Jej mąż musi zobaczyć jej siłę i determinację. Póki co widzi ją na przegranej pozycji, bo przecież wg niego "porzuciła" dzieci.
Nikt nie mówi o jej powrocie, tylko o zabraniu dzieci i swoich rzeczy.
Karolina pamiętaj, jeśli uda Ci się wejść do domu, najlepiej pod jego nieobecność, zabieraj dosłownie wszystko. Mam na myśli, wszystkie dokumenty, faktury, pity, srity, dokumenty z banku, po prostu WSZYSTKO, bo nigdy więcej możesz nie mieć tej okazji i jak dojdzie do podziału majątku czy coś, będziesz miała dowody. Nie popełniaj mojego błędu. Ja miałam około godziny, by pod jego nieobecność zabrać rzeczy swoje i dziecka, ale wtedy nawet nie pomyślałam o takich rzeczach. Skupiłam się na rzeczach, ubraniach, zabawkach dla córki i swoich najbardziej potrzebnych rzeczach. Kiedy następnym razem próbowałam wejść i cos wziąć, wyrwał mi klucze z ręki i już nigdy więcej nie weszłam do domu.
Miałam szczęście, że moje dziecko było przy mnie. Że po tym, jak ją zostawiłam w środku nocy, wróciła do mnie i nigdy więcej nie zostawiłam jej tam. Dopiero po ok. miesiącu zgodziłam się by pojechała do jego rodziny ( tam gdzie on przebywał) na weekend. I to właśnie wtedy skończyło się interwencją i odebraniem dziecka. Dopiero jak stanął na nogi, niby się leczył, pogodził się z moim odejściem, był w stanie zająć się córką na weekend.
Wiecie, ja podziwiam swoje dziecko. Wiem, że zgotowałam jej piekło, bo była świadkiem wielu agresywnych zachowań jej ojca, ale kiedy jej tłumaczyłam dlaczego nie mieszkamy razem, ona sama mówiła, że tata jest chory i musi się leczyć. Pierwszej nocy poza domem, spała jak niemowlak z rękoma do góry. Byłam z nią u psychologa, obdarzyłam ją taką ilością miłości i bezpieczeństwa, że póki co, dała radę. Nie wiem jak to będzie w przyszłości, jaki to będzie miało na nią wpływ, na pewno jej ojciec zadba o to, by powiedzieć jej wszystko co najgorsze, że to moja wina. Wierzę w to, że jako dorosła kobieta, będzie w stanie sama ocenić sytuację i może zobaczy, że wszystko co mogłam zrobić by uchronić nas przed piekłem, to zrobiłam. Zostawienie jej wtedy w nocy, było niewybaczalnym dla mnie błędem, ale gdybym tego nie zrobiła, myślę, że jedno z nas ( ja albo mąż) mogłoby nie żyć. Dlaczego wierzyłam, że jej nic z jego strony nie grozi? nie wiem. Intuicja? Czy może fakt, że był sfiksowany tylko na mnie, jego zazdrość, obsesja, szaleństwo. Ona była obok, liczyłam się tylko ja. Zaborcza, chora miłość. Dodam, że żadne z nas, nigdy nie uderzyło naszego dziecka. Ale nie ukrywam, popełniłam błąd, teraz zachowałabym się inaczej.