Roxann napisał/a:HardBreaker napisał/a:Nie odpowiedziałaś na pytanie, co będe miał po ślubie czego nie miał bym bez ślubu?
Coo???
A co kobiecie oferujesz?Uszczęśliwienie na poziomie seksualnym, emocjonalnym, intelektualnym oraz zapewnienie poczucia bezpieczeństwa, zdobywanie i przynoszenie zasobów do bazy.
Czyli mówiąc krótko zaspokojenie wszelkich możliwych kobiecych potrzeb.
A czy kobieta spełni moje wszystkie potrzeby? Raczej nie, więc mogę więcej stracić niż zyskać, dlatego nie zamierzam się żenić.
Ciekawe, że pretendujesz do posiadania wiedzy o „wszystkich możliwych kobiecych potrzebach”, a na przykład z moimi średnio się Twoja wizja pokrywa, może nie jestem kobietą w takim razie:D
Na przykład poczucie bezpieczeństwa i zasoby zapewniam sobie sama i wręcz wydaje mi się upokarzające, żeby ktoś chciał mnie w tym wyręczyć (chyba, że w chorobie i w ramach niesienia wzajemnego wsparcia). Natomiast z Twoich postów przebija taka pogarda dla kobiet i niezrozumienie dla idei partnerstwa, że Twoja umiejętność wniesienia czegokolwiek wartościowego w życie potencjalnej dziewczyny wydaje się wysoce wątpliwa (nie chcę Cię urazić, ale serio przeczytaj sobie swoje posty i spróbuj sam uchwycić, jaki ładunek emocjonalny z nich przebija).
Bawi mnie też ciągłe podkreślanie jakie to „wyzwolenie kobiet” jest negatywne w skutkach. Gdyby nie ruchy feministyczne kobiety nie miałaby nawet tak podstawowych praw obywatelskich jak prawo do głosowania w wyborach - rozumiem, że wywalczenie tego również uważasz za mające wielce negatywny wpływ na niewiasty?
Odnośnie ślubu - jestem romantyczką, ale estetyka związana z tą ceremonią zawsze wydawała mi tak odpychająca i niepociągająca, że chyba przez to wizja ślubu mnie odrzuca. Wydaje mi się też, że duży odsetek problemów związanych z życiem po ślubie wynika z nadmiaru fantazji na ten temat. W końcu w sposób faktyczny nie ma prawa nic się zmienić i rzeczywiście nic się nie zmienia, poza procesami w głowie, które to dopiero zaczynają mieć wpływ na rzeczywistość (często negatywny). I tak jak ludzie na diecie stawiają sobie magiczną barierę w postaci zaplanowanego dnia kończącego reżim i potrafią wtedy doslownie rzucać się na jedzenie, tak samo osoby w związkach mam wrażenie, że nadmiernie starają się „aby tylko wytrwać do tego dnia”, a potem następuje rozprężenie i wielkie rozczarowanie, że rzeczywistość cały czas jest tą samą rzeczywistością. Że partner ciągle rozrzuca skarpetki, a „myślałam, że się zmieni”, a z kolei sylwetka wywalczona głodówkami żeby wcisnąć się w wątpliwą estetycznie kreacje, nie chce magicznie pozostać idealna:P
Lubię myśleć o relacji, że dzieje się „tu oto teraz” i nie wytwarzać złudzeń zewnętrznych okoliczności, które jakkowiek mogłyby ją magicznie przeobrazić.