Na dzień dzisiejszy uważam, że za długo żyłam w ciszy i niejasności sytuacji. Po tym spotkaniu dowiedziałam się, że on w życiu nie kieruje się niczym więcej niż własnym ego. Pisząc ze mną dzień wcześniej wykorzystywał, jak uważam teraz, moje czule punkty tzn. pisał, że jeździł pod moim domem, pod pracą, wiem ze wypytywał o mnie, próbował pisać, no generalnie szukał kontaktu, prawił komplementy. W rozmowie pisał ze jestem silna a wcześniej tego nie wiedział, ze widzi ze się zmieniłam, a jak ma być szczery to on jest słaby w tej sytuacji, ze jest nadal w rozsypce aby za chwilę dodać, że „ale już lepiej się zbiera na tle tego co było”. Wiedział, ze to będą moje czule punkty. Na tyle mnie znał. Nie bez powodu zaraz napisał, że to tylko jego wina, ze mu wstyd przed moimi rodzicami. I może nadal żyłabym w iluzji i odkopała jakąś nadzieję, ale po przeczytaniu ze mu wstyd, że „w takim a nie innym momencie” to zrobił, ze „ma nadzieje ze od czasu do czasu porozmawiamy” no i ze „wyszło jak wyszło”, pozbyłam się większości złudzeń, a potwierdziłam to tylko spotkaniem dnia następnego, kiedy opowiadał mi o wszystkim i wszystkich, trochę o sobie, ale nie zdobył się nawet na odwagę, aby przeprosić bezpośrednio i w cztery oczy. Bo jemu zalegali wyłącznie to, ze nie mógł mi tego powiedzieć, „zachować twarzy”. Na spotkaniu zachowywał się właśnie tak jakby nigdy nic się nie stało. Prosił o wizytę u dziadka, wręcz pisał jak to się biedny rozpłakał na wieśc o jego śmierci, ze ma taka potrzebę aby zapalić znicz i żebym z nim poszła, po czym na spotkaniu nawet raz o tył nie wspomniał.To tylko świadczyło o tym gdzie jest i co ma głowie. Bo o sumieniu nie ma tutaj mowy. To psychopatyczne zagrywki.
Osobiście uważam, ze w całej tej sytuacji zaskoczyła go moja zupełna cisza przez tyle miesięcy, to było coś czego wcześniej nie znał. Nie miał wyrzutów sumienia, ale dyskomfort osłabionego ego, bo on wiedział doskonale co zrobił, wina była bezdyskusyjna i nie musiał mi o tym pisać, ale to powodowało ze zwłaszcza w oczach innych nie był już taki fajny, taki cool, a se jest podatny na ocenę innych, no wiec potrzebował to uciszyć i podnieść sobie ego uzyskując rozgrzeszenie. Tymczasem nic takiego werbalnie nie uzyskał, nie usluszal fochów, pretensji, wyrzutów itd wszystkiego czego zapewne się spodziewał. Sam przyznał, ze zaskoczyła go reakcja mojego brata na siłowni, ze kiedy go zagadał to nie dostał w pysk. Pewnie „rozgrzeszenie” uzyskał pośrednio bo udało mu się sprowokować mnie do kontaktu, zobaczył mnie w zupełnie innym miejscu życia i z innym nastawieniem, samodzielną, zaradną wiec się utwierdził w tym, ze zrobił dobrze, ze dałam radę to dźwignąć. A z cała pewnością coś mu w życiu dodatkowo nie wyszło i szukał bezpiecznej przystani. Jak go skonfrontowałam z kim i gdzie go widywałam to początkowo się wypierał a dnia następnego pamięć mu się odświeżyła. Wypytywał czy gdzieś wychodzę, jak mi się mieszka. Ale odpowiadałam wyłącznie rzeczowo, ze dużo wychodzę, mam nowych znajomych, dodatkowe prace, rzadko bywam w mieszkaniu itd. Wiec już nie drążył.
To było testowanie mnie i długości „emocjonalnej smyczy”. Tyle ze ja za dużo przepracowałam w głowie, a on nie zrobił nic. Jedzie na starych schematach, nadal jest w tym miejscu w którym był kiedy odchodziłam i dłuższa chwile przed. No ale to już jego sprawa. Na pewno historia mu się powtórzy nie raz i nie dwa, bo nie ma „zbrodni bez kary”, a karma wraca prędzej czy później.
Ja poczułam ulgę, taką wewnętrzna ulgę i nie mam już potrzeby żadnego kontaktu z nim. Został zablokowany. Oczywiście przemyślenia jakie miałam pociągnęły za sobą tez negatywne emocje, bo nikomu nie jest przyjemnie uświadomić sobie jak mało znaczył dla kogoś i jak był manipulowany. Pojawiły się wewnętrzne wyrzuty ale doszłam do wniosku, ze nie mogłam nic zrobić aby to zmienić. Może mogłam kiedyś, dawniej zareagować inaczej, ale nie mam już na to wpływu. Teraz mogę tylko inaczej reagować w przyszłości. Zawsze będę tęsknić za tym co było. Ale już nie za nim i nie za takim człowiekiem jakim jest. I nie jestem kundelkiem aby ktoś mnie trzymał na smyczy. Nie będzie dowartościowywał się mną już w żaden inny sposób. Nie zasługuje na nic więcej niż uśmiech politowania.
A ja wiem ze nie zmarnowałam tego okresu po rozstaniu, ze mimo powolnego, okupionego wielkim bólem i chorobą, ale jednak procesu zmiany, jestem tu gdzie jestem i nie złamał mnie jego widok, nie odświeżył sentymentów. Mam nadzieję, że teraz będzie lepiej. Kiedyś nie wyobrażałam sobie życia bez niego. A teraz ono jest, może inne, może gorsze, może będzie lepsze kiedyś. Ale na pewno nie byłoby dobre z nim. I tego się trzymam.