Cześć Rox
Dziękuję za pamięć.
Moje radary na jej uczucia nadal działają i kierują moim nastrojem. W zasadzie, patrząc z boku, wszystko jest OK. Bez zmian, widujemy się codziennie, zaczęliśmy nawet wychodzić na nocne randki (małego zostawiamy u babci), uprawiamy wspólnie nasze hobby, zajmuje nas sytuacja z posłaniem małego do przedszkola, ot życie. Od kilku dni zauważyłem jednak mniejszą jej potrzebę na bliskość fizyczną. W piątek, gdy w nocy kochaliśmy się, czułem że ten seks jest OK, ale jest to raczej seks a nie kochanie się z pełną bliskością - znam ją dobrze i wyczuwam to od razu. Zacząłem z nią rozmawiać, zapytałem się czy mam rację że mnie nie kocha - powiedziała że mam rację. Zeszło ze mnie wtedy napięcie, zrobiło mi się smutno, ale byłem spokojny, przyjąłem to ze zrozumieniem. Powiedziałem że w takim razie chyba rozumie że to nie ma sensu, że dotąd miałem wątpliwości, ale teraz skoro sprawa jest jasna, to trzeba się rozejść. Popłakała się strasznie, zaczęła trochę wycofywać, mówić że teraz tak czuje, że w sumie sama nie wie, że ma wahania które ją wykańczają psychicznie. Z tego powodu zaczęła brać antydepresanty. Twierdzi że boi się stracić coś bardzo wartościowego, boi się popełnić błąd - tyle że dla mnie to kierowanie się rozsądkiem, lęk, a on nie powinien kierować decyzją o związku. Ja chcę być kochany i kochać. No i pojechałem w nocy do swojego domu, zapowiadając że rano oczywiście przyjadę po małego - bo mu obiecałem męski wypad dzień wcześniej, a dziecka zawieść nie mogę.
W sobotę gdy wróciłem z małym, przygotowała mi obiad, zapytała czy wspólnie pojedziemy do naszych przyjaciół żeby dzieciaki się razem pobawiły. Była miła, ciepła, patrzyła mi głęboko w oczy, szukała kontaktu. Znam ją taką niestety - to pieprzone tango, gdy ja odsuwam się, odchodzę, to jej wzmagają się uczucia do mnie. I nie, nie jest to wyrachowanie, u niej to szczera, choć chora, toksyczna, reakcja. Potem poprosiła żebym został na kolację, oczywiście kochaliśmy się i było to pełne emocji, długo potem nie chciała mnie puścić i tuliła się. W końcu zaproponowała żebym został na noc.
Wczoraj wychodząc, gdy tuliła się do mnie, rzuciłem "taaak, teraz mnie kochasz bo mnie tracisz, ale pojutrze Ci się odwidzi, bo znów stanę się bliski i dostępny". Powiedziała że...spróbuje żeby tak nie było. Kompletnie nie wierzę w to że może być inaczej. Szalałaby za mną stale, gdybym utrzymywał ten związek na krawędzi rozstania i był niedostępny emocjonalnie, ale ja tak nie chcę. Co oczywiste. I nie wiem czy ta jej psychoterapia w czymś pomoże. Jej dzieciństwo, relacje z matką i historia byłych związków są tak popieprzone, że nie wiem czy da się to odkręcić. Niestety gram rolę zbawcy (uzależnionego).
W piątek myślałem że to koniec. Niestety mam słabą silną wolę, wiem że nie powinienem zostawać na noc, a tym bardziej iść z nią do łóżka. Ten cały bajzel trwa już zbyt długo.
Aha, uprzedzając pytania o ojca dziecka - nie, nie poznałem. Gość w ogóle się nie pokazuje, ponoć ktoś z rodziny chory, ple ple. Nawet nie pyta o to, jak mały radzi sobie w przedszkolu. Aż mi się nie chciało wierzyć i przeszpiegowałem jej telefon (swoją drogą, do czego muszę się posuwać...brak zaufania jest straszny). Faktycznie, kontakt tylko zdawkowy i jego informowanie że nie może przyjechać.