Ross, trzeba się z tym liczyć, szczególnie, jak się ma już dzieci, ale to nawet nie o to chodzi.
Ci ludzie istnieją, są bytem rzeczywistym, które mogą w każdej chwili takie spotkanie zaproponować. Samotni nie jeżdżą z rodzinami, bo raczej sami wiedzą, że to trochę niezręczne, kiedy ta rodzina podróżuje z małymi dziećmi. Ale co np z młodymi małżeństwami, które dzieci jeszcze nie mają? Otaczam się akurat ludźmi, którzy nie przechodzą od razu z etapu związku/narzeczeńśtwa/ślubu w dziecko, zazwyczaj jest przerwa, chociażby 1-2 letnia. Ludzie się przyjaźnią, bo np. pochodzą z tego samego środowiska czy dzielą wspólne zainteresowania. I nie mówię tutaj o spotykaniu się raz na tydzień albo częściej, ale już raz na miesiąc albo raz na te 2-3 miesiące, zależy od okoliczności...To, co mnie bardziej uderza to twierdzenie, że ktoś W OGÓLE nie ma FIZYCZNIE żadnych bliskich mu osób, poza rodziną. To zwyczajnie nierealne po prostu, przynajmniej z mojego punktu widzenia. Choćbym sam chciał, nie ma takiej opcji, żebym nie stykał się w swoim życiu z innymi, bo nie żyję w zamknięttej piwnicy czy na bezludnym atolu na środku Pacyfiku. Siłą rzeczy, chcąc sobie w życiu radzić, MUSZĘ nawiązywać kontakty! Sam bynajmniej w okresie szkolnym nie byłem zbyt śmiały, ale powiedzmy, że studia zmieniły mnie całkowicie pod tym względem, więc można takie rzeczy wypracować, aby móc ludzi poznawać i nawiązywać/utrzymywać kontakty. Dlatego dla mnie kosmosem jest twierdzenie, żę ktoś nie potrafi NEUTRALNIE zagadać do obcej osoby, niekoniecznie w klubie, ale choćby w sklepie czy innym punkcie usługowym, gdzie raczej rozmowa toczy się wokół kwestii neutralnych.
No nie, takie tłumaczenie do mnie nie trafia!
Pozwolisz, że nakreślę swój przypadek... Jako panienka miałam samych kumpli- wolałam towarzystwo facetów, gdyż uważam ich za lepszy materiał do koleżeństwa i przyjaźni. Wychodząc za mąż w wieku 22lat byłam niejako zmuszona do odstawienia kumpli na boczny tor. Nie jestem typem, który hasa z kumplami, a mąż do równowagi z kolezankami. Zaczęło się pracowanie na swoje utrzymanie plus studia, nierzadko w nadgodzinach. W tym czasie mieliśmy pary znajomych do spotykania się. Urodziłam przed 30 dziecko niepelnosprawne. Wycięte z życia dobrych 8lat, zanikło życie towarzyskie całkowicie. Małżeństwo w sumie też. Nie pracowalam, świadczenie pielegnacyjne. Jestem świeżo po rozwodzie, znajome pary nie zapraszają mnie nigdzie jako rozwódkę. Weekendy koleżanki spędzają z rodzinami- urobiona po całym tygodniu jak ma chwilę to woli zagrać z dzieckiem w chińczyka, spędzić z mężem czas lub wyskoczyć z parą dzieciatych znajomych niż spotkać się z wolną koleżanką. Stan moich relacji na prawie 40tke? Kilka zamężnych, dzieciatych kolezanek, które czasem spotkają się, ale wypad do kina, w góry lub na koncert zostaje zawsze solo... Kolegów brak- po 40tce żaden facet nie poświęci czasu nowopoznanej kobiecie, jeśli nie ma widma d.py albo małżeństwa. Dwoje dzieci. Wolna od docisk mediów i portali randkowych. Dość samotna...
Pojmij, że samotność to stan ducha w którym nie czujesz głębokiej więzi z nikim. Możesz mieć 100 koleżanek, które wypija z Tobą kawę raz w miesiącu, ale możesz być w tym samotny.
A teraz nie o mnie... Są introwertycy, są osoby nieśmiałe, są osoby które w portalach nie widzą nic ponad masówkę bez zaangażowania, dlatego nawet tam nie szukają szczescia czy znajomości