zrobilam wielki błąd. Przed wczoraj bylam na usg takim zwyklym, lekarz powiedzial, ze cos mam na jajniku, pewnie torbiel. Wczoraj bylam u dermatologa i powiedzial mi, ze mam nowotwor skory, ktory naszczescie nie daje przerzutów, jednak sie bardzo zdenerwowalam, wystraszylam, napisalam do ex smsa, ze wyszlam od lekarza wlasnie,przepraszam, ze przeszkadzam, ale od razu pomysalalm o tobie bo wyszlo, ze mam to samo co ty. prosze podpowiedz mi do jakiego najlepiej jeszcze isc lekarza, bo mam za miesiac dopiero zabieg. Odpisał. Czy moge gadac, i ze bedzie dzis pozniej w miescie (bo byl u matki na wsi) to mozemy sie spotkac. Zadzownilam, opowiedzialam co lekarz mowil, on mu duzo radzil co zrobić. Zapytal, jeszcze, zebym pomyslala czy nie chce sie dzis spotkac bo i tak nic nie ma do roboty. Powiedzialam, ze raczej nie bo juz wszystko mi powedziales o tym, poradze sobię a o innych rzeczach to wiesz... On na to : nie, nie , ja nic od ciebie nie chce. ja tam nie unioslem się honorem... Pwoeidzialam, ze moge dziś, albo w niedziele. On w niedziele nie może. To podziekowalam za checi i sie pozegnalismy. Jednak ja wrocilam do domu, zadzwonilam do mamy, mama poradzila bym sie z nim spotkala, bo moze to jedyna szansa by z nim porozmawiac, moze dowiesz się czegos wiecej... nie chcialam ale pęklam, napisalam mu, ze bede na dwrocu czekala na bus do rodzicow.bo nie usiedzie dzis sama w domu. Jechal juz do miasta wiec byl za 5 min (mial po drodze) i godzine siedzielismy i rozmawialismy, tzn on duzo opowiadal jak swieta spedzil, jak w pracy, jak mu sie rowerem jezdzi. Nikt z nas nie poruszyl tematu "nas". Probowal mnie pocieszac, duzo mowil, jak nigdy, widac, ze byl szczesliwy, wesoly, spokojny. Ja tez mimo wszystko staralam sie usmiechac. odprowadzil mnie na przystanek powiedzial, zebym sie odzywala jesli bede potrzebowala pomocy w czyms to on zalatwi, i ze jak bede znow gdzies czekac to tez zebym dala znac.
Przy nim czulam sie spokojnie, jakby wszystkie troski mi zniknely. Bylo mi dobrze, ze byl obok. Nasze spotkanie wygladalo identycznie jak nasze pierwsze spotkania, gdzie w ogole nie bylo zalozenia, ze bedziemy parą. Tak jak dobrzy znajomi. Dostal od kogos smsa i sie usmiechnal do komorki.
W domu plakalam, bo bylo i jest mi tak bardzo żal, że go nie ma przy mnie, jest mi smutno, ze on nie chce byc ze mną. Jest mi tylko lepiej, z tym faktem, ze jak sie spotkamy teraz gdzies na ulicy to bedzie zupelnie normalnie. Nikt od nikogo ne bedzie uciekal, i nie jestesmy na siebie "obrazeni".
Ale jestem w punkcie poczatkowym znow. Nie dam rady nic zrobić. Mam tak złamane serce. Liczyłam po cichu, ze moze mi po spotkaniu coś napisze, może bedzie chcial wrocic. Moze cokolwiek. Wiem, ze moze za miesiac, dwa sie odezwie z pytaniem o moje zdrowie. Wiem, że to koniec. On zyje juz wlasnym zyciem. O mnie nie mysli.
Mialam chwile slabosci. i sie jej poddalam.