Może spróbuję podsumować wszystko, o czym do tej pory dyskutowaliśmy.
Mamy faceta w wieku 42. Żyje mu się naprawdę dobrze.Brakuje mu do pełnego szczęścia drugiej osoby, z którą mógłby dzielić życie. Problem zaczyna się w wieku 23 lat, kiedy poznaje dziewczynę, która od razu przykuwa jego uwagę. Zdobywa ją i wszystko jest ok do momentu, w którym jest pewien, że ona chce z nim być. Wtedy wszystkie pozytywne emocje związane z byciem razem opadają. I nie myśli tu o jakichś wielkich hormonach, ale po prostu o radości wynikającej z przebywania z daną osobą. Nie mam ochoty jej przytulić, wziąć za rękę. Rozmowy też kiepsko idą. Próbuje, umawia się przez kilka miesięcy, ale nic nie wskakuje na poziom, na którym by czuł, że chce być z tą dziewczyną. Rozchodzą się, a on dalej wierzy, że w końcu kogoś pozna. I poznaje różne kobiety, ale schemat jest ten sam. Najpeirw ekscytacja, a potem znowu zobojętnienie. Nie są to kobiety, z którymi spotyka się 'na siłę', bo trzeba kogoś mieć, tylko te, które początkowo go 'zakręciły.' Coś mu już tam nie pasuje, dlatego odwiedza psychologów/seksuologów i opowiada o swoim problemie, ale tak naprawdę nikt nie daje mu rozwiązania. Pojawiają się epizody depresyjne, ale razjonalizuje sobie swój problem i wychodzi z niego. Mijają kolejne lata, Janek sobie żyje w przekonaniu, że na pewno kogoś jeszcze pozna.Nie stresuje się, jest w końcu facetem, a jak to mówią, oni zawsze mają czas. Światełko zapala się w wieku lat 35. Wtedy już zaczyna panikować, wychodzi gdzieś do ludzi, by poznać nowych znajomych.Poznaje dziewczyny (oczywiście jest bardzo wybredny jeśli chodzi o wygląd, jakby to była istota całego życia i związku).Jedne go nie chcą, drugich nie chce on.Aż w końcu poznaje tą, która wydaje się być idealną kandydatką do wspólnego życia. Udaje mu się przykuć jej uwagę. Niestety, schemat znowu się powtarza. Pierwsza randka, nic...żadnej radości (takiej normalnej, bez wielkich ekscytacji). Druga też.Trzecia również.Ale postanawia o to walczyć. Zaprasza dziewczynę pod swój dach. Wspólnie zamieszkują, ale nic to nie daje. Czuje, że nie jest to to, czego by chciał. Wszystko zrzuca na mankamenty wyglądu partnerki,nie wiedząc, że wina leży po jego stronie. Seks nie jest również zbyt udany (sama partnerka stwierdza, że nie widzi jakiegoś pożądania w jego oczach.Widziała je u swoich poprzednich partnerów. On w głowie się z tym zgadza. Seks nie daje mu satysfakcji. Co ciekawe, jest on dla niego przyjemny, kiedy para się rozchodzi, a potem decydują, że chcą jeszcze o siebie powalczyć. Tak, jakby jakaś adrenalina go nakręcała). Po 6 miesiącach ostatecznie zrywa z dziewczyną, myśląc że to nie ta. Początkowa ulga zamienia się w depresję, bo chłopak zdaje sobie sprawę, że przez te wszystkie lata się oszukiwał. Nie wie, dlaczego tak się dzieje, że bycie w związku z kobietą nie daje mu radości, choć bardzo tego chce.
Rozpoczyna terapię.Dowiaduje się, że ma jakiś lęk bliskości z powodu 'nieodpępowienia'.Niby coś tam jest, bo jest zżyty z rodzicami, ale w końcu dochodzi do wniosku, że to raczej nie ma wpływu na jego zachowanie.
W międzyczasie wychodzi na jaw jedna rzecz. Przypomina sobie, iż często, podczas bycia z partnerką (niekoniecznie przy niej) odczuwał lęki (drżenie rąk, ból głowy).Niestety, nie jest w stanie stwierdzić, dlaczego tak się dzieje. Powoli dochodzi do wniosku, że najprawdopodobniej musi być sam. Nie odbija się ten fakt dobrze na jego zdrowiu psychicznym:(
W końcu wchodzi na forum 'netkobiety' , gdzie dowiaduje się paru ciekawych rzeczy, choćby o syndromie madonny i ladacznicy....trochę taki jest...nigdy nie fantazjował erotycznie z partnerkami, z którymi się spotykał, zawsze były to kobiety, z którymi nie miał szans uprawiać seksu.
Kochani!
Czy z tym da się coś zrobić. Przemaglowałem sobie całe życie. Nic w nim strasznego się nie wydarzyło. Czytałem wiele o lęku bliskości...ale nie mogę się pod niego podpiąć...tam ludzie chcą być z kimś, ale boją się, że znowu mogą zostać odrzuceni. U mnie to tak nie działa. Dążę do tego by być z kobietą, ale mój mózg tego nie chce. Odrzuca mi ją z błahych powodów (wygląd idealny). Ja niestety nic na to nie mogę poradzić. Dodatkowo te dziwne lęki. Ten syndrom też mnie zastanawia. W ogóle wydaje mi się, że wszystko, co odległe bardziej mnie kręci niż rzeczywistość, ale nie potrafię siebie rozgryźć, choć usilnie próbuję.
Jakieś pomysły? Terapia...seksuolog, czy psycholog? Próbowałem już wszystkiego.Nawet być z kobietą pod jednym dachem i dzielić życie. Nie pomogło:(
I tak jeszcze zadam pytanie.Uważacie, że mój problem jest wrodzony, czy nabyty?