Pomożcie proszę
Przez pół roku byłam w związku z facetem. On lat 46, dwie córki, ja 34 lata, po rozwodzie, bez dzieci, bez zobowiązań. Początkowo układało się wszystko ok, jednak w ostatnim czasie był coraz bardziej nerwowy. Nie wiem o co chodziło. Docieraliśmy się, ale jakoś szczególnie się nie kłóciliśmy. Nawiązałam bardzo dobrą, cudowną wręcz więź z jego dziećmi. Od jakiegoś czasu mówił o rozstaniu, w pewnym momencie uznałam że ok, skoro chce się rozstać to ja nie będę z nikim na siłę. Po kilku godzinach zadzwonił, przepraszał, prosił żebyśmy zaczęli wszystko od nowa. Tak chciał zacząć od nowa, że przez kolejnych kilka dni się nie odzywał. W piątek nie wiedział co robić, czy być ze mną czy nie. Wczoraj rano też nie wiedział, ale już bardziej na nie. Zaprosił jednak do siebie na niedzielę, czyli dzisiaj wieczorem, żebyśmy kawałek świąt spędzili razem. Ja mu powiedziałam, że nie potrafię przejść ot tak ze związku w przyjaźń. Powiedział że się zastanowi, że nie wie co robić. Ostatecznie wczoraj wieczorem powiedział mi, że rozmawiał z siostrą (która mnie nie zna, nigdy mnie nie widziała, nigdy ze mną nie rozmawiała, mieszka na innym kontynencie) i chce się rozstać. Zaczęłam bardzo płakać, nie dość że mnie rzucił to jeszcze w święta. Zaproponował wtedy, żebyśmy może to rozstanie „przełożyli na po świętach”, bym nie płakała. Uznałam to za absurd… Powiedziałam mu że nie chcę już utrzymywać z nim kontaktu. Nawet nie wiem dlaczego mnie rzucił.
Całe święta płaczę i nie wiem co robić. Jestem załamana. Znajomi mówią mi, bym się nie przejmowała, że jestem od niego wiele lat młodsza, atrakcyjna, z dobrym zawodem, niezależna, że to jemu powinno zależeć… Ale mi pęka serce. Co ja mogę zrobić? Dlaczego mnie rzucił i to w święta? Byłam dobra dla niego, dla jego dzieci… Pomóżcie ((