Witam serdecznie szanowne grono.
Chciałbym Wam przedstawić moją sytuację i proszę o wszelkie rady, wsparcie itp itd. co mam dalej zrobić?
Jestem z jż 14 lat po ślubie i jakieś 18 lat razem...
2 miesiące temu dowiedziałem się o zdradzie żony i nie mogę się pozbierać ale już Wam piszę od początku...
historia chyba standardowa... żona miała romans 7 lat temu (2015) 7 lat po slubie, który trwał sam nie wiem ile ale chyba niezbyt długo. wiedziałem o tym lecz nie o wszystkim...
kiedy ją nakryłem na sms'ach, blokowaniu telefonu itp to przyznała się ale powiedziała, że "nic nie było" i tylko rozmowy. uwierzyłem bo tak bardzo kochałem. sam nie wiem dlaczego taki głupi byłem. Wierzyłem w każde jej słowo. Powiedziała, że to zakończyła w sumie zaraz po tym jak wyszło na jaw. tylko co chwile było coś... a to znowu go do znajomych dodała, a to nagle musiała wyjść pilnie do sklepu, a to co chwile coś.. a ja jej ufałem i wierzyłem. trwało to jakieś 2-3 miesiące i w pewnym momencie zobaczyłem, że ma drugą kartę sim i się wylało i chciałem rozwodu. Widziałem w historii, że szukała haseł w stylu "ile kosztuje rozwód". Powiedziała mi z płaczem, że nie zerwała z nim kontaktów ale już to robi i więcej nie chce wracać do tego itp itd i oczywiście przysięgała na wszystko, że nic nigdy między nimi nie było... a ja jej tak ufałem i tak ją kochałem, że uwierzyłem i wybaczyłem choć siedziało to we mnie przez lata. Powiedziałem o tym wszystkim lasce kochasia i ona wywaliła go z domu.. taka moja zemsta. Na moje podteksty, smutki i po prostu rozdarte serce zawsze słyszałem "ale o co Ci chodzi", "przecież nic nie było", "znowu zaczynasz"..., że mnie tak kocha itp. nie było lekko bo ona nie pracowała a ja też nie zarabiałem kokosów wtedy i tak naprawdę nie chciałem jej zostawić w takiej ciężkiej sytuacji - wiem głupi byłem ale to było wtedy. W między czasie (7 lat) kupiliśmy dom, urodziło się kolejne dziecko, dostałem super pracę, byłem szczęśliwy i taki beztroski a jej zawsze było "źle" i mimo, ze miała wszystko to potrafiła robić mi fochy o pierdoły i dodam, że ona nie pracowała i zajmowała się domem i dziećmi. Nigdy nie widziałem, żeby żałowała, miała skruchę tylko zawsze ja byłem winny wszystkiemu. Przez to co się stało trochę straciłem do niej szacunek ale dalej chciałem z nią być bo naprawdę ją kocham i zawsze byłem ten "dobry". Tyle historii a teraz czasy współczesne:
jakieś 2 miesiące temu spotkałem znajomego z dawnych lat i wiedziałem, że on zna tego kolesia. i tak sobie pogadaliśmy może z 10 min i się pytał gdzie mieszkam itp i gdzie wcześniej mieszkałem i normalnie odpowiadałem jak to przy rozmowie i podałem mu ulice a on: "a na tej ulicy to mieszkała taka jedna co "imię kochasia" dawała i się zabawiali (wiem, że ten mój znajomy nie połączył faktów, że mówi o mojej żonie) i mimo, że w tym momencie cały świat mi się rozwalił na kawałki to ze spokojem ciągnąłem dalej żeby się upewnić. On nie wiedział dużo ale tyle ile się kochaś chwialił co robił i jak to było i to, że go dziewczyna z domu za to wywaliła... sytuacja opisana w miarę prawdziwie bo tak było... i się załamałem.
oczywiście ze spokojem rozmawiałem z żoną i ona błagała na kolanach, ze to było wtedy, głupia była itp itd. mówiła, ze nic do niego nie czuła nigdy itp itd. nawet mówiła, że nie było jej dobrze z nim- zajebiście
nie potrafiła powiedzieć ile to trwało (nie chciała) i mówiła, że przez te wszystkie lata żałowała i chciała zapomnieć itp itd. a ja oczywiście, że rozwód. Tak bardzo płakała i kajała się a ja jej znowu uwierzyłem... i kiedyś byłem u jej koleżanki na chwile i jakoś tak gadka szmatka i oczywiście byłem w rozsypce w środku i od słowa do słowa wyszło, że ta koleżanka o wszystkim wie. Bo żona jej powiedziała o wszystkim jakiś rok dwa temu... ale mówiła, że ja o wszystkim wiem i wybaczyłem. A koleżanka mi powiedziała, że muszę ja bardzo kochać skoro jej wybaczyłem bo ona jak to opowiadała to nawet się cieszyła z tego jak to było.... i to mnie zabiło.
Wróciłem do domu i zapytałem się kto jeszcze wie... ona w zaparte, że nikt... to pytam dalej... i sru, że jej koleżanka wie... oczywiście jak zwykle po kłamstwie, które wychodzi na jaw jest zaprzeczenie, próba odwrocenia kota ogonem, że to nie tak, że nie itp... i pytam dalej... kto jeszcze wie... a ona, że nikt... to wziąłem jej telefon i mówię, że zadzwonie do drugiej kolezanki i się zapytam... a ona, żebym nie dzwonił bo ona też wie "ale bez szczegółów"... już dalej nie wnikałem.
teraz jak to się wydało to mam w domu anioła a nie żonę. nigdy taka nie była NIGDY przez całe życie. ciągle mówi, że mnie kocha i nie wyobraza sobie zycia beze mnie, jestem całym jej swiatem itp... tylko taka się zrobiła zaraz jak tylko "wyszło". nie wiem czy gra dalej w ta swoja gierkę czy o co w tym chodzi ale kobieta zmieniła się o 180 stopni. tylko ja juz nie potrafię jej kochać tak jak kiedyś i nie wiem czy dać jej drugą szansę. Na wieść o chęci rozwodu mówi że mnie kocha i nie chce tego wszystkiego stracić przez głupotę sprzed lat... ja ją tak bardzo kochałem bezgranicznie a ona ze mnie tak zakpiła, ze mnie i z mojej dobroci i uczucia. teraz mamy ciężki okres. Raz jest lepiej raz gorzej, nie potrafię się z tym pogodzić i nie potrafię zapomnieć. doskonale wiedziała że zdrada w małżeństwie to exit card. wiele razy o tym rozmawialismy i wydawało mi się, że się rozumiemy. na pytanie jak mogła to zrobić odpowiada "bo chciała być dla kogoś ważna" (jakby dla mnie nie była) i dlaczego mi nie powiedziała kiedy rozmawialismy sczerze to powiedziała, że wiedziała, że jak powie to będzie koniec. Nie potrafię przepracować tej zdrady bo ona nawet nie chce o tym rozmawiać, mówi że żałuje i że wyparła to ze swojej głowy (ale koleżance mogła opowiadać) i że już nigdy więcej itp itd... czasami sama się gubi w zeznaniach i raz mówi jedno a raz drugie i nawet potrafiła wywalić tekst, że teraz ona cierpi bo ja do tego wracam. I że ona cierpiała przez te 7 lat jak nic nie wiedziałem i ona juz pokute ma... no ja pierd...
co mam zrobić? coraz bardziej chce ją zostawić ale szkoda mi tych lat "razem", dzieci, tego wszystkiego. wiem, że nigdy sie z tym nie pogodzę. będę cierpiał do końca życia bo dałem się tak oszukać osobie, którą tak bardzo kochałem.
macie jakieś dobre rady? cokolwiek... bo nawet nie mam z kim pogadać. chodzę do psychologa i nawet jej to zaproponowałem ale ona mówi, że ona nie ma z tym problemu i nigdzie nie pojdzie...
Bez urazy, gościu, ale TY nie zdradę przepracowywuj tylko swoją głupotę.Nie dośc ze nie masz do siebie szacunku, to jeszcze dramatyzujesz jak stare babsko.Za głupote sie płaci.A po cholere chcesz pamietac to przez cale zycie? Ze byla puszczalska i klamczuchą? To niech ona to pamieta a nie ty. Lepiej idz do terapeuty z toba jest cos dziwnego..Ze dowody nie wystarczaly tobie na to kim jest zona.Teraz lamentujesz jak pierdola .Wlasnie nawet nie patrzyles na jej charakter i czyny..to na co zwracales uwage? Na co ty patrzysz przy wyborze partnerki?