Franek1987 napisał/a:Właściwie nic się nie stało. Podczas spotkania towarzyskiego, oczywiście przy alkoholu, wyszedłem z kolegą na fajkę. Gdy wróciliśmy, usłyszałem z pokoju coś w styku "mam dosyć już tego alkoholu". Gdy wszedłem widziałem łzy żony... Kolejnego dnia powiedziałem żonie co powiedziałem, bardzo tego żałuję, mogłem to inaczej załatwić, a jeszcze kolejnego coś wydarzyło się ze mną, że stanąłem jakby wprawdzie z sobą i powiedziałem sobie ze dam radę to zwalczyć. Ze nie jestem aż tak słaby. Popatrzyłem na to wszystko jakby z boku. Dotarło do mnie to naprawdę bardzo głęboko. To był początek września i od tamtej pory nie pije. Z powodu covida na terapię chodzę dopiero od początku listopada.
Wiem jak to zabrzmi, ale prawdę mówiąc dosyć mało drastyczne jest to Twoje dno, przynajmniej w zderzeniu z sytuacjami, które znam z otoczenia lub z relacji innych osób. Zadałam to pytanie, by przekonać się jak daleko to zaszło, jak bardzo zdążyłeś swoją żonę umęczyć, ile zła wyrządzić, złych słów wypowiedzieć, bo to wszystko ma tutaj znaczenie.
Dążę do tego, że im więcej piszesz, tym bardziej dochodzę do wniosku, że to nie alkoholizm jest głównym powodem Waszego rozstania, ale był pretekstem, z którym właściwie się nie dyskutuje. Na pewno też przyczynił się do Waszego oddalenia, zmiany uczuć żony, a przy tym całkiem możliwe, że był katalizatorem jej zdrady.
Oczywiście istnieje też ryzyko, że się wybielasz i nie jesteś z nami do końca szczery, ale jeśli tak jest, to ta dyskusja nie ma sensu, jeżeli oczekujesz obiektywnego spojrzenia. W końcu my mamy tylko Twój opis sytuacji i tylko Tobie możemy zadawać pytania, a jest jeszcze druga strona.
Franek1987 napisał/a:Jednak tak jak mówię jestem człowiekiem i tez niepotrzebnie kalkuluje, chce widzieć swoją szansę, chciałbym widzieć przyszłość czy nawet możliwe drogi w przyszłości, ale tak się nie da. Niekiedy to jest silniejsze ode mnie stąd te moje pytania o ten nowy związek i ich szanse.
Obawiam się, że nikt nie wie co będzie, łącznie z Twoją żoną. Ona swój nowy związek dopiero zaczyna i to jest jedna, wielka niewiadoma, na którą wpływ może mieć mnóstwo przeróżnych czynników.
Pozostaje jeszcze kwestia jak długo chcesz na nią czekać i czy jeśli ona będzie świadoma, że gotów jesteś jej wybaczyć, to kiedyś nie będzie tak, że zmąci Twój spokój w chwili, kiedy już poukładasz sobie swoje sprawy i zaczniesz żyć bez niej, uznając, że całkiem Ci z tym dobrze.
Edit:
Kiedy pisałam, w międzyczasie pojawił się Twój kolejny post. Wychodzi na to, że pewne kwestie oboje odbieramy podobnie.