Dorothy37. napisał/a:WiosnaLatoZima napisał/a:Pasywna agresja, ale żeby to rozpoznać niestety trochę trzeba przeżyć, tak myślę. Wtedy na serdecznym wyjebaniu ma się zdanie innych.
Jak bylam młodsza też się przejmowałam, jednak ta 30 dla kobiet nie jest taka zła. Może Ci trzeba autorko dojrzeć, dorosnąć? Nie złapałam ile masz lat.
Przypuszczam, że dużo rozmawiasz z różnymi koleżankami, mówisz im wszystko, zwierzasz się, a one to wykorzystują, żebyś czuła się źle. Bo nie możesz mieć i dobrego i ładnego męża, więc trzeba Cię jakoś sprowadzić na ziemię. Może tak być. Ale jak sądzę, masz w głowie zdanie wszystkich osób, ale nie swoje.Moje koleżanki właśnie nie wypowiadały się nigdy na temat jego urody. Te komentarze, które słyszałam były od znajomego z pracy, współlokatora, babci
A przejęłaś się nimi.
To fakt, przejmuje się.
Wiecie może też na to, jak go oceniam ma wpływ to jak żyjemy.
Tak jak pisałam Wam wcześniej żyjemy w nieciekawych warunkach. Wynajmujemy od kilku lat małą kawalerkę w nieciekawej okolicy, po to aby było taniej. Żyjemy bardzo oszczędnie. Kupiliśmy wprawdzie w końcu mieszkanie rok temu temu, za wkład uzbierany głównie przeze mnie. Jeszcze nie jest gotowe, jeszcze trzeba je wyremontować więc zamieszkamy tam mam nadzieję za parę miesięcy. Póki co od 2 lat pracujemy i żyjemy razem pod jednym dachem praktycznie 24h na dobę, w jednym pokoju. Ja nie jestem chyba jakąś roszczeniową panienką. Zarabiam przyzwoicie, inwestowałam sporo w naukę. Zarabiam najwięcej spośród moich znajomych/koleżanek ale to ja, nie one żyje w naprawdę kiepskich warunkach od paru lat. A dlaczego? A no dlatego że ich partnerzy/ mężowie pomimo że młodsi mieli jakieś oszczędności, mieli odłożone coś na wkład własny i wspólnymi siłami mogli sobie zapewnić przyzwoite warunki do zycia. Mój mąż tymczasem jedynie co miał to kredyty na motor na przykład i zero oszczędności. Powiedział mi o tym po pół roku związku. Nie chciałam go porzucać z tego powodu. Wspierałam go, pożyczałam gotówke gdy potrzebował. I wyszedł na prostą, teraz zarabia na prawdę bardzo dobrze. Ale to jak zylismy te kilka lat chyba i sprawiło, że nie czuje jakichś zachwytów, nie czuje fascynacji w stosunku do niego. To wszystko odebrało mu męstwo w moich oczach. I teraz myślę, że może moi znajomi mieli już wtedy jakieś przeczucia, może widzieli poza brakiem atrakcyjności cos czego ja nie chciałam zobaczyć. Mam żal do niego, do siebie. On nie musiał na starcie mówić sobie "uroda nie jest najważniejsza" albo "brak ogarnięcia u kobiety nie jest najwazniejsze". On nie musiał się mierzyć z krytyką mojego wyglądu przez znajomych, nie musiał już na starcie wyciągać mnie z finansowego dołka. Może po prostu to wszystko to było/ jest dla mnie za dużo i jestem juz zmęczona. Wydaje mi się że popadłam przez to w jakieś kompleksy. No bo co reprezentuje sobą ja sama skoro żyje tak jak żyje. Widocznie nie zasłużyłam na nic lepszego. Moje codzienne obawy jak poradzimy sobie finansowo też sprawiały poniekąd, że patrzyłam na niego z obrzydzeniem i irytacją, że wracały do mnie te słowa znajomych na temat jego wyglądu. I wydaje mi się że tak przez te lata hodowałam w sobie niechęć do niego. Czasami zastanawiam się jak to możliwe i co on ze mną zrobił że zrezygnowałam praktycznie z każdych moich dotychczasowych wymagań wobec facetów byle tylko być z nim. Nie rozumiem.