Owieczko, moje 5 lat to niewiele przy 15stu. Mój wcześniejszy ex tak mnie rozwalił psychicznie, ze wylądowałam u psychiatry. Ostatecznie, nie zdecydowałam się na leki, które mi przepisano, bo się ich zwyczajnie bałam. Na terapie również nie poszłam. Uporalam się z tym wszystkim przy ogromnym wsparciu ze strony rodziny i przyjaciół. Pojawił się wtedy X - z którego powodu przyszłam na forum - również nie byłam gotowa na związek i ostatecznie wszystko poszło w diabły. Powielalam błędy z wcześniejszej relacji, potrafiłam zachowywać się wyjątkowo paskudnie i nie radziłam sobie z emocjami w niektórych momentach. Doszła do tego choroba i już w trakcie wiedziałam, ze prędzej czy później to wszystko się rozpadnie. Nie będę wdawała się w szczegóły tego związku, opowiem tylko o tym, co przeżywałam przez 5 lat. Pierwszy i ostatni raz w życiu pozwoliłam sobie na to, by ktoś wszedł mi na głowę. Potrafiłam robić wszystko, byleby nie mieć awantury w domu. Mój ex wracał wściekły, bo wkurzył go np kolega, a wyzywał się na mnie. Chodziłam dosłownie jak na szpilkach, byleby nie oberwać rykoszetem, a i tak cała złość kumulowała się na mnie. Dziś, gdy o tym myśle, to żal mi tamtej siebie, ze przez tyle czasu dałam się w ten sposób traktować. Dochodziło do tego, ze sprzątałam mu nawet samochód, do takiego stopnia dałam się poniżyć, byleby znowu się na mnie nie wściekał i nie wrzeszczał. Potrafiłam zrobić mu śniadanie z samego rana, choć miałam na 8 do pracy, a on nie pracował na etat, całe dnie spędzał w domu. Sama nic nie zjadłam, nic nie wzięłam, ale dla niego jedzenie było przygotowane. Kiedy po całym dniu pracy siedziałam w wannie, by się choć na chwile zrelaksować, on wracał od kolegi i robił mi jazdę, ze kolacja na niego nie czeka. Codziennie budziłam się z obawa, czy przypadkiem znów go coś/ktoś dziś nie zdenerwuje i mi się nie oberwie. Nigdy mnie nie uderzył, jednak psychiczna przemoc była na porządku dziennym. Niby mnie kochał, a jednocześnie wciąż wbijał mi do głowy, ze bez niego zginę, ze on zawsze może mieć lepsza, a ja powinnam się bardziej starać. Ciagle tez dawał mi do zrozumienia, ze jestem niewdzięczna, ze nie ma ode mnie wsparcia, jakiego potrzebuje. Choć to on, kiedy ja miałam problem, nigdy mi nie pomógł. Pamietam, jak zemdlałam, bo z pieca ulatnial sie gaz. Wyjął mnie z wanny, a kiedy sie ocknelam, strasznie spanikowałam. Wiesz co on zrobił? Nawrzeszczał na mnie, ze go stresuje, ze co ja odpi... i wyszedł z domu! Nie powiem, miałam dni, kiedy to mi się ulewalo. Jednak z każdym rokiem coraz bardziej w tym wszystkim tonelam. Przyjaciółka pytała mnie ciagle, jak mogę pozwalać sobie na takie traktowanie, kompletny brak szacunku, jak mogę dać się tak upodlić. A ja go broniłam, bo byłam zakochana i ślepo wierzyłam, ze on się zmieni. Pamietam tez, jak wyszłam z pracy 5 minut później, obiecując kumpeli, ze ja podrzucimy po drodze (on po mnie przyjechał). Ile nerwów mnie kosztowało, by jakoś ta podróż do domu przetrwać. Zrobił mi jazdę przy niej, ze się spóźniłam, ze musiał czekać, ze co to w ogóle ma być. Ciagle presja, ciagle ciśnienie, ciagle jazdy o wszystko, wiecznie byłam na stand-by i bałam się, ze kolejny raz najem się wstydu. Byłam kłębkiem nerwów. Jak sobie to wszystko przypominam to aż ciężko mi uwierzyć, ze pozwoliłam sobie na to wszystko. Dziś jednak nie wzbudza to we mnie większych emocji. To moja przeszłość. Już mam ja za sobą, już przetrawiona, gdy go widzę nie czuje kompletnie nic. Chciałam Ci tylko powiedzieć, ze wiem jak to jest mieć za sobą chora relacje. Wiem, jak to jest powielać błędy poprzedniego partnera w aktualnym związku. Dlatego uważam, ze dziś powinnaś skupić się przede wszystkim na sobie. Nabrać dystansu i sił. Nabrać pewności, ze prosząc o pomoc, robisz krok do przodu ku lepszemu. Pierwszy raz zdecydowałam się w skrócie opisać piekło, które przeżyłam tylko po to by moc Ci powiedzieć: rozumiem Cię. I wspieram. Walcz przede wszystkim o siebie. Dopiero wtedy, kiedy zadbasz o sama siebie, będziesz mogła zadbać o resztę. Ściskam.