Może małe sprostowanie, bo chyba zostałem źle zrozumiany...
Napisałem tylko, że już na pierwszej randce jestem w stanie się określić czy chcę z tą oto młodą damą być czy nie chcę.
Nic nie wspominałem o tym, że po odprowadzeniu jej pod dom, biegnę szybko kupić pierścionek zanim sklepy mi zamkną.
Myślę, że to jest bardziej kwestia odpowiedniego prowadzenia dialogu, czy to jeszcze na portalu, czy to już poza nim,
niż upływu jakiegoś tam umownego czasu, żeby z potencjalnej kandydatki wyciągnąć wszystkie potrzebne informacje,
a samo spotkanie właściwie jest już głównie sprawdzeniem jak na siebie reagujemy w bezpośrednim kontakcie na żywo,
niż stricte poznawaniem tam jakimś, gdyż jak uparcie będę powtarzał do znudzenia, nie da się drugiego człowieka poznać,
ani w tydzień, ani w miesiąc, ani rok czy nawet dziesięć lat. Wszystko i tak wychodzi dopiero w codziennym życiu razem,
a to kto jaki jest czy jaki będzie, może się zmienić w jednej chwili, więc snucie wizji opierając się na własnych obserwacjach,
tym bardziej zakładanie czegokolwiek z góry, zasadniczo nie różni się niczym od wchodzenia w nowy związek z dnia na dzień.
Z czysto technicznego punktu widzenia, tak i tak jest ryzyk fizyk na dwoje babka wróżyła, tyle że jedynie przesunięte w czasie.
Jak na zawołanie dosłownie przed chwilą dostałem lajka pod zdjęciem, które wrzuciłem na fejsie. Stara miłość sprzed lat, moja Ania 
Oczywiście znaleziona na portalu, żeby było w temacie. Wtedy jeszcze istniał taki portal iLove, kojarzy ktoś? No to tam ją wyhaczyłem.
Cudowna, śliczna, wesoła dziewczyna, no dokładnie taka z tych, co to od razu wiedziałem, że z tą chcę być. Już wtedy to miałem 
Spotykaliśmy się około 3 miesięcy, zabujałem się w niej na maksa, ona we mnie chyba też. Law story jak z filmu. Zakończenie niestety też.
Po tych trzech miesiącach zostałem zaproszony na oficjalną prezentację w sensie niedzielny obiad do jej rodziców. Czaicie akcję?
Wystroiłem się jak stróż w boże ciało, był środek lata i upał jak diabli, ale musiałem ukryć tatuaże, które mam na sobie wszędzie,
więc byłem cały mokry zanim wyszedłem z domu, no ale nic, chciałem dobrze wypaść, to mogę się poświęcić, przecież robię to DLA NAS
Pojechałem na ten obiad, dzień dobry dzień dobry, och jak milo pana poznać, ach cała przyjemność po mojej stronie, proszę usiąść, o dziękuję itd.
uprzejmościom nie było końca, no i dobra, jakoś tam ten obiad przeleciał, pogadałem z tymi rodzicami, dziewczyna mnie odprowadziła do drzwi...
i nigdy więcej już jej nie widziałem
Otrzymałem tylko lakoniczny komunikat przekazany SMS, że nie możemy się dłużej spotykać,
że życzy mi szczęścia, żebym o niej źle nie myślał i po prostu o niej zapomniał. Nie odbierała telefonu, nie odpisywała na wiadomości,
zniknęła z portalu, fejsbuka jeszcze wtedy nie było, zero kontaktu, po prostu nagle koniec i nie było niczego. Tylko duży napis The End
Odcierpiałem to strasznie. To był mój pierwszy poważny związek po pierwszym rozwodzie, nie miałem wtedy ani wiedzy, ani doświadczenia
jak sobie radzić z rozstaniami i ogólnie gównianymi sytuacjami, których jeszcze wiele miało mnie w życiu spotkać, ale to może kiedy indziej.
Po jakimś czasie, bardzo długim czasie, zupełnym przypadkiem się spotkaliśmy. Wlazła mi pod koła na przejściu dla pieszych sierota jedna.
Oczywiście że wyskoczyłem z auta, zatrzymując ruch na głównej ulicy miasta (scena jak z tandetnego filmu, ale tak było, naprawdę)
siłą zaciągnąłem i wepchnąłem do samochodu, znalazłem jakiś parking i po jakichś pięciu minutach, kiedy byłem już w stanie mówić,
zacząłem z niej wyciągać co się wtedy odje*ało, dlaczego mi to zrobiłaś, ple ple ple, bla bla bla... możecie sobie wyobrazić jak piszczałem.
Ale ciekaw jestem czy wasza wyobraźnia sięga tak daleko, żeby sobie wyobrazić wyraz mojej twarzy, kiedy usłyszałem o co wtedy poszło.
Otóż o nic. No przynajmniej w sensie takim, że ja nic nie zrobiłem. Podczas tego obiadu padło moje nazwisko oraz kilka faktów z życia,
które jej mama natychmiast połączyła i co się okazało? Że ponad trzydzieści lat wcześniej ojciec tej dziewczyny i moja matka mieli romans.
On porzucił rodzinę, opuścił dom, zostawił ją malutką z mamą i zamieszkał w jakimś wynajętym mieszkaniu, gdzie urządzał sobie schadzki
z moją osobistą rodzoną matką. Cała historia jest dłuższa, był tam zamieszany mój tato w to wszystko, generalnie jeden wielki sajgon.
Mniejsza z tym już teraz. Puenta jest taka, iż jej mama kategorycznie zabroniła jej się ze mną spotykać, gdyż albowiem (cytuję z pamięci)
- Jak ty to sobie wyobrażasz? A jeśli zechcesz za niego wyjść, to co? Ja z tą ku*wą nie zamierzam przebywać w jednym pomieszczeniu! Nigdy!!!
Oczywiście to wszystko było tak naciągane, że nie uwierzyłem w ani jedno słowo, pogadaliśmy jeszcze chwilę i odwiozłem ją pod dom.
Ale żeby mieć spokój ducha, prosto od niej pojechałem do mojej mamy, tak o zapytać tylko czy zna faceta o takim nazwisku... i ku*wa mać zna.
Mało tego że zna, to nie ciągnięta za język opowiedziała mi z grubsza tą samą historię, którą przed chwilą słyszałem od tej dziewczyny.
Tutaj powinienem napisać "dobra żartowałem, zrobiłem was w konia" ale tak było jak boga kocham, przysięgam na oczy mojego dziecka.
Jaki płynie z tej historii morał... ano właśnie taki, żeby jak najszybciej wyjaśniać potencjalnie ważne kwestie, nie odwlekać i nie czekać,
że pospotykam się z nim najpierw trochę i zobaczymy co będzie... Zanim człowiek się obejrzy jest po uszy zakochany i tyle będzie,
a potem dowiaduje się nagle, że nie możemy się więcej spotykać, bo coś tam i załamanie nerwowe, depresja, myśli samobójcze...
Po co to wszystko? Nie lepiej od razu wszystko załatwić jak trzeba i przynajmniej spać spokojnie, że zło nie pier*olnie znienacka?
Sorry że tak długo 