Gdy już wiem, że czas odejść... - Netkobiety.pl

Dołącz do Forum Kobiet Netkobiety.pl! To miejsce zostało stworzone dla pełnoletnich, aktywnych i wyjątkowych kobiet, właśnie takich jak Ty! Otrzymasz tutaj wsparcie oraz porady użytkowniczek forum! Zobacz jak wiele nas łączy ...

Szukasz darmowej porady, wsparcia ? Nie zwlekaj zarejestruj się !!!


Forum Kobiet » ROZSTANIE, FLIRT, ZDRADA, ROZWÓD » Gdy już wiem, że czas odejść...

Strony Poprzednia 1 14 15 16 17 18 22 Następna

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Posty [ 976 do 1,040 z 1,383 ]

976

Odp: Gdy już wiem, że czas odejść...
Ela210 napisał/a:

niestety nie otwiera się wątek Symbi, a sama chętnie zajrzę.

Link zawierał błąd, który poprawiłam i już się otwiera smile.

Zobacz podobne tematy :

977

Odp: Gdy już wiem, że czas odejść...
Symbi napisał/a:
bagienni_k napisał/a:

Przykład Pain pokazuje idealnie, jak bardzo przyciągamy do siebie ludzi kiedy czujemy się świetnie, będąc zadowolonymi i szczęśliwymi z życia samemu ze sobą smile

Ja tam jestem zdania, że co innego ciągnie tych wszystkich "chłopów" do każdej nowej wolnej osoby, ale chcę sie mylic.

haha, czy Ty myslisz, ze ja nie wiiem, ze chetnie by jeden i drugi do wyra mnie zaciągnął? Spoko, jak sie rozwiodę to trochę moze na to im pozwolę, bo wszak potrzeby mam. Ale nie muszą iść za tym uczucia

978

Odp: Gdy już wiem, że czas odejść...
PainIsFinite napisał/a:
Symbi napisał/a:
bagienni_k napisał/a:

Przykład Pain pokazuje idealnie, jak bardzo przyciągamy do siebie ludzi kiedy czujemy się świetnie, będąc zadowolonymi i szczęśliwymi z życia samemu ze sobą smile

Ja tam jestem zdania, że co innego ciągnie tych wszystkich "chłopów" do każdej nowej wolnej osoby, ale chcę sie mylic.

haha, czy Ty myslisz, ze ja nie wiiem, ze chetnie by jeden i drugi do wyra mnie zaciągnął? Spoko, jak sie rozwiodę to trochę moze na to im pozwolę, bo wszak potrzeby mam. Ale nie muszą iść za tym uczucia

bad girl big_smile

979

Odp: Gdy już wiem, że czas odejść...
paslawek napisał/a:
PainIsFinite napisał/a:
Symbi napisał/a:

Ja tam jestem zdania, że co innego ciągnie tych wszystkich "chłopów" do każdej nowej wolnej osoby, ale chcę sie mylic.

haha, czy Ty myslisz, ze ja nie wiiem, ze chetnie by jeden i drugi do wyra mnie zaciągnął? Spoko, jak sie rozwiodę to trochę moze na to im pozwolę, bo wszak potrzeby mam. Ale nie muszą iść za tym uczucia

bad girl big_smile

No niestety nie mam dzis o facetach najwyzszego mniemania. Przydają się do seksu, rzeczy związanych z samochodami, geolokalizacji i tych technicznych np montowanie fotelików itp big_smile Przepraszam, ale tak uważam. Dziś.
Kręci się obok mnie taki jeden co zapytał czy pojde z nim na randke. Powiedziałam ze za 3 lata. I on co tydzien pyta czy minęły 3 lata big_smile Dzis napisał czy pojde z nim na rower. Gdzie oni wszyscy byli jak byłam wolna? W sensie teraz tez juz jestem de facto - ale niezainteresowana.

980

Odp: Gdy już wiem, że czas odejść...

Oczywiście Symbi, nie jesteśmy głupie smile Wiadomo że podryw na ulicy jest motywowany tytm co macie na myśli.
I niejeden Pan który by np na tym forum uznał że kobieta jest złośliwa, głupia itd.. na ulicy mógłby uznać co innego i Vice versa.
jednak nie przesadzajmy, że ludzie są z natury płytcy i nie mają żadnych duchowych potrzeb smile

Pain, Ci Panowie byli cały czas, tylko Ty wpatrzona w jednego ich nie dostrzegałaś.

981

Odp: Gdy już wiem, że czas odejść...

Pain, niezla prace wykonalas. Dobrze Cie widziec w takiej formie smile.

982 Ostatnio edytowany przez Symbi (2020-10-06 15:39:12)

Odp: Gdy już wiem, że czas odejść...

Moja wypowiedź była kierowana do Bagiennika, który uznał, że nagle autorka promienieje tajemniczym blaskiem, a to pojawił się wolny elektron z wysuniętym przyłączem.
W mojej osobistej opinii autorka jeszcze jest na etapie zdrowienia, o czym świadczy fakt, że ma potrzebę mówienia o tym. Z doświadczenia widzę, że każdy, kto przepracował dany problem, przestaje o nim pisać czy rozmawiać w realu. Jak z bólem porodowym, pamiętam, że bolało, ale na samo wspomnienie już tego nie czuję. W ogóle mam nieodparte wrażenie, że na forum w większości wypowiadają sie ludzie, którzy sami mają nieprzepracowane problemy.

983 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2020-10-06 15:49:21)

Odp: Gdy już wiem, że czas odejść...

Być może masz rację. Każdy ma jakieś problemy. Jednak jakieś etapy przechodzi się bezpowrotnie i być może z takiej bliższej perspektywy łatwiej komuś pomóc. Każdy też przepracowuje coś na swój własny sposób, np część osób pójdzie ścieżką zmieszania byłego z błotem i puszczenia w skarpetkach i też poczują się uzdrowione.
Myślę, że jest tuy też spora grupa ludzi którzy przestają pisać, bo wracają do starego związku, któremu już tu hucznie urządzono pogrzeb. smile
Każdy ma swoją ścieżkę.
I o ile nie mam śladu emocjonalnego po jakiś pierwszych zauroczeniach z młodości, to nie sądzę, by taki nie pozostał po długim, małżeństwie. W sumie szczerze to nie  czuję emocjonalnej potrzeby pisania o tym tutaj.. Po prostu myślę że mam do spłacenia jakiś dług wobec innych tutaj, bo byłam w fatalnym stanie jak tu trafiłam, więc może to co piszę komuś się przyda. Znajomych moimi dylematami nie zamęczam smile

984

Odp: Gdy już wiem, że czas odejść...
PainIsFinite napisał/a:
paslawek napisał/a:
PainIsFinite napisał/a:

haha, czy Ty myslisz, ze ja nie wiiem, ze chetnie by jeden i drugi do wyra mnie zaciągnął? Spoko, jak sie rozwiodę to trochę moze na to im pozwolę, bo wszak potrzeby mam. Ale nie muszą iść za tym uczucia

bad girl big_smile

No niestety nie mam dzis o facetach najwyzszego mniemania. Przydają się do seksu, rzeczy związanych z samochodami, geolokalizacji i tych technicznych np montowanie fotelików itp big_smile Przepraszam, ale tak uważam. Dziś.
Kręci się obok mnie taki jeden co zapytał czy pojde z nim na randke. Powiedziałam ze za 3 lata. I on co tydzien pyta czy minęły 3 lata big_smile Dzis napisał czy pojde z nim na rower. Gdzie oni wszyscy byli jak byłam wolna? W sensie teraz tez juz jestem de facto - ale niezainteresowana.

To pokazuje tylko to, ze jeszcze długa droga przed Tobą. Czesto widywałem zdradzonych mezczyzn i kobiety przerzucających odpowiedzialność za zdradę na płeć... Założyłaś wątek pod koniec maja, a więc 4 miesiące temu. Już przynajmniej nie żyjesz odwetem, ale Twój obecny stan też nie powinnaś odbierac jako ten właściwy, który można nazwać powrotem do normalności. Jestes na pozytywnym haju (oczywiście nie widzę w tym nic złego), ale wpisy na forum też robisz z tej pozycji, czasami wtrącając, ze masz jakiegoś doła. Coś w stylu hazardzisty, który informuje otoczenie tylko o wygranych. Myślisz, ze jesteś zahartowana, a jeszcze nie byłaś poddana żadnej próbie. Być może jeszcze twój mąż zacznie robic podchody, przepraszac, naprawiać. Być może pojawi się bad boy, który zweryfikuje twoje aktualne "nowe ja". Nie piszę tego jako wyrocznia, tylko miej na uwadze fakt, iż 130 dni temu byłaś w czarnej rozpaczy...

985

Odp: Gdy już wiem, że czas odejść...

Chyba nie chodzio o przerzucanie odpowiedzialności na płeć, bo autorka niechęcią do mężczyzn nie pała, tylko zwyczajną niechęć do związywania się z kimś. Oby nie forever.

986

Odp: Gdy już wiem, że czas odejść...

Pain

Jakikolwiek jest powód Twojego dobrego samopoczucia = jest dobrze. Myślę, że Wy byliście mocno niedobranym małżeństwem. On stale uciekający od rodziny, a Ty robiąca dobrą minę do złej gry. A potem przez 1,5 roku ogromne odrzucenie, które spowodowało ogromny pozorny wzrost jego wartości.I Twoje ogromne zmęczenie. Teraz sytuacja się rozwiązała, a Ty czujesz wiatr w żaglach. On pewnie także, bo realizuje się dobrze jako ojciec. Ty nareszcie żyjesz po swojemu, z dziećmi samotność Ci nie grozi. I odkryłaś, że świetnie żyjesz bez niego. I cudowne jest to, że chcesz dać sobie czas na życie w pojedynkę, czucie się dobrze w swoim ciele, w swoim życiu. Oby to zostało w Tobie na zawsze. Jesteś bardzo zdrowa psychicznie, do tego silna. Super, będą pewnie tez i gorsze dni, ale i tak jest bardzo dobrze. Świetnie sobie poradziłaś. I wszystko co dobre jeszcze przed Tobą.

987 Ostatnio edytowany przez PainIsFinite (2020-10-06 19:23:42)

Odp: Gdy już wiem, że czas odejść...
BEKAśmiechu napisał/a:

To pokazuje tylko to, ze jeszcze długa droga przed Tobą. Czesto widywałem zdradzonych mezczyzn i kobiety przerzucających odpowiedzialność za zdradę na płeć... Założyłaś wątek pod koniec maja, a więc 4 miesiące temu. Już przynajmniej nie żyjesz odwetem, ale Twój obecny stan też nie powinnaś odbierac jako ten właściwy, który można nazwać powrotem do normalności. Jestes na pozytywnym haju (oczywiście nie widzę w tym nic złego), ale wpisy na forum też robisz z tej pozycji, czasami wtrącając, ze masz jakiegoś doła. Coś w stylu hazardzisty, który informuje otoczenie tylko o wygranych. Myślisz, ze jesteś zahartowana, a jeszcze nie byłaś poddana żadnej próbie. Być może jeszcze twój mąż zacznie robic podchody, przepraszac, naprawiać. Być może pojawi się bad boy, który zweryfikuje twoje aktualne "nowe ja". Nie piszę tego jako wyrocznia, tylko miej na uwadze fakt, iż 130 dni temu byłaś w czarnej rozpaczy...

No oczywiście, ze nie czuję się już "wyleczona", raczej moje dzisiejsze podejscie jest wynikiem traumy i jestem przewrażliwiona. Taki czas. Wolę jednak ten etap niż ten, w którym byłam rok temu. Rok temu cierpiałam okropnie, zastanawiałam się co siedzi w głowie mojego jm, szukałam winy w sobie i czułam się jak w więzieniu. Gdy zabrał mnie na weekend w dwójkę - niby było ok ale ja już nie czułam się jak z tym moim dawnym, kochanym mężem...Więc tak, etap wiatru w żaglach jest fajny i nawet jeśli czasem wpłynę na mieliznę - to spoko, wiem, że z niej wypłynę. Najgorsze za mną mam nadzieję.
Co do tego wątku z hazardzistą - nie do końca rozumiem Twojej tezy i trochę podejrzewam, że musisz się do czegoś przyczepić:) Sugerujesz, że udaję tę radość, a po kątach poza forum płaczę? No to Cię rozczaruję - nie. Tak jak pisałam wcześniej - mam gorsze momenty. Wczoraj wieczorem się pocięłam z jm o coś tam i mnie łeb z nerwów rozbolał, miałam zrąbany wieczór. Ale 95% czasu jest mi dobrze. Zajmuję się po prostu życiem, dziećmi, sobą, pracą. Wychodzę, bawię się, czytam książki, jeżdzę na rolkach i rowerze, umawiam się z ludźmi...Nie siedzę i nie tęsknię za jm, przykro mi Beko:) Zdaję sobie sprawę, że będą dołki - ale jesli bede miala potzrebe podzielenia się podczas nich z Wami jak to robiłam w przeszlosci - to to zrobię. Nie mam potrzeby kreowania się tutaj na kogos.
Co do zahartowania - mój mąż nie ma nade mną mocy. I zapewniam CIe, że nie bedzie robił podchodów, bo wie i czuje, a czasem również słyszy, że go nienawidzę, mam o nim absolutnie złe zdanie i większosc czasu naprawde wisi mi co i z kim robi. Jak go widzę to tak, włącza mi się złość. ALe jak go nie ma - jestem spokojna. Poza tym jak pisałam wczesniej - zobaczylam swiat poza nim. I tak, poznalam tez kilku fajnych facetow. I oni rzucili inne światło na mojego jm. Jak doda sie do tego co i w jakim stylu moj jm zrobil - to po prostu nie widze w nim NIC, do czego chcialabym wracac...

faja napisał/a:

Pain

Jakikolwiek jest powód Twojego dobrego samopoczucia = jest dobrze. Myślę, że Wy byliście mocno niedobranym małżeństwem. On stale uciekający od rodziny, a Ty robiąca dobrą minę do złej gry. A potem przez 1,5 roku ogromne odrzucenie, które spowodowało ogromny pozorny wzrost jego wartości.I Twoje ogromne zmęczenie. Teraz sytuacja się rozwiązała, a Ty czujesz wiatr w żaglach. On pewnie także, bo realizuje się dobrze jako ojciec. Ty nareszcie żyjesz po swojemu, z dziećmi samotność Ci nie grozi. I odkryłaś, że świetnie żyjesz bez niego. I cudowne jest to, że chcesz dać sobie czas na życie w pojedynkę, czucie się dobrze w swoim ciele, w swoim życiu. Oby to zostało w Tobie na zawsze. Jesteś bardzo zdrowa psychicznie, do tego silna. Super, będą pewnie tez i gorsze dni, ale i tak jest bardzo dobrze. Świetnie sobie poradziłaś. I wszystko co dobre jeszcze przed Tobą.

Dziękuję za ciepłe słowa fajo:) Czy ja robiłam dobrą minę do złej gry? Serio ja byłam z nim szczęśliwa. Pisałam już kiedyś - miał iles tam wad ale ja wolałam widziec w nim zalety. Kochałam go jako pakiet. Dopiero po tym wszystkim tez dochodzę do wniosku, ze pewnie nie bylismy dobrani. Teraz - jak czasem spędzam jakis czas z innyi facetami (bez podtekstów pliss:) to widzę, że są faceci, przy których ja się śmieję jak z kumpelą, którzy są otwarci, którzy czasem gadają więcej niż ja (TRUDNE! heheh), którzy mają emocje...Którzy lubią sport, są aktywni, mają pasje, wykazują inicjatywę...I w przyszłości chcę być właśnie z kimś takim - kto mnie bedzie jakos inspirowal, a nie którego bede ciagnąć jak ciagnelam jm. Bycie z facetem, ktory nie jest taki powazny i depresyjny jest po prostu...fajniejsze. I zdecydowanie wolę pozytywnych ludzi. Juz teraz widzę różnicę. Ale to dziś. Wczesniej naprawde kochałam i ceniłam jm. No cóż, stracił kogoś kto go cenił i kochał, dbał i troszczył się...Czasem myślę, ze karma juz do niego wróciła - bo właśnie taką osobę stracił...

988 Ostatnio edytowany przez bagienni_k (2020-10-06 21:54:27)

Odp: Gdy już wiem, że czas odejść...

Hmm, nie wnikam tak bardzo w intencje tych facetów, którzy proponują Autorce spotkania, chociaż pewnie są i tak oczywiste. Mnie ujęła postawa Pain i to, żę widać, iż teraz jest na innym etapie, niż na początku tego wątku. Przynajmniej tak to odbieram smile Poza tym ludzie, którzy emanują pozytywną energią są dla mnei po prostu bardziej atrakcyjni smile

989

Odp: Gdy już wiem, że czas odejść...
bagienni_k napisał/a:

Hmm, nie wnikam tak bardzo w intencje tych facetów, którzy proponują Autorce spotkania, chociaż pewnie są i tak oczywiste. Mnie ujęła postawa Pain i to, żę widać, iż teraz jest na innym etapie, niż na początku tego wątku. Przynajmniej tak to odbieram smile Poza tym osobiście ludzie, którzy emanują pozytywną energią są dla mnei po prostu bardziej atrakcyjni smile

Dzięki Bagiennik:) Co do intencji facetów - co złego jest w tym, żeby chcieć się pobawić z kimś, kto nam się podoba - o ile obie strony są wobec siebie fair? Ja mam zamiar niedługo trochę odreagować te 15 lat wierności, w sumie życie jest po to, by trochę z niego skorzystać:) Dopóki się nikogo nie krzywdzi to o co kaman?:) Nie wyobrażam sobie się zakochac ale zabawa, czemu nie?

990

Odp: Gdy już wiem, że czas odejść...

Pewnie! smile Jak tylko chcesz to się baw na całego, trzeba korzystać z uroków życia smile Grunt to mieć wszsytko jasno określone, żęby nie było niedomówień.

991 Ostatnio edytowany przez paslawek (2020-10-06 22:44:11)

Odp: Gdy już wiem, że czas odejść...

Pewnie tak,z tym że to jest trochę inaczej niż sobie to człowiek wyobraża to odreagowywanie w zabawie.
Dla mnie na przykład kiedyś okazało się, że to tymczasowy etap,było fajnie na plus ale też się rozczarowałem tym bawieniem .Zdałem sobie sprawę jak bardzo byłem głodny i co mi smakuje co nie ,a co szkodzi ,na co mam apetyt i tak w ogóle czego ja chcę i czego potrzebuje.
Bardzo ważne jest jak się siebie w tym potraktuje, no i oczekiwania mogą się nagle zmienić pod wpływem, tak jak emocje to może być igranie z sobą z seksualnością ,fizjologią psychiką, trza mieć żelazną kontrolę nad sobą, co umniejsza pewne doznania i emocje ,ale to moje zdanie i doświadczenia - nie są jedynie słuszne.
Wszystko jednak przed Tobą Pain nie przekonasz się jak nie doświadczysz ,każdy chyba też sobie takie układy inaczej wyobraża .
Zabrzmiałem chyba  jak ponury głos rozsądku ,dystans jest istotny też .

992

Odp: Gdy już wiem, że czas odejść...

Fakt, warto trzymać rękę na pulsie, żęby się nie zapędzić z tym odreagowywaniem smile

993 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2020-10-06 22:31:39)

Odp: Gdy już wiem, że czas odejść...

Taka zabawa lepszą z nieznajomym.
Tylko że z nieznajomym nie ma swobody, wiec są ograniczenia Z przyjacielem można się zaangażować raczej, więc życzę Ci, abyś się po prostu zakochała znowu, kiedyś i weszła w związek. Tym razem lepiej wybierz..

994

Odp: Gdy już wiem, że czas odejść...

Odreagowywanie wskazuje, jakby wcześńiej trzeba się było powstrzymywać, czegoś sobie odmawiać, wręcz poświęcać część siebie, a teraz przyszedł czas, żeby dać upust tłumionym żądzom. Można i tak, ale czy warto?

995

Odp: Gdy już wiem, że czas odejść...

Skoro Pain tego potrzebuje czy ma ochotę- to czemu nie? smile Widocznie właśnie czegoś jej brakowało w tym małżeństwie i chyba właśnie tego "flow" i radości z życia..Może Pain sprecyzuje.. smile

996

Odp: Gdy już wiem, że czas odejść...
bagienni_k napisał/a:

Skoro Pain tego potrzebuje czy ma ochotę- to czemu nie? smile Widocznie właśnie czegoś jej brakowało w tym małżeństwie i chyba właśnie tego "flow" i radości z życia..Może Pain sprecyzuje.. smile

Przeciez pisala, że z jej punktu widzenia było w małżeństwie idealnie: spanie na łyżeczkę, wspólne wieczory, oglądanie Netfliksa razem..., to czego miało jej niby brakować?

997 Ostatnio edytowany przez bagienni_k (2020-10-07 10:43:42)

Odp: Gdy już wiem, że czas odejść...

Zatem, może sama zdrada i rozstanie, wszystkie przeżycia z nimi związane sprawiły, żę potrzebuje zwyczajnej odskoczni? smile Na początku było widać, w jakim stanie się znajduje a teraz podniosła się na nogi i czuje, że musi odreagować właśnie ten ciężki okres..

998

Odp: Gdy już wiem, że czas odejść...

Odskoczni? A czym są opisywane tutaj przez Pain liczne spotkania i poznawania z wieloma ludźmi, wypad na wakacje itp., od których aż kipi wcześniejszy wpis Pain-bohaterki ludowej ;-) świecącej przykładem. To po co jeszcze teraz rzucanie się w wir romansów? W czym to miałoby niby pomóc?
Dla mnie to Pain wciąż zmaga się z leżącym i kwiczącym poczuciem własnej wartości i robi to po swojemu. Ale pewnie znowu się tylko czepiam ;-)

999 Ostatnio edytowany przez bagienni_k (2020-10-07 11:06:15)

Odp: Gdy już wiem, że czas odejść...

Sama chyba wcześniej o tym wspomniała, żę nei wyklucza różnych opcji w późniejszym czasie, na razie jednak chyba cieszy się tym, co jest, przynajmniej widzę to po tym, co Autorka tutaj pisze. Nie lubię za bardzo doszuiwać się za każdym razem drugiego dna, widzę różnicę między tym, co pisała wcześnieja co pisze teraz - dlatego, wydaje mi się, żę to dwa zupełnie różne etapy smile Ale mogę się mylić smile Może właśnie w ten sposób, w jaki teraz spędza czas, odreagowuje ten ciężki etap w swoim życiu, tym bardziej jeśli wcześniej małżeńśtwo uważała za udane.

Może to trochę innna sytuacja i nie ten kaliber, ale przeczytałem w całości ten wątek:
https://www.netkobiety.pl/viewtopic.php … 98&p=3

Tutaj to jest chyba skrajność w drugą stronę, chociaż nie byli małżeństwem

1,000 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2020-10-07 12:22:18)

Odp: Gdy już wiem, że czas odejść...

Raczej poczuciem porażki. Trzeba tę żabę  zjeść..I rzucanie się w wir romansów  przypadkowych tu nie pomoże.
Bo po tylu latach i byciu obiektywnie smile dobrym partnerem wspierającym, nie izolujacym się itd taka sytuacja to cios którego nie strzepusz jak kurzu.

1,001 Ostatnio edytowany przez PainIsFinite (2020-10-07 13:36:05)

Odp: Gdy już wiem, że czas odejść...
MagdaLena1111 napisał/a:

Odskoczni? A czym są opisywane tutaj przez Pain liczne spotkania i poznawania z wieloma ludźmi, wypad na wakacje itp., od których aż kipi wcześniejszy wpis Pain-bohaterki ludowej ;-) świecącej przykładem. To po co jeszcze teraz rzucanie się w wir romansów? W czym to miałoby niby pomóc?
Dla mnie to Pain wciąż zmaga się z leżącym i kwiczącym poczuciem własnej wartości i robi to po swojemu. Ale pewnie znowu się tylko czepiam ;-)

Dlaczego tak uważasz? Właśnie NIE rzucam się w wir romansów bo nie robi na mnie wrażenia męska atencja per se. Brakuje mi - najprościej rzecz ujmując - seksu:) Ale nic z tym nie zrobiłam do tej pory mimo tego, że mogłam bo wolę najpierw dojść do siebie emocjonalnie, żeby nie wpakować się w jakieś emocjonalne bagno, bo pewnie jeszcze jestem rozchwiana. Ale akurat poczucie wartości mam moim zdaniem większe niż kiedykolwiek.

Ela210 napisał/a:

Raczej poczuciem porażki. Trzeba tę żabę  zjeść..I rzucanie się w wir romansów  przypadkowych tu nie pomoże.
Bo po tylu latach i byciu obiektywnie smile dobrym partnerem wspierającym, nie izolujacym się itd taka sytuacja to cios którego nie strzepusz jak kurzu.

Ale ja sie w nic nie rzucam. Teraz cieszę się swoim własnym towarzystwem, wolnością. Nie mam absoolutnie ochoty na zadne relacje. I jasne, ze nie strzepuję tego jak kurzu - tylko przeżywam jak przeżywam. Może nie warto szukać na siłę w moim zachowaniu teraz jakichs ukrytych znaków dymnych?:)

bagienni_k napisał/a:

Skoro Pain tego potrzebuje czy ma ochotę- to czemu nie? smile Widocznie właśnie czegoś jej brakowało w tym małżeństwie i chyba właśnie tego "flow" i radości z życia..Może Pain sprecyzuje.. smile

Mi się wydawało, że nie brakowało. Potem - jak mój mąż mnie wykopał do piekła - brakowało mi wiele, głównie spokoju, zaufania, poczucia bezpieczeństwa, radości, poczucia szczęścia. W Sylwestra płakałam choć niby "pracowalismy nad odbudową relacji", bo ja już czułam, ze to nie to...A teraz - jak zobaczyłam "inny świat", odzyskałam spokój bo już nie musze zastanawiać się nad jm i tym czy coś kręci, dlaczego kręci, czy skoro wrócił później to był gdzieś z nią i tak dalej - to mi jedynie brakuje rozwodu big_smile No i właśnie seksu, zabawy.
Wybaczcie jesli to stawia mnie w złym świetle, ale jestem po prostu szczera. Nie, nie jestem puszczalska, zawsze seks to dla mnie było związany z uczuciem. Ale teraz uczuć u mnie długo raczej nie będzie, już to widzę. Jeszcze troche sie bede leczyc z tego wszystkiego. Ale bawić się mam ochotę:)

1,002

Odp: Gdy już wiem, że czas odejść...
MagdaLena1111 napisał/a:

Odskoczni? A czym są opisywane tutaj przez Pain liczne spotkania i poznawania z wieloma ludźmi, wypad na wakacje itp., od których aż kipi wcześniejszy wpis Pain-bohaterki ludowej ;-) świecącej przykładem. To po co jeszcze teraz rzucanie się w wir romansów? W czym to miałoby niby pomóc?
Dla mnie to Pain wciąż zmaga się z leżącym i kwiczącym poczuciem własnej wartości i robi to po swojemu. Ale pewnie znowu się tylko czepiam ;-)

Owszem, czepiasz się.

1,003

Odp: Gdy już wiem, że czas odejść...

Czytam posty tych, którzy w opisywanej przez siebie postawie autorki wątku upatrują - delikatnie rzecz nazywając - nieradzenie sobie z zakończeniem (tak, wiem, do rozwodu jeszcze trochę czasu minie). Czytam i zastanawiam się, co miałaby zrobić/myśleć PainIsFinite, by te osoby stwierdziły, że "poradziła sobie", by nie orzekały, że kryzys ma jeszcze przed sobą, by przestały być ironicznymi wobec niej.

Jak często, nie oczekuję odpowiedzi. smile

1,004

Odp: Gdy już wiem, że czas odejść...

Nie uważam że się rzucasz. Napisałam że rzucanie  się ewentualne smile Nie jest receptą.
Ale jak potrafisz oddzielić  seks od relacji, to tym lepiej dla Ciebie.
Nie uważam, że radzisz sobie żle, bo radzisz sobie dobrze, ale wiem że to nie taka bajka, jak tu Bagiennik chce oklaskiwać po prostu.

1,005

Odp: Gdy już wiem, że czas odejść...
Wielokropek napisał/a:

Czytam posty tych, którzy w opisywanej przez siebie postawie autorki wątku upatrują - delikatnie rzecz nazywając - nieradzenie sobie z zakończeniem (tak, wiem, do rozwodu jeszcze trochę czasu minie). Czytam i zastanawiam się, co miałaby zrobić/myśleć PainIsFinite, by te osoby stwierdziły, że "poradziła sobie", by nie orzekały, że kryzys ma jeszcze przed sobą, by przestały być ironicznymi wobec niej.

Jak często, nie oczekuję odpowiedzi. smile

Dokladnie. Jak Pan oderagowala na mezu, to zle.
Jak skupila sie na sobie i jest na fali, tez nie dobrze.
Co niektorych widac to kluje i pod plaszczykiem ''forumowej analizy'' czekaja na potkniecie big_smile
Ludzka natura jest niezmienna big_smile

1,006

Odp: Gdy już wiem, że czas odejść...

Przyjemnie się czyta, jak komuś się zaczyna układać i idzie w dobrą stronę smile Nie lubię szukać dziury w całym smile Zatem, skoro Pain twierdzi, że teraz jest u niej o niebo lepiej, niż wcześniej, to dlaczego mam w to wątpić? smile

1,007 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2020-10-07 16:30:03)

Odp: Gdy już wiem, że czas odejść...

Chyba Pronome po sobie oceniasz co do czekania na potknięcie. Jeżeli dociekliwość tak Ci się kojarzy, to grupy wsparcia zdecydowanie lepsze do czytania  niż z to forum.
Życzę  Pain powodzenia, ale jak coś zobaczę, co jeszcze należy spod dywanu wymieść, to w imię czego to ukrywać? Zawsze można ominąć moje posty. Nie wiem jak Ty, ale ja ano w wirtualu ani w realu na niczyje potknięcia nie czekalam nigdy. Ale żeby się nie potknąć, warto z otwartymi oczami chodzić.

Bagiennik.. big_smile jakby ten facet co sobie żubra upolował na Ciebie jako sędziego trafił, to by się okazało że żubr dostal pośmiertnie karę bezwzględnego więzienia i 2 lata prac społecznych smile

1,008

Odp: Gdy już wiem, że czas odejść...

Oj Ela akurat w tych kwestiach to mocno się mylisz smile Dałbym facetowi, który tego żubra ustrzelił, nie miesiąc, ale z 5 lat pierdla smile - gdyby to ode mnie zależało smile

Nie znam Pain osobiście ani też nie widzę i nie czuję tego, jak sama przechodzi ten okres, ale jeśli czytam, że czuje się świetnie, to nie będę jej udowadniać, że ma doła smile

1,009

Odp: Gdy już wiem, że czas odejść...

Przecież nikt tu nie kwestionował tego jak czuje się Pain ,bo to sama wie.
Nie chodziło też moim zdaniem o to żeby ją zniechęcać do czegokolwiek ,czy podcinać skrzydła.
Raczej chodzi. o to że to jeszcze nie koniec po prostu procesu dochodzenia do siebie po zdradzie, stracie .
Pain sama jest tego jakoś tam po swojemu świadoma.
Doświadczenia innych użytkowników chyba raczej zwracają uwagę na to że emocje mogą się zmieniać,i może istnieć coś jeszcze" pod spodem" możliwe że przykrytym euforią,jakaś możliwość coś co zalega lub jest resztką ,euforia  mija bo tak z nią jest a myślenie,uczucia  o sobie samej i tym co się dzieje   jest wyborem Pain a przynajmniej może być .
.

1,010

Odp: Gdy już wiem, że czas odejść...

Mi się po prostu rzuciło w oczy to, żę wcześniej( tak mniej więcej w połowie wątku), kiedy powoli, powoli zaczęła walczyć ze wszystkimi negatywnymi emocjami, widać było wyraźnie te wzloty i upadki.
Teraz zaś jej wypowiedzi aż tryskają pozytywną energią smile

1,011

Odp: Gdy już wiem, że czas odejść...
PainIsFinite napisał/a:
MagdaLena1111 napisał/a:

Odskoczni? A czym są opisywane tutaj przez Pain liczne spotkania i poznawania z wieloma ludźmi, wypad na wakacje itp., od których aż kipi wcześniejszy wpis Pain-bohaterki ludowej ;-) świecącej przykładem. To po co jeszcze teraz rzucanie się w wir romansów? W czym to miałoby niby pomóc?
Dla mnie to Pain wciąż zmaga się z leżącym i kwiczącym poczuciem własnej wartości i robi to po swojemu. Ale pewnie znowu się tylko czepiam ;-)

Dlaczego tak uważasz? Właśnie NIE rzucam się w wir romansów bo nie robi na mnie wrażenia męska atencja per se. Brakuje mi - najprościej rzecz ujmując - seksu:) Ale nic z tym nie zrobiłam do tej pory mimo tego, że mogłam bo wolę najpierw dojść do siebie emocjonalnie, żeby nie wpakować się w jakieś emocjonalne bagno, bo pewnie jeszcze jestem rozchwiana. Ale akurat poczucie wartości mam moim zdaniem większe niż kiedykolwiek.

Tak mnie się wydaje, że coś przykrywasz, odsuwasz od siebie, przed czymś uciekasz. A jak się do tego dołoży tę „bohaterską” postawę, a przecież nikt raczej nie oczekuje, że będziesz piać z zachwytu nad radością życia w kilka miesięcy po tym, jak rozpadł się Twój długoletni związek, więc to raczej jest Twoja potrzeba. Jak się to razem złoży do kupy, to wychodzi, że chcesz być dokładnie po przeciwnej stronie tego, jak się czujesz.
Ale OK, Pain, to tylko moje wrażenia, intuicje, oceny, które nie są zdjęciem, ale tylko portretem, mam nadzieję, że to rozumiesz, więc sobie tylko o tym pomyśl i wyrzuć, jak Ci nie pasuje.

1,012

Odp: Gdy już wiem, że czas odejść...

O jeny ten wątek już drugi raz mnie bije po oczach. Przypomina mi taki żarcik dotyczący jazdy autem. Wszyscy co jadą szybciej od nas to wariaci a ci co jadą wolniej to jakieś mimozy. Tylko my jedziemy idealnie big_smile

Strasznie się niektórzy tu znęcają nad Pain. Takie mam tu wrażenie że jak podobny wątek zakłada płaczliwa mimoza to jakoś łagodniej się z nią obchodzą forumowicze. A jak się trafi silna babka z charakterem to obrywa jak się patrzy. Może dlatego, że odpowie równie zajadle i dyskusja dzięki temu się toczy a wątek nie umiera....

Życie z takim człowiekiem jak mąż Pain nie jest mi obce dlatego doskonale rozumiem, że to szaleństwo, wypady to wreszcie złapanie oddechu po latach zniewolenia niedopasowaniem i zakłamaniem partnera. Miłość do takiej męczybuły, wycofanej z kompleksami co nie potrafi wyartykułować swoich potrzeb i pielęgnuje do ciebie żal, potrafi na prawdę wpuścić w taki kanał opiekuńczości i dziwnej odpowiedzialności za tego człowieka i za związek tak jak by partner był jakiś upośledzony. Nie wiem jak to działa (tzn. trochę już wiem dzięki terapii), ale tak jest. I jak ten związek się kończy to nagle przychodzi złość: bo jak to? on mnie zostawia? przecież to ja wszystko tu dla niego itp - ten etap Pain ma za sobą. W związkach bardziej zrównoważonych ta złość nie jest aż taka bo "nakład pracy" obu osób był podobny. Potem jest drugi etap oddech: uff o rany już nie muszę się za nim na imprezach oglądać czy się dobrze bawi, już się nie snuje? Co za ulga. Nie muszę już martwić się za dwoje. I tu w zależności od sytuacji drogi są dwie: frustracja tak jak u mnie bo dziecko małe i za wiele nie można jak ex nie za chętny do pomocy lub hulaj dusza piekła nie ma jak dzieci duże, ex chętnie się nimi zajmuje i kasa jest na to. Ot cała filozofia. Nawet ostatnio mailowałam na temat Pain z pewną forumowiczką i to właśnie ona na moje pytanie: jak Pain to robi, że idzie jak burza podsunęła mi tę myśl. Bo może, bo ma możliwości, chęć i czas. Złapała wiatr w żagle i nie ma moim zdaniem co jej w tym hamować, bo jak widać głupot nie robi takich, żeby sobie czy komuś szkodzić (typu nałogi, puszczalstwo czy jakieś ryzykowne zajęcia). A co najważniejsze wie i przeżywa też te chwile smutku które jeszcze czasem przychodzą i będą przychodzić, bo jednak kilkanaście lat to kawał czasu...

Pain oby tak dalej. Bardzo lubię twój wątek ....

1,013 Ostatnio edytowany przez bagienni_k (2020-10-07 21:00:49)

Odp: Gdy już wiem, że czas odejść...

Tzw płaczliwe mimozy chyba są jednak nieliczne a jeśli już, to wzbudzają litość i chęć pomocy. Choć z czasem, jak się to przedłuża, to już ciężko dotrzeć do takiej osoby. Tutaj Pain odczuwa już zapewne tylko przebłyski smutku czy żalu i oby było tylko lepiej! smile

1,014

Odp: Gdy już wiem, że czas odejść...

Ja tez uważam że doszukiwanie się drugiego dna w postach Pain jest trochę słabe i nietrafione. Przeciez ona nigdzie nie pisze ze jest już super i wogole kwiaty dla Dzesiki ze zabrała jej męża. Zal z samego faktu ze rodzina się rozpadła jest zapewne obecny ale to wow, ten zachlyst nowa wolnością jest dla mnie jak najbardziej mozliwy i w tym przypadku autentyczny. Bo Pain mogła naprawdę się przekonać ze to życie z jm, którego się tak kurczowo trzymała wcale takie super hiper nie bylo i ten stan odzyskanej wolności to naprawdę fajna rzecz a nie wmawianie sobie na siłę ze jest ok. Szczególnie, że jak pisała Pain, to ona była taka matka, opiekunka, organizatorka życia całej rodziny, również męża uwiazana mocno jego kariera zawodowa. Teraz kiedy oddala (fakt ze nie z własnej woli) obowiązki dotyczące jm w ręce jego samego i nowej dziuni odkryła ze wcale moze nie bylo za czym tak płakałac bo kasa jest, odchowane nieco dzieci są, czas wolny jest i tylko korzystać z życia. Nie musi juz zastanawiać się czy jm ma poprasowane koszule, zrobione śniadanko i ślęczeć nad lekcjami z dziećmi bo on wiecznie w delegacji. Teraz ma pojedyncze wprawdzie ale jednak cale dni kiedy może porozpieszczac siebie i tylko siebie do woli. A ze widzi  przy okazji, ze podoba się mężczyznom i ze ja to cieszy i jakoś tam łechce ego. No sorry ale kazda kobieta lubi się podobać, nie ze lata za tym i zabiega szczególnie o atencje panow ale sama świadomość  ze ktoś widzi w nas atrakcyjna kobietę jest fajna i nie oznacza ze mamy niskie poczucie wartości które musimy sobie tym poprawiać.

1,015

Odp: Gdy już wiem, że czas odejść...

oczywiście, Fenikx w 99 procentach się zgadzam. Oczywiście są plusy takiej sytuacji, w indywiduaslnym, rozwoju mnóstwo. Ale umówmy się, tabun wielbicieli nie zrównoważy utraty mężczyzny jakim był w jej oczach jm, kogoś z kim chce się dzielić życie, wspierać i ma to być forever. I wiem że trzeba się z tym zmierzyć, nawet jak ex był niegopdzien, nawet jak szklachetniejszych mężczyzn życie stawia na drodze.
Temat wyniknął przez Bagiennika, który zaczął klaskać w niewłaściwym momencie  big_smile

1,016 Ostatnio edytowany przez PainIsFinite (2020-10-08 12:41:56)

Odp: Gdy już wiem, że czas odejść...
Ela210 napisał/a:

oczywiście, Fenikx w 99 procentach się zgadzam. Oczywiście są plusy takiej sytuacji, w indywiduaslnym, rozwoju mnóstwo. Ale umówmy się, tabun wielbicieli nie zrównoważy utraty mężczyzny jakim był w jej oczach jm, kogoś z kim chce się dzielić życie, wspierać i ma to być forever. I wiem że trzeba się z tym zmierzyć, nawet jak ex był niegopdzien, nawet jak szklachetniejszych mężczyzn życie stawia na drodze.
Temat wyniknął przez Bagiennika, który zaczął klaskać w niewłaściwym momencie  big_smile

Hmmm..No włąśnie Ci powiem, ze w mojej głowie to co piszesz jest już przeszłościa. Owszem, straciłam męża i kogos, kogo uwazalam za miłość życia. Ale kojene doświadczenia, przemyślenia, rozmowy z ludźmi pokazały mi, że nowy etap nie bedzie taki zły. Co więcej - mam jakies przeswiadczenie, ze moze byc LEPSZY. Czy ja się nakręcam? Czy gdybym myslala, ze teraz juz bedzie tylko gorzej - to byloby ok? Ja naprawde wierze w to, ze nie stracilam milosci zycia...bo milosc zycia by sie tak nie zachowala. Do tego przebudowalam myslenie o zwiazkach tak w ogole i nie wiem czy jest cos takiego jak "milosc zycia", "druga polowka". Raczej chyba spotykamy na drodze ludzi, ktorzy nam pasują a my im, podobają nam się tez fizycznie, naciskają w nas jakiś guzik - i próbujemy z nimi isc przez zycie. Czasem sie udaje, czasem nie. Ot cała filozofia. I to nie jest jakis jeden wybraniec zesłany przez niebiosa. Pewnie na świecie jest wielu ludzi, z ktorymi ja czy Ty moglibysmy isc przez zycie.
Ela - zrobiłaś jedno założenie, które jest błedne. Że ja przezywam stratę jm tak jak Ty przezywalas strate swojego meza. Tabun wielbicieli nic mi nie rownowazy, bo ja w pewnym sensie żałobę po jm przeszłam juz. Zaczęła się w dniu odkrycia zdrady, potęgowała w dniach kolejnych odkryć i skończyła się, gdy zobaczyłam z kim mam do czynienia. Nie kazdy z nas jest taki sam.

Myślę, że to do czego mi najbliżej - idealnie opisał feniks. Żal jest i czasem się pojawia (czego nie ukrywam - przeciez pisalam kilka postow wyzej), ale odzyskana wolnosc i ten nowy smak zycia mnie samą zaskoczył i sprawił, że nie chce mi się juz oglądać za siebie. Rozkminiac chory umysł jm i jego kłamstwa. Tamtego zycia juz nie ma. Zastanawialam sie wczoraj czemu tak szybko u mnie te procesy sie dzieja i mysle, ze troche Pikapik ma racje - moje zycie teraz jest BARDZO FAJNE. Gdybym stracila stare zycie i obecne bylo by do bani - to na zasadzie porownania tęskniłabym jednak za starym. A ja mam naprawde fajne zycie, w pracy sie rozkręcam i pojawily sie mega opcje rozwoju (w tym finansowego), towarzysko jest fajnie, ojciec interesuje sie dziecmi i co 2 tyg mam wolny weekend, dobrze zarabiam i mam oszczednosci, mam grupe przyjaciol (nie musze budowac od nowa) - wiec tak, mam mozliwosci, by to moje nowe zycie bylo fajne. Wiem, ze nie kazdy ma takie szczescie - wiec jestem wdzieczna losowi, ze tak mam. Ale tez wezcie pod uwage, ze wiele zalezy od nas i od tego jak spojrzymy na rozne rzeczy. Czy to rozstanie bedzie porażką wartą przezywania latami czy wyciagniemy z niej wnioski i sprobujemy w przyszlosci nie powielic błędów. Chociażby właśnie w wybieraniu partnera. A przede wszystkim - czy wykorzystamy czas na zbudowanie siebie na nowo (jako człowiek, zawodowo etc)  czy na rozpamiętywanie. I to jest juz nasza decyzja, a nie kwestia mozliwosci. Taki mindset. Czy płaczemy za tym kolesiem co odszedł do Dżess czy poprawiamy koronę, siadamy w spokoju z lampką wina i słuchamy siebie i robimy plan w głowie - co dalej...? Z racji tego, ze jestem osobą, która ma w sobie duzo energii i nie umie siedziec na pupie - bliżej mi do opcji nr 2. I chyba wolę tak.

1,017

Odp: Gdy już wiem, że czas odejść...

O ludzie, co za określenia „znęcanie”, „doszukiwanie się drugiego dna”, nietrafione - to najlepsze, bo oczywiście reszta trafiona :-D
Zluzujcie, po kiego to wpędzanie w poczucie winy, bo ktoś ma swoje własne spostrzeżenia i się nimi dzieli w miejscu do tego przeznaczonym.
Nawet rozumiem intencje, ale kółko wzajemnej adoracji to nie musi być a klakierowanie nie musi być jedną właściwą drogą. Czasami warto zamieszać w pozornie klarownej kałuży, bo osady zostały na dnie.

Pain tu wpadła kilka miesięcy temu w rozpaczy, bo jej idealny związek się rozpadał, teraz kilka miesięcy po tym też jest niemal idealnie. No niech dziewczyna spojrzy krytycznie na ten hurraoptymizm, bo tak jak nie dostrzegała pewnych znaków w swoim małżeństwie, tak teraz sama zagoni się znowu w kozi róg.

1,018

Odp: Gdy już wiem, że czas odejść...

Czytając ten wątek, kibicując Autorce i ciesząc się Jej rozwojem (bo cóż to innego jak nie rozwój?) też myślę sobie, że etap smutku to już u Niej był, a teraz do przodu! smile Brawo Dziewczyno smile

1,019 Ostatnio edytowany przez bagienni_k (2020-10-08 13:10:31)

Odp: Gdy już wiem, że czas odejść...
PainIsFinite napisał/a:

Hmmm..No włąśnie Ci powiem, ze w mojej głowie to co piszesz jest już przeszłościa. Owszem, straciłam męża i kogos, kogo uwazalam za miłość życia. Ale kojene doświadczenia, przemyślenia, rozmowy z ludźmi pokazały mi, że nowy etap nie bedzie taki zły. Co więcej - mam jakies przeswiadczenie, ze moze byc LEPSZY. Czy ja się nakręcam? Czy gdybym myslala, ze teraz juz bedzie tylko gorzej - to byloby ok? Ja naprawde wierze w to, ze nie stracilam milosci zycia...bo milosc zycia by sie tak nie zachowala. Do tego przebudowalam myslenie o zwiazkach tak w ogole i nie wiem czy jest cos takiego jak "milosc zycia", "druga polowka". Raczej chyba spotykamy na drodze ludzi, ktorzy nam pasują a my im, podobają nam się tez fizycznie, naciskają w nas jakiś guzik - i próbujemy z nimi isc przez zycie. Czasem sie udaje, czasem nie. Ot cała filozofia. I to nie jest jakis jeden wybraniec zesłany przez niebiosa. Pewnie na świecie jest wielu ludzi, z ktorymi ja czy Ty moglibysmy isc przez zycie.
Ela - zrobiłaś jedno założenie, które jest błedne. Że ja przezywam stratę jm tak jak Ty przezywalas strate swojego meza. Tabun wielbicieli nic mi nie rownowazy, bo ja w pewnym sensie żałobę po jm przeszłam juz. Zaczęła się w dniu odkrycia zdrady, potęgowała w dniach kolejnych odkryć i skończyła się, gdy zobaczyłam z kim mam do czynienia. Nie kazdy z nas jest taki sam.

Myślę, że to do czego mi najbliżej - idealnie opisał feniks. Żal jest i czasem się pojawia (czego nie ukrywam - przeciez pisalam kilka postow wyzej), ale odzyskana wolnosc i ten nowy smak zycia mnie samą zaskoczył i sprawił, że nie chce mi się juz oglądać za siebie. Rozkminiac chory umysł jm i jego kłamstwa. Tamtego zycia juz nie ma. Zastanawialam sie wczoraj czemu tak szybko u mnie te procesy sie dzieja i mysle, ze troche Pikapik ma racje - moje zycie teraz jest BARDZO FAJNE. Gdybym stracila stare zycie i obecne bylo by do bani - to na zasadzie porownania tęskniłabym jednak za starym. A ja mam naprawde fajne zycie, w pracy sie rozkręcam i pojawily sie mega opcje rozwoju (w tym finansowego), towarzysko jest fajnie, ojciec interesuje sie dziecmi i co 2 tyg mam wolny weekend, dobrze zarabiam i mam oszczednosci, mam grupe przyjaciol (nie musze budowac od nowa) - wiec tak, mam mozliwosci, by to moje nowe zycie bylo fajne. Wiem, ze nie kazdy ma takie szczescie - wiec jestem wdzieczna losowi, ze tak mam. Ale tez wezcie pod uwage, ze wiele zalezy od nas i od tego jak spojrzymy na rozne rzeczy. Czy to rozstanie bedzie porażką wartą przezywania latami czy wyciagniemy z niej wnioski i sprobujemy w przyszlosci nie powielic błędów. Chociażby właśnie w wybieraniu partnera. A przede wszystkim - czy wykorzystamy czas na zbudowanie siebie na nowo (jako człowiek, zawodowo etc)  czy na rozpamiętywanie. I to jest juz nasza decyzja, a nie kwestia mozliwosci. Taki mindset. Czy płaczemy za tym kolesiem co odszedł do Dżess czy poprawiamy koronę, siadamy w spokoju z lampką wina i słuchamy siebie i robimy plan w głowie - co dalej...? Z racji tego, ze jestem osobą, która ma w sobie duzo energii i nie umie siedziec na pupie - bliżej mi do opcji nr 2. I chyba wolę tak.


Heh, Pain nie wiem, czy kiedykolwiek nadejdzie moment, w którym, wg niektórych, należałoby Ci pogratulować tudzież przyklasnąć.
Czytam to, co piszesz i naprawdę jakoś ciężko mi dostrzec jakiekolwiek drugie dno w Twoich wypowiedziach. To zresztą, co jest pogrubione, wydaje się być  kluczem do zrozumienia Twojego obecnego stanu. Poza tym, jak się okazuje, chyba niewiele osób jest go w stanie osiągnąć i to tak szybko.
Może w tym jest cały kłopot? Może nie jesteśmy ogólnie przyzwyczajeni do tego, że można sobie poradzić z ciężkimi przeżyciami i wejść na nowy etap w życiu w ciągu tych kilku miesięcy? Tylko znowu dotykamy tego, o czym sama Autorka wspomina: każdy przechodzi takie rzeczy INACZEJ i w RÓŻNYM tempie smile

1,020

Odp: Gdy już wiem, że czas odejść...
MagdaLena1111 napisał/a:

O ludzie, co za określenia „znęcanie”, „doszukiwanie się drugiego dna”, nietrafione - to najlepsze, bo oczywiście reszta trafiona :-D
Zluzujcie, po kiego to wpędzanie w poczucie winy, bo ktoś ma swoje własne spostrzeżenia i się nimi dzieli w miejscu do tego przeznaczonym.
Nawet rozumiem intencje, ale kółko wzajemnej adoracji to nie musi być a klakierowanie nie musi być jedną właściwą drogą. Czasami warto zamieszać w pozornie klarownej kałuży, bo osady zostały na dnie.

Pain tu wpadła kilka miesięcy temu w rozpaczy, bo jej idealny związek się rozpadał, teraz kilka miesięcy po tym też jest niemal idealnie. No niech dziewczyna spojrzy krytycznie na ten hurraoptymizm, bo tak jak nie dostrzegała pewnych znaków w swoim małżeństwie, tak teraz sama zagoni się znowu w kozi róg.

Spokojnie, ja Cię w poczucie winy nie wpędzam i jesli masz swoje przemyslenia - pisz, ja zawsze chętnie wysłucham innej opinii. Zastanawiam się tylko jaka "powinna" byc moja postawa, bys uznala, ze przechodzę rozstanie zgodnie z normą. No właśnie - a gdzie ta norma? Zakładająz, że każdy z nas ma inną konstrukcję psychiczną, charakter, uwarunkowania wewnętrzne i zewnętrzne. Czy rok płaczu po rozwodzie to ok czy za mało? Moze dwa lata? Poza tym nie zgadzam się z hurraoptymizmem - piszę, że jest ok, ale mam nadal gorsze dni, gorsze chwile, ciagle wisi nade mną wizja rozwodu i tych ustaleń...Ale TAK - jest dobrze. I to chyba...dobrze, prawda? Domyślam się, że są osoby, które do tego stanu dochodzilyby rok. Z różnych przyczyn mi to idzie szybciej. Ale moze to kwestia osobowosci, wsparcia rodziny i przyjaciol, procesu rozpadu małzenstwa (w sumie ja jud od kwietnia'19 płakałam...".
Mam do Ciebie pytanie:
Dlaczego zakładasz, ze ten etap nie wygląda jak powinien?

1,021 Ostatnio edytowany przez MagdaLena1111 (2020-10-08 13:30:47)

Odp: Gdy już wiem, że czas odejść...
PainIsFinite napisał/a:
MagdaLena1111 napisał/a:

O ludzie, co za określenia „znęcanie”, „doszukiwanie się drugiego dna”, nietrafione - to najlepsze, bo oczywiście reszta trafiona :-D
Zluzujcie, po kiego to wpędzanie w poczucie winy, bo ktoś ma swoje własne spostrzeżenia i się nimi dzieli w miejscu do tego przeznaczonym.
Nawet rozumiem intencje, ale kółko wzajemnej adoracji to nie musi być a klakierowanie nie musi być jedną właściwą drogą. Czasami warto zamieszać w pozornie klarownej kałuży, bo osady zostały na dnie.

Pain tu wpadła kilka miesięcy temu w rozpaczy, bo jej idealny związek się rozpadał, teraz kilka miesięcy po tym też jest niemal idealnie. No niech dziewczyna spojrzy krytycznie na ten hurraoptymizm, bo tak jak nie dostrzegała pewnych znaków w swoim małżeństwie, tak teraz sama zagoni się znowu w kozi róg.

Spokojnie, ja Cię w poczucie winy nie wpędzam i jesli masz swoje przemyslenia - pisz, ja zawsze chętnie wysłucham innej opinii. Zastanawiam się tylko jaka "powinna" byc moja postawa, bys uznala, ze przechodzę rozstanie zgodnie z normą. No właśnie - a gdzie ta norma? Zakładająz, że każdy z nas ma inną konstrukcję psychiczną, charakter, uwarunkowania wewnętrzne i zewnętrzne. Czy rok płaczu po rozwodzie to ok czy za mało? Moze dwa lata? Poza tym nie zgadzam się z hurraoptymizmem - piszę, że jest ok, ale mam nadal gorsze dni, gorsze chwile, ciagle wisi nade mną wizja rozwodu i tych ustaleń...Ale TAK - jest dobrze. I to chyba...dobrze, prawda? Domyślam się, że są osoby, które do tego stanu dochodzilyby rok. Z różnych przyczyn mi to idzie szybciej. Ale moze to kwestia osobowosci, wsparcia rodziny i przyjaciol, procesu rozpadu małzenstwa (w sumie ja jud od kwietnia'19 płakałam...".
Mam do Ciebie pytanie:
Dlaczego zakładasz, ze ten etap nie wygląda jak powinien?

Nie, Pain, o Tobie nie pisałam. Nieomylnych moralistów miałam na myśli i tych, którzy płyną po powierzchni i obce jest im zanurzenie się głębiej, więc jak tafla wody jest gładka, to nie biorą pod uwagę, że dno jest mętne.

Nie wiem, jaka POWINNA być Twoja postawa. Myślę, że w ogóle nie ma jednego wzorca i nikt też nie widziałam, żeby za tym postulował, że jest obowiązująca kolejność. Chociaż specjaliści, którzy zajmują się żałobą takowe wyróżniają, z zastrzeżeniem, że to czasami się zmienia, przeplata i cofa.
Pamiętasz, jak kiedyś mi napisałaś, że przepycham Cię na siłę do przodu na wyższy level, podczas gdy Ty musisz się jeszcze pogrzebać w tym, co jest? To teraz mi się wydaje, tak czuję, że na siłę chcesz przeskoczyć niewygodny dla Ciebie czas, mieć to już za sobą. Nie chodzi o to, żeby się na siłę smucić i płakać, ale coś mi tu nie gra, nie styka.
Tak, jak wcześniej rzucało się w oczy, że idealizowałaś swoje małżeństwo i mocno przeciwstawiałaś się twierdzeniom, że jednak coś tam nie stykało, skoro się rozpadło to w tak brzydkim stylu, tak teraz też chcesz, żeby było dobrze. Tak jak wcześniej nie dawałaś sobie prawa do bycia w słabym związku i w natłoku codzienności nie zauważyłaś, że Ty i Twój mąż już dawno jesteście daleko od siebie, tak teraz mam wrażenie, że nie dajesz sobie prawa do słabości i samą siebie porzuciłaś.

Tak to widzę i forumowi moraliści tego nie zmienią.

1,022 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2020-10-08 13:44:10)

Odp: Gdy już wiem, że czas odejść...

Oczywiście, że mogę coś swojego projektować.. Tylko że... na tym samym etapie co Ty widziałam świat tak samo jak Ty. w sumie same plusy.
potem dopadł mnie lęk i widziałam że coś tłumię, był to smutek, który wywalałam na margines. Nie chodzę rozżalona, smile życie ma swoje prawa i to jest nowe życie. ale ten smutek był do wymiecenia spod dywanu. Czyli uznaję swoją strate i porażkę, bo to jest porażka, widzę nowe drogi które się otworzyły. Oczywiscie możesz mieć inaczej.

1,023

Odp: Gdy już wiem, że czas odejść...

Pain A tak szczerze to ciekaw jestem co Ty sama sądzoisz o tym: czy myślisz, że to jednak króki czas, w którym udało Ci się osiągnąć ten etap? W innych podobnych wątkach, gdzie występuje zdrada stopniowe wychodzenie z doła widać dopiero po rozwodzie, kiedy już kontakt z byłym jest oficjalnie zakończony (poza wymienną opieką nad dziećmi). U Ciebie jednak te kilka miesiecy tak? Bo jeszcze na początku tego wątku te okresy, kiedy miałaś doła były zdecydowanie częstsze aż tu teraz tryskasz pozytywną energią smile Może wg sceptyków pominęłaś jakiś etap, ale w tej chwili nie ma to juz żadnego znaczenia dla Ciebie..?

1,024 Ostatnio edytowany przez PainIsFinite (2020-10-08 17:15:10)

Odp: Gdy już wiem, że czas odejść...
MagdaLena1111 napisał/a:

Tak, jak wcześniej rzucało się w oczy, że idealizowałaś swoje małżeństwo i mocno przeciwstawiałaś się twierdzeniom, że jednak coś tam nie stykało, skoro się rozpadło to w tak brzydkim stylu, tak teraz też chcesz, żeby było dobrze. Tak jak wcześniej nie dawałaś sobie prawa do bycia w słabym związku i w natłoku codzienności nie zauważyłaś, że Ty i Twój mąż już dawno jesteście daleko od siebie, tak teraz mam wrażenie, że nie dajesz sobie prawa do słabości i samą siebie porzuciłaś.

O kurczaki:) Po co takie kategoryczne sądy? Porzuciłam siebie? Absolutnie tak nie uważam - ja właśnie teraz robię to CO JA CHCĘ. Słucham siebie, daję sobie prawo do różnych uczuć. Tyle że ja NIE CZUJĘ tego dominującego smutku i chyba to Cię jakos uderza. Ze powinnam. A jesli nie - to znaczy, ze porzuciłam siebie. Nie uwazasz, ze po prostu masz tezę i jesli cos ndo niej nie przystaje - to znaczy, ze cos ze mną nie tak, ze ominęłam jakis etap i tak dalej. Bardzo bacznie się sobie przyglądam i zapewniam CIę, że jesli nadejdzie etap smutku - to zrobię mu miejsce, nie będę spychac, nie bede uciekać. Po prostu moje emocje dzis są takie, ze czuję, że w dużej mierze ja ten smutek już przerobiłam. Za przeprooszeniem - rzygałam nim już...W lipcu jeszcze płakałam w WC w pracy, pisałam Wam. Czuję się tym smutkiem nasycona. I moze dlatego dzis juz tych fal smiutku jest mniej. Są, ale nie dominują, pojawiają się i znikają. Czy nie mozesz przyznac, ze po prostu u mnie proces tak wygląda?

bagienni_k napisał/a:

Pain A tak szczerze to ciekaw jestem co Ty sama sądzoisz o tym: czy myślisz, że to jednak króki czas, w którym udało Ci się osiągnąć ten etap? W innych podobnych wątkach, gdzie występuje zdrada stopniowe wychodzenie z doła widać dopiero po rozwodzie, kiedy już kontakt z byłym jest oficjalnie zakończony (poza wymienną opieką nad dziećmi). U Ciebie jednak te kilka miesiecy tak? Bo jeszcze na początku tego wątku te okresy, kiedy miałaś doła były zdecydowanie częstsze aż tu teraz tryskasz pozytywną energią smile Może wg sceptyków pominęłaś jakiś etap, ale w tej chwili nie ma to juz żadnego znaczenia dla Ciebie..?

Ja sądzę, że ja to przerabiałam fazami. Pamiętajcie, ze przez cały czas po zdradzie męża chodziłam na terapię. Do tego jestem osobą, która dużo gada, ma przyjaciół - i na bieżąco wyrzucałam z siebie to wszystko. Forum także było formą psychoterapii:) Płakałam dużo, czułam dojmujący smutek. I mi się wydaje, ze ja ten związek już opłakiwałam od dawna, chyba nawet wczesniej niz to "oficjalne" rozstanie. We wrzesniu'19 polecielismy do Wloch na kilka dni w dwojke, niby taki romantyczny wyjazd. Ale ja juz wtedy nie czulam sie z nim dobrze, nie czułam się bezpiecznie, był mi juz w jakimś sensie obcy. I choc niby bylo fajnie - to nie mam wcale dobrych wspomnień z tego wyjazdu, pamietam z niego to uczucie własnie smutku z mojej strony i jakiejś pustki. W Sylwestra to samo - niby ok, ale ja patyrzyłam na niego i nie wiedziałam czego ja chcę, czułam się już trochę jak w jakimś więzieniu, jakas taka zepchnieta na margines, czułam się planem B..Pamietam, ze o polnocy sie poplakalam w lazience. Wiec mi sie wydaje, ze mimo tego, ze nadal probowalismy\, niby pracowalismy nad zwiazkiem (zwlaszcza on heh, tylko nie nad naszym) - to ja juz nie byla szczesliwa w tym zwiazku. I chyba dlatego jakos dzis jestem na innym etapie. Naprawde. Jeszcze w lipcu ziałam nienawiścią do niego. Z kazdym dniem jednak staje mi się on bardziej obojętny...Po prostu zajęłam się swoim życiem i powtorze sie - zobaczyłam go bez klapek na oczach. Nie mam za czym tęsknić. Wiec odpowiadajac na Twoje pytanie - nie sądze, zebym ktorys etap pominela. DO tegj pory najdluzszy od kwietnia'19 byl wlasnie etap smutku. Mysle, ze po prostu to sie rozlozylo w czasie, przenikalo. i zmienialo.

Troche dziwi mnie takie forumowe podejscie, ze powinnam lezec i plakac, bo za szybko sie ogarnelam. No coz, taka jestem. Zawsze blizej bylo mi do dzialani aniz umartwiania sie. Ale jesli przyjdzie smutek - to dam sobie do niego prawo. Tak jak zawsze do tej pory dawalam sobie prawo do roznych uczuc.

1,025

Odp: Gdy już wiem, że czas odejść...
PainIsFinite napisał/a:
MagdaLena1111 napisał/a:

Tak, jak wcześniej rzucało się w oczy, że idealizowałaś swoje małżeństwo i mocno przeciwstawiałaś się twierdzeniom, że jednak coś tam nie stykało, skoro się rozpadło to w tak brzydkim stylu, tak teraz też chcesz, żeby było dobrze. Tak jak wcześniej nie dawałaś sobie prawa do bycia w słabym związku i w natłoku codzienności nie zauważyłaś, że Ty i Twój mąż już dawno jesteście daleko od siebie, tak teraz mam wrażenie, że nie dajesz sobie prawa do słabości i samą siebie porzuciłaś.

O kurczaki:) Po co takie kategoryczne sądy? Porzuciłam siebie? Absolutnie tak nie uważam - ja właśnie teraz robię to CO JA CHCĘ. Słucham siebie, daję sobie prawo do różnych uczuć. Tyle że ja NIE CZUJĘ tego dominującego smutku i chyba to Cię jakos uderza. Ze powinnam. A jesli nie - to znaczy, ze porzuciłam siebie. Nie uwazasz, ze po prostu masz tezę i jesli cos ndo niej nie przystaje - to znaczy, ze cos ze mną nie tak, ze ominęłam jakis etap i tak dalej. Bardzo bacznie się sobie przyglądam i zapewniam CIę, że jesli nadejdzie etap smutku - to zrobię mu miejsce, nie będę spychac, nie bede uciekać. Po prostu moje emocje dzis są takie, ze czuję, że w dużej mierze ja ten smutek już przerobiłam. Za przeprooszeniem - rzygałam nim już...W lipcu jeszcze płakałam w WC w pracy, pisałam Wam. Czuję się tym smutkiem nasycona. I moze dlatego dzis juz tych fal smiutku jest mniej. Są, ale nie dominują, pojawiają się i znikają. Czy nie mozesz przyznac, ze po prostu u mnie proces tak wygląda?

bagienni_k napisał/a:

Pain A tak szczerze to ciekaw jestem co Ty sama sądzoisz o tym: czy myślisz, że to jednak króki czas, w którym udało Ci się osiągnąć ten etap? W innych podobnych wątkach, gdzie występuje zdrada stopniowe wychodzenie z doła widać dopiero po rozwodzie, kiedy już kontakt z byłym jest oficjalnie zakończony (poza wymienną opieką nad dziećmi). U Ciebie jednak te kilka miesiecy tak? Bo jeszcze na początku tego wątku te okresy, kiedy miałaś doła były zdecydowanie częstsze aż tu teraz tryskasz pozytywną energią smile Może wg sceptyków pominęłaś jakiś etap, ale w tej chwili nie ma to juz żadnego znaczenia dla Ciebie..?

Ja sądzę, że ja to przerabiałam fazami. Pamiętajcie, ze przez cały czas po zdradzie męża chodziłam na terapię. Do tego jestem osobą, która dużo gada, ma przyjaciół - i na bieżąco wyrzucałam z siebie to wszystko. Forum także było formą psychoterapii:) Płakałam dużo, czułam dojmujący smutek. I mi się wydaje, ze ja ten związek już opłakiwałam od dawna, chyba nawet wczesniej niz to "oficjalne" rozstanie. We wrzesniu'19 polecielismy do Wloch na kilka dni w dwojke, niby taki romantyczny wyjazd. Ale ja juz wtedy nie czulam sie z nim dobrze, nie czułam się bezpiecznie, był mi juz w jakimś sensie obcy. I choc niby bylo fajnie - to nie mam wcale dobrych wspomnień z tego wyjazdu, pamietam z niego to uczucie własnie smutku z mojej strony i jakiejś pustki. W Sylwestra to samo - niby ok, ale ja patyrzyłam na niego i nie wiedziałam czego ja chcę, czułam się już trochę jak w jakimś więzieniu, jakas taka zepchnieta na margines, czułam się planem B..Pamietam, ze o polnocy sie poplakalam w lazience. Wiec mi sie wydaje, ze mimo tego, ze nadal probowalismy\, niby pracowalismy nad zwiazkiem (zwlaszcza on heh, tylko nie nad naszym) - to ja juz nie byla szczesliwa w tym zwiazku. I chyba dlatego jakos dzis jestem na innym etapie. Naprawde. Jeszcze w lipcu ziałam nienawiścią do niego. Z kazdym dniem jednak staje mi się on bardziej obojętny...Po prostu zajęłam się swoim życiem i powtorze sie - zobaczyłam go bez klapek na oczach. Nie mam za czym tęsknić. Wiec odpowiadajac na Twoje pytanie - nie sądze, zebym ktorys etap pominela. DO tegj pory najdluzszy od kwietnia'19 byl wlasnie etap smutku. Mysle, ze po prostu to sie rozlozylo w czasie, przenikalo. i zmienialo.

Troche dziwi mnie takie forumowe podejscie, ze powinnam lezec i plakac, bo za szybko sie ogarnelam. No coz, taka jestem. Zawsze blizej bylo mi do dzialani aniz umartwiania sie. Ale jesli przyjdzie smutek - to dam sobie do niego prawo. Tak jak zawsze do tej pory dawalam sobie prawo do roznych uczuc.

Bo niektóre osoby wydaja się nie pamietac, ze Twoja historia nie zaczela się w momencie gdy pojawiłaś się na Forum tylko dobry rok wcześniej i miałaś juz wtedy czas zeby oswoić się chociaż wstępnie ze świadomością ze ten jedyny, kochany maz nie widział w Tobie tej jedynej, kochanej. Wiadomo ze miałaś jeszcze nadzieje ze moze uda się to posklejać ale ten największy cios został zadany juz dawno a zatem rana miala juz czas się nieco zabliźnić. Ja Ci wierze ,widzę autentyczność Twoich emocji i nie sądzę żebym patrzyła plytko.

1,026

Odp: Gdy już wiem, że czas odejść...
feniks35 napisał/a:

Bo niektóre osoby wydaja się nie pamietac, ze Twoja historia nie zaczela się w momencie gdy pojawiłaś się na Forum tylko dobry rok wcześniej i miałaś juz wtedy czas zeby oswoić się chociaż wstępnie ze świadomością ze ten jedyny, kochany maz nie widział w Tobie tej jedynej, kochanej. Wiadomo ze miałaś jeszcze nadzieje ze moze uda się to posklejać ale ten największy cios został zadany juz dawno a zatem rana miala juz czas się nieco zabliźnić. Ja Ci wierze ,widzę autentyczność Twoich emocji i nie sądzę żebym patrzyła plytko.

Bingo!

1,027

Odp: Gdy już wiem, że czas odejść...

Chyba niczyja historia nie zaczyna się w momencie gdy trafia na to forum.. powiedziałabym nawet, że to forum jest słabo wypozycjonowane smile
nie napisał nikt ze masz leżeć i płakać, była mała uwaga Magdaleny, z która ja się zgodziłam i tyle. Idż swoją ścieżką.
nie wiem dlaczego taka niezgoda na inne zdanie. z mojej strony to wszystko w tym wątku smile Naprawdę Pain życze Ci powodzenia.

1,028 Ostatnio edytowany przez MagdaLena1111 (2020-10-08 17:48:09)

Odp: Gdy już wiem, że czas odejść...
PainIsFinite napisał/a:
MagdaLena1111 napisał/a:

Tak, jak wcześniej rzucało się w oczy, że idealizowałaś swoje małżeństwo i mocno przeciwstawiałaś się twierdzeniom, że jednak coś tam nie stykało, skoro się rozpadło to w tak brzydkim stylu, tak teraz też chcesz, żeby było dobrze. Tak jak wcześniej nie dawałaś sobie prawa do bycia w słabym związku i w natłoku codzienności nie zauważyłaś, że Ty i Twój mąż już dawno jesteście daleko od siebie, tak teraz mam wrażenie, że nie dajesz sobie prawa do słabości i samą siebie porzuciłaś.

O kurczaki:) Po co takie kategoryczne sądy? Porzuciłam siebie? Absolutnie tak nie uważam - ja właśnie teraz robię to CO JA CHCĘ. Słucham siebie, daję sobie prawo do różnych uczuć. Tyle że ja NIE CZUJĘ tego dominującego smutku i chyba to Cię jakos uderza. Ze powinnam. A jesli nie - to znaczy, ze porzuciłam siebie. Nie uwazasz, ze po prostu masz tezę i jesli cos ndo niej nie przystaje - to znaczy, ze cos ze mną nie tak, ze ominęłam jakis etap i tak dalej. Bardzo bacznie się sobie przyglądam i zapewniam CIę, że jesli nadejdzie etap smutku - to zrobię mu miejsce, nie będę spychac, nie bede uciekać. Po prostu moje emocje dzis są takie, ze czuję, że w dużej mierze ja ten smutek już przerobiłam. Za przeprooszeniem - rzygałam nim już...W lipcu jeszcze płakałam w WC w pracy, pisałam Wam. Czuję się tym smutkiem nasycona. I moze dlatego dzis juz tych fal smiutku jest mniej. Są, ale nie dominują, pojawiają się i znikają. Czy nie mozesz przyznac, ze po prostu u mnie proces tak wygląda?

A zależy Tobie na tym, żebym jak reszta Tobie przyklasnęła? Po co?
Bo mnie jakoś nie bardzo chce się zaprzeczać własnym wrażeniom i odczuciom tak po prostu, żeby było miło. Mam ten etap już za sobą. Kiedyś miałam problem z wyrażaniem niepopularnych opinii lub oryginalnych sądów ze strachu przed dezaprobatą albo wywołaniem sporu.

Wycięłaś ten kawałek mojej poprzedniej wypowiedzi, w której podkreśliłam, że nie wiem, co powinnaś i w sumie to nie moja sprawa, ale z jakiegoś powodu znowu mnie ubierasz w takie twierdzenia, że coś powinnaś. To w sumie ciekawe. Może Ty sama czujesz, że coś powinnaś. No właśnie nic nie musisz, wcale nie musisz być siłaczką i pokazywać całemu światu, jak super sobie radzisz, masz prawo być słaba.
Już kiedyś na tym forum pisałam, że bardzo dużo swego czasu dało mi to, że moje otocznie dało mi wystarczająco dużo czasu i dużo przestrzeni do użalania się nad sobą wtedy, kiedy ja sama twierdziłam, że już dość, że ileż można tak płakać nad rozlanym mlekiem. Może Tobie dookoła mówią wręcz przeciwnie niż mi wtedy, czyli, że życie płynie i szkoda czasu na umartwianie się, albo że musisz być silna dla dzieci, albo żebyś pokazała otoczeniu, jak można sobie super radzić. A może masz takie wewnętrzne „głosy”, sama siebie dopingujesz.
A jak rzeczywiście już wszystkie smuty za Tobą, wystarczająco się wyzłościłaś, wypłakałaś, wysmuciłaś, to przecież super sprawa. Wtedy olej, to co piszę. Jestem tylko anonimową dziewczyną z neta, która pisze o tym, co spostrzega, a nie o faktach.


feniks, cenię sobie Twoje posty, te merytoryczne. Uważam, że jesteś bardzo wnikliwa i mądra życiowym doświadczeniem, ale nie lubię, jak zajmujesz się recenzowaniem cudzych wypowiedzi.

1,029

Odp: Gdy już wiem, że czas odejść...

Nikt Ci nie napisał, że powinnaś leżeć i płakać! Posty, które zamieszcza tu kilka osób interpretujesz w taki sposób, żeby zmienić ich faktyczny sens. Większość pisze ci "tak", "tak", "tak", a są tacy, którzy piszą "tak, ale". Nie piszą "nie", co usilnie starasz się wmawiac z dużą grupą klakierów (skrót myślowy). Osobiście uważam, ze jestes nadal daleko od normalnosci własnie dlatego, ze "idzie ci". Faceci oglądają się, ex jest zazdrosny, w pracy i finansach do przodu. Tak jak ciągłe porażki nie pozwalaja niektorym stanąć z boku i obiektywnie spojrzec na sytuacje, tak tobie sukces, ktory trwa stosunkowo niedługo. Prawdziwa siebie zobaczysz w obliczu pierwszych przeszkód.

1,030

Odp: Gdy już wiem, że czas odejść...

OK, spokojnie. Po prostu tak odebrałam Wasze posty. Ale tak jak Magdalena napisala - to ja wiem jak jest. I nie mam potrzeby udawania siłaczki - przecież odkad założylam ten wątek ile razy Wam jęczałam? Po prostu piszę jak czuję.
I tak dzieki za Wasze wsparcie!

1,031 Ostatnio edytowany przez Wielokropek (2020-10-08 18:01:05)

Odp: Gdy już wiem, że czas odejść...

Moja koleżanka, gdy zorientowała się, że zamiast w małżeńskim stadle żyje w trójkącie, przez rok przeżywała tragedię. Płacz, wycie, zgrzytanie zębami i nie tylko było na porządku dziennym i nocnym. Potrzebowała roku, by samej sobie powiedzieć DOŚĆ, a gdy to powiedziała, pokazała swemu jm drzwi. Gdy wyszedł i zamknął je z drugiej strony, stała się najszczęśliwszą istotą na ziemi. Na rozprawę rozwodową pojechali wspólnie - ona i jm, wspólnie weszli na salę sądową, a podczas rozprawy zachowywali się wobec siebie tak, że sędzia upewniał się, czy rzeczywiście chcą się rozwieść; po wyjściu z sali - poszli do restauracji, by uczcić ten dzień i podziękować sobie za wspólny czas. Szczęśliwą, iż zakończyła swe małżeństwo, jest do dzisiaj mimo różnych trudnych wydarzeń, które ją dopadły już po rozwodzie.


W popularną, także na tym forum, grę p.t. 'Tak, ale...' nie gram od lat.
Zastanawiam się nad jednym: płytko myślę czy jestem klakierem? big_smile

1,032 Ostatnio edytowany przez MagdaLena1111 (2020-10-08 18:10:32)

Odp: Gdy już wiem, że czas odejść...

Myślę, że ktoś mściwy i pamiętliwy potraktuje każdą uwagę, każdą krytykę jako niekonstruktywną. Zatem zamiast przejść obok tego obojętnie, wywoła to u niego poczucie krzywdy i potrzebę natychmiastowej reakcji, choćby w postaci drobnej internetowej uszczypliwości.
Lepiej nie brać wszystkiego do siebie :-)

1,033

Odp: Gdy już wiem, że czas odejść...

Myślę podobnie. smile

1,034

Odp: Gdy już wiem, że czas odejść...
MagdaLena1111 napisał/a:

Myślę, że ktoś mściwy i pamiętliwy potraktuje każdą uwagę, każdą krytykę jako niekonstruktywną. Zatem zamiast przejść obok tego obojętnie, wywoła to u niego poczucie krzywdy i potrzebę natychmiastowej reakcji, choćby w postaci drobnej internetowej uszczypliwości.
Lepiej nie brać wszystkiego do siebie :-)

A ja sie zgubiłam - ja robię internetowe uszczypliwości? Serio, dzis lekko zamulona jestem to moze dlatego big_smile

1,035

Odp: Gdy już wiem, że czas odejść...
Wielokropek napisał/a:

Moja koleżanka, gdy zorientowała się, że zamiast w małżeńskim stadle żyje w trójkącie, przez rok przeżywała tragedię. Płacz, wycie, zgrzytanie zębami i nie tylko było na porządku dziennym i nocnym. Potrzebowała roku, by samej sobie powiedzieć DOŚĆ, a gdy to powiedziała, pokazała swemu jm drzwi. Gdy wyszedł i zamknął je z drugiej strony, stała się najszczęśliwszą istotą na ziemi. Na rozprawę rozwodową pojechali wspólnie - ona i jm, wspólnie weszli na salę sądową, a podczas rozprawy zachowywali się wobec siebie tak, że sędzia upewniał się, czy rzeczywiście chcą się rozwieść; po wyjściu z sali - poszli do restauracji, by uczcić ten dzień i podziękować sobie za wspólny czas. Szczęśliwą, iż zakończyła swe małżeństwo, jest do dzisiaj mimo różnych trudnych wydarzeń, które ją dopadły już po rozwodzie.


W popularną, także na tym forum, grę p.t. 'Tak, ale...' nie gram od lat.
Zastanawiam się nad jednym: płytko myślę czy jestem klakierem? big_smile

Jedni to nazwą grą, a inni czynnikiem, który pozwolil nam X lat temu zejść z drzewa.

1,036

Odp: Gdy już wiem, że czas odejść...
PainIsFinite napisał/a:
MagdaLena1111 napisał/a:

Myślę, że ktoś mściwy i pamiętliwy potraktuje każdą uwagę, każdą krytykę jako niekonstruktywną. Zatem zamiast przejść obok tego obojętnie, wywoła to u niego poczucie krzywdy i potrzebę natychmiastowej reakcji, choćby w postaci drobnej internetowej uszczypliwości.
Lepiej nie brać wszystkiego do siebie :-)

A ja sie zgubiłam - ja robię internetowe uszczypliwości? Serio, dzis lekko zamulona jestem to moze dlatego big_smile

Nie Pain, spoko.
Pisałam o tym, że warto czasami zamącić w pozornie czystej wodzie, żeby sprawdzić, czy rzeczywiście jest taka czysta, zamiast jarać się jej przejrzystością, co chyba zostało odczytane jak coś o płytkości myślenia. Czasami wymiękam.

1,037

Odp: Gdy już wiem, że czas odejść...
MagdaLena1111 napisał/a:

(...) Pisałam o tym, że warto czasami zamącić w pozornie czystej wodzie, żeby sprawdzić, czy rzeczywiście jest taka czysta, zamiast jarać się jej przejrzystością, co chyba zostało odczytane jak coś o płytkości myślenia. Czasami wymiękam.

vs

MagdaLena1111 napisał/a:

(...) Nawet rozumiem intencje, ale kółko wzajemnej adoracji to nie musi być a klakierowanie nie musi być jedną właściwą drogą. Czasami warto zamieszać w pozornie klarownej kałuży, bo osady zostały na dnie. (...)

Nieomylnych moralistów miałam na myśli i tych, którzy płyną po powierzchni i obce jest im zanurzenie się głębiej, więc jak tafla wody jest gładka, to nie biorą pod uwagę, że dno jest mętne. (...)

Rozumiem, że intencje miałaś inne, ale... nie tylko ja zrozumiałam Twe słowa tak, jak zrozumiałam.

Antoine de Saint-Exupéry napisał/a:

Mowa jest źródłem nieporozumień.

Cieszę się, że wyjaśniłaś. smile

1,038

Odp: Gdy już wiem, że czas odejść...

Ja też czasem wymiekam big_smile ale mam dziś naprawdę zombie dzień, zwale na to big_smile

1,039 Ostatnio edytowany przez bagienni_k (2020-10-08 20:15:15)

Odp: Gdy już wiem, że czas odejść...
PainIsFinite napisał/a:

(...) Ja sądzę, że ja to przerabiałam fazami. Pamiętajcie, ze przez cały czas po zdradzie męża chodziłam na terapię. Do tego jestem osobą, która dużo gada, ma przyjaciół - i na bieżąco wyrzucałam z siebie to wszystko. Forum także było formą psychoterapii:) Płakałam dużo, czułam dojmujący smutek. I mi się wydaje, ze ja ten związek już opłakiwałam od dawna, chyba nawet wczesniej niz to "oficjalne" rozstanie. We wrzesniu'19 polecielismy do Wloch na kilka dni w dwojke, niby taki romantyczny wyjazd. Ale ja juz wtedy nie czulam sie z nim dobrze, nie czułam się bezpiecznie, był mi juz w jakimś sensie obcy. I choc niby bylo fajnie - to nie mam wcale dobrych wspomnień z tego wyjazdu, pamietam z niego to uczucie własnie smutku z mojej strony i jakiejś pustki. W Sylwestra to samo - niby ok, ale ja patyrzyłam na niego i nie wiedziałam czego ja chcę, czułam się już trochę jak w jakimś więzieniu, jakas taka zepchnieta na margines, czułam się planem B..Pamietam, ze o polnocy sie poplakalam w lazience. Wiec mi sie wydaje, ze mimo tego, ze nadal probowalismy\, niby pracowalismy nad zwiazkiem (zwlaszcza on heh, tylko nie nad naszym) - to ja juz nie byla szczesliwa w tym zwiazku. I chyba dlatego jakos dzis jestem na innym etapie. Naprawde. Jeszcze w lipcu ziałam nienawiścią do niego. Z kazdym dniem jednak staje mi się on bardziej obojętny...Po prostu zajęłam się swoim życiem i powtorze sie - zobaczyłam go bez klapek na oczach. Nie mam za czym tęsknić. Wiec odpowiadajac na Twoje pytanie - nie sądze, zebym ktorys etap pominela. DO tegj pory najdluzszy od kwietnia'19 byl wlasnie etap smutku. Mysle, ze po prostu to sie rozlozylo w czasie, przenikalo. i zmienialo.

Troche dziwi mnie takie forumowe podejscie, ze powinnam lezec i plakac, bo za szybko sie ogarnelam. No coz, taka jestem. Zawsze blizej bylo mi do dzialani aniz umartwiania sie. Ale jesli przyjdzie smutek - to dam sobie do niego prawo. Tak jak zawsze do tej pory dawalam sobie prawo do roznych uczuc.

Hmm, to może rzeczywiście to przerabianie fazowe okazało się pomocne czy wręcz zbawienne smile Dobrze, żę wczęsniej zaczęłaś się z tym zmagać a do tego te wszystkie przeżywane emocje były rozciągnięte w czasie. Taerapia, znajomi i możę to forum pozwoliło Ci to wszystko "rozcieńczyć", co sprawiło, że doszłaś do obecnego etapu szybciej, niż to zwykle bywa. Powoli się ze wszystkim godziłaś i jednak, moim zdaniem, zamknęłaś(albo odepchnęłaś bardzo daleko) ten miniony etap, który sprawił Ci tyle bólu i żalu. Zatem Twoje obecne samopoczucie i tak zasługuje na podziw, skoro p[otrafiłaś pewne sprawy przerobić i zmienić zupełnie nastawienie do tego, co było a jednocześnie dostrzegać zalety i blaski życia takim, jakie Ci teraz przyszło doświadczyć smile

1,040

Odp: Gdy już wiem, że czas odejść...

Myśle że ludzie powinni zrozumieć że często rozwód bywa wybawieniem i czymś na co większość ludzi nie ma odwagi. Życie się zmienia i po pierwszym etapie żalu - np ja naprawdę nie rozpamiętywałam tego co było, tylko cieszyłam się z odzyskanej wolności i spokoju. Bez żalu i bez darcia szat, bez sentymentów. Pogratulujmy autorce że pozbyła się z życia zdradzającego męża bo szanse ze będzie jeszcze szczęśliwa są naprawdę bardzo duże. Nie dla każdego rozwód jest końcem życia - często to początek czegoś lepszego i tyle.

Posty [ 976 do 1,040 z 1,383 ]

Strony Poprzednia 1 14 15 16 17 18 22 Następna

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Forum Kobiet » ROZSTANIE, FLIRT, ZDRADA, ROZWÓD » Gdy już wiem, że czas odejść...

Zobacz popularne tematy :

Mapa strony - Archiwum | Regulamin | Polityka Prywatności



© www.netkobiety.pl 2007-2024