Umajona, zwróciłaś uwagę na ważną sprawę: warto zatrzymać się na chwilę, zanim zareagujemy według latami utrwalonego schematu - ale to wymaga świadomości schematów, a często nie mamy pojęcia, że można postąpić inaczej. Powiedziała mi kiedyś koleżanka: dopóki nikt nam tego nie wskaże, postępujemy schematycznie.
Też mam swoje schematy, niektóre udało mi się zmienić i widzę, jakie to daje korzyści. Niektóre jednak tkwią mocno. Zastanawia mnie, czy to, że tak często doświadczam przytoczonych wczoraj sytuacji, to moje jakieś przewrażliwienie, czy też częściej niż inni bywam przez postronne osoby pouczana i "ustawiana". Czy jest we mnie coś, co takie zachowania prowokuje?
Z jednej strony zdaję sobie sprawę, że to nie musi być złośliwe i zwykle nie jest, a z drugiej - czuję się jak głupie, pouczane, "niegramotne" dziecko. Mnie się bardzo sporadycznie zdarza mówić komuś, co ma robić i staram się, by to brzmiało życzliwie, a nie jak kazanie. No, chyba że to najbliższa przyjaciółka - mamy taką relację, że możemy sobie z grubej rury: "Ty trąbo jedna, stara ropucho, po co tak czy siak robisz?!" 
Uważam, że oznaką dojrzałości jest umieć przyjąć krytykę (tak jak piszesz, Umajona, stanąć ponad własnymi impulsami), ale w pewnym momencie ma się jednak już dość. Koleżanka z pracy, o której wspomniałam, powiedziała mi kiedyś, że nikt nie jest idealny, "ale tobie, Piegus, to można coś powiedzieć". W pewnym momencie poczułam, że tego "można" już za wiele. Dlaczego liczy się z tymi, którym "nie można", a ze mną sobie pozwala? Któregoś razu nie wytrzymałam, fuknęłam, burknęłam, okazałam zdenerwowanie. Ona na to: "Piegus, ale ja chcę mieć odwagę przyjść z czymś do Ciebie". Ciekawe, że o innej osobie, której zdarzyła się w pracy jakaś pomyłka, skorygowana przez nas, powiedziała mi: "Nie mów, jej, bo będzie się czuła obrażona". Dziś mam dużo dystansu to tej osoby, którą kiedyś autentycznie ceniłam i uważałam za kobietę z klasą (nadal zresztą uważam, ale wkradł się duży dystans w naszą relację).
Można mi niejedno powiedzieć, lecz odnoszę wrażenie, że wielu traktuje to jak przyzwolenie na wszystko, jakby Piegus był durnym dzieckiem, które samo sobie nie radzi. To się tyczy nie tylko wychowywania dzieci.
Zbieranie owoców to dla mnie przyjemne zajęcie, choć niełatwe. Lubiłam bardzo jeździć z teściową do lasu na jagody, ale ona, starsza kobieta, zawsze uzbierała dwa razy więcej niż ja. To też wymaga wprawy.
Warto różnych rzeczy popróbować i do różnych się poprzymierzać, a młodość to bardzo fajny czas na przymiarki.
Mechełek jest fajny i nieszablonowy. Ja miałam Wibratorka, bo gdy drżał, taki mały znajdek, z zimna i strachu, syn stwierdził, że kotek wibruje. Z dziką uciechą nadałam mu imię, ale przy niewtajemniczonych, używałam wersji ocenzurowanej - Wiber, Wibo. Był tak zbzikowanym i wszędobylskim kociakiem, że imię pasowało idealnie. No i gdy mruczał, też wytwarzał bardzo pozytywne wibracje 
Bagiennik, zdjęcia super. Mam sentyment, na przekór utartym schematom, do morza w pochmurny dzień. Błękity i lazury są takie oczywiste, a na niemal czarne fale Bałtyku nie mogłam się kiedyś napatrzeć, takie to było niesamowite.