Zwracam się do Was z moim problemem. Problemem, który już dawno nie powinien istnieć. A jednak....
Kilka lat temu miałem romans z mężatką. Oboje ponad 30 lat
Trwał on ponad 2 lata. Miała 2 małych dzieci, 2 i 8 lat. Mimo tego co mówiła na samym początku i w trakcie romansu, nie odeszła od męża . Znajomość zaczęła się z jej inicjatywy w pracy. Zaczęła flirtować ze mną po jednej z kameralnych imprez firmowych.
Wszedłem w to wierząc ( naiwnie jak się okazało ) że odejdzie od niego , skoro tak postanowiła nim zaczęliśmy się spotykać . Upłynął termin kiedy miała to zrobić i nic. Upływały kolejne miesiące i nic. Co jakiś czas rozmawialiśmy o tym i wtedy zawsze padały słowa:
Jesteś mi pisany,
Czuję że mogę spędzić z Tobą resztę życia,
Jeśli wszystko będzie ok to nie będziemy musieli się już ukrywać ,
nie wiem co robić, nie chce krzywdzić dzieci,
dobrze że jesteś,
cierpliwości bo jestem ciężka.
Jako pierwsza wyznała zakochanie itd. mimo że źle czułem się z tym że nie odchodzi , nie postawiłem jej ultimatum. Jakby podświadomie czując jak to się skończy.
Spędzaliśmy dużo czasu razem , także w ramach pracy, poznałem młodsze dziecko. Niemal codziennie kontakt telefoniczny. Choć weekendy i wieczory osobno. Było z kilkanaście wieczorów wspólnych. I tak się kręciło
Po około półtorej roku dzieci zaczęły częściej chorować . Ona dużo rzadziej widywać ze mną. Doszła do tego blokada z jej strony na sex klasyczny. Duże zmęczenie, twierdziła ze seks mógłby dla niej nie istnieć. Kontakt telefoniczny co kilka dni. Z czasem smsy o problemach, braku chęci życia itd. i tak nie widzieliśmy się 3 miesiące.
Wariowałem ale nie miałem co zrobić.
Po 3 miesiącach SMS że ma depresję, bierze leki , nigdy nie była normalna i czasem tak ma. Po kilku tygodniach przyszła do mnie, rozmawialiśmy o chorobie, pracy itd. Znów nie potrafiłem postawić ultimatum. Powiedziała że wpadnie po weekendzie. Nie przyszła. Zaczęły się smsy co kilka tygodni bym się nie martwił, że musi ogarnąć itd.
Martwiłem się . Ostatni SMS, napisała ze jutro zadzwoni. Nie zadzwoniła a ja już nie miałem siły pisać kolejny raz.
Zyje bez niej. Od tamtej pory nie mam znaku życia od niej. Nie wiem czy żyje, czy choruje. Na pozór wszystko ze mną ok. Zmieniłem pracę, mieszkanie. Miałem inne kobiety. Obecnie w związku. To pozory. I tu przechodzę to meritum mojego postu.
Mimo że minelo kilka lat , ciągle jest w mojej głowie. Zmieniłem pracę, mieszkanie , nie mam wspólnych zdjęć, pamiątek. Znaku życia od niej ani o niej. Mam i miałem po niej inne kobiety , które były wolne, szczere itd. a mimo to jej osoba ciągle jest. Są pojedyncze tygodnie bez niej a potem wraca. Sni mi się jakby była w moim obecnym życiu, pracy. Znała obecna partnerkę itd.
Moje obserwacje
Wszedłem to też dlatego, że czułem się w życiu samotny. Przed nią tylko jeden związek na odległość .w dzieciństwie brak bliskości z rodzicami.
Pewnie też dlatego nie potrafiłem postawić ultimatum
Ciągle analizuje czy zrobiłem wszystko co trzeba czy czegoś nie zrobiłem
Nie wiem czy żyje i czy choruje.
Niewiedza jest najgorsza
To ona zakończyła relację. Ego cierpi
Nigdy nie powiedziałem jej wprost tego jak się czuję. Sporo dusiłem w sobie mając wzgląd na jej dzieci. To ciągle siedzi we mnie.
Tamta praca niezależnie od niej, była lepsza od każdej następnej
Kolejne związki były normalne , tam rollercoaster emocji
Nie chodzi mi o rady jak wrócić itd.
Tylko jak zrozumieć jej zachowanie wtedy oraz moje wtedy i dziś.
Pomóżcie bo nie chce dalej krzywdzić siebie i innych. Zyje jakbym wegetował. Czuję że tamtej pracy i jej osobie poświęciłem 200%. I że od tamtej pory nie ma we mnie energii by efektywnie żyć...
Odpowiem na każde pytanie co do ww relacji. Chcę to rozłożyć na czynniki pierwsze i zrozumieć. Zrozumieć i uratować siebie
Czasem myślę, że to karma za wejście w ten związek. I nie uwolnie się nigdy.