Witajcie. Skrótowo napiszę moja historie i proszę o poradę.
11 lat znajomości, 6 małżeństwa. Dwójka dzieci - 3 i 5 lat. Nadużywałem alkoholu, nie byłem agresywny, arogancki, kłótliwy. Lubiłem wypić piwo. Wiem, że to zaburzało moje emocje. W małżeństwie to ja byłem tym sprzątającym, gotującym. Dziećmi zajmowaliśmy się po równo. Żona trochę wybuchowa, ja byłem tym wentylem bezpieczeństwa. Pracowałem o różnych porach dnia. Czasem rano, czasem popołudniami czy wieczorami. Działalność gospodarcza. Dla żony, zrezygnowałem z tego prawie 3 lata temu, bym miał więcej czasu dla rodziny. Poszedłem na etat, dostałem w sumie fajne zarobki jak na kogoś zielonego akurat w tej branży. Wtedy żona uwierzyła w siebie. Też zmieniła pracę, szybko dostała awans. Zaczęła zarabiać duzo więcej odemnie, a dodatkowo drugą wypłatę zarabiają dodatkowo pracując popołudniami online. Więcej czasu spędzałem z dziećmi, oddaliliśmy się od siebie. Byłem bardziej ojcem niż mężem. Żonie coraz bardziej zaczął przeszkadzać alkohol, ale ja już miałem problem by samemu to dostrzec. Żona też mi to ułatwiała, gwarantowała mi komfort picia.
Nawiązała przyjacielska relacje opierającą się na wiadomościach sms z podwładnym z pracy. Gdy powiedziałem, że nie życzę sobie tej znajomości to kontakt na jakiś rok się urwał. Po wakacjach, osiągnąłem swoje dno jeśli chodzi o alkohol. Nie wiedząc i nie myśląc co się stało, powiedziałem żonie ze widzę iż jest nieszczęśliwa, ja się nie potrafię zmienić, więc najlepiej by było gdybyśmy się rozstali. Był płacz z obu stron itd. Podjęliśmy decyzję, że walczymy. Odstawiłem alkohol całkowicie. Umówiłem nas na terapię małżeńska. Żona stwierdziła że chyba mnie nie kocha. 3 tygodnie było super. Wyjazdy na weekend, wspólne spędzanie czasu, ja poczułem stare motyle w brzuchu. Jednak ze strony żony nie było 100 procent starań. Na 3 wizytę z terapeuta żona poszła sama. Okazało się że już wie, że nie kocha, że już jest za późno itd. Mówiła że jestem jej najlepszym przyjacielem Stwierdziła że mam się wyprowadzić, że musimy odpocząć od tego wszystkiego. Przeczuwałem zło, ale zgodzilem się. Dla mnie to było na jakiś czas, dla żony na zawsze.
Zająłem się Sobą. Terapia alko, zdrowy tryb życia, nauka siebie, lektury i ogólnie dostałem takiej jasności umysłu. Żona z każdym dniem była coraz bardziej zimna.
Okazało się, że tydzień po mojej wyprowadzce, kolega z pracy wyznał jej miłość. Zaczęli się spotykać. Teraz jest obojętna dla mnie a nieraz wręcz emanuje złością. Po 3 miesiącach od wyprowadzki (też seksu itd) dostałem pozew rozwodowy. Przyczyna nadużywanie alko.
Jeśli chodzi o dzieci to według zony, przyjaciół, rodziny, jestem świetnym ojcem. Żona to nawet po części wyraziła w pozwie. Zostaje pełna władza rodzicielska na wzgląd że pozwanego łączy równie silna więź emocjonalna z małoletnimi jak z powódka.
Po wyprowadzce o ile to możliwe, moje relacje z dziećmi jeszcze bardziej się Poprawiły. Stałem się pewny siebie, mam przede wszystkim trzeźwy umysł, uczę się na nowo komunikacji, swoich emocji tak i wróciłem do swojej wiary. Wróciły do mnie wszystkie wartości, teraz są uporządkowane w poprawnej kolejności. Przy byciu z dziećmi poświęcam im się w 100 procentach. Wszyscy widzą we mnie pozytywne zmiany tylko nie moja żona.
Nie proszę o poradę, co z rozwodem itd bo tutaj mam podjęta decyzję.
Najważniejsze to wiem, że kocham żonę, kocham dzieciaczki moje. Powiedziałem wielokrotnie żonie, że zawsze będę walczył o nasza rodzinę. Chciałbym by sobie dala na spokojnie czas i obserwowała mnie, spróbowała zaufać.
Pytam czy związek z tym mężczyzną może się udać? Wypiszę trochę faktów i moich spostrzeżeń.
Co do kolegi z pracy. Jest podwładnym. Kawaler. Poprzedni związek ze starsza kobieta z dwójką dzieci. Jest w moim wieku po 30. Nie jest w subiektywnej opinii kilku osób z mojego otoczenia jakoś przystojny. Widziałem, rozmowy sms między nimi i głównie opiera się to na czułych słówkach z jego strony.
Żona jest trochę inna na codzień a inna do ludzi. Ogólnie ma mocny charakter, narzuca swoje zdanie. Musi wszystko mieć pod kontrolą, zwłaszcza pieniądze. Jest wybuchowa do mnie i do dzieci. Nie przerobiła straty naszego małżeństwa (w tydzień sue nie da, a zdrada emocjonalna podejrzewam że już się długo ciągnie).
Tak naprawdę to żona nie zrobiła nic by zawalczyć o małżeństwo. Zero próby naprawy. Zero czasu by zobaczyć że to co mówię jest prawda, że alkohol nie wróci, że moje zmiany będą trwale. Ja w to wierzę i będę dalej dążył do rozwoju osobistego.
Starałem się strescic wszystko, ale to nie łatwe zadanie. Czy nie jest tak, że żona robi wszystko, by żałować kiedyś swojej decyzji? Nie próbując naprawić, poczekać? Pchając się w niepewny związek, który może jej zniszczyć karierę? Dzieci dają jej coraz bardziej popalić, a do mnie mkną z uśmiechem na ustach.
Pomóżcie. Czy jest jakaś nadzieja? Nie chodzi mi o najbliższą przyszłość, ale za rok, dwa? Ja potrafię swoją dumę i ego urazone schować do kieszeni dla dobra rodziny. Uważam, że gdyby żona dała z siebie chociaż parę procent, to razem moglibyśmy wszystko, gdy już emocje opadną, przynajmniej spróbować naprawić.