Ela210 napisał/a:być może nasz bohater jest tu na forum by oszacować sobie ryzyko i pewnie te wszystkie dane przeeanalizował, skupiając się na eliminacji zagrożeń .
Przecież spotkaliśmy się na forum w wątku z pytaniem- co zrobić by Pan Tata zniknął.
jakbym miała postawić cały majątek na przegraną Becketta to bym nie postawiła. 
Bo wystarczająco przesłanek, że zakochana para nie zejdzie się, no chyba że żona tamtego wykopie go- ale to już Beckett wybadał- podpytując jakiś znajomych, że to tylko kryzys i tam jest małe dziecko..
"więż emocjonalna" to był mocny cios- ale podniósł się.
Nie podniosłem. Te słowa były dla mnie ciosem i nadal mam guza jakby mi sam Gołota pierdyknął starą nokią po głupim czerepie.
Natomiast jedno chciałem (po raz kolejny...) wyjaśnić. Jakbym miał przesłanki, choćby drobne, że ona chciała i chce do niego wrócić, to nie byłoby mnie przy niej. To by było samobójstwo poprzedzone skrajnym masochizmem. Poza tym ja nie umiem kochać za dwoje. Na szczęście (?) to co znalazłem szpiegując jej telefon, wskazuje ewidentnie że to ona nie chciała. I że faktycznie go nie kocha. Dziś zarzeka się, że za żadne skarby bo do niego nie wróciła. Nie do kłamcy, manipulatora, człowieka z którym nie ma wspólnej wizji przyszłości, pasji i w końcu - do którego od dawna nie czuje namiętności.
Oczywiście to stoi w opozycji do jej słów o więzi emocjonalnej z nim. Stara mi się to tłumaczyć. Co ciekawe, do tłumaczeń włączyła się też moja psycholog. Na forum wiele jest wątków o więzi emocjonalnej z wszelakiej maści psychofagami, byłymi partnerami którzy krzywdzili. Swoisty syndrom sztokholmski. I to nie jest miłość. Bo miłość to obok namiętności i chemii (której między nimi ewidentnie nie ma i nie było od dawna), poczucie bezpieczeństwa, przyjaźń i patrzenie w tą samą stronę.
Do tego wiem jak wyglądał nasz związek przed kryzysem i wiem jak wygląda teraz. Tak naprawdę w normalnej sytuacji nie powinienem mieć żadnych wątpliwości i cieszyć się.
Ale z tyłu głowy mam ten problem, te jej słowa. Boli i czuję, po prostu czuję się jak drugi. Nie umiem tego przepracować i oczekuję jej zaangażowania - tylko że jak pisałem, nie wiem co miałaby zrobić. Pielgrzymkę na kolanach do Lourdes odstawić?
Ela210 napisał/a:Jest parę rzeczy, których w tym hazardzie Beckett nie bierze pod uwagę- i to nie tylko osoba pana "Taty"
To coś, co w sytuacji deficytów emocjonalnych może ten układ zburzyć- inna kobieta lub inny mężczyzna.
Biorę
Boję się tego. Nie jestem pewien czy ona dobrze się będzie czuła w normalnej, długofalowej relacji. Czy właśnie w trakcie kryzysów nie zacznie idealizować dawnych uniesień, tęsknić do nich i nie wpadnie w sidła jakiegoś flirtu. Zarzeka się że rodzina i dzieci to dla niej najwyższa wartość i nigdy by nie poszła w bok. Ale...nad emocjami i deficytami z dzieciństwa nie mamy kontroli. A skąd ona miała czerpać wzorce? Od niedostępnej, robiącej karierę matki mającej trzech mężów? Ojca, z którym matka zerwała jak miała rok i który ma dzieci z trzema różnymi kobietami?
A może to ja wpadam w sidła przeterapeutyzowania i zbytniej wiary w schematy...Ale niestety jaki koń jest, każdy widzi. Dziewczyna naprawdę ma książkowy przykład unikającego stylu przywiązania.
Ela210 napisał/a:Chyba że jakimś cudem uda mu się wzmocnić ich związek i coś prawdziwszego tam znależć.. Jak ona się w to nie włączy naprawdę, to pewnie odpuści.
Dokładnie Elu.
Inna rzecz że zastanawiam się czy istnieją w ogóle granice moich oczekiwań wobec niej. Nienormalną jest sytuacja w której stale oczekuję okazywania mi uczuć. I tylko wtedy czuję się w miarę dobrze w tej relacji. Jeśli tego nie otrzymuję (a każdy ma gorszy dzień, po 9h pracy i przy dziecku) to rośnie we mnie dystans. I nawet łapię się na tym że karzę ją brakiem zainteresowania i bliskości. A to jest droga do katastrofy.
Chio napisał/a:Nikt nie jest w stanie zapanować nad dzieckiem, do którego nie ma żadnych praw,
a jego matka na każdym kroku będzie go bronić jak lwica, po prostu nie ma takiej możliwości, zapomnij od razu,
bo prędzej wyczerpią się argumenty i skończy się cierpliwość, niż ta matka da sobie cokolwiek wytłumaczyć.
I co zrobisz jak nie masz żadnej władzy nad dzieckiem, a jedyne co ci wobec niego wolno, to mu usługiwać i głaskać je po główce?
Ty Beckett też już masz ten problem:)
Nie, nie mam. Na szczęście. Mam pełne prawo do wychowywania po swojemu. I to ja jestem stroną bardziej zasadniczą i trzymającą się zasad. I czasem mam na tym polu z dzieckiem konflikty. Zakazuję i pozwalam żeby mały się frustrował. Ale równocześnie w trakcie tej frustracji jestem dostępny dla niego i daję wsparcie. Ale jeśli czegoś nie wolno, to nie wolno.
Matka często ulega. Mamy na tym polu różnice zdań, ale nie zabrania mi robić po mojemu.
Niestety różnice mnie trochę irytują. Bo nie podoba mi się jedzenie śniadania i kolacji na kanapie w trakcie oglądania bajek i karmienie łyżką przez mamę. Trzylatek umie jeść przy stole i umie jeść sam. I ze mną jakoś potrafi
choć na początku były sceny i protesty.