Dzień dobry, na to forum zaprowadziła mnie mnie jedna z Was, mówiąc, że tu ludzie co poradzą i pomogą oraz kobiety i mężczyźni z mózgiem.
Zapraszam do dość długiego postu staram się wszystko zobrazować abyście mieli pogadać całokształtu.
Z góry powiem, darujcie sobie wszelkie wylewane na mnie pomyji, zostały już wylane i dalej są, płace ogromną cenę, wiem, że źle zrobiłam, ze w jednym momencie wbiłam nóż w plecy osobie, która mnie kochała. Żałuję bardzo wszystkiego. Nie szukam usprawiedlienia i pogłaskania po głowie, wiem, ze zrobiłam okropne świństwo. To co tu opiszę to motywy, które według mnie skłoniły mnie do tego, nie zrzucam winy na partnera, absolutnie! To całkowicie moja wina, tylko i wyłącznie.
W związku byłam...tak byłam 4 lata, ostatnie miesiące związku to ciągle kłótnie. A jeszcze wcześniej partner z dnia na dzień oddalał się ode mnie, seks byl, ale seks seks i po sprawie. Ja rozumiem, że faza zakochania znika, że już nie przynosi się kwiatów tak często tylko bardziej na urodziny. Ale domaganie się czułości, przytulania czy choćby zwykłej uwagi, czy to jest dużo? Prosiłam, rozmawiałam, błagałam, pytałam czemu i co mogę zrobić, efekt był na chwilę, a potem znowu, odrzucenie. Już dawno dla niego przestałam się czuć atrakcyjna mogłam mieć pończochy, szlafrok i dla niego było to bez różnicy. Kupiłam dla niego sukienkę pomyślałam o to jest to będę się mu podobać i pytam się jak wyglądam "no dobrze" i tak w radości mówię "ale ja ją dla Ciebie kupiłam i te rajstopy nie podoba Ci się?!" odpowiedź ", czy jak ja kupuje buty to lecę do Ciebie z pytaniem jak Ci się podoba, nie, chodzę w nich i już" zrobiło mi się przykro jeszcze do niedawna by powiedział coś albo uszczypał w pupę dla żartu. Nie musiał mi mówić, wiedziałam że nie do końca potrafi słownie okazać, ale zawsze to czułam bądź pokazywał. A tu nic, jak się do niego przytulałam czułam w nim chłód jak bym manekina w sklepie dotykała. Seks byl, mało, nie taki jak kiedyś, rozumiałam zmęczenie, ale było go mniej, nastawiony na orgazm a potem plecami do siebie tylko ja przychodziła do tych pleców i się tuliłam. Az poznałam przypadkowo jego, świetnie mi się z nim rozmawiało, z partnerem którym mieszkałam czułam się jak współlokator, przed pracą komputer, a czasem jak ja mogłam wstać później od niego partner przychodził do mnie do łóżka choćby posiedzieć. On "kochanek" pomimo cięższej pracy miał na mnie czas, słuchał mnie, mam zawód medyczny on mnie słuchał jak się radził problemów zdrowych a partner miał "swoją wiedzę" albo jak zwykły jego kolega powiedział mu to samo co ja bądź coś innego wierzył jemu, było mi przykro w końcu mam wykształcenie medyczne. Od rozmowy się zaczęło, spotkałam się z nim sama rozmowa, wspólny papieros i tyle, tu pierwszy raz oszukałam partnera powodziałam, że będę u rodziców a rzeczywistość spotkałam się z nim. W międzyczasie, z partnerem były kłótnie, pierwsze rozejście się, które zakończyło się powrotem za dwa dni, moim zdaniem nie było ono przegadane tylko zakopane pod dywan. Partner nie chciał rozmawiać a jak już to bez nici porozumienia chodź ja jestem ugodowa i potrafię iść na kompromis nie mam też problemów z opisaniem uczuc i potrzeb. "kochanek" widział coś, że jest źle w moim związku, jednak nie zwierzałam mu się z tego nie chciałam to jedno a drugie jakoś lepiej mi się z nim o wszystkim rozmawiało.
Kolejne spotkanie z "kochankiem" znowu kawa, spacer, fajka nic więcej. Jednak oszukałam znowu partnera odnośnie miejsca i z kim się spotykam. Przyznaję się do tego jak nic. Wstyd mi strasznie i żałuję.
Z moim partnerem dalej nie układało się dobrze...
Musiałam pojechać do innego miasta gdzie ten "kochanek" ma nie daleko, spotykamy się, on całuję mnie. Mam mieszane uczucia w końcu ktoś mnie pocałował tak prawdziwie przytulił, nawet sprawiło mi to przyjemność ale pomyślałam, że to nie mój partner. Pragnę zaznaczyć, że on nie podobał mi się, kompletnie nie mój typ, co innego mój partner pod względem wyglądu mój ideał. Jednak nie wiem co miałam w głowie, boże nie wiem! Dlaczego się nie zatrzymałam?! K..czemu?!
Kłótnia z moim partnerem o to, że prosiłam, żeby nadchodzący weekend spędzić razem wcześniej się zgodził, teraz miał plany. Gdzieś w planach byłam ja ale z tą łaska i najepiej gdybym się nie odzywała i nie mówiła bo będę przeszkadzać. Wychodzę jak stoję spędzam noc u rodziców. Bolało mnie to jak powiedział, że on ślubu jednak nie chce, wiedział, że zależy mi, nie tylko ze to jakiś dowód, ja nawet wesela nie chciałam. Jakoś dla mnie to świadomość, że jestem już na zawsze jego. Po tej sytuacji partner proponuję spotkanie, zabiera mnie do naszego mieszkania znów ma nagle wrócić normalność, nie rozmowiamy o problemie.
Przez cały ten czas pisze z "kochankiem" nie o tym co jest w związku, piszemy o sobie o pracy, żartach, filmach aż jest propozycja żeby przyjechać do niego na film. A wcześniej po drinku. Zgadzam się...
Petnera oszukuje, że idę z bratem to kina na noc więc będę nocować u rodziców, dla niego nie ma to problemu już wcześniej tak się zdarzało. Jednak jadę do "kochanka" luźne rozmowy, kupujem alkohol, u niego w domu oglądamy film, nagle dobiera się do mnie, na początku w w żartach zbywam go. Wcześniejsze rozmowy wchodziły na temat seksu jednak ja się wahałam nie dałam mu żadnej pewności i obietnicy że ten seks będzie. Zaczyna coraz bardziej, mówię, że nie nie chce, zostaw, przepraszam jeśli zrobiłam Ci nadzieję ale nie, on nie przystaje, duży wielki chłop ja nie mam szans, trzyma mnie całuję na siłę. Bronię się w pewien chwili łapie go za ten tłusty brzuch i ściskam skórę z całej siły, puszcza. Ja wyrywam się i uciekam Krzyczy że jestem ku*** ze mój xxx się dowie co wyrabiam za jego plecami. W szoku uciekam, siadam na krawężniku i płacze pisze do niego, nie wiem po co?! Żeby napisał do niego później jak już tak bardzo chce. W głowie miałam żeby zdążyć wrócić do partnera i wszystko mu powiedzieć pierwsza zanim napisze. Jednak on pisze od razu. Jadę na leb na szyję, taxi, pociąg, widzę tylko jak odjeżdża samochód mojego partnera do pracy. W międzyczasie partner pisze ze wściekłościa do mnie, nie dziwię się, myślał, że z nim uprawiałam seks. Partner uwierzył, że byłam u niego ponieważ w ukryciu "kochanek" zrobił mi zdjęcie jak siedziałam i rozmazane jak wychodzę, które mu wysłał. A w nerwach nie panuje nad sobą, pakuję swoje rzeczy gdy czytałam jak w agresji pisał mi co ja mu zrobiłam, że te 4 lata to dla mnie nic, że czegoś się nie robi pakowałam się...tak bardzo się wstydziłam powiedzieć co dokładnie się stało. Zresztą nie uwierzył by, nie mam dowodów na to, że nie chciałam, miałam tylko rozerwane ucho przez niego (świeży piercing). Ja od razu się przyznałam do tego, że go oszukałam w tym momencie nie kłamałam nic. Pod wieczór tego samego dnia od wyprowadzki zadzwonił do mnie i mówi "chciałem się zapytać tylko bo nie jestem skurwysynem czy na noc jestem w domu czy jestem bezpieczna" później przyjechał do mnie, powiedział, że chce po ludzku zakończyć związek, rozmawialiśmy ze spokojem, bez kłótni, powodziałam wszytsko jak było, ile to trwa ile mnie pocałował. Co chciałam o co nie, mówiłam, ze była propozycja seksu ale jej nie chciałam, że zrozumiałam za późno. Chciał widzieć wszystko chodź go bolało, ja mówiłam.
Powodzial mi "Wiesz ze po tym już nigdy nie będziemy razem" a ja "tak, wiem" wiem bo dla niego zdrada jest nie wybaczalna, tak mi kiedyś powiedział.
Następnego dnia pisze do mnie, jak się czuje, potem pisze mi jak się on czuje, wściekłość miesza się z żalem do mnie, jest zły. Pyta się czy może być wieczorem, zgadzam się.
Gdy przyjechał, chce jeszcze raz ode mnie usłyszeć jak był dokładnie, mówię mu on nie wierzy do końca a ja na to "powodziałam Ci prawdę, tyle ile wierzysz jest Twoje, ja to rozumiem". Gdy widzę te łzy w oczach, te męskie łzy, jest mi tak cholernie przykro, że oddała bym wszystko żeby cofnąć czas. Mówi mi że się waha, że to co czuje do mnie jest tak silne, ale po tym nie może sobie pozwolić na to żebyśmy byli razem. Ja odpowiadam "ja poczekam na Ciebie tyle ile będziesz chciał, nie chce nikogo innego, przepraszam za wszytsko" on "a jak kogoś poznam, uznam, że to nie to i co dalej będziesz mnie chcieć?" mówię "tak, jeśli tylko prawdziwe będziesz mnie chciał to wrócę". Nie wierzy do końca. Rozumiem go. Gdy już mówię, że muszę wracać jest po 23 muszę jutro iść do pracy on jeszcze parę razy mnie zatrzymuje pytaniami i słowami, tak jak by nie chciał żebym poszła, ale na koniec się żegna.
Ostatni raz go widzę wtedy. Po tym spotkaniu pisze do mnie, zaczyna pierwszy, najczęściej jak się źle czuje, ja odpisuje że żałuję, że tak mi wstyd, że tylko mogę się domyślać co on czuje. Znów rozmowy z żalem i agresja, przeplata się to. Piszę, że daje mu czas obiecuję ze jeśli kiedykolwiek będziemy razem, teleofn może patrzeć kiedy chce, udostępnię mu moja lokalizację, wszystko co tylko będzie chciał, spotkania z koleżankami odpadają dopóki mi choc trochę nie zaufa. Nie wierzy mi, rozumiem go. Powtarzam to co napisałam jeszcze bardziej rozwijam i mówię jak mi źle z tym co zrobiłam jak źle mi patrzeć jak on przeze mnie cierpi, że zburzyłam wszystko.
I tak teraz, czasem się odezwie...
Partner to był mój narzeczony...
Od tego czasu minęło z tydzień, czasem się odezwie np wczoraj "idę kupić buty po pracy" po chwili "ja nie wiem po co to pisze".
"kochanek" zablokowany wszędzie gdzie się dało.
Narzeczony może już mi tego nigdy nie wybaczyć.
Czuje, że mnie kocha ale to za dużo dla niego aby mi wybaczyć.
Najbardziej sądzę, że boli go fakt, że miałam myśli o seksie z innym, że mniej więcej z tą myślą się spotkałam z nim, nie do końca wierzy w to, że się wycofałam.
Potem, ze go oszukałam. To moje zdanie wnioskuję to z trgo co mi pisał. A druga z rzeczy dla których on tak cierpi to to, że chciał naprawy już, chciał dążyć do tego aby było dobrze i co najgorsze zaplanował wakacje co miały być niespodzianką. Szkoda, że powiedział mi to wprost dopero gdy rozmawiałam z nim jak przyjechał
Jeszcze nie potrafię rozpakować rzeczy, nie jem a jak zjem mam biegunkę, śpię dzięki lekom w szpitalu w wymiotuję chodź czułam większe smrody to w połączeniu z ścisniętym żołądkiem biegnę do WC.
Ostatnia szansa, jestem gotowa paść na kolana i błagać o powrót to wtedy przyjdę po przysyłke porozmawiam żeby nie przyjeżdżał po mnie tylko ja do niego odbiorę stwierdzę, że on do mnie jeździł więc teraz ja się przyjadę. Będzie sam w mieszkaniu wtedy będę prosić o powrót. Boże mam nadzieję, że się zgodzi...
Przysłka ma być dopero w czerwcu na ten czas nic mu nie proponuje nic a nic nie naciskam niech odpocznie i się wyciszy. Może gdy emocje choć trochę odpadą, coś zdziałam, coś naprawie. Sama się nie odzywam, tylko odpowiadam jak on się odezwie.
Czy dać odejść? Czy powodzie, że będę przy nim zawsze ale już nie jako jego kobieta?