Dzień dobry!
Chciałbym przedstawić swoją historię i prosić Was o komentarze. Mam 42 lata i do tej pory byłem w miarę szczęśliwym człowiekiem. Mam pracę, która daje mi dużo satysfakcji, jestem niezależny finansowo i realizuję się w swoich zainteresowaniach (sport, muzyka, literatura).Życie zabrało mi jednak chyba coś najcenniejszego...miłość.
Wszystko zaczęło się w wieku 17 lat. Zakochałem się wtedy w mojej koleżance z klasy. Chyba trochę z wzajemnością. Wszystko było tak, jak miało być w nastoletnim zakochaniu. Motyle, endorfiny. Spotykałem się wtedy z Agnieszką na przerwach, odprowadzałem do domu po lekcjach, pomagałem w zadaniach domowych. Aczkolwiek, nie zrobiłem tego kroku, żeby została oficjalnie moją dziewczyną. Ot, byłem nieśmiałym 17latkiem, którego nie miał kto zmotywować, żeby ją np. pocałować. Sytuacja ta trwała cały rok. Po kolejnych wakacjach, powiedziałem sobie, że zrobię to...ona zostanie moją dziewczyną. Niestety...koleżanka poznała innego chłopca na obozie i nasz związek się zakończył. Przeżywałem to dosyć mocno, ale który nastolatek nie przeżywa takiego rozczarowania....Ot, szkolna miłość.
Moje prawdziwe problemy zaczęły się 6 lat później. Poznałem wtedy Emilię. Bardzo mi się spodobała, więc robiłem wszystko, żeby została moją dziewczyną. Był nakręt i byłem szczęśliwy...w końcu kogoś pokocham. Niestety, radość trwała do pierwszej oficjalnej randki. Dlaczego? Opadły mi wszystkie pozytywne emocje, które czułem wcześniej do dziewczyny.Bardzo się tym wtedy przejąłem. Zastanawiałem się, co mogło być nie tak. Osoba, która podobała mi się tydzień wcześniej, teraz jest dla mnie obojętna. Spotykaliśmy się jeszcze przez pół roku, ale niestety nic to nie dało. Nie miałem ochoty jej przytulić, wziąć za rękę....nie było endorfin. Psychicznie jakoś się z tego wyprowadziłem. Pomyślałem...młody jesteś...to nie jest ta osoba...
Między 20 a 30 rokiem życia spotykałem się jeszcze z 5 kobietami.Schemat niestety był ten sam. Kiedy je zdobywałem, wszystko było, jak miało być...emocje, nakręt, flow.W momencie, gdy wiedziałem, że przekonałem je do siebie, znowu wszystko opadało:( Miałem trochę epizodów depresyjnych, zastanawiałem się, czy może nie jestem gejem, ale jakoś udawało mi się z tego wszystkiego wyjść (tłumaczyłem sobie...a...jak chciałem, to ona nie chciała, a potem ja już nie chciałem, bo za szybko zrezygnowałem itp.) Jakoś udało mi się wszystko wyprostować.
W roku 2014 zapaliło mi się czerwone światełko. Myślę...stary, masz 35 lat i do tej pory nie byłeś w żadnym poważnym związku. Twoi wszyscy znajomi są już dobre 8 lat po ślubie i mają kilkuletnie dzieci. Zacząłem wtedy się starać, wychodzić do nowych ludzi. Poznałem kilka dziewczyn, ale 2 z nich mnie nie chciało, znowu ja nie chciałem pozostałych trzech (myślałem, że jestem bardzo wrażliwy jeśli chodzi o wygląd kobiety, ale jak się później okazało, problem tkwił gdzieś głębiej).
I w końcu...w zeszłym roku poznałem Martę....myślę...W KOŃCU...udało się! Bardzo mi się podobała...młodsza, ogarnięta życiowo, te same zainteresowania...idealna partnerka, a może i żona. Gdy ma się 41 lat, myśli się już o takich sprawach notorycznie. Oczywiście, schemat się powtórzył. Pierwsza oficjalna randka, a mi znowu wszystko siadło, żadnych emocji...nic. Myślę, może na drugiej się pojawi...nie.Na trzeciej również obojętność:( Stwierdziłem jednak, że musi coś się pojawić. Tak bardzo dziewczyna mi się podobała. Po dwóch tygodniach Marta zamieszkała u mnie. Niestety, nic to nie dało. Często byłem obojętny wobec niej i czułem, że czegoś mi brakuje. Endorfiny pojawiały się, kiedy jej twarz wydawała mi się idealna z rysów. Kiedy zauważyłem jakiś mankament (w moim odczuciu) wszystko siadało. Seks też nie był satysfakcjonujący. Rozmawialiśmy o całej sytuacji. Chcieliśmy walczyć o nas, dlatego chodziłem na terapię do seksuologa/psychologa. Niestety, nie dowiedziałem się niczego nowego o sobie. Po 6 miesiącach i 3 rozstaniach/zejściach zerwałem z Martą. Na początku czułem ulgę, że wszystko się skończyło, że pewnie jeszcze znajdę ten ideał. Niestety, ulga szybko przerodziła się w depresję, która trwa do dzisiaj:(
Moje wnioski. Mam jakąś dziwną psychikę. Ona nie chce, żebym był z kobietą. Szuka sobie idealnego awataru (kobiety idealnej z wyglądu), którego pewnie nie znajdzie.Podkręca ją tylko osoba, która jest daleko. Gdy ona jest tu, koło mnie...wszystko siada:( Niestety, nie jestem w stanie tego kontrolować, bo tego nie da się kontrolować. Zastanawiam się tylko, czy taki się urodziłem, czy namieszała mi w głowie ta nastoletnia miłość. Nie wierzę też w to, że muszę na tą miłość jeszcze poczekać. Nie mam niestety 22 lat, tylko 42.Ludzie w moim wieku są już po rozwodach i weszli w kolejne związki...a ja...:( Boję się samotności i boli fakt, że nie mogę sprawdzić się jako mężczyzna.
Przedstawiłem sobie już wiele scenariuszy na to moje samotne życie, ale niestety dalej odczuwam pustkę, która bardzo boli. Nie wiem, czy będzie ją coś w stanie wypełnić. Na ten moment nie chcę już nikogo szukać. Mam złamaną psychikę...:(
Proszę o komentarze, czy znacie kogoś podobnego do mnie, czy urodziłem się jakąś anomalią?
Pozdrawiam i dziękuję za pomoc!