Patrząc z boku, te wszystkie tłumaczenia zapędzonego w kozi róg zdradzacza są istnym cyrkiem. Winowajca zachowuje się jak zaszczute zwierzę, próbując się chwytać wszelkich możliwych środków, aby wyjść cało z "kłopotu". To nic innego, jak robienie kompletnego idioty ze zdradzanego partnera. Do wciskania takiego kitu przez dłuższy czas trzeba mieć chyba jakieś specjalne zdolności, bo to normalnemu człowiekowi ciężko sobie wyobrazić..
@Ela strasznie sie zafiksowalas na tej mojej winie w rozpadzie zwiazku. Ciekawa jestem dlaczego tak uwazasz? Powtorze - zapewne w malzenstwie nie bylam aniołem, tak jak i on nie byl mezem roku. Zapewne byly rzeczy do poprawy, ktorych nie widzialam. Ale sugerujesz mi juz kolejny raz to, ze jestem nijako glownym powodem rozpadu zwiazku i przyznam, ze nie za bardzo wiem dlaczego tak uwazasz?
Przeczytaj wątek Eli to się dowierz.. Czasem uważamy że zmiana naszej postawy, przeczekanie i przepracowanie związku cos zmieni, ale ja uważam że nie.
Nie ma w Tobie winy, Czasem jest tak, ze ludzie przestają się kochać, a funkcjonują ze sobą z wygodnictwa. Boja się stracić swoje komfortowe życie przy żonie i dzieciach ale nie chcą rezygnować z realizowania siebie na zewnątrz i tak jest w Twoim przypadku..
Nie rozmyślaj zbyt wiele dlaczego, bo to nie ma sensu. To tak jakby rozmyślać dlaczego zdradzający facet ma tylko chętnych panien wokół siebie.. Paradoksalnie nie dlatego, że jest uczciwy :-)
Idź swoja drogą, bo jesteś madą i bystrą kobietą, która nie musi na siłę doszukiwać się czegoś czego nie ma..
68 2020-05-25 15:38:04 Ostatnio edytowany przez PainIsFinite (2020-05-25 15:51:31)
Patrząc z boku, te wszystkie tłumaczenia zapędzonego w kozi róg zdradzacza są istnym cyrkiem. Winowajca zachowuje się jak zaszczute zwierzę, próbując się chwytać wszelkich możliwych środków, aby wyjść cało z "kłopotu". To nic innego, jak robienie kompletnego idioty ze zdradzanego partnera. Do wciskania takiego kitu przez dłuższy czas trzeba mieć chyba jakieś specjalne zdolności, bo to normalnemu człowiekowi ciężko sobie wyobrazić..
No dokładnie - ja to uważam, że w ogole szkoda energii życiowej i czasu na to, by kłamać, lawirować. Pomijając już kwestie moralne - jaka męka. Wymyslisz jedno kłamstwo i musisz wymyslic kolejne 100 na potwierdzenie tego jednego. Potem stres, ze cos sie wysypało i musisz udawac skruche, starac sie odkupic winy. Przez przypadek masz gorszy dzien, partner/ka cos zauwazy, cisnienie rośnie bo było blisko...Fuj. Wolałabym nalac se wina i netflixa ogladac a nie tak sie meczyc. Dlatego uważam, że zdradzacze maja juz w sobie jakis taki defekt, ze oni uwazaja, ze to napięcie jest FAJNE. A skoro tak uważają - to beda takie rzeczy ponawiać. I rozlewać szambo w życiu swoich ofiar. Odcięcie się boli, głównie ze względu na dzieci - ale chyba to jedyny sposób na odzyskanie świętego spokoju.
@Ela - buty były damskie w innym rozmiarze niż moje, więc ten tego...
Przeczytaj wątek Eli to się dowierz.. Czasem uważamy że zmiana naszej postawy, przeczekanie i przepracowanie związku cos zmieni, ale ja uważam że nie.
Nie ma w Tobie winy, Czasem jest tak, ze ludzie przestają się kochać, a funkcjonują ze sobą z wygodnictwa. Boja się stracić swoje komfortowe życie przy żonie i dzieciach ale nie chcą rezygnować z realizowania siebie na zewnątrz i tak jest w Twoim przypadku..
Nie rozmyślaj zbyt wiele dlaczego, bo to nie ma sensu. To tak jakby rozmyślać dlaczego zdradzający facet ma tylko chętnych panien wokół siebie.. Paradoksalnie nie dlatego, że jest uczciwy :-)
Idź swoja drogą, bo jesteś madą i bystrą kobietą, która nie musi na siłę doszukiwać się czegoś czego nie ma..
No właśnie - ja tam daleka jestem od trzymania faceta na smyczy. Moj mąż jezdzil co roku z ludzmi z pracy na żagle (taki ich rytuał), wychodzil na imprezy firmowe, na piwa z kolegami. Tak samo ja - mam grupę przyjaciiół, mam znajomych, mam swoje hobby, nie lubię siedzieć w domu - więc też wychodziłam, byłam aktywna. Tyle, że ja nie zdradzałam:) Dawalismy sobie jakąś tam wolność, ale oczywiste było dla mnie, że jest miłość i na koniec dnia jestesmy dla siebie najwazniejsi i zasypiamy na tę cholerną łyżeczkę... Ale może jest tak, że coś się "wypala" i mysle, ze to też bym przełknęła, gdyby on do mnie uczciwie przyszedł, usiadł obok i powiedział to. Nawet jesli oznaczałoby to rozstanie. Ale to byloby nadal uczciwe - bo facet zauwazyl, ze cos sie w nim zmienilo, ze nie ma w nim juz tego co kiedys, ze chce sprobowac zycia beze mnie - ale otwarcie mi o tym mowi i razem podejmujemy decyzje. Zdrada z kolei to taki ogromny brak szacunku, nieliczenie się z partnerem. Zwlaszcza jesli nieodkryta trwa jakis czas i dopiero musi byc odkryta by ujrzała światło dzienne - a nie, że małżonek nie wytzrmał poczucia winy i sam sie ujawnił.A potem te szopki z "naprawianiem"?? Oboj jest wątek Rozbitej34 i aż się zwrócić obiad chce czytając jak bardzo jej mąż się starał i obiecywał, że już nigdy, na rękach ją po zdradzie nosił - a kilka lat pozniej potwierdzil smutną prawdę, że zdradzi raz - będzie zdradzął już zawsze...
A co do mojego przepracowania związków per se przed kolejnymi - moze macie rację. Ale to chyba zadanie jak juz po rozwodzie będę.
Ela, myślę, że to trochę za wcześnie dla autorki na przeswietlanie związku. Wiem jednak, co masz na myśli i wiem też, że przyjdzie na to pora.
A historia z butami przypomniała mi stary wątek, o najbardziej absurdalnych tłumaczeniach podczas zdrady, śmiałam się do łez
Zrobię mały off-top luźno nawiązując: u mnie też było mnóstwo tłumaczeń, które mi przez gardło by nie przeszły. Ale jedno szczególnie zapadło mi w pamięć. Mój jm często spotykal się z kochanką na wyjazdach dotyczących ich wspólnej pasji (tak się poznali). Gdy dowiedziałam się o ich relacji weszłam w posiadanie zdjęć, na których byli razem. Było jedno NA ŁĄCE, gdzie mnóstwo osób siedziało po turecku na trawie, obok siebie. A oni tylko razem, mój jm za jej plecami, ona pomiędzy jego nogami opierajaca swoje plecy na jego klatce piersiowej. Jak zapytałam dlaczego musieli tak usiąść to usłyszałam, że brakowało miejsca
A to też ciekawy temat - inni ludzie wiedzieli. Skoro oni na tych wyjazdach się nie kryli, to reszta wiedziała, że to romansik. No chyba ze od razu jako singiel się im przedstawił i nie mieli pojęcia o Twoim istnieniu...
Być może tak jest, że w poszukiwaniu spełnienia swoich specyficznych potrzeb, których partnerowi brakuje w związku, taka osoba odrzuca na początku( być może z niemałym trudem) wpojone zasady. Chociaż raczej często dzieje się to automatycznie lub pewne jednostki mają predyspozycje do oszustw, przychodzi im to łatwiej. Pewne jest jednak to, że jeśli się skłamało raz i to w poważnej sprawie, to potem kolejne krętactwa przychodzą chyba dużo łatwiej..
jak ktoś już chce mnie czytać, to zapraszam do wszystkich 10 tys postów, jak chce się wyciągać jakieś wnioski z mojego życia. Akurat ja uważam że myślenie ma przyszłość,ale rozumiem że ktoś może tego nie podzielać:)
71 2020-05-25 16:21:13 Ostatnio edytowany przez MagdaLena1111 (2020-05-25 16:26:21)
Też uważam, że dla autorki zbyt wcześnie na wyciąganie wnisków. Jeszcze jest zbyt mocno zalana emocjami.
Inna sprawa, że nie wszyscy dążą do wyciągania wnisków, No i dobrze, jak komuś z tym dobrze.
72 2020-05-25 17:23:03 Ostatnio edytowany przez Roxann (2020-05-25 17:24:30)
Autorka pisała, że jej mąż często wracał po 22 przez co cały dom, dzieci było na jej głowie. Dla niej 'tylko' był w pracy, dla niego relacje, problemy, kryzysy które go pochłaniały i ta czy inna koleżanka która z nim była to codzienność większa nawet niż dom rodzinny.
To ciężki temat tym bardziej jeśli ktoś uważa, że się idzie do pracy i wraca i nie ma tam żadnych głębszych relacji. Praca zbiera nam większość życia, tym bardziej jeśli ktoś wychodzi rano i wraca o 22. Zasypianie "na łyżeczkę" nic nie znaczy.
Jak się śpi w jednym łóżku to tak zwykle jest.
Już nie muszę pić popołudniowej kawy bo Twój mąż mi skutecznie podniósł ciśnienie..
Facet miał wszystko co można uznać za szczęście w życiu ale nadal było mu za mało.
Gdyby to był jednorazowy numerek to mooooże dałoby się to jakoś przeboleć..ale ciągnięcie tego i perfidne kłamstwa już ni cholery.
Najbardziej mnie rozwalił jego tekst,że przez Ciebie dzieci będą nieszczęsliwe bo Ty chcesz rozwodu. Cycki opadają..
Już po tym jednym jego zdaniu można go zdiagnozowac jako narcyza i egoistę. On zdradzał,kłamał,świadomie rozbijał rodzinę i dom ale to Ty jestes ta zła..
Jeszcze te nieszczęsne prezenty dla kochanki..
Ja bym go łaskawie ostrzegła żeby sam sobie lepiej kupił buty bo puszczę go w samych skarpetkach.
new_life napisał/a:Ela, myślę, że to trochę za wcześnie dla autorki na przeswietlanie związku. Wiem jednak, co masz na myśli i wiem też, że przyjdzie na to pora.
A historia z butami przypomniała mi stary wątek, o najbardziej absurdalnych tłumaczeniach podczas zdrady, śmiałam się do łez
Zrobię mały off-top luźno nawiązując: u mnie też było mnóstwo tłumaczeń, które mi przez gardło by nie przeszły. Ale jedno szczególnie zapadło mi w pamięć. Mój jm często spotykal się z kochanką na wyjazdach dotyczących ich wspólnej pasji (tak się poznali). Gdy dowiedziałam się o ich relacji weszłam w posiadanie zdjęć, na których byli razem. Było jedno NA ŁĄCE, gdzie mnóstwo osób siedziało po turecku na trawie, obok siebie. A oni tylko razem, mój jm za jej plecami, ona pomiędzy jego nogami opierajaca swoje plecy na jego klatce piersiowej. Jak zapytałam dlaczego musieli tak usiąść to usłyszałam, że brakowało miejsca
A to też ciekawy temat - inni ludzie wiedzieli. Skoro oni na tych wyjazdach się nie kryli, to reszta wiedziała, że to romansik. No chyba ze od razu jako singiel się im przedstawił i nie mieli pojęcia o Twoim istnieniu...
Nie, nie przedstawił się jako singiel, nawet obrączkę na zdjęciach widać. Jak się dowiedziałam, byliśmy wtedy w trakcie rozwodu
Z tego co dowiedziałam się od boczniar męża to ja byłam w permanętnym rozwodzie:) przez 6 lat!
A co ciekawe w tym czasie dostawałam naprawdę drogie prezenty... o ja głupia, a on głupi do kwadratu
Gdy dowiedziałam się o ich relacji weszłam w posiadanie zdjęć, na których byli razem. Było jedno NA ŁĄCE, gdzie mnóstwo osób siedziało po turecku na trawie, obok siebie. A oni tylko razem, mój jm za jej plecami, ona pomiędzy jego nogami opierajaca swoje plecy na jego klatce piersiowej. Jak zapytałam dlaczego musieli tak usiąść to usłyszałam, że brakowało miejsca
Padłam...
Już nie muszę pić popołudniowej kawy bo Twój mąż mi skutecznie podniósł ciśnienie..
Facet miał wszystko co można uznać za szczęście w życiu ale nadal było mu za mało.
Gdyby to był jednorazowy numerek to mooooże dałoby się to jakoś przeboleć..ale ciągnięcie tego i perfidne kłamstwa już ni cholery.
Najbardziej mnie rozwalił jego tekst,że przez Ciebie dzieci będą nieszczęsliwe bo Ty chcesz rozwodu. Cycki opadają..
Już po tym jednym jego zdaniu można go zdiagnozowac jako narcyza i egoistę. On zdradzał,kłamał,świadomie rozbijał rodzinę i dom ale to Ty jestes ta zła..
Jeszcze te nieszczęsne prezenty dla kochanki..
Ja bym go łaskawie ostrzegła żeby sam sobie lepiej kupił buty bo puszczę go w samych skarpetkach.
Człowiek patrzy na to z boku, czyta i się zastanawia, czy tak naprawdę człowiek, który był komuś bliski, może takie rzeczy wygadywać i mydlić oczy zdradzanemu partnerowi. Złapiesz go za rękę a on mówi, że to nie Twoja ręka.. To przerzucanie winy na skrzywdzoną osobę to już jakaś farsa..
Bardzo współczuję :-( Trzymaj się! Myślę, że masz dobrą ocenę tej sytuacji.. Zachowaj w pamięci dobre chwile i ruszaj przed siebie. Będziesz szczęśliwa. Może nie tak samo, może trzeba będzie żyć oszczędniej, ale rzeczy materialne szczęścia nie zapewnią.. Można być szczęśliwym żyjąc skromnie, wystarczy się nie porównywać.
79 2020-05-25 22:09:37 Ostatnio edytowany przez PainIsFinite (2020-05-25 22:13:06)
Człowiek patrzy na to z boku, czyta i się zastanawia, czy tak naprawdę człowiek, który był komuś bliski, może takie rzeczy wygadywać i mydlić oczy zdradzanemu partnerowi. Złapiesz go za rękę a on mówi, że to nie Twoja ręka.. To przerzucanie winy na skrzywdzoną osobę to już jakaś farsa..
Dlatego pierwsze miesiące to było piekło bo mój umysł się bronił przed tym wszystkim. Nie był w stanie uwierzyć. Naprawdę przeżyłam szok. Przez chwilę byłam w stanie jakby odcięcia od świata, jakby ktoś postawił szybę między mną a światem. Tak wielkie było właśnie to zaskoczenie, że ten mój ukochany, czuły mąż jest obcym człowiekiem...Do tego stopnia szok był duży, że musiałam prosić o pomoc farmakologię:(
Jedyna dobra strona tej całej sytuacji jest taka, że nie wiedziałam że mam w sobie taką siłę - dziś wiem. Nigdy też nie byłam bardziej pewna siebie i swojej wartości jak dziś - co jest paradoksem bo ponoc zdrada je podkopuje. Ale to chyba przez to, że musiałam zrozumieć, że odtąd jestem SAMA, że nie mam już tego oparcia które mi się wydawało że mam...To była iluzja. I postanowiłam, że skoro i tak mam tak przerąbane - to chociaż dla siebie będę dobra i będę się lubić i doceniac.:) I tak już zostało:)
Bardzo współczuję :-( Trzymaj się! Myślę, że masz dobrą ocenę tej sytuacji.. Zachowaj w pamięci dobre chwile i ruszaj przed siebie. Będziesz szczęśliwa. Może nie tak samo, może trzeba będzie żyć oszczędniej, ale rzeczy materialne szczęścia nie zapewnią.. Można być szczęśliwym żyjąc skromnie, wystarczy się nie porównywać.
Dziękuję Ci za te słowa...Niby nie odkrywasz Ameryki ale jakoś tak do mnie trafiły. Bo jak mam być szczera to finansowo miałam wybornie przez lata...i boję się że mogę mieć problemy teraz bo zarabiam 1/3 tego co mąż a zobowiązania finansowe mamy. Ale też myślę, że lepiej skromnie ale spokojnie
80 2020-05-26 02:32:59 Ostatnio edytowany przez aurora borealis (2020-05-26 02:40:35)
@aurora dziękuję, przyznam że kilka razy się uśmiechnęłam czytając Twój post. Pasztet dla Dżesiki bardzo mi się podoba:) Tyle że chyba póki co chwilowo nie ma Dżesiki bo Dżesika ślub planuje swój z nieszczęśnikiem, a na mojego męża się wypiela. Tyle, że on już poznal świat, w ktorym może wszystko i jest Gość przez duże "G". Więc nawet bez Dżesiki go już nie ma...Ja nie wiem co tu budować z kimś kto już pokazał jak gleboko nie szanuje mnie. Myślisz, że nagle zacznie? Zrobię mu przeszczep charakteru? Pójdziemy na terapię, pogadamy i nagle on zobaczy jaka ja fajna jestem? Niestety w to nie wierzę:(
Pain, nie chodzi mi o przeszczep mózgu, serca czy charakteru, ani o cuda, bo tymi zajmuje się się Kongregacja Nauki i Wiary. Natomiast różne rzeczy w życiu widziałam: wolty, zwroty akcji, opamiętanie... O paru czytałam też na tym forum. Również znajdziesz tu sporo historii takich Dżesik, które całymi miesiącami a nawet latami liczyły na przejęcie cudzego chłopa i opisywały swe "wyjątkowe" rozterki. Niektóre z nich miały mężów, narzeczonych lub innych partnerów po drodze, tak jak opisywana przez Ciebie dzieweczka, ale cały czas jak hieny krążyły w oczekiwaniu małżeńskiej padliny...
Czytając Twe pierwsze posty pomyślałam, że stawka jest bardzo wysoka i że ciekawie rysuje się Twoje małżeństwo sprzed czasów zdrady i jakoś żal mi się zwyczajnie, po ludzku zrobiło wszystkiego co ulepiliście razem...
Dziś doczytałam dalszy ciąg: chronologię zdarzeń, opowieść o pantofelkach dla Kopciuszka... No chwalebne to to nie jest ze strony Pana Męża... Jeśli decyzja o demontażu tej relacji jest definitywna - wycofam się z dyskusji, bo nie jest moim zamiarem przekonywać nikogo do swoich przeczuć. Natomiast jeśli chodzi o mnie to postąpiłabym pewnie nieco inaczej, odcinając oczywiście niewiernego w trybie natychmiastwym od małżeńskiego łoża, stołu i garażu, polecając mu znaleźć "małe mieszkanko na Mariensztacie", byle ten Mariensztat leżał na tyle daleko, bym nie musiała spotkać go liżącego znaczki w urzędzie pocztowym, w którym odbieram awizo, ani wybierającego w osiedlowym sklepie ziemniaki na zupę gotowaną z Dżesiką nr 1 lub 2, której narzeczony akurat pojechał wybierać skarpety na ich rychły ślub...
Sama zaś starałabym się uczyć nowej sytuacji i mieć czas na przemyślenia i poukładanie wszystkich klocków tej układanki według moich reguł. I dopiero wówczas myślałabym o rozwiązaniach ostatecznych. A to wszystko nie z powodu litości, która mnie zdjęła, naiwności czy wspaniałomyślności, ale ze względu na statystyki, które znakomicie ilustruje ten archaiczny song, na którego refrenie zacinał się adapter w domu moich dziadków, stąd wrył się w pamięć... https://youtu.be/EFDr2FrJa9s ; - )))
Nie pomyślałaś autorko, że nic nie jest nam dane na zawsze? Że nasz partner po prostu może pokochać kogoś innego? To nie zbrodnia. Oczywiście boli nas to, dlatego obrzucamy go inwektywami. Ciężko pogodzić się z taką stratą, więc mózg wymyśla rożne sposoby by sobie z tym poradzić. Zakochany też lawiruje, bo sytuacja jest trudna, również chce ochronić swoją psychikę przed tym, że przez jego zakochanie ucierpi rodzina, ale nie ma sensu być na siłę z żoną, skoro nie ma się już do niej miłości. Równie dobrze, można psa przywiązać do budy na łańcuchu, zamiast puścić wolno. Tak, każdy człowiek może przestać kochać.
Jakoś w moim odczuciu to zakochiwanie się w kimś innym, przy jednoczesnym ustaniu uczucia do obecnego partnera nie jest może zbrodnią, ale na pewno czymś, co zasługuje na przyklaskiwanie i kibicowanie temu, kto się decyduje na odejście. Szczególnie bez żadnej refleksji czy w takiej formie jak to zaprezentował mąż Autorki, tworząc, PO ODKRYCIU przez nią romansu, iluzji, że postanowił odbudować swoje małżeństwo. Ponadto, owo zakochiwanie ma się wrażenie odbywa się zbyt łatwo a czy w ogóle tu można mówić o dojrzałym związku, czy tylko o emocjonujących motylkach i uniesieniach. Przeżywanie wyłącznie przyjemnych chwil, okraszonych pięknymi słówkami, ale ile takich romansów przeradza się w coś trwałego? Wydaje mi się, że skoro ludzie decydują się świadomie z kimś wiązać na podstawie pewnych wspólnych cech, to potem ciężko tak po prostu się odkochać..? Deklaracja wspólnego życia to chyba nie są puste słowa? Jeśli już jednak ktoś przestaje kochać, to dlaczego nie zdecyduje się odejść? Stanąć przed tą osobą i powiedzieć, że pewien etap się skończył i nie ma sensu dalej walczyć, po czym odejść, zamiast ciągnąć ten kiepski teatrzyk podziemnego romansowania? Chyba, że kogoś kręci sama adrenalina i konspiracja..
83 2020-05-26 11:50:33 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2020-05-26 11:54:11)
To są tak różne i trudne sytuacje.
Zauroczenia się w innej niekoniecznie oznacza brak miłości do żony, jak myślą niektóre kochanki. Do tego dochodzą wspólne dzieci, dom korzenie.. to nie jest trzymanie kogoś na siłę.
Czasami okazuje się, że zdradzona strona też nie kocha, że brak jest chęci wyjścia naprzeciwko.
Na początku miałam odczucia takie jak Aurora, czyli dobry związek, w którym jak widać czegoś mężowi brakowało, bo odplynal. I bardzo tego szkoda.
Stąd moja sugestia szukania przyczyn, czy tam mogą szukać wyjścia.
Kłamstwa męża to jednak veto, brak szacunku..mocne utrudnienie.
84 2020-05-26 12:26:30 Ostatnio edytowany przez PainIsFinite (2020-05-26 12:40:44)
@Senshi to chyba jednak nie fair. Ja mam mu jeszcze współczuć?? Oj jaki biedny...? Nie mylmy pojec. Zgadzam się, że nic na siłę i jeśli ktoś się odkochal to łańcuchem do kaloryfera jest bez sensu przywiązywać - ale przecież nie o tym mowimy. Nie mówimy o zostawaniu na siłę tylko o zdradzaniu. Tak jak bagiennik napisał - jeśli coś się skończyło to trudno, bywa. Tak, wierzę w to że komuś moglo się odwidziec. I nie, nie chciałabym zyc obok męża, który kocha inną (bleee). Ale są cywilizowane sposoby by zakończyć znajomość, malzenstwo. Z SZACUNKU dla przeżytych lat, wspólnych osiągnięć (dom, dzieci) można po prostu szczerze powiedzieć jak sytuacja wygląda i zaproponować rozwód. A czemu zdrajcy tego nie robią? Bo chcą mieć ciastko i zjeść ciastko. Utrzymać rodzinę (= wygoda, gniazdko, dom, majątek, dzieci, poprane i pogotowane) i jednocześnie oddawać się uniesieniom. Nikomu nie bronie uniesień z nową osobą - ale niech najpierw zakończy sprawy ze starą osoba. Bo jeśli oddałam komuś kilkanaście lat, w tym czasie byłam wierna a mogłam przecież też się "zakochiwać", mogłam poznawać innych facetów i układać sobie z nimi życie - to zasługuję na szacunek, nawet jeśli mąż już mnie nie kocha. To o szacunek się rozchodzi. Zdrada to świństwo i tyle. A tłumaczenie jakie podajesz jest przesuwaniem granic - wybielanie oprawcy. I bardzo nie podoba mi się taka zagrywka. Czy jeśli ktoś by Cie zgwałcił to mowilabys, że mu też było trudno bo od lat nie miał kobiety i biedny walczył z chucią i że trzeba mu współczuć..? Nie sądzę...
A co do zakochiwania się...Nikt nie zakochuje się tak po prostu. Masz 35 lat, dwójkę dzieci, żonę, idziesz ulicą i BAM! Zdradzający podejmuje każdego dnia decyzję. Każdego dnia inwestuje czas i energię w nową osobę, zbliża się do niej, zwierza, szuka kontaktu. To nie dzieje się z dnia na dzień. To często tygodnie czy miesiące świadomego chodzenia koło siebie. Gdyby zdradzacz nie chciał się zakochać - to by się nie zakochał. Bo by w pewnym momencie wiedział, że trzeba się wycofać, że zaczyna być ryzykownie, ze stawka jest zbyt wysoka...Znam to z autopsji. I ja podczas małżeństwa miałam kolegów w pracy, którzy coś tam ode mnie chcieli. Zapraszali na kawki, zaczynali się zwierzać, zapraszać na wspólne bieganie etc. I gdybym w to brnęła to z czasem może i ja bym się zaangazowala. Ale ja wiedziałam czego chce, wiedziałam że nie chce wchodzić na grząskie grunty i ochładzałam relacje. Ale mnie podbudowanie swojego ego nigdy nie kręciło, nie potrzebowałam jakichś kolesi by mi mówili jaka to piękna i fajna jestem...A mój mąż okazał się słabym człowiekiem, który postanowił (tak, to było postanowienie) rozwalić rodzinę dla tego uczucia "jestem zayebisty, laski na mnie lecą..."
To nie miało nic wspólnego z zakochaniem bo swojej koleżanki prawie nie zna, w sensie realnego życia, jej problemów, spraw, codzienności.
On się zakochał w uczuciu, że ktoś tak fajnie głaszcze mu ego.
To nie jest miłość. Chyba że wlasna...
Pain, wspominałaś o czymś ważnym co dotąd zataiłaś, może nam powiesz?
@Senshi to chyba jednak nie fair. Ja mam mu jeszcze współczuć?? Oj jaki biedny...? Nie mylmy pojec. Zgadzam się, że nic na siłę i jeśli ktoś się odkochal to łańcuchem do kaloryfera jest bez sensu przywiązywać - ale przecież nie o tym mowimy. Nie mówimy o zostawaniu na siłę tylko o zdradzaniu. Tak jak bagiennik napisał - jeśli coś się skończyło to trudno, bywa. Tak, wierzę w to że komuś moglo się odwidziec. I nie, nie chciałabym zyc obok męża, który kocha inną (bleee). Ale są cywilizowane sposoby by zakończyć znajomość, malzenstwo. Z SZACUNKU dla przeżytych lat, wspólnych osiągnięć (dom, dzieci) można po prostu szczerze powiedzieć jak sytuacja wygląda i zaproponować rozwód. A czemu zdrajcy tego nie robią? Bo chcą mieć ciastko i zjeść ciastko. Utrzymać rodzinę (= wygoda, gniazdko, dom, majątek, dzieci, poprane i pogotowane) i jednocześnie oddawać się uniesieniom. Nikomu nie bronie uniesień z nową osobą - ale niech najpierw zakończy sprawy ze starą osoba. Bo jeśli oddałam komuś kilkanaście lat, w tym czasie byłam wierna a mogłam przecież też się "zakochiwać", mogłam poznawać innych facetów i układać sobie z nimi życie - to zasługuję na szacunek, nawet jeśli mąż już mnie nie kocha. To o szacunek się rozchodzi. Zdrada to świństwo i tyle. A tłumaczenie jakie podajesz jest przesuwaniem granic - wybielanie oprawcy. I bardzo nie podoba mi się taka zagrywka. Czy jeśli ktoś by Cie zgwałcił to mowilabys, że mu też było trudno bo od lat nie miał kobiety i biedny walczył z chucią i że trzeba mu współczuć..? Nie sądzę...
A co do zakochiwania się...Nikt nie zakochuje się tak po prostu. Masz 35 lat, dwójkę dzieci, żonę, idziesz ulicą i BAM! Zdradzający podejmuje każdego dnia decyzję. Każdego dnia inwestuje czas i energię w nową osobę, zbliża się do niej, zwierza, szuka kontaktu. To nie dzieje się z dnia na dzień. To często tygodnie czy miesiące świadomego chodzenia koło siebie. Gdyby zdradzacz nie chciał się zakochać - to by się nie zakochał. Bo by w pewnym momencie wiedział, że trzeba się wycofać, że zaczyna być ryzykownie, ze stawka jest zbyt wysoka...Znam to z autopsji. I ja podczas małżeństwa miałam kolegów w pracy, którzy coś tam ode mnie chcieli. Zapraszali na kawki, zaczynali się zwierzać, zapraszać na wspólne bieganie etc. I gdybym w to brnęła to z czasem może i ja bym się zaangazowala. Ale ja wiedziałam czego chce, wiedziałam że nie chce wchodzić na grząskie grunty i ochładzałam relacje. Ale mnie podbudowanie swojego ego nigdy nie kręciło, nie potrzebowałam jakichś kolesi by mi mówili jaka to piękna i fajna jestem...A mój mąż okazał się słabym człowiekiem, który postanowił (tak, to było postanowienie) rozwalić rodzinę dla tego uczucia "jestem zayebisty, laski na mnie lecą..."
To nie miało nic wspólnego z zakochaniem bo swojej koleżanki prawie nie zna, w sensie realnego życia, jej problemów, spraw, codzienności.
On się zakochał w uczuciu, że ktoś tak fajnie głaszcze mu ego.
To nie jest miłość. Chyba że wlasna...
Świetny post. Cała rzecz właśnie w tym stylu w jakim panowie/panie zdradzaczę się "odkochują". O te kłamstwa, brak szacunku i odwracanie kota ogonem. To boli najbardziej, a nie to, że ktoś przestał kochać.
PainIsFinite napisał/a:@Senshi to chyba jednak nie fair. Ja mam mu jeszcze współczuć?? Oj jaki biedny...? Nie mylmy pojec. Zgadzam się, że nic na siłę i jeśli ktoś się odkochal to łańcuchem do kaloryfera jest bez sensu przywiązywać - ale przecież nie o tym mowimy. Nie mówimy o zostawaniu na siłę tylko o zdradzaniu. Tak jak bagiennik napisał - jeśli coś się skończyło to trudno, bywa. Tak, wierzę w to że komuś moglo się odwidziec. I nie, nie chciałabym zyc obok męża, który kocha inną (bleee). Ale są cywilizowane sposoby by zakończyć znajomość, malzenstwo. Z SZACUNKU dla przeżytych lat, wspólnych osiągnięć (dom, dzieci) można po prostu szczerze powiedzieć jak sytuacja wygląda i zaproponować rozwód. A czemu zdrajcy tego nie robią? Bo chcą mieć ciastko i zjeść ciastko. Utrzymać rodzinę (= wygoda, gniazdko, dom, majątek, dzieci, poprane i pogotowane) i jednocześnie oddawać się uniesieniom. Nikomu nie bronie uniesień z nową osobą - ale niech najpierw zakończy sprawy ze starą osoba. Bo jeśli oddałam komuś kilkanaście lat, w tym czasie byłam wierna a mogłam przecież też się "zakochiwać", mogłam poznawać innych facetów i układać sobie z nimi życie - to zasługuję na szacunek, nawet jeśli mąż już mnie nie kocha. To o szacunek się rozchodzi. Zdrada to świństwo i tyle. A tłumaczenie jakie podajesz jest przesuwaniem granic - wybielanie oprawcy. I bardzo nie podoba mi się taka zagrywka. Czy jeśli ktoś by Cie zgwałcił to mowilabys, że mu też było trudno bo od lat nie miał kobiety i biedny walczył z chucią i że trzeba mu współczuć..? Nie sądzę...
A co do zakochiwania się...Nikt nie zakochuje się tak po prostu. Masz 35 lat, dwójkę dzieci, żonę, idziesz ulicą i BAM! Zdradzający podejmuje każdego dnia decyzję. Każdego dnia inwestuje czas i energię w nową osobę, zbliża się do niej, zwierza, szuka kontaktu. To nie dzieje się z dnia na dzień. To często tygodnie czy miesiące świadomego chodzenia koło siebie. Gdyby zdradzacz nie chciał się zakochać - to by się nie zakochał. Bo by w pewnym momencie wiedział, że trzeba się wycofać, że zaczyna być ryzykownie, ze stawka jest zbyt wysoka...Znam to z autopsji. I ja podczas małżeństwa miałam kolegów w pracy, którzy coś tam ode mnie chcieli. Zapraszali na kawki, zaczynali się zwierzać, zapraszać na wspólne bieganie etc. I gdybym w to brnęła to z czasem może i ja bym się zaangazowala. Ale ja wiedziałam czego chce, wiedziałam że nie chce wchodzić na grząskie grunty i ochładzałam relacje. Ale mnie podbudowanie swojego ego nigdy nie kręciło, nie potrzebowałam jakichś kolesi by mi mówili jaka to piękna i fajna jestem...A mój mąż okazał się słabym człowiekiem, który postanowił (tak, to było postanowienie) rozwalić rodzinę dla tego uczucia "jestem zayebisty, laski na mnie lecą..."
To nie miało nic wspólnego z zakochaniem bo swojej koleżanki prawie nie zna, w sensie realnego życia, jej problemów, spraw, codzienności.
On się zakochał w uczuciu, że ktoś tak fajnie głaszcze mu ego.
To nie jest miłość. Chyba że wlasna...Świetny post. Cała rzecz właśnie w tym stylu w jakim panowie/panie zdradzaczę się "odkochują". O te kłamstwa, brak szacunku i odwracanie kota ogonem. To boli najbardziej, a nie to, że ktoś przestał kochać.
Przerabiałam ten temat w pełnej rozciągłości. I wiem, że bardziej niż zdrada boli sposób postępowania. Niestety, w moim przypadku, nie pozostało grama szacunku. Miłość to nie tylko emocje, ale jest to zbudowana na tych emocjach decyzja, że to właśnie tę osobę będę kochać i z nią zakładam rodzinę. Kryzys, wkład w ten kryzys zawsze może być i jest praktycznie w każdym małżeństwie. Bo nie ludzi ani małżeństw idealnych. Zdrada także ma prawo się zdarzyć, ale ważne jest to, co z tą zdradą robimy, jak postępujemy w stosunku do małżonka, rodziny, dzieci. To jest kluczowe. I to przesądza, czy dalsze wspólne życie ma sens. No bo przecież z mordercą (czy innym patolem) w rodzinie nie będę tkwić. Bo to mija się z moim: celem życia, posiadania rodziny, wartości moralnych itd. Po przekroczeniu pewnych granic (może dla każdego innych) nie ma powrotu. A i często te osoby późniejszym swoim postępowaniem pokazują, że wybór był słuszny. Prawdziwe przeobrażenia na lepiej zdarzają się rzadko. Dlatego tak mało szczęśliwych małżeństw po takich traumatycznych przeżyciach, a i często zdarzają się powtórki w dalszym krzywdzeniu. Niestety.
Powiedzcie mi po to druga strona nalega na pozostanie w związku jeżeli nadal się krzywdzi te osobę którą się zdradziło? Ewentualnie jeszcze dodatkowo się dzieje to samo..
Powiedzcie mi po to druga strona nalega na pozostanie w związku jeżeli nadal się krzywdzi te osobę którą się zdradziło? Ewentualnie jeszcze dodatkowo się dzieje to samo..
Muchama, chyba nie ma na to prostej odpowiedzi, niestety. To mogą być jakieś deficyty zdradzacza, poszukiwanie emocji, których w małżeństwie nie jest w stanie zaspokoić, a jednak wydaje mu się, że kocha swojego małżonka. Mój jm po każdej z dwóch zdrad się kajał, tylko po drugiej ja szansy nie dałam i zajmuję się sobą. Miałam już czas i przestrzeń przeanalizować wiele z naszego związku i oczywiście nikt nie jest idealny, ale to nie ja mam ze sobą problem, ja wiem co dla mnie ważne. Chyba nie ma sensu skupiać się na "po co".
Senshi-serio?? chyba nie przeczytałaś dokładnie wpisu autorki.
Jasno napisała,że mąż po odkryciu zdrady się starał,zapewniał o miłości,dawał buziaki przed wyjściem do pracy itp.
Oczywiście,że może się tak w życiu zdrażyć,że przestaniemy kochać partnera ale..wtedy stawiamy sprawę jasno i uczciwie z szacunku do drugiej osoby mówimy o tym za wczasu a nie wdajemy się w romans.
Prowadzili razem stabilne,szczęsliwe wydawać by się mogło życie a autorka nie jest wróżką i nie wiedziała o "problemach" męża bo ich nigdy nie zakomunikował.
Skoro chciał odejść to mógł to powiedzieć wprost ale on kłamał,oszukiwał i zwodził.
91 2020-05-26 15:20:05 Ostatnio edytowany przez Olinka (2020-05-26 18:45:32)
muchama napisał/a:Powiedzcie mi po to druga strona nalega na pozostanie w związku jeżeli nadal się krzywdzi te osobę którą się zdradziło? Ewentualnie jeszcze dodatkowo się dzieje to samo..
Muchama, chyba nie ma na to prostej odpowiedzi, niestety. To mogą być jakieś deficyty zdradzacza, poszukiwanie emocji, których w małżeństwie nie jest w stanie zaspokoić, a jednak wydaje mu się, że kocha swojego małżonka. Mój jm po każdej z dwóch zdrad się kajał, tylko po drugiej ja szansy nie dałam i zajmuję się sobą. Miałam już czas i przestrzeń przeanalizować wiele z naszego związku i oczywiście nikt nie jest idealny, ale to nie ja mam ze sobą problem, ja wiem co dla mnie ważne. Chyba nie ma sensu skupiać się na "po co".
Zgadzam się. Na logikę to nie ma sensu. No bo prosty człowiek pomyśli - skoro mnie nie kocha, jest ze mną nieszczęśliwy - niech sie rozwiedzie i szuka miłości. I ja tego bym wymagała. Nawet nie tkwienia w związku "bo przysięgałem 10 lat temu coś" - bo nie chcę być obok jakiegoś smutnego gościa, który wzdycha za niespełnioną miłłością. Fuj fuj! Tylko właśnie odwagi w podejmowaniu decyzji.
Uważam dziś, że zdradzacze mają w sobie po prostu defekt. Mój mąż nigdy nie był szczęśliwy tak po prostu. On zawsze miał w sobie taki jakby smutek, zawsze czegoś za mało, zawsze coś do końca mu nie grało. Nigdy się niczym nie cieszył, nigdy spontanicznie nie miał wybuchu radości...Pamiętam jak się poznaliśmy - mi się on wydawał taki jakby zablokowany emocjonalnie, ale interpretowałam to jako introwertyzm. Sam o sobie mówił, że nie czuje emocji, że ma płasko. Mieliśmy obiektywnie fajne, dostatnie życie, bez targedii, zdrowe dzieci, finansowo ok, miedzy nami porozumienie, czułości. Moze nie motylki bo po tylu latach o nie trudno. Ale coś, co ja naiwnie definiowałam jako dojrzałą miłość, partnerstwo, przyjaźń. Mogliśmy na siebie liczyć, on mnie też zawsze wspierał, był pomocny. Ja dbałam o niego, odciążałam go gdy on pracował za dużo...Były wspolne wieczory i wyjazdy, no po prostu taka fajna normalność. W MOJEJ GŁOWIE. Ale ja byłam po prostu szczesliwa bo nie definiowalam szczescia przez to czy osoba obok jest idealna. I ze ona ma mi dac jakies mityczne szczescie. Cieszylam sie tym, co mam. Przymykalam oko na to co nie mam. Życie.
Myślę, ze te ego-głaski mu dały choć na moment takie poczucie "szczęścia". Odkrył, że ten jego brak emocji znika przy tamtej lasce. Bo motyle latają. Oczywiscie to by zdechło szybciej niż by się zaczęło, bo to nie jest prawdziwe szczęście tylko taka chwilowa iluzja. Jestem pewna, że on dalej by zdradzał - bo szukałby tego czegos co przez kilka miesiecy mu wypełni tę pustkę, którą czuje w sobie. Ja uważam, że on po prostu potrzebuje porządnej terapii i tyle. Ale jak z alkoholikiem - który mysli, ze ma problem...?
Zresztą to już nieważne. Doszłam do tego w sobie, ze jestem mentalnie na wylocie i choc jestesmy obok siebie teraz (kwarantanna) - to mi się już nawet nie chce gadac o tym. Nie zmienię jego braku neuronów lusttrzanych vel empatii:) gadaniem.
A dlaczego nie warto rozkminiać mózgu zdradzacza:
[nieregulaminowy link]
Senshi-serio?? chyba nie przeczytałaś dokładnie wpisu autorki.
Jasno napisała,że mąż po odkryciu zdrady się starał,zapewniał o miłości,dawał buziaki przed wyjściem do pracy itp.
Oczywiście,że może się tak w życiu zdrażyć,że przestaniemy kochać partnera ale..wtedy stawiamy sprawę jasno i uczciwie z szacunku do drugiej osoby mówimy o tym za wczasu a nie wdajemy się w romans.
Prowadzili razem stabilne,szczęsliwe wydawać by się mogło życie a autorka nie jest wróżką i nie wiedziała o "problemach" męża bo ich nigdy nie zakomunikował.
Skoro chciał odejść to mógł to powiedzieć wprost ale on kłamał,oszukiwał i zwodził.
Amen!
Czytając te wszystkie wątki o zdradach, gdzie niby osoby 'nagle" przestają kochać i "nagle" się w kimś zakochują może naprawdę przynieść sporo refleksji nad tym, po co właściwie ludzie zawierają małżeństwa. Jeśli tylko dla osób zdradzających skoki w bok opierają się wyłącznie na emocjonalnych uniesieniach, wibrujących motylkach, aby podnieść sobie ego czy jak kto woli spełniać swoje "potrzeby", to się zastanawiam dlaczego im tak zależało wcześniej na spokojnym ustabilizowanym życiu u boku tego ukochanego małżonka? Jak to inaczej nazwać jak kryzys wieku średniego lub "znudzenie" zbyt "monotonnym" życiem? Ma się wrażenie, jakby osoba zdradzająca była rozczarowana, że życie codzienne tak bardzo odbiega od tej wymarzonej sielanki, jaką było na samym początku. Jeśli to jest główny powód zdrad, to żyjemy w jakimś chorym świecie, bo czerpnie samej przyjemności z życia jest zwyczajnie niemożliwe! Dlatego jestem zdania, że prawdziwi hedoniści, którzy chcą czerpać z życia garściami, albo nie powinni w ogóle się angażować w związki albo pozostawać w związkach otwartych. Chyba, że tak się w młodości wyszaleją, że już mają dość. Czym jest ten cały romans, w przeciętnym wydaniu? Raczej chyba w żadnym wypadku miłością czy dojrzałym związkiem, ale właśnie niekończącą się grą emocji, wybuchem iskier, bliskością, seksem i czułością, czyli tego, czego ludziom niby brakuje w ich stałych związkach? Czy zatem warto dla tych ulotnych chwil, rzucać wszystko, co się tak długo budowało w diabły? Nic się przecież nie zaczyna i nie kończy nagle! Jeśli związek się psuje, to jest jakiś czas, żeby próbować to naprawić, jeśli tylko partnerzy coś dla siebie jeszcze znaczą. Czasami opcja rozstania przychodzi ludziom tak przerażająco łatwo, jakby dotychczasowy związek w ogóle wcześniej nie istniał..
Jeśli już ktoś się zdecyduje na odejście, to warto chociaż uczciwie powiedzieć, przyznać się do tego, że tak dalej się nie da i pora na rozstanie. Trudno to przychodzi dla drugiej strony, która może uważać, że wszystko układało się OK. Jednak takie zagrywki, jakich dopuścił się mąż Autorki są najzwyczajniej w świecie tchórzliwe i podszyte perfidią. Przez szacunek do człowieka, z którym się spędziło tyle lat, warto chociaż go uczciwie poinformować o zakończeniu pewnego etapu.
Uważam dziś, że zdradzacze mają w sobie po prostu defekt. Mój mąż nigdy nie był szczęśliwy tak po prostu. On zawsze miał w sobie taki jakby smutek, zawsze czegoś za mało, zawsze coś do końca mu nie grało. Nigdy się niczym nie cieszył, nigdy spontanicznie nie miał wybuchu radości...Pamiętam jak się poznaliśmy - mi się on wydawał taki jakby zablokowany emocjonalnie, ale interpretowałam to jako introwertyzm. Sam o sobie mówił, że nie czuje emocji, że ma płasko. Mieliśmy obiektywnie fajne, dostatnie życie, bez targedii, zdrowe dzieci, finansowo ok, miedzy nami porozumienie, czułości. Moze nie motylki bo po tylu latach o nie trudno. Ale coś, co ja naiwnie definiowałam jako dojrzałą miłość, partnerstwo, przyjaźń.
Myślę, ze te ego-głaski mu dały choć na moment takie poczucie "szczęścia". Odkrył, że ten jego brak emocji znika przy tamtej lasce. Bo motyle latają. Oczywiscie to by zdechło szybciej niż by się zaczęło, bo to nie jest prawdziwe szczęście tylko taka chwilowa iluzja. Jestem pewna, że on dalej by zdradzał - bo szukałby tego czegos co przez kilka miesiecy mu wypełni tę pustkę, którą czuje w sobie. Ja uważam, że on po prostu potrzebuje porządnej terapii i tyle. Ale jak z alkoholikiem - który mysli, ze ma problem...?
Widzę to bardzo podobnie, obie historie mojego jm to ten sam schemat: zauroczenie, wyznawanie miłości, kłamstwa na nasz temat, a po kilku miesiącach odwrót. I wściekłe kochanki, które planowały z nim życie, informujące mnie o jego poczynaniach. Tak jak piszesz PainIsFinite, to temat na terapię i ich decyzja, czy będą chcieli coś z tym zrobić. Dla siebie, dla ew przyszłych relacji. To już nie moje zmartwienie...
Jeśli już ktoś się zdecyduje na odejście, to warto chociaż uczciwie powiedzieć, przyznać się do tego, że tak dalej się nie da i pora na rozstanie. Trudno to przychodzi dla drugiej strony, która może uważać, że wszystko układało się OK. Jednak takie zagrywki, jakich dopuścił się mąż Autorki są najzwyczajniej w świecie tchórzliwe i podszyte perfidią. Przez szacunek do człowieka, z którym się spędziło tyle lat, warto chociaż go uczciwie poinformować o zakończeniu pewnego etapu.
Znam jeden, powtórzę - jeden, taki przypadek w moim otoczeniu. Mąż zakochał się, odszedł, rozwód odbył się szybko, ma już nową żonę. Wiadomo, że to też boli, ale jest uczciwe.
Absurdalność twierdzenia, że niewierny partner "nagle" się zakochał i chce się na stałe związać ze swoją kochanką, pokazują choćby wątki tutaj na forum. Ile razy kochanek/nka za nic w świecie od żony/męża nie odejdzie, bo ma z tego związku niewątpliwe profity. Jeśli nawet uczucie między małżonkami wygasa, to taki lowelas nie rzuci wszystkiego nagle w kąt i nie odejdzie, bo ma zbyt niepewną sytuację. A co będzie jak mu się znowu kochanka znudzi? Wróci z podkulonym ogonem do żony, udając, że nic się stało? Niewierni partnerzy wydają się postępować typowo egoistycznie, w myśl zasady: "Zjeść ciastko i mieć ciastko". Związek daje im jedno, z romans zupełnie co innego.
Ktos jednak tych niewiernych przyjmuje z powrotem? Czyzby rowniez nie z egoizmu?
Ktos jednak tych niewiernych przyjmuje z powrotem? Czyzby rowniez nie z egoizmu?
No tak, w sumie miała za krótką spódniczkę więc co się dziwi
Przyjmuje? Brzmi jak audiencja. Raczej ludzie decydują się być razem z różnych względów od wygody, przez strach po miłość.
Stoją po swojej stronie, a nie chcą być ręką sprawiedliwosci.
Ktos jednak tych niewiernych przyjmuje z powrotem? Czyzby rowniez nie z egoizmu?
Już w samym określeniu „przyjmuje” jest założenie, jakby ktoś tu komuś łaskę robił, a raczej nie o to chodzi. Ze swej strony podziwiam osoby, które potrafią wybaczyć i żyć że zdrajcą. Tyle, że nie chodzi mi o wybaczenie polegające na przejściu nad zdradą do porządku dziennego, lecz o decyzję dwojga osób, że dalej jest im po drodze, która to decyzja poprzedzona jest 1) zrozumieniem przez zdrajcę, dlaczego odpłynął gdzieś poza związek, czyli skąd się zdrada u niego wzięła 2) a zdradzony dojdzie do wniosku, że ma chęci spróbować jeszcze raz bez robienia zdrajcy codziennie jesieni średniowiecza.
A dlaczego się tego podejmują?
Żeby dzieci miały razem dwojga rodziców. Może jakieś względy ekonomiczne. Może zdrajca jest mimo wszystko atrakcyjny (wizualnie/osobowościowo/intelektualnie).
99 2020-05-26 21:29:41 Ostatnio edytowany przez HH (2020-05-26 21:34:59)
stoja po swojej stronie
Nie ma miedzy nami niezgody... bo wlasnie o tym wspomnialem. Kazdy realizuje SWOJ interes. Panuje jednak przekonanie, ze WYLACZNIE "wypisujacy sie ze zwiazku" jest egoista i potworem. Pomijam fakt "stylu" rozstania ale tak jak pisala Autorka nie zakochujemy sie w innych w 5min. To proces, decyzje a Autorka oczekuje, ze mogl sie rozstac natychmiast kiedy poznal ta druga. Nikt (malo kto) tak nie robi to tylko iluzoryczne pragnienie osób widzacych swiat na czarno-bialo... Ja oczywiscie wiem, ze sa tutaj wylacznie krystalicznie czyste moralne autorytety ale... gdzies tam sa tez ludzie slabi, zli, dobrzy, rozni... nie zapominajmy o o tym.
Moze facet od dawna mial Autorki dosc, moze zdal sobie sprawe, ze nie chce z nia byc - slabo, ze stalo sie to przy okazji zdrady ale trudno. On nie chce jej, ona jego - kazdy zadowolony?
Edit: bo sie uczepily "przyjmuje" -> wiec zmienmy na "zgadza sie na powrot do relacji"... ale czy nie w imie KORZYSCI - swoich korzysci ergo EGOIZMU, ktory zarzuca sie WYLACZNIE zdradzajacym.
Ela210 napisał/a:stoja po swojej stronie
Nie ma miedzy nami niezgody... bo wlasnie o tym wspomnialem. Kazdy realizuje SWOJ interes. Panuje jednak przekonanie, ze WYLACZNIE "wypisujacy sie ze zwiazku" jest egoista i potworem. Pomijam fakt "stylu" rozstania ale tak jak pisala Autorka nie zakochujemy sie w innych w 5min. To proces, decyzje a Autorka oczekuje, ze mogl sie rozstac natychmiast kiedy poznal ta druga. Nikt (malo kto) tak nie robi to tylko iluzoryczne pragnienie osób widzacych swiat na czarno-bialo... Ja oczywiscie wiem, ze sa tutaj wylacznie krystalicznie czyste moralne autorytety ale... gdzies tam sa tez ludzie slabi, zli, dobrzy, rozni... nie zapominajmy o o tym.
Moze facet od dawna mial Autorki dosc, moze zdal sobie sprawe, ze nie chce z nia byc - slabo, ze stalo sie to przy okazji zdrady ale trudno. On nie chce jej, ona jego - kazdy zadowolony?
Edit: bo sie uczepily "przyjmuje" -> wiec zmienmy na "zgadza sie na powrot do relacji"... ale czy nie w imie KORZYSCI - swoich korzysci ergo EGOIZMU, ktory zarzuca sie WYLACZNIE zdradzajacym.
Ale do znudzenia piszę - jak miał mnie tak dość to po huk trwa w tym potwornym małżeństwie? No ok, załóżmy, że jest tylko człowiekiem, nie ma siły, nie wie, nie chce robić dzieciom traumy. Ok. No ale się wydało, zrobił ten krok. Więc w sumie game over. I co robi?? Gra dalej!! Udaje miłość, troskę, skruchę.. No do tego już empatycznie podejść nie potrafię...
A nie jest tak, ze dzialasz teraz na fali wkurw...nia? Naczytalas się, naogladalas, zbuntowalas sie i jestes gotowa do dzialania... ALE czy za chwile nie dojdzie do Ciebie, ze to jednak szkoda tych lat, szkoda dzieci, w sumie to dobrze jest sie do kogos przytulic a, ze raz tam mu sie noga (powiedzmy, ze noga powinela no coz jestesmy tylko ludzmi? Trochę Cie podpuszam
ale moze warto przemyslec drastyczne kroki?
Niektórzy, może nie wszyscy, potrafią wybaczyć i podjąć decyzję, że warto dalej wspólnie żyć i naprawić swój związek. Ale kuźwa tutaj nie jest najważniejsze chyba to, że facet zdradził czy miał tam jaką znajomość, krótsza lub dłuższą. Ważne jest chyba to, że perfidnie UDAWAŁ, przed Autorką swój żal i chęć naprawy małżeństwa. Kłamiąc w żywe oczy, pokazywał fałszywą troskę, kiedy jednocześnie gził się z kochanką po kryjomu.
Taki sobie myśli, że może wszystko mieć a już się nie ogląda za siebie, jaki bajzel po sobie zostawia. I on jest chyba jedyną osobą która powinna szczerze się zastanowić nad swoim postępowaniem..
103 2020-05-26 22:21:43 Ostatnio edytowany przez MagdaLena1111 (2020-05-26 22:23:15)
Bo w przypadku autorki najpierw była decyzja, że to sklejają i dopiero jakieś niemrawe próby dotarcia do sedna rozpadu ich więzi, co zaskutkowało zdradą. On stracił do niej szacunek. Przestał się z nią liczyć. Łyknęła zdradę, łyknie wszystko, itd.
Prawdę powiedziawszy to nie wiem, jak jak udawało się mężowi autorki tak długo i skutecznie ją oszukiwać. W tym związku nie było takiej realnej bliskości, ludzi, którzy są mentalnie z sobą blisko, bo wówczas wszelkie sygnały oddalenia odczytywane są od razu. Zwyczajnie nie da się udawać miłości zbyt długo.
Ponadto przy takiej perfidii zachowania męża autorki, to wątpię czy nie miała ona już wcześniej żadnych wątpliwości co do jego osoby i standardów wedle których postępuje. To może jest dobry moment, żeby sobie przypomnieć sprzeczności, zgrzyty i rysy, nad którymi przechodziło się wcześniej do porządku dziennego. Bo człowiek tak samo jak nie zakochuje się z dnia na dzień, tak samo z dnia na dzień nie zmienia się. W kilka tygodni ktoś bliski nie zmienia się w kogoś obcego, kogo właściwie się nie znało; kogoś, kto ma tak elementarne negatywy. A autorka puszę o jakiejś więzi i bliskości, a dla mnie to bullshit, więc radzę zastanawiać się nad tym, co powinien podpowiadać chociażby instynkt samozachowawczy, bo choćby na logikę warto wyrobić w sobie umiejętność wykrywania w przyszłości osób zdolnych do takiej metamorfozy.
104 2020-05-26 22:22:20 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2020-05-26 22:29:21)
W sumie skąd wiesz Bagiennik, że udawał? Moze spotkał na swojej drodze tamtą kobietę, poczuł się przy niej bardziej kompletny czy spełniony, ale nadal kochał żonę i chciał w niej to samo zobaczyć? Wcale nie miał zamiaru jej zostawiać.
Wyznawał miłość kochance, to nie znaczy że z automatu przestawał kochać żonę.
W sumie to żona ma ogromną przewagę nad każdą kochanką- z nią ma się korzenie, rodzinę i na pewno nie jest przypadkową kobietą.
Pytanie czy chcą i mogą się zbliżyć, czy może w niej to znależć co w tamtej
Nie wiem czy to było perfidne oszukiwanie, po prostu robił wszystko by nie stracić żadnej z nich.
105 2020-05-26 22:46:04 Ostatnio edytowany przez aurora borealis (2020-05-26 22:53:46)
Zgadzam się. Na logikę to nie ma sensu. No bo prosty człowiek pomyśli - skoro mnie nie kocha, jest ze mną nieszczęśliwy - niech sie rozwiedzie i szuka miłości. I ja tego bym wymagała. Nawet nie tkwienia w związku "bo przysięgałem 10 lat temu coś" - bo nie chcę być obok jakiegoś smutnego gościa, który wzdycha za niespełnioną miłłością. Fuj fuj! Tylko właśnie odwagi w podejmowaniu decyzji.
Tyle, że on zapytany o tę kwestię odpowie Ci, że Cię kocha. Jak to możliwe? To jedna z zagadek ludzkości, jak narodziny materii ; - ))) I jak większość małżonków, którzy dopuścili się zdrady nie ma najmniejszego zamiaru wiązać się z kochanką. Podobnie jak Ci, którzy jadąc po przygodę do Zanzibaru, wcale nie mają zamiaru osiedlić się tam na stałe, mimo, iż jest tam tak pięęęęęęęęęęęęęknie...
Uważam dziś, że zdradzacze mają w sobie po prostu defekt.
Sądzę, że w pierwszej kolejności mają w sobie afekt. I Wielką Pardubicką układu limbicznego ; - ))) I gdy tak cwałują przez miłosne rżysko to zatrzymywanie ich, proponowanie głębokich rozmów czy analiz małżeństwa, sprawia, że traktują to jedynie, jak kolejny rów z wodą do przeskoczenia... Dlatego, jeśli to tylko możliwe, trzeba samemu zejść z tej trasy i dodatkowo nie robić za widza...
To, co wyróżnia Twój wątek to to, na co najszybciej zwróciła uwagę Ela. Zwykle po kilku pierwszych zdaniach w pojawiających się tu tematach, ma się wrażenie, że zanim ten ktoś, kto został zdradzony, żył przez lata z jakimś potworem, jakimś szczególnym przypadkiem deformacji, który to swoje wynaturzenie dodatkowo okrasił zdradą. Ty zaś napisałaś o wielu pozytywach, o stabilności, normalności, jakimś constans, które są cechami dobrej relacji. Nie żyłaś pod jednym dachem z monstrum, które już przed śłubem pokazywało kły, pazury narcyzmu oraz zaawansowane stadium choroby alkoholowej, czy innego uzależnienia.
Dlatego uznałam, że w Twoim przypdku stawka, o którą warto zagrać jest bardzo wysoka...
W obliczu tego wszystkiego, zdumiewa mnie Twoja pewność, zdecydowanie, stanowczość podjętych postanowień i matrwię się, że to może być jedynie gwałtowną reakcją na długotrwały już, bo roczny, stan rozpadu Waszego małżeństwa. Istnieje przypuszczenie, że w ten sposób chcesz się wyrwać lub/i odegrać. Dlatego namalował mi się w wyobraźni taki obraz, że to w czym Ty obecnie tkwisz emocjonalnie i to, co u niego teraz się dzieje, ulegnie zmianie. I że może uda Wam się wówczas spotkać w zupełnie innym , niż teraz momencie. I wcale niekoniecznie po to, by do siebie wrócić...
---
(Swoją drogą zajrzyj do komentarza #29 MagdaLeny Tysiąckrotnej : - ))
Dlaczego ludzie nie dostrzegają sygnałów, że coś się psuje? Może coś ich tam mimowolnie w środku próbuje uspokajać, że nic złego się nie może wydarzyć i "jakoś samo się poukłada"? Wydaje im się, że sami spełniają swoją rolę w związku najlepiej a partner im odpływa. Można być dobrym aktorem, ale z drugiej strony Magda ma rację, że w końcu trudno być ślepym na wszystkie sygnały obojętności, szczególnie kiedy sytuacja zmienia się drastycznie w stosunku do wcześniejszego okresu? Ktoś, szczególnie po dłuższym już czasie, kiedy jego uwaga czy uczucie zaczyna się przesuwać w stronę nowej osoby, to do dotychczasowego małżonka odczuwać już może coraz mniej? Rodzi to obraz męża czy ojca, który prawie wymusza na sobie pewne zachowania wobec żony czy dzieci. Tylko czy też każdy jest to w stanie zauważyć i nie zrzucać tego na karb zmęczenia, stresu, kłopotów w pracy itp. Jeśli nawet okres, kiedy jedno uczucie się nie skończyło a drugie się na dobre nie rozkręciło, trwa dość długo to patrząc na to z boku można sądzić, że ktoś toczy wewnętrzną walkę ze swoimi słabościami czy wątpliwościami: co i kogo wybrać? Nie wiadomo, co on obiecywał tamtej kobiecie, ale czasami się zdarza, że zdradzający oszukuje dwie osoby, zarówno żonę, jak i kochankę a potem dostaje obuchem w głowę ze zdwojoną siłą.
107 2020-05-26 22:56:25 Ostatnio edytowany przez Pikupik2019 (2020-05-26 23:02:43)
Ee tam, ja obstawiam, że było jak u mnie. Facet nie miał pewności, że tamta go zechce dlatego ciągnął dwie sroki za ogon, a potem jak wyczaił, że tamta nie poświęci narzeczonego to go wzięło na "skruchę", ale faktycznie był zakochany w tamtej i cały czas liczył na to, że ją tamtemu wyszarpie (listy miłosne, kupowanie butów). A teraz zostanie teraz sam. I super!
Bo w przypadku autorki najpierw była decyzja, że to sklejają i dopiero jakieś niemrawe próby dotarcia do sedna rozpadu ich więzi, co zaskutkowało zdradą. On stracił do niej szacunek. Przestał się z nią liczyć. Łyknęła zdradę, łyknie wszystko, itd.
Prawdę powiedziawszy to nie wiem, jak jak udawało się mężowi autorki tak długo i skutecznie ją oszukiwać. W tym związku nie było takiej realnej bliskości, ludzi, którzy są mentalnie z sobą blisko, bo wówczas wszelkie sygnały oddalenia odczytywane są od razu. Zwyczajnie nie da się udawać miłości zbyt długo.
Ponadto przy takiej perfidii zachowania męża autorki, to wątpię czy nie miała ona już wcześniej żadnych wątpliwości co do jego osoby i standardów wedle których postępuje. To może jest dobry moment, żeby sobie przypomnieć sprzeczności, zgrzyty i rysy, nad którymi przechodziło się wcześniej do porządku dziennego. Bo człowiek tak samo jak nie zakochuje się z dnia na dzień, tak samo z dnia na dzień nie zmienia się. W kilka tygodni ktoś bliski nie zmienia się w kogoś obcego, kogo właściwie się nie znało; kogoś, kto ma tak elementarne negatywy. A autorka puszę o jakiejś więzi i bliskości, a dla mnie to bullshit, więc radzę zastanawiać się nad tym, co powinien podpowiadać chociażby instynkt samozachowawczy, bo choćby na logikę warto wyrobić w sobie umiejętność wykrywania w przyszłości osób zdolnych do takiej metamorfozy.
Wydaje mi się, że jest to możliwe jeśli partner jest osobą skrytą i introwertyczną. Przypadek autorki bardzo przypomina mi mój. To co pisała o mężu Autorka, że był tak jakby zablokowany emocjonalnie to jakby o moim ex. Nie wiem może właśnie introwertyk ma w sobie coś z dwulicowości. Nie wiem ale widzę tu naprawdę dużo prawidłowości i zgodności mojego przypadku z przypadkiem Autorki... na pewno takie osoby bardzo mocno ukrywają to, że coś im się nie podoba albo dla świętego spokoju albo ze strachu przed odrzuceniem....
EDIT
Dlaczego ludzie nie dostrzegają sygnałów, że coś się psuje? Może coś ich tam mimowolnie w środku próbuje uspokajać, że nic złego się nie może wydarzyć i "jakoś samo się poukłada"? Wydaje im się, że sami spełniają swoją rolę w związku najlepiej a partner im odpływa. Można być dobrym aktorem, ale z drugiej strony Magda ma rację, że w końcu trudno być ślepym na wszystkie sygnały obojętności, szczególnie kiedy sytuacja zmienia się drastycznie w stosunku do wcześniejszego okresu? Ktoś, szczególnie po dłuższym już czasie, kiedy jego uwaga czy uczucie zaczyna się przesuwać w stronę nowej osoby, to do dotychczasowego małżonka odczuwać już może coraz mniej? Rodzi to obraz męża czy ojca, który prawie wymusza na sobie pewne zachowania wobec żony czy dzieci. Tylko czy też każdy jest to w stanie zauważyć i nie zrzucać tego na karb zmęczenia, stresu, kłopotów w pracy itp. Jeśli nawet okres, kiedy jedno uczucie się nie skończyło a drugie się na dobre nie rozkręciło, trwa dość długo to patrząc na to z boku można sądzić, że ktoś toczy wewnętrzną walkę ze swoimi słabościami czy wątpliwościami: co i kogo wybrać? Nie wiadomo, co on obiecywał tamtej kobiecie, ale czasami się zdarza, że zdradzający oszukuje dwie osoby, zarówno żonę, jak i kochankę a potem dostaje obuchem w głowę ze zdwojoną siłą.
Ja na przykład od razu wyczułam, że coś jest nie halo jak mąż poznał dziunię, ale zajęta byłam porodem. Natomiast nie miałam świadomości absolutnie żadnej "że się wypalił" i od kilku lat "męczył w związku", a z pewnością zaprzeczeniem tego były nasze starania o dziecko przecież.
To jest już w ogóle ciekawe zjawisko, kiedy osoba nie może przy jednym partnerze się w pełni otworzyć i pokazać swojej natury, dlatego stara się stwarzać pewne pozory normalności. Potem nagle się zjawia te/ta wymarzony/na i następuje odsłonięcie kart i pokazanie prawdziwego "ja". Jednocześnie cokolwiek, co łączy tą osobę z poprzednim partnerem sprawia, że ciężko takiej osobie podjąć decyzję, czuje się rozdarta, chociaż w końcu emocje pewnie i tak biorą górę.
jak ktoś już chce mnie czytać, to zapraszam do wszystkich 10 tys postów, jak chce się wyciągać jakieś wnioski z mojego życia. Akurat ja uważam że myślenie ma przyszłość,ale rozumiem że ktoś może tego nie podzielać:)
Dopisz może wreszcie ciąg dalszy w swoim wątku po prostu,chyba że tego nie czujesz jeszcze do końca albo już nie czujesz potrzeby.
Myślę że niezły materiał do przemyśleń mógłby być z tego co przeszłaś "po" i dalej "po",dla osób z podobną historią
I przynajmniej w jednym miejscu
Ela210 napisał/a:
jak ktoś już chce mnie czytać, to zapraszam do wszystkich 10 tys postów, jak chce się wyciągać jakieś wnioski z mojego życia. Akurat ja uważam że myślenie ma przyszłość,ale rozumiem że ktoś może tego nie podzielać:)
Dopisz może wreszcie ciąg dalszy w swoim wątku po prostu,chyba że tego nie czujesz jeszcze do końca albo już nie czujesz potrzeby.
Myślę że niezły materiał do przemyśleń mógłby być z tego co przeszłaś "po" i dalej "po",dla osób z podobną historią
I przynajmniej w jednym miejscu
O, to już by mi się nie chciało..
W każdym razie niczego nie żałuję z ostatnich 4 lat
PainIsFinite wedlug mnie podjelas jak najbardziej sluszna decyzje.
Ogolnie jestem zdania, ze nie kazda zdrada musi prowadzic do rozstania. Kazda para jest inna i kazdy proces przebiega inaczej. Czasem warto probowac, czasem jest to strata czasu.
Nie uwazam tez, ze ten, kto zdradzil, musi sie ciagle kajac. To nie o to chodzi. Ale wazne jest przede wszystkim, zeby przejmowal odpowiedzialnosc za to, co zrobil.
Ale jak dla mnie to jest w tym co opisujesz jedna rzecz, ktora uwazam za kompletne k.o. kryterium dla kontynuowania tego zwiazku, a mianowicie wlasnie to, ze on teraz probuje zwalic wine za to, co sam robi, na Ciebie, co jest absolutnie niewybaczalne!
Ten czlowiek nie przejmuje odpowiedzialnosci za swoje czyny i raczej nie nalezy oczekiwac, ze sie to zmieni.
U mnie tez to tak wygladalo, ze po pierwszych ‚probach‘ kitowania zwiazku, po powrotach do kochanki , czyli w ta i z powrotem - w koncu wedlug niego to ja zostalam odpowiedzialna za to wszystko. Im dluzej sprawa sie ciagnela, tym bardziej sie to nasilalo. Na koniec, jak kiedys w koncu powiedzialam jego bratu o kochance, to uslyszalam od wtedy jeszcze–meza, ze jak moge robic taki skandal (bo jego rodzina dowiedziala sie ode mnie, co on wyprawia, jeszcze zanim on sie zdazyl wybielic i mnie jako winna wszystkiemu tam przedstawic).
To jest typowy schemat – on /ona (bo i kobiety tak moga robic) znajduje sobie lepsza zabawke.
Stara zona /maz ma sluzyc za szmate do wytarcia narobionych przez zdradzajacego brudow, zeby tenze mogl zachowac swoje dobre mniemanie o sobie samym i w oczach innych.
Jakie tu moga byc rokowania w wypadku ciagniecia takiego zwiazku?
U Ciebie nie jest to swieza sprawa, jesli ciagnie sie to od roku i w tym czasie wedlug Twojego opisu ta jego postawa odsuwania od siebie odpowiedzialnosci tylko sie nasila, czyli jest to calkiem jasne, ze nie ma sensu tu jeszcze w tym grzebac, tylko musisz ratowac siebie sama – dokladnie tak jak piszesz. Taka szarpanina Cie wykonczy, a przeciez musisz zachowac sily takze i dla dzieci.
Nie jestes masochistka, ani uzalezniona. Masz zdrowy instynkt samozachowawczy i idz dalej za nim, a wtedy wszystko dobrze sie dla Ciebie ulozy. Potrzebujesz tylko czasu. Ile? Trudno powiedziec, to jest indywidualny sprawa.
Najwazniejsze jest ustalic sobie i dzieciom jakas rutyne. Czlowiek jest stworzeniem, ktore dziala na zasadzie przyzwyczajen i potrzebuje ich na codzien, zeby organizm nie byl w ciaglym stresie dopasowywania sie do nowych sytuacji.
No i psychicznie tez musisz sobie z tym poradzic. To tez indywidualna sprawa. Wazne, zebys robila cos dla siebie, dbala o siebie.
Ja potrzebowalam okolo 2 lat, zeby dojsc do ladu i zorganizowac sobie jako tako nowe zycie. Dla mnie to rozstanie okazalo sie w retrospektywie czyms najlepszym, co moglo mi sie przytrafic. Moje obecne zycie jest kompletnie inne, niz tamto, takze i przed tamtym malzenstwem. Nie chodzi nawet tak bardzo o zewnetrzne warunki. Mieszkam nadal w tym samym domu, mam nadal ten sam zawod. Wyszlam ponownie za maz ok. 5 lat po rozstaniu z poprzednim. Obecny maz jest zupelnie innym typem. To dzieki temu, ze przerobilam troche swoich tematow i nie powtarzam nieswiadomie poprzednich schematow.
Z wierzchu prowadze wlasciwie zupelnie standartowe, uregulowane zycie.
Ale ja jestem kims zupelnie innym, niz przedtem. Widze inaczej swiat, z zupelnie innej perspektywy i inaczej ide przez zycie. Jestem szczesliwa, ale inaczej, niz kiedys sobie szczescie wyobrazalam. Teraz jest znacznie lepiej, a to z tego powodu, ze biore odpowiedzialnosc za siebie i wiem, ze to czy jestem szczeliwa, czy nie, zalezy tylko ode mnie samej.
112 2020-05-27 07:22:45 Ostatnio edytowany przez Tancerkaja (2020-05-27 07:38:41)
Czytam sobie ten wątek i mam uczucie że zaczyna się tłumaczyć jej męża ze zdrady. Bo czemu nie zauważyła a było mu źle a w sumie się odkochał itd. Nie, to On zdradził to małżeństwo i zaufanie które pokładała w nim żona. Koniec kropka. Jest tendencja to tłumaczenia wszystkiego. Nagle okazuje się że autorka jest winna bo nie czytała mężowi w myślach a niby się to tak kobietom zarzuca, że każą się domyślać wszystkiego. Zdradził mógł nie zdradzać a zrobił to i to wszystko. Trzeba jasno to powiedzieć. Kwestia tego co zrobi z tym autorka. Co jest dla niej najważniejsze. Czy potrafi zaufać. Czy umie uwierzyć że gdy jest cud miód i orzeszki że strony męża to nie robi tego fałszywie. Gdy ja przytula i prawi czułe słówka autorka potrafi zapomnieć że to samo gadał innej i uwierzyć że te słowa są prawdziwe? Jeśli nie nie ma co się szarpać o to bagno.
113 2020-05-27 08:58:17 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2020-05-27 09:14:07)
Marajko, właśnie dla mnie ten temat jak mąż spostrzega tą sytuację jest tu niedopowiedziany i nie udało mi się dopytać autorki o to. Bo jest wspomniane, że przy okazji jej niezadowolenia wspomina o tym, co mu przeszkadzało w tym małżeństwie, ale nie wiemy co się działo na terapii, czy autorka uslyszala jego argumenty, czy totalnie uważa je za bez sensu. W aspekcie tego że myślała że proces będzie przebiegał jako jego kajanie się i błagania czyli mąž na kolanach, nie wiadomo czy do jakichś rozważań między nimi w ogóle doszło. Przynajmniej ja nie mam takiego wrażenia.
Większość oponowała tutaj, że nie czas na rozważania, że zrobi to potem.
Wg mnie wtedy będzie to musztarda po obiedzie i akt historyczny.
W każdym razie po tylu postach wątku ja nie wiem jak wyglądało funkcjonowanie na co dzień tego związku, ale nie mi jest to potrzebne.
Gdy rozstaealismy się z mężem przeszło rok temu, miałam to przeanalizowanie w szczegółach i już na chłodno.
Sama Marajka piszesz, że byłaś w 2 małżeństwie już inną osobą z innymi refleksjami, więc weszłaś w związek który różnił się od tamtego małżeństwa.
A ja myślę, że bez tego grzebania się w sobie niestety wchodzimy w to samo..
Rzecz w tym, że zasjakujaco wiele osób na forum takie próby rozważania uważa za szukanie winnego, byle tylko nie okazało się, że jakas Przyczyna NIE WINA jest po ich stronie.
A odkrycie przyczyny nie oznacza z automatu, że coś musimy w sobie zmieniać, możemy, nie musimy.
To jest właśnie niezrozumiały dla mnie fenomen: że odkrycie swojego wpływu na coś ludzi przeraża
Elu, dziewczyny, które piszą o tym, że po raz kolejny odniosły porażkę i po danej niewiernemu mężowi szansie, pewnie milion razy analizował co poszło nie tak.
Twoje pytania choć płyną z dobrego serca, mogą być dla nich irytujące bo każda z nas zrobiła wszystko aby "naprawić" małżeństwo po zdradzie.
Maż Pain chciał do niej wrócić prosił o szanse, a mimo to sytuacja się powtórzyła. Tak w życiu bywa i na pewno nie jest to wina Pain. Jednym z nas udało się poskładać związek po zdradzie innym nie..
U mnie trwało to 2 lata po rozwodzie, kiedy dałam byłemu szanse i co - to samo co u Pain.
Piszesz o nowej relacji - pewnie, ale nie można odnosić poprzedniego związku do nowego partnera. Każdy z nas jest inny przy innym Partnerze. U mnie dziś sprawy, które generowały różnice zdań w małżeństwie nie istnieją. Dla mojego partnera nie są to tematy, o które należy się spierać i odwrotnie.. Mamy inną relacje i inne sprawy są ważne.
Uwierz że rozkminianie tego co poszło nie tak jest bez sensu, no chyba że były problemy alkoholu , hazardu czy innych nałogów - to faktycznie praca nad tym jest niezbędna.
W moim i Pain przypadku, maż przestał kochać żonę, ale nie przestał kochać siebie. Dlatego były zdrady i jednoczesna chęć utrzymania status quo tj. bezpieczny dom i uprane skarpetki..
Dziś wiem, że trzeba się od tego odciąć i iść dalej, bez rozmyślania co poszło nie tak - po prostu, coś się skończyło..
115 2020-05-27 09:49:06 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2020-05-27 09:53:19)
Takato, jeśli Twój kolejny partner jest inny i tam wszystko gra, to jednak do takich analiz doszło, chociaż może nie ubierasz tego w jakieś skomplikowane słowa. To nie znaczy z automatu, że Ty musiałaś się stać inną osobą. Dostrzeglaś jednak prawdopodobnie problem z 1 malzenstwa, i z tego co piszesz byla to różnica e spostrzeganiu rzeczy waznych i niewaznych w zyciu, a to bardzo duzo, chociaż niby banalne.
Tu nie chodzi o totalną zmianę osobowości, ja swoją mam ukształtowaną już dawno, więc nie przeszłam jakiejś totalnej przemiany, raczej dostrzegłam podobnie jak Ty różnice w podejściu do życia dwóch osób, nie do pogodzenia.
W związku mogą być takie roznice które są nie do pogodzenia, ale czasami problem jest w komunikacji czy po prostu w braku miłości, która pozwala na akceptację tych różnic, zwłaszcza tych niefundamentalnych.
Elu, dziewczyny, które piszą o tym, że po raz kolejny odniosły porażkę i po danej niewiernemu mężowi szansie, pewnie milion razy analizował co poszło nie tak.
Twoje pytania choć płyną z dobrego serca, mogą być dla nich irytujące bo każda z nas zrobiła wszystko aby "naprawić" małżeństwo po zdradzie.
Maż Pain chciał do niej wrócić prosił o szanse, a mimo to sytuacja się powtórzyła. Tak w życiu bywa i na pewno nie jest to wina Pain. Jednym z nas udało się poskładać związek po zdradzie innym nie..
U mnie trwało to 2 lata po rozwodzie, kiedy dałam byłemu szanse i co - to samo co u Pain.
Piszesz o nowej relacji - pewnie, ale nie można odnosić poprzedniego związku do nowego partnera. Każdy z nas jest inny przy innym Partnerze. U mnie dziś sprawy, które generowały różnice zdań w małżeństwie nie istnieją. Dla mojego partnera nie są to tematy, o które należy się spierać i odwrotnie.. Mamy inną relacje i inne sprawy są ważne.
Uwierz że rozkminianie tego co poszło nie tak jest bez sensu, no chyba że były problemy alkoholu , hazardu czy innych nałogów - to faktycznie praca nad tym jest niezbędna.
W moim i Pain przypadku, maż przestał kochać żonę, ale nie przestał kochać siebie. Dlatego były zdrady i jednoczesna chęć utrzymania status quo tj. bezpieczny dom i uprane skarpetki..
Dziś wiem, że trzeba się od tego odciąć i iść dalej, bez rozmyślania co poszło nie tak - po prostu, coś się skończyło..
Dokładnie tak uważam. U innego mężczyzny to co było wadą dla męża może być zaletą. Każda doszukujesie przyczyny. Myśli o tym co poszło nie tak myślę że to nieuniknione ale nie zmienia sytuacji. Po zdradzie musi być szczerość i chęć poprawy ale jak zaufać komuś kto przecież potrafi perfidnie kłamać. Czy mówi to co chcemy usłyszeć lub chce się wybielić i zwala winę na żonę.
117 2020-05-27 09:56:03 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2020-05-27 09:58:39)
Trzeba wiedzieć co to jest, by nie strzelać ślepakami.
Jak autorka wie co to jest, mi nie jest potrzebne by opisywała to w wątku, to dla niej ważne.
Kłamstwa po rozdaniu mleka to jeszcze coś innego, znak że mąż naprawiać nie chce, albo nie wierzy że to ma sens.
Jak ktoś nie wyciąga wniosków z przeszłości, to jest skazany na jej powtarzanie.
Wystarczy poczytać o freudowskim przymusie powtarzania. Ludzie wchodzą wciąż w takie same, albo podobne układy dopóki nie zrozumieją dlaczego ciągnie ich w podobne klimaty, nawet jeśli te klimaty prowadzą ich nieuchronnie za każdym razem do podobnej porażki.
Takato, jeśli Twój kolejny partner jest inny i tam wszystko gra, to jednak do takich analiz doszło, chociaż może nie ubierasz tego w jakieś skomplikowane słowa. To nie znaczy z automatu, że Ty musiałaś się stać inną osobą. Dostrzeglaś jednak prawdopodobnie problem z 1 malzenstwa, i z tego co piszesz byla to różnica e spostrzeganiu rzeczy waznych i niewaznych w zyciu, a to bardzo duzo, chociaż niby banalne.
Tu nie chodzi o totalną zmianę osobowości, ja swoją mam ukształtowaną już dawno, więc nie przeszłam jakiejś totalnej przemiany, raczej dostrzegłam podobnie jak Ty różnice w podejściu do życia dwóch osób, nie do pogodzenia.
W związku mogą być takie roznice które są nie do pogodzenia, ale czasami problem jest w komunikacji czy po prostu w braku miłości, która pozwala na akceptację tych różnic.
Tak Elu ale nie po 15 czy 20 larach związku. Problem w komunikacji czy postrzeganiu różnych rzeczy jako ważne czy nie wychodzi po 3 latach. My byliśmy zgrani dopóki jedno nie przestało kochać. Romans i inna kobieta ma kolosalne znaczenie na jakość związku. U jednych to lepszy seks i kwiaty z byle okazji a u innych to generowanie problemu z byle powodów. Nie ma co jednak doszukiwać się "winy" czy przyczyny w sobie tym bardziej ze osoba zdradzająca nie podejmuje decyzji o rozstaniu, bo mu jest żlę, ale gra na dwa fronty, bo wtedy jest mu dobrze :-)
Oczywiście możemy różnić się w naszych poglądach , bo każda z nas ma inne choć podobne doświadczenia i każdej z nas pomogło coś innego. Ty ufasz, ze po zgłębieniu siebie następny związek może być lepszy i wolny od poprzednich błędów, a ja ufam, że zaakceptowanie faktów i zamkniecie rozdziału bez zbędnych analiz jest lepsze..
Powodzenia Elu..
Droga Autorko, przeczytałem cały wątek i poczułem, ze muszę napisać kilka słów
Równo rok temu rozpoczął się romans mojej żony, a przedwczoraj miała się odbyć nasza sprawa rozwodowa, ale ze względu na obecną sytuację została przesunięta na bliżej nieokreślony termin.
Uwierz mi, że każdym zmysłem czuję co przeszłaś, znam doskonale ten niewyobrażalny ból, krzyk bez wydawania z siebie dźwięku. Znam strach, który paraliżuje na myśl o utracie rodziny, dziecka, tego co wspólnie zbudowaliśmy, poczucie ogromnej krzywdy i utratę tożsamości. Znam obojętność i bezwzględne w oczy "ciebie już nie kocham, jego kocham" "to małżeństwo to tylko papierek"
Na szczęście znalazłem w sobie siłę żeby poszukać specjalistycznej pomocy u terapeuty, były antydepresanty, ale również zająłem się sobą, aktywnością (efekt uboczny więcej niż zadowalający), pojawiła się nowa propozycja pracy, zapisałem się na kurs tańca;))) i poznałem mnóstwo świetnych ludzi.
Ale przede wszystkim cały czas stał przy mnie nasz 14 letni syn
Żona po kilku miesiącach poznała prawdę o swoim wymarzonym mężczyźnie, o tym jak ją perfidnie kłamał i rzekomo zakończyła romans jednocześnie wciąż znajdując dla niego usprawiedliwienie. Ja nie byłem ideałem, ale z tego co przekazała mi jego żona wygląda na to, że spadła spod deszczu pod rynnę.
Były próby zbudowania czegoś zupełnie na nowo, długie rozmowy, a nawet zbliżenie, ale wszystko to wciąż wynikało raczej z mojej inicjatywy i prób odbudowania związku. Momentami było naprawdę miło i zacząłem odnajdywać w sobie nadzieję. Nie trwało to długo, myślę, że wciąż kochała tego człowieka i na początku tego roku złożyła pozew, w uzasadnieniu którego nawet podała informację o antydepresantach, prawdopodobnie mającą na celu podważyć moją wiarygodność jako osoby, której sad może przyznać opiekę nad synem, który niezmiennie trwał w decyzji pozostania ze mną po rozwodzie.
Kilkanaście dni później przypadkowo odkryłem drugi telefon i wszystko we mnie pękło, poczułem się strasznie, bo cały czas mnie kłamała.
Dzisiaj to JA najbardziej żałowałem odwołanej rozprawy, bo dzisiaj to JA chcę tego rozwodu. Nie chcę żyć lęku
W międzyczasie żona podjęła terapię i zaczęła do mnie przemawiać słowami terapeutki, a to są te same słowa, które ja miesiącami bezskutecznie kierowałem do niej. Są przeprosiny, prośba o wybaczenie, zgoda na wyprowadzkę z domu "żeby mnie nie ściągać w dół"
Udało mi się przekonać żonę (przy pomocy umowy gwarancji jego sprzedaży), abym mógł jeszcze przez rok, do momentu ukończenia szkoły przez syna zostać w pięknym domu, który dla niej wybudowałem, bo tak bardzo go pragnęła, a w piku romansu była gotowa oddać za bezcen. Dotarło do niej również, że jej walka w sądzie o syna nie ma najmniejszego sensu i musiała się zgodzić na moją opiekę.
Krótko mówiąc po roku nasza sytuacja odwróciła się o 180 stopni, a ja już wiem, że jest nowe życie po
No i wygląda na to, że los chyba postanowił mi to co przeszedłem wynagrodzić, bo pojawił się Ktoś;)
Ktoś, kto jest absolutnie wyjątkowy, zjawiskowy i niezwykle świadomy i niestety również obarczony tym strasznym uczuciem zdrady tak jak Ty i ja. Ale wszystko dzieje się roztropnie i powolutku...
121 2020-05-27 10:34:17 Ostatnio edytowany przez Marajka (2020-05-27 10:46:05)
Elu, dziewczyna szarpie sie od roku, niszczy sobie zdrowie, a w zwiazku coraz gorzej.
Na co ma czekac, co ma w tym analizowac? To co bylo, juz dawno zniknelo. Popatrzyc trzeba na aktualna sytuacje, ktora wedlug mnie nadziei na harmoniczne wspolzycie nie rokuje.
Ze wszystkiego, co ona tu pisze, przebija dla mnie wyraznie rozbieznosc dwojga, ktorzy juz sie ze soba nie skleja.
Do klejenia potrzeba dwojga, samemu nic sie nie zdziala. A tu nawet nie ma jednego, ktory chce to naprawde sklejac. On chce sie wybielac, zwalajac wina na nia i zupelnie nie zmienia swojego zachowania, ktore doprowadzilo do kryzysu, ona ma (slusznie ) dosyc i musi w koncu postawic tu jakas granice i zatroszczyc sie o siebie sama. Jedyne, co ja jeszcze wydaje sie trzymac przy nim, to strach przed krokiem w calkowita samodzielnosc, no i takze samoodpowiedzialnosc. No bo oczywiscie teraz tez moze czesc tej odpowiedzialnosci za wlasne nieszczescie przerzucac na niego.
Mozna to dalej ciagnac, jesli ktos lubi sie sam katowac.
To jest moje odczucie po przeczytaniu tego wszystkiego.
Ja prowadzilam moje analizy po tym, jak wyszlam z toksycznych ukladow, bo dopoki sie w nich siedzi, to jest sie tylko w stanie alarmowym, w ktorym chodzi o przezycie.
Moje analizy nie dotyczyly tego, co ja lepiej moglam zrobic, zeby malzenstwo sie utrzymalo, tylko jakie moje wlasne ukondycjonowania doprowadzily do tego, ze sobie takiego a nie innego partnera wybralam.
Dzieki uwolnieniu sie ze starego zwiazku mialam do tego wolna glowe i nie musialam sie na codzien uzerac z wlasnymi projekcjami.
W zwiazku z tym w kazdym zwiazku przerabialam inne tematy.
No ale to oczywiscie moja wlasna droga.
Moim decydujacym wnioskiem, ba, objawieniem bylo to, ze po prostu nie z kazdym da sie prowadzic dobry zwiazek i jest to raczej ogolna regula.
Zwiazek mozna oczywiscie dalej prowadzic, nawet jesli nie jest dobry. Tylko czy warto?
Taki banal, ale ja o nim nic nie wiedzialam, tylko wlasnie probowalam we wszystkich doszukiwac sie mojej winy i odpowiedzialnosci robic wszystko jeszcze lepiej. Takie nastawienie jest takze neurotycznym, destruktywnym ukondycjonowaniem u co poniektorych. Bylo tez moim i doszlam do tego dopiero po drugim rozwodzie. Wczesniej mialam jeszcze inne tematy, tez nie mniej destruktywne.
Odpowiednim uzupelnieniem do takiego typu ludzi jest partner odsuwajacy od siebie wszelaka odpowiedzialnosc za swoje czyny. Taki zwiazek to typowe wspoluzaleznienie.
Nigdy nie chodzi o to, zeby szukac winy, tylko o to, zeby odkryc mechanizmy, ktore nami rzadza. Odpowiedzialnosc jest oczywiscie konieczna, tylko ta wlasciwa. Czasem okazuje sie, ze wyglada ona zupelnie inaczej, niz to sobie wyobrazalismy.
Takze i w obecnym malzenstwie mamy z mezem swoje tematy. Ale teraz jest to partnerstwo z zupelnie innymi podstawami, gdzie kazde z nas obchodzi sie swiadomie z sytuacjami i bierze za siebie samego odpowiedzialnosc, a nie za druga (dorosla) osobe. Tak rozumiem dorosly zwiazek.
122 2020-05-27 10:38:04 Ostatnio edytowany przez bagienni_k (2020-05-27 10:50:22)
Po historii Autorki widać, że jej mąż nie do końca chyba sygnalizował tak naprawdę swoich potrzeb czy tez nie potrafił o nich rozmawiać. Do zdrady doszło, była terapia, ale nie przerobił(li) jej chyba do końca, skoro on cały czas grał na dwa fronty. Nic innego nie przychodzi na myśl, jak po prostu chęć trzymania blisko przy sobie dwóch kobiet, z których każda "ofiarowuje" mu coś zupełnie innego. Jeśliby nawet kryzys w małżeństwie wynikał z trudności w komunikacji czy zupełnie różnym podejściu do pewnych spraw, co rodzić może konflikty, wydaje się, że można to z czasem naprawić. O ile jest oczywiście szczera wola i ochota. Ten wątek raczej pokazuje, że zdradzająca osoba może mieć dużo, ale chce po prostu jeszcze więcej. Ludzie są jednak różni i nawet, jeżeli sporo nas łączy, to i tak pewnie mamy trochę inne spojrzenie na pewne kwestie, tylko czy na poznanie tych różnic potrzeba aż tyle czasu? Tak długo trzeba odkrywać drugiego człowieka, żeby móc prawie zawsze się z nim dogadywać bez zgrzytów i problemów? Chociaż pewne zgrzyty są przecież zawsze, ale sztuką jest je skutecznie rozwiązywać. Zdradzający, będąc na miejscu tego faceta, mając tyle czasu powinien być w miarę pewny swoich uczuć, co do tego, którą kobietę ma wybrać, jeśli rzeczywiście kieruje się w tym wszystkim emocjami a nie pragmatyzmem. On zaś pozostawał przy boku Autorki, stwarzając pozory sielanki, kiedy tak naprawdę mógł albo siedzieć na szpilkach i czekać na jeszcze bardziej silne motywy do odejścia albo został przy żonie z czystej wygody, na dodatek obiecując cuda na kiju tej drugiej kobiecie.
EDIT: Szczerze to podziwiam desperację osób, które będąc na miejscu Autorki chciałyby jeszcze coś ratować. Dochodzi do zdrady, facet wyraźnie odlatuje z tego związku, choć robi dobrą minę do złej gry a potem się okazuje, że cały czas utrzymuje kontakt z kochanką i się dla niej stara zamiast dla żony, ale zwala na żonę winę za wszystko..Współczuję Autorce, bo to może człowieka wykończyć psychicznie, takie szarpanie się ze swoimi emocjami i swoim współmałżonkiem..
MJX Przykra historia i niemal lustrzane odbicie historii Autorkii. Świetnie, że wszystko się skończyło dobrze. I powiem Wam wszystkim osobom skrzywdzonym tutaj przez partnera, tak z głębi serca, choć jako obca dla Was osoba: uśmiech pojawia mi się na twarzy za każdym razem jak słyszę (w miarę) szczęśliwe zakończenie takiej historii dla osoby zdradzonej( kiedy jednak wychodzi ona po czasie na prostą) a jednocześnie jakąś satysfakcję z finalnego niepowodzenia osoby, która zdradziła. Chyba wtedy ktoś taki dopiero dostrzega, co stracił...
123 2020-05-27 10:41:01 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2020-05-27 10:46:12)
Widzisz, różnimy się w tym, że ja nie widzę tu narastającego ubierania jej w winę.
W moim związku tak było, piszesz że w Twoim.
Tu za mało danych. Zresztą powtarzam się.
Nie uważam że ma na siłę ciągnąć ten związek, nigdzie tak nie napisałam.
Widzę ludzi, którzy nawet nie weszli na platformę gdzie można coś razem rozważać.
Warunkiem żony był mąż na kolanach, On tego nie przyjął, bo chyba wstał z kolan przy tamtej, przypuszczenie, I z takiej pozycji rozmawiać nie chciał. I mamy Pat.
Więc chyba pozostał rozwód.
Z kobiecej strony powiem tak, można to tak zorganizować, by dzieci nie straciły ojca, da się.
Droga Autorko, przeczytałem cały wątek i poczułem, ze muszę napisać kilka słów
Równo rok temu rozpoczął się romans mojej żony, a przedwczoraj miała się odbyć nasza sprawa rozwodowa, ale ze względu na obecną sytuację została przesunięta na bliżej nieokreślony termin.
Uwierz mi, że każdym zmysłem czuję co przeszłaś, znam doskonale ten niewyobrażalny ból, krzyk bez wydawania z siebie dźwięku. Znam strach, który paraliżuje na myśl o utracie rodziny, dziecka, tego co wspólnie zbudowaliśmy, poczucie ogromnej krzywdy i utratę tożsamości. Znam obojętność i bezwzględne w oczy "ciebie już nie kocham, jego kocham" "to małżeństwo to tylko papierek"
Na szczęście znalazłem w sobie siłę żeby poszukać specjalistycznej pomocy u terapeuty, były antydepresanty, ale również zająłem się sobą, aktywnością (efekt uboczny więcej niż zadowalający), pojawiła się nowa propozycja pracy, zapisałem się na kurs tańca;))) i poznałem mnóstwo świetnych ludzi.
Ale przede wszystkim cały czas stał przy mnie nasz 14 letni syn
Żona po kilku miesiącach poznała prawdę o swoim wymarzonym mężczyźnie, o tym jak ją perfidnie kłamał i rzekomo zakończyła romans jednocześnie wciąż znajdując dla niego usprawiedliwienie. Ja nie byłem ideałem, ale z tego co przekazała mi jego żona wygląda na to, że spadła spod deszczu pod rynnę.
Były próby zbudowania czegoś zupełnie na nowo, długie rozmowy, a nawet zbliżenie, ale wszystko to wciąż wynikało raczej z mojej inicjatywy i prób odbudowania związku. Momentami było naprawdę miło i zacząłem odnajdywać w sobie nadzieję. Nie trwało to długo, myślę, że wciąż kochała tego człowieka i na początku tego roku złożyła pozew, w uzasadnieniu którego nawet podała informację o antydepresantach, prawdopodobnie mającą na celu podważyć moją wiarygodność jako osoby, której sad może przyznać opiekę nad synem, który niezmiennie trwał w decyzji pozostania ze mną po rozwodzie.
Kilkanaście dni później przypadkowo odkryłem drugi telefon i wszystko we mnie pękło, poczułem się strasznie, bo cały czas mnie kłamała.
Dzisiaj to JA najbardziej żałowałem odwołanej rozprawy, bo dzisiaj to JA chcę tego rozwodu. Nie chcę żyć lęku
W międzyczasie żona podjęła terapię i zaczęła do mnie przemawiać słowami terapeutki, a to są te same słowa, które ja miesiącami bezskutecznie kierowałem do niej. Są przeprosiny, prośba o wybaczenie, zgoda na wyprowadzkę z domu "żeby mnie nie ściągać w dół"
Udało mi się przekonać żonę (przy pomocy umowy gwarancji jego sprzedaży), abym mógł jeszcze przez rok, do momentu ukończenia szkoły przez syna zostać w pięknym domu, który dla niej wybudowałem, bo tak bardzo go pragnęła, a w piku romansu była gotowa oddać za bezcen. Dotarło do niej również, że jej walka w sądzie o syna nie ma najmniejszego sensu i musiała się zgodzić na moją opiekę.
Krótko mówiąc po roku nasza sytuacja odwróciła się o 180 stopni, a ja już wiem, że jest nowe życie po
No i wygląda na to, że los chyba postanowił mi to co przeszedłem wynagrodzić, bo pojawił się Ktoś;)
Ktoś, kto jest absolutnie wyjątkowy, zjawiskowy i niezwykle świadomy i niestety również obarczony tym strasznym uczuciem zdrady tak jak Ty i ja. Ale wszystko dzieje się roztropnie i powolutku...
off top!
Trzymam kciuki za Ciebie.
125 2020-05-27 11:20:36 Ostatnio edytowany przez PainIsFinite (2020-05-27 12:29:55)
Dziękuję Wam za tak duży odzew, bardzo dużo mi to daje. Dziś mam gorszy dzień - wczorajsza wieczorna rozmowa z mężem mnie zdołowała...W sumie nie wiedziałam dlaczego, bo nic nowego nie wymyśliliśmy - ale znowu zasiał we mnie poczucie winy...I to jest chyba powód, dla którego chyba muszę skończyć te rozmowy, rozdrapywanie, próby zrozumienia.
@Elu - napisałaś coś BARDZO ważnego:
"Warunkiem żony był mąż na kolanach, On tego nie przyjął, bo chyba wstał z kolan przy tamtej, przypuszczenie, smile I z takiej pozycji rozmawiać nie chciał. I mamy Pat."
To jest prawda, uderzyło mnie mocno.
Powiem Wam jak to wygląda ze strony męża:
On twiierdzi, że w nim coś się wypaliło już dwa lata przed zdradą (dowiedziałam się jakoś miesiąc temu może, już po wszystkich akcjach) i że to nie "koleżanka" była powodem, lecz to, że byłam dla niego niedobra(?). Mówi, że wszczynałam kłótnie i że go już "nie lubiłam". Tak to czuł. Jego zdaniem "koleżanka" była osobą, której mógł się zwierzyć z tego jak się czuł żle w małżeństwie, ona go słuchała i uśmiechała się na jego widok. I że ona była ucieczką a nie przyczyną. Po odkryciu zdrady próbował nas "posklejać", starał się - ale ja oczekiwałam kajania się, wracałam do tematu, miałam flashbacki - wiec nie dał rady. Podobno chciał mnie odzyskać, ale też nie robił tego tak na kolanach jakbym ja oczekkiwała, bo mimo wszystko jego uczucia do mnie nie były juz tak silne jak ja bym chciała. wiec takie zamknięte koło. Ja chciałam płaczącego, zdesperowanego faceta, ktory mowi: "Nie odchodz, milosci mojego życia, zrobilem najwiekszy błąd, ale go naprawię", a on tego nie czuł. Więc te jego starania powodowały we mnie dysonans, bo widziałam, że nie są w 100% szczere i że on się tak stara, stara, ale potem wystarczy, ze wspomnę cos o romansie - a on już pęka. Do dziś twierdzi, że z koleżanką nie było romansu, ze to bylo to jedno popłynięcie po imprezie i wtedy byli nawet zbyt pijani zeby ze sobą sie przespac. Potem tylko flirtowali, buty jej koleżeńsko kupił i oddała mu kasę. Nawzajem się sobie żalili bo mieli problemy w swoich związkach, ale nigdy ze sobą nie spali - to jego wersja.
Jak to wygląda z mojej strony:
Mam zupełnie inne wspomnienia mojego małżeństwa. Naprawdę nie wiedziałąm i do dziś nie wiem, czym dla niego były te "awantury". My nie mieliśmy w domu awantur! Zdarzały się kłótnie i sprzeczki, ja mam dość cięty język - ale to nie były krzyki tylko raczej jakieś słowne przepychanki, które się szybko kończyły i nie były aż tak intensywne. Zawsze zasypialiśmy pogodzeni. Nie kwestionuję, że on odbierał nasze małżeństwo w ten sposób - jego prawo. Ale po prostu mam wrażenie, że on w swojej głowie demonizuje mnie i to, co było. On mi zarzuca, że ja nie widziałam tego, że było źle. Może tu jest moj kawałek winy - ale z ręką na sercu przyznaję, że nie wiedziałam, że w naszym małżeństwie coś jest aż tak mocno źle. Jak pisałam wczesniej - byly wspolne chwile, rozmowy, wyjazdy, wyjscia, czułości, seks...Normalność. Może to moj defekt, ale zalozylam, ze jakby cos bylo nie halo - to moj mąż by mi przyszedł i powiedział. A on zaczal opowiadac koleżance, zamiast mi. Mam wrażenie rozmawiając z nim teraz, że wszystko co jest związane ze mną jest "złe" i on widzi tylko te słabe strony, a zupełnie pomija setki dobrych rzeczy, które mieliśmy. Nie pamięta jak zrobiłam to, tamto czy siamto, jak prezent dla niego na urodziny z dzieciakami chowalismy i zrobilismy ścieżkę z serduszek do prezentu...Nie pamięta jak mowilam mu, ze jest przystojniakiem i sie przytulalam rano. Nie pamięta jak sie spontanicznie przytulałam lub siadałam na kolanach. Nie pamięta jak pomagałam zawsze załatwiać jego sprawy. Nie pamięta jak kupowałam mu zawsze prezenty typu, że wspomniał o czymś w przelocie miesiące temu - a ja zapamiętywałam...Nie pamieta jak na jego urodziny z dziećmi zrobilismy mapę i puzzle dojścia do prezentu:) Ale wystarczy, ze napomknelam cos o zdradzie - w jego głowie już miał "łomot". Wystarczy, że wróciłam wkurzona z pracy bo miałam problemy w pewnym okresie - w jego głowie to już było strasznie źle...On jest depresyjny ogolnie, jak pisalam wczesniej - zawsze szklanka pusta w połowie dla niego. Zawsze skupiał się bardziej na złych niz na dobrych rzeczach. Ale jakos poki mnie kochał - to widział we mnie te dobre rzeczy, Teraz mam wrażenie ze tylko złe. Prtzekreslił w glowie całą moją dobrą stronę, demonizując wady i przedstawiając je tak, że ja dziś czuję się jak kupka nieszczęścia...
Dodam jeszcze tylko, że on się bardzo zmienił po tym wszystkim. Tak jak miał 10 lat nadwagę - to jak się zawziął to przez ostatnie miesiące jezdzi na rowerze, nie je chleba (ktory kochał), na sniadanie owsianka, zaczal sie interesowac wyglądem...Zupełnie inny facet niz wczesniej - ten wczesniej przysypial na fotelu, byl raczej malo energiczny, wykazywał mało inicjatywy, zero sportu (to ja bylam zawsze ta "sportowa" w naszym związku)...
Twój maż czuje, że już tego nie poskładacie i chyba sam tego nie chce. Natomiast nie może być, ze to jego wina dlatego musi chociaż część tego co się stało, przerzucić na Ciebie. Tak to u nich działa..
Piszesz, że zmienił się, tryb życia, zainteresowania, a no dlatego, że jest na łowach. On zmienia swoje życie, nowa sytuacja, nowe nawyki - nowa kobieta, jak nie koleżanka to inna - ważne że nie Ty.
A Ty patrzysz na faceta, który był Twoim przyjacielem i którego lubiłaś na tej kanapie z kromką chleba i zastanawiasz się o co qrwa chodzi, - co jest nie tak?
A no nic, przestaliście się kochać i wasze drogi się rozchodzą. Skończ z tymi nic nie wnoszącymi rozmowami, zachowaj miłe wspomnienia i nie przeciągaj agonii tylko dlatego że on chce się wygadać..
Powodzenia..
Pain przykro mi. Wygląda na to że mąż wpadł w jakąś rutynę ale zamiast coś starać się zmienić w waszym związku poszukał odmiany i ona mu zasmakowała dlatego nie mógł już po wykryciu starać się "na serio". Wybiela swoje czyny. A Ty to czułaś i nie akceptowałas. Dla mnie trzeba to zamykać jak najszybciej. On może później zobaczy jak mu klapki opadną a Ty ratuj siebie. Będzie dobrze, tak jak Wszyscy piszą otwierają się nowe możliwości tylko potrzeba czasu.
128 2020-05-27 12:08:29 Ostatnio edytowany przez bagienni_k (2020-05-27 12:10:56)
Możliwe, że przestał jakimś cudem do Ciebie czuć to, co odczuwał wcześniej, tylko dlaczego nie próbował nic z tym zrobić? To może takie przeświadczenie niektórych osób zdradzających że odejście
jest jedynym wyjściem, bo to, co się raz zburzyło odbudować się potem nie da lub jest to dla nich za trudne..? Zastanawiające jest ta tak wyraźne i odmienne podejście do Waszego małżeństwa.
Z jednej strony to dziwne, ale z drugiej może ukazywać jednak jak bardzo się od siebie różnimy. Trochę facet wygląda, jakby za wszelką cenę chciał unikać sytuacji konfliktowych i jakikolwiek sprzeczek.
Jeśli jest w tym choć trochę prawdy, to mogę powiedzieć, że w niewielkim zakresie go trochę rozumiem, bo akurat jestem człowiekiem, który stara się za wszelką cenę unikać negatywnych emocji a jakiekolwiek sprzeczki czy kłótnie uważam za bezsensowne i bezowocne. Niektórzy zaś ludzie upatrują w kłótniach czy sprzeczkach środka porozumienia lub wymuszania swoich racji( nie mówię tu oczywiście akurat o Tobie).
Stąd czasami chyba faceci mają tak, że wolą o pewnych rzeczach nie mówić, żeby mieć tzw. święty spokój, unikać, ich zdaniem, zbędnych narzekań czy pretensji, gdzie pada zbyt dużo niepotrzebnych słów, kiedy można z całym spokojem usiąść i na spokojnie obgadać sprawę. Być może dla Pań ważne jest wyrzucenie z siebie tych wszystkich emocji a facet z kolei stara się tego unikać?
W Twoim przypadku jednak, te wszystkie jego tłumaczenia, zmiana życia i nawyków jest jedynie skutkiem tego, że niestety dotychczasowy styl życia i związek mu spowszedniał. Facet popadł w rutynę i chce zaznać czegoś nowego, dlatego próbuje zrzucić z siebie winę.
129 2020-05-27 12:08:51 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2020-05-27 12:15:30)
To że zapomniał te wszystko dobre rzeczy to mechanizm obronny..mój EX przypomniał sobie dobre rzeczy pół roku temu:)
Nie wiem czy On jest też blisko że swoimi odczuciami, bo widzę że umniejsza znaczenie tego romansu, a listy miłosne skądś się wzięły. Więc chyba nie jest gotowy z tym się zmierzyć.
Nie wiem co Ci poradzić.
Może jakąś separację z utrzymaniem częstego kontakty z dziećmi, niech się gdzieś blisko wyprowadzi?
TY też sobie pozbierasz myśli.
Ja po takim oddaleniu doszłam do wniosku że obecny brak jego osoby w moim życiu jest dla mnie na plus. Co dopiero z oddalenia widać.
Ale powiem Ci, że mimo że jak pisał kolega wyżej może pojawić się KTOŚ, bo życie nie znosi próżni, to jednak z tym kimś jest budowanie od nowa.ze świadomością już jednej porażki..czyli są plusy i minusy.
130 2020-05-27 12:28:42 Ostatnio edytowany przez PainIsFinite (2020-05-27 12:38:44)
Twój maż czuje, że już tego nie poskładacie i chyba sam tego nie chce. Natomiast nie może być, ze to jego wina dlatego musi chociaż część tego co się stało, przerzucić na Ciebie. Tak to u nich działa..
Piszesz, że zmienił się, tryb życia, zainteresowania, a no dlatego, że jest na łowach. On zmienia swoje życie, nowa sytuacja, nowe nawyki - nowa kobieta, jak nie koleżanka to inna - ważne że nie Ty.
A Ty patrzysz na faceta, który był Twoim przyjacielem i którego lubiłaś na tej kanapie z kromką chleba i zastanawiasz się o co qrwa chodzi, - co jest nie tak?
A no nic, przestaliście się kochać i wasze drogi się rozchodzą. Skończ z tymi nic nie wnoszącymi rozmowami, zachowaj miłe wspomnienia i nie przeciągaj agonii tylko dlatego że on chce się wygadać..
Powodzenia..
Krótko i na temat, najpawdopodobniej masz rację.
To jest inny koleś teraz - ma energię, lepiej wygląda, dba o siebie. Łowy? Pewnie masz rację. Nawet może nie chodzi już o nią konkretnie bo ona się hajta i go olała. Ale chyba po prostyu zasmakował czegoś poza malzenstwem i go ciagnie.
Przez te miesiące gdy niby próbował - czułam w nim wlasnie taką dwoistość. Z jednej strony sie staral, a potem np płakał i się upijał wieczorem. Jakby coś w nim walczyło. I chyba to, o czym piszesz:(
Z jednej strony to dziwne, ale z drugiej może ukazywać jednak jak bardzo się od siebie różnimy. Trochę facet wygląda, jakby za wszelką cenę chciał unikać sytuacji konfliktowych i jakikolwiek sprzeczek. Stąd czasami chyba faceci mają tak, że wolą o pewnych rzeczach nie mówić, żeby mieć tzw. święty spokój, unikać, ich zdaniem, zbędnych narzekań czy pretensji, gdzie pada zbyt dużo niepotrzebnych słów, kiedy można z całym spokojem usiąść i na spokojnie obgadać sprawę. Być może dla Pań ważne jest wyrzucenie z siebie tych wszystkich emocji a facet z kolei stara się tego unikać?
Tak, on jest bardzo bardzo bardzo spokojhnym człowiekiem - osobiście uważam, że po prostu w sobie wszystko dusi. Dopiero w ostatnich miesiącach zaczął w ogole płakać - wtedy mowilam mu, ze dobrze, bo uwalnia emocje. Ogolnie to raczej typ zamknięty maksymalnie. Niemniej mi sie wydawalo, ze on jest dla swiata zamkniety, ale ja jestem tą jedyną osobą, ktora ma do niego klucz. Bo tak mi sie wydawalo, ze bylo przez te wszystkie lata...A on cichaczem otworzyl sie w pewnym momencie dla swiata, a...zamknal na mnie.
No nic, decyzji nie zmieniam. Chociaz dziwi mnie, ze potrafi mi mimo mojej pewnosci tak poczucie winy wwiercić. I to jest zastanawiające, bo obiektywnie wiem ze nie ma do tego prawa (zdrada to rozwalenie wszystkiego, a on mi wypomina ze cos mu nie gralo przed nią i o tym mi nie powiedzial??) - ale jednak dzis czuję sie tak, ze moze gdzies to ja nie zobaczyłam jego krzywdy (wtf). Dlatego nie bede juz z nim o tym gadala, bo to dla mnie destrukcyjne i potem caly dzien sie podnoszę