Agnes: mysle, ze to co piszesz o Was to bardzo zbliżona sytuacja jak to wygląda w naszym domu (poza tym, że żona dopiero teraz zaczyna się spełniać zawodowo, no ale jak mówią, lepiej późno niż wcale). Ja w domu gdy jestem robię bardzo dużo, myślę że więcej od żony (sprzątanie, wcześniej też pranie, ale podczas pierwszego kryzysu powiedziała, że ją to wkurza i chce to robić sama, było to dla mnie zaskoczenie, nie powiem). W każdym razie gdy mnie nie ma to oczywiście wszystko jest na jej głowie, ogarnianie całego domu i dzieci, kiedyś było jeszcze trudniej jak były mniejsze, bo najbliższą rodzinę mamy kilka godzin drogi od nas i nie było ich z kim zostawić, przychodziła nieraz opiekunka, gdy np chcieliśmy wyjść gdzieś wieczorem, ale to też jest trochę inaczej niż np zostawić na weekend dzieci u babci, bo chce się coś zrobić co wymaga więcej czasu. Rok temu, gdy też był kryzys i została u swojej mamy na 10 dni to przyznam, że przy dzieciakach i reszcie spraw miałem zapiernicz niezły, bo to szkoła, lekcje, dodatkowe zajęcia, obiady, sprzątanie itp., było co robić, a przecież do pracy nie chodziłem wtedy. Dla mnie to 10 dni, a ona w taki schemat musi wchodzić regularnie na dłużej i nie dziwię się, że jest zmęczona. Wiem, że znów mogę zabrzmieć jak frajer, ale ona twierdzi, że zarabiamy te moje pieniądze razem, na pewno coś w tym jest bo ona w domu nie leży i nie pachnie, chyba że tak można nazwać jej ciągłe dokształcanie się.
Boli mnie tylko to, że zarzuciła mi 1,5 roku temu, że jej nie zauważałem i nie byłem priorytetem, a ja twierdzę inaczej, bo prostu dawałem tyle ile umiałem, bardziej skupiałem się na stworzeniu jej i dzieciom bezpieczeństwa. Było kilka innych drobniejszych zarzutów i te również wyeliminowałem już dawno, o czym ona wie. Został tylko jeden, z którym niewiele zrobiłem, a powiedziała że wg niej powinienem to zrobić, otóż pójść do psychoterapeuty, bo mam skumulowane emocje w sobie i boi się, że w końcu wybuchnę jak kiedyś to bywało (raz na 2 miesiące może, jak nie rzadziej, ale bez przesady, to był mój podniesiony głos, co w moim przypadku ze względu na rzadkie tego typu chwile może być dla tych, którzy mnie lepiej znają czymś nienaturalnym). Jak to dokładniej brzmi "Ja ze sobą robię bardzo dużo a Ty nie robisz nic". Byłem w międzyczasie sam też na dwóch warsztatach, żeby zobaczyć co to w ogóle jest, ale wg niej to za mało.
Z tą Wielkanocą też tak było Agnes jak mówisz, byłem obecny, ale głównie tylko ciałem. Dobiło mnie parę dni wcześniej to, że mnie tak przywitała po powrocie jak opisałem wcześniej, nie czułem w ogóle szacunku z jej strony, do tego mam pewne problemy z moim ojcem, które też spowodowały obniżony nastrój. Nie było teraz między nami żadnych kłótni, moich nie wiadomo jakiś zarzutów poza tym, że powiedziałem jej jak się czułem, a mimo to ją to odsunęło i urządziła mi ten emocjonalny rollercoaster, o którym mówi wieka. Gdyby się przyjrzeć temu głębiej to można powiedzieć, że to jest straszne, to tak jakby był kat i ofiara, który by mówił że do dalszych ciosów prowokuje go widok krwi (czyli w tym przypadku moja słabość), a gdy ofiara będzie mimo wszystko twarda jak skała to ataki ustąpią. Wy nie macie takich emocji jak ja i większość sugeruje kopnięcie ją w tyłek, ale 20 lat wspólnego życia swoje robi (i ją na pewno też to trzyma w domu, tu już nie chodzi o to, że miała wygodę), po prostu nie jest łatwo przekreślić wszystko ani dla mnie, ani dla niej. Być może gdy teraz spełniam przy okazji jej ostatni zarzut z tym psychoterapeutą to coś się między nami poprawi. Powiedziałem jej, że wcześniej nie byłem gotowy a i nie czułem potrzeby iść w takie miejsce, ale teraz z moją psychiką znalazłem się pod ścianą i zacząłem coś robić w tym kierunku.
Trudny jest też brak kontaktu fizycznego, całkiem możliwe że ona na to czeka, żebym zdecydowanie do niej podszedł i klepnął ją w tyłek i nawet ubrania wszystkie zerwał, ale co jak mnie w tym momencie odrzuci? Ten lęk przed tym póki co mnie paraliżuje, mam nadzieję że po tabletkach, którę dostałem, będę bardziej odważny, bo chyba tego ode mnie oczekuje (pomimo mówienia, że nic ode mnie nie chce).