No to, jak się nie ma smykałki do biznesu, to tym bardziej nie powinno się wchodzić. Biznes nie jest dla każdego, a ktoś też musi kafelki kłaść.
A pchanie się ponownie tylko dlatego, że naturalny element odzywa się jest dla mnie naiwnością.
Zwłaszcza kiedy to biznes, w którym mężczyzna ma maksymalnie 49% na sukces.
Owszem biznes nie jest dla każdego, ale nikt nie każe od razu budować globalnego imperium, tylko np. wyspecjalizować się choćby w tym kładzeniu kafelek i na tym oprzeć swój biznes plan. Trzeba mierzyć siły na zamiary i nie porywać z motyką na słońce. Każdy też ma inną skłonność do ryzyka.
Znam takich 20-stoletnich kozaków co się zapożyczali by kupić jakąś brykę i/lub zabrać dziewczynę na egzotyczną wycieczkę, a potem zostawali z długami bo szpan kosztuje i przynosi marne efekty. Inni natomiast umawiali się na spacery czy przejażdżki rowerowe, a zamiast kin i restauracji, organizowali wieczory filmowe czy wspólne gotowanie w domu i znacznie lepiej na tym wyszli.
Inna kwestia to predyspozycje. Znacznie łatwiej komuś rozkręcić 'biznes', kiedy ma dobre wzorce. Tu mam na myśli to o czym wspomniała Magdalena: "ludzie najpierw się rodzą a potem budują związki, lecz ludzie rodzą się w związkach i to te związki ludzi budują". Nie każdy zdaje sobie sprawę jak wielki wpływ na nasze późniejsze zachowania/decyzje mają programiki wgrane w dzieciństwie (wzorce wyniesione z domu). Jeśli coś nie wychodzi nam jeden raz, to można machnąć ręką i zwalić na los/drugą osobę/zły świat, ale jak drugi, trzeci ... n-ty, to raczej należy problemu szukać w sobie.
Prawdę powiedziawszy nie rozumiem do końca jaki jest Twój rzeczywisty problem, mimo, że powiedzmy, że Twoje tłumaczenie/argumentacja do mnie przemawia ale mam wrażenie, że zabrnąłeś trochę w ślepą uliczkę i nie do końca jesteś szczery sam ze sobą, choć mogę się mylić. A wnioskuję to głównie po Twoim wręcz oburzeniu, jak napisałam, że się poddałeś.
Ja rozumiem, że masz teraz inne priorytety, ja w Twoim wieku miałam nieco podobnie, mimo, że na brak adoratorów nigdy nie narzekałam, ale moim priorytetem było wyrwanie się z patologicznego domu i zadbanie o niezależność też finansową - siebie. Przez lata nie potrafiłam zbudować trwałej, zdrowej relacji, wręcz mnie wkurzało, że tylko niepotrzebnie emocjonalnie mnie one rozwalają... Miałam (w moim ówczesnym mniemaniu) niezłego pecha do facetów. Milion razy dochodziłam do wniosku, że lepiej mi samej i że "miłość"/związki to tylko dodatkowe problemy i ogólnie strata czasu. Moje myślenie się zmieniło, kiedy tą stabilność finansową osiągnęłam i zdałam sobie sprawę, że problem jest we mnie. Ja też się nigdy nie poddałam ale wiele razy rezygnowałam bo wiedziałam, że to porażka.