john.doe80 napisał/a:anderstud gdzie jesteś jak Ciebie potrzeba?
Ach, długo by opowiadać 
Na początek słów kilka co do samego opisu w profilu. Zasada jest prosta - laska czytając twoje bazgroły ma się uśmiechać pod nosem.
Generalnie odradzam pisanie o sobie "jestem, nie jestem, lubię, nie lubię, mam, nie mam" itp. oraz silenie się na bycie innym od innych.
Podkreślałem wielokrotnie, że dziewczyny przywiązują ogromną wagę do poczucia humoru u faceta i dobrze jest zacząć z jajem.
Każda jedna laska na portalu odruchowo zwróci uwagę na zabawny opis przewijając myszką setny nudny jak flaki w oleju profil.
Co do samego rezygnowania z pomysłu szukania na portalu, bo kogo można tam poznać, bo to nie to co w realu, kiedy widzimy i takie tam.
No więc tak, po pierwsze korzystanie z portalu przecież nie zamyka nikomu drogi do poznawania ludzi na żywo poza internetem.
Internetowy portal nie ma być zamiast prawdziwego życia, tylko może pełnić rolę uzupełniająco zwiększającą możliwości poznania kogoś.
Po drugie "kogo można tam poznać" było już wałkowane po tysiąckroć. Po tysiąckroć było też pisane, że od marudzenia, narzekania
i czekania aż z nieba spadnie, nic się samo nie zadzieje. Trzeba poświęcić temu czas i uwagę, pilnować i sprawdzać kto nowy się pojawia.
Tymczasem jak czytam te różne wątki o internetowych randkach, to generalnie panuje tendencja taka, że dam zdjęcie, wpiszę jakieś bzdety
i cała reszta sama się zrobi, a że samo jakoś robić się nic nie chce, to potem czytamy, że portale to zbieranina pustaków, pasztetów i patusów,
że szkoda czasu i atłasu, że to obciach wstyd żenada pokazywać w ogóle ryj w takim miejscu i najlepiej to się obrazić na cały internet...
Jak dla mnie, te wszystkie teorie o lepszości poznawania tu czy tam czy jeszcze gdzie indziej, to sobie można o kant tyłka potłuc
i nie istnieją żadne reguły, według których da się wiarygodnie oszacować szanse na spotkanie tego kogoś, kto nam przypasuje.
Dla przykładu dwa przykłady:
1. Koleś zaczepia na portalu laskę jakimś tam zwyczajnym neutralnym tekstem. Ona go ignoruje, bo ma wpisane w profilu, że pali fajki.
On pisze do innych i w końcu kogoś tam poznaje, zapomina o sprawie. Jakieś 2-3 miesiące później On i Ona zupełnym przypadkiem
spotykają się u wspólnych znajomych na grillu, gdzie Ona dojeżdża, gdy On już jest w stanie i rozpamiętuje właśnie zakończony związek.
Towarzystwo ma już dobrze w czubie i nagle pojawia się temat portali randkowych właśnie. Od słowa do słowa wywiązuje się dyskusja,
podczas której On i Ona wiodą prym wymieniając się wzajemnie niewybrednymi komentarzami pod swoim adresem, aż w końcu On kojarzy,
że do tej laski coś kiedyś pisał, a Ona go olała. Po wyjaśnieniu sobie okoliczności zdarzenia Jemu urywa się film, a Ona jedzie do dzieci.
Impreza dobiega końca i wszyscy rozjeżdżają się taksówkami do domu. Następnego dnia On na mega kacu z pękającym łbem loguje się na portal,
a tam w skrzynce wiadomość od Niej, że jest nieokrzesanym gburem, chamem i burakiem, ale mimo wszystko może chciałby się spotkać na trzeźwo.
Równo rok później biorą ślub, rodzi im się dziecko i żyli długo i szczęśliwie.
2. Kolesiowi wpadła w oko sprzedawczyni w sklepie i niemal każdego dnia przez jakiś rok czasu próbuje ją poderwać, ale nie ma szczęścia,
bo albo jakiś klient się kręci, albo Ona jest nie w humorze, albo z koleżanką ze zmiany gada i chyba nie bardzo On jej podchodzi tak ogólnie.
No i ta sytuacja tak sobie trwa, On coś tam próbuje, Ona jakoś niemrawo reaguje, On się w końcu przeprowadza na inne osiedle i kontakt się urywa.
Po jakimś czasie On przeglądając profile dziewczyn na portalu trafia na Jej konto, dopiero co założone kilka godzin wcześniej. Coś tam do Niej pisze,
o dziwo Ona od razu odpisuje. Zaczynają rozmawiać i jeszcze zanim pójdą spać ustalają, że koniecznie muszą jak najszybciej się spotkać.
Z powodu pewnych okoliczności "zewnętrznych" do spotkania nigdy nie dochodzi, Ona jest zawiedziona, On też dziwnie się z tym czuje, ale co robić...
Obie historie mają zupełnie inny początek, jedna zaczyna się na portalu i tam by się skończyła, gdyby nie przypadkowe spotkanie w realu.
Druga w realu się zaczyna i szybko kończy, gdyby nie przypadkowe spotkanie na portalu, która już się nie dowiemy jaki mogłaby mieć ciąg dalszy.
Obie te historie wydarzyły się naprawdę i w obu On jest mną, dlatego pozwolę sobie skwitować wymownym uśmieszkiem opowieści o tym,
że na portalu nie da się poznać, a w realu to co innego, bo coś tam. Nie istnieją absolutnie żadne przesłanki ku temu, żeby móc stwierdzić
która forma nawiązywania znajomości jest lepsza, która gorsza, która bardziej skuteczna, a która jest stratą czasu i energii. To nie ma znaczenia.
Nie ma też czegoś takiego, że miłość przychodzi znienacka, gdy przestajemy jej szukać. Znienacka to może przyjść katar w czerwcu.
Jeśli ktoś prezentuje postawę "jak ma się znaleźć, to się znajdzie" niech się nie dziwi, że kolejny miesiąc czy rok mija, a ja wciąż niczyja.
Moim zdaniem znalezienie partnera na długofalowy związek, być może taki już na zawsze, jest na tyle poważną sprawą,
że wymaga jednak nakładu pewnego wysiłku i zaangażowania już na etapie choćby wstępnych poszukiwań, bo takie siedzenie na tyłku
i czekanie aż samo się kiedyś wydarzy, to ja nie wiem, może kiedy się ma 30-40 lat w porywach do 45 jeśli natura była wyjątkowo łaskawa,
ale w którymś momencie nastąpi ten dzień, kiedy człowiek zdaje sobie sprawę, że pewien etap życia przeminął i może czas najwyższy się ogarnąć,
a wtedy nagle się okazuje, że no ale zaraz chwila moment - a gdzie się podziali ci wszyscy fajni wolni i do wzięcia - No gdzie, może poszli do lasu...