykład: Potrafisz w tym samym temacie wymyślać kilka argumentów. Np. Najpierw piszesz, że samemu to nie opłaca się wynajmować niczego, i dopiero jak będziesz miał dziewczynę to razem z nią coś wynajmiesz... A kilka postów dalej piszesz, że Ty to nie chcesz wynajmować, ani brać kredytów, bo INNI dostają mieszkania po babci.

Teraz nie masz dziewczyny więc pewnie sobie zakładasz, że jak ją będziesz miał to sobie coś razem wynajmiecie. A ja jestem pewna, że jakbyś już ją miał, to przypomni Ci się, że inni dziedziczą mieszkania po babci i stwierdzisz, że szkoda wydawać pieniądze na najem - i tym sposobem się z domu nie wyprowadzisz.

Tak samo z pracą. Ktoś daje pomysł, Ty go odrzucasz wymyślając jakieś tam argumenty. Przez te dwa lata od kiedy tu jesteś tych pomysłów była masa, więc wymyślasz coraz to głupsze argumenty w stylu - "koledzy w pracy będą się ze mnie śmiać, że często chodzę na kibel, a tak ogólnie to nie mogę szukać nowej pracy bo nie mam możliwości odebrać telefonu"

Kolejnym Twoim problemem jest to, że jesteś chętny podjąć działania pod warunkiem, że będą one w 100 procentach najlepsze, najwspanialsze i przyniosą same benefity. - takie masz podejście do pracy, chcesz ją zmienić, ale tylko wtedy kiedy będzie za miliony monet, i jednocześnie będziesz w tej pracy wielce podziwiany przez tłumy.

Ale! to i tak się nie wydarzy, bo zawsze będzie jakiś argument na nie. Pisałeś, że chciałeś zostać policjantem. Co stoi tym razem na przeszkodzie? 1,5 tys. wakatów w Warszawie. Na wejście 5 tys netto. Co tym razem wymyślisz? Rzekomo to było Twoje marzenie. A teraz jak już jest na wyciągnięcie ręki to pewnie znajdziesz co najmniej 10 argumentów, by w to nie iść.

Jesteś tu od dwóch lat i widać już co masz w głowie. Jak coś jest na wyciągnięcie ręki to znajdujesz argument aby tego nie zrobić. I tak było z pracą I tak samo będzie ze związkiem. Tylko Ty jeszcze tego nie wiesz, bo nie doszedłeś do tego etapu gdzie byś się z kimś spotykał. To jak Ci powiem jak będzie. Poznasz laskę, i się zaczną rozkminy tak samo jak z pracą. A co jak ten związek się nie uda? Po co się angażować w coś co do czego nie ma pewności czy się razem zestarzejemy? Po co tak ryzykować? Wyprowadzę się z domu, zmienie dla niej całe życie, pracę, a co jak nie wyjdzie? Zostanę z niczym. Szwagier mnie nie przyjmie z powrotem do pracy. Bla bla bla.

Jeszcze brakuje wisienki na torcie w stylu " wezmę się za siebie, i schudnę dopiero wtedy gdy będę miał dziewczynę"

780

Odp: Co to znaczy żyć?
Muqin napisał/a:

Są sytuacje , w których nie da się inaczej niż powoli i ostrożnie  jeśli ma być bezpiecznie i skutecznie - spróbuj na tempo rozbroić bombę smile będzie szybko, spektakularnie i wybuchowo, ale jakby nie całkiem o to chodzi. Nie pierwszy Shini w moim życiu.

O ile ma się do czynienia z bombą, a nie z atrapą ktora za bombę chce uchodzić. Cały szkopuł w tym, aby w porę się połapać czy ma się do czynienia z tym czy z tamtym.

Ty chyba masz z tym problem, ale nie moja sprawa.

Powodzenia.

Posty [ 716 do 780 z 1,617 ]

Strony Poprzednia 1 10 11 12 13 14 25 Następna

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Forum Kobiet » STRES, LĘK, NERWICA, DEPRESJA » Co to znaczy żyć?

Zobacz popularne tematy :

Mapa strony - Archiwum | Regulamin | Polityka Prywatności



© www.netkobiety.pl 2007-2024