Lady Loka napisał/a:Rossanka, jaki masz cel w tym momencie poza jakimś własnym rozgoryczeniem?
A jaki Ty masz cel? Po prostu poza zakonnikami, osobami bo ja wiem ze skrajnym lękiem przed ludzmi, oraz takimi, którzy nie nadają się do relacji (np faceci co bzykają na lewo i prawo i chcą się tylko bawić), nie ma ludzi, którzy odeszliby z satysfakcjonującego zwiazku, bo uznali, że chcą być sami, albo poznali naprawde kogoś fajnego, który się im spodobał ale zdecydowali, ze nie chcą z nim relacji.
Nawet Ty. Jesteś w związku. Rówie dobrze możesz powiedzieć narzeczonemu: Słuchaj Maciek, dobrze mi z tobą, wszystko mi odpowiada, ale od jutra będę sama, więc kończę relację z Tobą bo sama tez będę szczęśliwa, do niczego mi nie jesteś potrzebny.
Lady Loka napisał/a:Różnica jest taka, że jak ktoś nie szuka to nie szuka i tyle. I ja znam takich ludzi, którzy po prostu nie szukają. Więc tam nie ma po prostu sytuacji z pierwszego zdania Twojego komentarza, bo to nie następuje. Tam jest od razu zupełnie inny poziom relacji, bo dana osoba nie jest otwarta na tworzenie innej relacji niż przyjacielska. I tak, ja znam takich ludzi. Więc nie muszę w to wierzyć, ja po prostu wiem, że to tak wygląda
i znam takich ludzi którzy mają po 20-30 lat i takich, którzy są po 60tce i w pewnym momencie swojego życia weszli na ten etap.
To tak jak ja . Nie szukam, a jak już kogos poznam, to niczego nie zakłądam, poznaję go jako człowieka.
Lady Loka napisał/a:A ci, którzy są szczęśliwi sami ze sobą, ale jednocześnie są otwarci na znalezienie partnera to zupełnie inna grupa. I to nie wyklucza tego, że są szczęśliwi sami i że są też potem szczęśliwi w parze. Przede wszystkim dla takich ludzi brak związku nie jest powodem do zgorzknienia i uważania, że nigdy w życiu nie będą już szczęśliwi, bo są sami.
Tego nie wiesz. Tzn co oni myślą naprawdę. O mnie dużo koleżanek, znajomych też mówi, że wyglądam na taką co to jest zadowolona, ma sukcesy w życiu, nie szuka nikogo i dobrze jest jej samej przez tyle lat.
Oni pojęcia nie mają co ja tu wypisuję. Pojecia też nie mają o tym, że odkilkudziesięciu lat cierpię na nerwicę że od prawie 20 lat co jakiś czas lecze się psychiatrycznie i biorę antydepresanty na moje lęki i objawy somatyczne. Pewnie też by napisali co Ty o znajomych. A jaka jest prawda tego nie wiesz. Tu pisżę to o czym nie zamęczam otoczenia na codzień, bo co to da?
Lady Loka napisał/a:I to jest to, co powtarzałam wcześniej, że warto w sobie przepracować problem i dojść właśnie do takiego etapu, bo tacy ludzie są dużo bardziej otwarci na innych i przede wszystkim paradoksalnie łatwiej im się szuka pary, bo nie mają w sobie parcia na to, że każdy poznany facet koniecznie musi być potencjalnym partnerem życiowym.
Przepracowałam i doszłam do wniosku, ze ze mną w sumie jest wszystko w porządku. Przez jakiś czas myślałm, ze jestem jedną z tych desperatek, które chcą kogoś byle kogo kogokolwie, aby miec portki w domu. Owszem, jakoś do 30 miałam coś takiego, bo pamiętam, ze umawiałam się z mężczyznami, którzy nic a nic mnie nie interesowali. W nadziei że to będzie związek. Ale jak mówię to było dawno temu.
Teraz nie kazdy facet musi być partnerem życiowym - to już wiem od dawna. A to, że człowiek ma potrzebę bycia z kimś to nic nienormalnego ani chorego czy coś, co trzebaby przepracować.
Ogólnie irytuje mnie to na forach, że gdziekolwiek ktośby napisał, ze szuka kobiety, faceta, zaraz jest doagnoza, naucz się najpierw być sam ze sobą, na pewno jesteś desperatem, sam też możesz być szczęśliwy, oraz, ze na pewno masz nieprzepracowaną przeszłość, bo kogoś chcesz.
Dla mnie desperat, czy osoba, która powinna być na terapii, bo faktycznie nie nadaje się do zwoiązku w danym momencie to np kobieta, która wchodzi ze związku w związek
"na zakładkę", albo taka, która nie ma pracy, mieszkania i szuka kogoś, kto ją utrzyma, albo tsaka która koniecznie chce być matką i szuka byle kogo by zajść w ciąże, a potem trzyma faceta dzieckiem przy sobie, albo taka co wcale sobie nie radzi w życiu, musi być prowadzona za rękę (facet jezdzi do mechanika, dzwoni po urzędach, załatwoa okna do mieszkania, a ona tylko jest obok i sama jest jak dziecko).
Poza tym tak sobie myśle, ze lata samotności też robią swoje. Jak ktoś jest tydzień po rozstaniu, czy miesiąc i się chce od razu wpakować w nowy związek - trochę to przesada, bo powinien pierw ochłonąć. Ja jestem już od 2013 roku sama z tego co pamiętam, to kawał czasu.
Jeżeli słyszałam wtedy "daj sobie czas" - myślałam, faktycznie ma to sens. Jeśłi po 8 latach nadal słyszysz, ze naucz się być sama ze sobą - to jest już creepy trochę. Przecież umiem być sama ze sobą. przez te 8 lat samiusienka jestem nikt mi nie pomaga. Co mam jeszcze zrobić, czy zdusić potrzebę? Na tej zasadzie jak już pisałam mam propozycje, wszycy w udanych związkach niech idajdą z tych związków i żyją sami. I w ogóle po co wchodzili w te związki, wystarczyło powiedzieć "nie". A jednak z jakichś powodów ludzie decydują się w nie wchodzić i nie odrzucają osoby, która im pasuje.
Lady Loka napisał/a:Ja uważam, że jak ktoś nie jest szczęśliwy sam ze sobą, to nigdy nie będzie szczęśliwy w związku.
Ja jestem szczęśliwa sama ze sobą nawet bardzo.
Ale jestem nieszczęśliwa, jeśli chodzi o związek.
Z resztą pewnie jakby ci się o zgrozo posypał związek (nie piszę złośliwiw, ale nawet na forum widać jak bywa), to też pewnie nie skakałabyś z radości, nie byłoby nagle drugiego człowieka obok, rozmów, wsparcia, wspólnych wygłupów, planów życiowych, seksu, dotyku, czułości - byłabyś zadowolona z pracy, mieszkania czy wyglądu etc, ale nie byłabyś szczęśliwa z powodu, ze nie masz już udanej relacji.
Mam 43 lata, wiem co mówię, też kiedyś wpadłam na to, ze bądz szczęsliwy sam ze sobą, ale jak samotność jest przez rok, dwa, trzy, cztery... osiem - to już człowiek nie chce tego dalej. Nie uważam, ze to jest jakieś chore myślenie. To normalne myślenie.